To był ciężki dzień.
Dopóki jechaliśmy stępa, jakoś się trzymałam.
Potem jednak Jack doszedł do wniosku, że podróż przebiega nam zbyt wolno i
pogonił mnie do jazdy kłusem, a z tym już nie czułam się najlepiej. Poza tym
mijaliśmy takie miejsca, że żałowałam, iż nie miałam oczu dookoła głowy, tak
bardzo chciałam zobaczyć wszystko. Każda chwila na tej drodze, wybrukowanej
brudnożółtą kostką, utwierdzała mnie w przekonaniu, że to nie mógł być mój
świat. To musiało być Oz.
Przede wszystkim mimo pogody, niskiej
temperatury i leżącej wokół cienkiej warstewki śniegu przy każdej wiosce
Manczkinów znajdowały się pola uprawne. Co więcej, na tych polach rosły wysokie
zboża, które wyglądały tak, jakby niedługo miały się zacząć zbiory. Oczywiście
nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała o to Jacka.
– To magia – wyjaśnił, na co pokiwałam głową. No
tak, mogłam się tego spodziewać. – W kraju Manczkinów niemalże zawsze pada
śnieg, dlatego mieszkańcy dogadali się z Czarownicą z Północy, która zaklęła
ich pola. Dlatego właśnie teraz zboża na nich dojrzewają cały rok, niezależnie
od mrozu i śniegu.
– A ta… Czarownica z Północy? – podjęłam,
próbując zmusić klacz, Gwiazdę, żeby jechała bliżej Iskry i środka wybrukowanej
kostką drogi, bo ta uparcie skręcała ku jej brzegowi. Moje wysiłki jednak nie
dawały oczekiwanego rezultatu, klacz chyba już dawno zorientowała się, jak
niedoświadczony jeździec na niej jechał. – Co z nią? Jest dobra, w
przeciwieństwie do tej z Zachodu i ze Wschodu?
– Żadna czarownica nie jest dobra, zapamiętaj to
sobie, złotko – odparł poważnie. Wkurzyłam się.
– Czy mógłbyś nie mówić na mnie „złotko”?
– Ale dlaczego nie? – zdziwił się, po czym
zmienił temat: – Czarownicy ze Wschodu i Czarownicy z Zachodu zależy przede
wszystkim na władzy. Obydwie porywają dużo ludzi i nie wahają się przed
zabiciem kogoś. Czarownica z Północy ma, można powiedzieć, nieco inne
priorytety. Trzyma się na uboczu i jeśli akurat jej to pasuje, zawiera z ludźmi
układy. No wiesz, coś jak z Manczkinami: ona dała im pola uprawne, oni oddali
jej część zbiorów. Nie jest tak krwiożercza i bezwzględna, tylko interesowna.
Dlatego nigdy nie myśl, że jest dobra. W Oz nie ma nic za darmo.
W to akurat byłam skłonna uwierzyć.
W miarę jak posuwaliśmy się naprzód, wioski
Manczkinów pojawiały się coraz rzadziej, a pola uprawne zajmowały coraz większe
połacie. Żyto, owies i kukurydza – głównie to widziałam po drodze, wszystko
wyjątkowo wyrośnięte i bujne. Wyglądało na to, że Manczkinowie dobrze wyszli na
umowie z Czarownicą z Północy. Uważałam jednak, że nie mogła być całkiem zła,
skoro zgodziła się na taki układ.
Słońce przewędrowało po nieboskłonie i zaczęło
chylić się ku zachodowi, przez co Jack zaczął mnie jeszcze bardziej pospieszać.
Wyglądało na to, że chciał dojechać do jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy
zanocować, zanim zapadnie całkowity zmrok. Musieliśmy jechać dużo wolniej, niż
przypuszczał, nie rozumiałam tylko, skąd właściwie wziął takie oczekiwania – w
końcu wiedział przecież, że pierwszy raz samodzielnie jechałam konno. Już po
paru godzinach bolały mnie nogi, a przecież ja i tak miałam mięśnie wyćwiczone
na licznych treningach judo.
Niebo przez cały dzień miało dziwny, niebieskoszary
kolor, zupełnie taki sam jak śnieg i domy Manczkinów, a świecące na nim słońce
było jakby przyćmione. To i tak jednak było lepsze od zmierzchu, który zaczął
wkrótce zapadać, a przez który kraina Manczkinów zaczęła mi się wydawać jeszcze
bardziej nieprzyjazna. Do tego byłam głodna, bo przez cały dzień zatrzymaliśmy
się tylko raz, by zjeść część przyszykowanego nam w zajeździe prowiantu, i
zmęczona całodniową jazdą, zwłaszcza że Jack nie miał dla mnie litości i
zmuszał mnie do zwiększania tempa. Z każdą chwilą, wpatrując się w plecy
jadącego tuż przede mną mężczyzny, nienawidziłam go coraz bardziej.
Dlaczego właściwie zgodziłam
się, żeby eskortował mnie do Emerald City?
Było już niemalże całkiem ciemno, a wybrukowana
kostką droga wiodła właśnie przez sam środek ogromnego pola kukurydzy, gdy Gwiazda,
chyba czymś spłoszona, parsknęła i potrząsnęła łbem; niemalże w tej samej
chwili zakręciło mi się w głowie, noga ześlizgnęła mi się ze strzemienia i
zleciałam z siodła prosto na ziemię. Zamroczyło mnie na moment, przed oczami
pojawiły mi się gwiazdy, zapewne od uderzenia o ziemię, a gdy wreszcie
odzyskałam pełnię sił, stwierdziłam, że Gwiazda popędziła za Iskrą, a przez
tętent ich kopyt Jack nawet nie usłyszał, że zleciałam na ziemię niczym worek
kartofli.
– Jack! – wykrzyknęłam przed siebie, Jack z
Iskrą i Gwiazdą byli już jednak za daleko, by mężczyzna mógł mnie usłyszeć.
Usiadłam na drodze, chwytając się za bolącą głowę, na którą upadłam, i
rozejrzałam się dookoła.
