11 kwietnia 2015

57. Dorothy i elektryczne węgorze

Zwlekałam krótko, wiedząc, że jeśli szybko nie zdecyduję się na zejście, nie zrobię tego nigdy. Chociaż serce kołatało mi w piersi ze strachu – sama nie wiedziałam, czy bałam się bardziej wysokości czy tego, co czekało na nas na dole, czy jeszcze czegoś innego – odważnie postanowiłam zejść jako trzecia, po Nicku i jednym z marynarzy Noah. Na odchodnym Octavia dodała mi otuchy krótkim uściskiem ręki, jakby wiedziała, co się ze mną działo. Zapewne zresztą tak było: miałam wrażenie, że przed tą dziewczyną nic nie mogło się ukryć. To pewnie ze względu na magiczne umiejętności, które posiadała.
Dałam obwiązać się w pasie liną, której drugi koniec został bezpiecznie przymocowany do pnia drzewa tuż przy resztkach mostu, po czym z irytacją spojrzałam na swój strój. Miałam na sobie wciąż buty na obcasie i sukienkę, wprost idealny strój na taką wspinaczkę, nie mogłam jednak pozwolić, żeby mnie to spowolniło. Każdy schodził w dół przynajmniej kilka minut, co w praktyce oznaczało, że zanim na dole znajdą się wszyscy, zdąży się zrobić kompletnie ciemno. Jak w tych warunkach Nick zamierzał wspiąć się na górę – nie miałam pojęcia i wolałam o tym w tamtej chwili nie myśleć.
Ześlizgnęłam się w dół, przez chwilę poszukując wsparcia dla stóp; w końcu oparłam się o pierwszy kamień i zeszłam kawałek w dół, podczas gdy na górze jeden z marynarzy Noah powoli poluzowywał linę. Stopa ześlizgnęła mi się z kamienia, ale szybko złapałam się skał rękami i utrzymałam w miejscu, chociaż serce zabiło mi jak oszalałe.
Boże, to był idiotyczny pomysł. To był kompletnie poroniony pomysł!
 Spróbowałam uspokoić oddech i opuściłam się w dół, szukając nogami kolejnych podpór, aż w końcu trafiłam na niewielką półkę skalną. W twarz smagnęła mnie gałąź jednego z tych karłowatych drzewek, więc chwyciłam się go bez namysłu, modląc się, by wytrzymało. Wytrzymało. Kolejny krok w dół; tym razem dłoń ześlizgnęła mi się z kamienia, poczułam ostry ból, gdy paznokieć zerwał mi się z palca do krwi, zacisnęłam jednak zęby, uznając, że przecież przetrzymam. To nic takiego…
Kolanem uderzyłam w skałę, aż straciłam na moment równowagę, drzewko jednak wytrzymało i to utrzymało mnie w miejscu, gdy szukałam oparcia dla nóg. Obcasem wczepiłam się w szparę między kamieniami i posunęłam kolejne kilka cali w dół, gdy nagle wokół nas rozbrzmiał donośny grzmot.
Po chwili na twarz kapnęły mi pierwsze krople deszczu, co tylko wzmogło moją panikę. Nick chyba krzyczał coś do mnie z dołu, ale w ogóle nie zwracałam na to uwagi, skupiając się na uspokojeniu oddechu. Pomogło wyobrażenie sobie miny Jacka, gdy powiem mu, co zrobiłam, by go uratować. Liczyłam na bardzo głęboką wdzięczność. Przyspieszyłam nieco tempo, zrobiłam jeszcze dwa kroki w dół, czując kolejne, coraz częstsze krople deszczu, aż w końcu rozpadało się na dobre; przesunęłam dłoń do kolejnego kamienia, równocześnie szukając oparcia dla prawej stopy, i właśnie wtedy ręka ześlizgnęła mi się z mokrej skały, straciłam równowagę i poleciałam w tył.
Krzyknęłam odruchowo, gdy gwałtowne szarpnięcie wycisnęło ze mnie całe powietrze i sprawiło, że żebra odpowiedziały oślepiającym bólem, aż zacisnęłam mocno powieki. Nie spadłam daleko, najwyżej parę stóp; na szczęście ludzie Noah czuwali na górze przy linie, za co byłam im bardzo wdzięczna. Potrzebowałam chwili, żeby uspokoić szalone bicie serca.
– Dorothy! – Przez szum w uszach przebił się zaniepokojony głos Nicka. – Dorothy, wszystko w porządku?! Poczekaj tam, idę do ciebie!
