Pierwszym, co poczułam po przebudzeniu, był
powiew chłodnego wiatru na twarzy.
Odkaszlnęłam i poczułam metaliczny posmak krwi w
ustach. Po chwili poczułam, że ktoś się nade mną nachylił.
– Leż spokojnie, Dorothy – usłyszałam
uspokajający, znajomy głos. Octavia. Otarła mi usta jakąś chusteczką, po czym
dodała: – Nieźle się załatwiłaś. Na przyszłość daruj sobie takie akty heroizmu,
dobrze?
Otworzyłam w końcu oczy, zdecydowana dowiedzieć
się, co właściwie działo się wokół mnie. Już wcześniej czułam kołysanie, jakby
ktoś mnie niósł; szybko stwierdziłam, że faktycznie tak było, na
zaimprowizowanych noszach z dwóch drzewek i jakiegoś materiału niosło mnie
dwóch marynarzy Noah. Natychmiast poczułam wyrzuty sumienia, że przeze mnie się
męczyli.
– Mogę iść – zapewniłam Octavię, która wywróciła
oczami. Posłałam jej buntownicze spojrzenie. – No co? Już mi lepiej. Nikt nie
musi robić sobie kłopotu i mnie nieść.
– A co to za kłopot, panienko – odezwał się
znienacka jeden z marynarzy, wysoki, dobrze zbudowany, czarnoskóry, który niósł
przód noszy. Głos miał niski i bardzo głęboki. – Gdyby nie panienka, pewnie już
wszyscy byśmy nie żyli.
– Gdyby nie ja, w ogóle nie byłoby was u Króla
Gnomów – prychnęłam. – Mała w tym moja zasługa, że wyciągnęłam was z tarapatów,
w które sama was wplątałam.
– Przestań tak mówić, Dorothy – zaprotestowała
Octavia z oburzeniem. – Wszyscy poszliśmy do Króla Gnomów z własnej woli.
Nikogo z nas nie ciągnęłaś tam siłą! To była nasza decyzja i nie myśl, że
możesz być odpowiedzialna za wszystko. Prawda jest taka, że nas uratowałaś i to
dwa razy, najpierw zabijając meduzę, a potem zasłaniając nas przed zaklęciem
Króla Gnomów. I wiesz, to w zasadzie jest twój główny problem, Dorothy. Chcesz
ratować wszystkich i kiedyś się wreszcie przez to wykończysz. Co ci odbiło?
Mogłaś tam zginąć!
– Mówiłam ci, że matka…
– …rzuciła na ciebie zaklęcie ochronne, tak,
słyszałam – weszła mi w słowo. – Jakoś niespecjalnie podziałało, co?
Miałam dosyć jej zrzędzenia. Przynajmniej żyłam,
to było najważniejsze. I nikt inny przeze mnie nie zginął. Chyba.
– Wszyscy są cali? – zapytałam więc, zamiast
kontynuować poprzedni temat. Octavia skinęła głową.
– Tak, wyprowadziliśmy wszystkich bez większych
problemów. Ciebie, Jacka i księżniczkę Imogen spotkaliśmy już tutaj, na szlaku.
Byłaś nieprzytomna, a Jack niósł cię na rękach. Wreszcie mogłam go poznać.
Wiesz, nie dziwię ci się, że chciałaś go ratować. Wydaje się naprawdę fajny.
– Jest fajny. – Uśmiechnęłam się na myśl, że
pewnie nikt wcześniej nie określił Jacka tym epitetem. – I uratował mi życie,
gdy schodziliśmy z góry. Jak zawsze.
– Nie zapominaj, że wcześniej to ty uratowałaś
mnie.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, słysząc jego
głos. Też zrzędził. Ale w jego przypadku akurat nie denerwowało mnie to,
zdążyłam się przyzwyczaić. Zresztą wiedziałam, że będzie miał do mnie
pretensje, nie byłby sobą, gdyby nie miał.
– Oczywiście, że tak. – Moje spojrzenie spotkało
się z jego szarymi oczami i od razu poczułam się lepiej. – Przecież wiesz, że
nie jestem z tych, co biernie czekają na ratunek. Raczej z tych, co spieszą
uratować innych.
– Nie licząc się przy tym z własnym życiem,
owszem – prychnął. – Trzeba przyznać, że przeszłaś daleką drogę, odkąd pierwszy
raz cię zobaczyłem, złotko. Gdzie się podziała ta dziewczyna, która bała się
wtedy wsiąść ze mną na konia?
– Ja nadal boję się koni – przypomniałam mu. –
Ale masz rację, tamtej dziewczyny nie ma i raczej już nie wróci.
Tamta dziewczyna nie miała jeszcze na sumieniu
śmierci ciotki i świadomości, że i jej matka wkrótce przez nią umrze. Tamta
dziewczyna nie bała się samej siebie i doskonale wiedziała, do czego była
zdolna. Tamta dziewczyna nie miała wrażenia, że znajdowała się w obcym ciele,
nad którym nie miała kontroli.
