4 kwietnia 2015

56. Dorothy i magiczne pułapki

„Byliśmy na miejscu” okazało się dość oględnym stwierdzeniem, jako że do jaskiń Króla Gnomów mieliśmy jeszcze, jak się wkrótce dowiedziałam, szmat drogi. Miejsce, w którym przybiliśmy do brzegu, było po prostu fragmentem wybrzeża najbliższym drodze do jaskiń. Morzem nie dało się podpłynąć bliżej; resztę trasy trzeba było przebyć na piechotę.
Nie przeszkadzałoby mi to, bo miałam już spore doświadczenie w pieszych wędrówkach, gdyby nie niewygodne buty i fakt, że wszystko tak bardzo się opóźniało. Ile dni spędził Jack w jaskiniach Króla Gór, cztery? Pięć? Powoli traciłam rachubę, obawiałam się jednak, że wystarczająco, by stało się coś nieodwracalnego, po czym nie byłabym już w stanie mu pomóc.
W zasadzie bardzo się tego bałam.
Wybrzeże, na którym wylądowaliśmy, było skaliste i nieprzyjazne, porośnięte tylko pojedynczymi drzewami i w niektórych miejscach kępami traw, które wyrastały pomiędzy głazami pomimo niesprzyjających warunków. Wiał bardzo silny wiatr od morza, a fale były mocne, co trochę utrudniło nam przedostanie się na ląd. Łajba Noah zacumowała w niewielkiej, naturalnej, skalnej zatoczce, praktycznie niewidoczna z otwartego morza, i było to doskonałe miejsce na kryjówkę. W końcu nadal obawialiśmy się ewentualnego pościgu króla Irvinga.
Gdy za Octavią zeszłam na ląd, przypomniałam sobie, że w wyniku jej rewelacji na temat jej pochodzenia zapomniałam w końcu zapytać, co takiego czekało nas w drodze do Króla Gnomów. Zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać, i trochę mnie to niepokoiło, bo słyszałam przecież coś o magicznych pułapkach, czyhających na wędrowców. Byłam jedyną osobą spośród obecnych, która miała magię, było więc jasne, że w razie czego zwrócą się o pomoc do mnie. Tymczasem bardzo wątpliwe było, żebym w jakikolwiek sposób mogła pomóc, biorąc pod uwagę, że kompletnie tej mojej magii nie kontrolowałam. Nadal uważałam ją za coś obcego, co zainfekowało moje ciało, i czasami tylko, w najmniej odpowiednich momentach oczywiście, wyrywało się na wolność. Magia była czymś dzikim, nieokiełznanym, sprawiała, że nie mogłam ufać samej sobie. Ani trochę mi się to nie podobało i dziwiło mnie, że tylko ja się tym przejmowałam. Reszta – poza królem Irvingiem oczywiście – zdawała się przejść nad tym do porządku dziennego, zapewne przeceniając mnie i moje możliwości. Prawda była taka, że nadal mogłam stanowić zagrożenie.
Miałam wrażenie, że jedyną osobą, która coś z tego rozumiała, była Octavia. W końcu tylko ona widziała za drugim razem, jak przypadkowo użyłam magii i tylko ona z obecnych wiedziała, co stało się za pierwszym razem, tuż po moim przybyciu z Ziemi. A mimo to nawet ona nie była przejęta tym faktem. Co z nią było nie tak?
Kiedy wszyscy z wyjątkiem trzech osób, które zostały na pokładzie pilnować statku, znaleźli się na stałym lądzie, ruszyliśmy w stronę szlaku wąską, nieco tylko przypominającą dróżkę trasą, wiodącą szczytem ostrego, pokrytego kamieniami pagórka. Nie miałam lęku wysokości, ale nawet mnie spoglądanie na boki, na ostre zbocza pagórka, przyprawiało o gęsią skórkę. Nie chciałabym tam spaść i się potłuc.
Szliśmy długo, bo ostrożnie i powoli, cały czas oddalając się od morza, zanim dróżka nie doprowadziła nas do prawdziwego szlaku, szerokiej, ubitej drogi, serpentyną ciągnącej się na południe. To był właściwy kierunek. W zasadzie prowadziła nas Octavia, jako jedyna znająca mniej więcej położenie jaskiń, chociaż nawet ona wiedziała to tylko teoretycznie. Ale to i tak wciąż było lepsze niż nic.
Kiedy już wyszliśmy na tę lepszą drogę i nie musiałam tak mocno koncentrować się na stawianiu każdego kolejnego kroku, postanowiłam do niej podejść i zapytać o dalszą drogę. Wolałam mentalnie przygotować się na to, co nas tam czekało. Jak się okazało jednak, informacje Octavii były więcej niż mgliste.
