Jestem już z powrotem w domu:) Sylwester był udany, cały wyjazd do Żywca też, ale... więcej już na taki się nie wybiorę;) zdecydowanie wolę bawić się ze znajomymi niż z nachalnie mnie podrywającymi, żonatymi (!) facetami. Ale ukradzioną wódkę z wody, łowcę homarów i wyścig z góry Żar na pewno zapamiętam na długo^^
___________________________________________
Ciuchy, które znalazła dla mnie żona właściciela
zajazdu, były nieco dziwne, ale przynajmniej w moim rozmiarze. Składały się z
długiej do kolan sukienki w biało–niebieską kratę, dopasowanej na górze, a
rozszerzanej na dole, oraz krótkiego, brązowego kożuszka z nieco przykrótkimi
rękawami. Niestety nie pasowały na mnie żadne buty, jakie miała na stanie, więc
ostatecznie zostałam przy swoich czarnych szpilkach. Wyszczotkowałam moje
długie, ciemne włosy, po czym za Jackiem wyszłam do „restauracji”, żeby
przekonać się, co miał na myśli, mówiąc, że bez problemu dostanę audiencję u
Czarnoksiężnika.
– Teraz wyglądasz nieco bardziej… tutejszo –
przyznał Jack, prowadząc mnie do wolnego stolika, tuż przy kontuarze, za którym
nadal stała żona właściciela zajazdu. – Chociaż ta twoja czarna kiecka była
zabójcza.
– Nie wiem, czy uznać to za komplement –
mruknęłam. Siadłam przy stoliku, po czym rozejrzałam się dookoła. – No i? Co z
tym przekonywaniem mnie?
– Daj mi minutę. – Jack zajął miejsce
naprzeciwko mnie, bardzo z siebie zadowolony, i skinął ręką na kobietę za
kontuarem. Podeszła do nas z uśmiechem na ustach, a Jack znowu odpowiedział jej
tym samym. Kurczę, wyglądało na to, że wobec innych ludzi był uprzejmy. Więc
dlaczego wobec mnie nie? – Boma, nie poznałaś chyba jeszcze mojej towarzyszki.
To Dorothy, jest z Kansas.
W pomieszczeniu nagle zrobiło się dziwnie cicho.
Obejrzałam się za siebie, żeby stwierdzić, że towarzystwo przy sąsiednim
stoliku zaprzestało rozmowy, wpatrując się w nas z zaciekawieniem. Także
kobieta, do której Jack zwrócił się per Boma, była wyraźnie zdziwiona.
Odwracała głowę, spoglądając to na mnie, to na rozpartego wygodnie na krześle
Jacka, żeby w końcu zapytać:
– Ta
Dorothy? Dorothy z Opowieści?
Ciszę przerwał nagły wybuch szeptów, którymi
zaczęli porozumiewać się klienci przy sąsiednim stoliku. Jack, zachowując
pokerową twarz, wzruszył ramionami.
– Pomyśl trochę, Boma. Minęło za dużo lat,
ludzie nie żyją tak długo. To nie może być ta sama Dorothy.
A jednak właścicielka i jej klienci nadal
wpatrywali się we mnie z zainteresowaniem, którego nie potrafili ukryć. Czułam
się trochę jak małpa w ZOO, postanowiłam więc wreszcie coś powiedzieć, bo nie
bardzo rozumiałam, co się wokół mnie działo.
– Dorothy z Opowieści? – powtórzyłam. – Kto to
jest?
– Naprawdę nie znasz opowieści o Dorothy z
Kansas? – Jeden z mężczyzn z sąsiedniego stolika włączył się do rozmowy,
przysuwając nieco krzesło w naszą stronę. Reszta jego towarzyszy zaczęła kiwać
głowami. – Mówią, że wiele lat temu z Kansas przybyła tu mała dziewczynka o
imieniu Dorothy. Przepędziła Czarownicę ze Wschodu na długie lata, a potem
pozbyła się także Czarownicy z Zachodu.
– Zabiła je? – zapytałam, bo wreszcie coś
zaczęło mi świtać. No jasne, Czarnoksiężnik
z krainy Oz. I Dorothy. No dobrze, tylko jakim cudem?
– Skąd, tylko na długi czas je osłabiła –
odpowiedział mi mężczyzna. – Nie tak łatwo jest zabić czarownicę.
– Trzy sprawdzone sposoby to ogień, dekapitacja
lub drewniana kula prosto w serce – wyjaśnił Jack, rzucając mi oszałamiający
uśmiech. – Uznaj to za darmową poradę zawodową.
– Jack preferuje kule, bo ta metoda nie wymaga
bezpośredniego kontaktu z czarownicą – dodała Boma tonem wyjaśnienia. – I
słusznie, bo uwierz, nie chciałabyś spotkać się z żadną z nich. W większości
przypadków spotkanie twarzą w twarz z Czarownicą ze Wschodu kończy się
śmiercią. Miałaś szczęście, że udało ci się uciec.
– To nie było szczęście – zaprotestowała kobieta
z grupki ze stolika obok. – To Dorothy. Wiadomo, że musiała uciec Czarownicy.
Dziwne, że od razu jej nie zabiła.
– Jak mówiłem, to nie takie proste –
zaprotestował mężczyzna, który już wcześniej zabierał głos. – Nic dziwnego, że
Dorothy uciekła. Więc co teraz planujesz, Dorothy? Wypędzisz znowu Czarownice?
Nic z tego nie rozumiałam, co Jack musiał
wyczytać z mojej twarzy. Dobrze, może i przede mną trafiła tu mała Dorothy,
której jakimś cudem udało się wygnać z Oz Czarownice; dlaczego jednak ci
wszyscy ludzie zakładali, że musiałam zrobić dokładnie to samo tylko dlatego,
że tak samo się nazywałam? Przecież to było nienormalne.
