27 maja 2015

63. Dorothy i Jolly Roger

Zerwałam się z łóżka, nie zważając na słabość w nogach, i poszukałam moich butów. Jack dość niemrawo poszedł za moim przykładem, nadal nie bardzo rozumiejąc, o co chodziło. Szumiało mi w głowie i nadal myślałam nie do końca trzeźwo, wciąż miałam też przyspieszony oddech, ale wiedziałam, że powinnam zapomnieć o tym, co jeszcze przed chwilą robiliśmy – czekały na nas bardziej naglące sprawy.
Nadal nie mieściło mi się to w głowie. O co w tym właściwie chodziło?
Otworzyłam drzwi z rozmachem, zanim Jack zdążył to zrobić, i dopiero potem pomyślałam o tym, by przygładzić wystające na wszystkie strony włosy. Nick odskoczył od wejścia, a chwilę później wyciągnął szyję i zajrzał w głąb pokoju.
– Jack? – zapytał bez sensu; co, spodziewał się go tam nie znaleźć? – Musimy zdecydować, co robić z tym statkiem. Płyną wyraźnie w naszą stronę.
– No nie dziwię się – prychnęłam. Nick spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– Co masz na myśli?
Prychnęłam z zaskoczeniem, po czym obejrzałam się na Jacka. Ten tylko rozłożył ręce, włożył drugiego buta i wreszcie do nas podszedł. Musiałam przyznać, że byłam co najmniej zdezorientowana całą tą sytuacją.
– Nick, czy w Oz często pojawiają się piraci? – zapytałam wobec tego, kierowana nagłym podejrzeniem. Nick przestąpił niecierpliwie z nogi na nogę.
– Jacy piraci?
Nie, to było kompletnie niedorzeczne. Przecież to nie mogła być prawda, że on w ogóle nie wiedział, o czym mówiłam.
– Muszę porozmawiać z Noah – rzuciłam więc i przepchnęłam się obok Nicka na korytarz, by po chwili wyjść na górny pokład.
Poślizgnęłam się już przy pierwszym kroku; dopiero później zorientowałam się, że deski pokładu nadal były mokre po sztormie. Poza tym nie wyglądało na to, by statek jakoś znacząco ucierpiał – nie, żebym się na tym znała. Załoga Noah krzątała się dookoła nieco szybciej niż zwykle, ale to zapewne był skutek dostrzeżenia na horyzoncie drugiego statku. Poza tym wyglądało na to, że sztorm nie odcisnął na załodze żadnego śladu.
Nie zapytałam nawet, czy nikomu nic się nie stało. Ale chyba nie powinnam z tego powodu dać się znowu przez samą siebie wpędzić w wyrzuty sumienia.
Noah stał przy relingu, wyglądając w stronę, z której zbliżał się do nas statek. Kapitan wyglądał tak, jakby nie spał od chwili, gdy odbiliśmy od brzegu Iw; mimo woli również i o niego zaczęłam się martwić, chociaż nie miałam powodu. Podkrążone oczy Noah mówiły jednak same za siebie. Automatycznie podążyłam za nimi wzrokiem i przysłoniłam oczy dłonią, gdy oślepiło mnie zachodzące powoli słońce, odbijające się od ciągnącej się po horyzont, pozornie spokojnej tafli wody. Właśnie od tamtej strony dążyła ku nam znacznie większa, majestatyczna jednostka, rozcinając wodę dziobem i cały czas się do nas przybliżając. Statek był jeszcze na tyle daleko, żebym nie była w stanie rozpoznać detali ani twarzy krzątających się na pokładzie ludzi; widziałam tylko, że statek zbudowano z ciemnego drewna i że rzeczywiście miał wywieszoną czarno–białą flagę z tak charakterystycznym wizerunkiem trupiej czaszki. Nie raz widywałam ją na filmach.
Podeszłam do Noah i stanęłam obok, dłońmi chwytając się relingu. Zerknęłam na niego kątem oka.
– Często miewacie tu piratów? – zapytałam, bo jego spokój trochę mnie zaniepokoił. Pokręcił głową.
– W Oz nie ma piratów, panienko. Czasami zdarzą się jakieś grupy rozbójników na rzece… Ale to wszystko. W ostatnich czasach praktycznie nie prowadzimy tutaj handlu zamorskiego, więc i skąd wzięliby się piraci? To nie może być…
– To jest piracki statek, owszem – przerwałam mu w pół zdania. Wprawdzie trochę uspokoiłam się na myśl, że Noah przynajmniej wiedział, co miałam na myśli, pytając o piratów, ale z niewiadomego powodu zaniepokoiło mnie, że tak stanowczo wyparł się ich obecności w Oz. Skąd więc wziął się tamten statek? – I zmierza prosto na nas. Powinniśmy chyba zmienić kurs i uciekać.
– To szybka jednostka – odparł Noah w zamyśleniu, po czym odwrócił się, słysząc za sobą kroki. Po chwili dobili do nas Nicholas i Jack. Ten pierwszy też wyglądał, jakby w ogóle nie spał: koszula wyłaziła mu ze spodni, był blady i wyraźnie zmęczony. Jack z kolei wyglądał na wymiętego i nie do końca kontaktującego po śnie. Wiedziałam jednak, że jego zmierzwione włosy były raczej moją winą, nie snu. – Jeśli chcą nas dogonić, nie uciekniemy im. Nawet jeśli teraz zawrócimy… Kupimy sobie może jakieś pół godziny. O ile potem nie zaczną do nas strzelać. Tornado ma wiele zalet, w tym ukryty miotacz ognia, ale nie nadaje się do bezpośredniego starcia na morzu. Nie tak jak te duże statki, nigdy zresztą wcześniej nie widziałem tak dużego. Krótko mówiąc…
– Nie mamy szans – zakończyłam za niego z niepokojem. Skinął spokojnie głową. – Więc co mamy robić?
– Panienka musi zdecydować – usłyszałam w odpowiedzi, co strasznie mnie zirytowało. Niby jak miałam decydować o czymkolwiek, skoro o niczym nie miałam pojęcia?! I dlaczego w ogóle ja miałam podejmować decyzje?!
– Jesteśmy na pełnym morzu – wtrącił Nick, stając obok mnie. Równocześnie poczułam dłoń Jacka na ramieniu i odetchnęłam z ulgą. Na szczęście nie byłam sama. Nie musiałam robić nic sama. – Nigdzie się nie ukryjemy. Nie chcemy ich zdenerwować, uciekając. Nie wiemy zresztą nawet, jakie mają zamiary…
– Jeśli to rozbójnicy, mogą zostawić nas w spokoju, gdy zobaczą, że nie mamy nic cennego – dodał Jack, a jego głos zabrzmiał bardzo blisko, tuż przy moim uchu. Drgnęłam, gdy jego druga dłoń spoczęła na mojej talii.
– A jeśli nie? – Nie wytrzymałam, musiałam o to zapytać. Jack przyciągnął mnie do siebie bliżej.
– Tak jak powiedział Noah, nie uciekniemy, więc pozostaje nam tylko stawić im czoła. Niezależnie od tego, czego by od nas chcieli. Nie musisz się martwić, Dorothy, nie pozwolimy, by komukolwiek stała się krzywda. Zwłaszcza tobie.
– Ale… skąd oni w ogóle się tu wzięli? Skoro w Oz nie ma piratów?
Moje pytanie zawisło w powietrzu i najwyraźniej nikt nie potrafił na nie odpowiedzieć. Po chwili Jack puścił mnie i razem z Nickiem odsunęli się trochę, zapewne uznając tę rozmowę za skończoną. Musieli przygotować się przecież do ewentualnej walki.
– A czy to ma znaczenie, złotko? – usłyszałam od Jacka na odchodnym. – Ważne teraz, żeby sobie z nimi poradzić.
Kiedy wreszcie zostawili mnie samą, w zamyśleniu przygryzłam wargę. Jakoś wcale nie wydawało mi się, że to nie miało znaczenia. Wręcz przeciwnie.
Byłam przekonana, że poznanie pochodzenia statku pirackiego było bardzo istotne. Nie potrafiłam wprawdzie powiedzieć, dlaczego. Jednak sam fakt, że statek pojawił się właśnie w tym miejscu, na wodach, na których – jak twierdził Noah – piratów nie było, wydawał mi się podejrzany. Coś musiało w tym być.
Statek rzeczywiście zbliżał się bardzo szybko. I obrał kurs prosto na nas, nic dziwnego, że wszyscy dookoła byli tym zaniepokojeni. Im bliżej był, tym wyraźniej dostrzegałam cały jego kadłub. Masywny, potężny, z ciemnego drewna o trzech masztach, wyglądał jak galeon. Co było kompletnie bez sensu, zważywszy na fakt, że nie sądziłam, by ktokolwiek w Oz znał taki rodzaj statku. Widywałam je wprawdzie tylko na filmach, ale im był bliżej, tym bardziej robiłam się pewna, że miałam rację. To musiał być galeon. Jakkolwiek niedorzecznie by to brzmiało.
Na rzeźbionych bogato relingach wisiało kilku członków załogi, reszta krzątała się przy statku. W ostatniej chwili zmienił on nieco kurs i popłynął obok nas, zamiast prosto na nas.
A potem nagle powietrze rozdarł niesamowity huk, gdy wypalono z dział, znajdujących się na statku pod pokładem, i kule uderzyły w Tornado, rozpryskując dookoła drzazgi i kawałki drewna.
Krzyknęłam i odruchowo padłam na podłogę, chociaż wiedziałam, że drewniany reling nie był skuteczną ochroną przed kulą armatnią. Kolejna kula rozwaliła reling po mojej prawej stronie i poleciała dalej, aż dosięgła nadbudówki pomiędzy kabinami i zagłębiła się w niej z hukiem. Zasłoniłam sobie uszy dłońmi, ale niewiele to pomogło: nadal dobiegały do nich krzyki marynarzy z Tornada i huk wystrzałów, które właśnie dziurawiły nasz statek.
– Uciekaj, Dorothy! – Usłyszałam nad sobą znajomy głos Jacka, który wziął się niewiadomo skąd. Chwyciłam go kurczowo za rękę. – Ukryjcie się z Octavią pod pokładem…!
– Biała flaga! – krzyknęłam nagle, gdy sobie przypomniałam, ignorując kompletnie jego uwagi. – Wystawcie białą flagę! To im powie, że się poddajemy i nie chcemy więcej zniszczeń! Po prostu zamachajcie im czyjś białym!
Jack skinął tylko głową i oddalił się w poszukiwaniu flagi, a ja na czworakach próbowałam dojść do zejścia na dół – wątpiłam, żeby tam miało być bezpieczniej niż na górze, ale wyjątkowo nie zamierzałam kłócić się z Jackiem. Przejść przez cały pokład nie było jednak wcale tak łatwo, zwłaszcza gdy odruchowo jedną ręką zasłaniałam sobie głowę, co było zapewne strasznie głupie z mojej strony. Ale to przecież był odruch.
Nie zdążyłam dojść na dół. Kolejna kula sprawiła, że wybuchły trzymane na pokładzie beczki z rumem; impet rzucił mnie do tyłu, na plecy, i wycisnął resztę powietrza z płuc; natychmiast znowu odezwała się moja niedawna kontuzja i żebra znowu zaczęły boleć. Pozwoliłam sobie leżeć przez chwilę na mokrych, słonych deskach, zanim się pozbierałam, a kiedy wreszcie udało mi się znowu oprzeć się na łokciach i kolanach, podniosłam się akurat na czas, by zobaczyć, jak Jack machał naprędce wykonaną flagą.
