„Byliśmy na miejscu” okazało się dość oględnym
stwierdzeniem, jako że do jaskiń Króla Gnomów mieliśmy jeszcze, jak się
wkrótce dowiedziałam, szmat drogi. Miejsce, w którym przybiliśmy do brzegu, było po prostu
fragmentem wybrzeża najbliższym drodze do jaskiń. Morzem nie dało się podpłynąć
bliżej; resztę trasy trzeba było przebyć na piechotę.
Nie przeszkadzałoby mi to, bo miałam już spore
doświadczenie w pieszych wędrówkach, gdyby nie niewygodne buty i fakt, że
wszystko tak bardzo się opóźniało. Ile dni spędził Jack w jaskiniach Króla Gór,
cztery? Pięć? Powoli traciłam rachubę, obawiałam się jednak, że wystarczająco,
by stało się coś nieodwracalnego, po czym nie byłabym już w stanie mu pomóc.
W zasadzie bardzo się tego bałam.
Wybrzeże, na którym wylądowaliśmy, było skaliste
i nieprzyjazne, porośnięte tylko pojedynczymi drzewami i w niektórych miejscach
kępami traw, które wyrastały pomiędzy głazami pomimo niesprzyjających warunków.
Wiał bardzo silny wiatr od morza, a fale były mocne, co trochę utrudniło nam
przedostanie się na ląd. Łajba Noah zacumowała w niewielkiej, naturalnej,
skalnej zatoczce, praktycznie niewidoczna z otwartego morza, i było to
doskonałe miejsce na kryjówkę. W końcu nadal obawialiśmy się ewentualnego
pościgu króla Irvinga.
Gdy za Octavią zeszłam na ląd, przypomniałam
sobie, że w wyniku jej rewelacji na temat jej pochodzenia zapomniałam w końcu
zapytać, co takiego czekało nas w drodze do Króla Gnomów. Zupełnie nie
wiedziałam, czego się spodziewać, i trochę mnie to niepokoiło, bo słyszałam
przecież coś o magicznych pułapkach, czyhających na wędrowców. Byłam jedyną
osobą spośród obecnych, która miała magię, było więc jasne, że w razie czego
zwrócą się o pomoc do mnie. Tymczasem bardzo wątpliwe było, żebym w jakikolwiek
sposób mogła pomóc, biorąc pod uwagę, że kompletnie tej mojej magii nie
kontrolowałam. Nadal uważałam ją za coś obcego, co zainfekowało moje ciało, i
czasami tylko, w najmniej odpowiednich momentach oczywiście, wyrywało się na
wolność. Magia była czymś dzikim, nieokiełznanym, sprawiała, że nie mogłam ufać
samej sobie. Ani trochę mi się to nie podobało i dziwiło mnie, że tylko ja się
tym przejmowałam. Reszta – poza królem Irvingiem oczywiście – zdawała się
przejść nad tym do porządku dziennego, zapewne przeceniając mnie i moje
możliwości. Prawda była taka, że nadal mogłam stanowić zagrożenie.
Miałam wrażenie, że jedyną osobą, która coś z
tego rozumiała, była Octavia. W końcu tylko ona widziała za drugim razem, jak
przypadkowo użyłam magii i tylko ona z obecnych wiedziała, co stało się za
pierwszym razem, tuż po moim przybyciu z Ziemi. A mimo to nawet ona nie była
przejęta tym faktem. Co z nią było nie tak?
Kiedy wszyscy z wyjątkiem trzech osób, które
zostały na pokładzie pilnować statku, znaleźli się na stałym lądzie, ruszyliśmy
w stronę szlaku wąską, nieco tylko przypominającą dróżkę trasą, wiodącą
szczytem ostrego, pokrytego kamieniami pagórka. Nie miałam lęku wysokości, ale
nawet mnie spoglądanie na boki, na ostre zbocza pagórka, przyprawiało o gęsią
skórkę. Nie chciałabym tam spaść i się potłuc.
Szliśmy długo, bo ostrożnie i powoli, cały czas
oddalając się od morza, zanim dróżka nie doprowadziła nas do prawdziwego
szlaku, szerokiej, ubitej drogi, serpentyną ciągnącej się na południe. To był
właściwy kierunek. W zasadzie prowadziła nas Octavia, jako jedyna znająca mniej
więcej położenie jaskiń, chociaż nawet ona wiedziała to tylko teoretycznie. Ale
to i tak wciąż było lepsze niż nic.
Kiedy już wyszliśmy na tę lepszą drogę i nie
musiałam tak mocno koncentrować się na stawianiu każdego kolejnego kroku,
postanowiłam do niej podejść i zapytać o dalszą drogę. Wolałam mentalnie
przygotować się na to, co nas tam czekało. Jak się okazało jednak, informacje
Octavii były więcej niż mgliste.
