17 stycznia 2014

5. Dorothy i Strach na Wróble

To był ciężki dzień.
Dopóki jechaliśmy stępa, jakoś się trzymałam. Potem jednak Jack doszedł do wniosku, że podróż przebiega nam zbyt wolno i pogonił mnie do jazdy kłusem, a z tym już nie czułam się najlepiej. Poza tym mijaliśmy takie miejsca, że żałowałam, iż nie miałam oczu dookoła głowy, tak bardzo chciałam zobaczyć wszystko. Każda chwila na tej drodze, wybrukowanej brudnożółtą kostką, utwierdzała mnie w przekonaniu, że to nie mógł być mój świat. To musiało być Oz.
Przede wszystkim mimo pogody, niskiej temperatury i leżącej wokół cienkiej warstewki śniegu przy każdej wiosce Manczkinów znajdowały się pola uprawne. Co więcej, na tych polach rosły wysokie zboża, które wyglądały tak, jakby niedługo miały się zacząć zbiory. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała o to Jacka.
– To magia – wyjaśnił, na co pokiwałam głową. No tak, mogłam się tego spodziewać. – W kraju Manczkinów niemalże zawsze pada śnieg, dlatego mieszkańcy dogadali się z Czarownicą z Północy, która zaklęła ich pola. Dlatego właśnie teraz zboża na nich dojrzewają cały rok, niezależnie od mrozu i śniegu.
– A ta… Czarownica z Północy? – podjęłam, próbując zmusić klacz, Gwiazdę, żeby jechała bliżej Iskry i środka wybrukowanej kostką drogi, bo ta uparcie skręcała ku jej brzegowi. Moje wysiłki jednak nie dawały oczekiwanego rezultatu, klacz chyba już dawno zorientowała się, jak niedoświadczony jeździec na niej jechał. – Co z nią? Jest dobra, w przeciwieństwie do tej z Zachodu i ze Wschodu?
– Żadna czarownica nie jest dobra, zapamiętaj to sobie, złotko – odparł poważnie. Wkurzyłam się.
– Czy mógłbyś nie mówić na mnie „złotko”?
– Ale dlaczego nie? – zdziwił się, po czym zmienił temat: – Czarownicy ze Wschodu i Czarownicy z Zachodu zależy przede wszystkim na władzy. Obydwie porywają dużo ludzi i nie wahają się przed zabiciem kogoś. Czarownica z Północy ma, można powiedzieć, nieco inne priorytety. Trzyma się na uboczu i jeśli akurat jej to pasuje, zawiera z ludźmi układy. No wiesz, coś jak z Manczkinami: ona dała im pola uprawne, oni oddali jej część zbiorów. Nie jest tak krwiożercza i bezwzględna, tylko interesowna. Dlatego nigdy nie myśl, że jest dobra. W Oz nie ma nic za darmo.
W to akurat byłam skłonna uwierzyć.
W miarę jak posuwaliśmy się naprzód, wioski Manczkinów pojawiały się coraz rzadziej, a pola uprawne zajmowały coraz większe połacie. Żyto, owies i kukurydza – głównie to widziałam po drodze, wszystko wyjątkowo wyrośnięte i bujne. Wyglądało na to, że Manczkinowie dobrze wyszli na umowie z Czarownicą z Północy. Uważałam jednak, że nie mogła być całkiem zła, skoro zgodziła się na taki układ.
Słońce przewędrowało po nieboskłonie i zaczęło chylić się ku zachodowi, przez co Jack zaczął mnie jeszcze bardziej pospieszać. Wyglądało na to, że chciał dojechać do jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy zanocować, zanim zapadnie całkowity zmrok. Musieliśmy jechać dużo wolniej, niż przypuszczał, nie rozumiałam tylko, skąd właściwie wziął takie oczekiwania – w końcu wiedział przecież, że pierwszy raz samodzielnie jechałam konno. Już po paru godzinach bolały mnie nogi, a przecież ja i tak miałam mięśnie wyćwiczone na licznych treningach judo.
Niebo przez cały dzień miało dziwny, niebieskoszary kolor, zupełnie taki sam jak śnieg i domy Manczkinów, a świecące na nim słońce było jakby przyćmione. To i tak jednak było lepsze od zmierzchu, który zaczął wkrótce zapadać, a przez który kraina Manczkinów zaczęła mi się wydawać jeszcze bardziej nieprzyjazna. Do tego byłam głodna, bo przez cały dzień zatrzymaliśmy się tylko raz, by zjeść część przyszykowanego nam w zajeździe prowiantu, i zmęczona całodniową jazdą, zwłaszcza że Jack nie miał dla mnie litości i zmuszał mnie do zwiększania tempa. Z każdą chwilą, wpatrując się w plecy jadącego tuż przede mną mężczyzny, nienawidziłam go coraz bardziej.
Dlaczego właściwie zgodziłam się, żeby eskortował mnie do Emerald City?
Było już niemalże całkiem ciemno, a wybrukowana kostką droga wiodła właśnie przez sam środek ogromnego pola kukurydzy, gdy Gwiazda, chyba czymś spłoszona, parsknęła i potrząsnęła łbem; niemalże w tej samej chwili zakręciło mi się w głowie, noga ześlizgnęła mi się ze strzemienia i zleciałam z siodła prosto na ziemię. Zamroczyło mnie na moment, przed oczami pojawiły mi się gwiazdy, zapewne od uderzenia o ziemię, a gdy wreszcie odzyskałam pełnię sił, stwierdziłam, że Gwiazda popędziła za Iskrą, a przez tętent ich kopyt Jack nawet nie usłyszał, że zleciałam na ziemię niczym worek kartofli.
– Jack! – wykrzyknęłam przed siebie, Jack z Iskrą i Gwiazdą byli już jednak za daleko, by mężczyzna mógł mnie usłyszeć. Usiadłam na drodze, chwytając się za bolącą głowę, na którą upadłam, i rozejrzałam się dookoła.
