Przez chwilę nie byłam w stanie wydusić z siebie
ani słowa. Ta chwila wystarczyła dziewczynie, by odejść ode mnie i skierować
się do drzwi, po drodze radząc mi jeszcze, bym odpoczywała. Chciałam ją
zawrócić, zatrzymać, zapytać o wszystko, ale gardło przestało mnie słuchać i
postanowiło nie wydawać z siebie więcej odgłosów przypominających ludzką mowę.
Iw. Kraina Iw. Absolutnie nic mi to nie mówiło i
nie miałam pojęcia, jak daleko stamtąd było do Oz. Co gorsza, najwyraźniej nie
było przy mnie Jacka. To martwiło mnie jeszcze bardziej niż moje aktualne
miejsce pobytu.
Może ta dziewczyna się pomyliła, pomyślałam z
nadzieją. Może ona nie słyszała o Jacku, ale ktoś inny słyszał. W końcu
niemożliwe przecież, żeby został na Ziemi. Sama nie wróciłabym… tam,
gdziekolwiek byłam, nie dałabym rady.
Jedno nie ulegało wątpliwościom: gdziekolwiek
byłam, działała tam magia. Inaczej, wedle słów mamy, nie udałoby mi się wrócić
do żywych ani w ogóle z nią porozmawiać.
Raz jeszcze rozejrzałam się dookoła, ale
otoczenie, czyli sypialnia, w której się znajdowałam, nie dawało mi zbyt wielu
wskazówek. Chociaż więc bolało mnie dosłownie wszystko, postanowiłam jednak
spróbować wstać. Jęknęłam, usiłując podnieść się do pozycji siedzącej. No
dobrze, może to nie był najmądrzejszy pomysł. Powstrzymałam się w pół ruchu,
opierając się rękami o materac za plecami, dysząc ciężko i czując, jak do oczu
napływają mi łzy. Nie tylko z powodu bólu fizycznego.
Gdybym wiedziała, jakie konsekwencje będzie
miała nasza podróż na Ziemię, nigdy nie pozwoliłabym Jackowi użyć tego klucza.
Pomijałam już mój obecny stan, który nie napawał optymizmem, a także Jacka,
który najwyraźniej był MIA[3], najbardziej na sercu ciążyła
mi sprawa cioci Ruth. Jack mógł mi wmawiać, że przez kontakt z mamą ona i tak
była narażona na niebezpieczeństwo, ale prawda była taka, że bezpośrednio
ściągnęłam je na ciocię ja. I choćbym nie wiem jak miała się tłumaczyć,
wiedziałam, że to już do końca życia pozostanie mi na sumieniu. Choćby biorąc
pod uwagę bezpośrednią przyczynę jej śmierci: ciocia zginęła, bo mnie ratowała.
Nie potrafiłam tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. No i nadal
wszystko mnie w środku bolało, gdy tylko o tym myślałam, choć nie byłam pewna,
ile z tego było sprawką bólu fizycznego wywołanego moim uduszeniem się i
zapewne wyboistą drogą z Ziemi.
W końcu, gdy udało mi się trochę uspokoić drżące
członki, odważyłam się zrobić kolejny ruch i spuścić nogi z łóżka. Poszło nawet
nieźle, ale to następny miał być najtrudniejszy, bo windujący mnie do pozycji
pionowej. Chwyciłam się parapetu, bo okno znajdowało się nieopodal, na
wyciągnięcie ręki z łóżka, i w końcu się podniosłam, tylko raz po drodze się
zachwiawszy.
Chwilę trwało, zanim zogniskowałam wzrok na
widoku za oknem, tak zmęczyło mnie tych kilka głupich ruchów. Naprawdę było ze
mną gorzej, niż myślałam. W końcu jednak udało mi się zacząć rozróżniać
poszczególne kształty i kolory, aż wreszcie ułożyły się w sensowną całość. No,
przynajmniej teoretycznie.
Znajdowałam się w jakimś wysoko położonym
miejscu, zgadywałam, że w wieży zamkowej albo po prostu na ostatnim piętrze
wysokiego skrzydła. Z okna miałam widok na mury miasta, które otaczały całą
twierdzę i przylegające do niego domy, głównie kamienice, a także na
rozciągające się za murami pola uprawne, łąki i porozsiewane tu i ówdzie domy.
Wokół nich poruszało się jak w ukropie sporo ludzi, a z wysokości wszyscy
wyglądali jak mrówki. Na horyzoncie widziałam też błękit morza i to znowu
przypomniało mi o spotkaniu z mamą.