– Nie, nie trzeba! – odkrzyknęłam, jakby to jedno zdanie zmobilizowało wszystkie moje siły. Wyciągnęłam rękę i z trudem złapałam się mokrej skały, machając równocześnie głową, by usunąć krople deszczu, które spadły mi prosto na oczy. Skała była coraz bardziej śliska, w miarę jak deszcz padał coraz mocniej, w końcu jednak udało mi się przyciągnąć z powrotem do ściany. – Dam sobie radę!
Słyszałam, że miałam zachrypnięty głos, postanowiłam jednak nie zwracać na to uwagi. Palce ślizgały się po mokrej powierzchni skał, a mój oddech przyspieszał coraz bardziej pomimo bólu w żebrach, gdy zrobiłam kolejne dwa kroki w dół. Nogi drżały mi z wysiłku i właśnie wtedy, kiedy dosięgnął mnie pierwszy skurcz w łydce, usłyszałam ponownie głos Nicka:
– Dorothy, puść się! Puść wszystko! Ściągniemy cię w dół!
Tym razem posłuchałam go bez namysłu. Lina cały czas była napięta po moim ostatnim upadku, dlatego tym razem nawet mną nie szarpnęło; ludzie Noah na górze przytrzymali mnie, po czym powoli zaczęli popuszczać linę, spuszczając mnie coraz bardziej w dół. Chwyciłam linę rękami i po raz pierwszy spojrzałam za siebie, by stwierdzić, że ziemia była już zaskakująco blisko. Dzieliło mnie od niej ledwie jakieś pięćdziesiąt stóp.
Pokonanie tego dystansu zajęło ledwie parę minut. W tym czasie rozpadało się na dobre, a kolejna błyskawica rozdarła powietrze akurat wtedy, gdy moje stopy dotknęły wreszcie ziemi. Poczułam ulgę tak mocną, że aż zakręciło mi się w głowie, ugięły się pode mną kolana i pewnie bym upadła, gdyby nie Nick, który podbiegł do mnie w tej samej chwili i zaczął rozplątywać wiążącą mnie w pasie linę.
– Dobrze się czujesz, Dee? – zapytał z troską, wpatrując się we mnie między strugami deszczu, kiedy wreszcie rozwiązał linę i krzykiem oznajmił, że można wciągać ją z powrotem na górę. – Jesteś strasznie blada.
– Trochę mi zimno. – Szczęknęłam zębami, bo zdążyłam kompletnie przemoknąć, a nadal miałam na sobie przecież tylko cienką sukienkę. Nick raz jeszcze spojrzał na mnie z troską, po czym zdjął swoją skórzaną kurtkę i narzucił mi ją na ramiona. Uśmiechnął się przy tym pocieszająco, trochę krzywo, jak to zwykle on.
– Wszystko w porządku, już jesteś na dole, Dee. Na górę też cię wciągniemy.
Odgarnął mi z twarzy mokre włosy czułym gestem, od którego zachciało mi się płakać. Chcąc ukryć drżenie rąk, skupiłam się na wkładaniu ich w ogromne rękawy kurtki, a choć nadal padało mi za kołnierz prosto na kark i na twarz, nagle zrobiło mi się jakoś cieplej. Poczułam w tamtej chwili ogromną wdzięczność za to, że Nick był ze mną, że zgłosił się na ochotnika, gdy mama szukała kogoś, kto popłynąłby po mnie do Iw, bo bez niego byłoby dużo gorzej. Widocznie jednak byłam na tyle słaba, że tak czy inaczej potrzebowałam oparcia w postaci męskiego ramienia.
Odsunęłam się o krok i dopiero wtedy rozejrzałam dookoła, chociaż na dole było dosyć ciemno i nie wszystko było widać dokładnie. Nie dość, że zmrok prawie już zapadł i burzowe chmury zasłaniały niebo, to jeszcze na dno wąskiej przełęczy praktycznie nie docierało światło z góry. Po chwili jednak wzrok przyzwyczaił mi się do półmroku i mogłam w nim rozróżnić poszczególne elementy.
Gdy zrobiłam ten krok w tył, chlupnęłam prosto w nurt rzeki, która przy brzegu była płyciutka, woda nie sięgała mi nawet do kostki; gdy jednak zrobiłam kolejny krok w stronę jej środka, zanurzyłam się już do połowy łydki. Wtedy jednak znalazłam się praktycznie na jej środku, bo strumyczek był wąski i płynął tylko środkiem przełęczy, pod obydwoma jej ścianami zostawiając wąski pasek względnie suchego gruntu.