Otaczające mnie pole kukurydzy wyglądało dość niepokojąco i odbierało mi resztki odwagi, zwłaszcza w zapadającym szybko zmroku. Było cicho i pusto, i pomyślałam, że powinnam po prostu zaczekać, aż Jack zorientuje się, że nie jechałam na klaczy za nim i po mnie wróci; wcale jednak nie czułam się w tej okolicy pewnie, zwłaszcza w pozycji siedzącej, dlatego pospiesznie wstałam z drogi, otrzepując sukienkę. Z tej wysokości raz jeszcze rozejrzałam się dookoła i serce podeszło mi do gardła na widok widocznej w polu figury. Dopiero po chwili zwyzywałam się w myślach od idiotek i westchnęłam z ulgą.
To był strach na wróble, nic przerażającego. Wisiał niedaleko ode mnie, w polu, na niewysokim słupie, i wyglądał zaskakująco żywo, dlatego właśnie w pierwszej chwili się go przestraszyłam. Namalowanymi na słomianej głowie, wielkimi oczami wpatrywał się prosto we mnie, rozdziawiając szeroko namalowane usta. Miał na sobie koszulę w kratę i słomiany kapelusz, w jeden z rękawów miał wsadzony błyszczący ponuro sierp i był wzrostu przeciętnego mężczyzny z mojego świata, nieco większy od Manczkinów, których spotkałam na swojej drodze.
Odwróciłam się, słysząc szelest w polu kukurydzy po drugiej stronie. Wbiłam wzrok w miejsce, z którego wydawało mi się, że dobiegał, ale niczego tam nie widziałam, więc uznałam w końcu, że musiało mi się wydawać. Może dostawałam paranoi od sytuacji, w jakiej się znalazłam.
I gdzie, do cholery, podziewał się Jack?!
Znowu usłyszałam szmer, który brzmiał zupełnie tak, jakby ktoś przedzierał się przez pole kukurydzy; odwróciłam się, szukając źródła dźwięku, i oczywiście znowu nic nie znalazłam. Postanowiłam jednak nie czekać bezczynnie, aż mój wybawca się pojawi, i ruszyłam przed siebie wybrukowaną kostką drogą, chociaż z każdym moim krokiem mięśnie nóg protestowały przeciwko podobnemu wysiłkowi. Równie dobrze ja mogłam iść do niego, skoro jemu nawet nie chciało się odwrócić głowy, żeby stwierdzić, że biegnąca za nim Gwiazda nie miała jeźdźca, nie mówiąc już o uratowaniu mnie.
Po kilku krokach zatrzymałam się i raz jeszcze rozejrzałam dookoła, mając wrażenie, że znowu coś słyszałam. Wydawało mi się, że coś zmieniło się w krajobrazie wokół mnie oprócz szybko zapadających ciemności, nie potrafiłam jednak stwierdzić, co to takiego, więc po chwili ruszyłam w dalszą podróż, obiecując sobie, że osobiście zamorduję Jacka, gdy tylko wreszcie go spotkam. Jak mógł mnie tak zostawić, jak mógł nie zauważyć, że spadłam z konia…!
Zatrzymałam się gwałtownie, wsłuchując się w panującą wokół mnie ciszę. Przysięgłabym, że słyszałam za sobą kroki! Pokonując ogólną niemoc, jaka mnie nagle ogarnęła, odwróciłam się, znowu jednak niczego nie zobaczyłam. Paranoja czy jak? Właśnie wtedy moje spojrzenie padło na stojący pewnej odległości w polu pal i…
Moment.
Pal był pusty.
Panika zaczęła we mnie gwałtownie rosnąć, gdy hipnotycznie wpatrywałam się w widoczny na polu pal. Był pusty. Był pusty, do diabła! To było właśnie to, co nie pasowało mi w krajobrazie. Jeszcze moment wcześniej oglądałam sobie wiszącego na nim stracha na wróble, a teraz był pusty. Jak to było możliwe?!
Przecież strach na wróble nie mógł sobie tak po prostu pójść…!
– Jest tu ktoś?! – zawołałam idiotycznie, przekonana, że to musiał być jakiś idiotyczny dowcip. Ktoś, jakiś człowiek musiał ukrywać się w kukurydzy i zdjąć stracha, kiedy się odwróciłam. Nie było innego wyjścia.
Zwróciłam się ponownie w stronę drogi, którą odjechał Jack, i zamarłam już po raz kolejny.
Przede mną stało… coś.
W głębi duszy doskonale wiedziałam, co to było, chociaż próbowałam temu zaprzeczyć. Nie był to człowiek, tego byłam pewna. Widziałam przecież ten słomiany kapelusz i błysk stali trzymanego w ręce sierpa. Ten sam kapelusz i sierp, które wcześniej zauważyłam na wiszącym na palu strachu na wróble.
Cofnęłam się o krok, a wtedy stojący przede mną strach na wróble zrobił krok do przodu. Ruchy miał dziwne, sztywne, nienaturalne, ale zaskakująco szybkie. Podniósł dłoń, w której trzymał sierp, a w zapadającym zmroku na jego twarzy zobaczyłam uśmiech, którego wcześniej tam nie było. Dziwny, niepokojący uśmiech.
To. Nie. Było. Możliwe.
Zaczęłam się cofać, nie spuszczając z niego wzroku, ale to było jakby znakiem dla niego, żeby coraz szybciej zacząć się do mnie przybliżać. Z przerażeniem stwierdziłam, że poruszał się znacznie szybciej ode mnie, bałam się jednak odwrócić do niego plecami – ten błysk stali w jego ręce mnie powstrzymywał – więc zrobiłam pierwszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy.
Wskoczyłam w kukurydzę, mając nadzieję, że znajdę tam odpowiednią kryjówkę.
Cały czas powtarzałam sobie, że to nie było możliwe, coraz szybciej biegnąc między wysokimi źdźbłami kukurydzy, w głębi duszy wiedziałam jednak, że ciągle myślałam jak nowojorczanka. Oczywiście, że to było możliwe, tu, w Oz, wszystko było możliwe. Nawet biegające z sierpami w rękach strachy na wróble, najprawdopodobniej pragnące zrobić ci krzywdę.