Ja natomiast właśnie tak się obecnie czułam.
– Daj jej na razie spokój, co? – Prośba Octavii
skierowana do Jacka nie była zbyt uprzejma. Dziewczyna jednak zupełnie się tym
nie przejmowała. – Raczej nic jej nie będzie, ale musi odpocząć. Za jakąś
godzinę powinniśmy być na statku, to wtedy położysz się wygodnie, na łóżku.
– Rany. To ile czasu byłam nieprzytomna? –
zapytałam, zdziwiona, że zostało nam tak niewiele drogi. Octavia rzuciła mi
zagadkowy uśmiech.
– Trochę. Więcej nie musisz wiedzieć.
Miała rację, po co miałam się niepotrzebnie
denerwować. To i tak już nie miało znaczenia.
Przez pół godziny leżałam spokojnie, nawet nie
śpiąc, a rzeczywiście po prostu odpoczywając. Spróbowałam pozbyć się poczucia,
że wykorzystywałam innych i że powinnam sama o siebie zadbać i leżałam na
noszach, próbując uspokoić się technikami znanymi z treningów jogi. Nadal
odczuwałam ból w klatce piersiowej, ale był już dużo słabszy i nie tak ostry,
nie tak porażający. Przestało mi też być niedobrze i nie kręciło mi się w
głowie, chociaż czułam się trochę tak, jakbym miała w niej piasek. Nadal
oddychałam płytko i nierówno, ale serce zdążyło mi się trochę uspokoić. Ogólnie
rzecz biorąc, było dużo lepiej.
Problem tkwił tylko w tym, że w naszej sytuacji
polecenie „odpocznij trochę” było praktycznie nie do wykonania.
Przekonaliśmy się o tym wkrótce, gdy tylko drogą
spomiędzy gór wyszliśmy na otwarty teren, pomiędzy łąki, które miały nas
doprowadzić do zatoki i ukrytego tam Tornada;
to właśnie wtedy stwierdziliśmy, że nie byliśmy tam sami.
Naprzeciwko nas, w poprzek drogi, stała armia:
na oko jakichś dwustu żołnierzy, na czele których stał mężczyzna w białym płaszczu,
siedzący na białym koniu. Mimo odległości rozpoznałam go bez pudła, gdy tylko z
mojej wątpliwej perspektywy mogłam go już dojrzeć.
Król Irving.
Król Irving miał mnie dość na tyle, że zebrał
swoją armię i odważył się podejść z nią do samego podnóża gór, byleby tylko
mnie schwytać.
Musieli czekać długo; w końcu nie mogli
wiedzieć, kiedy będziemy wracać ani czy w ogóle wrócimy. Musiał przecież brać
pod uwagę, że mogliśmy w ogóle nie wyjść od Króla Gnomów żywi. Najwyraźniej
jednak uznał, że skoro obydwoje znaliśmy magię, powinnam jakoś dogadać się z
Królem. Jeśli faktycznie tak było, to tylko pokazywało, jak bardzo naiwny był
król Irving i jak bardzo jednowymiarowo myślał.
A teraz czekał na nas wraz ze swoją armią. To
nie wróżyło dobrze.
– Nie wstawaj – polecił szorstko Jack, gdy
podniosłam się na noszach, opierając na łokciach. Prychnęłam z niezadowoleniem.
– Oszalałeś? Muszę z nim porozmawiać. Musimy
jakoś to wyjaśnić…
– A co, już zdążyłaś sobie zrobić wroga w Iw? –
zdziwił się. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, do rozmowy wtrącił się Nick, mówiąc:
– Dee, nie będziesz dyskutować z tym
człowiekiem. Już raz wtrącił cię do lochu. Jeśli tylko będzie miał okazję,
zabije cię, możesz być pewna.
– Nie, ja to zrobię. – Jednak podniosłam się na
noszach, gdy obok nas nagle zmaterializował się książę Ian. Po jego postawie
widać było, na kogo został wychowany. Trzymał się prosto, dumnie wyprostowany,
mimo forsownej wędrówki i miesięcy – jeśli nie lat – spędzonych w kamieniu.
Wydawało się, że to wszystko w ogóle nie robiło na nim wrażenia. – Jestem
najstarszym synem króla. Jeśli jego armia posłucha kogokolwiek, to tylko mnie.
Spróbuję przemówić im do rozsądku.
– Ale musisz nam jedno obiecać. – Może to było z
mojej strony naiwne, ale musiałam to powiedzieć. – Obiecaj, że nie będziesz
takim królem jak twój ojciec.
Książę Ian uśmiechnął się do mnie i to mi
wystarczyło. Chłopak wyglądał na szczerego. Jasne, to mogło oznaczać, że był
trochę zbyt naiwny, by zająć miejsce ojca, ale w końcu ciągle miał do pomocy
matkę. A byłam pewna, że jego matka sporo wiedziała o rządzeniu Iw.
