16 maja 2015

62. Dorothy i psychoanaliza

– Pomóż mi, Dorothy.
Próbowałam ruszyć się z miejsca, ale nie mogłam, miałam wrażenie, jakby moje nogi były przyspawane do podłoża. Wyciągnęłam ręce, próbując dostrzec coś w otaczającym mnie mroku, słyszałam jednak tylko ten głos – znajomy, pełen bólu, błagalny głos, który rozrywał mi serce na drobne kawałeczki.
– Błagam… pomóż mi, Dee…
Wtedy ją zobaczyłam. Najpierw z mroku wyłoniły się te jasne, opuszczone wolno na ramiona włosy, potem mrok stopniowo zaczął opuszczać również jej pokrytą siecią zmarszczek twarz. Wszędzie poznałabym tę szczupłą, wyższą ode mnie kobietę. Moje serce już wtedy na pewno składało się z kilku kawałków.
– Ciocia? – jęknęłam, nie wierząc własnym oczom. – Ciociu… co ty tutaj robisz…
– Pomóż mi, Dorothy – jęknęła znowu ciocia. – To twoja wina, że tak wyglądam.
Właśnie wtedy mrok całkiem opuścił twarz cioci i zobaczyłam te szczegóły, które wcześniej zakrywał: krew sączącą się z ust i z oczu, pustych, niewidzących oczu, śmiertelnie bladą twarz, wykrzywioną w paskudnym grymasie niczym pośmiertna maska. W jej czole ziała ogromna dziura, z której również lała się krew. Ciocia stała tak bezradnie pośrodku ciemnej pustki, wpatrując się we mnie, ale równocześnie jakby mnie nie widząc, z rozrzuconymi szeroko rękami i napiętymi mocno mięśniami. Widziałam wyraźnie, jak bardzo cierpiała.
– Ciociu… proszę…
Wyciągnęłam do niej ręce, ale nadal nie mogłam podnieść nóg; po chwili ziemia zaczęła mi spod nich uciekać, sprawiając, że zaczęłam przesuwać się w tył, coraz dalej i dalej od cioci. Krzyknęłam głośniej, trochę bardziej desperacko, wyciągnęłam się jeszcze bardziej, by ją dosięgnąć, stała jednak za daleko i najwyraźniej nie mogła się ruszyć.
– Nie zostawiaj mnie, Dorothy – błagała przez łzy lejące się z tych niewidzących oczu. – Nie zostawiaj mnie, błagam…
Ktoś chwycił mnie za ramię i spróbował odciągnąć od cioci, krzyknęłam więc i podjęłam próbę wyrwania się z obcego uścisku; chociaż jednak bardzo usiłowałam się uwolnić, nieznajomy był silniejszy i z każdą chwilą odciągał mnie coraz dalej, a postać cioci malała i malała, coraz bardziej niknąc w ciemności. Wołała za mną, błagając, żebym jej nie zostawiała, a ja płakałam, gdy znikała w oddali.
– Złotko, obudź się… Dee, proszę, to tylko sen.
Odwróciłam się i uderzyłam na oślep, chociaż – a może właśnie to było powodem – wiedziałam już, kto odciągnął mnie od krwawiącej cioci. Czyjaś dłoń chwyciła moje przedramię w silny uścisk i potrząsnęła mną całą, zmuszając do otwarcia oczu.
– Dee, obudź się. Miałaś koszmar, to wszystko. Wróć do mnie.
Podniosłam się do pozycji siedzącej, odruchowo zarzucając Jackowi ramiona na kark i przytulając się do niego bardzo, bardzo mocno. Objął mnie, a ja położyłam mu głowę na ramieniu, bo nie miałam póki co ochoty patrzeć mu w twarz. Wiedziałam aż zbyt dobrze, jak bardzo źle wyglądałam: na wargach czułam słony smak morskiej wody, byłam cała lepka od potu, a oczy miałam mokre od łez. Przypuszczałam, że byłam też blada i rozczochrana, co tylko miało dopełnić dzieła zniszczenia; pewności wprawdzie nie miałam, ale zbyt dobrze znałam swoją urodę, by tego nie podejrzewać. Do tego trzęsłam się cała ze strachu.
Nie tak chciałam pokazać się Jackowi. Cóż z tego, skoro życie już dawno nauczyło mnie, jak niewiele znaczyły dla niego moje plany.
Mocno zacisnęłam dłonie na ramionach Jacka i odetchnęłam drżąco prosto w jego szyję. Jego bliskość, jego ciepło, to wszystko działało na mnie kojąco i po chwili przestałam się trząść. To zapewne również dlatego, że cały czas uspokajająco gładził mnie po plecach. Tym razem nie potrafiłam się od niego odwrócić i udać, że wszystko było w porządku i że nie działo się nic złego. To byłoby zbyt oczywiste kłamstwo, nawet jak na mnie.
– Co się dzieje, złotko? – zapytał cicho, kiedy w końcu odsunęłam się od niego nieco. Półprzytomnie rozejrzałam się po kajucie, w której się znajdowaliśmy.
To była chyba ta sama kajuta, którą zajmowaliśmy, gdy płynęliśmy z Emerald City do Kraju Kwadlingów. Nieduża, położona pod pokładem, skąpo umeblowana. Na stoliku nadal leżała taca z resztką śniadania, które zjadłam tuż przed położeniem się spać. Pamiętałam, że usnęłam nad ranem, gdy sztorm w końcu ucichł, i że zdecydowanie byłam wtedy sama. Jack nie przyszedł ani razu sprawdzić, jak się trzymałam, co tylko znaczyło, że musieli mieć mnóstwo pracy na górze. Usnęłam właściwie natychmiast, bo w końcu byłam wykończona, okropnie zmęczona i w dodatku nadal obolała po zaklęciu Króla Gnomów; sądząc jednak po stopniu oświetlenia kajuty, nadal był ranek, co znaczyło, że koszmar musiał mi się zacząć śnić praktycznie od razu.
Odsunęłam się od niego jeszcze bardziej, niechętnie wysunęłam z jego objęć i usiadłam na koi, plecami opierając się o ścianę kajuty. Otarłam oczy, chociaż podejrzewałam, że niewiele to miało dać. Moje włosy nigdy nie reagowały dobrze na słoną wodę i musiały obecnie wyglądać niczym ptasie gniazdo. Machnęłam na to jednak mentalnie ręką. W końcu Jack wpatrywał się we mnie z takim niepokojem i troską, że na pewno nie zauważył żadnego ptasiego gniazda.
– To nic takiego – odparłam lekko łamiącym się głosem, którego nie potrafiłam uspokoić. – To tylko… miałam zły sen.
– Opowiesz mi o nim? – Ten łagodny ton głosu zupełnie do niego nie pasował. Jack wyciągnął rękę i odsunął mi z czoła kosmyk włosów, zakładając go za ucho. Upps, czyżby jednak zauważył ptasie gniazdo? Nieważne.
– To nic…
