Nick złapał mnie za rękę i pociągnął przed
siebie, prosto na biegnących ku nam strażników, a ja pomyślałam nagle, że
zwariował. Kompletnie zwariował, skoro sam, tylko z nieuzbrojoną kobietą przy
boku, chciał rzucać się na dziesięciu mężczyzn wymachujących ku nam mieczami!
Gdzieś za sobą usłyszałam krzyki; to zapewne
kolejni strażnicy kontaktowali się między sobą, w którą stronę biec. Wiedziałam
więc, że nie mogliśmy wracać, i Nick też to wiedział, dlaczego jednak ciągnął
mnie prosto na tych strażników przed nami?!
– Nick?! – wykrzyknęłam w pędzie, zbliżając się
coraz bardziej.
– Zaufaj mi, księżniczko! – Usłyszałam tylko w
odpowiedzi i po chwili powietrze rozdarły pierwsze strzały.
Krzyknęłam i skuliłam się odruchowo, a Nick
pociągnął mnie nieco w bok, poza prześwit w murze, zasłaniając nas oboje tą
jego częścią, która nie została wysadzona w powietrze. Ramieniem przygwoździł
mnie do muru, zdążyłam jednak zauważyć, jak strażnicy padają na ziemię pod
ostrzałem skądś spoza terenów pałacowych albo kryją się i uciekają z otwartej
przestrzeni. Zauważyłam od razu, kiedy droga stanęła otworem.
– Czysto! – krzyknął ktoś za murem i Nick
pociągnął mnie za rękę, popędzając do dalszego biegu, prosto przez gruzy muru,
gdzie musiałam uważnie patrzeć pod nogi, żeby sobie czegoś nie złamać.
Ostatecznie moje wygodne buty z Ziemi były przeszłością; obecnie znowu miałam
na sobie wprawdzie na płaskim obcasie, ale potwornie niewygodne trzewiki
księżniczki Yvette. I uciekałam z więzienia tak, jak mnie do niego wtrącono
prosto z wyprawy do miasta, czyli w zwiewnej, granatowej sukience. Nienajlepszy
strój na bycie główną gwiazdą Prison
Break, to musiałam przyznać.
Potknęłam się raz, ale Nick na szczęście mnie
przytrzymał i nie dał mi upaść; strzały ustały natychmiast, gdy tylko
wbiegliśmy w dziurę w murze, a po chwili wydostaliśmy się na ulicę.
Od razu zauważyłam, że to miejsce nie zostało
przez nich wybrane przypadkowo. Domy na niej były zaniedbane, starsze niż
bliżej centrum, a na ulicach nie widziałam ani żywej duszy. Słyszałam za to
szum morza, co oznaczało, że musiało być do niego niedaleko.
Przy najbliższym zaułku zobaczyłam kilku
mężczyzn z karabinami; parę twarzy rozpoznałam, przede wszystkim zaś stojącego
na czele krzepkiego, niewysokiego, szczupłego mężczyznę o siwych włosach i
twarzy poznaczonej zmarszczkami. Noah. Strasznie ucieszyłam się na jego widok.
To był kolejny fragment w zasadzie już znanego mi świata – Oz – w tej obcej,
nieprzyjaznej krainie, jaką okazało się Iw! Gdy w końcu do nich podbiegliśmy,
przytuliłam go bez wahania, chociaż chyba się tego nie spodziewał.
– Miło znowu panią widzieć, panienko! – odezwał
się, gdy wreszcie go puściłam. Reszta marynarzy też zaczęła się ze mną
pospiesznie witać; nie mieliśmy jednak dla siebie zbyt dużo czasu, bo
spodziewaliśmy się, że król za chwilę wyśle za nami pościg.
– Ja też się strasznie cieszę, że was widzę. A
teraz zabierajmy się stąd! – zaproponowałam, na co wszyscy chętnie przystali.
Jak się okazało, głębiej w zaułku mieli też
ukryte konie. Na ich widok trochę zrzedła mi mina. Wiedziałam, że powinniśmy
opuścić tę okolicę jak najszybciej.
– Pojedziesz ze mną – zadecydował Nick, widząc,
co się ze mną działo. Rzuciłam mu pełen wdzięczności uśmiech. – Tylko musisz
się mocno trzymać.
– Wolę trzymać się ciebie niż końskiej grzywy –
odparłam natychmiast, a kiedy podeszliśmy do jego konia, Nick chwycił mnie w
pasie i podsadził do góry, zanim zdążyłam przestraszyć się masywności
wierzchowca albo jego wielkiego pyska. Po chwili sam Nick posadził się na
siodle przede mną i krzyknął, żebym go mocno chwyciła.
Ledwie zdążyłam to zrobić, poderwał konia do
biegu, aż wkrótce przeszliśmy do galopu. Nie widziałam nawet, dokąd zmierzaliśmy,
bo zacisnęłam mocno oczy, przywierając kurczowo do jego pleców, ze ściśniętym
gardłem, przez które nie było w stanie wydostać się ani jedno słowo. Byłam
przekonana, że za chwilę koń mnie zrzuci i podepcze, że stanie się coś złego,
bo przecież ten dziwny, nierówny ruch nie mógł być normalny ani naturalny.
Miałam problemy z zaczerpnięciem głębszego oddechu, więc wtuliłam twarz w plecy
Nicka, ignorując wiatr, który rozwiewał moje włosy. Jednak to po nim i po
zapachu poznałam, że coraz bardziej zbliżaliśmy się do morza.