Poza tym było tam klaustrofobicznie. Człowiek Noah, który zszedł na dół przede mną, stał pod przeciwległą ścianą i czekał, aż reszta zejdzie, po napięciu mięśni widziałam jednak, że był gotów podejść bliżej i pomóc, gdyby zaszła taka potrzeba; póki co jednak widocznie wolał nie przeszkadzać, co na tak niewielkiej przestrzeni było całkiem zrozumiałe. Wąski przesmyk ciągnął się w obydwie strony, aż rzeka ginęła w mroku, i na tyle, na ile mogłam zobaczyć, ściany przełęczy były równie strome. Patrząc w górę, widziałam tylko ostre kamienie, ogromne głazy i wątłe drzewka między nimi. Ani skrawka nieba, ani jednego promienia słońca. Nie wspominając już o ciemności, ulewie i burzowych chmurach.
Kolejny człowiek Noah zszedł po ścianie na dół, w przeciwieństwie do mnie bez pomocy kolegów z góry. Najwyraźniej byłam beznadziejna. Za nim podążył następny; Octavia nadal pozostawała na górze i aż zaczęłam się zastanawiać, czy aby nie tylko ja obawiałam się tego zejścia. Zrobiłam kolejny krok w kierunku rzeki, czując na łydkach jej słaby prąd – nie miało to większego znaczenia, skoro i tak byłam już przemoczona – i zaszczękałam znowu zębami, obejmując się ramionami. Mimo skórzanej kurtki Nicka nadal było mi zimno.
Wydało mi się nagle, że przez szum deszczu, płynącej rzeki i krzyki ludzi Noah usłyszałam coś jeszcze, jakiś szelest, który kazał mi się odwrócić w stronę ściany przełęczy, po której schodził właśnie jeden z marynarzy; tym razem byłam już niemalże pewna, że w ciemności dostrzegłam coś między skałami. Oczywiście nadal mogło mi się wydawać. Było ciemno, padał deszcz i widoczność przez to była naprawdę słaba. Ale mimo wszystko byłam przekonana, że na zboczu coś się poruszyło – coś żywego, co bardzo chciało pozostać niezauważone, coś niedużego, szarego, wtapiającego się w tło, a równocześnie bardzo zwinnego i szybkiego. Coś, co mogło nam zrobić krzywdę.
Raz jeszcze rozejrzałam się dookoła. Na dnie przełęczy byliśmy uwięzieni niczym w porządnej klatce. Jeśli obserwowało nas coś, co tak dobrze poruszało się po praktycznie pionowych ścianach, mieliśmy przechlapane. I mogło być tak, że pakowaliśmy się prosto w pułapkę.
– Nick! – krzyknęłam w stronę drwala, nadzorującego zejście kolejnego marynarza; zanim jednak Nick zdążył się do mnie odwrócić i podejść bliżej, nagle stało się coś dziwnego.
Poczułam, jak coś dużego chlupnęło do wody tuż obok mnie; odskoczyłam odruchowo, czując okropny, obezwładniający ból w prawej nodze. To był jednak tylko pierwszy moment; zaraz potem ból rozszedł się na resztę ciała, aż zgięłam się w pół i krzyknęłam, jeszcze zanim automatycznie zacisnęłam zęby. Upadłam na ziemię, miałam jednak na tyle przytomności umysłu, by pospiesznie wycofać się z wody, chociaż w nogach czułam paskudne skurcze. Serce waliło mi tak mocno, jakby chciało wydostać się z piersi.
– Dorothy! Co się dzieje?! – krzyknął Nick, podbiegając do mnie; chciał mnie chwycić i podnieść na nogi, ale zatrzymałam go stanowczym ruchem ręki.
– Nie dotykaj mnie, Nick! Coś wpadło do wody. Coś…
Rozejrzałam się dookoła i już po chwili zobaczyłam kolejne stworzenie, spadające z nieba razem z deszczem. Z tego, co zdążyłam zauważyć, było podłużne i brunatne, niewielkich rozmiarów; rozpoznałam je od razu. Dodałam dwa do dwóch i tyle wystarczyło, żeby zrozumieć, co się ze mną działo.
Tak wyglądało porażenie prądem. Tylko to dawało takie objawy, jakby przeszło mi przez ciało stado mrówek, które dodatkowo sprawiało, że miałam skurcze w całym ciele i dłonie mimowolnie mi się zaciskały, a serce waliło jak oszalałe. Nie pomagał fakt, że nadal byłam mokra i nadal znajdowałam się na mokrym podłożu, co więcej – nie pomagał fakt, że z nieba lał się deszcz, który zdążył już zmoczyć wszystko dookoła.
– Poraził mnie prąd – powiedziałam drżącym głosem, gdy już byłam w stanie. Kolejne ciało zwierzęcia chlupnęło prosto w rzekę. – Nie widzisz? Z deszczem spadają węgorze elektryczne!
– Zaraz… Co?! – zapytał Nick bezmyślnie, a ja pomyślałam, że oni chyba w ogóle nie znali tych zwierząt. Nigdy zresztą nie sądziłam, żeby prąd elektryczny wytwarzany przez węgorze tak silnie działał na człowieka; może to jednak nie była magia, tylko moja ignorancja? – O czym ty mówisz?!