– Trzeba cały czas iść na południe, w stronę gór
– wyjaśniła. – Tyle wiem. A po drodze podobno znajdują się pułapki, które mają
sprawdzić naszą odwagę. Mówi się, że to dlatego, że Król Gnomów może przyjąć u
siebie tylko najodważniejszych ludzi, ale ja myślę, że to kolejna bujda. Po
prostu pewnie ktoś strzeże mu wejścia do grot, żeby nikt nieproszony nie dostał
się do środka.
Zamierzała mnie chyba tymi słowami uspokoić, ale
średnio jej się to udało. Nadal nie wiedziałam, czego się spodziewać i nadal
nie wiedziałam, czy w ogóle mieliśmy coś na drodze napotkać. Do majaczących na
horyzoncie gór nadal pozostawał nam spory kawałek drogi i obawiałam się, że
będziemy zmuszeni nocować gdzieś na tym odludziu. Chyba nie zmrużyłabym tam
oka.
Nie to, żebym gdziekolwiek indziej spała jak
suseł.
– Posłuchaj, Octavia… – Po namyśle postanowiłam
jednak podjąć temat, który nurtował mnie od naszej poprzedniej rozmowy. – Jeśli
chodzi o Oz… Naprawdę nie masz się czego obawiać. Obiecuję, już ja o to zadbam.
To znaczy… Nie mogę zagwarantować, że nic ci się nie stanie, bo obecnie poluje
na nas Czarownica z Północy i w ogóle nie jest tam bezpiecznie, ale na pewno
nic nie grozi ci z ręki Czarnoksiężnika. Pomijając już fakt, że to mój ojciec,
to także bardzo porządny, sprawiedliwy facet. Na pewno nie zrobiłby ci
świadomie krzywdy.
Spojrzenie Octavii wyraźnie mi powiedziało, że
nie uwierzyła do końca.
– Ale ktoś zrobił – mruknęła. – Ktoś pozbywa się
członków mojej rodziny od lat. Jeśli nie on, to kto?
Rozłożyłam bezradnie ręce. Nie miałam
doświadczenia w polityce Oz, skąd niby mogłam to wiedzieć?!
– Nie mam pojęcia, ale dowiem się, obiecuję –
odparłam więc. – I winny poniesie konsekwencje, możesz być spokojna. A
tymczasem naprawdę nie musisz się bać powrotu tam. Będę pilnować, żeby nikt
nawet nie tknął cię palcem.
Nie miałam pojęcia, czy to była wartościowa
rekomendacja, ale sądząc po tym, jak Octavia się uśmiechnęła, chyba jednak tak.
– Dzięki – usłyszałam następnie. – Wiesz, że
wiedziałam to od pierwszej chwili, odkąd tylko zamieniłam z tobą dwa słowa? Że
mi pomożesz i że będę mogła na ciebie liczyć. Nazwij to intuicją, ale zazwyczaj
jej wierzę.
Albo miała naprawdę dobrą intuicję, albo była
naiwna i nie przeżyła tyle co ja w ostatnim czasie. Ale z drugiej strony z
jakiegoś powodu przeżyła, podczas gdy inni jej członkowie rodziny nie żyli.
Może jednak Octavia miała po prostu naturalny talent do rozszyfrowywania ludzi
i w porę uciekała od tych, którzy jej się nie podobali? Nie takie już rzeczy w
Oz widziałam.
W miarę jak posuwaliśmy się naprzód, a
strzeliste, ponure góry przed nami zbliżały się coraz bardziej, robiło się nie
tylko coraz chłodniej i ciemniej, ale także coraz mniej wygodnie. Coraz
częściej wielkie kamienie i głazy zastawiały część drogi, która w końcu zaczęła
się zwężać aż do wąskiej ścieżynki, którą musieliśmy iść gęsiego. Wiatr wiejący
między szczytami zawodził przeraźliwie, przyprawiając mnie o gęsią skórkę.
Atmosfera w tamtym miejscu sprawiała, że to miejsce nadawałoby się na zamek
hrabiego Draculi.
Nick wyprzedził Octavię i mnie i poszedł
przodem, zapewne uznając, że w razie jakiegoś niebezpieczeństwa dobrze będzie,
jeśli to on będzie stał na pierwszej linii strzału. Trochę mnie to
zaniepokoiło, że w ogóle brał taką możliwość pod uwagę. Z kolei ludzie Noah
zabezpieczali nasze tyły, sam Noah zaś szedł tuż za nami, gotów, by w razie
czego nas obronić. Atmosfera nerwowości udzieliła się i mnie i po jakimś czasie
zaczęłam rozglądać się na boki, zewsząd oczekując zagrożenia. Wszyscy
zachowywaliśmy się jak paranoicy.
Ale skąd miałam wiedzieć, że to nie było słuszne
podejście?
– Nie wiedziałam, że tutaj będzie tak ponuro –
mruknęła w pewnej chwili Octavia, odruchowo zniżając głos, gdy do mnie mówiła.
– Zastanowiłabym się dwa razy, zanim zeszłabym ponownie na stały ląd.