– Obiecałem to sobie już dawno temu, dlatego
ojciec oddał nas Królowi Gnomów – odparł spokojnie, jakby to w ogóle go nie
obeszło. Widać królewskie dzieci uczono też ukrywać swoje uczucia. – Czuł się
zagrożony. Bał się, że któregoś dnia odbiorę mu władzę. I wiecie co? Słusznie
się obawiał.
Z tymi słowami książę Ian wyszedł przed szereg i
podnosząc ręce do góry, zaczął iść w stronę króla Irvinga i jego magii. Nie
mogłam dłużej wytrzymać w pozycji siedzącej, wstałam więc z noszy i oparłam się
o Jacka, by lepiej widzieć, co działo się przed nami. Westchnął, ale na
szczęście nie zaprotestował; widocznie znał mnie na tyle, by wiedzieć, że to
totalnie nie miałoby sensu.
Blondwłosy chłopak przeszedł kilka kroków w
stronę wrogiej armii, po czym wykrzyknął, by wszyscy dobrze go słyszeli:
– Jestem książę Iw, Ian! Wzywam was do
opuszczenia broni i poddania mi się, a także aresztowania mojego ojca za zamach
na rodzinę królewską…!
Świst wystrzelonej z kuszy strzały przeszył powietrze,
a po chwili usłyszeliśmy zduszony krzyk księcia Iana, gdy padł na ziemię z przeszytym strzałą ramieniem, za które
trzymał się kurczowo. Kilku marynarzy Noah rzuciło się do niego, by odciągnąć
go z pola rażenia; odruchowo też zrobiłam kilka kroków do przodu, by lepiej
widzieć całe zajście, nie przejmując się ręką Jacka, którą cały czas trzymał
mnie za ramię. Po prostu pociągnęłam go za sobą. W jednej chwili zauważyłam, że
król Irving trzymał w ręce kuszę i domyśliłam się, że to on strzelił – to również
tłumaczyło, dlaczego strzał był tak chybiony.
– Utrzymać pozycje!
Najwyraźniej spodziewał się, że jego armia – a
przynajmniej jej część – mogłaby odpowiedzieć na wezwanie księcia Iana, stąd
wziął się ten okrzyk. Tymczasem marynarze Noah zdołali już z powrotem zaciągnąć
księcia między nas, co jednak nie zmieniało podstawowego problemu.
Nie byliśmy gotowi na walkę.
Nikt z nas nie miał niczego, co mogłoby ochronić
nas przed deszczem strzał. Marynarze Noah pewnie mieli przy sobie jakąś broń,
ale w gruncie rzeczy byliśmy bezbronni. Nie byliśmy dobrze wyszkoloną armią. I
przede wszystkim było nas kilkanaście osób i staliśmy naprzeciwko jakiejś
dwustuosobowej armii.
Jeśli miał nam pomóc jakiś cud, to byłby idealny
moment.
– Chcę tę wiedźmę Dorothy i moją ukochaną
rodzinkę! – Usłyszeliśmy po chwili podniesiony głos króla Irvinga. Dopiero po kilku
sekundach zorientowałam się, o co chodziło. To były negocjacje. – Oddajcie mi
ich, a resztę was, zdrajcy, puszczę wolno! I zastanówcie się dobrze nad
odpowiedzią, bo drugiej szansy nie będzie!
Szarpnęłam się do przodu, ale Jack zatrzymał
mnie w pół kroku, przyciągając z powrotem do siebie. Obejrzałam się na niego,
żeby zobaczyć, jak kręcił głową.
– Nie zrobisz tego, Dorothy.
– Nie pozwolę, żeby komuś przeze mnie stała się krzywda
– zaprotestowałam. – Nigdy więcej, Jack.
– Wbij sobie wreszcie do głowy, Dorothy, że nikt
nie ma do ciebie pretensji i nikt o nic cię nie obwinia! – Nie mógł nic
poradzić na to, że podniósł głos. Wcale mu się nie dziwiłam, sama też byłabym
na siebie wściekła na jego miejscu. – Nie musisz zadośćuczynić niczemu,
rozumiesz? Nie musisz się poświęcać, do cholery! Nie pozwolę ci na to!
– On ma rację, panienko – dodał ten sam
czarnoskóry marynarz, który wcześniej niósł moje nosze. – Nie jest panienka
niczemu winna. Proszę się nie wychylać, my to załatwimy.
Jasne. Niby jak zamierzali to załatwić, dać się
zabić?
– Nie ma takiej opcji. – Z pierwszego rzędu
wyszedł Nick i nie potrafiłam stwierdzić, czy słyszał naszą wymianę zdań, czy
sam z siebie przejął dowodzenie. Znając go, sądziłam raczej, że chodziło o to
drugie. – Przepuść nas, a odejdziemy w spokoju i nie będziemy cię więcej
niepokoić. Chcemy tylko dostać się do Oz.
