21 marca 2015

54. Dorothy i więzienna cela

Przepchnęłyśmy się między kilkoma oszołomionymi ludźmi, ścigane krzykiem strażnika, który przywlókł się za nami z pałacu. Raz jeszcze obejrzałam się za siebie: ludzie powoli podnosili się z ziemi, ale strażnik, który znajdował się najbliżej mnie na placu, nadal leżał, chyba rzeczywiście nieprzytomny. Na bruku wokół miejsca, w którym stałam, utworzył się dziwny okrąg, jakby wokół niego coś się spaliło. Octavia miała rację.
Użyłam magii, nawet nie wiedząc, że to zrobiłam. Kompletnie tego nie kontrolowałam! Wystarczyła odrobina emocji, żeby zrobić coś takiego, nie dziwiłam się królowi Irvingowi, że się mnie obawiał!
Octavia chwyciła mnie za rękę i pociągnęła szybciej przed siebie, a za sobą usłyszałyśmy kolejny krzyk, tym razem któregoś z miejscowych. Pobiegłyśmy placem do wylotu uliczki prowadzącej do doków, a ja żałowałam, że miałam na sobie sukienkę księżniczki, a nie któreś ze spodni, jakie nosiłam na Ziemi. I inne buty. Dużo wygodniej by mi się wtedy biegało. I szybciej.
Spojrzałam przez ramię, by stwierdzić, że biegli za nami. Strażnik z pałacu i jeszcze kilku, zwołanych zapewne gdzieś po drodze. Nie wiedziałam, co się stanie, jak mnie złapią, ale nie zamierzałam czekać, by się przekonać. Musiałam jak najszybciej dotrzeć do statku Noah, tylko tam mogłam być względnie bezpieczna.
A Octavia chyba ze mną, skoro mi pomogła.
Przed oczami przemykały mi kolejne obrazy, których nie zatrzymywałam w pamięci na dłużej. Mijałyśmy różnych ludzi, zdziwionych naszym biegiem, kolejne domy, sklepy, a strażnicy za nami zbliżali się z każdą chwilą. W którymś momencie charakterystyczne czerwone mundury dostrzegłam też w tłumie przed nami, co mnie zirytowało. Jakim cudem oni się tak dogadywali?!
Pociągnęłam Octavię w boczną uliczkę, zanim zdążyła zobaczyć, co się działo. To był właściwie zaułek, dlatego miałam tylko nadzieję, że nie zakończy się ścianą w poprzek. Przeskoczyłam nad jakimś leżącym na ziemi biedakiem, Octavia za mną zrobiła to samo; zaczęło się robić coraz ciaśniej, aż w końcu musiałyśmy iść bokiem, a potem udało nam się wydostać na sąsiednią ulicę.
Paliło mnie w gardle, gdy podjęłyśmy ucieczkę w stronę portu; strażnicy nadal podążali za nami, zyskałyśmy jednak nieco przewagi w zaułku z uwagi na to, że byłyśmy szczuplejsze i bardziej zwinne. Octavia, równie zasapana co ja, zapytała w pewnym momencie:
– Może lepiej… Jakbyśmy się gdzieś schowały?
– Normalnie pewnie tak, ale teraz nie chcę ryzykować – odparłam tym samym tonem. – Musimy się dostać na łódź, a jeśli się ukryjemy, mogą nam odciąć drogę ucieczki. Daleko jeszcze?!
– Nie, do końca tej ulicy – usłyszałam w odpowiedzi. I dobrze, bo nogi zaczynały mi już ciążyć i coraz ciężej mi się je podnosiło.
Po chwili to zobaczyłam. Wylot ulicy kończył się poziomą, niebieską linią, miejscem, gdzie woda spotykała się z niebem, widocznym daleko na horyzoncie. Na ten widok odczułam ulgę. Chociaż wiedziałam, co to oznaczało – że musieliśmy natychmiast uciekać z Iw i już więcej nie wracać w okolice pałacu – mimo wszystko czułam ulgę. Nareszcie wyrwałam się z pałacu i nareszcie miałam płynąć na poszukiwania Jacka!
Wybiegłyśmy z ulicy na szeroki deptak, ciągnący się wzdłuż niewielkiego portu, dużo mniejszego od tego w Mieście Portowym; straciłyśmy cenne sekundy na poszukiwanie Tornada, ponieważ jednak port był mniejszy, i statek znalazłyśmy szybciej. Stał sobie spokojnie zaraz przy nadbrzeżu, na najpłytszej wodzie, co było możliwe dzięki jego przeznaczeniu do pływania po rzekach. Wskazałam Octavii statek i zaczęłyśmy biec w jego stronę, wymijając nielicznych obecnych w porcie ludzi. Nadmorski wiatr rozwiał mi włosy, gdy pomachałam do stojącego na mostku Nicholasa.
Przez moment gestykulowałam jak wariatka, starając się pokazać mu, by przygotowywał z Noah statek do podróży; sądząc po minie Nicka, zrozumiał, bo opuścił mostek, krzyknął coś po drodze do naszego kapitana i pobiegł przed siebie, sądząc po kierunku po to, by opuścić trap. Albo rzucić cumy. Albo jedno i drugie.
Nagle przede mną i Octavią jak spod ziemi wyrósł strażnik w czerwonym mundurze. Zatrzymałam się gwałtownie, po czym, nie zastanawiając się nad tym długo, odepchnęłam ją na bok, poza zasięg rąk strażnika. W tej samej chwili za ramię złapał mnie inny, który dobiegł do nas od strony uliczki, którą i my przybiegłyśmy.
– Uciekaj – powiedziałam bezgłośnie do Octavii, która bez wahania odwróciła się na pięcie i popędziła w stronę statku.
– Ręce do góry. – No proszę, niektóre teksty nie zmieniały się niezależnie od świata. Ostrożnie uniosłam przed siebie ręce, przeklinając się za to, że nie potrafiłam się kontrolować. Dlaczego nie mogłam wypuścić tego białego światła na strażników w tamtej chwili? Dlaczego wcześniej? – Nie ruszaj się.
Rozejrzałam się dookoła. Było ich już czterech, otoczyli mnie bardzo zgrabnie. Spojrzałam w stronę Tornada. Na szczęście nie zwrócili uwagi na Octavię, która ze mną była, ale nic dziwnego, skoro to mnie zdarzyło się walnąć zaklęciem w samym środku miasta. Zdążyła już dobiec do statku, więc była względnie bezpieczna; za to Nicholas i Noah właśnie z niego wybiegali, wyraźnie chcąc biec mi na ratunek. Odwróciłam się do uliczki, z której przybiegłyśmy. Zbliżali się tamtędy kolejni trzej strażnicy. Za dużo.
Złapałam spojrzenie Nicholasa i lekko pokręciłam głową. To kompletnie nie miało sensu, żeby o mnie walczyli. Nie wygraliby z tyloma strażnikami i tylko niepotrzebnie daliby się złapać jako moi sojusznicy.
Zrozumiał, choć widziałam, że się wahał. Wyraźnie chciał do mnie biec. To było bardzo miłe z jego strony. Ale też bardzo głupie.
– Jesteś aresztowana w imieniu króla Irvinga Pierwszego – usłyszałam po chwili głos któregoś ze strażników. Parsknęłam śmiechem. Nie będzie egzekucji na miejscu, naprawdę? Ale przecież byłam taka niebezpieczna.
W następnym momencie poczułam mocne uderzenie w głowę i przed oczami zrobiło mi się ciemno. Straciłam przytomność.