– To nie mógł być przypadek, że tu trafiłaś –
dodała Boma po chwili milczenia, podczas której wszyscy nadaremnie czekali na
moją odpowiedź. – Właśnie ty, Dorothy z Kansas. To przeznaczenie.
Przeznaczenie…! O mało nie prychnęłam tego na
głos. Nie wierzyłam w żadne przeznaczenie, podobnie jak nie wierzyłam, żebym
miała się znaleźć w Oz z jakiegoś konkretnego powodu.
Chociaż… Klucz, który obecnie bezpiecznie
spoczywał w kieszeni mojej sukienki w kratę, na pewno dostałam z jakiegoś powodu. Czy mogłam być absolutnie
pewna, że nie chodziło właśnie o to?
Kiedy to sobie uświadomiłam, nieco spanikowałam.
Poderwałam się z krzesła i wyminęłam ich wszystkich bez słowa, uciekając w
stronę naszego pokoju na tyłach. Ktoś coś za mną wołał, ale zignorowałam to
kompletnie; wbiegłam w końcu do pokoju, w którym było już nieco cieplej, a w
kominku beztrosko trzaskał ogień, i oparłam się plecami o drzwi. W następnej
chwili poczułam wstrząs, gdy ktoś spróbował otworzyć je od zewnątrz.
– Dorothy, odejdź od drzwi – usłyszałam spokojny
głos Jacka, więc zrobiłam, co mi kazał („prosił” nie byłoby tu właściwym
słowem) i pozwoliłam mu wejść. Na jego twarzy malowało się lekkie
zniecierpliwienie, ale nie przejęłam się tym kompletnie, odsuwając się od niego
i obronnym gestem krzyżując ramiona na piersi. – Dorothy, daj spokój. Chyba nie
wierzysz w te brednie. Nie jesteś żadną Dorothy z Opowieści, jesteś po prostu
zagubioną dziewczyną. Musisz tylko znaleźć drogę do domu i po krzyku.
– Po krzyku? Po krzyku? – powtórzyłam nieco
histerycznie, dłonią wskazując na drzwi. – Oni wszyscy spodziewają się, że
pozabijam wszystkie czarownice. Naprawdę uważasz, że to nic takiego?!
– Ale przecież nie musisz tego robić –
zaprotestował, nadal spokojnie. – Wystarczy, że pozwolisz im w to wierzyć.
Zrobią, co tylko będziesz chciała. Tamta Dorothy podobno była tu tak dawno, że
nikt tego nie pamięta, wszyscy tylko przekazują sobie opowieść, która nawet nie
musi być prawdą. Jednak to właśnie dlatego wystarczy twoje imię, żeby otwarto
przed tobą wszystkie drzwi w Emerald City. A z tobą i mnie.
Ruszyłam w spacer po pokoju, próbując dojść do
jakichś sensownych wniosków. Nie bardzo mi jednak wychodziło. A więc to miał na
myśli Jack, mówiąc, że bez problemu dostanę audiencję u Czarnoksiężnika. Oni
znali już Dorothy. Spodziewali się jednak kogoś innego i czy to było w
porządku, okłamywać ich w ten sposób? Rzuciłam Jackowi kose spojrzenie. On,
oczywiście, nie widział w tym problemu. Trochę mnie to irytowało.
– Ale to nie jest w porządku – zaprotestowałam
więc w końcu, zatrzymując się w mojej wędrówce. – Nie zamierzam nikogo karmić
jakimiś kłamstwami na mój temat. Będą się spodziewać, że pozabijam Czarownice,
a ja wpadnę i poproszę, żeby odstawili mnie do domu? Tak to sobie wyobrażasz?
– Spokojnie, Czarnoksiężnik na pewno nie będzie
oczekiwał, że to zrobisz – odparł Jack. – To mądry człowiek. Jego strażnicy
mogą tak pomyśleć, owszem, i to załatwi ci u niego audiencję; z nim już jednak
musisz sobie poradzić. Tak czy inaczej on na pewno nie zmusi cię do czegoś,
czego nie będziesz chciała zrobić.
– Skąd wiesz? Podobno nigdy go nie poznałeś.
– Nie – przyznał – ale słyszałem dużo opowieści.
Jeśli choć część z nich jest prawdą, a w plotkach zawsze kryje się jej ziarno,
to tak właśnie będzie. Potrzebujesz tylko karty przetargowej, żeby dostać się
do środka. Potem Czarnoksiężnik pomoże ci, jeżeli tylko będzie potrafił.
Brzmiał przekonująco i to mi się nie podobało.
Ale jak miałam to wytłumaczyć facetowi, który żył z tropienia i zabijania
czarownic?
– A ty? Po co chcesz się dostać do Emerald City?
– zapytałam, żeby zyskać na czasie.
– To już moja sprawa – uciął. – Posłuchaj,
Dorothy, nie powinnaś mieć w tej sprawie skrupułów. Oz to niebezpieczna kraina
i nie poradzisz sobie tutaj sama, uwierz. Będzie lepiej dla wszystkich, jeśli
po prostu wrócisz do domu. Czarnoksiężnik ci w tym pomoże.
– A jeśli nie będzie chciał pomóc? – wyraziłam
wątpliwość. Jack pokręcił głową.
– Będzie chciał. Zobaczysz.
Trudno było mu nie uwierzyć, gdy mówił z takim
przekonaniem. Przygryzłam wargę.
– Musisz mi powiedzieć coś więcej, zanim podejmę
decyzję – poprosiłam. – Nie mogę zgodzić się tak w ciemno. Dobrze, może masz
rację z Emerald City, ale muszę wiedzieć, czego spodziewać się po drodze. Co z
Czarownicą ze Wschodu. Muszę wiedzieć jak najwięcej, żeby podjąć świadomą
decyzję, rozumiesz?
– Rozumiem. – Kiwnął głową. – Nie ufasz mi. W
porządku. Poczekaj tylko, przyniosę coś do jedzenia, bo pewnie nie chcesz tam
wracać. Zjemy w pokoju, musisz umierać z głodu.