– Trzeba cały czas iść na południe, w stronę gór – wyjaśniła. – Tyle wiem. A po drodze podobno znajdują się pułapki, które mają sprawdzić naszą odwagę. Mówi się, że to dlatego, że Król Gnomów może przyjąć u siebie tylko najodważniejszych ludzi, ale ja myślę, że to kolejna bujda. Po prostu pewnie ktoś strzeże mu wejścia do grot, żeby nikt nieproszony nie dostał się do środka.
Zamierzała mnie chyba tymi słowami uspokoić, ale średnio jej się to udało. Nadal nie wiedziałam, czego się spodziewać i nadal nie wiedziałam, czy w ogóle mieliśmy coś na drodze napotkać. Do majaczących na horyzoncie gór nadal pozostawał nam spory kawałek drogi i obawiałam się, że będziemy zmuszeni nocować gdzieś na tym odludziu. Chyba nie zmrużyłabym tam oka.
Nie to, żebym gdziekolwiek indziej spała jak suseł.
– Posłuchaj, Octavia… – Po namyśle postanowiłam jednak podjąć temat, który nurtował mnie od naszej poprzedniej rozmowy. – Jeśli chodzi o Oz… Naprawdę nie masz się czego obawiać. Obiecuję, już ja o to zadbam. To znaczy… Nie mogę zagwarantować, że nic ci się nie stanie, bo obecnie poluje na nas Czarownica z Północy i w ogóle nie jest tam bezpiecznie, ale na pewno nic nie grozi ci z ręki Czarnoksiężnika. Pomijając już fakt, że to mój ojciec, to także bardzo porządny, sprawiedliwy facet. Na pewno nie zrobiłby ci świadomie krzywdy.
Spojrzenie Octavii wyraźnie mi powiedziało, że nie uwierzyła do końca.
– Ale ktoś zrobił – mruknęła. – Ktoś pozbywa się członków mojej rodziny od lat. Jeśli nie on, to kto?
Rozłożyłam bezradnie ręce. Nie miałam doświadczenia w polityce Oz, skąd niby mogłam to wiedzieć?!
– Nie mam pojęcia, ale dowiem się, obiecuję – odparłam więc. – I winny poniesie konsekwencje, możesz być spokojna. A tymczasem naprawdę nie musisz się bać powrotu tam. Będę pilnować, żeby nikt nawet nie tknął cię palcem.
Nie miałam pojęcia, czy to była wartościowa rekomendacja, ale sądząc po tym, jak Octavia się uśmiechnęła, chyba jednak tak.
– Dzięki – usłyszałam następnie. – Wiesz, że wiedziałam to od pierwszej chwili, odkąd tylko zamieniłam z tobą dwa słowa? Że mi pomożesz i że będę mogła na ciebie liczyć. Nazwij to intuicją, ale zazwyczaj jej wierzę.
Albo miała naprawdę dobrą intuicję, albo była naiwna i nie przeżyła tyle co ja w ostatnim czasie. Ale z drugiej strony z jakiegoś powodu przeżyła, podczas gdy inni jej członkowie rodziny nie żyli. Może jednak Octavia miała po prostu naturalny talent do rozszyfrowywania ludzi i w porę uciekała od tych, którzy jej się nie podobali? Nie takie już rzeczy w Oz widziałam.
W miarę jak posuwaliśmy się naprzód, a strzeliste, ponure góry przed nami zbliżały się coraz bardziej, robiło się nie tylko coraz chłodniej i ciemniej, ale także coraz mniej wygodnie. Coraz częściej wielkie kamienie i głazy zastawiały część drogi, która w końcu zaczęła się zwężać aż do wąskiej ścieżynki, którą musieliśmy iść gęsiego. Wiatr wiejący między szczytami zawodził przeraźliwie, przyprawiając mnie o gęsią skórkę. Atmosfera w tamtym miejscu sprawiała, że to miejsce nadawałoby się na zamek hrabiego Draculi.
Nick wyprzedził Octavię i mnie i poszedł przodem, zapewne uznając, że w razie jakiegoś niebezpieczeństwa dobrze będzie, jeśli to on będzie stał na pierwszej linii strzału. Trochę mnie to zaniepokoiło, że w ogóle brał taką możliwość pod uwagę. Z kolei ludzie Noah zabezpieczali nasze tyły, sam Noah zaś szedł tuż za nami, gotów, by w razie czego nas obronić. Atmosfera nerwowości udzieliła się i mnie i po jakimś czasie zaczęłam rozglądać się na boki, zewsząd oczekując zagrożenia. Wszyscy zachowywaliśmy się jak paranoicy.
Ale skąd miałam wiedzieć, że to nie było słuszne podejście?
– Nie wiedziałam, że tutaj będzie tak ponuro – mruknęła w pewnej chwili Octavia, odruchowo zniżając głos, gdy do mnie mówiła. – Zastanowiłabym się dwa razy, zanim zeszłabym ponownie na stały ląd.
– W Oz przechodziłam już nie takie miejsca – prychnęłam w odpowiedzi, również, nie wiedzieć dlaczego, przyciszonym głosem. – Las na Północy… Zaatakowały nas tam drzewa. Albo puszczę między Zachodem a Emerald City, tam z kolei grasowały dzikie bestie, które zagryzły nam konie.
– Dzięki. Pocieszyłaś mnie. – W głosie Octavii wyraźnie dało się słyszeć przekąs. Wywróciłam oczami.