O dziwo, podziałało. Chwilę później ostrzał się skończył i na moment – dosłownie na sekundę – zapadła wokół nas dzwoniąca w uszach cisza. Nie od razu zorientowałam się, że dzwonienie było wynikiem wcześniejszego bliskiego wybuchu.
Ten moment ciszy wystarczył, by ludzie Noah przekonali się, że chwilowo nic więcej nam nie groziło i powyłazili ze swoich kryjówek, by między innymi ugasić pożar spowodowany przez wybuch beczek z rumem. Któryś z nich podszedł bliżej i pomógł mi wstać, troskliwie pytając, czy wszystko w porządku.
– Powinna pani zejść na dół, panienko – usłyszałam jeszcze, co wywołało we mnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony byłam wkurzona, że traktowali mnie jak dziecko, a z drugiej wiedziałam, że mieli rację. Naprawdę powinnam była zejść na dół. Mówiły mi o tym zwłaszcza bolące żebra i klatka piersiowa, co usilnie próbowałam ignorować.
Ale czy oni musieli mi o tym w kółko przypominać?
Obejrzałam się na piracki statek, który płynął w naszą stronę i był już coraz bliżej. Z tej odległości byłam w stanie dostrzec poszczególne twarze znajdujących się na pokładzie piratów. Wyglądali…
Hmm. Wyglądali bardzo prawdziwie.
Jedyni piraci, jakich kiedykolwiek widziałam, pochodzili z przygodowych filmów, w których możliwe było absolutnie wszystko. Może nie wyglądali tam pięknie, ale nadal grali ich hollywoodzcy aktorzy, a nie prawdziwi ludzie. Prawdziwi ludzie, jak się okazało, wyglądali dużo bardziej nieporządnie i groźnie. Może po prostu dlatego, że nie oglądałam ich na ekranie telewizora.
Ruszyłam w stronę zejścia pod pokład, chociaż wiedziałam, że to było bez sensu: piraci i tak, byłam tego pewna, zamierzali przeszukać cały statek, więc i tak znaleźliby Octavię i mnie. Mimo wszystko czułam jednak niepokój. Octavia i ja byłyśmy na pokładzie jedynymi kobietami. Skąd miałam wiedzieć, co ci piraci zechcą z nami zrobić? A jeśli zechcą, to co Jack, Nicholas i reszta będą gotowi zrobić, żeby nas chronić?
Nie chciałam, żeby komuś stała się krzywda.
– Nie wychodź! – krzyknęłam, kiedy rozczochrana, jasnowłosa głowa Octavii pojawiła się na szczycie schodów prowadzących na pokład. Zawahała się i ponad moim ramieniem rozejrzała pospiesznie dookoła.
– Co się dzieje?
– Piraci – odparłam, co, sądząc po jej minie, niewiele jej powiedziało. Westchnęłam. – Napadają na statek, musimy się ukryć!
– Chyba za późno – pisnęła, ale zorientowałam się, co miała na myśli, dopiero gdy odwróciłam się przodem do nieprzyjaznego statku.
Statkiem szarpnęło mocno; krzyknęłam, gdy niemalże straciłam równowagę. Octavia złapała mnie w ostatniej chwili; na kolejne szarpnięcie byłam już jako tako przygotowana. Przez moment nie byłam w stanie zrobić ani kroku, zbyt zaskoczona sceną, która rozgrywała się przed naszymi oczami. Piraci z obcego statku właśnie przyciągali do siebie łajbę Noah, ciągnąc za liny, które hakami powbijano w burtę. Ostatnie szarpnięcie Tornada oznaczało, że statek wreszcie dobił do drugiego, sporo większego, po czym rozpoczął się regularny abordaż.
Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałam. Piraci skakali z pokładu swojego statku prosto na Tornado, nie zważając na różnicę poziomów ani na czekających już na nich marynarzy Noah. Ci bowiem, pomimo białej flagi, którą machał Jack, najwyraźniej wcale nie zamierzali się poddawać i oddać statku bez walki. Na moment zastygłam w bezruchu, i wiedziałam, że Octavia też, wpatrując się w rozgrywającą się przed nami scenkę. Miałyśmy dosłownie chwilę na ogarnięcie wzrokiem całej sytuacji, zanim piraci nie przebili się przez pierwszą zaporę marynarzy Noah i nie wdarli na statek głębiej, walcząc po drodze z każdym, kto się nawinął. Operowali w większości bronią białą, kordelasami lub czymś w rodzaju krótkich, zakrzywionych szabli, niektórzy tylko mieli przy boku jednostrzałowe, staromodne pistolety. Krzyk poniósł się po całym pokładzie i wbił mi w uszy, gdy piraci zaatakowali; najwyraźniej taką mieli taktykę, że nie potrafili tego robić w milczeniu. Nie był to jednak krzyk bólu czy strachu: raczej ekscytacji z powodu tego, że znowu udało im się podjąć z kimś walkę.
Tacy byli najgorsi. Którzy atakowali, czerpiąc z tego satysfakcję, niepowodowani strachem, gniewem czy chęcią przeżycia.
Octavia pociągnęła mnie pod pokład w tej samej chwili, gdy piraci złamali pierwszą linię obrony marynarzy Noah i wdarli się głębiej na statek, siekąc po drodze wszystko bez wyjątku, uderzając na odlew bronią lub choćby gołymi pięściami. To był totalny chaos: ktoś wypadł za burtę, ktoś padł na pokład Tornada, skądś lała się krew, a ja nadaremno usiłowałam wypatrzeć w tłumie twarze tych osób, o które martwiłam się najbardziej. Zwlekałam dosłownie sekundę z opuszczeniem pokładu i ta sekunda wystarczyła, by pierwszy pirat do nas dotarł. Zdążyłam zrobić tylko jeden krok po schodkach, gdy tuż nad moją głową świsnęło ostrze, po czym zatopiło się w desce nadbudówki. Pirat, który nas dopadł, wyszarpnął broń z drewna, równocześnie drugą dłonią chwytając mnie za przedramię, nie zaatakował jednak ponownie.
– Kobiety – warknął nad wyraz inteligentnie. – Pójdziecie z nami na nasz statek!
– Po moim trupie!
Trudno było mi uraczyć go kopniakiem, biorąc pod uwagę, że nadal miałam na sobie tę cholerną sukienkę, więc po prostu odwinęłam się wolną ręką i przywaliłam mu z łokcia prosto w twarz, czego najwyraźniej się nie spodziewał. Nie zastanowiłam się nawet, czy aby na pewno nic nie groziło mi ze strony pirata i jego broni; po prostu to zrobiłam. Trzeba mu jednak było przyznać, że wytrzymałość miał sporą. Jęknął wprawdzie i twarz odskoczyła mu do tyłu, a z nosa puściła się krew, ale nawet mnie nie puścił, tylko tym bardziej do siebie przyciągnął. Zaczęłam się szarpać, ale zwiotczałam natychmiast, gdy tylko przystawił mi ostrze do szyi.
– Tak jak mówiłem, pójdziecie grzecznie ze mną.
Skrzywiłam się, gdy zionął mi prosto w twarz niedobrym oddechem. To pewnie dlatego, że zamiast zębów miał w większości czarne dziury w dziąsłach. Ale również dlatego, że cały był brudny, w dodatku nieogolony, cały zarośnięty czarną szczeciną, i w znoszonych, brudnych ciuchach. Chciałam odruchowo się odsunąć, co było z mojej strony idiotyczne, biorąc pod uwagę ostrze przy skórze, ale niemalże w tej samej chwili pirat stęknął, oczy uciekły mu w tył głowy i po chwili zwalił się na deski pokładu bez życia. Za nim stała Octavia, w rękach nadal trzymając jakiś podłużny kawał dechy, wyglądający jak część zaatakowanej kulami armatnimi przybudówki.
Dobrze, że nie tylko ja umiałam się bronić.
Widząc ogarniający cały statek chaos, naprawdę miałam ochotę cofnąć się pod pokład. Naprawdę. Widocznie nie byłam aż taką idiotką, za jaką miał mnie Jack. Wystarczyło jednak, że obejrzałam się na Octavię, by upewnić się, że nic się jej nie stało; w następnej chwili usłyszałam tupot buciorów po pokładzie, po czym czyjeś uderzenie prosto w szczękę zwaliło mnie z nóg i sprawiło, że zrobiło mi się dosłownie ciemno przed oczami. Zdążyłam tylko zauważyć lecącą w moją stronę pięść, nie udało mi się w żaden sposób zareagować, nawet się zasłonić; nie dość więc, że dostałam z pięści prosto w twarz, to jeszcze potem wyrżnęłam w deski pokładu, nieco tylko amortyzując upadek rękami. Przez moment kręciło mi się w głowie i oślepił mnie ból tak okropny, że musiałam złapać się za twarz. Znowu poczułam w ustach smak krwi, kiedy jednak językiem pomacałam zęby, stwierdziłam, że żaden chyba nie był naruszony. Co nie zmieniało faktu, że bolało jak cholera, a od upadku dodatkowo ponownie zaczęły mnie też boleć żebra.
Oprzytomniałam nieco, gdy Octavia zaczęła mną szarpać i coś do mnie krzyczeć, wtedy już jednak było trochę za późno. Po chwili usłyszałam jej wrzask i dziewczynę odciągnięto ode mnie, a mnie samą ktoś po chwili chwycił za włosy i szarpnięciem postawił na nogi. Miałam wrażenie, że wyrwał mi przynajmniej połowę z cebulkami, a i tak nie to było najgorsze. Najgorszy był nóż, który ponownie pojawił się na moim gardle.
– Powinnaś się była grzecznie słuchać – usłyszałam głos tego samego faceta, którego chwilę wcześniej z Octavią znokautowałyśmy. Najwyraźniej piraci mieli twarde głowy. – Teraz pójdziesz ze mną niezupełnie po dobroci.
Wrzasnęłam, gdy szarpnął mnie za włosy, zmuszając do zrobienia kroku naprzód, i spróbowałam go kopnąć, co dało raczej marne rezultaty: zarobiłam uderzenie prosto między żebra, od którego zgięłam się w pół z bólu; znowu zrobiło mi się ciemno przed oczami i pomyślałam, że chyba jednak sobie zwymiotuję. Kiedy mężczyzna szarpnął mnie ponownie, próbując ustawić do pionu, ledwie utrzymałam się na nogach.
Najgorsze zaś było, że przede mną piraci właśnie rozbrajali ostatnich opierających się członków załogi Noah. Abordaż poszedł im sprawnie i skutecznie, a ja przegapiłam niemalże cały, nadaremnie próbując wydostać się z opresji. Serce zabiło mi mocniej, gdy na własne oczy stwierdziłam, że od nich nie mogłam się spodziewać pomocy. Więc co miałam robić?!
– Zabierzcie je na statek i przeszukajcie łajbę – warknął facet, który mnie trzymał, po czym popchnął mnie przed siebie, aż zaryłam kolanami w deski pokładu, bo oczywiście nie utrzymałam równowagi. Chyba zdarłam sobie któreś do krwi, ale nie przejmowałam się tym w tamtej chwili. Bardziej skupiłam się na bólu żeber i fakcie, że zaraz potem czyjeś ręce znowu mnie podniosły, a do mojego nosa dotarł zapach dawno niemytych ciał. Cholerni piraci. Spróbowałam się wyrwać, ale nie miałam już siły i nie zyskałam nic poza kolejną falą bólu. – Gdzie kapitan?