– Węgorze spadają z deszczem, Nick! – Kolejne zwierzę pacnęło na ziemię tuż obok nas i wtedy byłam już pewna. Patrzyłam, jak wiło się, próbując dostać się do wody, i dopiero po chwili ocknęłam się i wycofałam pospiesznie. Coraz bliżej i bliżej ściany przełęczy. – Wszyscy niech wyjdą z wody. Natychmiast! Unikajcie ich, jak tylko możecie!
Z trudem podniosłam się na nogi, bo nadal były słabe, a w następnej chwili Nick krzyknął i odskoczył do tyłu, trzymając się za ramię, w które uderzył go kolejny węgorz. Sekundę później chwycił mnie za rękę i odciągnął pod samą ścianę przełęczy, powtarzając wszystkim moje ostrzeżenie, by schować się przed deszczem i nie zbliżać do wody. Rychło w czas mi uwierzył, kiedy sam naocznie się przekonał, że miałam rację!
Pomogliśmy rozsupłać linę kolejnemu człowiekowi Noah, po czym stanęliśmy pod ścianą, obserwując, jak węgorze padały dookoła nas niczym wielkie krople deszczu. Było ich coraz więcej i tylko część trafiała do rzeki, inne natomiast wiły się przez jakiś czas na mokrej ziemi, dopóki się nie udusiły. Z tego, co pamiętałam o węgorzach elektrycznych, wytwarzały najsilniejszy prąd, gdy się bały, nie wtedy, gdy chciały atakować, ale w obronie – rozumiałam więc, dlaczego to mnie dostało się najbardziej. Spadanie z nieba na ziemię z pewnością musiało je przerazić.
Odsunęłam się o krok, kiedy kolejny węgorz spadł praktycznie na nas; i tak nie zdążyłam uskoczyć na czas, przez nogi przebiegł mi słaby impuls elektryczny, na szczęście jednak nie był tak mocny jak ten pierwszy, który nadal czułam w mięśniach. Nick pociągnął mnie do siebie, aż praktycznie skryłam się za nim, chociaż wiedziałam, że nie miało mi to wiele pomóc. Pozostali ludzie Noah też chowali się pod skałami, a po chwili obok nas na ziemię zeskoczył także kapitan Tornada.
– Panienka Octavia idzie następna! – wykrzyknął przez szum deszczu, próbując rozsupłać linę. Próbowałam mu pomóc, ale miałam tak zgrabiałe z zimna i drętwe od porażenia prądem palce, że niewiele to dało. Nie byłam zresztą pewna, czy nie byłoby lepiej, gdyby przeczekali ten deszcz na górze; Nick jednak szybko rozwiał moje wątpliwości, odkrzykując:
– Dobrze, musimy się stąd jak najszybciej wynosić! Boję się, że od deszczu podniesie się poziom wody i wtedy ostatecznie tu utkniemy!
Popatrzyłam na niego powątpiewająco, bo żeby wyjść z przełęczy, i tak musieliśmy przekroczyć rzekę, w której obecnie aż roiło się od węgorzy elektrycznych, przezornie nie powiedziałam tego jednak na głos. Nick popędził na pomoc razem z Noah, słysząc krzyk kogoś z załogi gdzieś po drugiej stronie rzeki – zapewne to znowu kogoś poraził prąd – a ja spojrzałam w górę, częściowo, by wypatrywać kolejnych węgorzy, a częściowo, by w razie czego pomóc schodzącej Octavii. Już po chwili przez kurtynę deszczu rzeczywiście ją dostrzegłam: nie schodziła sama, tylko zjeżdżała na linie, obwiązana w pasie, jak ja w końcowej fazie mojego zejścia.
Początkowo wszystko wyglądało dobrze, normalnie, jak to było chociażby ze mną. Potem jednak – Octavia nie zdążyła zawędrować za daleko i nadal była zbyt wysoko, by zejść samodzielnie albo zeskoczyć – zaczęło się dziać coś niedobrego.
Najpierw liną szarpnęło, opuszczając ją gwałtownie o kilka stóp, aż krzyknęła przeszywająco; potem zatrzymała się w miejscu, widziałam jednak, że nadal coś krzyczała, bardziej w stronę pozostałego na górze ostatniego marynarza niż do nas. W głosie Octavii słyszałam strach, ale nie mogłam rozróżnić słów.
Znowu spadła o parę stóp i znowu krzyknęła, a w następnej chwili dobił do mnie Noah. Najwyraźniej z większej odległości widział lepiej, co się działo na górze, niż ja, która znajdowałam się praktycznie pod Octavią, bo  do razu usłyszałam od niego:
– Lina zaraz pójdzie. Musi ją jak najszybciej ściągnąć w dół!