Otaczające mnie pole kukurydzy wyglądało dość
niepokojąco i odbierało mi resztki odwagi, zwłaszcza w zapadającym szybko
zmroku. Było cicho i pusto, i pomyślałam, że powinnam po prostu zaczekać, aż
Jack zorientuje się, że nie jechałam na klaczy za nim i po mnie wróci; wcale
jednak nie czułam się w tej okolicy pewnie, zwłaszcza w pozycji siedzącej,
dlatego pospiesznie wstałam z drogi, otrzepując sukienkę. Z tej wysokości raz
jeszcze rozejrzałam się dookoła i serce podeszło mi do gardła na widok
widocznej w polu figury. Dopiero po chwili zwyzywałam się w myślach od idiotek
i westchnęłam z ulgą.
To był strach na wróble, nic przerażającego.
Wisiał niedaleko ode mnie, w polu, na niewysokim słupie, i wyglądał zaskakująco
żywo, dlatego właśnie w pierwszej chwili się go przestraszyłam. Namalowanymi na
słomianej głowie, wielkimi oczami wpatrywał się prosto we mnie, rozdziawiając
szeroko namalowane usta. Miał na sobie koszulę w kratę i słomiany kapelusz, w
jeden z rękawów miał wsadzony błyszczący ponuro sierp i był wzrostu
przeciętnego mężczyzny z mojego świata, nieco większy od Manczkinów, których
spotkałam na swojej drodze.
Odwróciłam się, słysząc szelest w polu kukurydzy
po drugiej stronie. Wbiłam wzrok w miejsce, z którego wydawało mi się, że
dobiegał, ale niczego tam nie widziałam, więc uznałam w końcu, że musiało mi
się wydawać. Może dostawałam paranoi od sytuacji, w jakiej się znalazłam.
I gdzie, do cholery, podziewał się Jack?!
Znowu usłyszałam szmer, który brzmiał zupełnie
tak, jakby ktoś przedzierał się przez pole kukurydzy; odwróciłam się, szukając źródła
dźwięku, i oczywiście znowu nic nie znalazłam. Postanowiłam jednak nie czekać
bezczynnie, aż mój wybawca się pojawi, i ruszyłam przed siebie wybrukowaną
kostką drogą, chociaż z każdym moim krokiem mięśnie nóg protestowały przeciwko
podobnemu wysiłkowi. Równie dobrze ja mogłam iść do niego, skoro jemu nawet nie
chciało się odwrócić głowy, żeby stwierdzić, że biegnąca za nim Gwiazda nie
miała jeźdźca, nie mówiąc już o uratowaniu mnie.
Po kilku krokach zatrzymałam się i raz jeszcze
rozejrzałam dookoła, mając wrażenie, że znowu coś słyszałam. Wydawało mi się,
że coś zmieniło się w krajobrazie wokół mnie oprócz szybko zapadających
ciemności, nie potrafiłam jednak stwierdzić, co to takiego, więc po chwili
ruszyłam w dalszą podróż, obiecując sobie, że osobiście zamorduję Jacka, gdy
tylko wreszcie go spotkam. Jak mógł mnie tak zostawić, jak mógł nie zauważyć,
że spadłam z konia…!
Zatrzymałam się gwałtownie, wsłuchując się w
panującą wokół mnie ciszę. Przysięgłabym, że słyszałam za sobą kroki! Pokonując
ogólną niemoc, jaka mnie nagle ogarnęła, odwróciłam się, znowu jednak niczego
nie zobaczyłam. Paranoja czy jak? Właśnie wtedy moje spojrzenie padło na
stojący pewnej odległości w polu pal i…
Moment.
Pal był pusty.
Panika zaczęła we mnie gwałtownie rosnąć, gdy
hipnotycznie wpatrywałam się w widoczny na polu pal. Był pusty. Był pusty, do
diabła! To było właśnie to, co nie pasowało mi w krajobrazie. Jeszcze moment
wcześniej oglądałam sobie wiszącego na nim stracha na wróble, a teraz był
pusty. Jak to było możliwe?!
Przecież strach na wróble nie mógł sobie tak po
prostu pójść…!
– Jest tu ktoś?! – zawołałam idiotycznie,
przekonana, że to musiał być jakiś idiotyczny dowcip. Ktoś, jakiś człowiek
musiał ukrywać się w kukurydzy i zdjąć stracha, kiedy się odwróciłam. Nie było
innego wyjścia.
Zwróciłam się ponownie w stronę drogi, którą
odjechał Jack, i zamarłam już po raz kolejny.
Przede mną stało… coś.
W głębi duszy doskonale wiedziałam, co to było,
chociaż próbowałam temu zaprzeczyć. Nie był to człowiek, tego byłam pewna. Widziałam
przecież ten słomiany kapelusz i błysk stali trzymanego w ręce sierpa. Ten sam
kapelusz i sierp, które wcześniej zauważyłam na wiszącym na palu strachu na
wróble.
Cofnęłam się o krok, a wtedy stojący przede mną
strach na wróble zrobił krok do przodu. Ruchy miał dziwne, sztywne,
nienaturalne, ale zaskakująco szybkie. Podniósł dłoń, w której trzymał sierp, a
w zapadającym zmroku na jego twarzy zobaczyłam uśmiech, którego wcześniej tam
nie było. Dziwny, niepokojący uśmiech.
To. Nie. Było. Możliwe.
Zaczęłam się cofać, nie spuszczając z niego
wzroku, ale to było jakby znakiem dla niego, żeby coraz szybciej zacząć się do
mnie przybliżać. Z przerażeniem stwierdziłam, że poruszał się znacznie szybciej
ode mnie, bałam się jednak odwrócić do niego plecami – ten błysk stali w jego
ręce mnie powstrzymywał – więc zrobiłam pierwszą rzecz, jaka przyszła mi do
głowy.
Wskoczyłam w kukurydzę, mając nadzieję, że
znajdę tam odpowiednią kryjówkę.