***

Pierwszym, co poczułam po obudzeniu, był potworny ból głowy.
Bolało tak, jakby przejechał po mnie walec drogowy. Musieli mi naprawdę mocno przywalić. W dodatku szczypał mnie policzek, skaleczony przez strażnika biczem, i przedramię, które również oberwało. Kiedy się jednak poruszyłam, stwierdziłam, że to nie był koniec obrażeń.
Siedziałam na podłodze, na zimnym kamieniu, i opierałam się plecami o kamienną ścianę, od czego zdążyły rozboleć mnie kości. Spróbowałam poruszyć ręką i stwierdziłam, że na nadgarstki miałam założone ciężkie, metalowe kajdany. Z coraz większą konsternacją rozejrzałam się dookoła, by stwierdzić, że kajdany przykute były do ściany łańcuchem, a znajdowałam się w niewielkim pomieszczeniu zbudowanym w całości z kamienia, wyposażonym w drewniane drzwi z niewielkim, zakratowanym otworem na wysokości oczu i podłużnym, również zakratowanym okienkiem pod sufitem, w prawym rogu.
Znajdowałam się w celi więziennej.
Nie, to nie było najlepsze określenie. Tak właściwie znajdowałam się w najprawdziwszym lochu.
Serce podskoczyło mi, po czym podjęło pracę w nieco przyspieszonym tempie, kiedy to sobie uświadomiłam. Cholera jasna. Octavia mówiła przecież, żebym się nie zdradziła, żebym nie zrobiła niczego głupiego. A ja, oczywiście, jak to ja, musiałam zrobić po swojemu. Nie widziałam wprawdzie innego wyjścia – zostawienie tego dzieciaka na pastwę losu i pozwolenie strażnikowi na obcięcie mu ręki nie wchodziło przecież w grę – ale musiałam przyznać, że i tak zachowałam się idiotycznie. Emocjonalnie. Nierozsądnie, bez głowy i jak zawsze działając na aferę.
Dokładnie to powiedziałby pewnie o mnie Jack, gdyby przy tym był, więc może to i dobrze, że go nie było.
Tak naprawdę trafiłam z deszczu pod rynnę. Dopóki siedziałam zamknięta w pałacu, miałam przynajmniej możliwość, żeby jakoś niepostrzeżenie uciec. Miałam większą swobodę ruchów, także dosłownie. A tutaj? Co mogłam zrobić tutaj, wystukać morsem SOS? Napisać gryps? Co mnie w ogóle czekało?
Na pewno nic przyjemnego.
Z trudem podniosłam się na nogi, słysząc za sobą brzęk łańcucha. Roześmiałam się w głos, opierając ciężko o kamienną ścianę. To było tak absurdalne, że aż śmieszne, naprawdę. Dorothy Gale, dziewczyna z dwudziestopierwszowiecznego Nowego Jorku, zakuta w łańcuchy trafiła do kamiennego lochu z zakratowanym oknem. Wiele byłam w stanie przełknąć, ale ten idiotyzm jakoś nie chciał mi się pomieścić w głowie.
Ruszyłam się w końcu z miejsca, chociaż każdy ruch zastanych mięśni powodował ból. Chciałam zobaczyć, jak daleko pozwolą mi iść łańcuchy; udało mi się dojść do okna, które jednak umieszczone było za wysoko, żebym mogła coś przez nie zobaczyć, ich zasięg kończył się jednak jakieś dwie stopy przed drzwiami. Na tyle, żeby ktoś spokojnie mógł wejść do środka i na przykład podać jedzenie.
O ile zamierzali mi podać jedzenie. Może ich pomysłem na zabicie mnie była śmierć głodowa, jak już próbowała kiedyś Czarownica z Zachodu.
Tyle że wtedy uratował mnie Jack. Teraz to ja miałam ratować jego, a ponownie wylądowałam w zamknięciu.
Odsunęłam się pod ścianę przeciwległą do tej z oknem i z takiej perspektywy próbowałam podejrzeć, co było za nim widać. Nigdy nie narzekałam na swój wzrost, ale w tamtej chwili dałabym wiele, żeby mieć choćby kilka cali więcej. Stanęłam na palcach, a później podskoczyłam do góry, widziałam jednak tylko przechodzące pod okienkiem nogi, nie ubrane w mundury, co sugerowało zwykłą ulicę ze zwykłymi przechodniami albo sto tysięcy innych miejsc. W tle znajdował się jakby jakiś budynek z brązowawej cegły, ale tego pewna też nie byłam. Robiła się już szarówka, co nie ułatwiało mi zadania.
Z frustracją przyjrzałam się uważniej swojemu więzieniu. Ściany i podłoga z kamienia, nie do ruszenia. Drzwi może i dałoby się wyważyć, gdybym w ogóle się do nich dostała. Pokombinować coś z zawiasami? Niestety, otwierały się do zewnątrz. Nie znałam nawet na tyle pałacu i okolic, by stwierdzić, gdzie mogły być umieszczone te lochy. Wymiary mojej celi, jakieś dwa jardy na trzy, też w zasadzie nic mi nie mówiły. Co jeszcze?
W pomieszczeniu było wilgotno, a znajdujące się wysoko pod sufitem okienko ledwie wystawało ponad poziom gruntu. Więc pod ziemią. Kajdany? Przyjrzałam się im dokładnie, ignorując coraz bardziej tępy ból głowy. Widocznie nie spodobał się jej mój wysiłek umysłowy. Kajdany były niestety solidne, gdybym jednak miała spinkę, mogłabym coś pokombinować z zamkiem, może udałoby mi się na tyle wykręcić ręce. O urwaniu ich ze ściany nie było mowy, zapięcia wyglądały na porządne i bardzo ciężkie, w życiu bym tego nie ruszyła. A więc zamek.