Chwyciłam się za brzuch, który rzeczywiście już
od jakiegoś czasu informował mnie o swoich potrzebach. Kiedy Jack wyszedł,
opadłam ciężko na krzesło, próbując jakoś okiełznać kompletny mętlik w głowie.
Cała ta sytuacja i miejsce, w którym się znalazłam, z każdą chwilą robiły się
coraz dziwniejsze. A to przecież był dopiero początek.
Jakieś dziesięć minut później siedziałam nad
talerzem z chlebem i pieczonym mięsem jakiegoś ptaka – na pierwszy rzut oka
przypominał gołębia – naprzeciwko Jacka z takim samym talerzem przed sobą. Dostaliśmy
też wodę do picia. To znowu obudziło we mnie wyrzuty sumienia.
– Płacisz za mnie – stwierdziłam. – Muszę ci się
jakoś odwdzięczyć, tylko że nie mam przy sobie niczego wartościowego.
– Nie wspominaj o tym. – Machnął lekceważąco
ręką. – To niewielka cena za dostanie się do Emerald City. Zresztą nie wydam na
ciebie za dużo. Bok i jego żona i tak trzymają mojego zapasowego konia, a nie
zawsze będziemy mogli zanocować w zajeździe takim jak ten.
Przyjęłam jego słowa i się z nimi pogodziłam, bo
tak było mi po prostu łatwiej. Kiwnęłam głową, palcami rozbebeszyłam ptaka, po
czym zadałam pierwsze pytanie.
– Mówiłeś, ze planujesz dalej ścigać Czarownicę
– podjęłam. Jack kiwnął głową. – Jak to się ma względem podróży do Emerald
City? Zamierzasz wciągnąć mnie w sam środek ognia podczas kolejnego polowania?
– Nie, nie zamierzam. Chociaż nie mogę obiecać,
że tak się nie stanie – odparł rzeczowo i wydawało mi się, że szczerze. – Po
drodze do Emerald City są ze dwa miejsca, gdzie Czarownica ze Wschodu może się
ukrywać. Sprawdzę je po drodze, ale spokojnie, nie zabiorę cię tam ze sobą.
Jeśli przy okazji ją zabiję, to dobrze, a jeśli nie, to będę miał mniej miejsc
do sprawdzenia na później i nie opóźnię bardzo dalszej wędrówki.
Wydawało mi się to średnio bezpieczne, ale tę
uwagę pozostawiłam dla siebie. Przegryzłam kawałek mięsa, zastanawiając się nad
kolejnym pytaniem.
– Skąd właściwie wiesz, gdzie Czarownica może
się ukrywać?
– Mam swoje źródła. – Znowu posłał mi ten
szeroki uśmiech. Spuściłam wzrok na pieczonego ptaka na moim talerzu. – Ale
przecież tak naprawdę cię to nie interesuje.
– Jak wygląda droga do Emerald City? –
zapytałam, ignorując jego ostatnią uwagę. – Ile czasu się tam jedzie?
– Kilka, kilkanaście dni. – Oblizał palce,
odkładając resztki jedzenia na talerz. – To zależy od wielu rzeczy. Od pogody,
która wpływa na jakość dróg, od mieszkańców, którzy czasami pozwolą ci
przejechać, a czasami nie, i od magii, która zachowuje się w różny sposób.
Emerald City ze wszystkich stron otoczone jest pustynią, zbudowano je wokół największej
oazy. Od naszej strony za krainą Manczkinów znajduje się puszcza, przez którą
będziemy musieli przejść. Potem teren stopniowo pustynnieje.
– To wszystko? – Upiłam łyk wody i też odłożyłam
talerz. Jack zaśmiał się, odrzucając głowę do tyłu.
– „Wszystko”? – powtórzył z rozbawieniem. – Nie
masz pojęcia, o czym mówisz. To wystarczy, żeby większość ludzi powstrzymać
przed podróżą. A do tego jeszcze od kilku lat Emerald City jest oblegane.
– Jak to, oblegane? Szturmuje je jakaś armia,
czy coś?
– Można tak powiedzieć – przyznał. –
Czarnoksiężnik najprawdopodobniej jest w posiadaniu czegoś, czego potrzebuje
Czarownica z Zachodu. Niegdyś próbowała dostać się do Emerald City po cichu, to
właśnie wtedy, w odpowiedzi na jej knowania, zamknięto bramy do miasta i
przestano wpuszczać wszystkich. Kiedy to się nie udało, przypuściła regularny
szturm albo, żeby być dokładniejszym, naloty.
– Naloty? – powtórzyłam. – Jak to naloty? Nie
macie tu chyba samolotów?
– Samolotów? Nie, nie mamy – prychnął. – Czarownica
z Zachodu ma swoją armię latających małp. Mówią, że to one zabiły jednego z
towarzyszy małej Dorothy, gdy ta szła rozprawić się z Czarownicą. Miały złapać
Blaszanego Drwala i roztrzaskać go z dużej wysokości na skałach otaczających
zamek Czarownicy.
Latające małpy, no jasne. Dlaczego na to nie
wpadłam?
– Czyli jedyne, co musimy zrobić, to przejść
przez krainę, w której roi się od pułapek, po drodze najlepiej zabić
czarownicę, a potem ukryć się przed armią drugiej z nich i przedostać do
miasta, w którym nie wiadomo, czy ktoś będzie w stanie mi pomóc – podsumowałam,
nadaremnie próbując pozbyć się z głosu sarkazmu. Jack wywrócił oczami.
– Cholera, Dorothy, nie jesteśmy w twoim
cywilizowanym kraju – prychnął. – Może u ciebie planowanie podróży ogranicza
się do wybrania właściwej trasy, ale tutaj… Oz to zupełnie inne miejsce. Jest
dzikie, niebezpieczne i ciągle się zmienia. Nie da się tutaj niczego zaplanować
od A do B, bez żadnej improwizacji. Musisz się z tym pogodzić albo zacząć
działać na własną rękę. Ale nie polecam tego ostatniego.