Jak przez mgłę usłyszałam krzyk Jacka, który jednak został szybko spacyfikowany przed jednego z trzymających go piratów; to było kompletnie bez sensu, on nie mógł już pomóc ani mnie, ani Octavii, a wszelkie próby przedarcia się przez oddzielającą nas grupę marynarzy były z góry skazane na niepowodzenie. Dostał dwa razy w brzuch, aż musiałam odwrócić wzrok, chociaż bardzo nie chciałam. Nie mogłam jednak patrzeć, jak go bili przeze mnie. Bo przecież wyrywał się, żeby mi pomóc, jak zawsze.
Powolny stukot butów na deskach usłyszałam bardzo wyraźnie, bo w jednej chwili gwar wśród piratów ucichł jak ucięty nożem. Dopiero wtedy podniosłam wzrok, by zobaczyć mężczyznę, który właśnie wydostał się spomiędzy piratów na sam środek zbiegowiska, a który – byłam tego pewna już na pierwszy rzut oka – musiał być kapitanem pirackiego statku. Tego po prostu nie dało się pomylić z niczym innym.
Kapitan różnił się nieco od reszty swojej załogi. Ciuchy, podobnie jak reszta, miał wprawdzie nie pierwszej świeżości, ale były za to zdecydowanie lepszej jakości: ubrany był w całkiem porządne spodnie, wpuszczoną w nie koszulę, która niegdyś zapewne była biała, i oficerki. Zwłaszcza na widok tych ostatnich oczy trochę mi się rozszerzyły ze zdziwienia. No dobra, piraci, ale mimo wszystkich takich butów nie widziałam w Oz na nikim!
Moją uwagę tak bardzo przyciągnęły buty, że dopiero po chwili zwróciłam większą uwagę na samego kapitana. Mimo to miałam chwilę, żeby mu się przyjrzeć, bo zanim do nas podszedł, zatrzymał się jeszcze przy kilku piratach, o coś zapytał i przyjrzał marynarzom Tornada. Przede wszystkim zdziwił mnie fakt, że kapitan był stosunkowo młody. Mógł mieć jakieś trzydzieści parę lat, zapewne był niewiele starszy od Jacka. Miał ogorzałą od słońca twarz i sporo zmarszczek wokół oczu, ostre rysy twarzy i kanciastą szczękę dość nieudolnie ukrywał pod kilkutygodniowym zarostem; również włosy w kolorze ciemnego blond opadały mu na oczy i kołnierzyk koszuli, jakby – podobnie jak choćby Jack – nie miał ostatnio czasu ich podciąć. Mimo tego pirat miał w sobie jakiś surowy, specyficzny urok, który pewnie sprawiał, że sporo kobiet uznawało go za przystojnego. Zresztą nic dziwnego, w końcu był wysoki i barczysty, a krok sprężysty i pełen życia.
Za kapitanem plątał się jeszcze drugi pirat, pewnie coś w rodzaju jego prawej ręki. Był nieco starszy od kapitana, dużo wyższy – najwyższy chyba spośród wszystkich – łysy i potężny, ale w jego poczerwieniałej nieco od słońca twarzy widać było inteligencję. I tak na dobrą sprawę to jego obawiałam się bardziej – chociaż nie potrafiłabym powiedzieć, dlaczego, gdyby ktoś mnie zapytał. Może dlatego, że wydał mi się niepokojący ze względu na to, jak bardzo starał się trzymać na uboczu i się nie wyróżniać.
– No proszę. – W końcu wzrok kapitana piratów spoczął najpierw na stojącej obok mnie Octavii, a potem na mnie. Hardo podniosłam do góry głowę i zauważyłam, że chociaż uśmiechał się nonszalancko, lekko uniósł też brwi. – Dwie kobiety na pokładzie statku? A panie też są z załogi tej łajby?
W zasadzie nie widziałam powodu, żeby odpowiadać na jego pytania, ale z drugiej strony nie potrafiłam usiedzieć cicho.
– Nie. Jesteśmy pasażerkami – odparłam więc cierpko.
Pirat klasnął w dłonie i zrobił krok w moim kierunku, a ja utkwiłam wzrok w dyndającym mu przy pasie rewolwerze. Zastanowiłam się szybko, czy to by coś dało, gdybym wyszarpnęła się temu idiocie, który mnie trzymał, choćby za cenę utraty wszystkich włosów, chwyciła broń i zastrzeliła kapitana – nie potrafiłam jednak przewidzieć, jak wtedy zachowałaby się reszta jego załogi. A więc może nie strzelać? Może tylko ich postraszyć, że go zastrzelę, i kazać im wracać, skąd przyszli?
Nadal jednak nie miałam pewności, że ich wierność wobec kapitana kazałaby im się posunąć na tyle daleko…
– Świetnie – syknął tymczasem kapitan, przerywając moje beznadziejne rozważania. – Hank, skrępuj naszym gościom ręce i puść ją wreszcie, bo wyrwiesz jej wszystkie włosy. Dziewczęta proszę potem zaprowadzić do mojej kajuty. Co do reszty załogi… Pod pokład z nimi. Później zastanowimy się, co z nimi robić. Przeszukać statek, zabrać wszystko, co wartościowe. Czy to jasne?
Wszystko wydarzyło się potem na tyle szybko, że nie zdążyłam nawet porozumieć się z Jackiem, choćby tylko wzrokiem. Ręce wykręcono mi mocno za plecami i skrępowano grubym, szorstkim sznurem; podobnie obok mnie piraci uczynili z Octavią. Nie opierałam się już, bo wiedziałam, że to i tak nic nie da. Próbowałam za to zobaczyć dookoła jak najwięcej, przekonana, że wszystko mogło mi potem pomóc w ucieczce. Liczba znajdujących się na statku piratów. Wielkość okrętu, który przycumował przy Tornadzie. Sposób obnoszenia się kapitana i to, jak reagowali na niego inni piraci. Wszystko mogło mi się przydać.
Albo nic.
Potem pozwoliłam się poprowadzić w stronę pirackiego statku, pilnując tylko, by Octavia znalazła się obok mnie. I tak w końcu musieli nas z powrotem rozwiązać: ostatecznie nie mogłyśmy się wspiąć na pokład drugiego statku bez wolnych rąk. W tym celu spuszczono ku nam sznurową drabinkę, której przyjrzałam się z pewnym niepokojem i powątpiewaniem.
– Właź. – Piraci nie czekali długo, któryś z nich zaraz popchnął mnie, posyłając bliżej w stronę drabinki. Wyglądało na to, że nie miałam innego wyjścia.
W pierwszej chwili pomyślałam o przełęczy w drodze do grot Króla Gnomów, jak wtedy o mało nie zleciałam ze ściany i jak jeszcze bliżej była tego Octavia; szybko te myśli jednak ze mnie wywietrzały pod wpływem krzyków i gwizdów, które wkrótce rozległy się z dołu. Poczułam rumieniec wypełzający na policzki, gdy zdałam sobie sprawę, co było tego powodem. Wiatr od morza był dosyć mocny i co chwilę podwiewał moją zwiewną sukienkę, co piratom dawało dość dobry widok na moją bieliznę. Zacisnęłam mocno szczękę, ale była to moja jedyna reakcja na tę sytuację; ostatecznie miałam większe problemy na głowie niż widoczność moich majtek.
Na górze rękę wyciągnął do mnie ten przydupas kapitana i pomógł przedostać się przez burtę, a następnie przytrzymał, póki nie złapałam równowagi. Potem jednak puścił mnie od razu i cofnął się o krok, co początkowo trochę mnie zdziwiło. Dopiero jego słowa nieco rozjaśniły sytuację.
– Kapitan życzy sobie was obydwie w swoich kajutach. Zaprowadzę was tam i stanę na czatach pod drzwiami, tak na wszelki wypadek, gdyby komuś jeszcze przyszło do głowy was odwiedzić.
Albo gdyby nam przyszło do głowy spróbować uciec, domówiłam w myślach, bo chociaż pirat tego nie powiedział, jego ostrzegawczy ton mi wystarczył. Nie odpowiedziałam, zamiast tego ponad jego ramieniem rozejrzałam się po pokładzie statku, na którym się znaleźliśmy.
Był zdecydowanie większy niż Tornado. Miał dwa bardzo duże maszty i trzeci za nimi, nieco mniejszy. Pokład przed nami kończył się sporą nadbudówką, w której zapewne mieściły się kajuty kapitana. Było na nim niemalże pusto, najwyraźniej wszyscy piraci zajęli się zdobywaniem statku Noah. Pokład utrzymany był w czystości, ale tu i ówdzie widać było, że piraci dokonywali drobnych napraw, czym tylko się dało. Jakby przez dłuższy czas nie zawijali do portu.
Może zresztą i tak było. Noah mówił przecież, że w Oz nie było ich zbyt wiele.
– Jak nazywa się ten statek? – zapytałam, w zasadzie z czystej ciekawości. Bosman – byłam niemalże pewna, że właśnie to była jego pozycja na statku – uśmiechnął się krzywo, rozglądając się po statku z dumą.
Notos – odpowiedział bez wahania. – Robi wrażenie, co?
Zapewne domyślił się po mojej minie, że faktycznie ta informacja zrobiła na mnie wrażenie, chociaż sam pewnie myślał raczej o ogólnym wyglądzie statku. Ja miałam na myśli jego nazwę.
Notos. I znowu mitologia grecka.
To w zasadzie nie było możliwe. Król Gnomów mógł pochodzić z Ziemi, bo był tylko człowiekiem, którego porwało tornado. Ale to? Piracki statek, tak ogromny, na wodach Oz? To kompletnie nie miało sensu.
Gdyby pochodził z Ziemi, słyszałabym o tym. W naszych czasach na morzach nie spotykało się już przecież piratów, zwłaszcza tak… autentycznych. Nie budowano takich statków. A nawet gdyby… Jakim cudem taki statek mógłby się przenieść do Oz? Za pomocą tornada? Na morzu?
Nie, to zupełnie nie trzymało się kupy. Ale jeśli nie, jeśli ten statek nie pochodził z Ziemi, to skąd wzięła się taka jego nazwa?
Pirat pociągnął mnie w stronę kajut kapitana, nie czekając na moją odpowiedź. I dobrze, bo i tak by jej  nie otrzymał. Za bardzo byłam tym wszystkim oszołomiona.
– Czekaj tutaj – warknął, wpychając mnie wreszcie do środka, po czym zatrzasnął za mną drzwi i otworzył je potem tylko raz: by wpuścić opierającą się Octavię.
Nie czekałyśmy na kapitana długo: wkrótce potem wparował do kajut i starannie zamknął za sobą drzwi, obrzucając nas równocześnie roztargnionym, nieco sfrustrowanym spojrzeniem. O dziwo, chociaż chwilę wcześniej dokonał bardzo skutecznego przejęcia statku, nie wyglądał na zadowolonego. Wręcz przeciwnie, wyglądał na… zmartwionego.
A potem, zupełnie bez ostrzeżenia, powiedział coś, co wprawiło mnie w totalne osłupienie.
– Krzyczcie. Krzyczcie, ile macie sił w płucach.