– Po prostu uważam, że powinnaś wiedzieć, na co się piszesz.
– Więc… magia, co? – Nagle obok nas pojawił się Nick, który najwyraźniej znudził się wędrówką na przedzie i postanowił zaczekać, aż się z nim zrównamy. Jego szeroki uśmiech mówił wyraźnie, że on tam nie dał się przytłaczającej atmosferze gór, między którymi szliśmy. – Nie wiedziałem, że jesteś magiczna, Dee.
– Ja do niedawna też, naprawdę – westchnęłam, zastanawiając się, ile jeszcze razy będę to musiała tłumaczyć. Ostatecznie nikt chyba się tego po mnie nie spodziewał. – Dowiedziałam się dopiero wtedy, gdy trafiłam do Iw. Moja mama wiedziała wcześniej, ale nie uznała za właściwe mnie wtajemniczyć.
No dobrze, może to nie było w porządku, tak o niej mówić. W końcu gdyby miała więcej czasu, na pewno by mi powiedziała. Uznałam jednak, że z taką bombą mogła nie czekać na lepszy moment, tylko po prostu oświadczyć to wprost. Tak, żebym nie miała wątpliwości.
Z drugiej strony, mama musiała wiedzieć, jak się po tym wszystkim poczuję. Jak dziwadło. Jak ktoś, w czyich żyłach płynie obca, nieprzyjazna krew. Tak się właśnie czułam i może dlatego mama wahała się, czy powiedzieć mi prawdę. To mogłabym nawet zrozumieć.
– A ty? Jak się dowiedziałaś? I dlaczego właściwie pomagasz Dorothy? – Nick zwrócił się z kolei do Octavii, która rzuciła mu spłoszone spojrzenie, po czym utkwiła wzrok w nierównej ścieżce pod nogami. Gdyby były na niej jednak nawet dwumilowe kamienie, nie uwierzyłabym, że interesowały ją bardziej od tej rozmowy.
Nick zmarszczył brwi, najwyraźniej zły, i mogłam tylko przypuszczać, o co mu chodziło. Że Octavia nie chciała z nim rozmawiać? Że wolała nie zniżać się do jego poziomu? A może że w ogóle nie chciała na niego patrzeć, choćby z powodu jego blizny? Nie wiedziałam, co myślał Nick i dlaczego Octavia zachowywała się tak dziwnie, ale nie potrzebowałam żadnego konfliktu w tej grupie. Już i tak niewielu było ludzi, którym mogłam ufać, nie chciałam ich jeszcze tracić.
– Octavia po prostu… poczuła, że musi mi pomóc, prawda? – zaśmiałam się, chcąc obrócić wszystko w żart. Octavia poderwała gwałtownie głowę i powiedziała, wpatrując się we mnie uważnie:
– Możesz się śmiać, ale naprawdę tak było. Wiedziałam, że wylądowałaś w Iw, zanim jeszcze się to stało albo tuż po tym, trudno powiedzieć. Śniłaś mi się. Mówiłaś, że potrzebujesz mojej pomocy. Więc… pomogłam.
– Okej. Brzmi… niepokojąco – mruknęłam, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Czy to chociaż była prawda? A jeśli tak, czy w ogóle miała jakieś znaczenie? W końcu w Oz dużo działo się dziwnych, niewyjaśnionych rzeczy. Może takie wizje też do nich należały? – Kto ci o tym mówił?
– No przecież tłumaczę, że ty. – Octavia wzruszyła ramionami. – We śnie. Nie wierzysz mi?
Wymieniłam z Nickiem znaczące spojrzenia, chociaż chciałam przecież zostać po stronie Octavii. Chyba w tamtej chwili Nick nieodwołanie uznał ją za wariatkę. Zwłaszcza że potem Octavia znowu zamilkła, ignorując kolejne pytania Nicholasa, który usiłował włączyć ją do naszej rozmowy. Była odporna na wszelkie próby.
Dziwiło mnie to, bo w końcu wcale się tak nie zachowywała, gdy rozmawiałyśmy we dwie. Wręcz przeciwnie, to ona wzięła na siebie ciężar rozwinięcia tej znajomości, gdy jeszcze obydwie byłyśmy uwięzione w pałacu. Gdyby nie ona, ja sama z własnej woli nigdy bym się do niej nie zbliżyła. Nie mogłam więc powiedzieć, że Octavia była nieśmiała albo nieufna; ona po prostu przy Nicku z jakiegoś powodu traciła pewność siebie. A nigdy wcześniej nie zauważyłam, żeby Nick był szczególnie onieśmielający.
Gdyby nie to, że był jednym z niewielu ludzi, którym faktycznie ufałam, uznałabym, że Octavia coś w nim zobaczyła. W ten sam sposób, w jaki uznała, że mogła mi ufać. Ale przecież to nie było możliwe; a nawet gdyby było, Octavia na pewno by mi o tym powiedziała.
– Kiedy już uratujemy Jacka – odezwał się w pewnej chwili Nick, ponownie zrównując się ze mną krokiem, chociaż było to trudne na wąskiej ścieżce – musimy jak najszybciej wracać do Oz. Twoja matka planuje atak na siedzibę Clarissy na Północy, mam nadzieję, że zdążymy do tego czasu.