Zatrzymałam się na moment, wsłuchując w panującą dookoła ciszę. Po co w ogóle komukolwiek był w tym polu potrzebny strach na wróble, skoro nigdzie nie widziałam ptaków? Gdy wstrzymałam na moment oddech, wyraźnie usłyszałam przytłumiony odgłos, jakby ktoś bardzo ostrożnie przedostawał się między źdźbłami zboża. Odgłos przybliżał się powoli, ale nieubłaganie, sprawiając, że moje serce z każdą chwilą biło coraz szybciej.
Odwróciłam się i popędziłam przed siebie, nie bacząc na hałas, jaki wydawałam, mijając kolejne źdźbła kukurydzy i nie patrząc, dokąd właściwie biegłam, byle dalej od tego czegoś, co próbowało mnie dorwać. Wydawało mi się, że gdzieś w oddali słyszałam tętent kopyt, ale niczego nie byłam już pewna oprócz tego, że musiałam uciekać. Uciekać jak najdalej.
Na niebie spomiędzy chmur wyszedł księżyc i chyba to właśnie mnie uratowało. W ostatniej chwili, kątem oka dostrzegłam światło księżyca odbijające się w stali; odskoczyłam do tyłu, tak że ostrze drasnęło mnie tylko w przedramię, którym się osłoniłam, zaplątałam się w zboże i runęłam na ziemię, na plecy. Ignorując ból w przedramieniu, oparłam się na rękach, próbując odczołgać do tyłu, bo przede mną stał właśnie strach na wróble, zamierzając się na mnie zakrwawionym już ostrzem. Zgiął wypełnione słomą ramię i skierował w moją stronę ostrze sierpa.
Pod ręką poczułam coś twardego i chropowatego, zgadywałam, że był to niewielki kamień, bez namysłu więc chwyciłam go i cisnęłam strachowi prosto w twarz. Nie mogłam go oczywiście zranić, bo przecież był ze słomy, ale na moment zwaliłam go z nóg, który to moment wykorzystałam, by samej podnieść się z ziemi i rzucić do ucieczki. Wybrałam kierunek prowadzący z powrotem do drogi, a w następnej chwili stwierdziłam, że była to słuszna decyzja, gdy usłyszałam znajomy, męski głos, wołający:
– Dorothy! Dorothy, gdzie jesteś?!
– Jack! Tutaj! – wydarłam się histerycznie, nie zważając już na hałas, jakiego mogłam narobić. W następnej chwili wpadłam na coś wysokiego i twardego, a kiedy krzyknęłam odruchowo, czyjeś dłonie mocno chwyciły mnie za przedramiona, nie pozwalając mi się odsunąć.
– Cicho, to tylko ja – mruknął mi Jack do ucha. Niepotrzebnie, bo po pierwszym szoku sama sie zorientowałam, poznając jego specyficzny zapach. Z ulgi zakręciło mi się w głowie. – Nic ci nie jest? Gdzie on jest?
Spojrzałam za siebie, co dało mu wystarczającą wskazówkę co do kierunku; puścił mnie jedną ręką, po czym z przytroczonej do pasa pochwy wyciągnął wielki, zakrzywiony i rozszerzający się ku końcowi majcher, na pierwszy rzut oka najbardziej przypominający maczetę lub kukri. Rozszerzyłam oczy, widząc coś takiego. To już było dużo bardziej w moim stylu niż broń palna.
– To Strach na Wróble – wyjaśnił Jack, podchwytując moje zdziwione spojrzenie. – Ożywiony, ale nadal ze słomy, nie da się go zabić nawet drewnianą kulą. Wycofuj się powoli w stronę drogi, lepiej dopaść go na otwartej przestrzeni.
Nie miałam czasu pytać, skąd wiedział, co to było i jak to zabić; po prostu zrobiłam to, co mi kazał, obiecując sobie, że o wszystko wypytam go później. Zaczęłam przedzierać się przez kukurydzę w kierunku drogi, cały czas czując na przedramieniu dłoń idącego obok Jacka; stwierdziłam też, że o dziwo, mając go u boku, zupełnie przestałam się bać. To było takie dziwne.
Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyłam nawet zastanowić się, co się działo. Jack nagle odepchnął mnie na bok, aż znowu upadłam na ziemię, i zaraz potem usłyszałam szczęk metalu o metal. Odwróciłam się szybko, żeby stwierdzić, że Strach krzyżował właśnie swój sierp z majcherem Jacka. Jack dołożył drugą rękę i odepchnął go mocno, a gdy Strach zatoczył się i rozłożył ręce, żeby utrzymać równowagę, Jack jednym płynnym ruchem ściął mu głowę.
Potoczyła się prosto mi pod nogi, a pozbawiony głowy Strach zaczął chodzić w kółko bez sensu, niezbornie usiłując odnaleźć zgubę. Spodziewałam się, że po takiej stracie raczej całkiem przestanie udawać żywego, dlatego tym bardziej mnie to zdziwiło; odruchowo wzięłam głowę Stracha do rąk i odrzuciłam ją jak najdalej, za siebie.
– Chodź. – Jack wyciągnął do mnie rękę, którą ujęłam bez chwili namysłu; w następnej sekundzie stałam już na nogach, idąc za nim z powrotem w stronę drogi. Puścił moją dłoń dopiero wtedy, gdy wyszliśmy spomiędzy kukurydzy.
Iskra i Gwiazda czekały na nas na drodze; aż dziwne, że nie uciekły, ja już dawno bym spanikowała. Jack podprowadził mnie do klaczy i pomógł na nią wsiąść, po czym zgrabnie wskoczył na grzbiet Iskry.
– Tym razem pojedziesz przede mną, chcę cię mieć na oku na wszelki wypadek, jakbyś znowu miała spaść – oświadczył niezadowolonym tonem. Rzuciłam mu oburzone spojrzenie.
– Doskonale wiedziałeś, że nie umiem jeździć, a jednak zostawiłeś mnie z tyłu i nawet się nie oglądałeś, czy cały czas za tobą jadę! Wielkie dzięki, naprawdę.