Przełknęłam te słowa, nie zamierzając dłużej się
z nim kłócić. Zapewne miał rację; mnie ten plan wydawał się strasznie dziurawy,
ale może to rzeczywiście było najlepsze, na co w klimacie Oz można było sobie
pozwolić.
– Dużo osób przywiewa do Oz? Takich jak ja? –
zmieniłam temat. Jack potrząsnął głową.
– Nie. Jasne, zdarza się, ale rzadko. Osobiście
widziałem tutaj ze dwie takie osoby.
– I jak sobie poradziły? – zapytałam, choć
wiedziałam, że będę tego żałować. Jack rzucił mi dziwne spojrzenie, po czym
odparł krótko:
– Nie żyją.
Zrobiło mi się gorzej, gdy to usłyszałam, ale
nie dałam po sobie niczego poznać. Może i nie powinnam była pytać, ale
przynajmniej dzięki temu wiedziałam już mniej więcej, czego się spodziewać.
Pewnie mniej niż więcej, ale zawsze to lepsze niż nic.
Weź się w garść, poleciłam sobie stanowczo.
Musiałam zachować racjonalny umysł i nie cykorzyć od byle czego, jeśli chciałam
wyjść z tego cała. Nie ma problemu. Da się zrobić.
– Żadna z nich nie próbowała się ze mną dogadać
– dodał, zapewne po to, żeby polepszyć mi humor. Uśmiechnęłam się blado. – No
nareszcie, już myślałem, że w ogóle nie umiesz się uśmiechać. Chociaż jestem
pewien, że potrafisz lepiej.
– Chryste, właśnie się dowiedziałam, że trafiłam
do miejsca, gdzie praktycznie w każdej chwili mogę zginąć! – krzyknęłam, nie
mogąc się powstrzymać. – To takie dziwne, że nie ciągnie mnie do uśmiechania
się?!
– Nie przesadzaj – odparł, wstając z krzesła i
zbierając nasze talerze. – Wszędzie możesz zginąć praktycznie w każdej chwili,
nawet we własnym domu. Jestem pewien, że w twoim świecie też.
Nie odpowiedziałam, bo nie bardzo wiedziałam,
co. Miał rację. Podszedł do kominka i dorzucił drewna, po czym skierował się do
drzwi z talerzami, rzucając jeszcze do mnie na odchodnym:
– Na łóżku masz przygotowany strój do spania.
Powinniśmy już się kłaść, bo jutro zamierzam wcześnie cię obudzić, oczywiście
jeśli podjęłaś już decyzję. Będę spał na podłodze.
Chciałam zaprotestować, zapewnić, że nie było
takiej potrzeby, ale już wyszedł i nie zdążyłam. Przez chwilę z frustracją
wpatrywałam się w drzwi, za którymi zniknął, zastanawiając się, co właściwie
powinnam robić. Ta decyzja nie przychodziła mi łatwo.
Nie podobało mi się, że Jack unikał odpowiedzi
na pewne pytania i tak naprawdę nadal nic o nim nie wiedziałam. Skąd miałam być
pewna, że rzeczywiście miał wobec mnie szczere zamiary? Że mnie nie okłamał,
nie próbował wykorzystać? Jak niby miałam mu ufać?
Prawda była taka, że zawsze miałam z tym
problem. Nic dziwnego, że wątpliwości dotyczące łowcy czarownic, którego znałam
od paru godzin, a który w dodatku był niepokojąco atrakcyjny, nie pozwalały mi
podjąć takiej decyzji.
Obawiałam się jednak, że nie miałam wyjścia.
Podeszłam do łóżka, na którym żona właściciela
zajazdu rzeczywiście przygotowała mi coś do spania. Była to biała, długa
koszula nocna z koronką na wysokości dekoltu. Gdy ją włożyłam, stwierdziłam, że
przy moim wzroście wprawdzie sięgała mi do połowy łydki, i w dodatku wyglądała
strasznie staromodnie, ale już się tym nie przejmowałam. Odkopałam
prześcieradła na łóżku; poduszka nęciła mnie, by się na niej położyć i w jednej
chwili zrozumiałam, jak bardzo byłam zmęczona. To był długi dzień i jeśli
miałam podejmować jakieś decyzje, mogło to poczekać do rana.
Nie pamiętałam, kiedy usnęłam. Pamiętałam tylko,
że nie doczekałam powrotu Jacka, żeby mu powiedzieć, że w zasadzie mógłby spać
na łóżku obok mnie.
***
Obudziłam się pod wpływem dotkliwego zimna,
które przeniknęło wszystkie prześcieradła, moją ekstrawagancką koszulę i dotarło
do samych kości. Niechętnie otworzyłam oczy, zastanawiając się mętnie, czy
ogrzewanie w moim mieszkaniu wysiadło, czy raczej klimatyzacja zaczęła chodzić
tak mocno, żeby mogło mi być zimno w samym środku nowojorskiej fali upałów.
Podniosłam się z łóżka, czując pod palcami
wszystkie nierówności materaca. Materac w moim mieszkaniu nie był taki,
przecież sama wybierałam go w Searsie. A potem ręką trąciłam coś ciepłego i
miękkiego, co okazało się męskim ramieniem, i mój zamroczony snem umysł
wreszcie przypomniał sobie wszystko.
Odsunęłam się odruchowo na sam skraj łóżka, w
półmroku próbując rozpoznać szczegóły miejsca, w którym się znalazłam. Zajazd w
krainie Manczkinów, no tak. Najwidoczniej obietnice Jacka były bez pokrycia,
skoro jednak leżał w łóżku obok mnie. Nie, żebym zamierzała robić mu z tego
powodu wymówki – w końcu wieczorem sama uważałam, że głupie z jego strony
byłoby spanie na twardej podłodze. Widocznie uznał tak samo.