– Chcesz wziąć udział w walce? – Rzuciłam mu niedowierzające spojrzenie. – Wybacz, jakoś nadal nie mieści mi się to w głowie.
– Tak, Dee, chcę – potwierdził Nick z przekąsem. – Nawet jeśli mi nie wierzysz. Dlatego zależy mi na czasie.
– A Emerald City…
Nick tylko pokręcił głową, nie pytałam więc więcej. Chyba nie chciałam wiedzieć, co dokładnie stało się z miastem, którym rządził ojciec. Może nie spędziłam tam wiele czasu, ale mimo wszystko było to miejsce, które w Oz znałam najlepiej. Żal było mi słuchać, że przez Czarownicę z Północy stało mu się coś złego. A przede wszystkim, że coś złego spotkało mieszkających tam ludzi.
Nie było chwili, w której nie żałowałabym, że wtedy, podczas oblężenia Emerald City, trafiłam na Ziemię. To przez to nie byłam w stanie pomóc rodzicom. To przez to nie mogłam zrobić nic, żeby zapobiec zniszczeniu miasta i śmierci jego mieszkańców. To przez to wreszcie zginęła ciocia. W dodatku tyle się wydarzyło, gdy mnie nie było.
Jasne, było w takim myśleniu trochę mojej megalomanii. Oczywiście nie powinnam zakładać, że gdybym nie trafiła wtedy na Ziemię, byłabym w stanie zrobić cokolwiek. Zapewne nie byłabym. Zapewne wszystko potoczyłoby się tak samo, a może nawet w międzyczasie skończyłabym martwa. Jack tyle razy mi o tym mówił, a jednak nie potrafiłam pozbyć się tego poczucia odpowiedzialności za wszystkich. To chyba miało się nigdy nie zmienić.
Nick miał jednak rację, powinniśmy jak najszybciej załatwić sprawę Jacka i wracać do Oz. Sama to wiedziałam.
W pewnej chwili wyszliśmy na dość obszerną polanę, oczywiście jak na warunki miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Po wąskiej ścieżce prowadzącej między kamiennymi blokami była to przyjemna odmiana, poczuć odrobinę przestrzeni, w której obok skał zagnieździło się nawet kilka karłowatych drzew, szybko jednak przekonaliśmy się, że nasza ulga była przedwczesna.
Na środku polany stał bowiem dziwny, ubrany cały w lśniącą, srebrną zbroję człowiek z hełmem na głowie i sporych rozmiarów młotem w ręce.
Zatrzymałam się odruchowo w miejscu, wpatrując w postać ze zdziwieniem; w końcu było nas słychać z daleka, rozmawialiśmy, było nas tyle, że nasze kroki też z pewnością dało się usłyszeć, a jednak człowiek w zbroi nie zwrócił się w naszym kierunku, nie ruszył się nawet z miejsca, jakby w ogóle nas nie zauważył. Obok mnie zatrzymała się Octavia, a koło niej Nick, zaś Noah zatrzymał swoich ludzi cichym poleceniem.
– O co chodzi? – zapytał Nicka przyciszonym głosem, trochę zniecierpliwiony. Nic dziwnego, w końcu szło z nami sześć osób z załogi Noah; na pewno uważał, że w razie jakichś nieprzyjemności, poradziliby sobie z jednym mężczyzną i nie było sensu się zatrzymywać. Nick wzruszył ramionami.
– Nie wiem…
– To głupie – mruknęłam, próbując chyba sama siebie przekonać. – To tylko jeden facet w idiotycznej zbroi…
– Dee, zaczekaj! – Usłyszałam za plecami, gdy zrobiłam dwa kroki naprzód, w stronę mężczyzny zastawiającego nam przejście i dalszą drogę; naprawdę musiało być ze mną coś nie tak, że ciągle pchałam się komuś pod topór, ale chyba chciałam po prostu sobie udowodnić, że nie było się czego bać.
Zrobiłam tylko te dwa kroki, po czym zatrzymałam się, gdy mężczyzna w zbroi odwrócił się gwałtownie w naszą stronę i zaczął iść – powoli, ale miarowo, trochę nienaturalnym, automatycznym krokiem, zupełnie jakby… zupełnie jakby nie był prawdziwy. Zupełnie jakby nie był człowiekiem. Szedł w naszą stronę, ale wiedziałam, że tak naprawdę szedł do mnie.
Bo pierwsza go sprowokowałam i do niego wyszłam. To akurat było oczywiste.
Stałam jak sparaliżowana, wpatrując się w mężczyznę, gdy ten, nie przestając iść w naszą stronę, uniósł młot nad głowę i zamachnął się nim, celując prosto we mnie. Dopiero wtedy jakbym się ocknęła, spanikowałam i cofnęłam się gwałtownie, poczułam czyjeś dłonie, chwytające mnie z tyłu, a w tym samym momencie spadający prosto na mnie młot uderzył w coś z jękiem tuż nad moją głową. Dopiero po chwili, oszołomiona, zauważyłam, co to było.