– Ściągnąć w dół?! Przecież nie zdąży! – odparłam, po czym spojrzałam ponownie w górę i zawołałam tak głośno, że aż zdarłam sobie płuca: – Octavia, chwyć się czegoś! Chwyć się ściany! Chwyć i trzymaj mocno…!
Niemalże w tej samej chwili lina puściła, widziałam to bardzo dokładnie, bo oderwana gwałtownie, spadła w dół, prosto na nas; Octavia krzyknęła rozdzierająco, a mnie serce stanęło na moment, bo już bałam się, że spadnie w ślad za liną – z tej odległości na pewno by tego nie przeżyła. Na szczęście jednak udało jej się chwycić jedną ręką skały, a drugą jednego z tych rachitycznych drzewek i tylko nogi majtały jej bezwładnie w powietrzu, nadaremnie próbowała znaleźć dla nich oparcie. Skały były śliskie od deszczu, a drzewko stanowiło marną deskę ratunku i wiedziałam, że Octavia długo tak nie wytrzyma.
– Nick! – wydarłam się więc, odwracając w kierunku rzeki, żeby poszukać wzrokiem drwala. Pomagał jednemu z ludzi Noah wydostać się z rzeki, ale słysząc mój krzyk, natychmiast się do mnie odwrócił. – Octavia…!
Wskazałam ręką wiszącą na skale i drzewku dziewczynę, a Nick w ułamku sekundy ocenił sytuację i podjął decyzję. Zostawił marynarza, któremu nie groziło przecież bezpośrednie zagrożenie, i pobiegł do nas, unikając po drodze spadających z nieba węgorzy i nie spuszczając wzroku z Octavii. Szybko oszacowałam wysokość. Jakieś sześćdziesiąt, może sześćdziesiąt pięć stóp. Nie, żeby ludzie nie przeżywali upadków z takich wysokości… Nie zamierzałam jednak liczyć na to, że Octavia spadnie na skały na dole i nie potrzaska sobie przy tym wszystkich kości.
– Idę po nią – usłyszałam tylko, gdy Nick mnie mijał; nawet na mnie nie spojrzał, tylko od razu wskoczył na pierwszą skałę i zaczął wspinać się na górę. Dopiero po chwili zauważyłam, że miał ze sobą tę drugą linę, której mieliśmy użyć do wyjścia z przełęczy.
– Trzymaj się, Nick już po ciebie idzie! – wykrzyknęłam w górę, chociaż jednak chciałam wierzyć, że zdąży, obawiałam się, że tak się nie stanie. Nickowi wędrówka w górę szła powoli, również ze względu na warunki, dzieliło go od niej jeszcze kilkadziesiąt stóp, a Octavia z każdą chwilą trzymała się skały coraz słabiej. Wpatrywałam się w nią uporczywie, chociaż deszcz zalewał mi twarz, i zastanawiałam się gorączkowo, co jeszcze mogłam zrobić. Nie mieliśmy nawet nic, co ewentualnie mogłoby zamortyzować upadek…
Krzyknęłam do Nicka, żeby się pospieszył, wiedziałam jednak, że robił, co w jego mocy. Octavia tymczasem trzymała się coraz słabiej i słabiej, zjeżdżała po skale coraz bardziej, aż w końcu – zobaczyłam to w ułamku sekundy – urwała się gałąź drzewka, którego się trzymała, i dziewczyna runęła w dół, krzycząc przeraźliwie, aż zadźwięczało mi w uszach.
– Nie! – wydarłam się i rzuciłam do przodu, chociaż naprawdę nie wiedziałam, co zamierzałam zrobić; czy w ogóle mogłam zrobić cokolwiek? W ramię uderzył mnie kolejny elektryczny węgorz, co odrzuciło mnie do tyłu, zastopowało w moim pędzie i na chwilę zamroczyło, gdy prąd przeszedł przeze mnie całą, aż ugięły się pode mną nogi. Upadłam na ziemię i to mnie otrzeźwiło; gdy ponownie otwarłam oczy, oczekując zobaczyć ciało Octavii rozpłaszczone gdzieś na skałach, ze zdziwieniem, ale i ogromną ulgą stwierdziłam, że nadal wisiało przy skałach, wysoko, ledwie parę stóp niżej od miejsca, z którego spadła.
Za rękę trzymało ją coś dziwnego, niedużego, szarego, wtapiającego się w otoczenie i ledwie widocznego w zapadłych dookoła ciemnościach. Pomimo niewielkich rozmiarów, trzymało jednak mocno, nie pozwalając jej spaść.
