– Jak to… Jak to możliwe?! – pisnęła Octavia,
chwytając mnie za ramię. Z trudem je z siebie strzepnęłam.
– Niestety, jest. Była taka historia w moim
świecie, o kobiecie, gorgonie, której spojrzenie zamieniało w kamień. Król
Gnomów musiał eksperymentować z magią i kogoś takiego sobie stworzyć. Jeśli ją
zobaczysz, nie patrz jej w oczy, najlepiej w ogóle na nią nie patrz! A przede
wszystkim bądź cicho, żeby jak najdłużej nas nie zauważyła.
– Tak? I co dalej? – zaczęła zrzędzić, na
szczęście przynajmniej cichym głosem. Przełknęłam ślinę i nie odpowiedziałam,
bo prawda była taka, że nie miałam pojęcia, co.
Ruszyłam przed siebie śladem posągów, kryjąc się
za każdym i sprawdzając, czy dalsza droga była czysta. Równocześnie intensywnie
myślałam nad wyjściem z tej sytuacji. W komnacie było cicho, każdy dźwięk
zostawał zwielokrotniony przez echo i wiedziałam, że prędzej czy później
gorgona nas znajdzie. A wtedy musiałam mieć opracowany plan, jeśli nie chciałam
pójść w ślady Nicka, Noah i jego marynarzy.
Problem w tym, że nie widziałam żadnego wyjścia
z tej sytuacji. Moja magia była do kitu, skoro tylko mi przeszkadzała, ale
absolutnie nie potrafiłam użyć jej w momencie, gdy naprawdę jej potrzebowałam.
A co pozostawało mi poza tym? Gryzienie zębami i haratanie pazurami? Wolne
żarty – jeśli to oczywiście faktycznie było to, o czym myślałam.
Bardzo szybko przekonałyśmy się, że tym razem
miałam rację.
Usłyszałam ją już z daleka. Najpierw nie
zorientowałam się, czym był ten dźwięk – jakby coś ciężkiego sunęło po
podłodze, monotonnie, ale płynnie, bez przerw, które sugerowałyby, że ktoś coś
ciągnął. Odgłos wyraźnie się przybliżał i z każdą chwilą coraz bardziej
wydawało mi się, że powinnam wiedzieć, co to było. Że z czymś powinnam to
skojarzyć.
A potem wpadłam w panikę i pociągnęłam Octavię
pod samą ścianę, w najciemniejszy możliwy kąt, za jedną z kamiennych figur,
która dzięki rozłożonym szeroko rękom była w stanie dosyć dobrze skryć nas
obie.
– Nie ruszaj się i nie odzywaj – syknęłam
Octavii do ucha. – I spuść wzrok. Niezależnie co by się działo, nie wolno ci
patrzeć jej w oczy, jasne?
Octavia tylko słabo pokiwała głową i spuściła
wzrok. Na moment zacisnęłam powieki, słysząc ten sam odgłos coraz bliżej, aż w
końcu dotarł na środek korytarza praktycznie naprzeciwko nas. Dopiero wtedy nie
wytrzymałam i otworzyłam oczy.
To naprawdę była ona, zrozumiałam to w jednej
chwili. Sunęła wzdłuż korytarza, jakby czegoś szukając – może wiedziała, że
kolejne ofiary wpadły do niej z wizytą. Meduza była bardzo duża,
przypuszczałam, że mogła mieć jakieś sześć i pół stopy wzrostu. Miała naprawdę
piękną twarz, nieco przerażającą, ale piękną. Zapewne faktycznie została
wymyślona przez Króla Gnomów, bo nie wierzyłam w naturalne istnienie tak
idealnego piękna, tych regularnych rysów twarzy, ładnie wykrojonych ust,
długich rzęs i kształtnej figury. No, przynajmniej do pasa.
Od pasa bowiem naga gorgona przeistaczała się w
węża, kończącego się długim, żywym ogonem. Nic dziwnego, że sunęła po ziemi,
biorąc pod uwagę, że nie miała nóg.
Najbardziej przerażające były jednak węże.
Mnóstwo małych, wyglądających tak, jakby każdemu napotkanemu przechodniowi
chciały odgryźć rękę, wijących się dookoła jej głowy węży. W większości szarych,
pasujących do jej bladej karnacji.
Wprost nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam na
własne oczy. Dużo już widziałam w Oz i przywykłam do rzeczy, których nie
potrafiłam w racjonalny sposób wyjaśnić. Przywykłam do przyprawiających mnie o
ciarki latających małp, Kalidachów czy żywych drzew, które próbowały nas zabić.
Jednak zobaczenie na własne oczy czegoś tak bardzo ziemskiego, tak dobrze
znanego mi ze starych opowieści, to było zupełnie coś innego. Od dziecka
przekonywano mnie, że takie rzeczy nie istniały. Że to tylko historie. Nie bez
powodu do czasu, gdy trafiłam do Oz, szczyciłam się zdrowym rozsądkiem i
trzeźwym osądem rzeczywistości – ciotka i wujek nauczyli mnie twardo stąpać po
ziemi. Jednak coś takiego – widok meduzy sunącej korytarzem pełnym posągów, w
które spojrzeniem zmieniła żywych ludzi – mogło zachwiać zdrowym rozsądkiem
każdego.