– Proszę, przestań powtarzać, że to nic takiego – przerwał mi szorstko; ten ton był już bardziej w jego stylu. – Ciągle to od ciebie słyszę i jeszcze nie udało ci się mnie do tego przekonać. Po prostu powiedz, co ci się śniło.
– Moja… ciocia – to słowo z trudem przeszło mi przez zaciśnięte szczelnie gardło. Bolało mnie całe i nie wiedziałam, czy to od powstrzymywanego płaczu, czy raczej od morskiej wody, której nałykałam się w trakcie sztormu. – Śniła mi się ciocia Ruth. Była… była cała we krwi, Jack. Krwawiła z oczu, krwawiła z ust… cierpiała. Umierała. Błagała, żebym jej pomogła. A ja… nie potrafiłam ruszyć się z miejsca, wiesz? Błagała mnie o pomoc, a ja po prostu tam stałam, a potem zaczęłam się od niej odsuwać, oddalać coraz bardziej, chociaż za mną wołała, prosiła… Nie chciałam jej zostawiać, ale nie potrafiłam… Nie umiałam się zatrzymać. Więc ją zostawiłam. Zostawiłam ją tam na śmierć, rozumiesz, Jack? Porzuciłam ją.
Urwałam w końcu, zasłaniając oczy dłońmi, gdy znowu pociekły mi z nich łzy. Nie potrafiłam już zatrzymać płaczu, nie potrafiłam powstrzymać łez. Poczułam dłonie Jacka na swoich ramionach, ale to sprawiło tylko, że zapłakałam jeszcze gwałtowniej, spomiędzy ust wydostał się szloch wystarczająco głośny, by Jack go usłyszał. Już dawno nie rozkleiłam się tak przy facecie.
W zasadzie to nigdy wcześniej nie rozkleiłam się tak przy facecie.
– Dee, to był tylko zły sen – usłyszałam jego ciepły, głęboki głos tuż przy uchu. Przytulił mnie znowu do siebie, bezwolnie oparłam się o twardą, ciepłą klatkę piersiową i położyłam mu głowę na ramieniu. – Słyszysz? To tylko zły sen. Nie zostawiłaś swojej cioci. Pomogłaś jej, jak tylko mogłaś, pamiętasz? Własnymi rękami tamowałaś krwotok. Czekałaś w poczekalni na wynik operacji, chociaż wiedziałaś, że mogliśmy przez to nie zdążyć do Oz. Zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Nie byłaś w stanie jej pomóc. Nie możesz się o to obwiniać, złotko.
Jednym uchem rejestrowałam wprawdzie jego słowa, ale natychmiast wypadały mi drugim. Wiedziałam swoje. Zbyt żywe było w mojej pamięci wspomnienie zakrwawionej twarzy cioci i jej błaganie, na które nie potrafiłam odpowiedzieć. Zbyt dobrze wiedziałam, że gdyby nie ja, ciocia nadal by żyła. Moim ciałem wstrząsnął kolejny spazm, którego nie potrafiłam i nie chciałam zatrzymać. Tego wszystkiego było dla mnie po prostu zbyt wiele.
– Ty też… nie powinieneś się do mnie zbliżać – wymamrotałam półprzytomnie; mówiłam pierwsze, co przyszło mi na myśl, chociaż gdzieś w głębi czaszki kołatało mi się, że nie powinnam. Nie potrafiłam już jednak cofnąć tych słów. – Ludziom, którzy się do mnie zbliżają, ciągle dzieje się krzywda, nie widzisz? Coś jest ze mną nie tak, Jack. Moja ciocia zginęła. Mojego wujka porwano do Oz i nie wiadomo, co się z nim dzieje. Mojego ojca więzi Czarownica z Północy i nie mam pojęcia, czy on w ogóle jeszcze żyje. Moja matka umiera, bo obudziłam ją ze snu. Naprawdę tego nie widzisz? Wszystkim przeze mnie dzieje się coś złego. To tak… jakbym była przeklęta. Jakby wszyscy, którzy się do mnie zbliżają, musieli źle skończyć…
– Dorothy, przestań. Przestań w tej chwili. – Tylko przez moment dziwiłam się, że dopiero w tamtej chwili przerwał mi ten słowotok; wystarczyło jednak jedno szybkie spojrzenie na jego twarz, by domyślić się, że w pierwszej chwili zbyt zszokowały go moje słowa, by był w stanie od razu na nie odpowiedzieć. – Nie wolno ci tak myśleć. Nie jesteś przeklęta! Przecież już o tym rozmawialiśmy. To nie twoja wina, to nigdy nie była twoja wina! Nie możesz się obwiniać za coś, co los sam dla ciebie zaplanował. Nic z tego nie było twoim wyborem. Na nic nie miałaś wpływu…
– Przecież nie twierdzę, że miałam – tym razem to ja mu przerwałam. – Wiem, że nie mogłam nic poradzić. To nie zmienia faktu… że wszystko, co się stało, stało się przeze mnie. Bo Czarownica z Północy chciała mieć mnie w Oz. Bo moja matka nie chciała, żebym tu trafiła. To wszystko przeze mnie. A ty… powinieneś ode mnie uciekać, póki jeszcze możesz.
– Powiedziała dziewczyna, która przeze mnie umarła.
– Ty też niemalże przeze mnie umarłeś! – zdenerwowana, podniosłam głos i odsunęłam się od niego, żeby popatrzeć mu oskarżycielsko w oczy. Był spokojny i czujny, jakby bał się, że mogłabym zrobić coś głupiego. Niby co, wyskoczyć przez bulaj prosto w morze? Nie byłam aż taką idiotką. I to nie tylko dlatego, że bym się nie zmieściła. – Może wyjaśnisz mi, jak to się stało, że w ogóle wylądowałeś u Króla Gnomów?! Ja trafiłam do pałacu, więc czemu nie było cię tam ze mną?! Założę się, że dlatego, że byłeś zbyt zajęty ratowaniem mnie, by zatroszczyć się o siebie…!
– Nie zapiąłem pasów i tornado za wcześnie wywiało mnie z samochodu – przyznał niechętnie. Roześmiałam się gorzko. – Dorothy, to nie była twoja wina, tylko moja. To przeze mnie się dusiłaś. Jeśli chcesz szukać kogoś do obwiniania, proszę bardzo, jestem tutaj. Umarłaś przeze mnie.
– Ale zabrałeś mnie do Iw, a tutaj uratowała mnie… magia mamy – zająknęłam się i w ostatniej chwili zmieniłam końcówkę zdania. Sama nie wiedziałam, dlaczego. Chyba nie byłam po prostu gotowa, żeby powiedzieć mu o mojej magii. – Więc tak naprawdę uratowałeś mi życie, Jack, nie mogę być za to na ciebie zła!
– Naprawdę to robimy? Naprawdę przekrzykujemy się, kto ma więcej na sumieniu? – Jego niedowierzający ton głosu podpowiedział mi, że faktycznie coś było z nami nie tak. Nie zamierzałam jednak ustąpić. – Dorothy, do cholery! Musisz przestać to robić. Musisz z tym skończyć i zacząć zachowywać się, jak na prawdziwego lidera przystało!