Kominek był zimny, ogień musiał wygasnąć w nocy
i dlatego w pokoju było tak lodowato. Aż dziwne, że ludzie nie mieli tu jeszcze
grubszych piżam, jeżeli na co dzień miewali taką pogodę. Odruchowo spojrzałam
na mężczyznę leżącego w łóżku obok mnie i aż wzdrygnęłam się na jego widok.
Jack spał w samych spodniach, bez koszuli, w dodatku
był częściowo odkryty, tak że mogłam sobie obejrzeć jego klatkę piersiową.
Wyglądał naprawdę dobrze; nie, żebym spodziewała się czegoś innego po
profesjonalnym łowcy czarownic. Dziwiłam się jednak, jakim cudem nie było mu
zimno. Mnie było nawet pod tymi wszystkimi prześcieradłami.
Opuściłam bose nogi na zimne deski i podeszłam
do okienka, próbując za nie wyjrzeć. Przez mętne szkło zobaczyłam utwardzaną
ulicę, którą przyjechaliśmy, a na którą padały już pierwsze promienie
wstającego właśnie słońca. Był ranek.
A ja powinnam właśnie wychodzić do pracy.
Zaklęłam, odwracając się z powrotem do wnętrza
pokoju. Chyba musiałam zapomnieć o zobowiązaniach, które czekały na mnie w
Nowym Jorku, bo w przeciwnym razie groziło mi, że w końcu dostanę ataku
apopleksji.
Zamarłam, widząc utkwione w sobie, uważne, szare
spojrzenie Jacka. Siedział na łóżku, oparty plecami o zagłówek, i nadal był
odkryty do pasa. Tylko lewe ramię miał przewiązane opaską, jakby był tam
zraniony. Odwróciłam wzrok.
– Nie jest ci zimno? – zapytałam idiotycznie.
Usłyszałam jego prychnięcie.
– Mnie nigdy nie jest zimno, złotko. – Chwyciłam
narzutę, leżącą w nogach łóżka, i opatuliłam się nią, czując zimno przenikające
mi do stóp. Dużo dałabym, żeby czuć się tak jak on. – Ale bywa mi niewygodnie.
Dlatego, po nieudanych próbach zaśnięcia wczoraj na podłodze, przeniosłem się w
końcu na łóżko. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
Potrząsnęłam głową, szukając swoich ciuchów.
Zanurzyłam palec w wodzie w dzbanku, żeby stwierdzić, że również była lodowato
zimna. Coś okropnego.
– Masz bardzo mocny sen – dodał po chwili. –
Wierciłem się chyba z godzinę, ale nic cię nie obudziło. Od razu widać, że nie
wychowałaś się w Oz. U nas wszyscy muszą spać bardzo czujnie.
Wolałam nie pytać, co takiego działo się u nich
nocami, że nauczyli się spać w ten sposób. Chyba nie chciałam wiedzieć.
– Zastanawiałam się nad naszą wspólną podróżą do
Emerald City – podjęłam, podchodząc bliżej i przysiadając na brzegu łóżka. Jack
nie ruszył się nawet, wpatrując we mnie z zainteresowaniem, choć miałam
nadzieję, że się ubierze albo przynajmniej zakryje. Widok jego nagiej klatki
piersiowej trochę mnie rozpraszał, nie przywykłam do podobnych widoków ze
strony całkowicie mi obcych facetów. – I myślę, że mogę się zgodzić, ale mam
warunki.
– Warunki? – Zerknęłam na niego; uśmiechał się
lekko, z rozbawieniem, którego zapewne byłam przyczyną. Nie dałam się jednak
wyprowadzić z równowagi, tylko kiwnęłam głową. – Niezła jesteś, naprawdę.
Znajdujesz się na straconej pozycji, a jednak zamierzasz stawiać warunki?
– Tak, zamierzam – przytaknęłam uparcie. –
Musisz mi obiecać, że mnie nie skrzywdzisz ani świadomie nie narazisz na
niebezpieczeństwo, to po pierwsze.
– I uwierzysz, gdy ci to obiecam? – Usłyszałam w
odpowiedzi. Wzruszyłam ramionami.
– Prawdopodobnie nie, ale to wszystko, o co mogę
prosić. Do jakiegoś stopnia muszę ci zaufać, nie mam innego wyjścia.
– To prawda, nie masz – potwierdził z
satysfakcją, która nieco mnie zirytowała. – Coś jeszcze?
– Nie możemy jechać szybko – odparłam
pospiesznie. – Nie umiem jeździć konno, o czym chyba już zdążyłeś się
przekonać, i nie chcę, żebyś zmuszał mnie do galopu, bo mogę wtedy spaść z
siodła, nie mówiąc już o tym, jak będę się bała.
– No proszę. Dorothy przyznaje się, że jednak
czegoś się boi? – prychnął. – Niesamowite.
– To nie jest niesamowite, tylko rozsądne –
zaprotestowałam. – To mój drugi warunek. Ale mam jeszcze jeden i ten jest
najważniejszy. Nie chcesz mi powiedzieć, jaki masz interes w Emerald City i w
porządku, to twoja sprawa, ale musisz mi obiecać, że nie idziesz tam, żeby
kogoś skrzywdzić lub zrobić coś złego. Nie mogę wprowadzić cię do środka,
wiedząc, że ktoś przez to ucierpi.
Po tych słowach w pokoju zapadła cisza.
Zadziwiające, pomyślałam, że nie rzucił kolejnej złośliwej uwagi, jak przy moich
poprzednich warunkach. Przecież Jack zawsze miał do powiedzenia coś niezwykle
zabawnego. Dlaczego milczał tym razem?
Podniosłam wzrok i przyjrzałam mu się z pewnym
zaniepokojeniem. Był poważny i zamyślony, i wyjątkowo wcale nie patrzył na
mnie, tylko na swoje paznokcie. Kiedy tak się zamyślał, pionowa zmarszczka
tworzyła się na jego czole, przez co wyglądał poważniej niż zwykle. Starzej.