Siekiera. Młot mężczyzny w zbroi uderzył prosto w uniesioną w ostatniej chwili w mojej obronie siekierę Nicka.
– Cofnij się, księżniczko – polecił mi Nick stanowczo i nie wahałam się ani chwili, po prostu wykonałam jego polecenie. Czyjeś ręce mnie do siebie przyciągnęły i po chwili zorientowałam się, że to Noah próbował odciągnąć mnie do tyłu.
Octavia chwyciła mnie za rękę, a Noah stanął przed nami, zasłaniając nas swoim ciałem, podczas gdy Nick naparł na mężczyznę w zbroi, zmuszając go do cofnięcia się o parę kroków. Ten jednak bardzo szybko przystąpił do kontrataku, z całej siły uderzając młotem w siekierę Nicka i odrzucając go do tyłu.
– Hej! My chcemy tylko przejść! – krzyknęłam, bo tylko na tyle się zdobyłam. Mężczyzna w zbroi odwrócił w moją stronę głowę. – Nic do ciebie nie mamy i nie chcemy walczyć!
Napastnik zostawił Nicka i skierował się w moją stronę, na co Noah odsunął mnie jeszcze bardziej do tyłu, po czym sięgnął do pasa i wyciągnął zza pasa broń białą, którą zazwyczaj nosił bardziej dla ozdoby – było to coś w rodzaju krótkiego kordelasa. Nick nie pozwolił jednak mężczyźnie w zbroi na dotarcie do nas; zaatakował go od tyłu, uderzając mocno siekierą, aż ostrze zachrobotało o pancerz, czym zwrócił na siebie uwagę naszego przeciwnika. Ponowne uderzenie młotem zostało już wymierzone prosto w Nicka; ten jednak zrobił zgrabny unik, sparował uderzenie siekierą, po czym wyprowadził własne, nisko, praktycznie poziomo, celując w szczelinę między pancerzem a Chełmem napastnika.
Siekiera wbiła się ze chrzęstem w ten kawałek wolnej przestrzeni, a wśród marynarzy Noah rozległy się wiwaty; sądzili zapewne, że tym uderzeniem prosto w szyję walka się zakończy. Kiedy jednak Nick wyszarpnął siekierę, a mężczyzna w zbroi kolejny raz zamachnął się na niego młotem, wszyscy ze zdziwieniem stwierdzili, że na ostrzu Nicka nie pozostał nawet ślad krwi.
– To nie jest człowiek – szepnęła ze zdziwieniem Octavia.
–Nie – przytaknął jej Noah, ponownie wyciągając swoją broń. – To tylko pusta zbroja. Załoga, pomóżcie Nickowi!
Dopiero wtedy marynarze rzucili się na pomoc drwalowi; wcześniej zapewne uważali, że walka jeden na jeden będzie bardziej w porządku. Nick uniknął kolejnego uderzenia, cofając się gwałtownie; wyprowadził kontratak, jednak tym razem ostrze siekiery ześlizgnęło się ze zgrzytem po pancerzu, nie robiąc przeciwnikowi krzywdy. Zresztą czy w ogóle można było tu mówić o robieniu krzywdy, skoro pustej zbroi nie dało się zabić?
Kolejny atak nie zdążył już dojść do skutku. Ludzie Noah okrążyli mężczyznę w zbroi, po czym rzucili się na niego; któryś wytrącił mu z ręki młot, inny uchwycił się hełmu i ciągnął tak mocno, póki nie ściągnął mu go z głowy. Wtedy właśnie reszta na moment zamarła, bo chociaż wszyscy podejrzewaliśmy już, że człowiek w zbroi tak naprawdę wcale nie był człowiekiem, dopiero widok pustej zbroi pozbawionej głowy w pełni nam to uświadomił.
Naszemu przeciwnikowi wcale nie przeszkadzało, że został pozbawiony głowy; ruszył naprzód bardzo precyzyjnie, prosto na marynarza, który wyrwał mu z dłoni młot, zapewne w celu odzyskania broni, nie udało mu się jednak dotrzeć do celu. Kolejny zmasowany atak marynarzy pozbawił go także części zbroi pokrywających jego ręce i nogi – a raczej stanowiących jego ręce i nogi – i już po chwili ze sztucznie zmontowanego wojownika pozostało tylko kilka osobnych części pancerza, nie przedstawiający sobą żadnego zagrożenia.
– Co to było? – zapytałam ze zdumieniem, nadal niezdolna do oderwania nóg od podłoża. Octavia wzruszyła ramionami.
– Sztuczka Króla Gnomów. Mówiłam przecież, że po drodze mogą czaić się różne dziwne rzeczy.
– Ale… To była magia…
– Oczywiście, że to była magia. Dlaczego to cię dziwi? – Octavia ruszyła naprzód, w kierunku Nicka i reszty, nie oglądając się na mnie. Wobec tego musiałam się pozbierać i też iść za nimi. Nie mieliśmy czasu do stracenia.