To była szalona podróż i wiedziałam to, nawet
mając zamknięte oczy. Marynarze Noah prawie między sobą nie rozmawiali; tylko
kilka razy usłyszałam krótkie krzyki, coś na temat ścigających nas strażników,
najwyraźniej jednak byli daleko za nami, bo ani razu nie pojawili się w zasięgu
naszego wzroku. Najwyraźniej naprędce zorganizowana akcja Nicka wcale nie była
tak źle zorganizowana, jak im się wydawało.
Sądziłam, że wypłynęli Tornadem z miasta, okazało się jednak wkrótce, że opuścili tylko
port, natomiast nadal stali przy nadbrzeżu, spory kawałek dalej, ale wciąż w
obrębie miasta. Zrozumiałam to, kiedy dotarliśmy na miejsce: w odludną część
doków, gdzie przy samym morzu stały niewysokie, zniszczone kamienice, a wokół
plątało się kilku ludzi – większość była wychudzona i ubrana w łachmany. To nie
była dobra okolica.
Nie mogli przecież wypłynąć Tornadem z miasta. Skoro ekipa ratunkowa przybyła po mnie konno, w
ten sam sposób musieli się ewakuować, a gdyby statek stał gdzieś poza miastem,
musielibyśmy też minąć bramę wjazdową. Na pewno by nas tam zatrzymali. W
związku z tym sensowniejsze wydawało się postawienie statku przy nadbrzeżu w
jakimś odludnym miejscu i odpłynięcie potem morzem. Statek Noah miał ten plus,
że był przystosowany do żeglugi rzecznej, gdzie było przecież dużo płycej niż
na morzu; w związku z tym byłam pewna, że Tornado
mogło dobić do brzegu w wielu miejscach, gdzie zwykłe statki nie mogły.
Noah po prostu wykorzystał tę naturalną przewagę.
Dojechaliśmy do statku niepostrzeżeni, może tylko
odprowadzani apatycznym wzrokiem kilku mieszkańców; trap spuściła nam Octavia,
którą powitałam z radością, chociaż wiedziałam, co to oznaczało. Octavia była
spalona w Iw. Choćbym bardzo tego nie chciała, musiałam ją ze sobą zabrać do
Oz.
Nick pomógł mi zsiąść z konia – właściwie to
praktycznie mnie z niego ściągnął, milczeniem zbywając moje urażone uwagi, że
przecież mogłam sama – i pociągnął mnie na pokład statku, zmuszając do
szybkiego przebierania nogami. Już na deskach pokładu przytuliłam Octavię; nie
mogłam się powstrzymać głównie dlatego, że wiedziałam, że i ona pomogłam nie
uratować. Nie dość, że naraziła własną reputację i życie, to jeszcze potem
powiedziała Nickowi, gdzie najlepiej i jak uderzyć, żeby mnie odbić – a
przecież wiedziałam, jaka się w jego obecności robiła nieśmiała. Naprawdę dużo
tej dziewczynie zawdzięczałam.
– Jak się cieszę, że udało im się ciebie odbić!
– pisnęła na mój widok, też mocno mnie przytulając. – Nie chcieli mnie ze sobą
zabrać, niewdzięcznicy!
– Bo to była akcja ratunkowa dla jednej
dziewczyny, nie dwóch – uciął bezlitośnie Nick. – Później się przywitacie, na
razie wejdźcie głębiej na pokład. Musimy jak najszybciej się stąd wynosić,
zanim nas znajdą. Nie chciałbym ponownie wchodzić w drogę temu królowi.
Posłusznie weszłyśmy głębiej, zatrzymując się
dopiero pod wejściem do kajuty kapitana; z pewnym sentymentem pomyślałam o tym,
jak schroniłam się w niej, gdy ostatnim razem znajdowałam się na statku Noah.
Miałam wrażenie, że to było sto lat temu. I dzieliłam wtedy kajutę na dolnym
pokładzie z Jackiem…
– Skąd właściwie to wszystko? – zapytałam, kiedy
Nick z Noah wreszcie do nas dobili. Noah rzucił kilka poleceń do swoich
marynarzy i już po chwili uwijali się jak w ukropie, żeby przygotować statek do
wypłynięcia w drogę. – Materiały wybuchowe, karabiny? Myślałam, że w Oz nie ma
takich rzeczy!
– Przecież wie panienka, że czego nie ma w Oz,
jest na Ziemi. A ja jestem kupcem, wiem, jak załatwić wszystko. – Noah
uśmiechnął się tym swoim lekko niepokojącym, bezzębnym uśmiechem. – Do
wysadzenia muru użyliśmy zwykłej benzyny. Mamy jej na Tornadzie sporo, bo napędza nasz miotacz płomieni. Natomiast co do
karabinów… Pewnie panienka o tym nie wiedziała, ale gdy Jack odlatywał do zamku
Czarownicy z Zachodu podczas naszego ostatniego spotkania, zostawił nam trochę
sprzętu. Ciężko było mu zabrać wszystko. To właśnie te karabiny.
Byłam pełna podziwu. Praktycznie z niczego
zorganizować taką akcję! Noah i Nick byli po prostu fenomenalni.
– Kurs na południe? – dodał po chwili Noah,
jakby się upewniając. Nick i Octavia pokiwali głowami.