– To morze oddziela Iw od Oz – usłyszałam nagle
za sobą.
Odwróciłam się gwałtownie, o mało nie tracąc
równowagi, bo przecież nadal byłam słaba i obolała i powinnam unikać takich
akrobacji. Dziewczyna, która weszła do sypialni, zaniepokoiła się na ten widok
i podeszła bliżej, by pomóc mi wrócić do łóżka. Ofuknęłam ją jednak, bo choć to
może i nie było uprzejmie, nie chciałam, żeby dotykał mnie ktoś obcy.
Dziewczyna wyglądała wprawdzie sympatycznie, ale
kto by ją tam wiedział. Też miała na sobie fartuszek służącej, ale coś w jej
wyglądzie podpowiadało mi, że to nie było jej codzienne zajęcie. Mogła być w
moim wieku lub troszkę młodsza; odmładzały ją na pewno długie, zwinięte w spory
kok na czubku głowy jasne blond włosy, tak proste, jakby używała prostownicy,
choć tutaj to nie było możliwe. Spojrzenie miała jasne, trochę ciekawskie, ale
i życzliwe, poza tym choć była drobna i szczupła, poruszała się z gracją i
pewną dumą – to chyba właśnie to kazało mi oprzeć się myśli, że mogłaby być
służącą. Plecy miała wyprostowane, a podbródek nieco uniesiony w górę; jej
jasna, choć nieco opalona cera zdradzała, że do niedawna niewiele przebywała na
słońcu.
Gdy podeszła bliżej, by mi pomóc, na jej prawym
nadgarstku zauważyłam tatuaż: dwa zachodzące na siebie czarne okręgi.
Zmarszczyłam brwi, bo wydawało mi się, że gdzieś już ten symbol wpadł mi w oko,
nie mogłam jednak sobie przypomnieć, gdzie.
– Dobrze się czujesz? Może jednak powinnaś się
położyć. Po takiej podróży należy się odrobina odpoczynku – dodała przyjaznym
tonem, wyciągając ręce na wypadek, gdybym jednak potrzebowała pomocy.
Zacisnęłam zęby, schowałam dumę do kieszeni i w końcu dałam sobie pomóc, aż z
powrotem wylądowałam w łóżku. Wtedy też dziewczyna dała mi łyk wody. – Chciałam
zapytać, czy czujesz się na siłach coś zjeść. Odkąd tu jesteś, nic nie jadłaś i
pewnie też dlatego jesteś taka osłabiona.
Kiwnęłam głową, nie wyprowadzając jej z błędu.
Kimkolwiek była i gdziekolwiek się znajdowaliśmy, lepiej, żeby moi potencjalni
wrogowie nie znali wszystkich moich słabości.
– Gdzie my właściwie jesteśmy? – zapytałam,
ignorując jej ostatnie pytanie. Dziewczyna uśmiechnęła się słabo.
– W krainie Iw, dokładniej w jej stolicy, Evnie.
Myśleliśmy, że po prostu przywiało cię z Ziemi, ale Nancy mówiła, że pytałaś o
Oz. Jesteś stamtąd?
– Nie, jestem z Ziemi. I nie byłam sama –
dodałam, nie zamierzając nic więcej wyjaśniać. – Gdzie mężczyzna, z którym
podróżowałam?
– Nie wiem, naprawdę. – Dziewczyna bezradnie
rozłożyła ręce. – Znaleziono cię samą. W resztkach tego czegoś, co u was, na
Ziemi, jest chyba rodzajem pojazdu.
– W samochodzie – podpowiedziałam. Kiwnęła
głową.
– Właśnie, w samochodzie. Ale byłaś sama. I
dobrze, że tak było, bo okolica wokół ciebie nie wyglądała najpiękniej. Zarówno
samochód, jak i drzewa dookoła były kompletnie zniszczone. Nigdy wcześniej nie
widzieliśmy, żeby tornado narobiło takich szkód.
– Jak to… zniszczone? – powtórzyłam z
niezrozumieniem. Blondynka wzruszyła ramionami.
– No wiesz. Drzewa położone, jakby od jakiegoś
wybuchu. Z samochodu zostały tylko resztki materiału. Dziwiliśmy się, jakim
cudem to przeżyłaś. Ale byłaś sama.
Serce na moment mi zamarło, gdy pomyślałam, że
Jack mógł nie przeżyć lądowania w Iw.