– Zastanawiasz się? – prychnęłam, kiedy nie
odpowiedział. – Naprawdę się
zastanawiasz? Może to oznacza, że powinnam poszukać kogoś innego.
Chciałam się podnieść z łóżka, ale właśnie wtedy
Jack pochylił się do przodu i złapał mnie za przedramię. Nie zrobił tego mocno
ani mnie nie szarpnął, ale i tak zatrzymałam się w pół ruchu, wpatrzona w jego
rękę. Spięłam się odruchowo. Nie lubiłam, kiedy dotykali mnie obcy ludzie, a
Jack robił to stanowczo zbyt często.
Ba, nie lubiłam nawet, gdy dotykali mnie znajomi
mi ludzie. Był to zapewne jeden z powodów, dla których nazywali mnie zimną
rybą.
– Uspokój się – polecił mi, puszczając mnie
pospiesznie, jakby domyślił się, co się ze mną działo. – Nie zamierzam nikogo
krzywdzić w Emerald City. Chcę tam po prostu kogoś znaleźć, to wszystko.
Obiecuję.
Przez moment nie odpowiadałam, przygryzając
wargę i próbując z jego twarzy odczytać, czy mówił prawdę. Jack jednak miał
pokerową minę i nie mogłam po niej poznać, jakie faktycznie były jego zamiary.
Serce zabiło mi niespokojnie.
Jakie jednak miałam wyjście? Nie byłam w stanie
nikomu zapłacić, bo nie miałam czym. Jack chciał się dostać do Emerald City i
tylko dlatego zgodził się mnie odprowadzić, ale ktoś inny? Mogłabym uzyskać
wskazówki, jak dojść do miasta, to na pewno, ale czy udałoby mi się samotnie
pokonać tę drogę, zwłaszcza jeśli Jack miał rację i ta kraina faktycznie była
tak niebezpieczna? Niewątpliwie przydałby mi się przewodnik, miejscowy, znający
tutejsze zwyczaje, okolicę i niebezpieczeństwa, na jakie mogłam się natknąć.
Wniosek był prosty: potrzebowałam go bardziej
niż on mnie. Jack po prostu dostrzegł okazję i postarał się ją wykorzystać,
Emerald City nie było mu jednak tak bardzo potrzebne jak mnie.
– Dobrze – zadecydowałam w końcu. – W takim
razie zbierajmy się do drogi.
– Najpierw śniadanie – odparł, zrywając się z
łóżka i sięgając po koszulę. – Zakładam, że jeszcze dzisiaj miniemy kraj
Manczkinów i dotrzemy do puszczy, a tam może być ciężko o dobry nocleg i
kolację.
Wkrótce potem Boma podgrzała nam wodę, a jeszcze
potem dostałam z powrotem moje ubrania, uprane i wysuszone, z zastrzeżeniem
jednak, że mam zatrzymać te, które włożyłam poprzedniego dnia. Było mi to nawet
na rękę, bo moja czarna sukienka była obcisła i mogłam jechać z Jackiem konno,
mając na sobie jego długi płaszcz, bez niego natomiast byłby to widok co
najmniej obsceniczny. Sukienka w niebiesko–białą kratę, którą obecnie miałam na
sobie, nadawała się dużo bardziej, bo miała szeroki dół i bez trudu mogłam w
niej usiąść w siodle.
Swoje rzeczy schowałam do węzełka, a Jack
przytroczył go do siodła luzaka, zapasowego konia, który jeździł z nim, jak się
okazało, głównie ze względu na dużą ilość sprzętu, który Jack ze sobą woził.
Część z tego musiał jednak, ze względu na mnie, zostawić w zajeździe u
Manczkinów, nie dowiedziałam się więc dokładnie, co tam takiego było. Jack
wyjaśnił mi jedynie, że pułapki na czarownice.
– Dużo ich zabiłeś? – zapytałam z
zainteresowaniem, gdy w stajni przy zajeździe Jack pokazywał mi, jak osiodłać
jego drugą, jabłkowitą klacz. Odwróciłam się do niego i odruchowo cofnęłam o
krok, opierając plecami o bok klaczy, bo znowu stał tak blisko, pokazując mi,
co i jak. – Czarownic?
– Trochę – odparł oględnie, pochylając się, żeby
dopiąć popręg. – Ostatecznie zajmuję się tym fachem od czternastu lat. Jednak
dwie najważniejsze, Czarownica ze Wschodu i Czarownica z Zachodu, ciągle mi się
wymykają. Dlatego właśnie byłem taki zły, kiedy wczoraj mi uciekła.
Ach, czyli to pewnie dlatego był też zły na mnie
i częściej warczał, niż mówił. Ostatecznie, chociaż to nie była moja wina, to
jednak pokrzyżowałam mu szyki.
– Czternaście lat? – powtórzyłam, kiedy złożył
dłonie, żeby podsadzić mnie na konia. Wahałam się chwilę, ale w końcu położyłam
tam stopę i w następnej chwili siedziałam już w siodle, trzymając się łęku.
Największym problemem były jednak moje buty: ostatecznie szpilki nie za bardzo
nadawały się do jazdy konnej. – To ile miałeś lat, gdy się tym zająłeś?
– Trzynaście. To właśnie wtedy zabiłem pierwszą
czarownicę – powiedział obojętnie i znowu się pochylił, żeby dopasować mi
strzemienia, dzięki czemu nie widział szoku, jaki musiał odmalować się na mojej
twarzy. Musiał, bo dokładnie tak się czułam.
Trzynaście lat? Przecież był wtedy praktycznie
dzieckiem. Co takiego się stało, że zmuszono go do podobnego stylu życia? Co z
jego rodzicami? I co czuł sam Jack, praktycznie pozbawiony dzieciństwa?
Nie wyglądał jednak na kogoś, kto chciałby
mojego współczucia, dlatego powstrzymałam słowa cisnące mi się na usta. Nie
zamierzałam po sobie pokazywać, jak bardzo było mi go żal. Nie byłam nawet
pewna, czy on sam zdawał sobie sprawę, jak bardzo został skrzywdzony, tak
obojętnie o tym opowiadał. Chyba, że tak dobrze ukrywał swoje uczucia.