– Pojęczysz sobie później, teraz musimy się stąd wynosić – warknął, cmokając na Gwiazdę, która natychmiast posłusznie ruszyła. Jakim cudem on to zrobił?!
Jack pogonił mnie do szybszej jazdy, chcąc jak najprędzej wydostać się spomiędzy pól, więc zacisnęłam zęby i postanowiłam się dostosować, chociaż byłam cholernie zmęczona, bolały mnie nogi i przedramię, które drasnął Strach na Wróble, a poza tym dygotałam cała, wcale nie z zimna, a raczej, jak podejrzewałam, po przypływie adrenaliny. Wcześniej w drodze było mi ciepło, dlatego nie miałam na sobie kożuszka, ale w tamtej chwili żałowałam, że jednak go nie włożyłam. Pomijając już wszystko inne, może wtedy ostrze Stracha nie przecięłoby mi skóry.
Zwolniłam, kiedy tylko minęliśmy ostatnie pole i wjechaliśmy między pierwsze domy jakiejś wioski. Moje siły były już na wyczerpaniu, a podejrzewałam, że o takiej porze ciężko będzie wystarać się o nocleg. Jak się jednak okazało, Jack wcale nie zamierzał prosić o pomoc nikogo z miejscowych. Przejął prowadzenie i pojechał prosto do pierwszej lepszej stodoły, stojącej nieco na uboczu wioski, z daleka od głównej drogi. Obok znajdował się dom, do którego zapewne przynależała, światła jednak były w nim pogaszone, co sugerowało, że wszyscy mieszkańcy poszli już spać. To z kolei sugerowało, że nie zauważą nawet naszej obecności.
Stanęliśmy pod stodołą; zsiadłam z klaczy, jeszcze zanim Jack zdążył podejść, żeby mi pomóc, zatoczyłam się jednak nieco na ziemi, z trudem łapiąc równowagę. Jack odsunął nieco wrota, następnie chwycił wodze obydwu klaczy i wprowadził je do środka. Powoli ruszyłam za nim, czując, że jeszcze chwila, a nogi całkiem odmówią mi posłuszeństwa.
W środku było ciemno, ale Jack szybko napełnił naftą przenośną latarkę i nieco rozświetlił mrok. W świetle lampy zobaczyłam duże, utrzymane w czystości pomieszczenie wypełnione słomą, na której mogliśmy się wygodnie wyspać. Jack przywiązał konie i zaczął je rozsiodływać, ale ja nie miałam już siły, żeby mu pomóc, podeszłam więc do najbliższej kopki siana i ciężko na niej usiadłam.
– Dlaczego na mnie nie krzyknęłaś? – Usłyszałam po chwili jego szorstki głos. Zerknęłam na niego spod rzęs; nie patrzył w moją stronę, tylko pospiesznie szczotkował Iskrę. – Dobrze, nie zauważyłem, kiedy spadłaś, ale przecież zatrzymałbym się.
– Zamroczyło mnie w pierwszej chwili – odpowiedziałam. – Gdy się ocknęłam, zdążyłeś już odjechać. Wołałam, ale nie słyszałeś.
Patrzyłam, jak zajął się z kolei drugą klaczą; gdy wreszcie skończył tę pracę, zabrał derki i podszedł do mnie, po czym usiadł na słomie obok.
– Pokaż – polecił, wyciągając rękę w stronę mojego przedramienia. Nie dotknął mnie jednak, póki sama na to nie pozwoliłam, za co byłam mu wdzięczna. Wyciągnął z torby wodę do przemycia rany i kolejny gałgan, którym owinął mi przedramię. Teraz zabandażowane miałam już obydwa, bo nadal nie odważyłam się odwinąć draśnięcia z poprzedniego dnia. Kiedy skończył, chciałam już się odsunąć, ale wtedy zmarszczył brwi i chwycił mnie za głowę, przyciągając mnie do siebie. W pierwszej chwili próbowałam się wyrwać, trzymał mnie jednak mocno. – Rozcięłaś skórę na głowie do krwi, Dorothy. Nie dziwię się, że cię zamroczyło, musiałaś się walnąć naprawdę mocno.
Trochę się zaniepokoiłam, ostatecznie tyle czytałam o różnego rodzaju wstrząsach mózgu, po których działy się różne rzeczy, a tu, w Oz, nie było przecież nawet odpowiedniej opieki medycznej na takie przypadki; szybko jednak uspokoiłam samą siebie, przekonując się, że to na pewno nie było aż tak mocne uderzenie. Byłam osłabiona, jasne, ale to raczej był skutek całodniowej forsownej jazdy konnej, niedożywienia i strachu, a nie uderzenia w głowę. Pozwoliłam więc oczyścić sobie również tamtą ranę, po czym wreszcie się od niego odsunęłam. Na większą odległość czułam się dużo bezpieczniej.
– Jak się czujesz? – zapytał następnie z troską, której absolutnie się po nim nie spodziewałam. Ale przecież on tylko dbał o swoje interesy, nie powinno mnie to dziwić.
– Jestem trochę słaba, ale poza tym wszystko w porządku – odparłam. – Skąd wiedziałeś o Strachu?
– Zaraz, najpierw musimy coś zjeść. – Sięgnął do bagaży, z których wyjął dany nam przez właścicieli zajazdu chleb. Oderwał dla mnie spory kawałek i mi podał, po czym przekazał mi również swoją manierkę z wodą. Podziękowałam mu słabym uśmiechem. – Na pewno dlatego jesteś taka słaba.
– Na pewno nie tylko – zaprotestowałam. – Bolą mnie nogi. Zawsze uważałam, że jestem wysportowana, ale podejrzewam, że po dzisiejszej jeździe jutro będą bolały mnie mięśnie, o których do tej pory nawet nie wiedziałam, że istnieją.
Przyjrzał mi się z zatroskaniem, które mi do niego nie pasowało.
– No tak. Obawiam się, że to opóźni naszą podróż – stwierdził z niezadowoleniem. Wzruszyłam ramionami, nieco obrażona, że myślał jedynie o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do Emerald City, zamiast o trudach, przez jakie musiałam przechodzić. To nie było miłe.