Właśnie wtedy, w tej jednej chwili, gdy na
powrót zacisnęłam powieki i pochyliłam głowę, wsłuchując się w oddalający się
odgłos sunącego po posadzce wężowego ogona, pomyślałam, że ja swój musiałam już
dawno stracić. Inaczej nie przechodziłabym przecież do porządku dziennego nad
takimi widokami.
Trzymałam Octavię za rękę, ściskając mocno jej
dłoń i pokazując jej w ten sposób, by nie ruszała się i nie otwierała oczu,
jeszcze długo po tym, jak odgłos sunącego po posadzce ogona ucichł gdzieś w
oddali. W końcu odważyłam się powoli rozchylić powieki i rozejrzeć dookoła;
korytarz był na szczęście pusty. Wstałam i pociągnęłam za sobą Octavię, która
rzuciła mi przestraszone spojrzenie.
– I co teraz? – zapytała cicho, a ja w ostatniej
chwili powstrzymałam się, żeby nie wzruszyć ramionami. Co niby miałam jej
odpowiedzieć? Czego właściwie ode mnie oczekiwała i dlaczego właśnie ode mnie?!
Problem w tym, że tak właśnie było. Wszyscy oni
oczekiwali, że to ja będę podejmować decyzje. Że będę jakimś pieprzonym
liderem. Nie byłam żadnym liderem, byłam tylko małą, przestraszoną dziewczynką
z Kansas!
Dlaczego oni tego nie widzieli?!
Spojrzałam uważniej na posąg, za którym się
chowałyśmy, i zamarłam, wstrzymując oddech. Dosłownie. Serce zabiło mi mocno, a
potem stanęło, i przez moment miałam wrażenie, że tak już mu zostanie. Owszem,
spodziewałam się tego, ale to było jednak co innego niż zobaczyć to na własne
oczy… Wiedzieć na pewno.
Posągiem, za którym się schowałyśmy, był Jack. Z
rozrzuconymi ramionami, w jednej ręce trzymał pistolet, drugą natomiast sięgał
do wiszącego na kamiennej ścianie lustra, z którego patrzyła na mnie zadowolona
gęba Króla Gnomów. Nie miałam żadnych wątpliwości, że to był Jack.
Rozpoznałabym go wszędzie, te rysy twarzy miałam już wyryte na pamięć w głowie,
głęboko w mojej pamięci. Nawet zamienienie ich w kamień nie mogło nic zmienić.
Powoli, ostrożnie podeszłam bliżej i wyciągnęłam rękę, by dotknąć kamiennego policzka
mężczyzny. Zaczęłam hiperwentylować i przez moment miałam wrażenie, że znowu
będę się dusić, tak jak wtedy w Arkansas, kiedy umarłam, ale w tej samej chwili
poczułam na ramieniu czyjąś rękę.
– Dorothy? Wszystko w porządku?
Odwróciłam się powoli do Octavii, nadal nie
bardzo wierząc w to, co miałam przed oczami i czego sama dotknęłam. Jasne,
wiele już w Oz widziałam i do wszystkiego byłam przyzwyczajona. Co nie
znaczyło, że nie zamierzałam wypierać tego tak długo, jak to było możliwe,
tylko dlatego, że tak było mi wygodniej.
– To… Jack – odpowiedziałam po chwili i aż sama
zdziwiłam się, jak bardzo drżał mi głos. – Jack… mój Jack.
Potrafiłam tylko bez sensu powtarzać jego imię i
myśleć, że nawet zamieniony w kamień mi pomógł; w końcu to za nim schowałyśmy
się, by gorgona nas nie dostrzegła. Na szczęście w tamtej chwili Octavia
wykazała więcej przytomności umysłu ode mnie. Podczas gdy ja nadal
kontemplowałam fakt, że Jack stał tam, zamieniony
w kamień przez meduzę, Octavia szybkim spojrzeniem ogarnęła całą scenę,
po czym zapytała całkiem sensownie:
– Rozumiem pistolet, ale po co było mu lustro?
Lustro. Po co Jackowi było lustro.
Zaskoczyłam w tej samej chwili, gdy przed nami
znowu dało się słyszeć to charakterystyczne szuranie. Bez namysłu pociągnęłam
Octavię w przeciwnym kierunku, podejmując ciężką decyzję o chwilowym
zostawieniu Jacka samego. I tak nie mogłam mu pomóc, póki nie poradzimy sobie z
meduzą; choć bolało mnie z tego powodu serce, postanowiłam więc zająć się
najpierw sprawą, którą byłam w stanie rozwiązać.
A potem martwić się resztą.
Pobiegłyśmy przed siebie, miałam jednak
wrażenie, że z każdą chwilą dystans między nami a meduzą raczej się zmniejszał,
niż zwiększał. W końcu, gdy uznałam, że miałyśmy dość przewagi, zatrzymałam się
przed jednym z luster. Nadal patrzyła na mnie z niego uśmiechnięta gęba Króla
Gnomów i przelotnie zastanowiłam się, czy on tylko nas widział, czy też
słyszał.
– Lustro – powiedziałam nad wyraz inteligentnie.
Octavia zmarszczyła brwi. – Jack chciał użyć lustra. Wszystko, co spojrzy
gorgonie w oczy, zamienia się w kamień. Gdyby więc ona sama spojrzała sobie w
oczy, przez swoje odbicie, sama też zamieniłaby się w kamień.