– Ach tak? A co z moją rodzinką? – Brzmiała
odpowiedź. Nick wzruszył ramionami.
– Z nimi sam musisz sobie poradzić. To już nie
nasz problem, prawda?
– Oczywiście, że wasz, w końcu to wy
uwolniliście ich od Króla Gnomów! – Król Irving nie dawał za wygraną i
wiedziałam już, że cała ta wymiana zdań kompletnie nie miała sensu. Co najwyżej
dawała czas, by przygotować się do nieuchronnej konfrontacji. – Proszę więc
ostatni raz, by cała moja rodzina, jak również Dorothy Gale, poddali się
natychmiast, bo inaczej moja armia wybije was do nogi…!
Dziwne, ale na twarzy żadnego z marynarzy Noah
nie zobaczyłam ani cienia zawahania. Pewnie dlatego, że nie zobaczyłam go też
na twarzy samego kapitana Tornada. To
było zaskakujące, jak bardzo ci ludzie chcieli nas ratować, chociaż wiedzieli
przecież, że to nie mogło się dobrze skończyć. W końcu stawaliśmy przeciwko
dużo lepiej uzbrojonej, wyszkolonej i liczniejszej armii.
– Trzymaj się blisko mnie – usłyszałam tuż obok
ucha czujny szept Jacka. – Nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda, Dorothy.
Serce zabiło mi niespokojnie, bo wiedziałam już,
co zaraz miało nastąpić.
Prawdziwa bitwa.
Taka, o jakiej czytałam tylko w historycznych
książkach.
Bitwa, w której wynik był z góry przesądzony.
Chociaż wiedziałam, że to zakrawało już na
obsesję i nie było z mojej strony normalne, mogłam myśleć tylko o jednym. Jak w
tej sytuacji miałam sprawić, by nikomu nie stała się krzywda. Jak miałam im
wszystkim pomóc?
– Kryć się! – Padł donośny rozkaz z ust Noah i
zanim zdążyłam się zorientować, co się działo, Jack pociągnął mnie za rękę w
prawo, między kamienie, w wąską szczelinę, do której ledwie mnie wepchnął. Dłoń
położył mi na głowie i zmusił mnie, żebym ją pochyliła.
W tej samej chwili z nieba spadły strzały.
Krzyknęłam odruchowo, gdy jedna z nich rozbiła
się na skale tuż obok mojej głowy. Wcisnęłam się głębiej w szczelinę, nie będąc
nawet w stanie zaprotestować, kiedy Jack praktycznie przykrył mnie całą swoim
ciałem, pochylając się nade mną. Kolejne strzały świsnęły obok nas; usłyszałam
czyjś krzyk i chciałam biec, żeby temu komuś pomóc, ale Jack mnie przytrzymał i
nie pozwolił mi ruszyć się z miejsca.
Było mi niedobrze ze strachu – o siebie, jasne,
ale też o innych, bo przecież nie wiedziałam, gdzie pochowała się reszta.
Strzały leciały dalej i wreszcie zrozumiałam, o co chodziło: król Irving
jeszcze nie próbował nas zabić. Jeszcze trzymał nas na odległość, obawiając się
też o własnych ludzi, jeszcze próbował nas wystraszyć, żebym się poddała i
wydała też rodzinę królewską. Król Irving nie był taki głupi. Nie chciał
niepotrzebnie wdawać się w walkę.
Nie rozumiał, że to nie miało przynieść efektów.
Nie potrafił zrozumieć, że moi ludzie nigdy by nas nie wydali. To było dla
niego nie do pojęcia.
Kiedy na chwilę strzały ustały, w ciszy
rozbrzmiał wyraźnie przeciągły, donośny dźwięk rogu. Podniosłam głowę, próbując
zobaczyć, o co chodziło, zwłaszcza gdy usłyszałam głosy i krzyki, które nagle
zaczęły się dookoła podnosić. Nie tylko z naszej strony, ale także od żołnierzy
króla Irvinga. Gdy Jack nieco zwolnił uścisk i wyciągnął głowę, by zobaczyć, co
się działo, skorzystałam z okazji i wyrwałam mu się, wysunęłam spomiędzy skał
tylko po to, by zrobić dwa kroki do przodu i w oszołomieniu stanąć w miejscu.
Ze zbocza góry schodzącego prosto do łąki, na
której stała armia króla Irvinga, zbiegało całe mnóstwo niewysokich, jakby
pokurczonych postaci. Gdybym nie wiedziała lepiej, uznałabym, że to cienie
spływały z góry, tak płynne miały ruchy i tak zręcznie kryły się między
skałami. Róg zabrzmiał ponownie i domyśliłam się, że to był ich sygnał – sygnał
do walki.
To nie były cienie. To były gnomy.