Przewidująca kobieta zawsze nosi we włosach spinki. Ja nauczyłam się tego już dawno, jeszcze przed moim przybyciem do Oz, bo w Kansas zawsze musiałam coś otwierać cioci, gdy gubiła kolejne klucze. Tym razem w wyniku działań Yvette, która poprzedniego dnia zostawiła mi na głowie ptasie gniazdo, również miałam we włosach spinki, bo Octavia uznała rano, że moje nadwerężone włosy będą dzięki temu się lepiej układać. Dzięki, Octavia. Nie dość, że miała rację, to jeszcze mogła mnie uratować w trudnej sytuacji.
Zanim zdążyłam wymacać we włosach spinkę, usłyszałam trzask otwieranych drzwi gdzieś niedaleko, jakby na korytarzu. Zaprzestałam wszelkich działań i zaczęłam nasłuchiwać, licząc kroki. Raz, dwa, trzy, cztery. Ktoś zatrzymał się pod drzwiami mojej celi.
Nie więcej niż trzy jardy prostego korytarza, zależnie od długości nóg osoby, która stała za drzwiami. Za korytarzem zapewne kolejne drzwi, ciekawe, czy też zamykane na klucz. Co dalej – to niestety miało chyba pozostać zagadką, póki się nie uwolnię.
Usłyszałam chrobot klucza w zamku i po chwili drzwi się otworzyły, o dziwo bez złowieszczego skrzypienia, chociaż tego właśnie oczekiwałam. Dopiero po chwili pomyślałam, że w zasadzie nic dziwnego. Musieli tych lochów często używać, więc zamki na pewno były dobrze naoliwione.
Ciekawe, czy moja cela była jedyną?
– Witaj, Dorothy. – W progu moich włości stanął sam król Irving. Na ten widok podniosłam nieco brwi.
O coś tu musiało chodzić. Gdyby chciał się mnie tylko pozbyć, zrobiłby to już dawno i po cichu. Nie ryzykowałby, trzymając mnie w celi, w końcu on nie miał pojęcia, że ja nie kontrolowałam swojej magii. Nie przychodziłby, żeby uciąć sobie ze mną pogawędkę. W zasadzie nie wyglądał nawet na przestraszonego. Więc co?
Był bardzo starannie ubrany, w ciemnoczerwony surdut i czarne spodnie. Moim kolejnym spostrzeżeniem było, że nie miał na sobie żadnego wierzchniego okrycia, chociaż na dworze powoli zapadł zmrok i na pewno robiło się chłodno. Albo więc król był wielbicielem niskich temperatur, albo cały czas znajdowaliśmy się w tym samym budynku. Lochy pod pałacem? A czemu nie? W końcu król Irving lubił swoich wrogów trzymać blisko siebie.
– Dzień dobry. Co pana sprowadza w moje skromne progi? – zapytałam słodko, głosem, który ociekał jadem. Irving uśmiechnął się lekko i pogroził mi palcem.
– Od początku miałem wobec ciebie podejrzenia, Dorothy. Wiedziałem, że coś jest z tobą nie tak, a moja intuicja nigdy się nie myli. Najlepiej będzie, jeśli od razu powiesz mi wszystko. Wtedy zastanowię się nad zabiciem cię szybko i bezboleśnie.
Zamrugałam oczami. Ale co niby miałam mu powiedzieć?
– A czego konkretnie pragnąłby się pan ode mnie dowiedzieć? – zapytałam więc, nadal tym ugrzecznionym tonem. – Przepowiedzieć może przyszłość? Nie muszę zaglądać do mojej szklanej kuli, żeby wiedzieć, że taki tyran jak ty skończy rozszarpany przez swoich ludzi.
– Cisza! – huknął, pierwszy przerywając tę uprzejmą wymianę zdań. No dobrze, może go troszeczkę sprowokowałam. – To naprawdę bezczelne, co zrobiłaś, wiesz? Przyjąłem cię do swojego pałacu. Ugościłem, jak tylko potrafiłem. Moja córka podzieliła się z tobą swoimi sukniami i cię upiększyła, dostałaś nawet swoją służącą. A ty odpłacasz mi się czymś takim? Podburzasz ludzi, kwestionujesz moje zasady, moje prawa? Kto pozwolił ci osądzić, że ten złodziej nie zasługiwał na karę? Byłaś tu tylko gościem, obserwatorem z zewnątrz, nie miałaś prawa się wtrącać!
– Jesteś beznadziejnym królem, skoro pod twoimi rządami dzieci muszą kraść chleb – oświadczyłam, nie przejmując się gromami, które ciskały oczy Irvinga. Cały się nadął i był tak czerwony, że myślałam, że zaraz wybuchnie.
– To moje państwo i będę nim rządził, jak zechcę. Żadna głupia smarkula nie będzie mi mówić, co robić! – krzyknął. – W zasadzie chcę od ciebie tylko jednego. Powiedz, kto cię przysłał, a dam ci szybką śmierć, obiecuję. Kim są twoi towarzysze? Wiem, że jeden z nich pokazał się nawet w pałacu, a teraz zniknęli. Jaki plan mieliście tutaj do przeprowadzenia? Kiedy zwerbowaliście moją służącą, Octavię? Kto i po co kazał wam to robić?
Wpatrywałam się w niego w milczeniu i powoli dochodziłam do wniosku, że ten facet zwariował. Jego poddani nie potrzebowali niczyjej pomocy, żeby wywieźć go na taczkach, powinni to zrobić sami. Widziałam przed sobą mężczyznę ogarniętego jakąś manią, obsesją na punkcie magicznych, i to do stopnia, który mógł poważnie zaszkodzić tej krainie. Jeżeli on naprawdę wszędzie węszył spiski, to po prostu znaczyło, że miał cholerną manię prześladowczą.