Zamrugałam oczami ze zdziwienia.
– Słucham?
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi. – Jack zszedł z łóżka i stanął przede mną w oskarżycielskiej pozie, po czym zaczął krążyć po kabinie niczym lew w klatce, aż ledwie nadążałam za nim patrzeć. – Czy ci się to podoba, czy nie, jesteś liderem, przywódcą, Dorothy. Wszyscy oglądają się na ciebie, pytają cię o zdanie, liczą się z tobą. Bardzo się cieszę, że jak dobry przywódca troszczysz się o swoich ludzi i nie chcesz, by stała się im krzywda. Ale dobry przywódca to także ten, który wie, kiedy poświęcić jednostkę dla dobra ogółu. Nie zawsze można uratować wszystkich, Dee. Czasami, choćbyś bardzo nie chciała, znajdą się ofiary, ludzie, których nie będziesz mogła uratować. Dobry przywódca to rozumie i podnosi się po takich sytuacjach, i walczy dalej. Nie rozpamiętuje tych, których stracił po drodze, bo wtedy do niczego nie dojdzie. Wtedy będzie oglądał się w przeszłość, zamiast planować przyszłość. Już za późno, żeby się wycofać. Prowadzisz nas, choćbyś tego nie chciała, i musisz się tak zachowywać.
– W takim razie nigdy nie będę dobrym przywódcą, bo tak nie umiem – jęknęłam. – Nie potrafię zapomnieć o tych, których straciłam, rozumiesz? Po prostu nie potrafię. Tak samo jak nie potrafię się o to nie obwiniać.
– Ale musisz. Dla dobra innych!
– Wcale się o to nie prosiłam, wiesz?! – Tym razem to ja podniosłam głos, co natychmiast zamknęło mu usta. – Nigdy nie chciałam być dla nikogo żadnym pieprzonym przywódcą! Chcę tylko pomóc rodzicom i mieć święty spokój, nie rozumiesz?! Nie jestem żadnym cholernym Aleksandrem Wielkim i nigdy nie będę! Owszem, czuję się za was odpowiedzialna. Za wszystkich. Ale to wcale nie dlatego, że jestem liderem, Jack!
– Ach tak? Więc dlaczego? – Przystanął wreszcie i spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Po chwili milczenia pokiwał głową i pochylił się, by z powrotem usiąść na łóżku. Odruchowo odsunęłam się od niego nieco. – Nie możesz tak robić, Dorothy. To nie jest zdrowe i absolutnie ci nie pomoże. Raczej zje cię od środka.
– Niby co?
– Wiem już, dlaczego to robisz – dodał, ignorując moje pytanie. – Dlaczego próbujesz ratować wszystkich dookoła. Ty… masz nadzieję, że to uciszy twoje wyrzuty sumienia. Prawda, Dorothy? Musisz wiedzieć, że to nic nie pomoże. Nikomu w ten sposób nie zadośćuczynisz. Myślisz, że poczujesz się lepiej, jeśli ocalisz kilka osób, zasłonisz innych przed paroma zaklęciami, co? Że jeśli wystarczająco wiele razy zaryzykujesz własne życie i ocalisz innych, przestaniesz czuć się źle z powodu tych, którym nie pomogłaś?
Znowu poczułam pod powiekami łzy. Jak on to robił, że wiedział, domyślał się prawdy, której nawet ja nie byłam pewna? Przecież dopóki tego nie powiedział, wcale nie wiedziałam, że tak było. Myślałam, że po prostu nie chciałam, żeby ktoś jeszcze przeze mnie ucierpiał. Ale co, jeśli miał rację – jeśli rzeczywiście próbowałam w ten sposób odpłacić za zło, które już uczyniłam?
Czy tak naprawdę to znaczyło, że niczego z tego nie robiłam bezinteresownie?
– To nic nie pomoże – zapewnił mnie, gdy nie doczekał się z mojej strony odpowiedzi. – Wierz mi, Dorothy, wiem coś o tym, bo sam przez to przechodziłem. Kiedy wróciłem do Oz, kiedy Czarownica z Zachodu zabrała mi połówkę klucza i zaczęła najeżdżać Emerald City, narażając tamtejszych mieszkańców na niebezpieczeństwo, robiłem wszystko, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia, poczucie, że to była moja wina. Miałem nadzieję, że jeśli wystarczająco wiele razy się poświęcę i wezmę na siebie czyjeś zagrożenie, to wyrzuty sumienia miną. Ale wiesz co? One nigdy nie minęły. Musiałem po prostu nauczyć się z nimi w końcu żyć. Ty też musisz. Wiem, że to boli. Pewnie zawsze już będzie bolało. I dobrze, bo to znaczy, że ciągle ci zależy. Powinnaś zacząć się martwić dopiero w dniu, kiedy ktoś przez ciebie ucierpi, a ty nie poczujesz nic, bo póki czujesz, wiesz, że jesteś człowiekiem. Ale teraz… Musisz jakoś nauczyć się żyć z tym bólem. Musisz sobie z nim poradzić. Musisz, bo inaczej zwariujesz albo w końcu dasz się zabić.
– Może tak byłoby lepiej – mruknęłam, chociaż musiałam przyznać, że jego przemowa zrobiła na mnie spore wrażenie. – Może byłoby lepiej, gdyby po prostu mnie nie było, Jack. Wtedy nikt już by przeze mnie nie cierpiał.
– Wiesz, jaki jest problem z takim myśleniem, Dorothy? – Zdziwił mnie, bo spodziewałam się kolejnych krzyków, a zamiast nich dostałam bardzo spokojne, łagodne wręcz pytanie. W dodatku Jack wyciągnął rękę i chwycił moją dłoń, zamykając ją w twardym, ciepłym uścisku swojej. Serce podskoczyło mi szaleńczo w odpowiedzi na jego dotyk. – Wydaje ci się, że w ten sposób rozwiązujesz problem. Że chronisz bliskich, poświęcając własne życie. Ale to pewnego rodzaju paradoks, wiesz? Bo chociaż wydaje ci się, że ich chronisz, tak naprawdę narażasz ich na największy możliwy ból właśnie poprzez swoją śmierć. Sto razy wolałbym, żebyś nie poświęciła swojego życia, gdyby coś miało mi się stać, bo sto razy wolę sam zginąć, niż pozwolić, żebyś ty zginęła, i potem żyć bez ciebie. Gwarantuję, że tak myślą wszyscy, którzy naprawdę cię kochają, choćby twoi rodzice. Nie jesteś w stanie uchronić mnie od zła, Dee, biorąc je na siebie, bo największe zło to dla mnie twoja śmierć, rozumiesz? Nie przeżyłbym, gdyby coś ci się stało.