– W Oz przechodziłam już nie takie miejsca –
prychnęłam w odpowiedzi, również, nie wiedzieć dlaczego, przyciszonym głosem. –
Las na Północy… Zaatakowały nas tam drzewa. Albo puszczę między Zachodem a
Emerald City, tam z kolei grasowały dzikie bestie, które zagryzły nam konie.
– Dzięki. Pocieszyłaś mnie. – W głosie Octavii
wyraźnie dało się słyszeć przekąs. Wywróciłam oczami.
– Po prostu uważam, że powinnaś wiedzieć, na co
się piszesz.
– Więc… magia, co? – Nagle obok nas pojawił się
Nick, który najwyraźniej znudził się wędrówką na przedzie i postanowił
zaczekać, aż się z nim zrównamy. Jego szeroki uśmiech mówił wyraźnie, że on tam
nie dał się przytłaczającej atmosferze gór, między którymi szliśmy. – Nie
wiedziałem, że jesteś magiczna, Dee.
– Ja do niedawna też, naprawdę – westchnęłam,
zastanawiając się, ile jeszcze razy będę to musiała tłumaczyć. Ostatecznie nikt
chyba się tego po mnie nie spodziewał. – Dowiedziałam się dopiero wtedy, gdy
trafiłam do Iw. Moja mama wiedziała wcześniej, ale nie uznała za właściwe mnie
wtajemniczyć.
No dobrze, może to nie było w porządku, tak o
niej mówić. W końcu gdyby miała więcej czasu, na pewno by mi powiedziała.
Uznałam jednak, że z taką bombą mogła nie czekać na lepszy moment, tylko po
prostu oświadczyć to wprost. Tak, żebym nie miała wątpliwości.
Z drugiej strony, mama musiała wiedzieć, jak się
po tym wszystkim poczuję. Jak dziwadło. Jak ktoś, w czyich żyłach płynie obca,
nieprzyjazna krew. Tak się właśnie czułam i może dlatego mama wahała się, czy
powiedzieć mi prawdę. To mogłabym nawet zrozumieć.
– A ty? Jak się dowiedziałaś? I dlaczego
właściwie pomagasz Dorothy? – Nick zwrócił się z kolei do Octavii, która
rzuciła mu spłoszone spojrzenie, po czym utkwiła wzrok w nierównej ścieżce pod
nogami. Gdyby były na niej jednak nawet dwumilowe kamienie, nie uwierzyłabym,
że interesowały ją bardziej od tej rozmowy.
Nick zmarszczył brwi, najwyraźniej zły, i mogłam
tylko przypuszczać, o co mu chodziło. Że Octavia nie chciała z nim rozmawiać?
Że wolała nie zniżać się do jego poziomu? A może że w ogóle nie chciała na
niego patrzeć, choćby z powodu jego blizny? Nie wiedziałam, co myślał Nick i
dlaczego Octavia zachowywała się tak dziwnie, ale nie potrzebowałam żadnego
konfliktu w tej grupie. Już i tak niewielu było ludzi, którym mogłam ufać, nie
chciałam ich jeszcze tracić.
– Octavia po prostu… poczuła, że musi mi pomóc,
prawda? – zaśmiałam się, chcąc obrócić wszystko w żart. Octavia poderwała
gwałtownie głowę i powiedziała, wpatrując się we mnie uważnie:
– Możesz się śmiać, ale naprawdę tak było.
Wiedziałam, że wylądowałaś w Iw, zanim jeszcze się to stało albo tuż po tym,
trudno powiedzieć. Śniłaś mi się. Mówiłaś, że potrzebujesz mojej pomocy. Więc…
pomogłam.
– Okej. Brzmi… niepokojąco – mruknęłam, nie
bardzo wiedząc, jak się zachować. Czy to chociaż była prawda? A jeśli tak, czy
w ogóle miała jakieś znaczenie? W końcu w Oz dużo działo się dziwnych, niewyjaśnionych
rzeczy. Może takie wizje też do nich należały? – Kto ci o tym mówił?
– No przecież tłumaczę, że ty. – Octavia
wzruszyła ramionami. – We śnie. Nie wierzysz mi?
Wymieniłam z Nickiem znaczące spojrzenia,
chociaż chciałam przecież zostać po stronie Octavii. Chyba w tamtej chwili Nick
nieodwołanie uznał ją za wariatkę. Zwłaszcza że potem Octavia znowu zamilkła,
ignorując kolejne pytania Nicholasa, który usiłował włączyć ją do naszej
rozmowy. Była odporna na wszelkie próby.
Dziwiło mnie to, bo w końcu wcale się tak nie
zachowywała, gdy rozmawiałyśmy we dwie. Wręcz przeciwnie, to ona wzięła na
siebie ciężar rozwinięcia tej znajomości, gdy jeszcze obydwie byłyśmy uwięzione
w pałacu. Gdyby nie ona, ja sama z własnej woli nigdy bym się do niej nie
zbliżyła. Nie mogłam więc powiedzieć, że Octavia była nieśmiała albo nieufna;
ona po prostu przy Nicku z jakiegoś powodu traciła pewność siebie. A nigdy
wcześniej nie zauważyłam, żeby Nick był szczególnie onieśmielający.