Słyszałam przecież o ofiarach katastrof lotniczych, których ciał nigdy w pełni
nie znaleziono. Potem jednak odsunęłam od siebie tę myśl.
Nie, to niemożliwe, Jack nie zginąłby w tak
głupi sposób. Prędzej już byłam w stanie uwierzyć, że przypiął mnie pasami,
zanim samochodem ruszył prosto w tornado, a siebie zapomniał i przez to
wyleciał z auta gdzieś wcześniej, dlatego nie było go w momencie lądowania.
Miałam tylko nadzieję, że już nad Iw.
– Często przywiewa do was ludzi z Ziemi? –
bąknęłam, próbując poprawić sobie poduszkę. Blondynka pochyliła się nade mną i
pomogła mi podnieść ją trochę do góry, żebym nie musiała leżeć całkiem
plackiem.
– Nie, raczej rzadko. Również dlatego stałaś się
obiektem zainteresowania – odpowiedziała wesoło. – Poza tym nawet jeśli komuś
zdarzyło się tu przywiać, nie towarzyszyły temu takie efekty. – Widząc moje
pytające spojrzenie, dodała: – No wiesz, cała ta katastrofa wokół ciebie.
Wykarczowałaś ładny kawałek lasu.
– Przepraszam – bąknęłam. – Nie wiedziałam, że
upadek może dać taki efekt.
– Bo nie może – zaprzeczyła. – A przynajmniej
tak uważamy. Był świadek, jakiś farmer, nie wiem dokładnie, kto. Twierdził, że
spadłaś, a dopiero po jakimś czasie coś jakby wokół ciebie eksplodowało. No
wiesz, jakby to nie była wina upadku.
Przyglądałam się jej uważnie, ale nic nie
wskazywało na to, że próbowała wyciągnąć ode mnie jakieś informacje. Zresztą
nie wiedziałabym, co jej powiedzieć, bo dla mnie to też było nowością.
Powtórzyłam efekt z Tunguskiej? Ale jeśli nie samym zderzeniem, to w jaki
sposób? I dlaczego mnie nic się nie stało?
Uznałam, że nie ma co brnąć w temat, dlatego
czym prędzej postanowiłam go zmienić.
– Tak w ogóle to jestem Dorothy. – Wyciągnęłam
rękę w stronę dziewczyny, która ujęła ją delikatnie.
– Octavia – przedstawiła się. – Chyba jednak z
moim wychowaniem nie jest zbyt dobrze, skoro nie powiedziałam tego od początku,
wybacz. Więc jak to się stało, że w ogóle trafiłaś tu zamiast do Oz?
Uznałam, że ta dziewczyna była zdecydowanie zbyt
ciekawska. Należało uciąć to w zarodku.
– Pomyliliśmy się w kwestii tornada – odparłam
więc oszczędnie, po czym odbiłam piłeczkę. – Jesteś tu służącą? Gdzie my w
ogóle jesteśmy, w jakimś pałacu?
– Tak, jestem służącą, ale to nie pałac, to
twierdza rodziny królewskiej – wyjaśniła Octavia. Zrobiłam zdziwioną minę.
– A dlaczego właściwie rodzina królewska
przygarnęła jakąś przybłędę z Ziemi jak ja?
– Księżniczka się nudzi – poinformowała mnie
Octavia, krzywiąc się ledwo dostrzegalnie. Wydawało mi się, że miała wyrobione
zdanie o tej księżniczce. – Zobaczyła w tobie nową zabawkę. A król pewnie będzie
chciał cię przesłuchać. Obawia się, że możesz być niebezpieczna, skoro wokół
ciebie było tyle zniszczonych drzew.
No tak, to było całkiem sensowne. Czy to było
możliwe, że moja magia to zrobiła?
– Skąd to wszystko wiesz?
– Mówiłam ci, jestem służącą. – Wzruszyła
ramionami. – Służących nikt nie zauważa i nikt na nie nie zważa, nawet jeśli
przechodzą tuż obok ciebie, gdy akurat mówisz coś ważnego. W takim domu jak ten
można naprawdę sporo usłyszeć, tylko udając niewidzialną.
Nie brzmiało jak słowa służącej. Raczej jak
dziewczyny mojego pokroju, niezależnej, samodzielnej, przyzwyczajonej do
ucieczki, a także przechytrzania przeciwnika na wszelkie możliwe sposoby.
A może przesadzałam i widziałam w niej coś,
czego tam wcale nie było. Moja intuicja też przecież nie była najlepsza, jeśli
chodziło o takie sprawy.