Cały czas powtarzałam sobie, że to nie było
możliwe, coraz szybciej biegnąc między wysokimi źdźbłami kukurydzy, w głębi
duszy wiedziałam jednak, że ciągle myślałam jak nowojorczanka. Oczywiście, że
to było możliwe, tu, w Oz, wszystko było możliwe. Nawet biegające z sierpami w
rękach strachy na wróble, najprawdopodobniej pragnące zrobić ci krzywdę.
Zatrzymałam się na moment, wsłuchując w panującą
dookoła ciszę. Po co w ogóle komukolwiek był w tym polu potrzebny strach na
wróble, skoro nigdzie nie widziałam ptaków? Gdy wstrzymałam na moment oddech,
wyraźnie usłyszałam przytłumiony odgłos, jakby ktoś bardzo ostrożnie
przedostawał się między źdźbłami zboża. Odgłos przybliżał się powoli, ale
nieubłaganie, sprawiając, że moje serce z każdą chwilą biło coraz szybciej.
Odwróciłam się i popędziłam przed siebie, nie
bacząc na hałas, jaki wydawałam, mijając kolejne źdźbła kukurydzy i nie
patrząc, dokąd właściwie biegłam, byle dalej od tego czegoś, co próbowało mnie
dorwać. Wydawało mi się, że gdzieś w oddali słyszałam tętent kopyt, ale niczego
nie byłam już pewna oprócz tego, że musiałam uciekać. Uciekać jak najdalej.
Na niebie spomiędzy chmur wyszedł księżyc i
chyba to właśnie mnie uratowało. W ostatniej chwili, kątem oka dostrzegłam
światło księżyca odbijające się w stali; odskoczyłam do tyłu, tak że ostrze
drasnęło mnie tylko w przedramię, którym się osłoniłam, zaplątałam się w zboże
i runęłam na ziemię, na plecy. Ignorując ból w przedramieniu, oparłam się na
rękach, próbując odczołgać do tyłu, bo przede mną stał właśnie strach na
wróble, zamierzając się na mnie zakrwawionym już ostrzem. Zgiął wypełnione
słomą ramię i skierował w moją stronę ostrze sierpa.
Pod ręką poczułam coś twardego i chropowatego,
zgadywałam, że był to niewielki kamień, bez namysłu więc chwyciłam go i
cisnęłam strachowi prosto w twarz. Nie mogłam go oczywiście zranić, bo przecież
był ze słomy, ale na moment zwaliłam go z nóg, który to moment wykorzystałam,
by samej podnieść się z ziemi i rzucić do ucieczki. Wybrałam kierunek
prowadzący z powrotem do drogi, a w następnej chwili stwierdziłam, że była to
słuszna decyzja, gdy usłyszałam znajomy, męski głos, wołający:
– Dorothy! Dorothy, gdzie jesteś?!
– Jack! Tutaj! – wydarłam się histerycznie, nie
zważając już na hałas, jakiego mogłam narobić. W następnej chwili wpadłam na
coś wysokiego i twardego, a kiedy krzyknęłam odruchowo, czyjeś dłonie mocno
chwyciły mnie za przedramiona, nie pozwalając mi się odsunąć.
– Cicho, to tylko ja – mruknął mi Jack do ucha.
Niepotrzebnie, bo po pierwszym szoku sama sie zorientowałam, poznając jego
specyficzny zapach. Z ulgi zakręciło mi się w głowie. – Nic ci nie jest? Gdzie
on jest?
Spojrzałam za siebie, co dało mu wystarczającą
wskazówkę co do kierunku; puścił mnie jedną ręką, po czym z przytroczonej do
pasa pochwy wyciągnął wielki, zakrzywiony i rozszerzający się ku końcowi
majcher, na pierwszy rzut oka najbardziej przypominający maczetę lub kukri.
Rozszerzyłam oczy, widząc coś takiego. To już było dużo bardziej w moim stylu
niż broń palna.
– To Strach na Wróble – wyjaśnił Jack,
podchwytując moje zdziwione spojrzenie. – Ożywiony, ale nadal ze słomy, nie da
się go zabić nawet drewnianą kulą. Wycofuj się powoli w stronę drogi, lepiej
dopaść go na otwartej przestrzeni.
Nie miałam czasu pytać, skąd wiedział, co to
było i jak to zabić; po prostu zrobiłam to, co mi kazał, obiecując sobie, że o
wszystko wypytam go później. Zaczęłam przedzierać się przez kukurydzę w
kierunku drogi, cały czas czując na przedramieniu dłoń idącego obok Jacka;
stwierdziłam też, że o dziwo, mając go u boku, zupełnie przestałam się bać. To
było takie dziwne.
Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyłam
nawet zastanowić się, co się działo. Jack nagle odepchnął mnie na bok, aż znowu
upadłam na ziemię, i zaraz potem usłyszałam szczęk metalu o metal. Odwróciłam
się szybko, żeby stwierdzić, że Strach krzyżował właśnie swój sierp z majcherem
Jacka. Jack dołożył drugą rękę i odepchnął go mocno, a gdy Strach zatoczył się
i rozłożył ręce, żeby utrzymać równowagę, Jack jednym płynnym ruchem ściął mu
głowę.
Potoczyła się prosto mi pod nogi, a pozbawiony
głowy Strach zaczął chodzić w kółko bez sensu, niezbornie usiłując odnaleźć
zgubę. Spodziewałam się, że po takiej stracie raczej całkiem przestanie udawać
żywego, dlatego tym bardziej mnie to zdziwiło; odruchowo wzięłam głowę Stracha
do rąk i odrzuciłam ją jak najdalej, za siebie.
– Chodź. – Jack wyciągnął do mnie rękę, którą
ujęłam bez chwili namysłu; w następnej sekundzie stałam już na nogach, idąc za
nim z powrotem w stronę drogi. Puścił moją dłoń dopiero wtedy, gdy wyszliśmy
spomiędzy kukurydzy.
Iskra i Gwiazda czekały na nas na drodze; aż
dziwne, że nie uciekły, ja już dawno bym spanikowała. Jack podprowadził mnie do
klaczy i pomógł na nią wsiąść, po czym zgrabnie wskoczył na grzbiet Iskry.