– No tak, nie zostawimy tu przecież Jacka samego
– zawyrokował Nicholas. Dopiero wtedy zaskoczyłam. Na południe, no tak! To
podobno tam swoją kryjówkę miał Król Gnomów.
Zawahałam się, potem jednak powiedziałam pospiesznie:
– Wysadźcie mnie jak najbliżej tej całej
kryjówki Króla Gnomów, ale do środka pójdę sama. To moja walka i to ja muszę
znaleźć Jacka, was nie muszę w to mieszać. Nie chciałabym, żeby się wam coś
stało.
Wszyscy wyjątkowo zgodnie popatrzyli na mnie jak
na wariatkę. Pierwszy odezwał się Nick.
– Upadłaś na głowę, księżniczko? Oczywiście, że
idziemy wszyscy! Po pierwsze nie puściłbym cię samej nawet do miasta, bo zawsze
znajdziesz sobie po drodze jakieś kłopoty. A po drugie, Jack to wcale nie jest
tylko „twoja walka”. My wszyscy, może poza Octavią, go znamy. I wszyscy chcemy
go ratować. Także nie myśl sobie, że przypiszesz sobie całą zasługę, jasne?
Uśmiechnęłam się. Co mogłam zrobić innego? Tylko
się cieszyć, że miałam tak lojalnych przyjaciół. Warto było przeżyć tyle złych
rzeczy w Oz i Iw, by się o tym przekonać.
Teraz musieliśmy tylko znaleźć Jacka.
– Dla panienek jest przygotowana moja kajuta –
dodał Noah, gdy stwierdził już, że nie należało się z mojej strony spodziewać
żadnego sprzeciwu. – Na miejsce dopłyniemy za parę godzin, także możecie przez
ten czas spokojnie odpocząć. Potem pójdziemy uratować Jacka.
Uratować Jacka.
To zdecydowanie dobrze brzmiało.
***
Obudziłam się z krzykiem na ustach, który – nie
było siły – musiała usłyszeć śpiąca dwa jardy ode mnie Octavia.
Usiadłam na łóżku i odgarnęłam włosy z czoła,
próbując dojść do siebie po kolejnym koszmarze. To powoli stawało się nie do
zniesienia i było coraz bardziej wykończające. Odkąd pojawiłam się w Iw, nie
przespałam spokojnie chyba ani jednej nocy. Coraz mniej mi się to wszystko
podobało.
Nagle przypomniałam sobie, jak miewałam
koszmary, gdy byłam dzieckiem. Zwłaszcza krótko po odejściu rodziców dosyć
często budziłam się w nocy, wołając mamę albo tatę. Zawsze wtedy przychodziła
do mnie ciocia i opowiadała mi coś, co mnie uspokajało i pozwalało na nowo
zasnąć. Zazwyczaj jakąś bajkę, którą sama wymyślała. Ciocia była w tym naprawdę
dobra. Chyba już wtedy byłam dla niej niczym rodzona córka.
Znowu poczułam tę bolesną pustkę, którą miałam w
sobie od czasu jej śmierci. To znaczy… może to nie było właściwe określenie.
Ona była we mnie cały czas, nigdzie nie znikała, tylko czasami, gdy sobie na to
pozwalałam, czułam ją mocniej, ostrzej, boleśniej, jakby rozszerzała się i
wbijała mi we wnętrzności. Brakowało mi wtedy tchu zupełnie tak jak wtedy, gdy
dosięgło mnie śmiertelne zaklęcie Clarissy. I znowu czułam się tak, jakby przez
wnętrzności przepływał mi płynny ołów.
Przynajmniej przestawałam jednak myśleć o
koszmarze.
– Wszystko w porządku? – Usłyszałam jakieś
poruszenie po stronie miejsca, gdzie spała Octavia, i po chwili ciemności
panujące w kajucie rozświetlił wątły płomień lampy oliwnej. – Co się stało,
Dorothy?
Zerknęłam w jej stronę; Octavia siedziała na
łóżku, a jasne włosy kaskadą spływały jej na plecy i twarz; pierwszy raz
widziałam ją z rozpuszczonymi włosami. I również rozpuszczone były zupełnie
proste – ja taki efekt osiągałam tylko po użyciu prostownicy. Jej blada twarz
wykrzywiła się lekko pod wpływem światła.
– Nic… Coś mi się śniło. Idź spać – mruknęłam,
podwijając pod siebie nogi i opierając się plecami o ścianę kajuty. Octavia
westchnęła.
– To chyba musieli cię obdzierać ze skóry, bo
darłaś się jak opętana.
Wzruszyłam ramionami, nie zamierzając
kontynuować tematu. Na szczęście Octavia nie była Jackiem, nie zamierzała
drążyć tematu, którego wyraźnie nie miałam ochoty poruszać. Zamiast tego
wygramoliła się z posłania, które wbrew moim protestom umościła sobie z
materacy na podłodze, okutała prześcieradłem i bez pytania wlazła na moje łóżko,
po czym usiadła w nogach, naprzeciwko mnie.
To było dziwne. Nigdy wcześniej nic takiego mi
się nie zdarzyło.
– Mówiłam, że to nic takiego – mruknęłam znowu.
– Możesz iść z powrotem spać.
– Już mi się nie chce – oświadczyła beztrosko. –
Pomyślałam, że zamiast tego mogłybyśmy porozmawiać.