Gdyby nie to, że był jednym z niewielu ludzi,
którym faktycznie ufałam, uznałabym, że Octavia coś w nim zobaczyła. W ten sam
sposób, w jaki uznała, że mogła mi ufać. Ale przecież to nie było możliwe; a
nawet gdyby było, Octavia na pewno by mi o tym powiedziała.
– Kiedy już uratujemy Jacka – odezwał się w
pewnej chwili Nick, ponownie zrównując się ze mną krokiem, chociaż było to
trudne na wąskiej ścieżce – musimy jak najszybciej wracać do Oz. Twoja matka
planuje atak na siedzibę Clarissy na Północy, mam nadzieję, że zdążymy do tego
czasu.
– Chcesz wziąć udział w walce? – Rzuciłam mu
niedowierzające spojrzenie. – Wybacz, jakoś nadal nie mieści mi się to w
głowie.
– Tak, Dee, chcę – potwierdził Nick z przekąsem.
– Nawet jeśli mi nie wierzysz. Dlatego zależy mi na czasie.
– A Emerald City…
Nick tylko pokręcił głową, nie pytałam więc
więcej. Chyba nie chciałam wiedzieć, co dokładnie stało się z miastem, którym
rządził ojciec. Może nie spędziłam tam wiele czasu, ale mimo wszystko było to
miejsce, które w Oz znałam najlepiej. Żal było mi słuchać, że przez Czarownicę
z Północy stało mu się coś złego. A przede wszystkim, że coś złego spotkało
mieszkających tam ludzi.
Nie było chwili, w której nie żałowałabym, że
wtedy, podczas oblężenia Emerald City, trafiłam na Ziemię. To przez to nie
byłam w stanie pomóc rodzicom. To przez to nie mogłam zrobić nic, żeby zapobiec
zniszczeniu miasta i śmierci jego mieszkańców. To przez to wreszcie zginęła
ciocia. W dodatku tyle się wydarzyło, gdy mnie nie było.
Jasne, było w takim myśleniu trochę mojej
megalomanii. Oczywiście nie powinnam zakładać, że gdybym nie trafiła wtedy na
Ziemię, byłabym w stanie zrobić cokolwiek. Zapewne nie byłabym. Zapewne
wszystko potoczyłoby się tak samo, a może nawet w międzyczasie skończyłabym
martwa. Jack tyle razy mi o tym mówił, a jednak nie potrafiłam pozbyć się tego
poczucia odpowiedzialności za wszystkich. To chyba miało się nigdy nie zmienić.
Nick miał jednak rację, powinniśmy jak
najszybciej załatwić sprawę Jacka i wracać do Oz. Sama to wiedziałam.
W pewnej chwili wyszliśmy na dość obszerną polanę,
oczywiście jak na warunki miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Po wąskiej
ścieżce prowadzącej między kamiennymi blokami była to przyjemna odmiana, poczuć
odrobinę przestrzeni, w której obok skał zagnieździło się nawet kilka
karłowatych drzew, szybko jednak przekonaliśmy się, że nasza ulga była
przedwczesna.
Na środku polany stał bowiem dziwny, ubrany cały
w lśniącą, srebrną zbroję człowiek z hełmem na głowie i sporych rozmiarów
młotem w ręce.
Zatrzymałam się odruchowo w miejscu, wpatrując w
postać ze zdziwieniem; w końcu było nas słychać z daleka, rozmawialiśmy, było
nas tyle, że nasze kroki też z pewnością dało się usłyszeć, a jednak człowiek w
zbroi nie zwrócił się w naszym kierunku, nie ruszył się nawet z miejsca, jakby
w ogóle nas nie zauważył. Obok mnie zatrzymała się Octavia, a koło niej Nick,
zaś Noah zatrzymał swoich ludzi cichym poleceniem.
– O co chodzi? – zapytał Nicka przyciszonym
głosem, trochę zniecierpliwiony. Nic dziwnego, w końcu szło z nami sześć osób z
załogi Noah; na pewno uważał, że w razie jakichś nieprzyjemności, poradziliby
sobie z jednym mężczyzną i nie było sensu się zatrzymywać. Nick wzruszył
ramionami.
– Nie wiem…
– To głupie – mruknęłam, próbując chyba sama
siebie przekonać. – To tylko jeden facet w idiotycznej zbroi…
– Dee, zaczekaj! – Usłyszałam za plecami, gdy
zrobiłam dwa kroki naprzód, w stronę mężczyzny zastawiającego nam przejście i
dalszą drogę; naprawdę musiało być ze mną coś nie tak, że ciągle pchałam się
komuś pod topór, ale chyba chciałam po prostu sobie udowodnić, że nie było się
czego bać.
Zrobiłam tylko te dwa kroki, po czym zatrzymałam
się, gdy mężczyzna w zbroi odwrócił się gwałtownie w naszą stronę i zaczął iść
– powoli, ale miarowo, trochę nienaturalnym, automatycznym krokiem, zupełnie
jakby… zupełnie jakby nie był prawdziwy. Zupełnie jakby nie był człowiekiem.