– Tym razem pojedziesz przede mną, chcę cię mieć
na oku na wszelki wypadek, jakbyś znowu miała spaść – oświadczył niezadowolonym
tonem. Rzuciłam mu oburzone spojrzenie.
– Doskonale wiedziałeś, że nie umiem jeździć, a
jednak zostawiłeś mnie z tyłu i nawet się nie oglądałeś, czy cały czas za tobą
jadę! Wielkie dzięki, naprawdę.
– Pojęczysz sobie później, teraz musimy się stąd
wynosić – warknął, cmokając na Gwiazdę, która natychmiast posłusznie ruszyła.
Jakim cudem on to zrobił?!
Jack pogonił mnie do szybszej jazdy, chcąc jak
najprędzej wydostać się spomiędzy pól, więc zacisnęłam zęby i postanowiłam się
dostosować, chociaż byłam cholernie zmęczona, bolały mnie nogi i przedramię,
które drasnął Strach na Wróble, a poza tym dygotałam cała, wcale nie z zimna, a
raczej, jak podejrzewałam, po przypływie adrenaliny. Wcześniej w drodze było mi
ciepło, dlatego nie miałam na sobie kożuszka, ale w tamtej chwili żałowałam, że
jednak go nie włożyłam. Pomijając już wszystko inne, może wtedy ostrze Stracha
nie przecięłoby mi skóry.
Zwolniłam, kiedy tylko minęliśmy ostatnie pole i
wjechaliśmy między pierwsze domy jakiejś wioski. Moje siły były już na
wyczerpaniu, a podejrzewałam, że o takiej porze ciężko będzie wystarać się o
nocleg. Jak się jednak okazało, Jack wcale nie zamierzał prosić o pomoc nikogo
z miejscowych. Przejął prowadzenie i pojechał prosto do pierwszej lepszej
stodoły, stojącej nieco na uboczu wioski, z daleka od głównej drogi. Obok
znajdował się dom, do którego zapewne przynależała, światła jednak były w nim
pogaszone, co sugerowało, że wszyscy mieszkańcy poszli już spać. To z kolei
sugerowało, że nie zauważą nawet naszej obecności.
Stanęliśmy pod stodołą; zsiadłam z klaczy,
jeszcze zanim Jack zdążył podejść, żeby mi pomóc, zatoczyłam się jednak nieco
na ziemi, z trudem łapiąc równowagę. Jack odsunął nieco wrota, następnie
chwycił wodze obydwu klaczy i wprowadził je do środka. Powoli ruszyłam za nim,
czując, że jeszcze chwila, a nogi całkiem odmówią mi posłuszeństwa.
W środku było ciemno, ale Jack szybko napełnił
naftą przenośną latarkę i nieco rozświetlił mrok. W świetle lampy zobaczyłam
duże, utrzymane w czystości pomieszczenie wypełnione słomą, na której mogliśmy
się wygodnie wyspać. Jack przywiązał konie i zaczął je rozsiodływać, ale ja nie
miałam już siły, żeby mu pomóc, podeszłam więc do najbliższej kopki siana i
ciężko na niej usiadłam.
– Dlaczego na mnie nie krzyknęłaś? – Usłyszałam
po chwili jego szorstki głos. Zerknęłam na niego spod rzęs; nie patrzył w moją
stronę, tylko pospiesznie szczotkował Iskrę. – Dobrze, nie zauważyłem, kiedy
spadłaś, ale przecież zatrzymałbym się.
– Zamroczyło mnie w pierwszej chwili –
odpowiedziałam. – Gdy się ocknęłam, zdążyłeś już odjechać. Wołałam, ale nie
słyszałeś.
Patrzyłam, jak zajął się z kolei drugą klaczą;
gdy wreszcie skończył tę pracę, zabrał derki i podszedł do mnie, po czym usiadł
na słomie obok.
– Pokaż – polecił, wyciągając rękę w stronę
mojego przedramienia. Nie dotknął mnie jednak, póki sama na to nie pozwoliłam,
za co byłam mu wdzięczna. Wyciągnął z torby wodę do przemycia rany i kolejny
gałgan, którym owinął mi przedramię. Teraz zabandażowane miałam już obydwa, bo
nadal nie odważyłam się odwinąć draśnięcia z poprzedniego dnia. Kiedy skończył,
chciałam już się odsunąć, ale wtedy zmarszczył brwi i chwycił mnie za głowę,
przyciągając mnie do siebie. W pierwszej chwili próbowałam się wyrwać, trzymał
mnie jednak mocno. – Rozcięłaś skórę na głowie do krwi, Dorothy. Nie dziwię
się, że cię zamroczyło, musiałaś się walnąć naprawdę mocno.
Trochę się zaniepokoiłam, ostatecznie tyle
czytałam o różnego rodzaju wstrząsach mózgu, po których działy się różne
rzeczy, a tu, w Oz, nie było przecież nawet odpowiedniej opieki medycznej na
takie przypadki; szybko jednak uspokoiłam samą siebie, przekonując się, że to
na pewno nie było aż tak mocne uderzenie. Byłam osłabiona, jasne, ale to raczej
był skutek całodniowej forsownej jazdy konnej, niedożywienia i strachu, a nie
uderzenia w głowę. Pozwoliłam więc oczyścić sobie również tamtą ranę, po czym
wreszcie się od niego odsunęłam. Na większą odległość czułam się dużo
bezpieczniej.
– Jak się czujesz? – zapytał następnie z troską,
której absolutnie się po nim nie spodziewałam. Ale przecież on tylko dbał o
swoje interesy, nie powinno mnie to dziwić.
– Jestem trochę słaba, ale poza tym wszystko w
porządku – odparłam. – Skąd wiedziałeś o Strachu?
– Zaraz, najpierw musimy coś zjeść. – Sięgnął do
bagaży, z których wyjął dany nam przez właścicieli zajazdu chleb. Oderwał dla
mnie spory kawałek i mi podał, po czym przekazał mi również swoją manierkę z
wodą. Podziękowałam mu słabym uśmiechem. – Na pewno dlatego jesteś taka słaba.