– Nie chcę tu żadnego zamieszania – odparłam możliwie spokojnie. – Wypuść mnie i pozwól mi odejść z moimi przyjaciółmi, a przysięgam, że nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Nie chcę sprawiać żadnych problemów.
– Za późno, już je sprawiłaś – warknął. – Moi poddani uznali za bardzo heroiczne to, co zrobiłaś dla tego złodzieja. A ty… Jak śmiesz mnie osądzać. Przyjeżdżasz tutaj, jesteś tu kilka dni i już ci się zdaje, że wiesz wszystko o mnie i moim kraju? Zamierzasz wyjechać, ale wydaje ci się, że masz prawo wcześniej postawić tu wszystko na głowie i namówić ludzi do zmian, których zaraz po twoim wyjeździe będą żałować? Jesteś nikim, nie masz tu żadnego głosu. A w dodatku jesteś wiedźmą.
Nie byłam żadną wiedźmą, ale co on mógł o tym wiedzieć. Nie miał pojęcia o magii tak samo jak o niczym innym. Może i miał rację z tym, że nie powinnam namawiać do zmian w miejscu, które wkrótce zamierzałam opuścić. Może nie powinnam się mądrzyć i sądzić, że lepiej wiedziałam, co dla tego kraju było dobre. Ale też ja nigdy nie próbowałam tego robić.
Moim jedynym przewinieniem była odruchowa obrona dzieciaka, który ukradł bochenek chleba. Tylko tyle i aż tyle.
– Wiesz, co robi się u nas z wiedźmami? – Król nie czekał na moją odpowiedź. Zamiast tego uspokoił ton głosu i nawet lekko, drwiąco się uśmiechnął. Trochę mnie to zaniepokoiło. – Radzimy sobie z nimi na kilka sposobów. Jeśli wiedźma nie jest bardzo niebezpieczna, po prostu zakopuje się ją żywcem w ziemi. Jeśli jednak istnieje obawa, że mogłaby się uwolnić, zakopuje się ją pionowo, do ramion, a następnie kamieniuje. Właśnie to cię czeka, jeśli nie będziesz współpracować, Dorothy. A wcześniej pomyślimy nad odpowiednim sposobem tortur, w końcu nie dość, że jesteś wiedźmą, to jeszcze szpiegiem.
– Szpiegiem? Czy ty całkiem upadłeś na głowę? – W związku z planem mojej rychłej śmierci nie zamierzałam dłużej okazywać mu szacunku. Widać to było nie tylko po moich słowach, ale także pełnym niesmaku tonie głosu. – Nie jestem żadnym pieprzonym szpiegiem! Znalazłam się tu przypadkiem i chcę się tylko wydostać, do cholery! Rządź sobie Iw, jak długo chcesz i w jaki sposób chcesz, nic mnie to nie obchodzi!
– Ach tak. Znalazłaś się tu przypadkiem? – powtórzył z niedowierzaniem. – To jakim cudem twoi przyjaciele pojawili się tu dwa dni po tobie? Skąd wiedzieli, że tu jesteś? To oczywiste, że musieliście to wcześniej opracować.
Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł, doskonały w swej prostocie. Przecież mogłam po prostu… powiedzieć prawdę.
– Namierzyła mnie moja mama – odpowiedziałam więc z satysfakcją. – Za pomocą zaklęcia. To Czarownica z Południa, może o niej słyszałeś. Jedna z najpotężniejszych Czarownic w Oz. Jeśli mnie wypuścisz, nie będę ci wchodzić w drogę. Jednak jeśli coś mi się tu stanie, gwarantuję, że moja matka przybędzie tu i postara się znaleźć winnych mojej śmierci. A potem odpowiednio im za to zapłaci. Na twoim miejscu zastanowiłabym się dwa razy, zanim zrobię coś głupiego.
Przez moment król milczał, wpatrując się we mnie uważnie, i uznałam, że to dobry znak. Wyraźnie próbował wysondować, czy nie blefowałam, żeby ocalić skórę. A to znaczyło, że się bał. Nic dziwnego, jeśli w ogóle słyszał o Czarownicach z Oz, a na pewno o nich słyszał.
– Kłamiesz – zadecydował w końcu, na co z irytacją wywróciłam oczami. – Z tego co wiem, od dawna nie słyszano o Czarownicy z Południa. Zniknęła, nie wiadomo, co się z nią stało, pewnie nie żyje. A na pewno nie miała córki.
– Oczywiście, że miała, tylko nie chciała, żeby to było powszechnie wiadome – warknęłam, zdenerwowana. – I ostatnio to ja ją odnalazłam. Gdybyś wiedział cokolwiek o tym, co teraz dzieje się w Oz, wiedziałbyś też, że imię Czarownicy z Południa często się tam powtarza.
– To jeszcze nie jest dowód, że jesteś jej córką.
– Masz rację, nie mam dowodu. Zaryzykuj – syknęłam, udając rozbawienie. – Zabij mnie, to sam się dowiesz, gdy do was przybędzie. Na pewno ją też uda się wam ukamienować, prawda? I wcale nie zmiecie was z powierzchni ziemi pierwszym zaklęciem.
Wreszcie udało mi się go ruszyć. Król wyraźnie stracił rezon, niepewny, co powinien robić. Prawie współczułam mu mętliku w głowie, jaki musiał mieć. Tym razem naprawdę nie wiedziałam, jaką decyzję podejmie. W wielu sytuacjach mogłam zgadywać, jak ktoś postąpi choćby na podstawie norm społecznych, jakich musiano przestrzegać. W tym przypadku jednak Irving pozostawał dla mnie dziką kartą.