Szedł w naszą stronę, ale wiedziałam, że tak naprawdę szedł do mnie.
Bo pierwsza go sprowokowałam i do niego wyszłam.
To akurat było oczywiste.
Stałam jak sparaliżowana, wpatrując się w
mężczyznę, gdy ten, nie przestając iść w naszą stronę, uniósł młot nad głowę i
zamachnął się nim, celując prosto we mnie. Dopiero wtedy jakbym się ocknęła,
spanikowałam i cofnęłam się gwałtownie, poczułam czyjeś dłonie, chwytające mnie
z tyłu, a w tym samym momencie spadający prosto na mnie młot uderzył w coś z
jękiem tuż nad moją głową. Dopiero po chwili, oszołomiona, zauważyłam, co to
było.
Siekiera. Młot mężczyzny w zbroi uderzył prosto
w uniesioną w ostatniej chwili w mojej obronie siekierę Nicka.
– Cofnij się, księżniczko – polecił mi Nick
stanowczo i nie wahałam się ani chwili, po prostu wykonałam jego polecenie.
Czyjeś ręce mnie do siebie przyciągnęły i po chwili zorientowałam się, że to
Noah próbował odciągnąć mnie do tyłu.
Octavia chwyciła mnie za rękę, a Noah stanął
przed nami, zasłaniając nas swoim ciałem, podczas gdy Nick naparł na mężczyznę
w zbroi, zmuszając go do cofnięcia się o parę kroków. Ten jednak bardzo szybko
przystąpił do kontrataku, z całej siły uderzając młotem w siekierę Nicka i
odrzucając go do tyłu.
– Hej! My chcemy tylko przejść! – krzyknęłam, bo
tylko na tyle się zdobyłam. Mężczyzna w zbroi odwrócił w moją stronę głowę. –
Nic do ciebie nie mamy i nie chcemy walczyć!
Napastnik zostawił Nicka i skierował się w moją
stronę, na co Noah odsunął mnie jeszcze bardziej do tyłu, po czym sięgnął do
pasa i wyciągnął zza pasa broń białą, którą zazwyczaj nosił bardziej dla ozdoby
– było to coś w rodzaju krótkiego kordelasa. Nick nie pozwolił jednak
mężczyźnie w zbroi na dotarcie do nas; zaatakował go od tyłu, uderzając mocno
siekierą, aż ostrze zachrobotało o pancerz, czym zwrócił na siebie uwagę
naszego przeciwnika. Ponowne uderzenie młotem zostało już wymierzone prosto w
Nicka; ten jednak zrobił zgrabny unik, sparował uderzenie siekierą, po czym
wyprowadził własne, nisko, praktycznie poziomo, celując w szczelinę między
pancerzem a Chełmem napastnika.
Siekiera wbiła się ze chrzęstem w ten kawałek
wolnej przestrzeni, a wśród marynarzy Noah rozległy się wiwaty; sądzili
zapewne, że tym uderzeniem prosto w szyję walka się zakończy. Kiedy jednak Nick
wyszarpnął siekierę, a mężczyzna w zbroi kolejny raz zamachnął się na niego
młotem, wszyscy ze zdziwieniem stwierdzili, że na ostrzu Nicka nie pozostał
nawet ślad krwi.
– To nie jest człowiek – szepnęła ze zdziwieniem
Octavia.
–Nie – przytaknął jej Noah, ponownie wyciągając
swoją broń. – To tylko pusta zbroja. Załoga, pomóżcie Nickowi!
Dopiero wtedy marynarze rzucili się na pomoc
drwalowi; wcześniej zapewne uważali, że walka jeden na jeden będzie bardziej w
porządku. Nick uniknął kolejnego uderzenia, cofając się gwałtownie; wyprowadził
kontratak, jednak tym razem ostrze siekiery ześlizgnęło się ze zgrzytem po
pancerzu, nie robiąc przeciwnikowi krzywdy. Zresztą czy w ogóle można było tu
mówić o robieniu krzywdy, skoro pustej zbroi nie dało się zabić?
Kolejny atak nie zdążył już dojść do skutku.
Ludzie Noah okrążyli mężczyznę w zbroi, po czym rzucili się na niego; któryś
wytrącił mu z ręki młot, inny uchwycił się hełmu i ciągnął tak mocno, póki nie
ściągnął mu go z głowy. Wtedy właśnie reszta na moment zamarła, bo chociaż
wszyscy podejrzewaliśmy już, że człowiek w zbroi tak naprawdę wcale nie był
człowiekiem, dopiero widok pustej zbroi pozbawionej głowy w pełni nam to
uświadomił.