– Na pewno nie tylko – zaprotestowałam. – Bolą
mnie nogi. Zawsze uważałam, że jestem wysportowana, ale podejrzewam, że po
dzisiejszej jeździe jutro będą bolały mnie mięśnie, o których do tej pory nawet
nie wiedziałam, że istnieją.
Przyjrzał mi się z zatroskaniem, które mi do
niego nie pasowało.
– No tak. Obawiam się, że to opóźni naszą podróż
– stwierdził z niezadowoleniem. Wzruszyłam ramionami, nieco obrażona, że myślał
jedynie o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć do Emerald City, zamiast o trudach,
przez jakie musiałam przechodzić. To nie było miłe.
– Postaram się, żebyś na tym nie ucierpiał –
obiecałam cierpko. Coś próbował jeszcze mówić, ale przerwałam mu szybko,
pytając: – Więc o co chodziło z tym Strachem? Zachowywałeś się tak, jakbyś już
wcześniej się na niego natknął.
Przez chwilę się wahał, jakby chciał jeszcze
pociągnąć tamten poprzedni temat, ale widząc zdecydowanie na mojej twarzy, w
końcu zrezygnował i odparł:
– Spodziewałem się, że może się pojawić, dlatego
tak cię pospieszałem. Chciałem jak najszybciej wydostać się spomiędzy pól
właśnie z jego powodu – wyjaśnił. No tak. Zrobiło mi się nieco głupio. Ale
tylko nieco. – To tylko dowód na to, że nie będziemy musieli szukać Czarownicy
ze Wschodu. Ona już znalazła nas.
Musiałam przyznać, że te słowa zrobiły na mnie pewne
wrażenie.
– Ale jak to? – wyrwało mi się. – To ona nasłała
na nas Stracha?
– To jej stara sztuczka – przyznał. – Kilka razy
już słyszałem o tym, że go ożywiała, szykując pułapki na ludzi. Krążą nawet
historie, że to ona nasłała na małą Dorothy Stracha, gdy tu była.
– Naprawdę? Czyli ci towarzysze Dorothy byli
prawdziwi? – zapytałam z niedowierzaniem. – Strach na Wróble, Blaszany Drwal i
Tchórzliwy Lew?
– Dorothy, nie wiem, to tylko stara historia – odparł
z lekką irytacją. – Mówi się, że Strach na Wróble ją zdradził, gdy dotarła do
kraju Czarownicy z Zachodu, i że to przez niego zginął Blaszany Drwal. Być może
to tylko głupia opowieść, ale na własnej skórze zdążyłem się już przekonać, że
czarownice rzeczywiście potrafią ożywić Stracha na Wróble. Jednego już
wcześniej spotkałem, gdy Czarownica ze Wschodu chciała zmylić pogoń. Wtedy go
spaliłem. Dzisiaj podejrzewałem, że po ostatnim ataku czarownica ze Wschodu
może przejść do kontrataku, i dlatego chciałem jak najszybciej stamtąd uciec.
Z jednej strony jego słowa były sensowne i
cieszyłam się, że co niego wyjaśniły; z drugiej jednak sprawiły, że na nowo
poczułam niepokój. Zadrżałam, mocniej zaciskając w rękach kawałek chleba, na
który całkiem straciłam ochotę, i rzuciłam Jackowi przestraszone spojrzenie.
– Czyli co? Teraz Czarownica ze Wschodu będzie
polować na nas? – podsumowałam z lekką paniką w głosie. – To ty miałeś jej
szukać, w dodatku sprawdzając po drodze kilka jej kryjówek. Tymczasem wygląda
na to, że ona wcale nie zamierza się ukrywać, przeciwnie, podejmuje walkę? To
chcesz mi powiedzieć?
Jack wahał się przez chwilę, ale w końcu kiwnął
głową.
– Nie chcę tego mówić, ale uważam, że powinnaś
znać prawdę – odpowiedział spokojnie. – Wczoraj ją zraniłem i to dość poważnie,
przez najbliższy czas pewnie będzie lizać rany i nie pokaże się osobiście, ma
jednak dużo sztuczek na podorędziu. Poza tym… przedstawiłaś jej się? –
Przytaknęłam. – No właśnie. Dorothy z Kansas dla nas jest opowieścią, ale jeśli
ona uważa cię za zagrożenie, to oznacza, że ją pamięta. I że coś z tej
opowieści rzeczywiście było prawdą. Zgaduję, że będzie chciała dopaść nie tylko
mnie, ale także ciebie.
Zrobiło mi się słabo, gdy to powiedział. Może
czasami nie powinien być ze mną tak boleśnie szczery?
Przeczesałam włosy palcami, próbując uspokoić
rozszalałe bicie serca. Cholera jasna. Bardzo chciałabym nadal wierzyć, że Oz
nie było prawdziwe, jak jednak miałam to zrobić, skoro przed chwilą na
polecenie Czarownicy próbował mnie zabić Strach na Wróble? Byłoby prościej nie
wierzyć, jasne. Niestety, to już po prostu nie wchodziło w grę.
– A ciebie? Wyłącznie z zemsty? Na wszelki
wypadek, żebyś ty nie zdążył zabić jej? – zapytałam, kiedy wreszcie odzyskałam
nieco równowagi. Jack namyślał się przez chwilę, po czym sięgnął do torby i coś
z niej wyjął.
– Też – przyznał. – Ale nie tylko. Dorothy,
kiedy Czarownica ze Wschodu odleciała, zostawiła za sobą nie tylko swoje
ubrania. Zostawiła wszystko, co w tamtej chwili na sobie nosiła. Nie miała
czasu, żeby ukryć pewne rzeczy lub przenieść je ze sobą, dlatego odebrałem jej
wtedy to.
Wyciągnął do mnie rękę, na której leżał dziwny
amulet. Brązowy, na długim łańcuszku, w kształcie podłużnego trójkąta, z
dziwnym symbolem w kształcie gwiazdy w środku. Kiedy wzięłam go do ręki,
stwierdziłam, że był zaskakująco lekki, bo nawet jeśli nie był duży, wyglądał
na ciężki. Gwiazda na jego środku lśniła jasnym, niemalże białym blaskiem.