– W wieku trzynastu lat? – powtórzyłam z
niedowierzaniem, gdy z powrotem się podniósł. – Jakim cudem to przeżyłeś?!
– Miałem sporo szczęścia – przyznał, po czym
zmienił temat, najwidoczniej nie chcąc zdradzać mi szczegółów. – Gotowa? Dasz
sobie radę? Pojedziemy najpierw powoli, żebyś przyzwyczaiła się do tempa i
stylu jazdy.
Miałam poważne wątpliwości, czy cokolwiek to da,
odważnie kiwnęłam jednak głową. Skoro on mógł zabić czarownicę w wieku trzynastu
lat, ja na pewno mogłam dojechać do Emerald City konno i nie umrzeć.
A potem ruszyliśmy w drogę.
Końcowe stwierdzenie bylo po prostu genialne :D
OdpowiedzUsuńRozdział ogólnie fajny, ciekawy jeżeli chozi o dialogi no i... scena rankiem była po prostu bezbłędna! :D Jestem ciekawa jak dalej potoczą się losy bohaterów i relacje między Dorothy i Jack'iem, a szczególnie kolejnych fajnych sytuacji z ich udziałem :D
O! I piekny szablon, a "odtwórczyni" roli Dorothy idealnie pasuje moim zdaniem :D No i ciekawe menu :D
Pozdrawiam!
Dzięki :D moim zdaniem rozdział średni, bo dużo w nim gadania, ale potrzebny był taki, żeby co nieco wyjaśnić, a potem już, mam nadzieję, ruszymy z górki z akcją;) cieszę się, że poranna scena się podobała, bo na pewno będzie więcej podobnych między Dorothy a Jackiem :D
UsuńMnie tam szablon jak zwykle średnio zadowala ;> ale Caterina na pewno będzie "grała" rolę Dorothy tak długo, jak długo starczy mi jej zdjęć, bo też bardzo mi do niej pasuje:) a przepis na menu ściągnięty od Yassmine:)
Całuję!
Za to wszystko powinna zapłacić mu w naturze, ot co! :)
OdpowiedzUsuńNajwidoczniej wszyscy wierzą w to, że Dorothy będzie chciała zabić złe czarownice, które sieją postrach w Oz, chociaż ona sama ani tego nie chce, ani też nie wie, jak to zrobić, ale nie chce też oszukiwać tych ludzi. Współczuję jej. Chcąc czy nie, ciąży na niej presja tej dziewczynki, która starała się uwolnić ich krainę od złych wiedźm. Liczę jednak, że jakoś sobie z tym poradzi i pomoże im:)
Po tym rozdziale widzę, jak Dee jest rozsądna i chce mieć wszystko pod kontrolą, ale chyba w tej krainie nie jest w stanie tego zrobić, więc no cóż, musi się zdać na Jacka, który ma gdzieś tam swoje ukryte powody, żeby doprowadzić ją bezpiecznie do miasta. Ciekawe, kogo on tam szuka, że tak zależy na dowiezieniu jej do Emerald City. Dobrze chociaż, że nie chce nikogo skrzywdzić.
Mam nadzieję, że Dorothy w końcu zaufa Jackowi, choć obawiam się, że on ją zrani i to bardzo...
Pozdrawiam<3
No wiesz co! ;p
UsuńNo to fakt, wszystkim Dorothy od razu odruchowo kojarzy się z tamtą dziewczynką, z którego to zresztą powodu Jack początkowo nie chciał jej nikomu przedstawiać. Może napiszę tak: Dorothy na pewno, chcąc nie chcąc, będzie bardziej wplątana w problem czarownic, niż to początkowo przypuszczała. Ale o tym później ;>
Może i nie chce, ale czy mu wyjdzie, to już inna sprawa ;D i rzeczywiście jest to dla Dorothy duży problem, że nie może sobie ze wszystkim poradzić sama i musi się zdać na kogoś takiego jak Jack. Prędko jej to raczej nie przejdzie^^
A może to ona zrani jego? ;>
Całuję!
Hahaha, no co? Przynajmniej byłoby sprawiedliwie i nie sądzę, by żałowali:)
UsuńZałożę się, że biedna Dorothy od teraz będzie zawsze miała problemy, bo w końcu wieść o tym, że ma tak, a nie inaczej na imię już dawno rozeszła się po krainie. Chyba na pewno będzie musiała poczekać z powrotem do domu, skoro wplątała się niezamierzenie w w czarownicę i resztę:) Mogę jej jedynie współczuć:)
No cóż, nie ukrywam... Będę musiała na to niestety poczekać i strasznie mnie to irytuję. To jest jak z Draculą. Czekam na rozdział z niecierpliwością:) W to nie wątpię, w końcu nie zna Oz tak jak Jack i za każdym drzewem może czekać na nią niebezpieczeństwo:)
Naprawdę? Dee zrani Jacka? Chyba nożem:) cóż, w takim razie tym bardziej nie mogę się doczekać tego momentu! <3
Ja również całuję<3
Oj tam, znając moje bohaterki, Dorothy pewnie po fakcie by żałowała XD
UsuńDefinitywne chyba na pewno XD Dorothy w Oz wpląta się w wiele spraw, nie tylko te związane z Czarownicami. A i, powiedziałabym, pewne sprawy wplątają się w nią, niezależnie od jej chęci i czynów. Tak czy inaczej, wiadomo, że Dorothy prędko z Oz się nie wydostanie;)
No wiesz, mogłabym zwiększyć tempo dodawania rozdziałów, ale wtedy szybko wyprztykałabym się z zapasu i dopiero trzeba by czekać^^ ale spoko, już zaczęłam trzynastkę, więc może nie będzie źle;) no dokładnie:)
A bo ja wiem? A może on ją? A może nikt nie zrani nikogo? Kto mnie tam może wiedzieć XD
A może nie miałaby czasu narzekać? No wiesz, tyle czyha na nią niebezpieczeństw, że po prostu zapomniałaby o tym, co się stało, albo nie roztrząsałaby tego tak dogłębnie;)
UsuńNie chce porównywać Dee do Saszy, ale tą drugą kłopoty kochały, a widzę, że i Dorothy też, choć obie są w zupełnie innych sytuacjach i kłopoty Dorothy są na porządku dziennym:) Zastanawiam się, ile ona czasu spędzi w tej krainie, skoro mówisz, że szybko nie wróci do domu.