Chyba jednak miałam jakieś swoje nie do końca nieuświadomione oczekiwania – albo po prostu nadzieję – bo trochę zaskoczyło mnie to, co następnie powiedział.
– Masz godzinę na zastanowienie się, czy chcesz powiedzieć, kto cię tu przysłał i dlaczego – oświadczył bowiem, cofając się do drzwi. – Potem ruszymy z torturami. A potem upewnię się, że nikomu więcej nie wejdziesz w drogę.
Dopiero kiedy wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi, dotarło do mnie, że nie tylko mnie król dał godzinę.
Dał ją również sobie, zapewne po to, żeby na spokojnie zastanowić się nad tematem Czarownicy z Południa i co właściwie ze mną zrobić. Pewnie nie wierzył w moje zapewnienia, że odejdę i nie będę się wplątywać w ich sprawy, i nawet go o to nie winiłam. Może dlatego, że miał rację, nie wierząc.
W końcu wybierałam się do Króla Gnomów. Jakim byłabym człowiekiem, gdybym nie poszukała tam zaginionej rodziny Irvinga?
Gdy ponownie zostałam sama, wyciągnęłam szpilkę do włosów i spróbowałam wykręcić rękę na tyle, by pogmerać narzędziem w zamku kajdan. Było to jednak o tyle utrudnione, że odrobina światła, która wpadała przez okienko do lochu, cofała się coraz bardziej, aż w końcu przestała w ogóle mnie obejmować. Na zewnątrz musiało się zrobić już całkiem ciemno, co oznaczało, że siedziałam w lochu ładnych parę godzin.
Mimo woli zastanowiłam się, co w tym czasie robili Nick, Noah i Octavia. Nie wierzyłam, żeby byli w stanie mnie zostawić; w końcu Nick został tu wysłany po mnie przez moją mamę i na pewno od początku nie spodziewał się, że będzie mu łatwo mnie sprowadzić. Na pewno kiedy ja walczyłam z zamkiem kajdan, oni już obmyślali, jak wydostać mnie z tego miejsca. Bałam się, oczywiście, że mogłoby im się przy takiej próbie coś stać, równocześnie jednak zdawałam sobie sprawę, że prawdopodobnie nie poradzę sobie sama. No i mieli Octavię, która pracowała przecież w pałacu całe swoje życie i na pewno znała go doskonale. Miałam nadzieję, że również te części prowadzące do lochów.
Byłoby naprawdę miło, gdyby mnie uratowali, pomyślałam, szczękając zębami. W lochu robiło się coraz chłodniej, a ja nadal miałam na sobie jedynie cienką sukienkę i równie cienką pelerynę; nic dziwnego, że w tych okolicznościach trząść zaczęły mi się również ręce, a po chwili szpilka wypadła mi z nich na podłogę.
Zaklęłam siarczyście i uklękłam, żeby ją podnieść, po czym zostałam już na podłodze, bo tak było mi wygodniej. W zamku gmerało mi się bardzo niewygodnie i z trudem, a w dodatku wydawało mi się, że nie miałam pojęcia, co robiłam. Czy to w ogóle dawało jakieś efekty i miało otworzyć zamek? Równie dobrze mogłam stanąć na głowie i przyniosłoby to tyle samo pożytku.
Z drugiej strony, może lepiej byłoby, gdybym tej głowy użyła raczej do pomyślenia, jak wydostać się z tej sytuacji…
Poczułam ten moment, kiedy zaczepiłam szpilkę o zapadkę i udało mi się otworzyć zamek, w samą porę, bo dłonie zaczynały mi już drętwieć tak bardzo, że jeszcze moment i nie byłabym w stanie niczego w nich utrzymać. Z okrzykiem ulgi uwolniłam prawą rękę i rozmasowałam ją pospiesznie, żeby jak najszybciej przystąpić do pracy i z kajdanami na drugim nadgarstku. Było mi już zdecydowanie łatwiej, bo jedną rękę miałam wolną, i pokonanie drugiego zamka przyszło mi szybciej, gdy z grubsza poznałam już jego budowę. Wystarczyło kolejnych parę minut i byłam wolna.
Powoli obeszłam cały loch, chociaż już na pierwszy rzut oka nie było w nim niczego, co mogłoby mi się przydać. To rodziło kolejny problem. Najprościej byłoby zaczekać, aż król wróci, rzucić się na niego znienacka i używając jako zakładnika, wyjść na zewnątrz. Ciężko jednak byłoby mi to zrobić bez żadnych narzędzi. Czym miałabym straszyć wszystkich strażników, że skręcę królowi kark? Może bym i umiała, ale kto by mi w to uwierzył? W celi jednak nie było absolutnie niczego, czego mogłabym użyć jako najbardziej choćby prymitywnej broni. Obeszłam cały loch dwukrotnie, pod koniec bardzo już sfrustrowana, by w końcu stwierdzić, że najłatwiej byłoby załatwić z zaskoczenia nie króla, a strażnika. Wtedy zyskałabym jakąś broń, bo wszystko byłoby lepsze od kopniaków w walce z uzbrojonym przeciwnikiem, nie rozwiązywałoby to z kolei problemu karty przetargowej. Przecież gdybym próbowała uciekać, zastrzeliłby mnie pierwszy strażnik z kuszą!