– W porządku – odparłam w końcu powoli, z
namysłem. – Czyli jestem tutaj bardziej… więźniem czy gościem?
Nie wiedziałam, dlaczego o to zapytałam.
Normalnie pewnie zostawiłabym tę uwagę dla siebie. W Octavii było jednak coś
takiego… Coś, co kazało mi jej zaufać. Nie, może zaufanie to byłoby za dużo
powiedziane. Ale faktem pozostawało, że dziewczyna powiedziała mi kilka
szczerych rzeczy, w dodatku bez szacunku dla tutejszej rodziny królewskiej, a
to oznaczało, że może nie zamierzała kręcić. Oczywiście tylko może.
Jakoś jednak… dodało mi to pewności siebie.
Chociaż może to było złudne.
– Zdecydowanie gościem. – Nie wahała się, zanim
to powiedziała. Odetchnęłam z ulgą. – Król nie odważyłby się zrobić z ciebie więźnia.
Widzisz, problem w tym, że on panicznie boi się magii. Nigdy tego nie przyzna,
będzie zgrywał twardego, ale tak właśnie jest, doskonale wiem, że to dlatego
nie pozbył się jeszcze księżniczki Yvette. Ale Yvette to kretynka, nie widzi
nic poza czubkiem własnego nosa, także póki ma swoje komnaty i suknie, nic
więcej jej nie interesuje. A król będzie cię sondował delikatnie, żebyś
przypadkiem nie buchnęła mu zaklęciem w twarz. Krótko mówiąc, boi się, że masz
magię.
Cofałam moje wcześniejsze słowa. Z tą dziewczyną
zdecydowanie było coś nie tak.
Przez moment przyglądałam się jej w milczeniu,
zastanawiając, czy to był jakiś test. Albo podpucha. To było najbardziej
prawdopodobne, w końcu która służąca do obcej osoby, w dodatku gościa rodziny
królewskiej, mówiłaby takie rzeczy? Przecież to jakby podpisać na siebie wyrok
śmierci. Oskarżanie króla o bycie tchórzem i nazywanie księżniczki kretynką?
Octavia miała życzenie śmierci, czy co? To się kompletnie nie trzymało kupy.
A jednak dziewczyna stała nade mną, przyglądając
mi się z ciekawością, jakby czekała na moją odpowiedź. Nagle moja ulga
przekształciła się z powrotem w niepokój. A co, jeśli ona mnie sprawdzała?
Jeśli chciała, żebym nabrała do niej zaufania dzięki tym szczerym komentarzom,
by czegoś się ode mnie dowiedzieć?
Na przykład właśnie tego, czy miałam magię?
– Czyli nie powinien mieć nic przeciwko, jeśli
będę chciała wyjechać – odpowiedziałam ostrożnie, bo jeszcze nie zdecydowałam,
czy dobrze byłoby powiedzieć, że miałam magię, czy raczej nie. A póki nie
zdecydowałam, nie zamierzałam robić niczego pochopnie. Powiedzieć zawsze zdążę,
a kiedy już raz to zrobię, nie będę mogła się z tego wycofać.
Octavia spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
– Dokąd?
– Do Oz – odparłam. – Mam tam rodzinę i muszę
się tam dostać. Oczywiście kiedy tylko znajdę Jacka.
– Myślę, że chętnie ci pomoże, ale to nie będzie
takie proste. Żeby dostać się do Oz, trzeba przepłynąć morze. Nie wiem
dokładnie, jaka to odległość, ale wpław tego nie zrobisz. Musisz mieć statek.
No tak, powinnam była się tego spodziewać.
Oczywiście, że to nie mogło być proste. Czy cokolwiek kiedykolwiek było, odkąd
trafiłam do Oz?
Zamknęłam oczy, pozwalając się na chwilę nad
sobą poużalać. I co niby miałam teraz zrobić? Jack najwyraźniej nie wylądował
ze mną i nie wiadomo było, co się z nim stało. Gdzie miałam go szukać? A może
istniał jakiś sposób, by zawiadomić go, że byłam w zamku rodziny królewskiej,
tak na wszelki wypadek, gdyby to on szukał mnie? Jakoś nie potrafiłam sobie
wyobrazić, żebym sama dostała się do Oz, bez jego pomocy. A nawet gdyby…
Absolutnie nie zamierzałam tego robić.