24 komentarze:

  1. Szczerze mówiąc, to ja się dziwię, że Dorothy jeszcze żyje, a przynajmniej, że nie jest jeszcze kaleką, bo z jednego urazu się nie wyleczy, a tu spotyka ją kolejny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ok, trochę się jej dostaje, ale moim zdaniem byłoby mało prawdopodobnie, gdyby tak nie było, w końcu czego ona nie przechodzi :D i pragnę tez przypomnieć, że ze sporej części wyleczyla się sama, gdy aktywowala magię:)

      Usuń
    2. To może nie doczytałam (zwykle czytam późno w nocy, wiadomo jak to jest), ale jakoś sobie nie przypominam wzmianki o tym, że Dorothy potrafi leczyć swoje urazy magią. A czy to jest w ogóle możliwe, skoro ona jeszcze nie do końca nad tą magią panuje? Czy to już jest na takiej zasadzie, że co by jej nie było, parę godzin i bam - wszystko gra?

      Żeby nie było - ja naprawdę uwielbiam SEC. Wiem, że to tekst przygodowy i przygoda gra tu pierwsze skrzypce, ale po prostu zaczynam myśleć, że im dłużej to ciągniesz, tym mniej w tym logiki. Do tego masz problem z tym, że nie możesz tego zmienić, bo w Oz nigdy nie było łatwo i byłoby jeszcze bardziej pozbawione logiki to, jakby powrót do Emerald City przebiegł pomyślnie. To jest trochę tak jak z serialem, który leci o kilka sezonów na długo - scenarzyści przestają zwracać uwagę na szczegóły i brną w absurd za absurdem.

      Np. fakt, że Dorothy i jej towarzysze ZAWSZE wychodzą cało z opresji. Jedyną ofiarą była ciotka Ruth i zmarła dlatego, że zasłoniła Dorothy ciałem. Narracja pierwszoosobowa jest pewnym ograniczeniem dla takiego typu tekstu, ale i tak głównie jest o Dorothy. Zero wzmianki, czy załoga Tornada przetrwała, czy były jakieś ofiary śmiertelne (a uważam, że powinny być), czy Octavia nie przechodzi jakiegoś załamania, bo przecież ona do niedawna była tylko pokojówką, a teraz co chwilę jest rzucana na głęboką wodę, czy Jack ma się dobrze, w końcu nie wiemy, ile czasu był zamieniony w kamień. Wiadomo, są silni, ale na pewno muszą mieć jakieś obrażenia, przynajmniej fizyczne. A wszystko dzieje się tak szybko, że mam wrażenie, jakbyś nie przejmowała się postaciami pobocznymi, jakby dla ciebie nie istniały, chyba że mają nadane imię.