– Co to jest? – Niczym urzeczona wpatrywałam się
w amulet. Jack westchnął.
– To Amulet Ochrony – wyjaśnił. – Dawno temu
stworzyła go Czarownica z Północy, potem jednak ukradła go jej Czarownica ze
Wschodu. Ten amulet chroni przed wszystkim, czego moc pochodzi od magii.
Dlatego byłem w stanie zranić Czarownicę ze Wschodu kulami, ale gdyby jakaś
inna czarownica chciała ją skrzywdzić czarami, nie udałoby jej się. Ktoś, kto
go nosi, jest więc odporny na ataki wszystkiego, co magiczne.
Rzuciłam mu ostre spojrzenie.
– Nie zamierzałeś mi o tym powiedzieć, prawda? –
To było raczej stwierdzenie niż pytanie. Jack przytaknął bez odrobiny
skrępowania.
– To miała być moja nagroda pocieszenia po tym,
jak nie udało mi się zabić Czarownicy ze Wschodu. Teraz jednak sytuacja sie
zmieniła. Obiecałem, że nie narażę cię na niebezpieczeństwo podczas tej
podróży, Dorothy, a zatajenie przed tobą istnienia tego amuletu byłoby z mojej
strony zaniedbaniem. Poza tym wina za to, że mamy Czarownicę na karku, jest
również moją winą, dlatego to ja muszę coś z tym zrobić. Załóż amulet, złotko.
Ten epitet dziwnie brzmiał w jego ustach, gdy
nie mówił tego w żartach. Rzuciłam mu niepewne spojrzenie.
– A ty?
– Ja potrafię poradzić sobie w tym świecie,
uwierz – odparł z pewnością, która prawie mnie przekonała. Zastanawiałam się
jednak, czy on aby się nie przeceniał. – Dorothy, przeżyłem piętnaście lat jako
łowca czarownic! To chyba o czymś świadczy. Nie potrzebuję amuletu, żeby
ochronić się przed Czarownicą ze Wschodu. Ale ty jesteś tu za krótko, nie znasz
tego świata ani jego reguł. Nie wiem, czy będę w stanie zawsze cię ochronić.
Postaram się, ale dla mojego świętego spokoju, proszę, załóż amulet.
Zawahałam się na moment, ale w końcu zrobiłam, o
co prosił. Chyba również dlatego, że wreszcie użył słowa „proszę”, zamiast
zakładać, że po prostu zrobię, co tylko mi każe. Przewiesiłam łańcuszek przez
szyję i schowałam amulet pod sukienkę, stwierdzając ze zdziwieniem, że wcale
nie czułam jego ciężaru. Był naprawdę lekki. Nie poczułam żadnej różnicy, gdy
go założyłam, więc tylko spojrzałam pytająco na Jacka. Wzruszył ramionami.
– Powinno zadziałać – mruknął. Prychnęłam.
– „Powinno”? Zamierzasz oprzeć moje życie na
słowie „powinno”?!
– A co twoim zdaniem powinienem zrobić? – Rzucił
mi protekcjonalne spojrzenie.
Nie odpowiedziałam, bo w zasadzie miał rację.
Nie mogliśmy się przekonać, póki ktoś nie spróbuje mi zrobić krzywdy. Co,
miałam nadzieję, nigdy nie nastąpi.
Przypomniałam sobie Stracha na Wróble w polu
kukurydzy i wzdrygnęłam się mimo woli. Zdążyłam przełknąć jeden kęs chleba, gdy
Jack wrócił z derką.
– Zimno ci? – zapytał, co sprawiło, że poczułam
ciepło gdzieś w okolicach serca i wdzięczność. Wreszcie jakiś odruch, który nie
był obliczony na jego korzyść. Czyli jednak był do takich zdolny. – Wolałbym,
żebyś się nie rozchorowała, bo to tylko opóźni nasz przyjazd do Emerald City.
W porządku, cofam to. Jack nie był zdolny do
bezinteresownych odruchów. Najprawdopodobniej wszystko, co mówił i robił, miał
podporządkowane celowi, jakim było dotarcie z moją pomocą do Emerald City.
– Nie, nie jest mi zimno – odpowiedziałam
dlatego, zirytowana. – Wyobraź sobie, że się boję. Może dla ciebie jest to całkiem
obce uczucie, ale nie dla mnie. Żyłam sobie spokojnie w Nowym Jorku, chodziłam
do pracy, spotykałam z przyjaciółmi i facetami, aż tu nagle pewnego dnia
trafiam do kompletnie mi obcego, dziwnego świata, w którym magia jest na
porządku dziennym, a gdzie w ciągu dwóch dni doświadczam dwóch ataków na moje
życie. Wybacz, że nie potrafię w tej sytuacji zachować stoickiego spokoju, ale
odmawiam traktowania tego jako czegoś normalnego, codzienności, do której
powinnam przywyknąć. Nie! To nie jest normalne i chcę do domu. Nie chcę, żeby
atakowały mnie ożywione strachy na wróble, żeby polowały na mnie czarownice,
nie chcę tego, rozumiesz?!
Kiedy wreszcie skończyłam, poczułam się nieco
lepiej. Wyrzucenie z siebie tego wszystkiego, co czułam, miało jakieś terapeutyczne
właściwości, bo naprawdę zrobiło mi się lżej na sercu.
Szkoda tylko, że właśnie Jack musiał to wszystko
usłyszeć.
– Rozumiem – odpowiedział, siadając z powrotem
naprzeciwko mnie. – Rozumiem, że dla kogoś z twojego świata Oz może być
przerażające i niebezpieczne. Nasz świat nie jest tak poukładany, tak
cywilizowany, nie mamy tylu wynalazków, ułatwiających życie. Nie mamy
samochodów ani telefonów, ale za to nasz świat jest ciekawszy. Tutaj
codzienność jest przygodą. Wiem, że trzeba do tego przywyknąć, że nie wszyscy
nadają się do takiego życia, ale tutaj… tutaj po prostu nigdy nie jest nudno. W
waszym świecie… w waszym świecie jest. Codziennie dopada was rutyna, codziennie
robicie to samo, macie te same przyzwyczajenia. Nie twierdzę, że wszyscy i nie
twierdzę, że u nas nie ma takich ludzi. Ale w większości przypadków się to
zgadza.