– Postaram się, żebyś na tym nie ucierpiał – obiecałam cierpko. Coś próbował jeszcze mówić, ale przerwałam mu szybko, pytając: – Więc o co chodziło z tym Strachem? Zachowywałeś się tak, jakbyś już wcześniej się na niego natknął.
Przez chwilę się wahał, jakby chciał jeszcze pociągnąć tamten poprzedni temat, ale widząc zdecydowanie na mojej twarzy, w końcu zrezygnował i odparł:
– Spodziewałem się, że może się pojawić, dlatego tak cię pospieszałem. Chciałem jak najszybciej wydostać się spomiędzy pól właśnie z jego powodu – wyjaśnił. No tak. Zrobiło mi się nieco głupio. Ale tylko nieco. – To tylko dowód na to, że nie będziemy musieli szukać Czarownicy ze Wschodu. Ona już znalazła nas.
Musiałam przyznać, że te słowa zrobiły na mnie pewne wrażenie.
– Ale jak to? – wyrwało mi się. – To ona nasłała na nas Stracha?
– To jej stara sztuczka – przyznał. – Kilka razy już słyszałem o tym, że go ożywiała, szykując pułapki na ludzi. Krążą nawet historie, że to ona nasłała na małą Dorothy Stracha, gdy tu była.
– Naprawdę? Czyli ci towarzysze Dorothy byli prawdziwi? – zapytałam z niedowierzaniem. – Strach na Wróble, Blaszany Drwal i Tchórzliwy Lew?
– Dorothy, nie wiem, to tylko stara historia – odparł z lekką irytacją. – Mówi się, że Strach na Wróble ją zdradził, gdy dotarła do kraju Czarownicy z Zachodu, i że to przez niego zginął Blaszany Drwal. Być może to tylko głupia opowieść, ale na własnej skórze zdążyłem się już przekonać, że czarownice rzeczywiście potrafią ożywić Stracha na Wróble. Jednego już wcześniej spotkałem, gdy Czarownica ze Wschodu chciała zmylić pogoń. Wtedy go spaliłem. Dzisiaj podejrzewałem, że po ostatnim ataku czarownica ze Wschodu może przejść do kontrataku, i dlatego chciałem jak najszybciej stamtąd uciec.
Z jednej strony jego słowa były sensowne i cieszyłam się, że co niego wyjaśniły; z drugiej jednak sprawiły, że na nowo poczułam niepokój. Zadrżałam, mocniej zaciskając w rękach kawałek chleba, na który całkiem straciłam ochotę, i rzuciłam Jackowi przestraszone spojrzenie.
– Czyli co? Teraz Czarownica ze Wschodu będzie polować na nas? – podsumowałam z lekką paniką w głosie. – To ty miałeś jej szukać, w dodatku sprawdzając po drodze kilka jej kryjówek. Tymczasem wygląda na to, że ona wcale nie zamierza się ukrywać, przeciwnie, podejmuje walkę? To chcesz mi powiedzieć?
Jack wahał się przez chwilę, ale w końcu kiwnął głową.
– Nie chcę tego mówić, ale uważam, że powinnaś znać prawdę – odpowiedział spokojnie. – Wczoraj ją zraniłem i to dość poważnie, przez najbliższy czas pewnie będzie lizać rany i nie pokaże się osobiście, ma jednak dużo sztuczek na podorędziu. Poza tym… przedstawiłaś jej się? – Przytaknęłam. – No właśnie. Dorothy z Kansas dla nas jest opowieścią, ale jeśli ona uważa cię za zagrożenie, to oznacza, że ją pamięta. I że coś z tej opowieści rzeczywiście było prawdą. Zgaduję, że będzie chciała dopaść nie tylko mnie, ale także ciebie.
Zrobiło mi się słabo, gdy to powiedział. Może czasami nie powinien być ze mną tak boleśnie szczery?
Przeczesałam włosy palcami, próbując uspokoić rozszalałe bicie serca. Cholera jasna. Bardzo chciałabym nadal wierzyć, że Oz nie było prawdziwe, jak jednak miałam to zrobić, skoro przed chwilą na polecenie Czarownicy próbował mnie zabić Strach na Wróble? Byłoby prościej nie wierzyć, jasne. Niestety, to już po prostu nie wchodziło w grę.
– A ciebie? Wyłącznie z zemsty? Na wszelki wypadek, żebyś ty nie zdążył zabić jej? – zapytałam, kiedy wreszcie odzyskałam nieco równowagi. Jack namyślał się przez chwilę, po czym sięgnął do torby i coś z niej wyjął.
– Też – przyznał. – Ale nie tylko. Dorothy, kiedy Czarownica ze Wschodu odleciała, zostawiła za sobą nie tylko swoje ubrania. Zostawiła wszystko, co w tamtej chwili na sobie nosiła. Nie miała czasu, żeby ukryć pewne rzeczy lub przenieść je ze sobą, dlatego odebrałem jej wtedy to.
Wyciągnął do mnie rękę, na której leżał dziwny amulet. Brązowy, na długim łańcuszku, w kształcie podłużnego trójkąta, z dziwnym symbolem w kształcie gwiazdy w środku. Kiedy wzięłam go do ręki, stwierdziłam, że był zaskakująco lekki, bo nawet jeśli nie był duży, wyglądał na ciężki. Gwiazda na jego środku lśniła jasnym, niemalże białym blaskiem.
– Co to jest? – Niczym urzeczona wpatrywałam się w amulet. Jack westchnął.
– To Amulet Ochrony – wyjaśnił. – Dawno temu stworzyła go Czarownica z Północy, potem jednak ukradła go jej Czarownica ze Wschodu. Ten amulet chroni przed wszystkim, czego moc pochodzi od magii. Dlatego byłem w stanie zranić Czarownicę ze Wschodu kulami, ale gdyby jakaś inna czarownica chciała ją skrzywdzić czarami, nie udałoby jej się. Ktoś, kto go nosi, jest więc odporny na ataki wszystkiego, co magiczne.
Rzuciłam mu ostre spojrzenie.
– Nie zamierzałeś mi o tym powiedzieć, prawda? – To było raczej stwierdzenie niż pytanie. Jack przytaknął bez odrobiny skrępowania.