      Podsumowując, o co mi chodzi: o brak logiki. Toczy się wojna, a giną tylko źli. A nawet jak nie giną, to dostają to, na co zasługują. Król Iw, Król Gnomów, Czarownice. Na Tornado napadają piraci i zapewne to oni będą martwi. Załodze nic się nie stanie, Jack wyjdzie bez zadrapania, a ten kapitan, co wziął Dorothy i Octavię, już pokazuje ludzką twarz. To jest przecież niemożliwe, żeby nie było ofiar śmiertelnych, nawet u tych dobrych. Wyobraź sobie, jakie pole do popisu byś miała, jakby wymordowano całą załogę Tornada (oczywiście prócz Jacka, bo wątpię, żebyś była w stanie go uśmiercić, i może Nicka), a kapitan piratów okazał się zły. Octavia i Dorothy zdane tylko na siebie, żeby wrócić do Oz, to byłoby ciekawe. Tymczasem wieje nudą, bo może i wiele się dzieje, może ciągle ktoś im zagraża, to jednak ja wiem, jak to się skończy, brakuje elementu zaskoczenia. Stałaś się przewidywalna. Pamiętam, jak próbowałaś nas przekonać, że Jack naprawdę zabije Dorothy, bo nikt nie chciał w to uwierzyć, a tymczasem jak to się stało, to i tak wszyscy wiedzieli, że przeżyje, bo jest główną bohaterką. A popatrz, co by się stało, gdyby Jack i Dorothy pocałowali się na koniec SEC i ona by nie przeżyła.

      Może zbyt poważnie do tego podchodzę, bo widzę po komentarzach, że dla innych to jedynie rozrywka i na szczegóły przymykają oko. Ale ja wiem, że ciebie na wiele stać. Pokazałaś to początkiem SEC, widziałam, że masz pomysł i to konkretny, ale potem z jednego pomysłu rodziły się dwa kolejne, które zaczęłaś wpychać w fabułę i wszystko przeciągać, no i zapomniałaś o logice. Może czas kończyć?

      PS. Czy ta muzyka na blogu jest konieczna? Strasznie ciężko chodzi mi ta strona przez ten odtwarzacz.

      Usuń
    3. Zastanawiałam się jakiś czas, jak Ci na ten komentarz odpowiedzieć, bo zgadzam się z jego częścią, z częścią nie, a jest też taka część, którą świadomie zamierzam zignorować, ale o tym - za chwilę. Od początku może.

      Absolutnie nie, magia Dorothy tak nie działa. W końcu Dee jej nie kontroluje, nie mogłaby więc nią świadomie się leczyć. Wzmianka o tym pojawiła się tylko raz, na początku jej pobytu w Iw - i chodziło tam o to, że kiedy z pomocą magii Dee wróciła do życia, wyleczyła ona też jej wcześniejsze urazy, w tym na przykład ranę po zębach wilka. Późniejsze urazy leczą się oczywiście same, z czasem, ale też nie było ich znowu tak wiele - Dee dostała od Króla Gnomów zaklęciem, a w tym rozdziale raptem raz w twarz, nie przesadzajmy. Biorę sobie jednak Twe uwagi do serca i obiecuję, że następnym razem oberwie ktoś inny :D

      I teraz spróbuję po kolei, chociaż wybacz, jeśli gdzieś po drodze popadnę w słowotok. Nie uważam, żeby SEC było nielogiczne albo roiło się w nim od absurdów. Uważam się za osobę całkiem krytyczną wobec swojej pisaniny i widzę w niej naprawdę sporo błędów - ale akurat brak logiki nie jest według mnie jednym z nich. Wręcz przeciwnie, uważam, że wszystko ma tutaj swoje ciągi przyczynowo-skutkowe, jest wyjaśniane z czasem i jest po coś, a każdą zapchajdziurę staram się jakoś sensownie wyjaśnić. Problem w tym, że ja inaczej widzę SEC od samych podstaw. Może to dlatego, że ten tekst wyrósł z czystego romansu - bo tym też na początku miał być - i nie do końca ewaluował tak, jak byś to widziała. Ale bardziej to zapewne kwestia tego, że ja po prostu nie zamierzam robić z niego Gry o tron. Trup nie będzie się ścielił gęsto, bo nie, taką przyjęłam konwencję i można się albo z tym pogodzić, albo nie. Co absolutnie nie oznacza, że nie zamierzam tu już nikogo uśmiercić - wręcz przeciwnie, będą tu jeszcze co najmniej trzy dość istotne trupy, jeśli nie więcej - ale to raczej dlatego, że fabuła tego ode mnie wymaga, nie, żeby było bardziej dramatycznie. Wiem, że mam tu tło w postaci statystów, którzy nie mają nawet imion - chodzi mi głównie o załogę Noah - ale nie zamierzam się nad nimi rozdrabniać, bo jak sama napisałaś, ten serial i tak leci o kilka sezonów za długo, a wspominanie, że ktoś z nich zginął przy tym czy innym ataku, byłoby, jak dla mnie, bezsensowne i przede wszystkim bezcelowe. Nie wzbudziłoby w czytelnikach żadnych uczuć i absolutnie nic by nie dało.

      Poza tym - ludzie ginęli. W Oz. Dorothy tylko jeszcze o tym nie wie.

      Owszem, narracja pierwszoosobowa ma swoje minusy, a jednym z nich jest to, że nie da się o wszystkim pisać naraz. To jasne, że Dorothy koncentruje się na kapitanie piratów i drodze na statek, zamiast liczyć, czy aby na pewno wszyscy członkowie załogi przeżyli, czego i tak na oko nie byłaby tak od razu w stanie sprawdzić. Wiele rzeczy się jeszcze wyjaśni, w tym i ta właśnie, ale nie da się tego upchnąć na raz, gdzieś się to pojawi później. To tak jak z zaklęciem Króla Gnomów, które walnęło w Dorothy - o nim też jeszcze będzie, ale nie zamierzam wrzucać tego wszystkiego od razu, na pałę, tylko wpleść tam, gdzie będzie mi pasowało. Podobnie z Octavią. Mam z nią związane różne plany, ale póki nie dopłyną do Oz, byłoby to tylko czytanie o jej jałowych wywodach na temat tego, czy na pewno dobrze zrobiła, że wsiadła na statek z Dorothy. Ostatecznie postać głównej bohaterki rozwija się od ponad sześćdziesięciu rozdziałów, daj jeszcze trochę czasu Octavii.

      Usuń
    4. Co do uczuć Jacka zamienionego w kamień - to się miało pojawić, naprawdę, nie oszukuję:) Miało się pojawić w kontekście obawy Dorothy o zdrowie psychiczne królewskich dzieciaków, jednak ponownie - ten tekst i tak z założenia ma mieć jakieś siedemset stron. Niektóre wątki po prostu uznaję za niepotrzebne, bo do niczego niedążące, i je wywalam.

      Zgodzę się natomiast z tym, że ostatnio zaniedbałam trochę postaci drugoplanowe, nie uważam jednak, żeby to była kwestia pędzącej do przodu fabuły - prędzej problemów z weną, przez które nie wszystko potrafię opisać tak, jak bym chciała. Walczę ze sobą, póki co marnie mi idzie.

      Nie wiadomo też dokładnie, co dzieje się z Królem Gnomów i Irvingiem, więc nie wiem, skąd założenie, że źli dostają, na co zasługują - zapewniam, że przynajmniej jeden z nich żyje i ma się dobrze. Reszta to trochę uogólnienia - no ok, dwie Czarownice nie żyją, ale przynajmniej jedna najpierw trochę krzyżowała szyki Dorothy i Jackowi, a poza tym taka była konwencja - głównym "złym" jest tu Clarissa i to jeszcze długo się nie zmieni (jeśli w ogóle). Poza tym nigdy nie próbowałam nikogo przekonać, że Jack mógłby naprawdę zabić Dorothy - ponownie, mamy narrację pierwszoosobową, ja tego nie widzę. Wiadomo było, że zrobi jej coś złego, ale ona i tak to przeżyje. Nigdy nie twierdziłam, że jestem w tym tekście oryginalna (jak zresztą w żadnym moim) - w końcu powtarzam motywy, a generalnie SEC jest czymś w rodzaju fanficku, i to wierniejszym, niż można by przypuszczać, więc siłą rzeczy zbyt oryginalnie to tu nie będzie. I nie, wcale nie uważam, żeby takie zakończenie było w porządku. Pomijając już wszystko inne, pomijając już fakt, że byłoby bezcelowe (nie umiem tego wyjaśnić bez spoilerów, ale mam nadzieję, że moje zakończenie "zepnie" tekst w całość i przynajmniej trochę go podsumuje), to w dodatku większość moich Czytelniczek dawno by mnie opuściła, gdyby na ich pierwszy pocałunek mieli czekać do ostatniej strony :D