– A skąd wiesz, że ja nie chcę spać? –
Podniosłam brew. Octavia prychnęła lekceważąco.
– Miałaś koszmar. To oczywiste, że nie pójdziesz
od razu spać po koszmarze.
– Nie mam dziesięciu lat, Octavia – odparłam
nieco protekcjonalnie. – Poradzę sobie z głupim koszmarem.
– Aha. Czyli mnie tu nie chcesz i mam iść spać?
Pretensja w głosie Octavii kazała mi ją
zatrzymać, kiedy już chciała się cofnąć na swoje posłanie. Nie wiedziałam, co
ta dziewczyna kombinowała – i czy w ogóle coś kombinowała – ale może miała
rację. Pewne rzeczy należało wyjaśnić. Skoro już obie nie spałyśmy, to dlaczego
nie akurat wtedy?
– No dobrze, zostań. Możemy porozmawiać, tylko
najpierw odpowiedz mi na jedno pytanie.
– Co chcesz wiedzieć? – zapytała, wiercąc się na
miejscu, które wybrała, aż w końcu znalazła wygodną pozycję. – Dlaczego chcę z
wami płynąć do Oz? Dlaczego pomogłam ci na placu? Co czeka nas w drodze po
twojego Jacka?
– Nie – odparłam powoli, uważnie się w nią
wpatrując. – Chcę wiedzieć, dlaczego boisz się Czarnoksiężnika.
Wyraz jej twarzy zmienił się momentalnie i nie
była w stanie tego ukryć. Pomyślałam, że trafiłam w dziesiątkę, chociaż wcale
nie byłam tego pewna. Zaryzykowałam, zablefowałam i mi się udało. Octavia
naprawdę bała się Czarnoksiężnika. Nic z tego nie rozumiałam i musiałam to
wyjaśnić, jeśli miałyśmy w przyszłości współpracować, bo ostatnim, czego
potrzebowałam, były kolejne tajemnice. Musiałam wiedzieć o niej wszystko, żeby
móc jej zaufać.
O Jo nie wiedziałam i proszę, jak się to
skończyło.
– Skąd przyszło ci do głowy, że boję się
Czarnoksiężnika? – pisnęła Octavia, na co wywróciłam oczami. Naprawdę sądziła,
że przedłużanie tego w czasie cokolwiek da?
– Błagam, nie rób ze mnie idiotki – powiedziałam
więc. – Widziałam twoją minę, gdy Nick o nim wspomniał. Słuchaj, za dużo
ostatnio przeszłam, żeby mieć jakieś skrupuły. Pomogłaś mi wydostać się z Evny,
więc zabiorę cię do Oz, ale jeśli nie powiesz mi wszystkiego, co chcę wiedzieć,
żebym mogła ci zaufać, wysadzę cię w pierwszym lepszym miejscu i nie obchodzi
mnie, co dalej się z tobą stanie. Czy to jasne?
Zabrzmiałam bardzo surowo i byłam z siebie
dumna, że tak potrafiłam. Obawiałam się, że gdybym jej nie postraszyła, Octavia
zamknęłaby się w sobie i nie powiedziała nic, a tak, na pewno wzięła mnie na
poważnie. Poznałam to po jej rozszerzonych, trochę wystraszonych oczach i tym,
że wstrzymała na chwilę oddech.
– No dobrze – zadecydowała w końcu, a napięcie w
jednej chwili jakby z niej opadło. Najwyraźniej pomogło jej w tym podjęcie
decyzji. – Opowiem ci o wszystkim, ale to musi zostać między nami.
– Nie mogę ci tego obiecać – zaprotestowałam
natychmiast. – Możliwe, że ktoś będzie chciał wiedzieć, o co z tobą chodzi. Ale
posłuchaj… Rozumiem cię, bo sama mam ograniczone zaufanie do ludzi. Niewielu
jest tych, którym ufam, ale jeśli coś komuś przekażę, to tylko tym, na których
bezwzględnie mogę polegać, rozumiesz? Moim rodzicom, Jackowi, Nicholasowi.
Nikomu więcej, obiecuję.
Skinęła głową, co uznałam za dobry znak. Może
jednak istniała możliwość, żeby się z nią dogadać.
– No dobrze – powtórzyła, chociaż cały czas się
jeszcze wahała. – Dorothy, wiem, że możesz mi w to wszystko nie uwierzyć. Wiem,
że to będzie brzmiało idiotycznie. Ale przysięgam, że to, co powiem, jest
prawdą. Widzisz, chcę wrócić do Oz, bo stamtąd pochodzi moja rodzina.
– To jeszcze nie brzmi idiotycznie –
zawyrokowałam. Octavia roześmiała się.
– Poczekaj, zaraz zrobi się ciekawiej. Słyszałaś
historię o tym, jak stworzono Oz?
– Jak pierwszy Czarnoksiężnik oddzielił je od
Ziemi, wpychając tam całą magię? Jasne. A jak ma się do tego Iw? – zapytałam,
bo nagle przyszło mi to do głowy. Octavia wzruszyła ramionami.
– Mówiąc „Oz”, mamy zawsze na myśli wszystkie
magiczne krainy w tym świecie, bo one nie zawsze były odrębnymi krainami – wyjaśniła.