Szukałam wciąż właściwego rozwiązania tego skomplikowanego problemu, gdy wydarzyło się coś, czego absolutnie się nie spodziewałam.
Godzina, którą dał mi do namysłu król, musiała się mieć już ku końcowi, kiedy nagle usłyszałam głośny, dobiegający z niedaleka huk, a równocześnie całym lochem – i zapewne całym pałacem – wstrząsnęła potężna eksplozja. Z sufitu aż poleciał kurz, a ja chwyciłam się drzwi, wytrącona z równowagi. Z niepokojem przyjrzałam się sufitowi, doszłam jednak do wniosku, że może nie zawali mi się na głowę, po czym na powrót skupiłam się na dźwiękach dobiegających z zewnątrz. Słyszałam jakieś krzyki, ktoś biegł, ktoś z kimś rozmawiał. Coś tam musiało się stać, coś niedobrego, sądząc po wybuchu.
Gdy usłyszałam trzask przekręcanego w zamku klucza, otrzeźwiałam w jednej chwili. Trudno, nie zdążyłam wymyślić dobrego planu, więc trzeba było iść na żywioł. Odsunęłam się od drzwi i przywarłam do ściany za nimi, zdecydowana obezwładnić każdego, kto miał wejść do mojej celi. Może był to król… Chociaż w obecnej sytuacji nie byłam pewna. Wyglądało na to, że na zewnątrz coś się stało, nadal było tam słychać jakieś poruszenie – na ile z mojej dziury w ziemi w ogóle mogłam coś usłyszeć – dlatego miałam wątpliwości, czy w takich okolicznościach puściliby do mnie króla. A jeszcze Irving był przecież takim tchórzem…
Ktoś dopadł moich drzwi i po chwili otwarły się one z rozmachem, gwałtownie. Nie dałam sobie szansy na identyfikację mojego gościa. Kiedy mężczyzna rozglądał się po celi, szukając mnie, odbiłam się od ściany i skoczyłam prosto na niego, kolanami uderzając w plecy i zwalając go z nóg. Mężczyzna z krzykiem poleciał na podłogę przed siebie, a ja wylądowałam na nim okrakiem, kolanami przygważdżając mu ramiona do ziemi. Dopiero wtedy, gdy zaklął szpetnie, stwierdziłam, że ja przecież znałam tego mężczyznę.
– Nick? – zapytałam ze zdziwieniem, poluzowując chwyt. Nie zdecydowałam się jednak całkiem z niego zejść, choć sama nie wiedziałam, czemu.
– Tak, to ja, kochanie. Czy mogłabyś mnie puścić? – odparł nieco zduszonym, zirytowanym tonem głosu, w którym czaiło się jednak rozbawienie. Cały Nick, Jack nie miałby do siebie tyle dystansu. – No powiem szczerze, że nie spodziewałem się, że tak na mnie od wejścia naskoczysz.
– A co, myślałeś, że jak prawdziwa dama w opresji będę czekać na księcia z bajki, który przypędzi mnie uratować? – zadrwiłam, wreszcie z niego schodząc. Podniosłam się na nogi i podałam mu dłoń, pomagając wstać i jemu. – Przykro mi, nie ten adres.
– Właśnie widzę . – Uśmiechnął się krzywo, po czym głową wskazał na drzwi. – Ale dobrze, przynajmniej zaoszczędziłaś mi czas, uwalniając się sama z łańcucha. Chodźmy, musimy się pospieszyć.
Zbędne pytania zadałam dopiero na korytarzu, na który mnie wyprowadził. Odległość w korytarzu od mojej celi do wyjścia była dokładnie taka, jak obliczyłam, nie wzięłam jednak pod uwagę, że moje drzwi nie musiały być ostatnie. Gdy zerknęłam w prawo, zobaczyłam kolejne dwa rzędy cel, które jednak były chyba puste, sądząc po braku reakcji. Nick z rozmachem otworzył kolejne drzwi i puścił się przodem, prosto na schody prowadzące na górę, na parter.
– Jak w ogóle udało wam się tu wejść? – zapytałam w końcu, biegnąc za nim po schodach. – Pewnie wiedzieliście gdzie od Octavii?
– Tak, zrobiła się dziwnie rozmowna, kiedy chodziło o ratowanie cię – prychnął Nick, wychylając głowę ze schodów na parter. Wyglądało na to, że było tam czysto, bo po chwili wyprowadził mnie na górę. – Opowiedziała nam praktycznie wszystko. Nie mieliśmy wielu opcji, a musieliśmy działać szybko, więc zrobiliśmy to trochę na aferę.
– To znaczy jak?
– Wysadziliśmy coś w powietrze.
Przez chwilę nie bardzo wiedziałam, co miał na myśli, bo przecież nigdy nie spotkałam się w Oz ze środkami wybuchowymi. Chciałam nawet dopytać, czy aby na pewno dobrze zrozumiałam, potem jednak po schodach wybiegliśmy na wewnętrzny dziedziniec, który znajdował się, to akurat wiedziałam, w północnej części pałacu, a nim do ściany budynku przynależącego do strażników; biegliśmy chwilę wzdłuż niej, nikogo po drodze nie spotykając, aż wreszcie dotarliśmy do miejsca, gdzie mur wokół pałacu łączył się z budynkiem strażników i wtedy to zobaczyłam.
Nie miałam pojęcia, jak to zrobili, ale oni naprawdę to zrobili.
Wysadzili kawałek muru, żeby dostać się do środka pałacu, do mnie. Dziura była całkiem spora i przeskoczylibyśmy przez nią bez problemu, gdyby nie jeden kłopot.
Ku nam biegli właśnie przez nią królewscy strażnicy.