Pokonałam odrętwienie członków wywołane kolejnym porażeniem prądem – naprawdę, aż dziw, że nie dostałam jeszcze zawału – i wstałam na nogi, uważniej przyglądając się stworzeniu, które trzymało Octavię za rękę. Po chwili stwierdziłam, że drugie takie, bardzo podobne, podpełzło do nich z drugiej strony i pomogło temu pierwszemu ściągnąć ją na dół. Nadal, ze względu na odległość, deszcz i ciemność, nie widziałam tego czegoś dokładnie, mimo to jednak się zaniepokoiłam. To coś… To coś stanowczo nie wyglądało na człowieka.
Zdrętwiałam, przez deszcz słysząc gdzieś za sobą kroki – dziwne, powolne, trochę powłóczyste, ale miarowe. Obejrzałam się przez ramię, by stwierdzić, że kolejne trzy podobne stworzenia otaczały nas od strony rzeki, odcinając od stojących pod przeciwległą ścianą przełęczy marynarzy Noah. W miarę jak zbliżały się coraz bardziej, mogłam je też sobie lepiej obejrzeć. I tym bardziej mnie to zaniepokoiło, mimo że najwyraźniej to te stworzenia uratowały Octavii życie.
Stworzenia były nieduże, miały najwyżej cztery stopy wzrostu, i z bliska wyglądały jeszcze dziwniej. Rzeczywiście były szare, w kolorze otaczających nas skał, w dodatku miały dziwną, jakby chropowatą skórę, która sprawiała, że ich twarze wyglądały co najmniej groteskowo. Ubrane wyłącznie w szare spodnie, z łysymi głowami, zbliżały się do nas powoli, zgarbione, rękami powłócząc po ziemi, bo ramiona miały nienaturalnie długie w porównaniu do reszty ciał, zwłaszcza krótkich nóg. Ich oczy były czarne jak węgiel, a twarze wykrzywione w dziwnych, jakby szyderczych grymasach, ukazując ostre jak szpilki, niewielkie zęby.
Może i nie wyglądałyby bardzo groźnie. Ale w trzy sztuki otaczały Noah i mnie, dwie trzymały Octavię, a nie wiadomo, ile ich jeszcze czaiło się w okolicy. W końcu odkąd tylko trafiliśmy nad tę przełęcz, wydawało mi się, że na jego ścianach coś widziałam. Coś żywego.
Po chwili Nick zeskoczył na ziemię obok mnie i wysunął się do przodu, odruchowo zasłaniając mnie przed przybyszami. A potem pozostałe dwa stwory, które uratowały Octavię, odstawiły ją na ziemię obok mnie i dołączyły do swoich towarzyszy, stając naprzeciwko nas.
I tak staliśmy.
My pod ścianą, a one naprzeciwko nas.
Kątem oka dostrzegłam, że było ich więcej. Reszta otaczała ludzi Noah po drugiej stronie rzeki. A więc i o nich nie zapomnieli.
Octavia chwyciła mnie za rękę i stwierdziłam, że dłoń jej się cała trzęsła. Wcale się nie dziwiłam. Ostatecznie chwilę wcześniej znalazła się o krok od prawdopodobnej śmierci.
– To gnomy – szepnęła mi do ucha, a po głosie poznałam, że była naprawdę przestraszona. Zamrugałam oczami.
– Kto…?
– Gnomy. No wiesz, skalny ludek.
– Ludek… Nie wyglądają na ludek. Wyglądają na złośliwe stwory – mruknęłam. Octavia skinęła głową.
– Bo podobno takie są. Ale mnie uratowały, więc nie będę narzekać. Służą Królowi Gnomów. Skoro tutaj są i skoro mnie uratowały…
– To znaczy, że nie chcą nam zrobić krzywdy. Raczej zaprowadzić do Króla Gnomów – dokończyłam za nią. Moje domysły potwierdziło jej kolejne kiwnięcie głową.
– Tak, dokładnie. Jeśli chciałaś się wycofać… To już na to za późno.
Chociaż nie chciałam się wcale wycofać, i tak poczułam dreszcz przebiegający mi wzdłuż kręgosłupa. Chyba do tamtej pory nie uzmysławiałam sobie tak wyraźnie, że zmierzaliśmy prosto do paszczy lwa – najniebezpieczniejszego w całym Iw czarownika.
– Szukacie audiencji u Króla Gnomów – stwierdził piskliwym, niewyraźnym głosem jeden z gnomów. Nick przytaknął. – Król Gnomów was przyjmie. Zaprowadzimy was na miejsce.