Nie miałam pojęcia, jak go znaleźć, ale jednego
byłam pewna: nie opuszczę Iw, dopóki nie upewnię się, że Jacka tam nie było
albo dopóki go nie znajdę. Nie wcześniej.
Zbyt wiele już razy z niego rezygnowałam. Tym
razem nie zamierzałam popełnić tego błędu ponownie.
– Teraz odpoczywaj, pomartwisz się tym później –
dodała po chwili Octavia przyjaźnie. Słodki uśmiech, który mi posłała, bardzo
pasował do jej okrągłej twarzyczki i blond włosów, i sugerował, że nie miała
złych zamiarów. Ale jakoś ciągle w to nie wierzyłam; może po prostu dostałam
paranoi? – Każę przynieść ci coś do jedzenia.
Nie, nie dostałam paranoi, tego byłam pewna. Po
prostu zbyt wiele razy mnie w ostatnim czasie oszukano: uwierzyłam, że
Annabelle nie zamierzała bruździć mnie i Jackowi, że Clarissa naprawdę chciała
pomóc tacie i Emerald City, a Jo pomoże nam ze względu na wspólną przeszłość z
Jackiem. I za każdym razem dawałam się zaskoczyć, gdy okazywało się, że tak naprawdę
nie mogłam na nich liczyć.
Tym razem zamierzałam być przygotowana.
Octavia wyszła, nie doczekawszy się mojej
odpowiedzi. Poprawiłam się w pościeli, czując rozdzierający ból w okolicach
żeber. Cholera. Nie nadawałam się do wychodzenia z sypialni i szukania Jacka na
własną rękę, to było pewne. Jakkolwiek nie działałby moja magia, nie naprawiła
wszystkiego. Może to dlatego, że nie umiałam się nią posługiwać.
Magia. To był kolejny problem, z którym powinnam
się uporać, a nie miałam pojęcia, jak. Przez cały ten czas wędrowałam po Oz i
nie miałam o niej pojęcia. A mama… mama wiedziała o tym od początku, od kiedy
tylko mnie zobaczyła. Nie wiedziałam, co z tym zrobić, wiedziałam tylko, że źle
się z tym czułam. Jakbym miała w sobie jakieś obce ciało, obcą część mnie,
której nie potrafiłam kontrolować. Fizycznie nie czułam się inaczej, nie zaszły
we mnie żadne zmiany; a jednak świadomość, że w moich żyłach płynęła magia, po
prostu bolała.
Jakbym nie dość miała fizycznego bólu.
Byłam wyczerpana, chociaż bałam się zasnąć.
Octavia z jedzeniem jednak nie wracała, a mnie oczy zamykały się coraz bardziej
i bardziej… Aż w końcu usnęłam.
W tym jednym Octavia miała rację. Potrzebowałam
odpoczynku.
***
– Jack!
Obudziłam się zlana potem, krzycząc jego imię.
Chciałam od razu się podnieść, ale ból w klatce piersiowej odwiódł mnie od tego
pomysłu. Odetchnęłam drżąco, bo przez moment miałam wrażenie, że znowu nie będę
w stanie nabrać powietrza w płuca, poza bólem jednak nie miałam trudności z
oddychaniem. Odruchowo pomacałam materac obok siebie, ale oczywiście był pusty.
Też zdążyłam się już przyzwyczaić, że Jack był obok mnie. A już zawsze był obok
mnie wtedy, gdy śniły mi się koszmary i krzyczałam przez sen.
Znowu mi się to śniło; spadałam, spadałam bez
końca, przez mgłę, a w tej mgle czekało na mnie coś, czego nie mogłam zobaczyć.
Nie wiedziałam nawet, czemu tak mnie to przerażało, obudziłam się jednak,
wołając Jacka, co po raz pierwszy uświadomiło mi, jak naprawdę o nim myślałam.
Było coś znamiennego w tym, że w chwili zagrożenia odruchowo zwracałam się
właśnie do niego. Może to była kwestia przyzwyczajenia, ale raczej znaczyło to
po prostu, że zrobiłam się od niego zależna.
Odsunęłam włosy z czoła i położyłam głowę z
powrotem na poduszce, spoglądając za okno. Świtało już. Czyli udało mi się
przespać niemalże całą noc, póki nie obudził mnie kolejny koszmar.