– To miała być moja nagroda pocieszenia po tym, jak nie udało mi się zabić Czarownicy ze Wschodu. Teraz jednak sytuacja sie zmieniła. Obiecałem, że nie narażę cię na niebezpieczeństwo podczas tej podróży, Dorothy, a zatajenie przed tobą istnienia tego amuletu byłoby z mojej strony zaniedbaniem. Poza tym wina za to, że mamy Czarownicę na karku, jest również moją winą, dlatego to ja muszę coś z tym zrobić. Załóż amulet, złotko.
Ten epitet dziwnie brzmiał w jego ustach, gdy nie mówił tego w żartach. Rzuciłam mu niepewne spojrzenie.
– A ty?
– Ja potrafię poradzić sobie w tym świecie, uwierz – odparł z pewnością, która prawie mnie przekonała. Zastanawiałam się jednak, czy on aby się nie przeceniał. – Dorothy, przeżyłem piętnaście lat jako łowca czarownic! To chyba o czymś świadczy. Nie potrzebuję amuletu, żeby ochronić się przed Czarownicą ze Wschodu. Ale ty jesteś tu za krótko, nie znasz tego świata ani jego reguł. Nie wiem, czy będę w stanie zawsze cię ochronić. Postaram się, ale dla mojego świętego spokoju, proszę, załóż amulet.
Zawahałam się na moment, ale w końcu zrobiłam, o co prosił. Chyba również dlatego, że wreszcie użył słowa „proszę”, zamiast zakładać, że po prostu zrobię, co tylko mi każe. Przewiesiłam łańcuszek przez szyję i schowałam amulet pod sukienkę, stwierdzając ze zdziwieniem, że wcale nie czułam jego ciężaru. Był naprawdę lekki. Nie poczułam żadnej różnicy, gdy go założyłam, więc tylko spojrzałam pytająco na Jacka. Wzruszył ramionami.
– Powinno zadziałać – mruknął. Prychnęłam.
– „Powinno”? Zamierzasz oprzeć moje życie na słowie „powinno”?!
– A co twoim zdaniem powinienem zrobić? – Rzucił mi protekcjonalne spojrzenie.
Nie odpowiedziałam, bo w zasadzie miał rację. Nie mogliśmy się przekonać, póki ktoś nie spróbuje mi zrobić krzywdy. Co, miałam nadzieję, nigdy nie nastąpi.
Przypomniałam sobie Stracha na Wróble w polu kukurydzy i wzdrygnęłam się mimo woli. Zdążyłam przełknąć jeden kęs chleba, gdy Jack wrócił z derką.
– Zimno ci? – zapytał, co sprawiło, że poczułam ciepło gdzieś w okolicach serca i wdzięczność. Wreszcie jakiś odruch, który nie był obliczony na jego korzyść. Czyli jednak był do takich zdolny. – Wolałbym, żebyś się nie rozchorowała, bo to tylko opóźni nasz przyjazd do Emerald City.
W porządku, cofam to. Jack nie był zdolny do bezinteresownych odruchów. Najprawdopodobniej wszystko, co mówił i robił, miał podporządkowane celowi, jakim było dotarcie z moją pomocą do Emerald City.
– Nie, nie jest mi zimno – odpowiedziałam dlatego, zirytowana. – Wyobraź sobie, że się boję. Może dla ciebie jest to całkiem obce uczucie, ale nie dla mnie. Żyłam sobie spokojnie w Nowym Jorku, chodziłam do pracy, spotykałam z przyjaciółmi i facetami, aż tu nagle pewnego dnia trafiam do kompletnie mi obcego, dziwnego świata, w którym magia jest na porządku dziennym, a gdzie w ciągu dwóch dni doświadczam dwóch ataków na moje życie. Wybacz, że nie potrafię w tej sytuacji zachować stoickiego spokoju, ale odmawiam traktowania tego jako czegoś normalnego, codzienności, do której powinnam przywyknąć. Nie! To nie jest normalne i chcę do domu. Nie chcę, żeby atakowały mnie ożywione strachy na wróble, żeby polowały na mnie czarownice, nie chcę tego, rozumiesz?!
Kiedy wreszcie skończyłam, poczułam się nieco lepiej. Wyrzucenie z siebie tego wszystkiego, co czułam, miało jakieś terapeutyczne właściwości, bo naprawdę zrobiło mi się lżej na sercu.
Szkoda tylko, że właśnie Jack musiał to wszystko usłyszeć.
– Rozumiem – odpowiedział, siadając z powrotem naprzeciwko mnie. – Rozumiem, że dla kogoś z twojego świata Oz może być przerażające i niebezpieczne. Nasz świat nie jest tak poukładany, tak cywilizowany, nie mamy tylu wynalazków, ułatwiających życie. Nie mamy samochodów ani telefonów, ale za to nasz świat jest ciekawszy. Tutaj codzienność jest przygodą. Wiem, że trzeba do tego przywyknąć, że nie wszyscy nadają się do takiego życia, ale tutaj… tutaj po prostu nigdy nie jest nudno. W waszym świecie… w waszym świecie jest. Codziennie dopada was rutyna, codziennie robicie to samo, macie te same przyzwyczajenia. Nie twierdzę, że wszyscy i nie twierdzę, że u nas nie ma takich ludzi. Ale w większości przypadków się to zgadza.
Chętnie go słuchałam, bo w jego głosie słyszałam prawdziwą pasję. On kochał Oz, niezależnie od tego, jak ułożyło się jego życie, co z nim zrobiło i dokąd zaprowadziło, niezależnie, jak wiele przeszkód postawiło mu na drodze. Kochał to miejsce i był szczęśliwy ze swoim życiem, nieważne, jak wyglądało.
A ja? Czy ja mogłam powiedzieć o sobie to samo? Mogłam powiedzieć, że byłam szczęśliwa?
Dopiero po chwili dotarło do mnie pełne znaczenie jego słów. Zamarłam w bezruchu.
– Skąd o tym wiesz? – zapytałam w napięciu. – Skąd wiesz o rutynie? O wynalazkach? O samochodach, telefonach?
 Jack przez moment przyglądał mi się bez słowa, z lekkim uśmiechem na ustach, po czym w końcu odpowiedział:
– Bo byłem tam.