Naszemu przeciwnikowi wcale nie przeszkadzało,
że został pozbawiony głowy; ruszył naprzód bardzo precyzyjnie, prosto na
marynarza, który wyrwał mu z dłoni młot, zapewne w celu odzyskania broni, nie
udało mu się jednak dotrzeć do celu. Kolejny zmasowany atak marynarzy pozbawił
go także części zbroi pokrywających jego ręce i nogi – a raczej stanowiących
jego ręce i nogi – i już po chwili ze sztucznie zmontowanego wojownika
pozostało tylko kilka osobnych części pancerza, nie przedstawiający sobą
żadnego zagrożenia.
– Co to było? – zapytałam ze zdumieniem, nadal
niezdolna do oderwania nóg od podłoża. Octavia wzruszyła ramionami.
– Sztuczka Króla Gnomów. Mówiłam przecież, że po
drodze mogą czaić się różne dziwne rzeczy.
– Ale… To była magia…
– Oczywiście, że to była magia. Dlaczego to cię
dziwi? – Octavia ruszyła naprzód, w kierunku Nicka i reszty, nie oglądając się
na mnie. Wobec tego musiałam się pozbierać i też iść za nimi. Nie mieliśmy
czasu do stracenia.
W zasadzie nie wiedziałam, dlaczego mnie to
dziwiło. Ostatecznie widziałam już podobne rzeczy: coś, co nie powinno było
żyć, a jednak żyło i próbowało mnie zabić. Żywa zbroja nie była pierwsza.
Zdarzyło mi się już walczyć z drzewami, a także z żyjącym strachem na wróble.
Dlaczego więc dziwiła mnie zbroja strzegąca dostępu do Króla Gnomów?
Może dlatego, że jako pułapka na kogoś, kto
chciałby się do niego dostać – jak my – była absolutnie bezużyteczna, ludzie
Noah poradzili sobie z nią w sekundę. Chyba to mnie trochę niepokoiło.
Wyglądało na to, że Król Gnomów bronił do siebie dostępu przypadkowym jednostkom
– o ile takie znalazłyby się w tej okolicy – ale zorganizowanym grupom, takim
jak nasza, już nie bardzo. Taka pewność siebie na pewno była czymś, czym
powinnam się martwić.
Chyba że to była dopiero pierwsza przeszkoda i
powinnam poczekać na kolejne, trudniejsze.
Za polaną, na której spotkaliśmy zbroję, ścieżka
ponownie się zwężała i znowu musieliśmy iść gęsiego, ramionami praktycznie
ocierając się o górujące nad nami z obydwu stron skały. Robiło się coraz
później i niebo nad nami szarzało powoli, przez co dookoła robiło się coraz
bardziej ponuro i niepokojąco. Miałam wrażenie, jakbyśmy szli na koniec świata.
Ścieżka zrobiła się kamienista i nierówna, a ja byłam absolutnie
nieprzygotowana do takiej wędrówki; nic dziwnego, że wkrótce zaczęły mnie boleć
nogi.
Krajobraz praktycznie się nie zmieniał, może z
wyjątkiem tego, że skały były coraz większe i coraz wyższe. W pewnej chwili
jednak, gdy było już prawie całkiem ciemno, a my zaczynaliśmy się właśnie
zastanawiać nad rozstawieniem obozu na noc – chociaż żeby to zrobić,
musielibyśmy trafić choćby na kawałek szerszego przejścia, zamiast wąskiej
ścieżki, którą cały czas szliśmy – idący przodem Nick zatrzymał się gwałtownie,
aż niemalże na niego wpadłam. W ostatniej chwili zatrzymałam się, kładąc mu
dłonie na plecach.
– Co się dzieje? – zapytałam z irytacją, bo
miałam już wszystkiego dość, byłam zmęczona, bolały mnie nogi, z powodu
zmierzchu widziałam coraz mniej, a nie wiedzieliśmy nawet, czy szliśmy w dobrym
kierunku. W końcu naszą jedyną wskazówką była zostawiona za nami magiczna
zbroja. –Dlaczego stajemy?
– Sama zobacz – odparł Nick dziwnym głosem, po
czym odsunął się, żeby zrobić mi przejście. Przepchnęłam się obok niego i
wahnęłam w przód i w tył, gdy żołądek nagle podszedł mi do gardła.
Przed nami znajdowała się przełęcz. Bardzo
stroma i bardzo głęboka, a w dodatku dość szeroka, by nie poradzić sobie z
przejściem przez nią tak po prostu. Dołem płynęła wąska wstęga rzeki, co w
zapadającym zmroku zobaczyłam z trudem i bardziej rozpoznałam po dźwięku,
natomiast ściany przełęczy składały się głównie ze skał i wyrastających
gdzieniegdzie pomiędzy nimi karłowatych drzewek. Resztki drewnianej konstrukcji
po naszej stronie ścieżki wskazywały na to, że niegdyś znajdował się tam most,
jednak sądząc po stanie drewna, rozleciał się zapewne jakieś dwa wieki
wcześniej.
– To by było na tyle, jeśli chodzi o przejście
do jaskiń Króla Gnomów – mruknął Noah, który pojawił się obok mnie i bez lęku
wyciągnął się, by spojrzeć w dół przełęczy. Czasami miałam wrażenie, że ten
mężczyzna nie bał się niczego. – I co teraz?