Ze złością otarłam łzy wierzchem dłoni; wcale nie chciałam, żeby się pojawiły, a jednak nie potrafiłam ich powstrzymać. Najgorsze było to, że Jack miał rację. Sama sto razy wolałabym zginąć, niż pozwolić mu zginąć za mnie. Coś w tym rzeczywiście było. Przyzwyczajenie się do bólu wcale jednak nie było takie proste, jak to sugerowały jego słowa. Może rzeczywiście radziłam sobie z nim, rzucając się na niebezpieczeństwa, od których powinnam trzymać się z daleka, pewnie. Ale jak miałam to zrobić inaczej? Jak miałam się pogodzić z bólem, nie mając przed nim żadnej zasłony?
To mnie po prostu przerastało. A sądząc po minie Jacka, doskonale o tym wiedział.
– Wiem, że to nie jest proste – dodał po chwili łagodnie, przesuwając dłonią po moim ramieniu. – I wiem, że to boli. Łatwiej jest próbować zrobić wszystko, żeby przestać się tak czuć, ale w ten sposób tylko się oszukujesz, złotko. Prędzej czy później będziesz musiała się z tym zmierzyć. I sobie wybaczyć. A póki co po prostu obiecaj mi, że przestaniesz się rzucać na każde niebezpieczeństwo, jakby to miało cię ocalić. To nie pomoże.
Słysząc te słowa, poczułam nagle irracjonalną złość, chociaż dopiero po chwili zrozumiałam, dlaczego. Wcale nie chciałam, żeby tak było. Nie chciałam godzić się na ból i wyrzuty sumienia, a już na pewno nie chciałam, żeby to Jack mnie pouczał. Nie tak sobie to wszystko wyobrażałam. Gdyby nie było Oz, Czarownic i wszystkich z tym związanych problemów, moglibyśmy przecież żyć normalnie. Bez wyrzutów sumienia i zadośćuczynienia za czyjąś śmierć, bez przygniatającego mnie poczucia odpowiedzialności. Może byłoby trochę nudno, ale też spokojnie i sielankowo. Nienawidziłam tej rzeczywistości, w której Jack, znalazłszy się ze mną na jednym łóżku po długim rozstaniu, próbował mnie jedynie namówić, żebym przestała się narażać. Nie wspominając już o tym, jak bardzo nienawidziłam, że byłam tak łatwa do rozszyfrowania. Czy to wszystko naprawdę musiało tak wyglądać? Do tego właśnie chciałam wrócić z Ziemi?
W tamtej chwili nagle wydało mi się to kompletnie bez sensu. Z drugiej strony… Czy i poprzednio tak nie myślałam? Zanim trafiłam z powrotem na Ziemię?
– Wiesz co? Mam tego dosyć! – krzyknęłam, co zdziwiło nie tylko jego, ale nawet i mnie. Wyrwałam rękę i odepchnęłam go, a Jack z trudem utrzymał równowagę na skraju łóżka. – Mam dosyć twojej troski, mam dosyć twoich beznadziejnych rad i tego, tego… tej pseudopsychoanalizy! Nie prosiłam się o to wszystko! To w ogóle jest… nie chcę tego wszystkiego! Nie chcę musieć się zastanawiać, czy mój ojciec jeszcze żyje, czy może już ktoś go zabił, i czy ktoś jeszcze mi bliski przypadkiem jutro nie zginie! Nie chcę, rozumiesz? Mam tego dość, do diabła!
Uderzyłam go pięścią w klatkę piersiową, potem drugi raz, aż w końcu chwycił moje nadgarstki i zablokował ręce; spróbowałam się wyrwać, z każdą chwilą coraz bardziej tracąc rozsądek i równowagę umysłu, jeśli w ogóle od samego początku coś takiego miałam. Czułam, że powinnam coś zrobić – walczyć, uciekać, a może właśnie zostać i zrobić coś, żeby się nie poddać – i zaatakowałam pierwsze, co miałam pod ręką, czyli jego. Kiedy omal nie zrzuciłam go z łóżka, Jack zaklął szpetnie, przesunął się w moją stronę i objął mnie mocno, unieruchamiając mnie wreszcie. Właśnie wtedy, gdy oparłam się policzkiem o jego ramię, a dłonie zacisnęłam na materiale koszuli, którą miał na sobie, opuściła mnie cała wola walki. Może to była wina jego zapachu, tak oszałamiającego i sprawiającego, że czułam się tak bezpiecznie, może ciepła jego ciała, a może troski, jaką wyczuwałam we wszystkich jego ruchach – trudno powiedzieć. Faktem jednak pozostawało, że nagły zryw, który kazał mi najpierw krzyczeć na niego bez sensu, a potem jeszcze bardziej bez głowy się na niego rzucić, minął tak szybko, jak się pojawił, i zamiast niego w oczy zapiekły mnie łzy.
Bardzo nie chciałam płakać, ale nie mogłam już tego powstrzymać. Zresztą Jack i tak niczego nie widział, za blisko mnie trzymał. Wstrzymałam oddech, żeby nie poczuł, jak bardzo mi się rwał, ale to nic nie dało, bo i tak zaraz wyrwał się ze mnie szloch. Nie potrafiłam go stłumić. Poczułam się tylko odrobinę lepiej, gdy jego dłonie pogładziły łagodnie moje plecy.
– Wiem, że masz dość – wyszeptał mi do ucha tym uspokajającym tonem, który tak bardzo do niego nie pasował. – Ale i tak… jesteś bardzo dzielna, Dee. Nie znam drugiej takiej kobiety jak ty. Co ja mówię, nie znam nikogo takiego jak ty, choćby biorąc pod uwagę to, że bez mrugnięcia okiem weszłaś do grot Króla Gnomów i zabiłaś meduzę, żeby mnie uwolnić…! Dee, jesteś silniejsza, niż myślisz. Ja to widzę, więc czemu ty tego nie widzisz?
Może dlatego, że nie wiedział, ile mnie to kosztowało. Nie wiedział, jak okropnie się w tamtej chwili czułam. A w zasadzie od czasu… kiedy zginęła ciocia.
Wszystko w zasadzie sprowadzało się do tego. Może nie byłoby tak źle, gdybym zdołała ją uratować. Ale jej śmierć odebrała mi całą wiarę w siebie. Jak mogłam pomóc komukolwiek – mamie, tacie czy Oz – skoro nie potrafiłam uratować cioci?
Wtuliłam się w niego, nie mając siły odpowiedzieć. W ramionach Jacka przynajmniej na moment zapominałam o bólu i tym wszystkim, co mnie czekało. Myślałam tylko o tym, że jego udało mi się uratować. Wprawdzie cały czas po tym bohaterstwie bolała mnie klatka piersiowa, ale jakie to miało znaczenie?
– Połóż się i spróbuj zasnąć – powiedział mi po chwili cicho do ucha. – Powinnaś wreszcie trochę odpocząć, Dee.
Skinęłam głową, po czym przezwyciężyłam ściśnięte gardło i zapytałam:
– Położysz się ze mną?
Wyszło bardziej żałośnie, niż planowałam. Może dlatego się zgodził.