– Więc dlaczego tego nie zrobił? – Octavia
zapytała dokładnie o to, czego się spodziewałam. – Dlaczego dał się zamienić w
kamień?
– Na pewno próbował wcześniej z innym lustrem –
podjęłam. – Dlatego dał się zapędzić w kozi róg, gdy zobaczył, że to nie
działało. Te lustra są zaczarowane, Octavia. Sama widzisz, że nie pokazują
normalnego odbicia. Działają jak… rodzaj magicznego Skype’a. Nie odbiją twojego
odbicia, ale pokażą ci twarz przyglądającego ci się Króla Gnomów. Jeśli więc
skierujesz takie lustro na gorgonę, nie zabijesz jej.
– No tak – przyznała Octavia, kiwając głową. –
Więc już wiemy, czym jej nie zabijemy. A czym możemy ją w takim razie zabić?
Pokręciłam głową. Nic dziwnego, że pytała, w
końcu nie wiedziała o mnie wszystkiego. Podobnie jak Król Gnomów. W tamtej
chwili pogratulowałam sobie, że zataiłam przed nim tyle rzeczy. W końcu pewnie
nie wpuściłby mnie do tego pomieszczenia, gdyby wiedział o choćby połowie z
nich.
Bez słowa sięgnęłam do lustra. Tak jak
przypuszczałam, gdy tylko go dotknęłam, obraz najpierw się rozmył, potem twarz
Króla Gnomów całkiem zniknęła, by na koniec zostać zastąpiona przez nasze
blade, wystraszone oblicza. Złapałam lustro pewniej i krzyknęłam do Octavii,
żeby pomogła mi zdjąć je ze ściany.
Było potwornie ciężkie, pewnie przez grubą,
ozdobną ramę. Chyba najprędzej wykorzystałabym je, rozwalając je na głowie
gorgony, ale najpierw musiałabym zbliżyć się do niej wystarczająco, by się
zamachnąć. A to raczej nie wchodziło w grę.
– Jak to zrobiłaś?! – Chciała wiedzieć moja
towarzyszka, pomagając mi podnieść lustro na tyle, żebym mogła z nim iść.
Zachwiałam się, ale na szczęście ustałam na nogach.
– Dawno temu mama rzuciła na mnie zaklęcie –
przyznałam się w końcu. – Od tej pory cudza magia raczej się mnie nie ima. Tak
przypuszczałam, że to będzie się tyczyło też zaklętych przedmiotów, zwłaszcza
tych zaklętych w złej wierze. Magia Króla Gnomów musiała się cofnąć, gdy tylko
dotknęłam lustra.
– Ale gdy dotknęłaś Jacka, nie zmienił się z
powrotem w człowieka – zaprotestowała. Potrząsnęłam głową.
– Niektórych zmian nie da się cofnąć ot tak.
Zwłaszcza tych trwałych. Pomożesz mi?
Octavia pomogła mi chwycić lustro i ruszyłyśmy w
tym samym kierunku, z którego przyszłyśmy: w stronę zbliżającej się do nas
meduzy. Nie było sensu dłużej uciekać.
Przynajmniej taką miałam nadzieję.
Musiała już wcześniej zorientować się, że tam
byłyśmy, bo bardzo szybko usłyszałyśmy przed sobą to charakterystyczne szuranie
wężowego ogona po posadzce. Gorgona się do nas zbliżała. Kiedy o tym
pomyślałam, serce zabiło mi niespokojnie, wiedziałam jednak, że nie mogłyśmy
się wycofać. Nie miałyśmy już wyjścia. Jeśli chciałyśmy wyjść stamtąd żywe,
musiałyśmy ją pokonać.
Szarpnęłam moją stronę lustra, tym samym
zmuszając Octavię do wycofania się z przejścia z powrotem między posągi.
Syknęła na mnie, ale zignorowałam ją, wstrzymując oddech, gdy meduza coraz
bardziej się do nas zbliżała. Abstrakcyjność całej tej sytuacji cały czas nie
pozwalała mi myśleć o zagrożeniu wystarczająco poważnie. Czułam się tak, jakby
nie było możliwe, żebym tam zginęła. W końcu to był mityczny potwór. Z mitów z
mojego świata. Stworzony przez człowieka pochodzącego z Ziemi.
Zerknęłam na Octavię i kiwnęłam głową, gdy
uznałam, że był to odpowiedni moment, by wyjść z ukrycia. Problem w tym, że
najwyraźniej nie tylko my o tym wiedziałyśmy. Gdy wyskoczyłyśmy na środek
korytarza, mocno zaciskając oczy, by nie spojrzeć gorgonie i idąc właściwie na
oślep, poczułam mocne uderzenie czegoś wąskiego prosto w twarz, rama lustra
wypadła mi z rąk i straciłam równowagę. Upadłam na posadzkę, amortyzując upadek
rękami, a nad sobą usłyszałam krzyk Octavii i szum przesuwanego wężowego ogona.