– Nieważne zresztą. Oficjalna historia mówi, że po odejściu Czarnoksiężnika
Emerald City i całym Oz rządził jego zastępca, namiestnik, czekając na
kolejnego Czarnoksiężnika, który co jakiś czas zjawiał się z innego świata… z
Ziemi. To na pewno też wiesz. I tak faktycznie było. I faktycznie co jakiś czas
zjawiał się nowy Czarnoksiężnik, który zabierał się za rządzenie Oz. Nikt tylko
nigdy nie wspomina, że pierwszy Czarnoksiężnik, ten, który stworzył cały ten
świat, miał rodzinę. Żonę i syna, których po jego śmierci kazano zabić.
– Zabić? Dlaczego? – Musiałam przyznać, że
naprawdę wciągnęłam się w tę historię. Octavia uśmiechnęła się gorzko.
– Podobno Czarnoksiężnik… Podobno on sam przed
śmiercią zarządził, kto ma w przyszłości zająć jego miejsce. No wiesz, całą tę
sukcesję tronu. W związku z tym William z rodu Lwa, który objął władzę jako
namiestnik po śmierci Czarnoksiężnika, nakazał zabicie jego żony i dziecka.
Obawiał się, że to dziecko upomni się kiedyś o swoje prawa do tronu, postanowił
więc zawczasu pozbyć się kłopotu. Na szczęście żona Czarnoksiężnika miała w
pałacu swoich popleczników, którzy zawczasu zorganizowali ucieczkę dla niej i
dziecka. Do bezpiecznego miejsca. Do Iw.
Przez chwilę, gdy zamilkła, wpatrywałam się w
nią bez słowa, a trybiki w moim mózgu obracały się bardzo, bardzo powoli.
Dopiero po dłuższej chwili zaskoczyłam.
– Chcesz powiedzieć… Chcesz powiedzieć, że…
– Tak, Dorothy. Jestem ostatnią żyjącą
potomkinią pierwszego Czarnoksiężnika – odparła spokojnie, wpatrując się we
mnie uważnie, jakby szukając w mojej twarzy oznak niedowierzania. – Mówiłam ci,
że w mojej rodzinie było kiedyś sporo magii. Do mojego pokolenia jednak nic z
tego nie przetrwało. Nie zmienia to jednak faktu, że pochodzę z rodu
Czarnoksiężnika. Kolejni władcy Emerald City przez lata polowali na moją
rodzinę, zdecydowani, by wybić nas do nogi. Dlatego ukrywaliśmy się w Iw i
dlatego pracowałam tam na dworze jako służąca. Czułam się tam względnie
bezpieczna. Ale okłamałam cię, mówiąc, że spędziłam tam całe swoje życie… Był
taki czas, gdy byłam dzieckiem, że przebierałam się nawet za chłopaka, wiesz?
Nadałam sobie imię Peter. Ukrywałam się, bo mojego ojca zabili ludzie z Oz.
Byłam wtedy zdana tylko na siebie.
Przez moment faktycznie nie mogłam w to
uwierzyć.
Rozumiałam kwestię sukcesji i dlaczego ktoś mógł
uznać, że żyjący potomkowie Czarnoksiężnika mogliby stanowić dla niej
zagrożenie. Nie mieściło mi się natomiast w głowie, że mój ojciec mógłby
zadysponować coś takiego. Pościg za żyjącymi potomkami pierwszego Czarnoksiężnika?
Zabijanie ich?
I jeszcze jedno… Że to była akurat Octavia. Że
trafiłam akurat na nią, gdy znalazłam się w pałacu. Albo był to zadziwiający
zbieg okoliczności…
Albo przeznaczenie naprawdę istniało, jakkolwiek
idiotycznie by to nie brzmiało.
Oczywiście mogła kłamać. Mogła to sobie
wymyślić. Ale…
Potem przypomniałam sobie jeszcze jedno. Octavia
nigdy nie była w Emerald City. Nie mogła widzieć pewnych rzeczy. A jednak…
– Masz ten tatuaż – przypomniałam sobie, po czym
chwyciłam ją za rękę, żeby dokładniej go obejrzeć. Już wcześniej zauważyłam na
jej nadgarstku dwa zachodzące na siebie okręgi i już wtedy wydawało mi się, że
gdzieś to wcześniej widziałam. Dopiero w tamtej chwili, gdy Octavia
opowiedziała mi wszystko, przypomniałam sobie, gdzie. W Emerald City. Gdy
oglądałam malowidło na suficie, przedstawiające całe Oz i wszystkie jego cztery
krainy łącznie z czterema Czarownicami, zauważyłam przecież, że wszystko było
ujęte w ten właśnie symbol. Dwa zachodzące na siebie okręgi. To nie mógł być
przypadek! – Widziałam już ten symbol.
– Nic dziwnego, jeśli byłaś w Emerald City –
przyznała Octavia. – Podobno to ich symbol. U mnie w rodzinie przechodził z
pokolenia na pokolenie, żebyśmy nigdy nie zapomnieli, skąd pochodzimy.
Pomyślałam… Pomyślałam, że może spróbuję tam wrócić. Nie chcę żyć jak mój
ojciec, wiecznie uciekając i kryjąc się przed ludźmi Czarnoksiężnika. Chcę
stawić temu czoło. Chcę wywalczyć sobie godne życie, na jakie zasługuję.