***

Gdy się obudziłam, moją pierwszą – leniwą jeszcze nieco – myślą było, że nie pamiętałam nawet, kiedy usnęłam, ale wydawało mi się, jakby było to kilka minut wcześniej. Co oznaczało, że spałam spokojnie i nic mi się nie śniło.
Przytulony do moich pleców leżał Jack. Przez moment się nie ruszałam, skupiając się wyłącznie na przyjemności, jaką dawała mi bliskość jego ciała. Tulił mnie do siebie z ręką przerzuconą w poprzek mojej talii, jakby chciał mnie przy sobie zatrzymać; twarz ukrył w moich włosach, co sugerowało, że zapewne chciał się udusić. Leżeliśmy ściśle do siebie przytuleni – ja plecami do jego klatki piersiowej – i przez sekundę pozwoliłam sobie rozmyślać, jak dobrze do siebie pasowaliśmy. Mogłabym z pewnością przyzwyczaić się do tego, by codziennie tak się przy nim budzić. A Jack, co więcej, zapewne nie miałby nic przeciwko temu.
Oprócz myśli o powrocie na Ziemię, które napadały mnie do pewnego momentu, myślałam też cały czas o tym, żeby z nim uciec. Zaszyć się gdzieś, żyć spokojnie w ciszy, na uboczu, choćby i bez zbędnego luksusu… byle z nim. W końcu nikt tak jak on nie sprawiał, że uspokajałam się pod jego dotykiem. Przy nikim nie czułam się tak bezpiecznie i tak… jak w domu. Nawet ta nasza pozycja była dla mnie tak oczywista, jakbyśmy sypiali tak codziennie. Myśl, że mogłoby tak być, gdyby nie to wszystko – gdyby nie Clarissa, Oz, Emerald City, nasi rodzice i mój wujek – tak strasznie kusiła, żeby od tego uciec.
Ale równocześnie wiedziałam przecież, że nie mogłam tego zrobić, i wtedy budziłam się ze snu i okazywało się, że znowu znajdowałam się w tym okropnym świecie, w którym nadaremnie usiłowałam przyzwyczaić się do bolącej, krwawej dziury w moim sercu.
– Wyspałaś się? – Usłyszałam koło ucha jego lekko zachrypnięty głos i nawet nie zdziwiłam się, że wiedział, że już nie spałam. Przeciągnęłam się odruchowo, nie zważając na ból w klatce piersiowej.
– Chyba tak – zawyrokowałam. – Myślę, że tego było mi trzeba.
I ciebie. Ale tego już nie powiedziałam na głos.
Zamiast tego odwróciłam się do niego i napotkałam uważne, szare spojrzenie; jego twarz znajdowała się tak niepokojąco blisko mojej. Dłoń Jacka dotknęła mojego policzka; jego ciepły dotyk ożywił mnie i przyspieszył bicie serca, aż z przyjemności przymknęłam oczy. Odruchowo wyciągnęłam ręce i położyłam mu dłonie na klatce piersiowej, po czym przysunęłam się do niego bliżej.
– Która godzina? – zapytałam, bo czułam, że powinnam coś powiedzieć. Jack wzruszył tym ramieniem, na którym nie leżał.
– Nie wiem, chyba jest popołudnie. Jakie to ma znaczenie? Musiałaś odpocząć, a i tak nic nie zrobimy, póki nie dopłyniemy do Oz.
– Może teraz powiesz mi, jak to się właściwie stało, że trafiłeś do Króla Gnomów?
– Nie ma o czym opowiadać – prychnął – Tornado wyrzuciło mnie wcześniej niż ciebie, trafiłem na jakieś pole. Zanim dobrze się obudziłem, okazało się, że jego właściciele dobili już targu z Królem Gnomów, który postanowił zrobić sobie zabawkę z faceta, którego wyrzuciło niebo. Chciałem użyć lustra, żeby pokonać meduzę, ale było zaczarowane. Tak to zrobiłaś? Zaklęcie twojej matki…
– Tak. Dzięki niemu czar Króla Gnomów cofnął się, gdy tylko dotknęłam lustra. Skąd wiedziałeś, że to meduza?
– W końcu spędziłem trochę czasu w twoim świecie, złotko. Ale… to mniej istotne, co działo się ze mną. Chociaż to było bardzo lekkomyślne z twojej strony, cieszę się, że po mnie wróciłaś. Za to bardzo ciekawi mnie, co takiego zrobiłaś tutejszemu władcy, że przyjechał po ciebie z całą armią. Wiem, że potrafisz być denerwująca, ale że aż tak?
Zagryzłam wargę, wahając się przez sekundę. Naprawdę sama nie wiedziałam, dlaczego nie chciałam powiedzieć mu prawdy. W końcu to było kompletnie irracjonalne. Jack zabijał tylko złe czarownice, a ja nie byłam zła. Nie mówiąc już o tym, że trudno byłoby mnie nazwać czarownicą.