12 komentarzy:

  1. Dorothy znowu w celi, tym razem nie Jack ją ratuje :c A myślałam nawet, że uwolni się za pomocą magii, a tu jednak spinka do włosów, dobry wybór ;)
    Czekam na tajemnice Octavii, bo bardzo mnie ta dziewczyna ciekawi. Cieszę się, że jest po stronie Dee!
    Jestem ciekawa, czy Dorothy spotka jeszcze Irwinga przed ucieczką i czy król uwierzył w to, że jest córką Czarownicy z Południa.
    Nie pozostaje nic innego, jak życzyć ci dużo weny i wolnego czasu :D
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, za pomocą magii, to byłoby zbyt łatwe, a u mnie raczej nie ma łatwo. Dorothy nie kontroluje magii na tyle, żeby mogła się tak po prostu wydostać:)

      Może, kto to może wiedzieć?^^

      Dziękuję i całuję!

      Usuń
  2. Matko, szkoda że to nie wydana książka, chciałabym ją mieć u siebie na półce...! :P
    A tak na serio... Jak w poprzednim komentarzu - podoba mi się pomysł z spinką. Tak trochę dziwnie by było, gdyby nagle z Dorothy zrobiła się wielka czarownica... Chyba wolałabym żeby miała tę swoją moc, ale może taką... ograniczoną, nieokiełznaną? W sumie tylko jej mama była czarownicą, tata nie... A poza tym to Dorothy! Amerykanka, która przez Oz szła na obcasach! nie pasuje mi do roli wielkiej czarownicy... (co nie znaczy, że sam pomysł posiadania mocy w ogóle nie był fajny, bo był, i w sumie też logiczny...) :D
    Jestem ciekawa, jak zburzyli ten mur... Zabrali ze soba matke Dee? A może Noah ma jakieś własne sposoby? Już czekam na następny! :D
    Jeju, mam nadzieję, że zapas się nie skończy... Co ja bym zrobiła? :P
    Pozdrawiam, Deana Winchester (matko, jaka ja leniwa jestem... :P ) :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, naprawdę cieszy mnie taka opinia:)

      Niee, zdecydowanie Dorothy nie będzie od razu wielką czarownicą. Wprawdzie jest w niej więcej niż tylko magia córki Czarownicy (o tym później), ale póki co Dorothy raczej nie umie z tego korzystać;) o ile w ogóle kiedykolwiek będzie umiała, bo mam wątpliwości xd

      Matkę Dee nie. To raczej zasługa Noah ;>

      Ja też mam taką nadzieję;) raz jeszcze dziękuję i całuję!

      Usuń
  3. Rozdział jak zwykle z najwyższej półki ;) Już nie mogą się doczekać następnego. Mam nadzieją, że w miarę możliwości powiększysz nieco zapasik - nie wyobrażam sobie żebym miała czekać na nowy rozdział dłużej niż tydzień, to byłaby prawdziwa tortura :D

    Co do treści, zdaje mi się, że Dorothy zwiedzi wszystkie możliwe lochy, cele i inne pomieszczenia przymusowego pobytu w Oz, Iw i gdzie tam jeszcze zamierzasz ją wysłać. Ale podoba mi się, że mimo wszystko potrafi poradzić sobie sama i nie jest tą typową księżniczką z bajki czekającą na wybawcę :)
    A skoro jest już wolna to chyba będzie najprostszą drogą zmierzać po Jacka i do Oz, nakopać Czarownicy z Północy. Czy może planujesz jednak po drodze jakieś zawirowania? Mam szczerą nadzieję, że tak :D