16 komentarzy:

  1. * "Otaczające mnie pole kukurydzy wyglądało dość niepokojąco [...]" - wyglądały.
    * "To z kolei sugerowało, że nie zauważą nawet naszej nieobecności." - a nie przypadkiem obecności?

    UUUUUUUUU!!! Jack był w świecie Dorothy! Ale musiał mieć branie! ;D Dobra, a tak na poważnie to dobrze, że obiecałaś kolejny rozdział wcześniej, bo teraz prawie żyje myślą, żeby poznać szczegóły z tej jego wycieczki do Stanów itd.
    A pomysł z morderczym Strachem na Wróble - cudo! Faktycznie anty-baśń (czy też baśń dla dorosłych, jak wolisz). W innym przypadku pewnie pozwoliłabym sobie na odrobinę naiwnej wiary, że może jak Dorothy ocali Emerald City i Oz w ogóle, to i Strachowi na Wróble wróci rozsądek, przeprosi i w ogóle, ale jakoś w tym wypadku śmiem wątpić, że tak bajkowe rozwiązanie będzie miało miejsce. Chociaż kto wie, może jednak nas zaskoczysz i/lub pod koniec uznasz, że nie wszystko musi być mroczne i realistyczne aż do bólu. ;D
    Pozdrawiam ciepło i czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dziękuję, zaraz to poprawię. Przyznaję, że moja korekta przy tym rozdziale nieco nawaliła -.-

      Oj tam, zaraz branie xd jak pisałam już w komentarzu powyżej, za młody był, zresztą Jack to nie jakiś Casanova ;> cieszę się, że pomysł się podobał, ale był raczej jednorazowy - Strach był tylko ożywiony, nie żywy, i nie wiem, czy w ogóle jeszcze się pojawi, a nawet jeśli tak, prawdziwego życia raczej nie dostanie. Ale wszyscy towarzysze oryginalnej Dorotki powinni się tu w tekście pojawić;)

      Nie lubię bajkowych rozwiązań XD

      Całuję!

      Usuń
  2. Może i miał, ale raczej nie z tym. Strach to tylko strach, ożywiony z pola, nic więcej;) haha, nie dziwię się, ja cały tydzień śpię po pięć godzin i wystarczyłoby parę godzin w siodle, żebym też doskonale ją zrozumiała xd

    Oj, czemu Wy zaraz myślicie, że on tam tylko balował i zarywał panienki? Od razu mogę powiedzieć - nie robił tego, za młody był xd ale o tym rzeczywiście w następnym rozdziale;)

    Cieszę się, że tak uważasz:) no fakt, kiedyś chyba nawet oglądałam "Smakosza", ale poza głównym pomysłem niewiele pamiętam;) a z polem kukurydzy kojarzą mi się raczej "Znaki"^^ ale śnić raczej Dorothy nie będzie, za dużo innych rzeczy będzie się wokół niej działo;]

    Całuję!

    OdpowiedzUsuń
  3. A jednak zdążyłam :)

    Widać, że po tym wszystkim, co się wydarzyło: spotkanie z czarownicą, która odleciała na tornadzie; spotkanie z dziwnymi małymi ludźmi oraz spotkanie ze Strachem na Wróble; sprawiło, że Dorothy w końcu uwierzyła, że jest w innym świecie i Oz tak naprawdę istnieje.
    Jeszcze tak nawiązując do poprzedniego rozdziału, gdzie Jack pokazał Dorothy, że bez problemu wejdzie do Emerald City, bo jest sławna. To mi trochę przypomniało z filmem "Alicja w krainie Czarów", która także powiedziawszy swoje imię, mieszkańcy zamarli. Tak więc jestem przekonana, że historie o małej Dorothy są prawdziwe, a Jack tylko zataja przed nią prawdę, mówiąc, że to prawda.

    Rzeczywiście końcówka rozdziału stała się denerwująca, lecz to jednak podsyca ciekawość. Dlatego dobrze, że dodasz następny rozdział już za tydzień^^

    Pozdrawiam i życzę dużo wenki :*
    [pogromca-smierci-sm]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie to:)

      Chyba w końcu tak. Sama się jej nie dziwię, w końcu fakty mówią same za siebie.