Na odchodnym Król Gnomów powiedział mi przecież,
że to jeszcze nie koniec. Nie sądziłam wprawdzie, że chciałoby mu się ścigać
nas aż do podnóża gór. Z drugiej strony, nie myślałam też, że król Irving
ośmieli się przybyć tam ze swoją armią. Najwyraźniej nie doceniłam ich obu.
Najwyraźniej zrobiłam sobie w Iw więcej
śmiertelnych wrogów, niż mogłabym przypuszczać.
Armia króla Irvinga też zauważyła nadciągające
niebezpieczeństwo, bo natychmiast ustawiła się przodem do zbiegających z góry
gnomów, zostawiając nas niejako na boku. Natychmiast zobaczyliśmy w tym szansę
dla siebie.
Oczywiście, w końcu Król Gnomów był też wrogiem
Irvinga. Na tym mogliśmy skorzystać.
– Uciekajcie! – Obok nas znienacka pojawił się
książę Ian, który jak na osiemnastoletniego chłopaka wykazał sporo zdrowego
rozsądku. – Przemknijcie się obok, w tym zamieszaniu nikt nie zauważy! Ja
zostanę z rodziną i spróbuję uspokoić sytuację.
– Dacie sobie radę? – zapytałam z troską, po
czym odruchowo chwyciłam go za ramię. Ian odpowiedział uśmiechem i mocnym uściskiem
dłoni.
– Bardzo dziękuję wam za pomoc, Dorothy. Gdyby
nie ty, nadal bylibyśmy zaklęci w kamień dla rozrywki Króla Gnomów. Ale teraz
nasze drogi się rozchodzą i możesz przestać się martwić. My sobie poradzimy. Wy
postarajcie się tylko przedostać w bezpieczne miejsce.
Wymienili z Jackiem uściski dłoni i książę Ian
odszedł do swojej rodziny, ukrytej za kolejną skałą; ja zaś, patrząc za nim,
pomyślałam, że miałam szczęście przez te kilka godzin obcować z prawdziwym
królem. Takim, jakim powinien być prawdziwy król i jakim wkrótce miał się stać
książę Ian.
Gdy ponownie wyjrzałam za skały, armia króla
Irvinga właśnie szykowała się do ataku na spadające ze skał gnomy. Widok byłby
naprawdę niesamowity, gdyby nie fakt, że był też przerażający: w końcu miałam
wystarczająco wiele rozsądku, by wiedzieć, że pierwsze rzędy atakujących były
praktycznie skazane na śmierć. Przez moment jeszcze kryliśmy się za skałami,
obserwując nieuchronną konfrontację między dwoma armiami; wyglądało na to, że
Irving na widok gnomów natychmiast uznał, że zagrożenie z ich strony było
bardziej realne i naglące, gnomy zaś zapewne odruchowo rzuciły się na tych,
którzy ich zaatakowali. Z tej odległości nie widziałam, czy gdzieś wśród nich
znajdował się Król Gnomów, ale nie zamierzałam go szukać, bo bynajmniej nie
miałam ochoty na kolejną konfrontację. Klatka piersiowa jeszcze wystarczająco
mnie bolała po ostatniej.
W końcu Noah dał znak swoim marynarzom, tej
części ukrywającej się po naszej stronie i tej, która wraz z Nickiem i Octavią
przyczaiła się między skałami po drugiej stronie przejścia; Jack pociągnął mnie
za rękę przed siebie, z powrotem na ścieżkę i na łąkę, gdzie musieliśmy ominąć
rozpoczynającą się właśnie bitwę. Nie patrzyłam nawet, czy wszyscy biegli za
nami; dopóki mogłam, wpatrywałam się tylko w żołnierzy króla Irvinga, którzy po
krótkim biegu dopadli właśnie pierwsze rzędy gnomów i siekli je niemiłosiernie
mieczami, podczas gdy gnomy próbowały odpowiadać na ten atak dzidami. Walka nie
wyglądała na wyrównaną, chociaż gnomów na pewno było więcej niż żołnierzy
Irvinga.
Kilku żołnierzy zauważyło nas i zaczęło biec w
naszym kierunku; Jack odciągnął mnie do tyłu i wyszarpnął zza pasa pistolet, po
czym wycelował w pierwszego z nich i wystrzelił. Żołnierze Noah rzucili się na
kolejnych dwóch z mieczami; szczęk żelaza o żelazo rozbrzmiał tylko chwilę
przed tym, jak na trawę polała się krew. Jeden z żołnierzy padł niemal
natychmiast; drugi bronił się przez chwilę, całkiem zręcznie parując ciosy, aż
w końcu został zdzielony w twarz rękojeścią miecza i padł na ziemię, jęcząc i
trzymając się za nos. W tym samym momencie powietrze rozdarł kolejny huk, gdy
Jack ponownie wystrzelił z pistoletu; ostatni biegnący w naszą stronę żołnierz
chwycił się za nogę i padł jak długi na trawę. Pobiegliśmy dalej, z każdą
chwilą oddalając się coraz bardziej od bitwy, której odgłosy – krzyki, świst
mieczy i brzęk żelaza – niosły się daleko ponad górami.