Nie skrzywdziłby mnie przecież. Ale mimo to bałam się… bałam się, że spojrzy na mnie inaczej, kiedy się dowie. Nie winiłabym go za to. W końcu nawet ja sama inaczej na siebie patrzyłam, odkąd dowiedziałam się, że miałam magię.
Przysunęłam się do niego bliżej i pocałowałam go, wybierając tę drogę zamiast odpowiedzi. Była o wiele przyjemniejsza od wyjaśnień, nawet jeśli wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała się z tym zmierzyć. Jack chętnie przystał na zmianę tematu; objął mnie i przewrócił na plecy, samemu się nade mną pochylając. Jego dłonie ześlizgnęły się wzdłuż mojego ciała, aż dotarły do brzegu sukienki i wślizgnęły pod materiał, na co wstrzymałam oddech. Przez chwilę jeszcze całował mnie powoli, niespiesznie, po czym jego usta przesunęły się w dół, ku mojej szyi i dekoltowi. Odruchowo wplotłam mu dłonie we włosy, gdy Jack zostawiał kolejne mokre pocałunki na mojej skórze; równocześnie dłońmi gładził moje biodra, powoli przesuwając się w górę, wzdłuż żeber aż do piersi.
Tak, zdecydowanie to było lepsze od rozmowy na temat magii.
Podciągnęłam mu koszulę do góry i wreszcie dotknęłam nagiej klatki piersiowej, rozkoszując się ciepłą, przyjemną w dotyku skórą Jacka. On tymczasem kolanem rozsunął mi nogi, po czym wyciągnął jedną rękę spod mojej sukienki i oparł łokieć na materacu nad moją głową. Gdy jego druga dłoń wreszcie zacisnęła się na mojej piersi, ze świstem wciągnęłam powietrze; pod ustami, nadal całującymi moją szyję, z pewnością wyczuł mój przyspieszony puls.
– Pamiętasz, co powiedziałem ci wtedy, przed tornadem w Arkansas? – Usłyszałam jego szept przy swojej szyi i na samo wspomnienie o tym, co wtedy powiedział, zrobiło mi się gorąco. Z trudem kiwnęłam głową. – Musimy chyba wprowadzić pewne sprostowanie do tego planu. Tutaj nie powinnaś krzyczeć, ściany są za cienkie.
Jęknęłam, gdy podwinął mi sukienkę jeszcze bardziej, odsunął biustonosz, po czym pochylił się nade mną niżej i chuchnął prosto na moją pierś, zanim objął sutek wargami. Kurczowo chwyciłam dłonią prześcieradło, zastanawiając się gorączkowo, jakim cudem miałabym nie krzyczeć. Jakim cudem miałabym nie…
Cholera.
Przecież nie kontrolowałam magii. Jaką miałam gwarancję, że gdy stracę nad sobą panowanie, nie zrobię mu przypadkiem krzywdy?!
Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, gdy Jack niespiesznie całował moją pierś, by po chwili przenieść się do drugiej, którą polizał najpierw językiem. Kołatało mi się w głowie, że nie powinnam chyba… Że powinnam go powstrzymać, ale powód, który chwilę wcześniej pojawił mi się w głowie, zdążył już z niej wyparować. Nic dziwnego, gdy Jack wyczyniał takie rzeczy.
Walenie do drzwi rozległo się nagle i było dla mnie jak siarczysty policzek. Poderwałam się z łóżka, nie zważając na niezadowolony jęk Jacka, po czym usłyszałam dobiegający zza drzwi podniesiony głos Nicka:
– Jack, Dorothy, wstawajcie! Mamy problem!
– Cholera – wymamrotał Jack; przez moment jeszcze przyglądał mi się z mieszanym uczuciami wyraźnie wypisanymi na twarzy, po czym z przekleństwem na ustach pomógł mi poprawić bieliznę i sukienkę, podniósł głowę i odkrzyknął:
– Jaki problem, Nick?!
Głos miał zachrypnięty, ale Nick pewnie uznał, że to od snu; to zresztą nie było istotne, co sobie pomyślał. O wiele ważniejsze było to, co po chwili usłyszeliśmy.
– Zbliża się do nas drugi statek. Ma wywieszoną dziwną banderę. Coś jak… trupią czaszkę i dwa skrzyżowane piszczele na czarnym tle.
Dopiero wtedy zrobiło mi się słabo.
Piraci.
Pieprzeni piraci w Oz!

9 komentarzy:

  1. Na początek może powiem, że kiedy pierwszy raz tu trafiłam, przeraziła mnie liczba rozdziałów – było ich wówczas około trzydziestu – a kiedy wreszcie zebrałam się do czytania i wygrzebałam bloga z zakładek, rozdziałów było dwa razy tyle. Myślałam, że zejdę z wrażenia, szczególnie gdy okazało się, że wrzucasz kolejne części średnio w odstępie tygodnia. Należy ci się medal za to, serio. Ja wrzucam raz na miesiąc, a i tak miewam z tym problemy.