– Zaraz, to było pytanie do mnie? – zdziwiłam
się, rozkładając ręce. – A ja skąd mam to wiedzieć?
– A kto kieruje tą wyprawą, jeśli nie panienka?
Nigdy wcześniej nie myślałam o sobie jako o
przywódcy tej bandy, dlatego słowa Noah sprawiły, że na chwilę zamilkłam,
wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Potem przeniosłam wzrok na Nicka,
błagając go spojrzeniem, żeby coś wymyślił. Nick westchnął i raz jeszcze
przyjrzał się przełęczy.
– Gdy byliśmy na Południu i trafiliśmy na zniszczony
most, naprawiliśmy go – przypomniał. Kiwnęłam głową, bo przecież to pamiętałam.
– Ale tam było z czego, tutaj… W promieniu dnia drogi nie znajdziemy drzewa,
które nadawałoby się na most. Zabraliśmy wprawdzie liny, ale po linach nie
przejdziemy na drugi brzeg, nie ma mowy. Gdyby jednak…
Rozproszyłam się, bo w zapadającym zmroku wydało
mi się, że zauważyłam coś między skałami przełęczy. Jakiś cień, ciemniejszy niż
otoczenie, który przemknął tak szybko i zniknął za kolejną skałą, że nawet nie
byłam pewna, czy faktycznie coś widziałam i czy mi się nie wydawało. Wytężyłam
wzrok, próbując dostrzec coś w szarówce, i właśnie wtedy, kątem oka…
– Dorothy! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! –
Odwróciłam się gwałtownie, zaskoczona krzykiem Nicka. Wyglądał na zirytowanego,
a ja nadaremnie próbowałam sobie przypomnieć, co usłyszałam od niego jako
ostatnie.
– Oczywiście. Mówiłeś, że nie zbudujmy mostu…
– Dorothy, tobie w ogóle zależy na tym, żeby nie
spędzić nad tą przełęczą nocy? – syknął Nick, zniżając głos, żeby nie usłyszała
nas stojąca z tyłu reszta załogi Noah. Nawet go rozumiałam, to nie byłoby dobre
dla morale, gdyby zrozumieli, że nie bardzo mieliśmy pomysł, co robić dalej. A
wokół nas robiło się przecież coraz ciemniej. – Musimy wziąć liny i zejść po
ścianie przełęczy, a potem wspiąć się na tę po przeciwnej stronie.
– Chyba oszalałeś – prychnęłam, również
pilnując, żeby nie powiedzieć tego za głośno. – Niby jak mamy to zrobić? Nie
jestem jakimś pieprzonym alpinistą…!
– Kim? – Nick zmarszczył brwi, co tylko bardziej
mnie wkurzyło. Ciągle czasami zapominałam, że ludzie z Oz nie rozumieli pewnych
odniesień pochodzących z Ziemi. – Dorothy, naprawdę chcesz spędzić tu noc?
– To bez znaczenia, bo taka przeprawa zajmie
godziny – zaprotestowałam, zmuszając mózg do pracy umysłowej, żeby powiedzieć
coś sensownego. – Nie zdążymy tego zrobić przed zmrokiem. Nawet nie wiemy, co
jest na dole. I jak chcesz potem wspiąć się na górę bez liny…
– Nie takie rzeczy już w życiu robiłem, poradzę
sobie – przerwał mi stanowczo. – Właśnie dlatego chcę to obejść, zamiast
próbować przejść górą. Wspinałem się już w przeszłości, to zbocze nie będzie
takie trudne, jest tam się czego złapać. A potem wciągnięcie was nie będzie już
problemem. Wiem, że nie zdążymy tego zrobić do zmroku… ale nie możemy też tu
nocować, wiesz o tym. Musimy zaryzykować.
Nie byłam do końca przekonana do tego pomysłu,
ale Nick miał rację, w zasadzie nie mieliśmy wyjścia. Przekazaliśmy Noah nasz
plan, żeby mógł przygotować do wspinaczki swoją załogę, a ja starałam się wyglądać
na pewną tej decyzji, chociaż w głębi duszy wcale nie byłam jej pewna. A kiedy
spoglądałam w dół, kręciło mi się w głowie i mimo woli przypominałam sobie, jak
ostatnim razem pokonywałam tak dużą odległość w dół… Spadając wraz z Czarownicą
z Zachodu z wieży jej zamku i błagając w myślach Jacka o ratunek.
Tym razem jednak nie było przy mnie Jacka, który
mógłby mnie uratować, gdyby coś poszło nie tak.
Mieliśmy ze sobą dwie porządne, grube liny;
jedną zamierzaliśmy zostawić za sobą, przywiązaną po tej stronie przełęczy,
drugą natomiast Nick musiał mieć ze sobą, wspinając się po drugim zboczu. Noah
wraz z dwoma ludźmi z załogi zajęli się supłami – w końcu nikt tak nie potrafił
ich wiązać jak marynarze – a ja zaczęłam się przekonywać, że to nic takiego. Że
na pewno dam sobie radę.