    Pozdrawiam, życzę dużo weny i jeszcze więcej czasu wolnego na relaks i pisanie,

    Ruda

    PS Odnosząc się do zapowiedzi - puki co nie mam żadnego pomysłu, dlaczego Octavia miałaby się bać Czarnoksiężnika. Zdaje się, że tym razem mnie zaskoczysz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, bardzo się cieszę, że tak uważasz:) też mam nadzieję, że zapas się nie skończy, chociaż ostatnio jest kiepsko, mam coraz mniej wolnego czasu i jeszcze laptop w naprawie, a na tym, z którego aktualnie piszę, nie ma nawet zainstalowanego Office'a;(

      Haha, bardzo to możliwe XD pod tym względem jestem feministką ,Dorothy nigdy nie będzie dziewczyną czekającą na swojego księcia na białym rumaku;) co może jednak trochę irytować Jacka XD

      Zawirowania? I to niejedno. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć wkrótce dość:)

      Haha, no mam nadzieję, że wreszcie! Wyjaśni się to w kolejnym rozdziale;)

      Dziękuję i całuję!

      Usuń
  4. Kurczę, bardzo fajny rozdział, taki... hm, klimatyczny? Rozmyślaniowy? XD No nie wiem, ale bardzo mi się podoba.
    Co za idiota z Irvinga! Tak, nie wiem o nim wszystkiego, ale Dorothy ma rację - jest okropnym królem. A te kary to już w ogóle. (Przepraszam, jeśli źle piszę to imię, ale mylą mi się te wszystkie Iw, Evny itd).
    "– Właśnie widzę ." - tu masz spację przed kropką, łe :D
    Podoba mi się to, że to Jack zawsze ratował Dee z opresji, a teraz ona spieszy mu na pomoc. Taka miła odmiana. Ciekawe, co się z nim dzieje. Jak mi go brakuje:( Ale Nick też niczego sobie, więc nie jest tak źle.
    Jestem ciekawa, czemu Octavia boi się Czarnoksiężnika! Jeju, co ze mną nie tak? Myślałam, że Czarnoksiężnik to Irving, a teraz ogarnęłam, że to ojciec Dee! :o Tym bardziej mnie ciekawi jej strach co do niego.
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i duużo weny życzę! Żeby ten film cię zainspirował :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, zaraz poprawię:)

      Cieszę się, że rozdział się podobał:) przyznam szczerze, że pomysł z podobną sytuacją, bohaterem próbującym zmienić sytuację w miejscu, w którym bywa tylko przejazdem, chodził mi po głowie od dawna i doskonale mi tu spasował - tylko oczywiście Dorothy, jak to Dorothy, musiała to zrobić przypadkiem ;>

      Spoko, nawet się nie pomyliłaś;) myślę, że cokolwiek by Dorothy miała się o nim dowiedzieć, zdania o nim nie zmieni. I słusznie;)

      No właśnie, chciałam tak trochę odwrócić te role. Spokojnie, Jack wróci już niedługo, a Nick faktycznie jest tak trochę na pocieszenie;]

      Nie no, zdecydowanie Octavia boi się ojca Dee. A dlaczego - o tym w kolejnym rozdziale^^

      Dziękuję i całuję!

      P.S. Film swoje zadanie spełnił. Teraz tylko potrzeba wolnego czasu i działającego laptopa XD

      Usuń
  5. Ale się dziąło,jak zwykle zresztą. tak myślałam,że ktooś pomoże naszej małej Dorothy, aczkolwiek wiadomo,że u Ciebie za łatwo nie ma. mam jednak nadzieję,że już nikt nie tgrafi do królewskiego więzienia... Ciekawe, co wysadzili w powietrze? Nie wiem dlaczego aż tak się tym zainteresowałam, ale ok ;p mam nadzieję, ze misja uratowania Jacka się uda już niedługo, tęsknię za nim. I że Octavia pojedzie do Oz, bo naprawdę ją polubiłam. zresztą w Iw już chyba nie będzie mile widziana. Król jest kompletnie powallony xD zaprasazm na zapiski-condawiramurs na nowosć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No fakt, że za łatwo to u mnie nie bywa... A do końca kłopotów jeszcze daleko;) do tego akurat więzienia pewnie nie, co do innych - obiecać nie mogę XD a o wysadzaniu więcej będzie w kolejnym rozdziale;) podwójne tak: Jack wkrótce znowu się pojawi, a Octavia tak prędko nie zniknie. Spokojnie:) całuję!

      Usuń
  6. " No powiem szczerze, że nie spodziewałem się, że tak na mnie od wejścia naskoczysz." oplułam monitor :D Jak dobrze, że Nick wrócił! "Kradnie" rozdziały xd.
    Dee, jak zwykle, zachował się koncertowo i z przytupem wpadła w następne tarapaty. Po tym rozdziale zacznę nosić spinki we włosach (albo chociaż w torebce) bo nigdy nic nie wiadomo xd. Czuję w kościach, że to nie koniec kłopotów w Iw ( o królu gnomów nie wspomnę ).Nie jestem królobójcą ale ja bym Irwinga skróciła o tą pustą łepetynę.
    Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nick musiał wrócić, jest tu jedną z moich ulubionych postaci XD tym bardziej cieszę się, że go lubisz, bo prędko się go raczej nie pozbędę;)

      No ba, przecież dla niej to normalka. Jest to jakieś wyjście, chociaż ja tam osobiście nie planuję uwięzienia w kajdanach gdzieś w lochu XD a kłopotów w Iw rzeczywiście jeszcze będzie pod dostatkiem, spokojnie.

      Skrócić o głowę to może nie, ale król na pewno jeszcze dostanie za swoje ;>

      Całuję! ;*

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.