W zasadzie nie wiedziałam, dlaczego mnie to dziwiło. Ostatecznie widziałam już podobne rzeczy: coś, co nie powinno było żyć, a jednak żyło i próbowało mnie zabić. Żywa zbroja nie była pierwsza. Zdarzyło mi się już walczyć z drzewami, a także z żyjącym strachem na wróble. Dlaczego więc dziwiła mnie zbroja strzegąca dostępu do Króla Gnomów?
Może dlatego, że jako pułapka na kogoś, kto chciałby się do niego dostać – jak my – była absolutnie bezużyteczna, ludzie Noah poradzili sobie z nią w sekundę. Chyba to mnie trochę niepokoiło. Wyglądało na to, że Król Gnomów bronił do siebie dostępu przypadkowym jednostkom – o ile takie znalazłyby się w tej okolicy – ale zorganizowanym grupom, takim jak nasza, już nie bardzo. Taka pewność siebie na pewno była czymś, czym powinnam się martwić.
Chyba że to była dopiero pierwsza przeszkoda i powinnam poczekać na kolejne, trudniejsze.
Za polaną, na której spotkaliśmy zbroję, ścieżka ponownie się zwężała i znowu musieliśmy iść gęsiego, ramionami praktycznie ocierając się o górujące nad nami z obydwu stron skały. Robiło się coraz później i niebo nad nami szarzało powoli, przez co dookoła robiło się coraz bardziej ponuro i niepokojąco. Miałam wrażenie, jakbyśmy szli na koniec świata. Ścieżka zrobiła się kamienista i nierówna, a ja byłam absolutnie nieprzygotowana do takiej wędrówki; nic dziwnego, że wkrótce zaczęły mnie boleć nogi.
Krajobraz praktycznie się nie zmieniał, może z wyjątkiem tego, że skały były coraz większe i coraz wyższe. W pewnej chwili jednak, gdy było już prawie całkiem ciemno, a my zaczynaliśmy się właśnie zastanawiać nad rozstawieniem obozu na noc – chociaż żeby to zrobić, musielibyśmy trafić choćby na kawałek szerszego przejścia, zamiast wąskiej ścieżki, którą cały czas szliśmy – idący przodem Nick zatrzymał się gwałtownie, aż niemalże na niego wpadłam. W ostatniej chwili zatrzymałam się, kładąc mu dłonie na plecach.
– Co się dzieje? – zapytałam z irytacją, bo miałam już wszystkiego dość, byłam zmęczona, bolały mnie nogi, z powodu zmierzchu widziałam coraz mniej, a nie wiedzieliśmy nawet, czy szliśmy w dobrym kierunku. W końcu naszą jedyną wskazówką była zostawiona za nami magiczna zbroja. –Dlaczego stajemy?
– Sama zobacz – odparł Nick dziwnym głosem, po czym odsunął się, żeby zrobić mi przejście. Przepchnęłam się obok niego i wahnęłam w przód i w tył, gdy żołądek nagle podszedł mi do gardła.
Przed nami znajdowała się przełęcz. Bardzo stroma i bardzo głęboka, a w dodatku dość szeroka, by nie poradzić sobie z przejściem przez nią tak po prostu. Dołem płynęła wąska wstęga rzeki, co w zapadającym zmroku zobaczyłam z trudem i bardziej rozpoznałam po dźwięku, natomiast ściany przełęczy składały się głównie ze skał i wyrastających gdzieniegdzie pomiędzy nimi karłowatych drzewek. Resztki drewnianej konstrukcji po naszej stronie ścieżki wskazywały na to, że niegdyś znajdował się tam most, jednak sądząc po stanie drewna, rozleciał się zapewne jakieś dwa wieki wcześniej.
– To by było na tyle, jeśli chodzi o przejście do jaskiń Króla Gnomów – mruknął Noah, który pojawił się obok mnie i bez lęku wyciągnął się, by spojrzeć w dół przełęczy. Czasami miałam wrażenie, że ten mężczyzna nie bał się niczego. – I co teraz?
– Zaraz, to było pytanie do mnie? – zdziwiłam się, rozkładając ręce. – A ja skąd mam to wiedzieć?
– A kto kieruje tą wyprawą, jeśli nie panienka?
Nigdy wcześniej nie myślałam o sobie jako o przywódcy tej bandy, dlatego słowa Noah sprawiły, że na chwilę zamilkłam, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Potem przeniosłam wzrok na Nicka, błagając go spojrzeniem, żeby coś wymyślił. Nick westchnął i raz jeszcze przyjrzał się przełęczy.
– Gdy byliśmy na Południu i trafiliśmy na zniszczony most, naprawiliśmy go – przypomniał. Kiwnęłam głową, bo przecież to pamiętałam. – Ale tam było z czego, tutaj… W promieniu dnia drogi nie znajdziemy drzewa, które nadawałoby się na most. Zabraliśmy wprawdzie liny, ale po linach nie przejdziemy na drugi brzeg, nie ma mowy. Gdyby jednak…