Odemknęłam nieco powieki i spojrzałam przed
siebie, wzrokiem poszukując dziewczyny. Akurat w porę, by zobaczyć, jak
spojrzała prosto na stojącą przed nami meduzę, zasłaniając się dłońmi; nic jej
to jednak nie dało. Patrzyłam przez zmrużone oczy, jak powoli zamieniała się w
kamień, jak każdy skrawek jej skóry zmieniał się w szary, aż w końcu jej twarz
zastygła w wyrazie przerażenia, a oczy również zszarzały, straciły blask,
życie. Octavia zniknęła, zastąpiona przez kamienny posąg, ręką zasłaniający się
przed zagrożeniem.
Dostrzegłam gwałtowny skręt tułowia meduzy i
zdążyłam zacisnąć oczy, zanim ta zwróciła się do mnie. Przez chwilę czułam się
kompletnie bezbronna, gdy tak leżałam na posadzce, zastanawiając się, co meduza
ze mną zrobi – czy zabijała ludzi, którzy nie chcieli spojrzeć jej w oczy? A
potem poczułam na twarzy coś ruszającego się, śliskiego, podłużnego – po chwili
zrozumiałam, że to były węże. Te same, które zamiast włosów oplatały jej głowę.
– Spójrz na mnie, Dorothy – usłyszałam i nie
miałam siły pytać, skąd znała moje imię. Miałam na to zbyt ściśnięte gardło. –
No dalej, otwórz oczy. Obiecuję, że cię nie ugryzę.
Czułam na twarzy jej oddech i słyszałam, z jak
bliska dochodził jej głos. Musiała mieć głowę tuż przy mojej, co zresztą sugerowały
też wijące się po mojej twarzy węże. Zacisnęłam mocniej oczy, modląc się, by
przypadkiem nie przyszło mi do głowy ich otworzyć. Problem w tym, że bez wzroku
naprawdę byłam bezbronna.
Prawie.
– Pieprz się – wycedziłam przez zęby, po czym
zrobiłam coś, czego nigdy wcześniej nie robiłam.
Wycelowałam tak, jak kilka razy pokazywali mi
moi znajomi płci męskiej, po czym z całej siły przywaliłam czołem w miejsce, w
którym, jak przypuszczałam, powinna znajdować się jej głowa.
W coś trafiłam, to pewne. Powiedział mi to
wściekły syk meduzy i gwiazdy, które pojawiły mi się przed oczami. Zapewne nie
zrobiłam tego jednak tak, jak powinnam była, bo ból w czaszce był porażający;
zdążyłam jednak wymacać ramę lustra, które wcześniej upuściłam, zanim krzyk
meduzy ustał, i skryć się za nim. Uchyliłam powieki, na wszelki wypadek patrząc
bardziej pod nogi i podniosłam lustro wyżej, chociaż było ciężkie i z trudem je
uniosłam.
Zobaczyłam wijące się konwulsyjnie węże na
głowie potwora i jej twarz przysłoniętą dłońmi, w którą zapewne trafiłam
czołem. Przechylała się na boki i darła, jakby bardzo ją bolało. Jakoś wcale
nie było mi jej szkoda. Może dlatego, że wiedziałam, że mimo to cały czas była
śmiertelnie niebezpieczna. Wystarczyłoby, żeby odjęła ręce od twarzy i
spojrzała mi prosto w oczy… tylko tyle.
Tylko tyle zrobiła innym osobom, które trwały uwięzione w tym korytarzu.
– Ej, ty! – zawołałam więc, próbując ściągnąć na
siebie jej uwagę. Dłonie meduzy powoli odsunęły się z twarzy, czym prędzej
spuściłam więc wzrok. – Teraz to ty spójrz na mnie! No dalej, potworze,
dokończ, co zaczęłaś…!
Podniosła na mnie wzrok w tym samym momencie,
gdy zasłoniłam się lustrem. Niemalże w tej samej chwili rozdzierający krzyk
przeszył korytarz, a ogon gorgony zamachnął się po raz ostatni, mierząc prosto
we mnie. Zasłoniłam się ramieniem, chroniąc lustro, i poczułam kolejne
uderzenie na skórze, tak mocne, że prawie złamało mi rękę. Zachwiałam się, ale
nie upuściłam lustra, modląc się, by to zadziałało.
A potem… naprawdę się udało.
Trwało to chwilę dłużej niż w przypadku Octavii.
Najpierw meduza przez moment wpatrywała się w swoje odbicie, jakby nie mogła
przestać. Potem zaczęła się zmieniać, powoli, ale nieodwracalnie i
nieubłaganie. Najpierw jej oczy zamieniły się w dwa kamienie, za nimi skamieniała
cała twarz, a potem także dalsze części jej ciała. Odpełzłam od niej powoli,
tak na wszelki wypadek cały czas trzymając lustro przed sobą niczym tarczę,
wiedziałam jednak, że już po wszystkim. Po chwili meduza cała zamieniła się w
kamienny posąg, pokonana swoją własną bronią.
Rozejrzałam się dookoła. Najbliżej mnie stojąca
Octavia też nadal była posągiem. Serce zabiło mi z niepokoju. Zakładałam, że
pokonanie meduzy cofnie efekt, jaki jej spojrzenie wywołało na reszcie obecnych
w korytarzu, może dlatego, że Król Gnomów zapewniał, że Jacka dało się
uratować. Co jednak, jeśli się myliłam? Co, jeśli oni już na zawsze mieli
zostać posągami?