Nie pytałam, skąd wiedzieli, że zmierzaliśmy do Króla Gnomów; nie tylko dlatego, że trochę się ich obawiałam, ale głównie dlatego, że odpowiedź mogłaby mi się nie spodobać. Król Gnomów mógł wiedzieć wiele, jeśli faktycznie był tak potężny, jak wszyscy dookoła w Iw mówili. Pocieszałam się, że w Iw nie znano wielu czarownic, skoro tak chętnie się ich pozbywano, i plotki odnośnie do reputacji Króla Gnomów oczywiście mogły być przesadzone. Mimo to wolałam siedzieć cicho.
Naprawdę miałam nadzieję, że Jack doceni, co dla niego robiłam. Ostatecznie to przez niego pchałam się prosto w tę paszczę lwa…!
Gnomy poprowadziły nas w zgrabnym kordonie, otaczając nas ze wszystkich stron, wzdłuż przełęczą, trzymając się ściany w obawie przed kolejnymi atakami węgorzy. Nie szliśmy jednak długo; wkrótce idący przodem gnom zatrzymał się przy jakimś wyjątkowo wielkim głazie, po czym po prostu wszedł za niego – dopiero z bliska okazało się, że znajdowała się tam niewielka szczelina, prowadząca w głąb zbocza przełęczy. Wahałam się tylko chwilę, gdy przyszła moja kolej, zanim weszłam do środka. Octavia miała rację, nie było już odwrotu.
A ja naprawdę chciałam uratować Jacka.
Wstrzymałam oddech – chociaż nie wiedziałam, po co – i weszłam do środka. Chociaż na zewnątrz było ciemno, w środku i tak musiałam przystanąć na chwilę, by przyzwyczaić wzrok do tego kompletnego mroku, który tam panował. Dostałam w plecy dubla od idącej za mną Octavii, więc przesunęłam się nieco w bok i poczułam chłodną, skalną ścianę, co kazało mi przypuścić, że znajdowaliśmy się w jakimś korytarzu.
Już po chwili dostrzegłam zarysy pomieszczenia, a potem także i dalsze detale, wystarczyło tylko na chwilę wytężyć wzrok. Znajdowaliśmy się w wąskim, nisko sklepionym korytarzu, prowadzącym gdzieś w głąb zbocza, a więc znajdującego się dobre kilkadziesiąt stóp pod poziomem ścieżki, którą szliśmy aż do zarwanego mostu. Ruszyłam powoli przed siebie, wyczuwając za sobą obecność Octavii, a po chwili dogoniliśmy idącego przodem gnoma z Nickiem. Korytarz po chwili zakręcał gwałtownie w prawo i po nachyleniu domyśliłam się, że również schodził trochę w dół; zapewne musieliśmy gdzieś ominąć rzekę, przez którą w końcu nie przeszliśmy. Po początkowych ciemnościach w korytarzach co jakiś czas zdarzyła się zapalona pochodnia, której światło wręcz nas oślepiało. Jeśli Król Gnomów również żył w takim miejscu, to nie dziwiłam się, że był trochę… niepokojący.
Już wkrótce przekonaliśmy się, że korytarze stanowiły istny labirynt. Bez pomocy gnomów nigdy sami nie trafilibyśmy na miejsce. Mijaliśmy mnóstwo odnóg, drzwi i sal, a jednak nasza eskorta ani razu się nie zawahała, ani razu nie zgubiła drogi. Żyli tam całe życie i najwyraźniej wiedzieli dokładnie, gdzie szli. W przeciwieństwie do nas. Zdążyłam już zacząć się martwić, jak uda nam się stamtąd niepostrzeżenie uciec, gdyby zaszła taka konieczność.
Najwyraźniej trzeba było mieć nadzieję, że nie zajdzie żadna konieczność.
– Co właściwie zamierzasz zrobić, gdy już dotrzemy do Króla Gnomów? – szepnęła mi w pewnej chwili do ucha Octavia, która trzęsła się z zimna tak samo, jak ja. Jej kurtkę pożyczył z kolei Noah, była pewnie trochę cieplejsza niż skóra Nicka, ale i tak nadal miałyśmy na sobie cienkie, przemoczone ciuchy i włosy, z których za kołnierze ściekała nam woda. Modliłam się, żebym nie dostała od tego zapalenia płuc.
– To znaczy? – odszepnęłam, odsuwając się do niej do tyłu. – Zamierzam z nim porozmawiać.
– No dobrze, ale jak. Co zamierzasz mu powiedzieć? Jak zmusisz go, żeby wypuścił Jacka, zakładając, że on w ogóle tu jest? – dopytywała z bezlitosną logiką, która powoli zaczynała mnie denerwować.
No cóż, prawdą było, że po prostu… nie miałam pojęcia, co powiedzieć, żeby namówić Króla Gnomów do spełnienia mojej woli.