      To chyba przeceniasz moje możliwości, bo ja nie sądzę, żeby mnie było stać :D dla mnie pisanie jest rozrywką, nie zamierzam tu wrzucać melodramatów ani krwawej rzeźni po to tylko, żeby było oryginalniej. Nie do końca jest to też tak, że z jednego pomysłu narodziło się sto innych - owszem, są wątki, które po drodze wrzucam, ale nie dało się tego nie zrobić, większość jest kanoniczna, niemalże cały wątek Iw choćby, i naprawdę byłoby mi szkoda, gdybym tego nie uwzględniła. I powiedziałabym raczej, że na początku SEC właśnie tego pomysłu nie miałam :D całość zaczęła się klarować nieco później, już po przybyciu Dee do Emerald City, bo do wtedy wiedziałam tylko tyle, że Czarnoksiężnikiem na pewno będzie jej ojciec, a Clarissa będzie kręcić. Teraz już tylko po drodze dodaję do kręgosłupu tekstu coś, co też nie jest "po nic" - nawet pojawienie się piratów ma służyć pewnemu celowi, chociaż jasne, w jakiś mniej czasochłonny i naturalny sposób też mogłabym to napisać i nie mieszać do tego Flynna. Uważam natomiast, że gdybym teraz skończyła SEC, to dopiero wyszłoby bez sensu. Przeciągać, a potem wszystko urwać? Jest jeszcze mnóstwo wątków, które trzeba dokończyć, a ja i tak zamierzam to zrobić, bo za dużo serca włożyłam w tę historię, żeby ją teraz urwać.

      A co do muzyki - niby nie jest, ale też nikomu oprócz Ciebie do tej pory nie przeszkadzała i nawet mnie strony nie wiesza (inaczej dawno bym wywaliła). A ja tam lubię, jak mi coś takiego na blogu wisi.

      Całuję,

      P.S. Podziwiam, jeśli to wszystko przeczytałaś. Ja bym nie przeczytała.

      Usuń
    5. Przeczytać, przeczytałam, odpowiem jutro. :)

      Usuń
    6. Tym bardziej podziwiam. Mnie by się nie chciało :)

      Usuń
    7. Nie pisałabym tego komentarza, gdybym nie chciała znać twojego zdania. :)

      Usuń
    8. Czyli żeby było jasne - magia Dorothy nie leczy, tak? Jak ma pęknięte żebro, to ono się leczy tak samo, jak u normalnego człowieka, czy może szybciej? Bo to mnie nurtuje. Czy to jest tak jak np. u wilkołaków, że ich rany goją się w kilka godzin, czy jak np. u Wolverine'a, gdzie goją się natychmiast, czy jak u normalnych ludzi.
      No właśnie wcześniej nie zrozumiałam, co miałaś na myśli, pisząc, że "większość urazów wyleczyła sama po aktywacji magii", bo nie sprecyzowałaś, w którym momencie to było i już myślałam, że coś w tym rozdziale przeoczyłam. Tu nawet nie ma o co się czepiać, bo nie wyobrażałam sobie, żeby Dorothy była wrakiem człowieka po powrocie zza światów :)
      Ale ciągle mnie męczy ta kwestia magii, bo niewiele wiadomo o jej możliwościach, głównie przez Dorothy, która stara się ją za wszelką cenę "ukryć", zamiast ją poznawać. No i zastanawiało mnie, czy ona koniecznie musiałaby ją kontrolować, żeby ją leczyła, bo mogłoby być tak, że magia po prostu chroni swojego właściciela - nie przed śmiercią naturalnie, ale kiedy Dorothy staje się jakaś fizyczna krzywda, to magia ją naprawia. Ale jeżeli tak nie jest, to w porządku, po prostu potrzebowałam odpowiedzi.
      Uczepiłam się tak tych urazów, bo jak zaczynałaś pisać SEC, to pamiętam, że była taka sytuacja, że z Dorothy był problem i Jack poprosił o pomoc Annabelle. Zanim mogli wyruszyć w dalszą podróż, Dorothy musiała kilka dni odpoczywać i brać jakieś tam zioła itp. Tymczasem teraz jest tak, że ona doznaje naprawdę ciężkich obrażeń, dostaje zaklęciami, traci przytomność, ma pęknięte żebro, może wstrząśnienie mózgu, a na statku Noah z całą pewnością nikt nie jest Annabelle, więc żeby Dorothy wróciła do pełni sił, to potrzeba kupę czasu, ale tego czasu zwyczajnie nie ma. Zgadzam się, że ponad 60 rozdziałów to jest strasznie dużo (nie ma tutaj określonego czasu, nie wiem, ile już minęło od jej przybycia do Oz), żeby główna bohaterka przeszła przemianę, dostosowała się już do świata, w jakim się znajduje, więc wiadomo, że w obecnych okolicznościach Dorothy nie będzie leżeć plackiem i się kurować, tylko od razu będzie lecieć na wojnę, że tak to ujmę. No i mnie, z perspektywy zwykłego człowieka i z całą pewnością nie lekarza, jest bardzo trudno wyobrazić sobie, że kobieta, której non stop coś dolega, wciąż ma na tyle siły, żeby wstać, a co dopiero biegać i walczyć. Jeszcze zrozumiałabym, gdyby ona miała opiekę w stylu Annabelle, tymczasem na statku nie było żadnej zielarki czy medyka. Może innym to nie wadzi, przecież to fikcja, jak napisałaś, a w fikcji dzieją się cuda wianki, ale Dorothy to wciąż człowiek i tutaj chyba powinna być zachowana jakaś logika, jeżeli ta magia jej nie leczy.
      Poza tym nie mówię, że to coś złego, że ona sobie nabije guza czy coś w tym stylu. W takich okolicznościach byłoby dziwne, jakby tak nie było. Chodzi mi o to, że to jej ciągle coś jest, ale to dla niej nic - wydaje mi się, że jakby ona była cała połamana, to by nadal próbowała wstać, żeby pobiec walczyć z piratami. Innym nic się nie dzieje, a przynajmniej nic nie jest o tym wspomniane. Ja totalnie rozumiem, że ona jest główną bohaterką, jej urazy są najważniejsze, a twoich czytelników bardziej obchodzi jej zdrowie niż stan jakiegoś nieznanego z imienia członka załogi Tornada, ale kiedy się na to patrzy jako całość, to po prostu to bardzo kuje w oczy, przynajmniej mnie. Że Dorothy jest w centrum uwagi, a ona nawet nie wspomni w dwóch zdaniach, czy z ludźmi, którzy tak jej pomagają, jest wszystko w porządku.
      Urzekłaś mnie Negatywem, do dzisiaj pamiętam, jaka byłam zachwycona tym, jak stworzyłaś postacie drugoplanowe, no i po prostu jestem zawiedziona, że tutaj wiele postaci jest traktowane po macoszemu. Ale chcę, żebyś wiedziała, że to nie jest żaden atak na twoją osobę, mimo wszystko uwielbiam SEC, jak pisałam wcześniej. Wiem, że przygoda jest znacznie trudniejsza do napisania niż obyczajówka, ale wydaje mi się, że jakby ci nie zależało na opiniach/uwagach innych, to byś tego nie publikowała w sieci.