Chętnie go słuchałam, bo w jego głosie słyszałam
prawdziwą pasję. On kochał Oz, niezależnie od tego, jak ułożyło się jego życie,
co z nim zrobiło i dokąd zaprowadziło, niezależnie, jak wiele przeszkód
postawiło mu na drodze. Kochał to miejsce i był szczęśliwy ze swoim życiem,
nieważne, jak wyglądało.
A ja? Czy ja mogłam powiedzieć o sobie to samo?
Mogłam powiedzieć, że byłam szczęśliwa?
Dopiero po chwili dotarło do mnie pełne znaczenie
jego słów. Zamarłam w bezruchu.
– Skąd o tym wiesz? – zapytałam w napięciu. –
Skąd wiesz o rutynie? O wynalazkach? O samochodach, telefonach?
Jack
przez moment przyglądał mi się bez słowa, z lekkim uśmiechem na ustach, po czym
w końcu odpowiedział:
– Bo byłem tam.
* "Otaczające mnie pole kukurydzy wyglądało dość niepokojąco [...]" - wyglądały.
OdpowiedzUsuń* "To z kolei sugerowało, że nie zauważą nawet naszej nieobecności." - a nie przypadkiem obecności?
UUUUUUUUU!!! Jack był w świecie Dorothy! Ale musiał mieć branie! ;D Dobra, a tak na poważnie to dobrze, że obiecałaś kolejny rozdział wcześniej, bo teraz prawie żyje myślą, żeby poznać szczegóły z tej jego wycieczki do Stanów itd.
A pomysł z morderczym Strachem na Wróble - cudo! Faktycznie anty-baśń (czy też baśń dla dorosłych, jak wolisz). W innym przypadku pewnie pozwoliłabym sobie na odrobinę naiwnej wiary, że może jak Dorothy ocali Emerald City i Oz w ogóle, to i Strachowi na Wróble wróci rozsądek, przeprosi i w ogóle, ale jakoś w tym wypadku śmiem wątpić, że tak bajkowe rozwiązanie będzie miało miejsce. Chociaż kto wie, może jednak nas zaskoczysz i/lub pod koniec uznasz, że nie wszystko musi być mroczne i realistyczne aż do bólu. ;D
Pozdrawiam ciepło i czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy,
O, dziękuję, zaraz to poprawię. Przyznaję, że moja korekta przy tym rozdziale nieco nawaliła -.-
UsuńOj tam, zaraz branie xd jak pisałam już w komentarzu powyżej, za młody był, zresztą Jack to nie jakiś Casanova ;> cieszę się, że pomysł się podobał, ale był raczej jednorazowy - Strach był tylko ożywiony, nie żywy, i nie wiem, czy w ogóle jeszcze się pojawi, a nawet jeśli tak, prawdziwego życia raczej nie dostanie. Ale wszyscy towarzysze oryginalnej Dorotki powinni się tu w tekście pojawić;)
Nie lubię bajkowych rozwiązań XD
Całuję!
Może i miał, ale raczej nie z tym. Strach to tylko strach, ożywiony z pola, nic więcej;) haha, nie dziwię się, ja cały tydzień śpię po pięć godzin i wystarczyłoby parę godzin w siodle, żebym też doskonale ją zrozumiała xd
OdpowiedzUsuńOj, czemu Wy zaraz myślicie, że on tam tylko balował i zarywał panienki? Od razu mogę powiedzieć - nie robił tego, za młody był xd ale o tym rzeczywiście w następnym rozdziale;)
Cieszę się, że tak uważasz:) no fakt, kiedyś chyba nawet oglądałam "Smakosza", ale poza głównym pomysłem niewiele pamiętam;) a z polem kukurydzy kojarzą mi się raczej "Znaki"^^ ale śnić raczej Dorothy nie będzie, za dużo innych rzeczy będzie się wokół niej działo;]
Całuję!
A jednak zdążyłam :)
OdpowiedzUsuńWidać, że po tym wszystkim, co się wydarzyło: spotkanie z czarownicą, która odleciała na tornadzie; spotkanie z dziwnymi małymi ludźmi oraz spotkanie ze Strachem na Wróble; sprawiło, że Dorothy w końcu uwierzyła, że jest w innym świecie i Oz tak naprawdę istnieje.
Jeszcze tak nawiązując do poprzedniego rozdziału, gdzie Jack pokazał Dorothy, że bez problemu wejdzie do Emerald City, bo jest sławna. To mi trochę przypomniało z filmem "Alicja w krainie Czarów", która także powiedziawszy swoje imię, mieszkańcy zamarli. Tak więc jestem przekonana, że historie o małej Dorothy są prawdziwe, a Jack tylko zataja przed nią prawdę, mówiąc, że to prawda.
Rzeczywiście końcówka rozdziału stała się denerwująca, lecz to jednak podsyca ciekawość. Dlatego dobrze, że dodasz następny rozdział już za tydzień^^
Pozdrawiam i życzę dużo wenki :*
[pogromca-smierci-sm]
Cieszy mnie to:)
UsuńChyba w końcu tak. Sama się jej nie dziwię, w końcu fakty mówią same za siebie.
Przyznaję się do pewnej inspiracji w tej scenie, jednak nie będzie nią Alicja w Krainie Czarów Burtona, a miniserial Alice. Wydawało mi się naturalne, że skoro piszę coś na podstawie Dorotki, musi być ona gdzieś wpleciona w fabułę i taki sposób wydał mi się najciekawszy. No i będący Dorothy na rękę;) a czy Jack ją okłamuje? Tego nie wiem:)
Haha, to dobrze. Na wyjaśnienia nie trzeba będzie długo czekać:)
Bardzo dziękuję i całuję! ;*
No i w tym rozdziale świetnie widać, że rzeczywiście nie jest to bajeczka dla dzieci. Tutaj wszystko jest brutalne, wrogie i niebezpieczne. Strach na Wróble nie pomaga Dorotce, lecz ją atakuję, gotów zabić. Jack nie jest jakimś tam fajnym chłopaczkiem, ale łowcą, który ucina głowy, co prawda słomiane, ale jednak głowy. I morduje czarownice.