– Oczywiście, że tu jest – odpowiedziałam więc najpierw na ostatnie pytanie, bo akurat tego byłam pewna. – I… przyznaję, nie wiem jeszcze dokładnie, co mu powiem… Ale coś wymyślę. I zrobię wszystko, żeby naprawdę go wypuścił, rozumiesz? Zapłacę każdą cenę. Nieważne, czego ten Król Gnomów będzie chciał w zamian.
– Wow… Chciałabym kiedyś tak kogoś pokochać – westchnęła Octavia prosto mi do ucha. Skrzywiłam się.
– Uwierz mi, nie chciałabyś. To strasznie przeszkadza rozsądkowi. Zakłóca zdolność logicznego myślenia. Sprawia, że jesteś bardziej podatna na zranienie. To naprawdę nic fajnego. Zresztą gdyby nie to, bylibyśmy teraz w drodze do Oz, a nie w kazamatach najsilniejszego czarownika w Iw.
Octavia nie odpowiedziała, ale nawet po jej milczeniu domyśliłam się, że nie zamierzała przyznać mi racji.
Szliśmy jakieś pół godziny, zanim dotarliśmy do zamieszkanej części podziemi, w których mieszkał Król Gnomów. Minęliśmy kilka domów zbudowanych w dużych salach przy ścianach; ich właściciele przyglądali nam się z ciekawością, a byli takimi samymi niskimi gnomami, jak ci, którzy nas eskortowali. Zaraz potem trafiliśmy na jakąś ścieżkę prowadzącą do zamku Króla Gnomów i poszliśmy nią, aż dotarliśmy do największej podziemnej sali, jaką kiedykolwiek widziałam.
Przez cały czas trwania tej wędrówki nie mogłam wyjść z podziwu. Sklepienia we wszystkich korytarzach i salach były wysokie, czasami tak bardzo, że tonęły we wszechobecnym mroku; o ile korytarze były jeszcze oświetlone bardzo dobrze, o tyle w dużych salach czaiło się sporo cieni, zwłaszcza po kątach i nad sklepieniem, gdzie światło nie docierało. Niektóre sale, przez które przechodziliśmy, były naprawdę ogromne, spokojnie można było budować w nich domy w sam raz dla niedużych gnomów. To było prawdziwe podziemne miasto.
 Widoki były niesamowite. Wszechobecne ciemności i wysokie, naturalnie skomplikowane sklepienia nadawały temu miejscu nieco niepokojący, ale i wspaniały wygląd. Przez moment wyrzucałam sobie, że faktycznie nie postarałam się o lepszy plan niż zapytanie Króla Gnomów, czy mógłby wypuścić Jacka; w tej scenerii ucieczka na aferę nie należałaby do najprostszych.
W końcu trafiliśmy do pałacu, który został wybudowany w dokładnie tym samym stylu, co reszta domów i innych budynków, doskonale wpasowany w wielką, wysoko sklepioną salę. Wszędzie było zimno, co bardzo mocno odczułam, nie ośmieliłam się jednak narzekać. Chciałam tylko wreszcie przejść te wszystkie korytarze i dotrzeć do miejsca, gdzie Król Gnomów miał się z nami spotkać – co też wkrótce nastąpiło.
Wprowadzono nas do sali, którą w naszym świecie można by nazwać tronową, i kazano ustawić się dokładnie naprzeciwko wielkiego kamiennego tronu, obecnie pustego. Na odchodnym jeden ze strażników powiedział jeszcze tym piskliwym, trochę nienaturalnym głosem:
– Proszę zaczekać, Król Gnomów zaraz się pojawi.
Po czym gnomy opuściły salę tronową, zostawiając nas samych.
Właśnie w tamtej chwili poczułam prawdziwy niepokój na myśl o tym, że nie miałam opracowanego żadnego sensownego planu.

2 komentarze:

  1. Jak zwykle swietnie. Nie spodziewałam sie,ze tajemnicze cienie okażą sie pomocnymi gnomami. Choc to lewnie tylko pozory. Mysle,ze król juz kd dawna oczekuje na dorothy i wszystko sobie zaplanował. Ciekawe, jak potoczy się ich rozmowa, na pewno nieoczekiwanie. Ale mam nadzoeję, ze niezaleznie od jej przebiegu, to albo dowiemy się gdzie jest Jack, albo-jeszcze lepiej-pojawi się on juz bezposrednio w następnym poście. Nie moge się doczekać :):) zapraszam do mnie na nowosc, zapiski-condawiramurs, jestem ciekawa Twojej opinii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) czy pomocne... One raczej dostały rozkaz, żeby sprowadzić Dorothy i jej przyjaciół do Króla, i to wszystko. Spokojnie - dowiemy się;) i wprawdzie w kolejnym osobiście się nie pojawi, ale w jeszcze następnym - już tak:) całuję!

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.