Rozproszyłam się, bo w zapadającym zmroku wydało mi się, że zauważyłam coś między skałami przełęczy. Jakiś cień, ciemniejszy niż otoczenie, który przemknął tak szybko i zniknął za kolejną skałą, że nawet nie byłam pewna, czy faktycznie coś widziałam i czy mi się nie wydawało. Wytężyłam wzrok, próbując dostrzec coś w szarówce, i właśnie wtedy, kątem oka…
– Dorothy! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – Odwróciłam się gwałtownie, zaskoczona krzykiem Nicka. Wyglądał na zirytowanego, a ja nadaremnie próbowałam sobie przypomnieć, co usłyszałam od niego jako ostatnie.
– Oczywiście. Mówiłeś, że nie zbudujmy mostu…
– Dorothy, tobie w ogóle zależy na tym, żeby nie spędzić nad tą przełęczą nocy? – syknął Nick, zniżając głos, żeby nie usłyszała nas stojąca z tyłu reszta załogi Noah. Nawet go rozumiałam, to nie byłoby dobre dla morale, gdyby zrozumieli, że nie bardzo mieliśmy pomysł, co robić dalej. A wokół nas robiło się przecież coraz ciemniej. – Musimy wziąć liny i zejść po ścianie przełęczy, a potem wspiąć się na tę po przeciwnej stronie.
– Chyba oszalałeś – prychnęłam, również pilnując, żeby nie powiedzieć tego za głośno. – Niby jak mamy to zrobić? Nie jestem jakimś pieprzonym alpinistą…!
– Kim? – Nick zmarszczył brwi, co tylko bardziej mnie wkurzyło. Ciągle czasami zapominałam, że ludzie z Oz nie rozumieli pewnych odniesień pochodzących z Ziemi. – Dorothy, naprawdę chcesz spędzić tu noc?
– To bez znaczenia, bo taka przeprawa zajmie godziny – zaprotestowałam, zmuszając mózg do pracy umysłowej, żeby powiedzieć coś sensownego. – Nie zdążymy tego zrobić przed zmrokiem. Nawet nie wiemy, co jest na dole. I jak chcesz potem wspiąć się na górę bez liny…
– Nie takie rzeczy już w życiu robiłem, poradzę sobie – przerwał mi stanowczo. – Właśnie dlatego chcę to obejść, zamiast próbować przejść górą. Wspinałem się już w przeszłości, to zbocze nie będzie takie trudne, jest tam się czego złapać. A potem wciągnięcie was nie będzie już problemem. Wiem, że nie zdążymy tego zrobić do zmroku… ale nie możemy też tu nocować, wiesz o tym. Musimy zaryzykować.
Nie byłam do końca przekonana do tego pomysłu, ale Nick miał rację, w zasadzie nie mieliśmy wyjścia. Przekazaliśmy Noah nasz plan, żeby mógł przygotować do wspinaczki swoją załogę, a ja starałam się wyglądać na pewną tej decyzji, chociaż w głębi duszy wcale nie byłam jej pewna. A kiedy spoglądałam w dół, kręciło mi się w głowie i mimo woli przypominałam sobie, jak ostatnim razem pokonywałam tak dużą odległość w dół… Spadając wraz z Czarownicą z Zachodu z wieży jej zamku i błagając w myślach Jacka o ratunek.
Tym razem jednak nie było przy mnie Jacka, który mógłby mnie uratować, gdyby coś poszło nie tak.
Mieliśmy ze sobą dwie porządne, grube liny; jedną zamierzaliśmy zostawić za sobą, przywiązaną po tej stronie przełęczy, drugą natomiast Nick musiał mieć ze sobą, wspinając się po drugim zboczu. Noah wraz z dwoma ludźmi z załogi zajęli się supłami – w końcu nikt tak nie potrafił ich wiązać jak marynarze – a ja zaczęłam się przekonywać, że to nic takiego. Że na pewno dam sobie radę.
W pewnej chwili znowu wydało mi się, że zauważyłam coś na przeciwległej ścianie przełęczy; coś żywego, co poruszało się na niej zwinnie, jakby przyklejone do zbocza, ale to przecież nie było możliwe. Zmrok w zapadających ciemnościach musiał mi płatać figle, bo tam przecież nie mogło być niż żywego, w zgarbionej pozycji biegającego po skałach, niewyróżniającego się od nich kolorem. Co by to miało być?
– Myślisz, że to dobry pomysł? – zapytała mnie w pewnej chwili Octavia, gdy liny były już gotowe. Nick oświadczył, że pójdzie pierwszy, po czym zaczął obwiązywać się liną w pasie, żeby w razie oderwania się od ściany nie spadł na ziemię; przyglądałam się temu wszystkiemu z powątpiewaniem i lękiem, którego chyba nie byłam w stanie ukryć.
– Nie – odpowiedziałam szczerze i dość cicho, by usłyszała mnie tylko Octavia. – Ale… czy mamy inne wyjście?
W tamtej chwili bardzo próbowałam się przekonać, że to wszystko się uda.
W tamtej chwili nie wiedziałam jeszcze, że nigdy nie wejdziemy na przeciwległą ścianę przełęczy.