    A drugi, większy medal należy się za fakt, że pomimo tak ogromnego materiału, nie ma spadku jakości. Jest coraz lepiej! Początkowe rozdziały były dobre, ale kiedy zaczęłaś się rozkręcać ze swoją historią i bohaterami, zrobiło się wprost fantastycznie! Nie wiem, jak ty to robisz. Ani przez moment się nie nudziłam, wolniejsze chwile wypełnione myślami i komentarzami Dorothy czytało się tak samo przyjemnie i uważnie, co rozdziały wypełnione akcją, walką, ucieczką. Masz świetny styl! Większość prowadzonych wątków i wprowadzonych motywów jest mi znana (przecież wszystko zostało już napisane...), część pojawia się także w moich szufladowych tekstach, ale prezentujesz je w tak nietuzinkowy i wartki sposób, że dopiero teraz, patrząc wstecz, zdałam sobie z nich sprawę.

    Skoro już wspomniałam Dorothy – przeprowadziłaś naprawdę rzetelną i sensowną przemianę bohaterki. Dziewczyna z początku trochę działała mi na nerwy (jako osoba, jako postać literacka wypadała wybornie), ale wydarzenia, w których brała udział, zmieniły ją tak... tak ładnie i elegancko, że nic tylko przyklasnąć. Jednocześnie rdzeń osobowości pozostał niezmieniony, dobrze widzieć w Dorothy te cechy, które wykazywała, kiedy po raz pierwszy trafiła do Oz. W zasadzie mogę napisać podobne zdania o innych bohaterach; zmieniają się na naszych oczach, jedni bardziej, drudzy mniej, ale wszyscy są elastyczni, żywi. A to chyba najważniejsze w konstrukcji postaci, hm?Jestem zmuszona kibicować wszystkim, chociaż ich interesy są sprzeczne! Jednocześnie jestem za Dorothy, Jackiem, Nickiem, rodzicami Dee; i Czarownicą z Północy, Królem Gnomów, Irvingiem... Tych ostatnich nie muszę lubić, ale i tak cieszę się z ich obecności, bo wszyscy wypadają miodnie.

    Jack natomiast to klasa sama w sobie. Nawet się nie będę rozpisywać, bo mam wrażenie, że czytelnicy rzucili w jego kierunku wszelkie możliwe komplementy. I w twoją przy okazji też.

    Na koniec życzę ci zacięcia i zapału do tej opowieści i każdej kolejnej, bo masz prawdziwy talent i szkoda by było z niego nie korzystać.

    Kłaniam się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, bardzo się cieszę, że wpadłaś! Nie dziwię się zresztą, że liczba rozdziałów Cię wtedy przeraziła - dziwię się raczej, że teraz nie zniechęciła Cię ostatecznie;)

      Dziękuję, chociaż nie do końca się zgadzam, bo moim zdaniem widać w tym tekście wzloty i upadki - niektóre rozdziały kompletnie mi nie wyszły. Jednak też mam wrażenie, że bardzo się rozkręciłam z tą historią, dużo bardziej, niż początkowo planowałam. Co zresztą widać choćby po adresie - początkowo wszystko miało się kręcić wyłącznie wokół Emerald City. W każdym razie naprawdę bardzo się cieszę, że tak uważasz, i że SEC Cię nie znudziło, podziwiam:)

      Czasami mam wrażenie, że za dużo uwagi poświęcam Dorothy, a za mało pozostałym postaciom, no ale cóż... Takie już uroki pierwszoosobówki. Trochę się jednak obawiałam, czy nie zrobiłam z niej w końcu ostatecznej Marysi Zuzanny, cieszy mnie więc opinia, że jednak nie. I że reszta bohaterów też przypadła Ci do gustu, bo ja miewam z nimi czasami poważnie na pieńku;)

      Bardzo dziękuję, nawet nie wiesz, jak mnie Twój komentarz uradował! Bardzo mi miło, że wpadłaś, przeczytałaś i jeszcze zostawiłaś komentarz, dużo to dla mnie znaczy.

      Całuję!

      Usuń
    2. Opowieść wydawała się tak bardzo w moich klimatach, że musiałam się zebrać i przeczytać. Teraz żałuję, że wcześniej tego nie zrobiłam, zupełnie inaczej czyta się na bieżąco, a co innego takim ciurkiem. Może właśnie dlatego nie czułam spadku jakości, o jakim ty mówisz - w długim tekście słabsze momenty są przykrywane lepszymi, nie pochylałam się nad każdym rozdziałem z osobna, a leciało ciurkiem. I coraz większą frajdę miałam. :)
      Dorothy można zarzucić wiele, wytknąć masę skaz na charakterze, ale Mary Sue bym jej nie nazwała, tego akurat nie musisz się obawiać. Dee jest na to zdecydowanie zbyt ludzka. :D (Zresztą - czy to właśnie nie wady nadają bohaterom autentyczności?).

      Usuń
  2. Już się bałam, że nigdy nie skomentuje tego rozdziału, bo pole na komentarz nie chciało mi się pojawić xD

    Nie ważne ile prawdy jest w słowach Jacka i jak mądre dawałby rady, Dee nosi w sobie ogromny ból, do którego, owszem, można się przyzwyczaić, ale chyba trzeba na to szmat czasu. Nie wiem ile ja bym zniosła, ale to ile znosi Dee, to przechodzi ludzkie pojęcie. Podziwiam ją, że jeszcze całkiem się nie złamała i poddała. W sumie, gdy wróciła na Ziemię, chciała zostać, pragnienie było kuszące, w końcu nie musiałaby być w Oz i dalej pchać się w kłopoty, które tak naprawdę chyba trochę niszczą ją od środka, bo dotykają bliskich jej osób. Jednak rozpamiętywanie tego nic dobrego jej nie przyniesie i Jack ma rację, że nie może tak myśleć, jest liderką, ale to nie oznacza, że tak do końca uwolni się od uczuć. Teraz, gdy jej o tym wspomniał, tak mi się wydaję, będzie jeszcze bardziej starała się o to, by jej przyjaciołom nie stała się żadna krzywda, bo jest liderem tej paczki. Niestety, chyba od tego nie ucieknie, ale mając przy swoim boku Jacka, którego kocha, a on kocha ją, to na pewno da sobie z tym wszystkim radę, no i jest oczywiście reszta grupy: Nick, Octavia i Noah, a także jej rodzice. Wiem, że nie jest jej łatwo, ale mam nadzieję, że pozwoli sobie trochę na więcej luzu w tej kwestii, w końcu nie zawsze ma czas na myślenie.
    Ach, akurat w takim momencie musieli nadpłynąć piraci. Bezczelność! ;D
    Chciałam coś jeszcze napisać, ale jak zwykle zapomniałam co, więc pewnie dopiszę jak sobie przypomnę.
    Pozdrawiam i życzę weny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz. A ja już się bałam, że nigdy nie napiszę kolejnego :D