      Przyznaję się do pewnej inspiracji w tej scenie, jednak nie będzie nią Alicja w Krainie Czarów Burtona, a miniserial Alice. Wydawało mi się naturalne, że skoro piszę coś na podstawie Dorotki, musi być ona gdzieś wpleciona w fabułę i taki sposób wydał mi się najciekawszy. No i będący Dorothy na rękę;) a czy Jack ją okłamuje? Tego nie wiem:)

      Haha, to dobrze. Na wyjaśnienia nie trzeba będzie długo czekać:)

      Bardzo dziękuję i całuję! ;*

      Usuń
  4. No i w tym rozdziale świetnie widać, że rzeczywiście nie jest to bajeczka dla dzieci. Tutaj wszystko jest brutalne, wrogie i niebezpieczne. Strach na Wróble nie pomaga Dorotce, lecz ją atakuję, gotów zabić. Jack nie jest jakimś tam fajnym chłopaczkiem, ale łowcą, który ucina głowy, co prawda słomiane, ale jednak głowy. I morduje czarownice.
    Jack jest sexy, ale wkurza mnie jego interesowność. Naprawdę nie ma ludzkich odruchów, choć naiwnie wierzę, że po prostu jeszcze nie wykrzesał z siebie cieplejszych uczuć, ale tego nie wiemy, bo narratorką jest Dorothy:)
    I akcja się zagęszcza, co sprawia, że mój apetyt rośnie i rośnie;) Zastanawia mnie pobyt Jacka w świecie Dee. Po co był? A może właśnie stamtąd pochodzi? Tyleee zagadek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyyyle zagadek, ale spokojnie, wszystkie rozwiążą się, jak już dotrzemy do Emerald City, czyli około rozdziału piętnastego:) także te niedomówienia dotyczące Jacka, bo wprawdzie on mniej więcej powie Dorothy, co robił w jej świecie, ale czy powie całą prawdę, to już wie tylko Jack xd

      No bo niestety Jack JEST interesowny. Koniec tematu;) nie zmieni się nagle z powodu niebieskich oczu Dorothy, tak z dnia na dzień, żeby zatroszczyć się o jej dobro:) a przynajmniej, nawet jeśli, to sam przed sobą nawet nie będzie chciał się do tego przyznać, a co dopiero przed nią.

      Ale skoro jest sexy, to już coś XD

      Skoro teraz uważasz, że jest brutalnie, to poczekaj do następnego rozdziału ;P ale tak, rzeczywiście, to nie jest opowieść, w której Dorotka pod rękę ze Strachem na Wróble powędruje do Czarnoksiężnika, żeby ten wlał mu do głowy odrobinę rozumu;) a im dalej w las, tym więcej drzew, dlatego możesz być pewna, że słomiana głowa nie będzie tu jedyną uciętą^^

      Usuń
    2. Czyli już kontynuujesz pisanie? :) No właśnie, mniej więcej i czy rzeczywiście będzie to prawda... W sumie Dee z reguły powinna mu nie ufać, we wszystko prócz tego, co powinna robić w razie niebezpieczeństwa;)

      Znaczy ja wiem, to widać gołym okiem, no i Dorothy też wie, chodziło mi raczej o to, że tak naprawdę gdyby nie sprawa EC to nie wiem, czy Dee obchodziłaby go aż tak bardzo. Przepraszam, musiałam rozwinąć tą myśl:) No raczej tak, podejrzewam, że i tak wszystko wypłynie na wierzch już pod sam koniec.
      No bo jest. Prezentuje się nieźle;)

      Ostatnio strasznie rozmiłowałam się w brutalnych, pełnych krwi scenach, a to ze względu na Grę o tron, więc im więcej takich sytuacji tym bardziej się cieszę;) No i się cieszę. To zacieram w takim razie ręce;)

      Usuń
    3. Nadal jestem przy trzynastce, piszę teraz Czyste sumienie xd tak, chyba masz rację, że tylko w takich wypadkach Dee może polegać na Jacku. Ale prędzej czy później on się przed nią otworzy, więc spokojnie;)

      No, na pewno nie obchodziłaby xd to znaczy, on w gruncie rzeczy ma dobre serce, więc do pewnego stopnia na pewno by jej pomógł, ale czy aż tak? Wątpię;) czy na sam koniec, to jeszcze nie wiem, ale z pewnością jeszcze dużo wody w rzece upłynie;)

      Zobaczymy, czy to samo powiesz po kolejnym rozdziale xd

      Usuń
  5. W czwartek czekałam do północy na rozdział (jak zawsze, bo i tak bym nie pszła wczesniej spoać :D) i.. o 22 wyłączyli mi internet. Dzisiaj dopiero znów działa, więc sorki za zwłokę :D
    Rozdział mi się podobał, i to bardzo :D
    Czyżby Jack był tak jak Dorothy z normalnego świata i jakimś wirem się przeniósł do Oz?
    Czekam niecierpliwie na następny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo... chciałam już napisać, że bardzo mi miło, że chciało Ci się czekać xd mimo wszystko jednak tak jest. I nie przejmuj się, cieszę się, że w ogóle komentujesz:)

      Aaa... No, chyba nie. W zasadzie sama nie wiem, czy Wam to zdradzić xd coś tam wyjaśni w następnym rozdziale, ale na pewno nie wszystko. W każdym razie dowiecie się prędzej czy później, mogę teraz powiedzieć tylko jedno - ten jego pobyt w świecie Dorothy okaże się dość istotny;)

      Całuję!

      Usuń
  6. Ocho... Jack naprawdę jest tajemniczy! Był w naszym świecie? Wow :). W sumie rozumiem go dlaczego jednak w nim nie pozostał. Pieniądze, sława, kariera i ten wyścig szczurów... Kto by chciał żyć w tak pustym świecie?

    Czarownice wszystkie są złe? Hmmmmm, ciekawe... Jak to możliwe, że ani jedna nie chce być dobra? Mówi się trudno.

    Zaskoczyłaś mnie z tą akcją odnośnie stracha na wróble. Kurczę, mógł naprawdę pokrzyżować naszym bohaterom plany!

    Poza tym, za każdym razem mam wrażenie, że Jack chce delikatnie dotknąć Dee... Może jednak to tylko moja wyobraźnia.

    Pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. 52 years old Information Systems Manager Leland Simon, hailing from Courtenay enjoys watching movies like Joe Strummer: The Future Is Unwritten and Skydiving. Took a trip to Archaeological Site of Atapuerca and drives a Sportvan G30. mozna sprobowac tutaj

    OdpowiedzUsuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.