Chociaż bardzo chciałam, nie potrafiłam przestać
myśleć o rodzinie królewskiej. Nawet zakładając, że Ian potrafił przejąć władzę
nad armią swojego ojca, jakie to miało znaczenie, jeśli miała ona przegrać w
bitwie z gnomami? Pocieszałam się tylko myślą, że na pewno do tego nie dojdzie;
żołnierze Irvinga byli przecież lepiej uzbrojeni i przeszkoleni.
Taką przynajmniej miałam nadzieję.
Gdy nagle okolicą wstrząsnął potężny huk,
brzmiący zupełnie jak eksplozja, wszyscy pochyliliśmy się odruchowo; z trudem
ustaliśmy na nogach z powodu tąpnięcia, jakie przetoczyło się po ziemi.
Odruchowo chwyciłam się ramienia Jacka, który jak zawsze zdawał się pewniej ode
mnie trzymać na nogach. On pierwszy też obejrzał się za siebie i dostrzegł, co
działo się za nami. A nie działo się nic dobrego.
– Król Gnomów przyłączył się do walki –
poinformował, ciągnąc mnie dalej przed siebie. – Musimy uciekać, póki nie
zorientował się, że jesteśmy już tak daleko!
– Nie, Jack! – Szarpnęłam się w jego uścisku,
nadaremno jednak. – Rodzina królewska! Nie możemy ich tak zostawić, Jack…!
– Poradzą sobie. – Do Jacka dołączył Nicholas i
po chwili obydwoje ciągnęli mnie w stronę statku. Z daleka słychać już było
szum morza; musieliśmy być naprawdę niedaleko. Z jednej strony nie dziwiłam się
im, że będąc tak blisko, chcieli tylko wrócić na statek, a z drugiej… przecież
nie mogłam na to pozwolić! – Dorothy, uspokój się! Nic im nie będzie!
– O ile Król Gnomów znowu nie zamknie ich w
lochach – zaprotestowałam słabo. – Błagam, musimy…
– Nie poradzimy sobie z nim, nie rozumiesz?
Powrót oznaczałby samobójstwo, Król Gnomów nie pozwoliłby nam wymknąć się drugi
raz – przerwał mi Jack surowo, zacieśniając uścisk na moim ramieniu.
Najwyraźniej nie przejmował się, że zostawi mi tam siniaki. – A ty już
wystarczająco ucierpiałaś, próbując odbić jego magię, Dorothy…!
Nie miałam siły się szarpać, nie chciałam też
robić scen w obecności marynarzy Noah, pozwoliłam się więc pociągnąć na statek,
z każdym krokiem oddychając coraz bardziej urywanie. Nadal nie czułam się
wystarczająco dobrze, by biec, a poza tym nieustający niepokój o rodzinę
królewską wręcz rozsadzał mi serce. Gdy dobiegliśmy w końcu do zatoczki, w
której ukryty był statek Noah, byłam wykończona. Ledwie trzymałam się na
nogach, chociaż byłam daleka od powiedzenia o tym komukolwiek.
Zwłaszcza że po chwili, akurat wtedy, gdy odpływaliśmy,
na brzegu morza pojawił się Król Gnomów.
Ledwie wpadłam na pokład Tornada, oparłam się ciężko o reling i spojrzałam w stronę brzegu,
w równej mierze po to, by spojrzeć, co działo się na polu bitwy, jak i by
zatuszować przed Jackiem, że gdybym spróbowała zrobić jeszcze dwa kroki, pewnie
przewróciłabym się na deski pokładu. W tym stanie dostrzegłam jednak wyraźnie
stojącego na brzegu Króla Gnomów; w jednej chwili nasze spojrzenia się
skrzyżowały i wiedziałam już, że był tam przeze mnie. Jakiekolwiek straty w
jego królestwie spowodowałam, były powodem jego ogromnej wściekłości.
Wściekłość tę widziałam w błyszczących dziko oczach i wykrzywionej straszliwie
twarzy, która wyglądała przez to bardzo groźnie. Nie przypuszczałam, że Król
Gnomów mógł wyglądać tak przerażająco.
A jednak wyglądał. Zupełnie tak, jakby cały był
zbudowany wyłącznie z wrzącej pod skórą wściekłości.
Wiedziałam, że mówiła przez niego magia i to
tylko bardziej mnie wystraszyło. Spodziewałam się, że miotnie jakimś zaklęciem
prosto w statek, nic takiego jednak nie nastąpiło; zapewne zbyt dobrze miał
jeszcze w pamięci skutki poprzedniego zaklęcia, które z takim trudem odbiłam.
Zamiast tego Król Gnomów podniósł ręce, po czym wymamrotał kilka słów, a
niemalże w tej samej chwili ciemne, zachmurzone niebo rozdarła błyskawica, po
której nastąpił ogłuszający grzmot. Chwyciłam się mocniej relingu, kiedy
wypłynęliśmy z zatoczki na otwarte morze, i niemalże w tej samej chwili
uderzyła w nas fala.