6 komentarzy:

  1. Mówisz, że najgorszy rozdział? No co ty!
    Dowiedziałam się, że albo Octavia czuje mięte do Nicka i dlatego tak się zachowuje, albo naprawdę z Nickiem coś jest nie tak. I mam nadzieję, że to pierwsze!
    Ciekawe, co tam Dee zobaczyła na zboczu, mam nadzieję, że to nic, co ma mordercze intencje. Chociaż, co ja się łudzę...
    Ale patrzmy na plusy, jesteśmy o rozdział bliżej do Jacka!
    Tylko to trzyma mnie przy nadziei :D
    Weny, weny, weny ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie najgorszy,ale... jeden z gorszych, to na pewno;) mimo wszystko dzięki;)

      Haha, tego prędko nie wyjaśnię. Ale spokojnie, w końcu na pewno tak;]

      Nooo... Powiedzmy, że nie. Na pewno jest to coś, co sprawi, że będziemy jeszcze bliżej Jacka ;>

      Dziękuję i całuję!

      Usuń
  2. myślę,że jeszcze trochę potrwa, zanim naszagrupadojdzie do króla Gnomów. Pustra zbroja była dziwna, ale przełęcz jest straszna. PomysłNicka jest dość hardkorowy, ale chyba jedyny, jaki możnamieć... no, Dorohty mogłaby ewentualnie użyć magii,ale to chyba jeszcze nie ten level. przerażą mnie ten cień biegający między skałami po drugiej stronie,żałuję,że D. nie powiedziała resazcie o tym, bo może zrezygnowaliby z tej formuy przechodzenia na drugą stronę?chyba że chodzi o to,że można dojść do Krainy Gnomów od dołu? bo naprawdę nie chciałabym, aby choidzło o to,że ten cień ich zabije czy coś xD i dlatego nie wejdą na drugą stronę przełęczy... no cóz, z niecierpliwosćią czekam na kolejną sobotę i życzę Wesołych Świat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noo, już w zasadzie nie tak długo, ale fakt, najpierw trzeba pokonać przełęcz, co dla Dorothy zwłaszcza proste nie będzie. Spokojnie, na razie nikt nie umrze, aczkolwiek słusznie przejmujesz się cieniem, bo przecież to nie mogło być nic - o tym w kolejnym rozdziale. Ale na magię Dorothy bym na razie nie liczyła;)

      Dziękuję i całuję!

      Usuń
  3. Rozdział nie jest taki zły ;-) Ale chyba za bardzo przyzwyczaiłaś nas do wartkiej akcji. W prawdzie coś się działo - wszak puste i ewidentnie magiczne zbroje nie pojawiają się co chwilę, ale mimo to czegoś mi tu brakowało :-)

    Nick i Octavia - wciąż nie mogę się zdecydować która z teorii bardziej mi pasuje: ta o zuroczeniu, czy raczej o braku zaufania. Cóż, czas pokaże :-D

    Nie wiem dlaczego, ale z opisem cienia na zboczu góry skojarzył mi się Golum. Ciekawe czy Twój cień będzie miał równie mordercze zapędy :-D

    Wszystko, albo chociaż część będzie jasne jutro.

    Pozdrawiam,
    Ruda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, mnie też. Następne pod tym względem będą lepsze, przynajmniej w mojej ocenie, także spokojnie;)

      No tak, z czasem się przekonacie. Chociaż ja tam myślę, że może chodzić o obydwie te rzeczy XD

      Nooo... Mordercze to może nie. Ale skojarzenie nie takie odległe...

      Całuję!

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.