OdpowiedzUsuńJack jest sexy, ale wkurza mnie jego interesowność. Naprawdę nie ma ludzkich odruchów, choć naiwnie wierzę, że po prostu jeszcze nie wykrzesał z siebie cieplejszych uczuć, ale tego nie wiemy, bo narratorką jest Dorothy:)
I akcja się zagęszcza, co sprawia, że mój apetyt rośnie i rośnie;) Zastanawia mnie pobyt Jacka w świecie Dee. Po co był? A może właśnie stamtąd pochodzi? Tyleee zagadek.
Tyyyle zagadek, ale spokojnie, wszystkie rozwiążą się, jak już dotrzemy do Emerald City, czyli około rozdziału piętnastego:) także te niedomówienia dotyczące Jacka, bo wprawdzie on mniej więcej powie Dorothy, co robił w jej świecie, ale czy powie całą prawdę, to już wie tylko Jack xd
UsuńNo bo niestety Jack JEST interesowny. Koniec tematu;) nie zmieni się nagle z powodu niebieskich oczu Dorothy, tak z dnia na dzień, żeby zatroszczyć się o jej dobro:) a przynajmniej, nawet jeśli, to sam przed sobą nawet nie będzie chciał się do tego przyznać, a co dopiero przed nią.
Ale skoro jest sexy, to już coś XD
Skoro teraz uważasz, że jest brutalnie, to poczekaj do następnego rozdziału ;P ale tak, rzeczywiście, to nie jest opowieść, w której Dorotka pod rękę ze Strachem na Wróble powędruje do Czarnoksiężnika, żeby ten wlał mu do głowy odrobinę rozumu;) a im dalej w las, tym więcej drzew, dlatego możesz być pewna, że słomiana głowa nie będzie tu jedyną uciętą^^
Czyli już kontynuujesz pisanie? :) No właśnie, mniej więcej i czy rzeczywiście będzie to prawda... W sumie Dee z reguły powinna mu nie ufać, we wszystko prócz tego, co powinna robić w razie niebezpieczeństwa;)
UsuńZnaczy ja wiem, to widać gołym okiem, no i Dorothy też wie, chodziło mi raczej o to, że tak naprawdę gdyby nie sprawa EC to nie wiem, czy Dee obchodziłaby go aż tak bardzo. Przepraszam, musiałam rozwinąć tą myśl:) No raczej tak, podejrzewam, że i tak wszystko wypłynie na wierzch już pod sam koniec.
No bo jest. Prezentuje się nieźle;)
Ostatnio strasznie rozmiłowałam się w brutalnych, pełnych krwi scenach, a to ze względu na Grę o tron, więc im więcej takich sytuacji tym bardziej się cieszę;) No i się cieszę. To zacieram w takim razie ręce;)
Nadal jestem przy trzynastce, piszę teraz Czyste sumienie xd tak, chyba masz rację, że tylko w takich wypadkach Dee może polegać na Jacku. Ale prędzej czy później on się przed nią otworzy, więc spokojnie;)
UsuńNo, na pewno nie obchodziłaby xd to znaczy, on w gruncie rzeczy ma dobre serce, więc do pewnego stopnia na pewno by jej pomógł, ale czy aż tak? Wątpię;) czy na sam koniec, to jeszcze nie wiem, ale z pewnością jeszcze dużo wody w rzece upłynie;)
Zobaczymy, czy to samo powiesz po kolejnym rozdziale xd
W czwartek czekałam do północy na rozdział (jak zawsze, bo i tak bym nie pszła wczesniej spoać :D) i.. o 22 wyłączyli mi internet. Dzisiaj dopiero znów działa, więc sorki za zwłokę :D
OdpowiedzUsuńRozdział mi się podobał, i to bardzo :D
Czyżby Jack był tak jak Dorothy z normalnego świata i jakimś wirem się przeniósł do Oz?
Czekam niecierpliwie na następny rozdział :D
Ooo... chciałam już napisać, że bardzo mi miło, że chciało Ci się czekać xd mimo wszystko jednak tak jest. I nie przejmuj się, cieszę się, że w ogóle komentujesz:)
UsuńAaa... No, chyba nie. W zasadzie sama nie wiem, czy Wam to zdradzić xd coś tam wyjaśni w następnym rozdziale, ale na pewno nie wszystko. W każdym razie dowiecie się prędzej czy później, mogę teraz powiedzieć tylko jedno - ten jego pobyt w świecie Dorothy okaże się dość istotny;)
Całuję!
Ocho... Jack naprawdę jest tajemniczy! Był w naszym świecie? Wow :). W sumie rozumiem go dlaczego jednak w nim nie pozostał. Pieniądze, sława, kariera i ten wyścig szczurów... Kto by chciał żyć w tak pustym świecie?
OdpowiedzUsuńCzarownice wszystkie są złe? Hmmmmm, ciekawe... Jak to możliwe, że ani jedna nie chce być dobra? Mówi się trudno.
Zaskoczyłaś mnie z tą akcją odnośnie stracha na wróble. Kurczę, mógł naprawdę pokrzyżować naszym bohaterom plany!
Poza tym, za każdym razem mam wrażenie, że Jack chce delikatnie dotknąć Dee... Może jednak to tylko moja wyobraźnia.
Pozdrawiam :))
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń52 years old Information Systems Manager Leland Simon, hailing from Courtenay enjoys watching movies like Joe Strummer: The Future Is Unwritten and Skydiving. Took a trip to Archaeological Site of Atapuerca and drives a Sportvan G30. mozna sprobowac tutaj
OdpowiedzUsuńkancelaria adwokacka rzeszow ul. 3 maja
OdpowiedzUsuń