Zadziałałam instynktownie. Gdybym miała się nad
tym zastanawiać, obmyślać plan, pewnie nigdy bym się na to nie zdecydowała w
obawie, że robiłam coś, od czego nie było już odwrotu; jednak nie w tamtej
chwili. W tamtej chwili chciałam tylko pokonać meduzę. Właśnie dlatego
podniosłam się z klęczek, chwyciłam lustro i zamachnęłam się, z całej siły
mierząc nim w meduzę.
Kamień roztrzaskał się w drobny mak, czego
właściwie nawet się nie spodziewałam. Wystarczyło jedno uderzenie, by meduza z
posągu zamieniła się w kupkę gruzu, a przecież nie miałam specjalnie dużo pary
w rękach. Rzuciłam lustro na ziemię, przyglądając się resztkom pozostałym z
meduzy. Tak, od tego zdecydowanie nie było już powrotu. Jeśli to nie miało
pomóc…
Pomogło.
Przekonałam się o tym już po chwili. Najpierw
dotarł do mnie jęk Octavii. Rzuciłam się do niej, by się przekonać, że kamień
powoli ustępował, zastąpiony żywym ciałem, i choć ustępował powoli, jakby
niechętnie, nie było wątpliwości, że Octavia wracała do życia. Roześmiałam się
nerwowo i chwyciłam ją za ramiona.
– Poradzisz sobie, prawda? – zapytałam
niepotrzebnie. Gdy tylko była w stanie, skinęła głową. – To dobrze, bo
przepraszam cię, ale muszę znaleźć Jacka.
Odwróciłam się i pobiegłam przed siebie
korytarzem, szukając miejsca, w którym widziałam posąg Jacka. Serce biło mi
coraz szybciej, gdy po drodze mijałam kolejne posągi, również powracające do
życia. Niektórym zajmowało to więcej czasu, innym mniej; po fakcie, że Octavia
właściwie była pierwsza, domyśliłam się, że zależało to od czasu, przez jaki
ofiara pozostawała zamieniona w kamień. To napełniało moje serce nadzieją, bo
wiedziałam, że Jack też miał się obudzić.
Dopadłam go na czas. Prawie przebiegłam obok
niego, mijając jakiegoś mężczyznę, młodego blondyna, który właśnie odzyskał
przytomność i rozglądał się dookoła z pewnym oszołomieniem; zaraz potem jednak
dostrzegłam ręce wyciągnięte w stronę lustra i przystojną twarz, już nie
wyrzeźbioną w kamieniu, która tak głęboko wryła mi się w pamięć, że
podejrzewałam, że już nigdy, niezależnie od okoliczności, nie miałam jej
zapomnieć. Właściwie byłam tego pewna.
Nie zwolniłam ani na chwilę i wpadłam na niego z
impetem, zarzucając mu ramiona na szyję i przytulając się do niego z całych
sił. Chyba mniej więcej w tym samym momencie Jack odzyskał czucie w całym
ciele, bo od siły mojego uderzenia stracił równowagę i polecieliśmy na ziemię
razem, z gracją worka kartofli. Ręce Jacka objęły mnie w pasie, jeszcze zanim
uderzyliśmy o posadzkę, a właściwie – zanim uderzyły w nią plecy Jacka. To
musiało boleć.
– Dorothy? – Głos Jacka brzmiał dziwnie słabo,
był zachrypnięty bardziej niż zwykle, niepewny. Mężczyzna dotknął dłońmi moich
policzków, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem i nadzieją. Jego szare oczy
wyrażały dużo więcej uczuć niż zwykle. – To naprawdę ty? Skąd się tutaj
wzięłaś?
– Przyjechałam cię uratować, Jack. – Mówiłam z
trudem, bo gardło miałam ściśnięte od ledwie wstrzymywanego płaczu. To miał być
płacz radości, płacz ulgi, ale i tak nie chciałam sobie na niego pozwolić. Nie
w tamtej chwili. – I właśnie to zrobiłam. Uratowałam cię.
Nie wiedziałam, jak bardzo za nim tęskniłam,
póki nie zobaczyłam go tam, żywego, lekko zdziwionego moim pojawieniem się,
póki nie nasyciłam oczu znanymi mi tak dobrze szczegółami, włącznie ze
zmarszczkami wokół oczu i niewielkimi bliznami na twarzy. Nie wiedziałam, jak
bardzo za nim tęskniłam, póki nie usłyszałam tego nieco zachrypniętego,
niskiego, przyjemnego głosu, zwracającego się do mnie z czułością, która
kompletnie do niego nie pasowała. Nie wiedziałam, jak bardzo tęskniłam, póki
nie poczułam dotyku jego szorstkich dłoni na twarzy, tego dotyku, pod wpływem
którego zamknęłam oczy z przyjemności.
Chyba to wszystko właśnie doprowadziło mnie do
płaczu. Tęsknota, będąca tak integralną częścią mnie, że nawet nie zdawałam
sobie z niej sprawy. Ulga, że naprawdę udało mi się to, co jeszcze nie tak
dawno wydawało się wprost niemożliwe do osiągnięcia. Radość, że znowu mogłam
czuć dotyk jego dłoni na skórze i słuchać jego głosu. Niepewność, jaką czułam
na myśl o tym, jak intensywne były moje uczucia. Nadal się tego bałam. Ale nie
zamierzałam się już wycofywać.