Przez chwilę obydwie milczałyśmy, bo
zastanawiałam się, jak dalej poprowadzić tę rozmowę. Ze zdziwieniem
stwierdziłam, że jej wierzyłam. Rozumiałam, dlaczego nie chciała mi tego mówić
i dlaczego się bała. Wierzyłam też, że nie wymyśliłaby czegoś takiego, gdyby to
nie była prawda, nawet jeśli to sprawiało, że kolejny raz byłam naiwna.
Oczywiście, wiedziałam, że powinnam być z nią
ostrożna. Nigdy nie mogłam być w stu procentach pewna, że to, co mówiła, było
prawdą. Ale wszystko to byłabym w stanie przełknąć…
Gdyby nie tata.
Nie byłam gotowa uwierzyć, że tata wysyłał za
Octavią i jej rodziną zabójców, którzy mieli ich wyeliminować. Pomijając już
charakter ojca, przecież on wcale nie chciał rządzić Oz! To matka go w to
wmanewrowała, gdy trafili do Emerald City! Nie, to kompletnie nie trzymało się
kupy. I to musiałam Octavii wyjaśnić.
– Myślę, że dobrze robisz – zapewniłam ją więc,
przyjmując ostatecznie to wszystko, co powiedziała. – Trzeba pojechać do Oz i
to wszystko wyjaśnić, bo jestem pewna, że jakoś się da. Czarnoksiężnik nigdy
nie zrobiłby czegoś takiego, wiesz? Jestem pewna, że nie zleciłby takich
zabójstw, nigdy w życiu. To na pewno jakaś gigantyczna pomyłka… Może po prostu
stoi za tym ktoś inny… Ale trzeba to wyjaśnić, koniecznie.
– Skąd możesz to wiedzieć? – prychnęła z
niedowierzaniem. – Skąd możesz wiedzieć, że to nie Czarnoksiężnik stoi za tymi
morderstwami? To się dzieje od lat, Dorothy! Nie sądzę, żeby ktoś tak po prostu
się pomylił!
– Czarnoksiężnik jest moim ojcem – wyjaśniłam w
końcu, bo skoro ona to zrobiła, ja też byłam jej winna prawdę. – Znam go i
wiem, że nie byłby zdolny nikogo zamordować ani tym bardziej zlecić zabójstwa.
Musimy tylko… musimy tylko go znaleźć i to z nim wyjaśnić. Jestem pewna, że
wtedy wszystko nabierze sensu.
Tym razem to Octavia przez moment się nie
odzywała, a na jej twarzy widziałam niedowierzanie. W końcu wykrztusiła z
siebie tylko:
– Czarnoksiężnik… jest twoim ojcem?
– Tak. Jak sama zauważyłaś, pochodzi z Ziemi,
tak jak i ja. Przybył tu kilkanaście lat przede mną – wyznałam. – Z moją mamą.
W zasadzie to ona go tu przywiodła… Miało być na chwilę, został na dłużej.
Jeszcze piętnaście lat temu był zwykłym facetem z Ziemi, z Kansas. A teraz…
teraz jest Czarnoksiężnikiem w niewoli u Czarownicy z Północy.
– U Czarownicy z Północy? O co w tym wszystkim
chodzi? – Octavia zmarszczyła brwi, a ja westchnęłam, gdy zrozumiałam, że bez
szerszych wyjaśnień się nie obejdzie.
– Czarownica z Północy nas zdradziła –
spróbowałam jednak. – Zaatakowała Emerald City, gdy wróciłam tam do taty z moją
mamą. Mnie i Jackowi udało się uciec na Ziemię, mama też jakoś się stamtąd
wydostała, ale Czarownica nadal przetrzymuje mojego ojca. Zgaduję, że jest dla
niej kartą przetargową. Według wizji mojej matki mam zabić je obydwie. Dlatego
chciałam wrócić do Oz, żeby pomóc ich uwolnić. Trochę mi się… po drodze
zboczyło.
– Twoja mama też ma magię, prawda? – zapytała
Octavia, na co skinęłam głową.
– Oczywiście, w końcu to Czarownica z Południa.
Dopiero w tamtej chwili się roześmiała.
Patrzyłam na nią bez słowa, nie bardzo rozumiejąc jej zachowanie, gdy tarzała
się po łóżku, zaśmiewając się do łez. Czekałam, aż się uspokoi, i wkrótce
rzeczywiście śmiech ustał. Zanim jednak się odezwała, poczekała, aż do końca
się uspokoi i otarła oczy mokre od łez.
– Wybacz, ale to wszystko jest takie…
niedorzeczne – powiedziała w końcu, lekko zachrypniętym głosem. – Myślałam, że
ja jestem taka niezwykła, bo czytam w ludziach i moim przodkiem był
Czarnoksiężnik. A potem zupełnym przypadkiem spotykam kogoś, kto jest równie
niezwykły co ja, a w dodatku ma prawdziwą magię! Naprawdę się tego nie spodziewałam.
Cholerny zbieg okoliczności, co? Co jeszcze trzymasz w zanadrzu, Dorothy?
Jesteś na Ziemi jakąś królową, czy co?
– Nie – odpowiedziałam spokojnie, gotowa
wyjaśnić wszystko do końca. – Na Ziemi jestem właściwie nikim. Za to tutaj, w
Oz, zdarzyło mi się już zabić dwie czarownicę: ze Wschodu i z Zachodu. Wizja
matki na mój temat mówi jednak, że mam zabić je wszystkie i w jakiś sposób
zniszczyć czy też zmienić Oz, sama nie wiem. Skoro już jesteśmy szczere, to
mogę ci powiedzieć i to. Także zastanów się, czy na pewno chcesz wracać do Oz,
w końcu nie wiadomo, jak długo postoi, skoro i ja się tam wybieram.