Krzyknęłam, gdy zalała mnie woda, zalewając mi
oczy, płuca i sprawiając, że palce ześlizgnęły mi się z mokrej barierki;
straciłam równowagę i poleciałam na deski pokładu, po czym ześlizgnęłam się po
nim kilka stóp, gdy statek przechylił się mocno. Prychnęłam, wypluwając z ust
resztki słonej wody, i przetarłam oczy, by ponad burtą statku spojrzeć na morze
przed nami; potem, wciąż na czworakach, zmartwiałam.
Król Gnomów nie rzucił w nas zaklęciem.
Sprowadził sztorm, który miał przewrócić Tornado.
Podniosłam się na nogi, ślizgając się po mokrych
deskach, i nagle poczułam się kompletnie niepotrzebna: wokół mnie marynarze
Noah krzątali się jak w ukropie, przygotowując statek do rejsu i odparcia
sztormu, natychmiast reagując na wykrzykiwane gromkim głosem komendy swojego
kapitana. Od strony morza tymczasem szła na nas kolejna fala, potężna i wysoka,
przerażająca, jakie widywałam tylko na filmach.
– Dorothy! Musimy się skryć pod pokładem! –
Pomiędzy szum morza i krzyki załogi wdarł się nagle znajomy, męski głos. Jack.
Obejrzałam się na niego i dostrzegłam go biegnącego do mnie od strony mostku.
Zdążyłam zrobić krok w jego kierunku, gdy statkiem znowu zatrzęsło. – Uważaj!
Złap się czegoś…!
Rozejrzałam się dookoła, ale nie widziałam
niczego, za co mogłabym się chwycić, a w następnej chwili spadła na nas kolejna
fala. Wydawało mi się, że tym razem byłam już na nią przygotowana, ale nic
bardziej mylnego. Chociaż ustałam pierwsze uderzenie, uciekająca spod stóp woda
natychmiast wywróciła mnie na plecy. Wraz z nią prześlizgnęłam się aż do
przeciwległej burty, kichając i prychając wodą, która nie pozwalała mi oddychać.
Gardło i oczy paliły mnie od soli, w dodatku woda była tak zimna, że skostniałe
dłonie nie były w stanie złapać niczego po drodze. Chwyciłam się kurczowo
dopiero relingu i tak już zostałam, przylepiona do niego, podczas gdy statek
powoli powracał z przechyłu do naturalnej pozycji.
– Kurs na zawietrzną! Ściągnąć żagle! – darł się
tymczasem Noah, biegając po pokładzie i zmuszając swoją załogę do szybszych
ruchów. Wyglądało na to, że sztorm nie robił na nim absolutnie żadnego
wrażenia, chociaż przecież na rzece nie mógł ich spotykać zbyt często. – Nie
możemy pozwolić, żeby fala zepchnęła nas na skały!
– Dorothy, co ty jeszcze robisz na pokładzie?! –
Usłyszałam nad sobą wściekły krzyk Nicka i po chwili jego ręka szarpnęła mnie,
z trudem odrywając od relingu. Kolejne wahnięcie statku rzuciło nas niemalże
prosto ku zejściu pod pokład. – Schodź na dół, ale już! Nie mamy czasu jeszcze
martwić się o ciebie…!
Tym razem wiedziałam, kiedy ustąpić. Z ulgą
zbiegłam na dół po drewnianych schodach, czując za sobą bezpieczną obecność
Nicka. Najwyraźniej uznał, że on też nie był właściwą osobą, by w takich
warunkach znajdować się na pokładzie. Albo po prostu zamierzał eskortować mnie
do kajuty.
Na dole spotkałam się z Octavią, która była
bardzo blada i przemoczona do suchej nitki. Przytuliłam ją odruchowo, chociaż
to pewnie było głupie z mojej strony. Bardzo się jednak cieszyłam, że nic się
jej nie stało.
– Zaprowadź ją do kajuty, proszę – powiedział
Nick z irytacją, co kazało mi przypuszczać, że jednak wybierał się z powrotem
na górę. – I dopilnuj, żeby nie zrobiła niczego głupiego. Na tobie chyba mogę
polegać, co?
Octavia tylko kiwnęła głową, a mnie zastanowiło,
kiedy to niby Nick doszedł do wniosku, że w przeciwieństwie do mnie nie
zrobiłaby nic głupiego. Założył tak po prostu, że była podobna do większości
kobiet, które nie mieszały się w cudze sprawy? A nie, zaraz, przecież kobiety z
gruntu rzeczy takie nie były. Więc co, tak dobrze ją poznał?
–Hej, ja wcale nie…
– Błagam, nie kłóć się ze mną teraz, księżniczko
– przerwał mi stanowczo. – Nie, kiedy właśnie o mało co nie wypadłaś przez
burtę ze statku.