      Niestety charakter Dee jest taki, że dziewczyna sama sobie dokłada. Nie chciała mieć spokoju, bo czuła, że powinna pomóc rodzinie. Nie może przestać się przejmować, bo czuje, że to będzie nie w porządku. I tak w kółko. Jasne, Jack ma rację, ale łatwiej powiedzieć niż zrobić. Na pewno nie będzie cały czas myśleć, w końcu nie zawsze się da XD ale Dorothy to Dorothy, mimo wszystko pod pewnymi względami raczej już się nie zmieni.

      No. I jeszcze jak namieszają! ;D

      Dziękuję i całuję!

      Usuń
  3. Cholerni piraci! A tak było pięknie! :P
    Rozdział może i lekko przegadany, ale mi w ogóle nie przeszkadza.Zasadniczo ta opowieść ciągle gna na przód z każdym rozdziałem, więc od czasu do czasu taki spowalniacz nie jest wcale niczym złym :D Tym bardziej kiedy tu takie deklaracje się sypią! :D
    Właściwie to pozostaje mi jedynie czekać na kolejny rozdział, i chociaż naprawdę chciałabym już mieć go teraz najlepiej, to mogę i czekac z dwa miesiące, całkowicie rozumiem Twoją sytuację :D Każdy ma swoje życie i obowiązki, a oprócz tego jeszcze jak czasem ucieknie wena to w ogóle jest krucho :D
    Coś mi się wydaje, że może i Dee jest liderem tej całej grupy, ale z pewnością nie jest nim ona sama. To znaczy... Ludzie widzą w niej pewnego rodzaju...autorytet i widać że ona stara się wzystkich chronić za wszelką cenę, ale silniejszą postacią pod względem dowódctwa jest raczej Jack I coś mi się wydaje, że ta dwójka coś jeszcze zawowjuje w Oz. Może i to trochę na wyrost, ale no cóż. Octavia mówiła wcześniej, o tym że polowano na rodzinę królewską, dlatego ona boi sięojca Dee. Coś mi się zdaje, że pan Gale raczej nie jest w tej kwestii aniołkiem i ma co nieco na sumieniu... Ale teraz lepiej zająć się Clarissą, i piratami... :D
    Pozdrawiam gorąco i życzę weny! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, ze względu na piratów teraz znowu przez pewien czas nie będzie ;P

      No to się cieszę. Zwłaszcza że uznałam, że taki rozdział był potrzebny, żeby trochę usprawiedliwić te idiotyzmy, które czasami wyczynia Dorothy. I tak nie zmieściłam tu wszystkich wyjaśnień, które chciałam - obrażenia Dee po oberwaniu zaklęciem się kłaniają choćby - ale na pewno wrócę do tego później, gdy będzie okazja.

      Bardzo mnie to cieszy w takim razie:) postaram się, oczywiście, pisać na bieżąco, ale w ogóle tego nie lubię i rzadko kiedy mi wychodzi, także modlę się o przypływ weny i naskrobanie znowu trochę zapasu. Ale nie zawsze się tak da;) zwłaszcza że u mnie jest ostatnio dość intensywnie i moje życie wysysa ze mnie wszelkie chęci do pisania.

      Pewnie, na pewno nie. Każdy chyba liczy się z Dorothy, ale na bycie dowódcą bardziej nadaje się faktycznie Jack. A co do Oz... no tak, tam się jeszcze będzie działo :D

      A kto powiedział, że na pewno odpowiada za to ojciec Dee? ;>

      Dziękuję i całuję!

      Usuń
  4. Kurde, już chciałam sie wydrzeć na Dorothy, że nie chce powiedzieć Jackowi nic, tlyko zaczyna go całować, ale później szyvbko mi przeszło, God, bszkoda, że NIck im przerwał (a właściiwe piraci:// serio, skad ci się wzięli to ja nie wiem, ale i tak to chyba lepiej niż król gnomów. inna kwestia, ze Ty nigdy nie dajesz im odpocząć bardziej niż jeden rozdział, nie)? ale niezależnie od tego, jak Jack i Dorothy siebie pragną, nei sadzę, żeby było dobrym pomysłem niemówienie chłopakowi o włąsnej magii. Jakoś ne sądzę, żeby Jac zamierzał zabić Dorothy jako łowca czarowcnic (aczkolwiek dopiero w tym rozdziale uświadpomiłam sobie paradoks tej sytuacji). niemniej lepiej byłobu, gdyby sama mu na spokojnie powiedziała, niż gdyby np. dowiedział się od Octavii czy cosxD Czekam na cd z niecierpliwością!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie, paskudna jestem i każę im ciągle wpadać na jakieś przeszkody, to fakt :D ale spokojnie, wszystkie niedopowiedziane kwestie jeszcze prędzej czy później się wyjaśnią (pewnie później, znając mnie). Jack na pewno nie będzie chciał Dorothy zabić, ale też nie do końca tego ona się boi, raczej że po prostu on zacznie na nią patrzeć inaczej i w końcu się wycofa, nawet jeśli mówił kiedyś coś tam o tym, że bierze zlecenia tylko na złe czarownice. Dorothy zresztą wcale nie jest pewna, że ona jest akurat tą dobrą :D od Octavii się nie dowie, ale... I tak pewnie będzie ciekawie, gdy to już wyjdzie na jaw.

      Całuję!

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.