Zanim zdążył coś odpowiedzieć, pochyliłam się i
pocałowałam go. Nie wahałam się ani chwili, nie myślałam o naszym ostatnim – a
zarazem pierwszym – pocałunku, który doprowadził do mojej śmierci. Nie myślałam o żadnej przeszkodzie, która
mogłaby mnie zmusić choćby do wahania; po prostu to zrobiłam, pocałowałam go
gwałtownie i zachłannie, wkładając w ten pocałunek cały mój żal, całą moją
tęsknotę i cały strach, które odczuwałam, odkąd obudziłam się w Iw, a nawet
jeszcze wcześniej. Objęłam go mocniej, rozłożyłam nogi, praktycznie siadając na
nim okrakiem, i pogłębiłam pocałunek, nie czekając na jego odpowiedź.
Jack potrzebował chwili, zanim dołączył do mnie
i przejął kontrolę nad pocałunkiem, zmieniając nieco tempo i obejmując mnie
mocno. Nawet mu się nie dziwiłam, w końcu jeszcze chwilę wcześniej miał serce z
kamienia. Jedna jego dłoń powędrowała na mój kark, by następnie znaleźć się we
włosach, druga zaś została na policzku. Kciukiem Jack zmusił mnie do szerszego
otwarcia ust; nie wahałam się ani chwili, pozwoliłam mu na wszystko i dopiero
po chwili poczułam, że znowu traciłam oddech. Tym razem jednak była to wina
samego pocałunku, nie czarów Clarissy.
– Wszystko w porządku? – zapytał Jack z
niepokojem, gdy oderwałam się od niego na moment, by zaczerpnąć oddechu.
Kręciło mi się w głowie i czułam się jak pijana, wiedziałam jednak, że to była
wina hormonów szczęścia. Dawno nie czułam się tak szczęśliwa jak wtedy, gdy
wreszcie go odnalazłam. Pospiesznie pokiwałam głową. – Bałem się, że to wtedy,
w Arkansas… Że to mogła być moja wina…
– Pośrednio pewnie tak – odparłam beztrosko,
uśmiechając się lekko. – W końcu to wina zaklęcia, jakie rzuciła na ciebie
Clarissa. Ale podejrzewam, że było jednorazowe. A nawet jeśli nie, to jesteśmy
w Iw, tutaj chroni mnie zaklęcie mojej mamy.
Jack odsunął mnie od siebie stanowczo i podniósł
się do pozycji siedzącej; niechętnie poszłam za jego przykładem, widząc po jego
minie, że nie miałam usłyszeć niczego dobrego. Usiadłam mu na nogach i objęłam
go za szyję, a Jack na szczęście nie zaprotestował, za to położył mi ręce w
talii, żeby mnie unieruchomić. Udało mu się to doskonale, natychmiast zamarłam
pod jego dotykiem.
– Więc to prawda? To przeze mnie wtedy… niemalże
zginęłaś? – zawahał się przed tymi ostatnimi słowami. Wywróciłam oczami.
– Nie zginęłam niemalże, Jack. Ja wtedy umarłam. Ale na szczęście miałeś dość
przytomności umysłu, by zabrać mnie przez tornado do Iw. To mnie ocaliło. Więc
w zasadzie… nie przyczyniłeś się do mojej śmierci, wiesz? Ty mnie uratowałeś.
I, od razu mówię, tak na wszelki wypadek, gdyby przyszło ci do głowy coś
głupiego, masz myśleć właśnie w ten sposób. Gdyby nie twoja pomoc, już bym nie
żyła. Koniec tematu.
W ten sposób zabiłam też klimat, poza tym
wiedziałam, że nadal znajdowaliśmy się w królestwie Króla Gnomów, należało się
więc stamtąd wynosić i nie mogliśmy dłużej całować się na posadzce w korytarzu,
w którym pełno było szpiegowskich luster właściciela tego miejsca. Obydwoje to
wiedzieliśmy, pewnie dlatego Jack zrezygnował z dalszej dyskusji. Póki co, tego
jednego byłam pewna – znałam go wystarczająco, by wiedzieć, że dla niego to nie
był zamknięty temat.
Bałam się trochę jego wyrzutów sumienia i tego,
co mógł wykombinować; z drugiej strony byłam przekonana, że potrafiłam sobie z
nim poradzić i przekonać go do swojego zdania. A przynajmniej taką miałam
nadzieję.
– Musimy się stąd wydostać. – On pierwszy
odzyskał przytomność umysłu, jak zawsze. Praktycznie zrzucił mnie z siebie,
wstał, po czym wyciągnął rękę, by i mnie postawić do pionu. Pochwyciłam ją bez
chwili namysłu. – Skąd w ogóle się tu wzięłaś, złotko?
– To proste. Dowiedziałam się, że tu trafiłeś, i
postanowiłam cię ratować – wypaliłam bez namysłu. Widząc jego zszokowaną minę,
wywróciłam oczami. – No co, myślałeś, że cię tu zostawię, gdy dowiedziałam się,
że trafiłeś do Króla Gnomów? Spokojnie, nie byłam sama. Miałam pomoc. Całkiem
niezłą pomoc.
Przemilczałam fakt, że cała owa pomoc dała się
zamienić w kamień, gdy przyszło co do czego. Nie to w tamtej chwili było
najważniejsze.