W pewnej chwili znowu wydało mi się, że
zauważyłam coś na przeciwległej ścianie przełęczy; coś żywego, co poruszało się
na niej zwinnie, jakby przyklejone do zbocza, ale to przecież nie było możliwe.
Zmrok w zapadających ciemnościach musiał mi płatać figle, bo tam przecież nie
mogło być niż żywego, w zgarbionej pozycji biegającego po skałach,
niewyróżniającego się od nich kolorem. Co by to miało być?
– Myślisz, że to dobry pomysł? – zapytała mnie w
pewnej chwili Octavia, gdy liny były już gotowe. Nick oświadczył, że pójdzie
pierwszy, po czym zaczął obwiązywać się liną w pasie, żeby w razie oderwania
się od ściany nie spadł na ziemię; przyglądałam się temu wszystkiemu z
powątpiewaniem i lękiem, którego chyba nie byłam w stanie ukryć.
– Nie – odpowiedziałam szczerze i dość cicho, by
usłyszała mnie tylko Octavia. – Ale… czy mamy inne wyjście?
W tamtej chwili bardzo próbowałam się przekonać,
że to wszystko się uda.
W tamtej chwili nie wiedziałam jeszcze, że nigdy
nie wejdziemy na przeciwległą ścianę przełęczy.
Mówisz, że najgorszy rozdział? No co ty!
OdpowiedzUsuńDowiedziałam się, że albo Octavia czuje mięte do Nicka i dlatego tak się zachowuje, albo naprawdę z Nickiem coś jest nie tak. I mam nadzieję, że to pierwsze!
Ciekawe, co tam Dee zobaczyła na zboczu, mam nadzieję, że to nic, co ma mordercze intencje. Chociaż, co ja się łudzę...
Ale patrzmy na plusy, jesteśmy o rozdział bliżej do Jacka!
Tylko to trzyma mnie przy nadziei :D
Weny, weny, weny ;)
Pozdrawiam.
Może nie najgorszy,ale... jeden z gorszych, to na pewno;) mimo wszystko dzięki;)
UsuńHaha, tego prędko nie wyjaśnię. Ale spokojnie, w końcu na pewno tak;]
Nooo... Powiedzmy, że nie. Na pewno jest to coś, co sprawi, że będziemy jeszcze bliżej Jacka ;>
Dziękuję i całuję!
myślę,że jeszcze trochę potrwa, zanim naszagrupadojdzie do króla Gnomów. Pustra zbroja była dziwna, ale przełęcz jest straszna. PomysłNicka jest dość hardkorowy, ale chyba jedyny, jaki możnamieć... no, Dorohty mogłaby ewentualnie użyć magii,ale to chyba jeszcze nie ten level. przerażą mnie ten cień biegający między skałami po drugiej stronie,żałuję,że D. nie powiedziała resazcie o tym, bo może zrezygnowaliby z tej formuy przechodzenia na drugą stronę?chyba że chodzi o to,że można dojść do Krainy Gnomów od dołu? bo naprawdę nie chciałabym, aby choidzło o to,że ten cień ich zabije czy coś xD i dlatego nie wejdą na drugą stronę przełęczy... no cóz, z niecierpliwosćią czekam na kolejną sobotę i życzę Wesołych Świat
OdpowiedzUsuńNoo, już w zasadzie nie tak długo, ale fakt, najpierw trzeba pokonać przełęcz, co dla Dorothy zwłaszcza proste nie będzie. Spokojnie, na razie nikt nie umrze, aczkolwiek słusznie przejmujesz się cieniem, bo przecież to nie mogło być nic - o tym w kolejnym rozdziale. Ale na magię Dorothy bym na razie nie liczyła;)
UsuńDziękuję i całuję!
Rozdział nie jest taki zły ;-) Ale chyba za bardzo przyzwyczaiłaś nas do wartkiej akcji. W prawdzie coś się działo - wszak puste i ewidentnie magiczne zbroje nie pojawiają się co chwilę, ale mimo to czegoś mi tu brakowało :-)
OdpowiedzUsuńNick i Octavia - wciąż nie mogę się zdecydować która z teorii bardziej mi pasuje: ta o zuroczeniu, czy raczej o braku zaufania. Cóż, czas pokaże :-D
Nie wiem dlaczego, ale z opisem cienia na zboczu góry skojarzył mi się Golum. Ciekawe czy Twój cień będzie miał równie mordercze zapędy :-D
Wszystko, albo chociaż część będzie jasne jutro.
Pozdrawiam,
Ruda
Taak, mnie też. Następne pod tym względem będą lepsze, przynajmniej w mojej ocenie, także spokojnie;)
UsuńNo tak, z czasem się przekonacie. Chociaż ja tam myślę, że może chodzić o obydwie te rzeczy XD
Nooo... Mordercze to może nie. Ale skojarzenie nie takie odległe...
Całuję!