      Usuń
    9. Pokrótce:
      1. Bardzo się cieszę, że SEC jednak nie zostało romansem. Wątek miłosny jest w porządku, kibicuję Dorothy i Jackowi, bardzo ładnie prowadzisz ich relację, ale prawdę mówiąc, to by nie wyszło, gdyby główna fabuła skupiała się jedynie na ich związku. W Oz i bez tego sporo się dzieje, a gdyby dołożyć dramaty, które by im towarzyszyły (a musiałyby towarzyszyć, bo jakby tak ze sobą byli bez żadnych przeszkód, to wszyscy by się wynudzili i zapewne błagali cię o trójkąt miłosny, który jest już przereklamowany), to Oz w ogóle by nie miało znaczenia.
      2. No właśnie o to mi chodziło. TY widzisz SEC od podstaw. Widzisz od podstaw każdy wątek, każdą postać, każdy ich ruch, to TY decydujesz, co pojawi się w rozdziale, o czym warto wspomnieć, a o czym nie, bo przecież czytelnicy nawet na to nie zwrócą uwagi. To jest tak jak ze wspominaniem, co Dorothy zjadła na śniadanie albo w co się ubrała - nikt tego nie skomentuje, ale jednak dobrze, że jest o tym wzmianka, bo dzięki temu możemy ją sobie wyobrazić, dzięki temu staje się ludzka, żywa, czytelnicy mogą się z nią zżyć. Nie twierdzę wcale, że SEC musi być drugą GoT, bo to jest zupełnie inny gatunek, to jest średniowiecze, a śmierć była na porządku dziennym. Może bliższy ci będzie przykład Harry'ego Pottera; kiedy Voldemort wrócił, to Hermiona bardzo często czytała Proroka i mówiła Ronowi i Harry'emu, że ktoś zaginął albo umarł. Nas, czytelników, mogło to nie ruszać, bo nie znaliśmy tego bohatera, więc jak mieliśmy przeżywać jego śmierć, ale jednak to pokazywało czasy, w których przyszło im żyć. A zauważ, że Harry Potter to książka dla dzieciaków, a SEC jest kierowane do starszych. U ciebie tego brakuje, bo uważasz, że jak wspomnisz, że ktoś z załogi Noah zginął, to czytelnik na to nie zwróci uwagi. Może i nie zwróci, ale przynajmniej będzie miał świadomość, że ta podróż do Emerald City nie jest taka łatwa. Ba, nie jest, ale ty to próbujesz pokazać poprzez ciągłe napady, jakieś zjawiska pogodowe, które w ogóle nie mają konsekwencji - był wiatr, powiało i przestało. No i co to da?
      Co do tych śmierci jeszcze - ja nie zwróciłam uwagi na śmierć Ruth. Była bardzo krótko, zrobiła na mnie słabe wrażenie, a kiedy zmarła, nic nie poczułam. Bo jej nie znałam zbyt dobrze, nie polubiłam jej. A mimo to ty poświęciłaś jej trochę czasu, ta śmierć była istotna dla dalszych wydarzeń. Co chcę przez to powiedzieć? Że nie tylko te "nieważne" śmierci nie wzbudzają w czytelniku emocji. Te "ważne" również.
      3. Co do logiki - nie miałam na myśli, że u ciebie dzieje się coś, że tak kolokwialnie napiszę, z dupy. Jest przyczyna i jest skutek, niczego sobie z powietrza nie tworzysz. Ale czy to od razu oznacza, że tekst jest logiczny? Moim zdaniem, nie. Zwłaszcza jak się zna konsekwencje. Nie twierdzę, że główny wątek SEC (Emerald City, Clarissa) jest pozbawiony logiki, bo to się łączy w ładną całość. Chodzi mi o to, że odkąd Dorothy wróciła do żywych, SEC stało się bardzo naiwne, schematyczne. Spotykają ją przygody, jak na tekst przygodowy przystało, ale to są tylko zapchajdziury, dzielące nas od prawdziwych wydarzeń w Oz, bo tak jak pisałam wcześniej, coś się musi dziać w drodze do Emerald City. Nie przynoszą żadnych konsekwencji, bo wszystko kończy się dobrze. Uciekli Irvingowi, uciekli Królowi Gnomów, Jack ma się dobrze, zapewne też uciekną piratom. Może tylko to zaklęcie, którym dostała Dorothy, będzie miało wpływ na fabułę. I nic poza tym.
      Po prostu dla mnie pozbawione logiki jest to, że tyle złych rzeczy ich spotyka, a oni wciąż są cali, zawsze wychodzą cało z kłopotów. To jest naiwne, ciągle pokazujesz, jakie to Oz jest niebezpieczne, że ciągle coś im wchodzi w drogę, ale co z tego? Nic. Nie ma z tego konsekwencji.
      4. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że w Oz miałby ktoś nie zginąć. Toczy się wojna, a wojna = śmierć. W drodze do Emerald City również toczy się wojna. Ale nie ma śmierci.

      Usuń
    10. Jack jest głównym bohaterem, uważam, że jego wątek z zamienieniem w kamień jest istotny dla poznania jego psychiki. Już mniej ważna jest Octavia, która pojawiła się niedawno, i aż takich szczegółów o niej niekoniecznie nie chce się wiedzieć, ale żeby Jack? To tak trochę jak z Dorothy: umarła i wróciła do żywych i nic. W ogóle to się na niej nie odbiło psychicznie; bardziej ją męczy śmierć ciotki Ruth niż to, że ona sama umarła. Dobrze, tak jak pisałam, toczy się wojna i nie ma czasu na martwienie się o psychikę. Ale kiedy to się skończy wszystko, to oni będą wrakami...

      No cóż, ja uważam, że to bardzo przykre, bo na każdym kroku powtarzasz, że SEC to przygoda, a twoje czytelniczki interesuje przede wszystkim to, kiedy Jack dobierze się Dorothy do majtek. Mnie bardziej interesuje, kiedy dopłyną do Oz i jak to się wszystko potoczy.
      Tak, Clarissa jest głównym antagonistą, ale Irving, Król Gnomów i Czarownice od początku byli przedstawiani jako źli. Zakładam to, bo nigdy nie widziałam, abyś pokazała ich ludzką/dobrą stronę. Czarownice nie żyją, Irving zapewne też, albo został zamknięty w więzieniu, a jeżeli to koniec wątku Króla Gnomów i dalej sobie będzie siedział w tym swoim pałacu, to tu mnie zaskoczysz.
      Przyznaję, że myślałam, że z SEC chcesz być oryginalna, ale jeżeli nie, jeżeli to taki schematyczny "fanfik", to w porządku. Twoja decyzja.

      Założyłam, że z jednego pomysłu rodziły się inne, bo kiedyś kilka razy cię pytałam, ile rozdziałów planujesz, to zamykałaś się tak koło 60-70 (jak dobrze pamiętam), tymczasem jesteśmy już przy 63., a Dorothy nawet nie dopłynęła jeszcze do Emerald City, i nie wiadomo, ile jej jeszcze zejdzie. Ale w porządku, poczekam na wyjaśnienia, może masz rację i to wszystko jakoś się połączy.

      Usuń
  2. Ale to irytujące musi być dla Dee. Przypadkowo wykorzystuje magię, kiedy właściwie lepiej byłoby tego nie robić, a kiedy np. porywają ich piraci, nie może nic na to poradzić :P
    Nie będę na razie teoryzować na temat piratów. W każdym razie zakładam, że to kapitajn jest tym całym Flynnem z postaci, więc zapewne fajnie rozwinie się ten wątek :D
    A tak przy okazji - dwutygodniowa przerwa to zdecydowanie dobry pomysł :d przynajmniej będę wiedzała kiedy będzie rozdział, tak to codziennie zaglądam na bloggera :P
    Pozdrawiam gorąco! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ba. Tak właśnie miało być z założenia, nie chciałam, żeby jej magia za bardzo pomagała xd ale spoko, planuję też w najbliższym czasie takie jej użycie wprawdzie niekontrolowane, ale przynajmniej pozytywne w skutkach xd

      Tak, to właśnie ten. I mam nadzieję, że tej postaci nie zepsuje, bo w mojej głowie rysuje się całkiem ciekawie;)

      Ale przecież teraz tez były równe przerwy, nawet rowniejsze, bo rozdział pojawiał się zawsze co sobotę, zaraz po północy:) nie ma wcale potrzeby zaglądać codziennie, chociaż miło mi, że Ci się chce xd

      Całuję!

      Usuń
  3. Biedna Dee, biedny Jack, biedna Octavia, biedny Nick, podsumowując: BIEDNI WSZYSCY. Ledwo uszli z życiem z jednych kłopotów, a tuż za następnym rogiem (czy w tym przypadku falą), popadają w kolejne. Jakaś niekończąca się spirala nieszczęść. Dla nich to rzeczywiście fatalnie, ale dla nas, czytelników - apetyty na więcej tylko się zaostrza ;)

    I może to lepiej, że powróciłaś do systemu dwutygodniowego. Pisanie ma sprawiać przyjemność przede wszystkim Tobie, bo jej brak prędzej czy później odbije się na jakości rozdziałów, a to nie byłoby korzystne dla nikogo. Dlatego powodzenia i trzymam kciuki za powrót sił twórczych :D

    Wracając do rozdziału, jestem pod wrażeniem wyczucia czasu piratów - czy nie mogli poczekać z pojawieniem jeszcze chwili (wracam tu myślami do poprzedniego rozdziału)? J. i D. nie widzieli się tyle czasu, mają taaaakie zaległości :P i nawet chwili spokoju! Dlatego życzę im z głębi serca dużo cierpliwości, bo nie wydaje mi się, żeby cokolwiek miało się w tej kwestii zmienić ... przynajmniej nie w najbliższym czasie ;) Zwłaszcza, że zostali rozdzielni, ZNOWU. Pechowa para - kilkadziesiąt rozdziałów zajęło im zrozumienie, że są dla siebie stworzeni (tu wskazuje oskarżycielsko na Dee) i wygląda na to, że kolejnych kilka, kilkanaście (błagam nie kilkadziesiąt, bo oszaleję i będziesz miała jedną czytelniczkę z głowy) zajmie im połączenie się w "i żyli długo i szczęśliwie, choć przez chwilę" :D Liczę, że Dorothy jakoś uda się pogodzić ze swoją wewnętrzną "małą czarownicą", co znacznie upraszczałoby niektóre sprawy (dlaczego mam wrażenie, że nie będzie tak prosto? :P).

    Kończę ten mój wywód. Przepraszam za jego jakość. Jeśli był chaotyczny i niezrozumiały to daj znać, albo po prostu go zignoruj. Twój wybór.