Chwyciłam go za rękę – jakie to było cudowne
uczucie, móc złapać Jacka za rękę! – i ruszyłam z nim z powrotem w stronę
Octavii, mijając po drodze nieznanych mi ludzi, którzy właśnie budzili się ze
stanu, w jakim zostawiła ich meduza. W korytarzu było ich naprawdę sporo i
większości w ogóle nie znałam. Rozpoznałam jednego czy dwóch marynarzy Noah,
reszta była mi kompletnie obca. Widać Król Gnomów lubił dość często tak się
zabawiać, patrząc, jak inni zamieniali się w kamień pod wpływem spojrzenia
meduzy.
Z Octavią spotkałam się w pół drogi. Moje
przedłużone przywitanie z Jackiem dało jej dość czasu, by wytropić Nicka, Noah
i kilka osób z jego załogi, którzy obecnie szli z nią. Jack przywitał się z
Noah jak ze starym znajomym, podobnie z Nickiem – chociaż zawsze miałam
wrażenie, że ci dwaj się nie lubili – po czym z rezerwą przyjrzał się Octavii.
Po chwili spojrzał na mnie, a jego wzrok mówił wszystko. „Jesteś pewna, że
możemy jej ufać?”, tyle w nim widziałam. Skinęłam głową.
W końcu gdyby nie ona, nigdy nie odnalazłabym
Jacka.
– Nie uwierzysz, kogo tu znaleźliśmy, Dorothy –
odezwała się Octavia, uważnie przypatrując się Jackowi. W jej wzroku widziałam
wyłącznie ciekawość i wcale się jej nie dziwiłam: ostatecznie to dla niego
wszyscy ryzykowaliśmy życiem. Totalnie rozumiałam jej ciekawość. – To naprawdę
niesamowite. Wiesz, że Król Gnomów trzymał tutaj całą rodzinę królewską, którą
sprzedał mu Irving? Przez cały ten czas byli zaklęci w kamień! Wiesz, co to
znaczy?!
– Że Iw w końcu będzie miało króla, na jakiego
zasługuje. – Z szeregu wyszedł młody, najwyżej osiemnastoletni chłopak, wysoki
blondyn, w którym było coś znajomego. Dopiero po chwili zorientowałam się, że
miał oczy po swoim ojcu, a poza tym że minęłam go, kiedy biegłam do Jacka. W
ogóle nie pomyślałam wtedy, że mógł być członkiem rodziny królewskiej! – Jestem
Ian, najstarszy syn króla Irvinga. Chciałem tylko powiedzieć, że zawdzięczamy
ci nasze życie, Dorothy. Całe królestwo będzie ci wdzięczne, kiedy wreszcie
obalimy rządy mojego ojca. Za to chciałem ci podziękować.
– Ja też. – Zza chłopaka wyłoniła się kobieta,
którą znałam już z portretu. Wyglądała trochę starzej niż na obrazie, a jasne
blond włosy opadały jej na ramiona i w dół wzdłuż pleców, jakby nie miała czasu
ułożyć z nich jakiejkolwiek fryzury; oczy jednak patrzyły na mnie tak samo
hardo, jak wtedy z portretu, i mimo jej mizernej postury i wzrostu – była
niższa nawet ode mnie – wiedziałam, że ta kobieta miała charakter. I to nie
byle jaki. – Nie za królestwo, oczywiście. Za moje dzieci. Uratowaliście moje
dzieci i za to będę wam dozgonnie wdzięczna.
Faktycznie, gdzieś z tyłu dostrzegłam jeszcze
kilka osób, właściwie dzieciaków, podobnych raczej do księcia Iana niż do ludzi
Noah. Najmłodsze dziecko miało może z osiem lat i było słodką, przestraszoną
blondynką o pucułowatych policzkach i przestraszonym, niebieskim spojrzeniu.
Tuliło się do maminej spódnicy i starało się stać niewidzialne. Wcale jej się
nie dziwiłam.
– Zróbcie dla mnie jedno. Rządźcie Iw
sprawiedliwie, a będziemy kwita – odpowiedziałam więc krótko, bo nie uważałam,
żeby ich uwolnienie było w jakimkolwiek stopniu moją zasługą. W końcu ja
chciałam tylko uwolnić Jacka. – A teraz chodźmy. Im szybciej się stąd
wydostaniemy, tym lepiej.
Chwyciłam Jacka za rękę i skierowałam się z nim
do wyjścia z korytarza, tego samego, którym tam trafiliśmy. Byłam pełna nadziei
i dobrych myśli – w tamtej chwili naprawdę sądziłam, że nie mogło stać się nic
złego, gdy miałam obok siebie Jacka. A on, jakby usłyszał te myśli i zrozumiał,
mocniej ścisnął moją rękę i wyszedł o krok do przodu, najwyraźniej chcąc mnie chronić
przed tym, co nas jeszcze czekało. Ciągle przecież musieliśmy przeżyć
konfrontację z Królem Gnomów, który zgodził się na wydostanie Jacka zapewne
tylko dlatego, że nie sądził, byśmy byli w stanie to zrobić. Nie przejmowałam
się tym jednak. Nie przejmowałam się niczym.
W tamtej chwili liczyło się tylko to, że
odzyskałam Jacka.
Z resztą, byłam tego pewna, mogliśmy sobie
poradzić.