Kolejny atak śmiechu Octavii właściwie już mnie
nie zdziwił. Co więcej, po chwili do niego dołączyłam. To rzeczywiście było
niedorzeczne, też musiałam to przyznać, i fajnie było chociaż raz się z tego
pośmiać. W końcu zazwyczaj raczej to przeklinałam albo załamywałam ręce.
– Więc co… faktycznie jesteś… księżniczką? –
wydusiła z siebie po chwili Octavia. Nie przestając się śmiać, pokręciłam
głową.
– Nie, jestem tylko wybrykiem natury z magią –
odparłam i po raz pierwszy uznałam to za zabawne. – Za to ty… jesteś. Jesteś…
dziedziczką tronu Emerald City!
Ponownie obydwie zawyłyśmy ze śmiechu, chociaż
to przecież nawet nie było zabawne. Zachowywałyśmy się idiotycznie, to musiałam
przyznać. Ale co mogłam zrobić? Jeśli nie potrafiłyśmy sobie z tym poradzić na
poważnie, należało się śmiać. Należało to zbyć rozbawieniem. W tamtej chwili
nie widziałam lepszego wyjścia.
Myśl, że Octavia miałaby być ścigana przez
mojego ojca, nadal jednak nie dawała mi spokoju. Nie wierzyłam wprawdzie, że
ojciec mógłby być za coś takiego odpowiedzialny, w głębi duszy jednak ciągle
się nad tym zastanawiałam. Sama przecież stwierdziłam, że tata się zmienił,
kiedy pierwszy raz trafiłam do Emerald City. Był twardszy, bardziej surowy,
bardziej… bezwzględny.
Ale czy na tyle, żeby zlecić coś takiego?
Zabicie rodziny potencjalnego pretendenta do władania Emerald City? Nie, w to
nie zamierzałam uwierzyć. Przecież ojciec do końca chciał wracać na Ziemię.
Chciał, żebym pomogła znaleźć mamę, żebyśmy razem mogli wrócić na Ziemię. Skoro
nie chciał zostawać w Oz, to po co miałby kogokolwiek zabijać?
Tak sobie to tłumaczyłam, skoro jednak to
robiłam, to znaczyło, że mimo wszystko miałam wątpliwości. Że mimo wszystko
wcale nie byłam w stu procentach pewna, czy tata nie miał z tym coś wspólnego.
Nienawidziłam się za te wątpliwości, więc tłumaczyłam sobie dalej, że to nie
było możliwe, i koło się zamykało.
Wątpliwości jednak jakoś nie chciały mnie
opuścić. No bo… czy po tylu latach mogłam z czystym sumieniem powiedzieć, że
nadal znałam mojego ojca?
Bolała mnie już przepona i właśnie powoli się
uspokajałam, gdy drzwi kajuty Noah się otworzyły, a słabe światło lampy olejnej
oświetliło przeciętą blizną twarz Nicka. Na nasz widok zamarł na chwilę,
wyraźnie zbaraniały, szybko jednak się otrząsnął.
– Nie wiem, co jest takie zabawne, ale kończcie
te pogaduszki – oświadczył z lekkim uśmiechem na twarzy. Najwyraźniej nasze
rozbawienie udzielało się i jemu. – Zaraz będziemy na miejscu, zbierajcie się.
Cofnął się i zamknął drzwi, zanim któraś z nas
zdążyła odpowiedzieć, a mnie rozbawienie minęło w jednej chwili jak ręką odjął.
Byliśmy na miejscu.
Pora uratować Jacka.
Nie wierzę, że Czarnoksiężnik mógłby zlecić coś tak okrutnego... Ja rozumiem, że rządy w Oz mogły go zmienić, ale bez przesady :c Nie rób nam tego!
OdpowiedzUsuńCzyli teraz na dobrą sprawę mamy dwie księżniczki. Octavia potomkinią pierwszego Czarnoksiężnika, kto by pomyślał.
No i lecimy ratować Jacka! To już za niedługo, tak!!!
Czekam na zapowiedź, a tymczasem życzę dużo weny ;)
Nie będę może tego komentować - same się w swoim czasie dowiecie;)
UsuńE no, Dorothy nie jest żadną księżniczką, tylko Nick tak na nią mówi XD co do Octavii natomiast to jak najbardziej:)
Owszem, już niedługo^^
Dziękuję i całuję!
oo, teraz to juz na pewno nie wierzę w przypadek zd kto by pomyślał, ze Octavia jestpotomkinia czarnoksieZnika i ze nalezy sie jej tron... Trudno mi z drugiej strony uwierzyć, zeby ojciec dorothy był az tak okrutny....ale też nie moge wykluczyć takiej ewentualności. W kazdym razie mysle, ze byc moze pojawienie się octavii w Oz moze zadziałać dobrze na tocząca sie tam wojnę... Albo jeszcze nadziej wszystko pokompliikowac, kurde.... Zawsze mnie zaskoczysz, to jest takie niesamowite, Twja wyobraźnia chyba nigdy nie przestaje pracować ;) czekam na opis krainy króla gnomow i na pojawienie się Jacka... Mysle, ze władca gnomow moze oczekiwać dorothy, szczerze mowiac, ale moze nie spodziewa sie obstawy? Hm,zobaczymy ;) zapraszam na zapiski-condawiramurs
OdpowiedzUsuńNo wiem, że trochę to przypadkowo wyszło, ale mam nadzieję, że jeszcze uda mi się to wyjaśnić;) podobnie jak ojca Dorothy. Dziękuję, cieszę się, że tak uważasz - akurat w przypadku tego tekstu masz trochę racji, cały czas wymyślam tu coś nowego:) i rzeczywiście pojawienie się Octavii sporo namiesza. A Król Gnomów i Jack już niedługo, spokojnie:)
UsuńCałuję!