    Pozdrawiam,
    Ruda

    PS Jakoś niespecjalnie martwię się losem Dorothy i Octavii w najbliższym rozdziale, jego tytuł nastraja mnie optymistycznie. Jeśli się mylę, wyprowadź mnie proszę z błędu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, bo na fali moich ostatnich problemów z weną mam wrażenie, że nie opiszę tego tak, jak bym chciała... No, ale mogę obiecać, że będę próbować ;D

      Dzięki, cieszy mnie taka opinia. Nie chcę Was w kwestii SEC zawieść i wydaje mi się, że lepiej napisać coś porządniej raz na dwa tygodnie, niż co tydzień na odczepnego, jeśli w ogóle byłabym w stanie. Dziękuję w każdym razie:)

      No ba, jasne, że nie mogli. Problem w tym, że Dorothy i Jack naprawdę mogą mieć problem ze znalezieniem chwili dla siebie w najbliższy (i dalszym zresztą też) czasie :D le spokojnie, zobaczę, co da się z tym zrobić :d i owszem, trochę za długo ich ze sobą łączyłam, ale teraz to nie powinno już zająć drugie tyle, chociaż owszem, planuję jeszcze komplikacje związane z tą "wewnętrzną małą czarownicą" ;P

      Spoko, wcale nie był zły. W każdym razie czytało się przyjemnie:)

      Całuję!

      P.S. No widzisz, jaka jestem przewidywalna. Może następnym razem zastanowię się nad mniejszym spoilerem w tytule rozdziału :D

      Usuń
  4. Skomentowałam, to teraz mogę cię dręczyć. :D
    "zagłębiła się w niej z hukiem. Zasłoniłam sobie uszy dłońmi, ale niewiele to pomogło: nadal dobiegały do nich krzyki marynarzy z Tornada i huk wystrzałów" powtórzenie
    "wziął się niewiadomo skąd" nie wiadomo - rozdzielnie
    "Na moment zastygłam w bezruchu, i wiedziałam (...)" bez przecinka
    " W naszych czasach na morzach nie spotykało się już przecież piratów, zwłaszcza tak… autentycznych. " ja bym powiedziała, że w naszych czasach piratów się spotyka, tyle że teraz wyglądają i działają inaczej. Ale to nadal piraci. Kradną, mordują, porywają. Całkiem autentycznie.

    Przyznam, że musiałam zapytać gógla, kim jest Notos. Coś dzwoniło, ale w kościele tak odległym, że sama raczej bym sobie nie przypomniała. A teraz już wiem! Nie doszłam jeszcze do niczego, wyposażona w tę wiedzę, ale się nie łamię. Przynajmniej wiedziałam od razu, co to Jolly Roger. Może to mało, ale i tak klepię się mentalnie po główce, bo piraci to zupełnie nie moja działka. Filmy o kapitanie Sparrowie i AC4: Black Flag się nie liczą.
    Ani chwili spokoju, co tu dużo mówić. Ledwo się wszyscy razem zebrali i znów są rozdzieleni. Przynajmniej na jednej łajbie, nie muszą się szukać po całej krainie.. Jednak to trzeba mieć niesamowitego pecha, żeby samotnym statkiem trafić na równie samotnych piratów - chyba że ktoś im pomógł? Zgodzę się z Dorothy, to mocno podejrzane. Aczkolwiek sama końcówka i tytuł następnego rozdziału nastrajają raczej pozytywnie, uspokajają. To rzeczywiście spory spoiler tworzy. ;)
    Przypomina mi się kapitan pirackiego statu z Gwiezdnego pyłu, tyle że jego załoga była wewnętrznie równie prawa i pocieszna, co on. W tym przypadku nie wydaje mi się, by dało się użyć podobnych określeń.
    Co do przejścia do dwutygodniowego cyklu - najważniejsze, żeby tobie było najlepiej, naprawdę. Jeśli czujesz, że możesz pisać lepiej, być bardziej usatysfakcjonowana swoją pracą, powinnaś dać sobie tyle czasu, ile potrzebujesz. Myślę, że wszyscy się ze mną zgodzą w tym punkcie. :)
    Kłaniam się!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurde, skad wziął się taki statek w tej krainie? czyżby można jeszcze w jakiś inny sposób podrózowaąć między Oz/Iw a Ziemią? to naprawdę ciekawe., Inna kwestia, że to juz naprawde niesamowicie frustrujące, że oni nigdy nie mogą miec chociaż chwili spokoju. Chociaz muszę przyznać, że generalnie cąlkiem dobrze sobie radzą... Mam wrażenie, że mają aż za dużo szczęscia, mimo wszystki jakieś ofiary być powinny i nie mówie tylko o tym, że Dorothy jest coraz bardziej obolała (ciekawe swoją drogą, czy już sie jej polepszuło? na jakiej zasadzie ta magia ją uzdrawia? bo mimo że w tym rozdziale jeszcze trochę wspominałąs o tych bólach, to wydawała się byc całkiem zdrowa... innego rozwiązania niż magia nie widzę, chciałabym wiedziec, jak to działa,serio, przydatna sprawa... tylko chyba nie zawsze dzuała, bo wcześniej Dorothy potrzebiwała pomocy Anabelle?), ale o tym, że wszyscy wychodzą cało... Chociaz może teraz z bitwy z piratami już nie wyjdą? Ten herszt piratów wyudaje mi się być calkiem w porządku, dlatego dziwi mnie, że para się takim zajęciem... Ciekawe, czym się przejął? może za tym wszystkim kryje się jakaś wieksza sprawa i on chciał porozmawiać z Dorothy? Czy Jack znowu będzie gdzies daleko od ukochanej ? Wolalabym nie. pewnie nie doszedł jeszcze do siebie po tym, jak był kamieniem. Może Jack nie lubi mówić o sobie, ale Dorothy mogłaby sie chociaż spróbować wypytać i zawsze mogłaby powiedzieć, że nie tylko on się musi o nią troszczyć, ona o niego też xD no i jednak mam nadzieję,że keidys będzie choaciąż kilka chwil, w których bedą mogli dokończyc, co zaczęli w porpzednim rozdziale xDxDxD z niecierpliwością czekam na cd, choć trochę mi smutno, że rozdziały będą ukazywac się rzadziej.ale z drugiej strony ja daję sowoje raz na miesiąc, więc i tak się cieszę z Twojej czestotliwosci xD zapraszam serdecznie na świeży rozdział - zapiski-condawiramurs.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Czekam cierpliwie!; żebyś sobie nie pomyślała, że czytelnicy już o tobie zapomnieli. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam nadzieje ze niedługo pojawi się notka;) albo przynajmniej jakaś informacja kiedy można sie spodziewać ;) pozdrawiam Condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
  8. Już dawno nie czytałam nic tak dobrego! Kilka miesięcy temu zaczytałam się w Negatywie Szczęścia i teraz z całą pewnością mogę powiedzieć, że to opowiadanie jest równie wspaniałe. Podziwiam Cię, że potrafiłaś tak wspaniale połączyć wiele wątków. każdy z nich jest bardzo ekscytujący a na ciąg dalszy czekam z zapartym tchem.
    Jako wielka fanka romansów najchętniej wpatruję się w relacje Jacka i Dorothy. Pojęcia nie mam czemu zawsze coś im musi przeszkodzić w TYCH najbardziej poruszających momentach :D . Dodatkowo kiedy wydaje się, że nic ich nie może już rozdzielić, to wyjeżdżają ci tacy piraci i niszczą mi światopogląd ;( .
    Od kilku rozdziałów marzę, żeby Dorothy w końcu odkryła jak ''obsługuje się'' magię! :D Albo chociaż, żeby wykonała jakiś nieprzewidywalne i bardzo destrukcyjne zaklęcie nieświadomie. I w tym właśnie momencie wyobrażam sobie jak ratuje ona Jacka, mamę, albo ewentualnie w ostatecznej bitwie między dobrem i złem ( tak właśnie widzę zakończenie :P ) zabija czarownicę z północy. Tak czy owak wiem, że magia Dorothy zapewne się jeszcze jednak przyda.
    Najgorsze jest to, że mimo iż wiele razy wyobrażałam sobie niektóre zdarzenia, które potencjalnie mogłyby się pojawić w tej opowieści, to jeszcze nigdy moje wizje się nie ziściły... To przykre ale prawdziwe :) . Oczywiście nie jestem załamana z tego powodu, ponieważ nie zawiodłam się na twojej wizji i bardzo podoba mi się każdy element zaskoczenia jaki się tu pojawia.
    Przeraża mnie jedynie fakt, że naprawdę długo nie dodałaś na blogu nowego rozdziału :'( . Liczę, że jednak Dorothy żuci na Ciebie niezwykle silne zaklęcie, które dostarczy Ci ogromu weny. :) Możesz liczyć na mnie, jeżeli chodzi o zaczytywanie się w kolejnych notkach. Pozdrawiam!

    Ps. Przepraszam za wszystkie błędy, powtórzenia i dość chaotyczny komentarz. Następnym razem się poprawię :)

    OdpowiedzUsuń
  9. MASZ KARNEGO KUTASA ZA NIEOBECNOŚĆ, WIESZ O TYM? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze XDDD Wiesz, że trzymam za Ciebie kciuki nieustannie :) Chyba się w końcu opłaciło XDD

      Usuń
  10. Ale piękny rozdział. No i zapowiedź powrotu :* nie moge się doczekać :*:* taki prezent na Boże Narodzenie :):) Wszystkiego naj! pozdrawiam i życzę Szczęśliwego Nowego Roku
    zapiski-condawiramurs

    OdpowiedzUsuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.