Dying from happiness
OdpowiedzUsuńJaaaaaack ożył..inni tez.... Ale Jack ożył, a dorothy nie odwalala cyrków i go po prostu pocałowała. Mam nadzieję, ze i on nie bedzie odwalał cyrków i źe zrozumiał,ze teraz moze juz sobie całkować dorothy ile dusza zapragnie...no moze po tym, jak hyz wyjdą z królestwa króla Gnomow. Mają sporą armię, ale pewnie łatwo nie będzie. Król sie pewnie juz otrząsnął z szoku i szykuje powitanie dla grupy ożywionych .... Hm, jednak była tutaj w jakimś sensie magia dorothy, a elasciwie jej matki. Nie mogę doczekać się cd. Mam nadzieje, ze ten młody szybko zostanie władcą Iw,na pewno będzie lepszy niz ojczulek. Zapraszam na zapiski-condawiramurs
UsuńNo ba, teraz już właściwie nie ma powodów, by odwalać cyrki;) chociaż... może z jeden powód by się znalazł, ale o tym później xd więcej o ich dwójce zresztą już po tym, jak uciekną z Iw:) podpowiem tyle: zarówno Król Gnomów, jak i król Irving jeszcze nie odpuszczą^^ no i tak, rzeczywiście zadziałała tutaj magia Glorii. A co do syna króla - może o tym jeszcze gdzieś później wspomnę, nie zdecydowałam na razie;)
UsuńCałuję!
Wiedziałam, że Dee bez problemu da sobie radę. Tak naprawdę tylko ona jedyna mogłaby sobie poradzić z meduzą. Co prawda Jack jej trochę pomógł, bo w końcu to on pierwszy wpadł na pomysł z lustrem, ale dzięki magii jaką ma w sobie Dorothy, udało się odwrócić czary Króla Gnomonów. Przez chwilę zastanawiałam się, co potem, jeśli nie uda się odczarować ludzi. Myślałam, że to Król dopiero z własnej woli ich odczaruje, skoro on stworzył Gorgonę, ale na szczęście okazało się, że nie. Nie wiem, czy Król zdecydowałby się odczarować ludzi, bo mam też poważne wątpliwości, że będzie chciał ich wszystkich uraczyć kolejną swoją zabawką, ale pewnie i tak Dee, Jack, Octavia i Nick, wraz z ekpią z Tornada, poradzą sobie z utrudnieniami, jakiekolwiek by one nie były.
OdpowiedzUsuńI cieszę się z powitania Dee z Jackiem. Długo ze sobą walczyli, a teraz, po kilku trudnościach przynajmniej mogli się pocałować, nie obawiając się, że dziewczyna padnie nieżywa. Teraz mogą śmiało wracać do Oz i próbować pokonać Clarissę.
Pozdrawiam i życzę weny <3
Czasami mam wrażenie, że to wygląda tak, jakby Dee mogła wszystko i w ogóle była taka bardzo Mary Sue xd ale staram się, żeby miało to w miarę racjonalne wytłumaczenie, tak jak tutaj - w końcu nikt oprócz niej nie mógł użyć lustra, żeby pokonać meduzę;) a problem z odczarowaniem ludzi sam się rozwiązał, zresztą ten wątek "uciekania" magii po śmierci osoby za nie odpowiedzialnej będzie mi jeszcze potem potrzebny. Co do Króla Gnomów natomiast - niee, on się jeszcze nie poddał, absolutnie... xd
UsuńNo i między nimi też powinno być tylko lepiej:)
Dziękuję i całuję!
A skąd, Dee jest zaradna i stara się robić tak, by wyjść z opresji cało ( pomijając fakt, że czasami na własne życzenie pcha się w kłopoty xd ), ma głowę na karku. Przynajmniej dzięki temu wiemy, że ona sobie poradzi w podobnych sytuacjach. W końcu, kto nie jak Dorothy Gale? jestem tego ciekawa, choć mam pewne podejrzenia, ale powstrzymam się pisania o nich i po prostu zaczekam, a nuż okaże się, że miałam rację. No cóż, jasne, że się nie podda, nie może być przecież łatwo, ale mam nadzieję, że uda im się w miarę szybko opuścić podziemia Króla Gnomonów;)
UsuńAww, tak się cieszę <3 Ciekawa jednak jestem, jak to będzie z Nickiem i Octavią.
No tak... Dorothy prędko w kłopoty pchać się nie przestanie i nawet będzie to jeszcze wyjaśnione, dlaczego. A co do tych podejrzeń - prędko się to jeszcze nie wyjaśni, także musisz poczekać z nimi poczekać, ale ciekawe, czy zgadniesz;)
UsuńWątek Nicka i Octavii też jeszcze na pewno rozwinę, spokojnie. Tylko muszę mieć odpowiednie okoliczności ;>
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo tęskniłam za Jackiem! Ale w końcu jest, mój, kochany! Pocałunek - idealna forma powitania, polecam częściej stosować :D
OdpowiedzUsuńTak się cieszę na powrót Jacka, że chyba nic więcej nie napisze.
Ale poprawiłaś mi humor przed maturą!!
Pozdrawiam i do zobaczenia za tydzień ;)
Viv
To tak jak Dorothy:) na pewno będą ją stosować częściej w przyszłości :D
UsuńNo to bardzo się cieszę:) i w takim razie powodzenia życzę na maturze i trzymam kciuki!
Całuję!