No, wreszcie jestem. Przepraszam, że tak długo mnie tu nie było, ale zawsze byłam na bieżąco z rozdziałam, tylko komentowanie nie szło mi najlepiej, ale dziś postaram się ustulać coś sensownego;)
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że Dee ma takich oddanych przyjaciół i są gotowi ją uratować, nawet wyciągnąć ją z okrutnemu królowi Irvingowi. W sumie liczyłam na to, że Dorothy sama się uwolni z celi, ale tak też może być xD
Od początku zastanawiam się, co się w ogóle stało z rodziną króla. Jakoś nie chcę mi się wierzyć, by Król Gnomonów ( bardzo ciekawa postać! ), tak po prostu porwał akurat tyle osób. Musiał przecież wiedzieć o tej rodzinie znacznie więcej, by móc wybrać kilka osób, więc skłaniam się do myślenia Octavii, że jednak król pozbył się swych następców, co świadczy o tym, jakim jest bucem bez serca. Przecież, gdyby mu zależało, to na pewno podjąłby jakąś próbę uratowania żony i dzieci, prawda? Przecież tak od razu by nie zginęli. Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów, wtedy na pewno już wszystko będzie jasne;)
Octavia mnie totalnie zaskoczyła swoim pochodzeniem. Raczej myślałam, że chodzi to Yvette, bo w końcu to ona jest córką króla, a tu proszę, taka niespodzianka. Ciekawa jestem, czy rzeczywiście to Aaron wydał taki rozkaz. Nie bardzo chcę mi się w to wierzyć, ale podobnie jak Dee mam wątpliwości. Zmienił się przecież, jest teraz twardym Czarnoksiężnikiem, co nie oznacza, że stał się aż tak bezwzględny, w końcu wcale nie chciał rządzić Oz. Sądzę, że to pewnie ktoś inny, powołując się właśnie na Czarnoksiężnika, ściga tę rodzinę. Może Charles? Albo Clarissa? Kto to może wiedzieć, prócz Ciebie oczywiście xD Obym tylko nie została niemile zaskoczona, bo w sumie lubię ojca Dorothy...
No i oczywiście jestem niezwykle uradowana tym, co dzieje się między Jackiem i Dee, że w końcu sobie wszystko wyjaśnili i może w końcu uda im się dojść do ładu, choć wiem, że obecnie nie będzie na to szans, póki dzieje się w Oz to, co się dzieje :)
PS. Kiedy będziesz miała sprawny komputer? I jak po filmie? No i widzę, że przyspieszyłaś z pisaniem XD
Pozdrawiam i życzę weny <3
Daj spokój, nie musisz się tłumaczyć, jak też u Ciebie zostawiam komentarze tak często, że szkoda gadać;)
UsuńPewnie by się uwolniła, gdyby dano jej wystarczająco czasu, ale wiadomo, że Nick musiał jej ruszyć z pomocą;)
Król po prostu boi się konkurencji, ot co. Zresztą na pewno będzie to jeszcze wspomniane bliżej, gdy już się u niego znajdą. A co do Irvinga - raczej nie spodziewaj się po nim odruchów dobroci;)
No pewnie, Yvette byłaby zbyt oczywista;) Ktoś wydał ten rozkaz na pewno, ale kto - to będzie jeszcze wyjaśnione, oczywiście;) na razie musicie się przyzwyczai do Octavii, bo prędko nie zniknie:)
Nie będzie się nic działo, przynajmniej póki nie znajdą Jacka;)
Tylko troszkę, mimo to ciągle idzie mi raczej średnio:)
Dziękuję i całuję!
Jedno, wielkie WOOOOOW! Octavia dziedziczką tronu? Powiem ci, że się nie spodziewałam... I jeszcze bezlitosny ojciec Dee? Wow,,, Teraz to coś mi się tutaj wydaje, że w Oz to nieźle się pozmienia pod koniec... :P
OdpowiedzUsuńNie wiem w sumie co jeszcze mogę napisać, oprócz tego, że fajnie, że pokazałaś tę wymianę...towarów Ziemia Oz. Skoro przedostają się ludzie i samochody, to i broń można przetransporotwać! :P Tak szczególik, ale jakoś rzuciło mi się w oczy :D
Pozdrawiam gorąco, Deana Wincheter :D
Cieszę się, że wyjaśnienie pochodzenia Octavii Ci się spodobało - dodam tylko, że właściwie jest częściowo kanoniczne, tylko trochę pozmieniałam imiona;)
UsuńTeż wydawało mi się to logiczne. Cieszę się, że nie tylko ja to zauważyłam:)
Całuję!