Rozumiem, trochę szkoda, ale z drugiej strony, przynajmniej mam na co czekać. I cieszę się, że zaczęłaś już trzynastkę. Czyli mam rozumieć, ze wszelkie dolegliwości przeszły i czujesz się na siłach, aby pisać?
Zapomnij, że o tym wspomniałam:) Mieszasz mi, więc wolę już o nic nie pytać;)
Buahaha, bo ja tak celowo mieszam XD
UsuńOj tam, myślę, że na narzekanie akurat zawsze znalazłaby czas; ) ale pewnie masz rację, pewnie faktycznie dobrze by jej to zrobiło^^
Dee ma zdecydowanie większy talent do kłopotów niż Sasza xd ale też częściowo przynajmniej nie są one jej winą. Po prostu, została wplątana w coś, w co ani nie chciała, ani nie powinna była. A ile? Pewnie większość tekstu;)
Noo, nie przeszły i nie czuję się, ale i tak piszę, a co xD
Mrau dla Jacka (chociaż nie powiem, myślałam, że jest już po trzydziestce, a tu taki wręcz młodzian ;D), kciuki w górę dla rozsądnej Dorothy (to prawda, potrzebuje Jacka bardziej niż on jej, ale ma też rację, wątpiąc w jego intencje co do pobytu w Emerald City) i brawa dla Ciebie za te drobiazgi łączące Twoje opowiadanie z oryginałem (sukienka w biało-niebieską kratę - chociaż nadal czekam na czerwone szpilki od Louboutina! ;D).
OdpowiedzUsuńTak się zaczęłam przy tym rozdziale zastanawiać, cze Blaszany Drwal, Tchórzliwy Lew i Strach na Wróble też się pojawią i czy będą w oryginalnej formie, czy też jakoś ich zmodyfikujesz. Obie wersje są tak samo prawdopodobne, skoro w Twoim Oz dziwactwa i magia też są na porządku dziennym, ale jednocześnie - czyż nie wyglądaliby trochę dziwnie przy takiej dorosłej, współczesnej i nieufnej Dorothy? ^^
Pozdrawiam cieplutko i najlepszego w Nowym Roku!
U mnie faceci zawsze są po trzydziestce, chciałam, żeby tu było inaczej, poza tym gdyby miał więcej lat, nie pasowałby mi do mojej wizji jego przeszłości :D haha, o czerwone szpilki postaram się później, a drobiazgi oczywiście musiały być, ostatecznie to tekst w jakiś sposób oparty na Czarnoksiężniku (w następnych rozdziałach będzie tego więcej...)
UsuńNa pewno pojawi się Strach, o tym zresztą mówi już tytuł następnego rozdziału;) tutaj raczej wszystko, co się pojawi, będzie w jakiś sposób zmodyfikowane, o Lwie też będzie (jeszcze nie było? Sama się gubię w swoim tekście) i będzie tu nawet dosyć istotny;] ale faktycznie, w oryginalnej formie pewnie byliby dosyć dziwni ;D
Dziękuję, nawzajem życzę tego samego i całuję!
Na Twój blog trafiłam przez przypadek, ale już widzę, że historia mi się spodoba Czarnoksiężnika z Krainy Oz znam w jako film podoba mi się, że historia na tym bazuje. Bohaterowie mi się bardzo podobają, muszą mieć w sobie coś szczególnego, abym pochwaliła. Bowiem nie należę do osób łatwo wpadających w zachwyt. Naprawdę widać, że wkładasz wysiłek w pracę nad tekstem. Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Możesz to uznać za spory kompletem, bo nie mówię bez powodu. W najbliższej przyszłości dodam Cię do obserwowanych i polecanych blogów. Przy okazji zapraszam do siebie na www. opowiadania-mandragory.blogspot.com. Może zajrzysz? Też piszę, niejako na kanwie losów bohaterów książek. Szczególnie polecam wpis z 26 listopada. T moje pierwsze opowiadanie po dłuższej przerwie. Niedługo pojawi się kontynuacja. ZAPRASZAM!
OdpowiedzUsuńElle, dodałam Cię do zakładki blogi polecane u siebie. Obserwuję blog także będę na bieżąco, wiem, że nie tolerujesz SPAMU, WIEC MOŻESZ TO USUNĄĆ PO PRZECZYTANIU..
UsuńBardzo mi miło, że tekst Ci się spodobał i że dodałaś go u siebie do polecanych. Ja sama Czarnoksiężnika w formie filmu nie widziałam, za to czytałam książkę i to na niej głównie oparty jest mój tekst. Cieszę się, że bohaterowie przypadli Ci do gustu. W wolnej chwili pewnie zajrzę, ale ostrzegam, że może to trochę potrwać, bo ostatnio mam ze wszystkim istne urwanie głowy;)
UsuńCałuję!
Acha... Miał trzynaście lat, faktycznie był jeszcze wtedy dzieckiem... Aż się zdziwiłam... Jestem ciekawa dalszych informacji o jego "karierze łowcy". :)
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej się zbliżają do siebie. Serio, zajebiście! Mam nadzieję, że za jakiś czasu uraczysz nas/mnie sceną erotyczną. Tak! Lubię jak w opowiadaniu jest seks, krew i tajemnice! :)
Droga będzie długa i na bank pełna niebezpieczeństw! Superowo! :)