Zrobiło mi się niedobrze na samą myśl o tym. Nie
wiedziałam nawet, że byłam blisko wypadnięcia.
Kiwnęłam tylko głową i pozwoliłam Octavii
zaprowadzić się do kajuty, po drodze cały czas obijając się o ściany korytarza.
Sztorm nad nami wcale nie ucichł; wręcz przeciwnie, morze huczało coraz
głośniej, jakby domagając się, by statek Noah poddał się żywiołowi. Wierzyłam
jednak, że ten stary wilk morski wyprowadzi nas z tego.
W końcu jeśli nie on, to kto?
Wlasciwie spodziewałam się czegos takiego, starania dwoch królów. Mam ogromną nadzieję, ze uda im sie pokonać sztorm w miarę bezbolesnie. Tylko b.boję się o zdrowie Dorothy, ktore pogorszy się jeszcze bardziej po tej wodzie i w ogole...tak sadze. W kazdym razie tempo, jakie nadałaś akcji, było genialne, bałam sie jak Dorothy. Ian jest inteligentny i mam nadzieje, ze zostanie władcą Iw. Zapraszam na zapiski-condawiramurs
OdpowiedzUsuńSpokojnie, myślę, że z Dorothy źle nie będzie:) cieszę się, że się podobało. A co do Iana - on jako władca Iw jeszcze się pojawi;) całuję!
UsuńPo zapowiedzi myślałam, że Dee będzie miała do czynienia z Irvingiem oraz jego synem, że to o nich chodzi, ale okazało się, że na powierzchnie wylazł drugi król, Król Gnomów;)
OdpowiedzUsuńCóż, widać jak bardzo zależy obojgu, aby zdobyć Dee i już unieszkodliwić: Dorothy zdobywa tak samo przyjaciół jak i wrogów. Ciekawa jestem, co stanie się teraz z Irvingiem, krainą Iw i Królem Gnomów. Czy to koniec wątku z krainą Iw?
W każdym razie, już wszyscy wracają do Oz, gdzie na pewno dzieje się bardzo źle.
Pozdrawiam i życzę weny! <3
Ian póki co królem jeszcze nie jest, więc owszem, musiało chodzić o Króla Gnomów;)
UsuńHaha, no niestety, to prawda, nagrabiła sobie obydwu. Póki co zostawiamy Iw i pewnie już tu nie wrócimy, co nie znaczy, że pewne postaci stamtąd jeszcze się nie pojawią - głównie zaś mam na myśli Iana;)
Noo, co do tego powrotu... Jeszcze to trochę potrwa XD
Dziękuję i całuję!
Now więc... Wow! Wszystkie rozdziały, których ostatnio nie komentowałam, były jak zwykle zajebiste! :P W ogóle nie spodziewałam się Gorgony, chociaż, muszę przyznać, że troszeczkę scena walki z nią skojarzyła mi się z Percym Jacksonem. Ale w sumie Dorothy załatwiła tę sprawę zupełnie inaczej, a ludzie w końcu ożyli... :P
OdpowiedzUsuńZ Dee jest niezła bohaterka, ta sytuacja, przez która trafiła do lochu u Irvinga, zasłonięcie przed zaklęciem, cała ta kacja ratunkowa... I ona twierdzi, że nic nie robi. A co tam! Tylko ratuje świat! :P
Co do tego rozdziału... Nie wiem, jak zamierzają pokonać wyczarowany sztorm, który raczej sam z siebie nie minie, ale to załoga "Tornada", na pewno coś wymyślą :P
I wreszcie.. Jack! Nareszcie! :)
Pozdrawiam serdecznie :D
Dziękuję:) haha, z Percy Jacksonem? Jeśli już musiałabym się przyznać do jakiejś inspiracji, to prędzej byłoby nią Starcie tytanów, bo tego pierwszego filmu nie oglądałam;) ale to chociaż tyle dobrze, że były jakieś różnice xd
UsuńAle jej tak wychodzi... przypadkiem, to chyba dlatego tak twierdzi xd
To powinien Ci się spodobać następny rozdział, bo będzie tam więcej Jacka ;> i mniej sztormu;)
Całuję!
Dawno nie komentowałam, chociaż nawet nie mam pomysłu co mogę napisać. :P Notka cudna! Jak każda zresztą ;) (szczególnie jak jest coś w nich na rzeczy z Dorothy i Jackiem)
OdpowiedzUsuńNo i jest już po 24 a ja dalej nie mam 62 :< Przez Ciebie zawsze w piątki chodzę późno w nocy spać! Jak tu człowiek ma się wyspać jak czeka na kolejny zajebisty rozdział?
Dziękuję:) tym bardziej powinna Ci się podobać kolejna;)
UsuńWiem, przepraszam, opóźnienie wynika z faktu, że praktycznie dopiero teraz usiadłam do komputera. Ale nowy rozdział już jest:)