Było to pocieszające, bo miałam takie wrażenie,
jakbym ostatni raz porządnie wyspała się… w Nowym Jorku. Niemalże wszystkie
noce w Oz były dziwne, a te ostatnie na Ziemi jeszcze dziwniejsze. A dodatkowo
w Oz śniły mi się te koszmary, które potrafiły zakłócić nawet najbardziej
spokojny sen. Zaczynało mnie to trochę niepokoić. Początkowo przypuszczałam, że
to była zwykła reakcja na zabicie Czarownic, coś w rodzaju odzywających się
przez podświadomość wyrzutów sumienia. Obecnie jednak zdawałam sobie sprawę, że
gdyby tak było, sny powtarzałyby się również na Ziemi. Tymczasem gdy tam byłam,
nic takiego nie śniło mi się ani razu. Natomiast sen powrócił natychmiast, gdy
tylko z powrotem znalazłam się może nie tyle w Oz, co w krainie posiadającej
magię.
Magia. Ciągle chodziło o tę pieprzoną magię.
Bałam się, że i moje sny mogły z nią być jakoś związane, chociaż nie
potrafiłabym podać jednej sensownej przyczyny. Nauczyłam się już jednak, by nie
wierzyć w zbiegi okoliczności, a fakt, że sen wrócił do mnie zaraz po trafieniu
do Iw, po przerwie i względnym spokoju podczas pobytu na Ziemi, był dla mnie
całkowicie nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności. Najchętniej bym w to
uwierzyła, żeby nie przysparzać sobie kolejnych trosk, ale miałam racjonalny
umysł, który nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Tu musiało o coś chodzić. O
coś związanego z magią, skoro sny pojawiały się tylko w Oz i w Iw. Kiedy
wreszcie to sobie uświadomiłam, poczułam w dole brzucha ciężar, który oznaczał
po prostu niepokój, a który jeszcze pogorszył moje i tak nienajlepsze
samopoczucie. Po prostu świetnie. Jakbym nie dość miała problemów.
Z niejakim trudem dźwignęłam się z łóżka i cały
czas o nie wspierając, podeszłam do okna, by obejrzeć budzące się do życia
miasto. Evna – bo tak nazywała się stolica Iw, o czym poprzedniego dnia
wspomniała Octavia – była miastem niedużym i raczej niezbyt rozwiniętym; daleko
mu było choćby do Emerald City. Wokół twierdzy rodziny królewskiej przycupnęły
niewielkie domki, położone bliżej kamienice były niewysokie i przysadziste.
Wokół nich, mimo wczesnej godziny, kręciło się już sporo ludzi. Miałam do nich
przynajmniej z siedem, osiem pięter, co zauważyłam z niechęcią, bo nadal nie
zadecydowałam, czy miałam ochotę być gościem rodziny królewskiej. Jeśli wierzyć
słowom Octavii, nie należeli do najsympatyczniejszych ludzi.
Dookoła tereny wyglądały na żyzne i dobrze
zagospodarowane; kraina Iw musiała być jednak mniejsza od Oz, bo bez trudu
zauważyłam przynajmniej dwa jej końce. Od zachodu, na którą to stronę
wychodziło okno mojej sypialni, kraina kończyła się łączącym się z horyzontem
morzem, które pobłyskiwało radośnie w promieniach wstającego właśnie słońca.
Kiedy zaś wyciągnęłam się trochę, by dostrzec północny kraniec krainy,
zobaczyłam, że tam z kolei nie docierało słońce – muskało ledwie najniższe
szczyty gór, prowadzące ku tym wyższym, skalistym, ale nieośnieżonym, inaczej
niż w przypadku gór otaczających kryjówkę Czarownicy z Zachodu. Te najwyższe
szczyty pozostawały w cieniu, może dlatego, że otaczała je przedziwna mgła.
Nie podobał mi się ten widok, więc czym prędzej
odwróciłam wzrok.
Kiedy zaczęłam się ruszać, czułam się jakby
trochę lepiej, postanowiłam więc rozchodzić ból, ubrać się i wybrać na
poszukiwania czegoś do jedzenia, bo okropnie burczało mi w brzuchu i nadaremnie
próbowałam przypomnieć sobie, kiedy ostatnio coś jadłam. Chyba jeszcze u Jo. Po
raz kolejny wydawało mi się, że te wydarzenia miały miejsce sto lat temu. W
końcu od tego czasu zginęła ciocia i ja sama… też przez pewien czas byłam
martwa.
Takie przeżycia zmieniają trochę perspektywę.
Cały czas łaziłam po sypialni w mojej własnej
koszuli, tylko spodnie do łóżka ktoś ze mnie zdjął, pewnie któraś ze służących;
rozejrzałam się więc za nimi i szybko zlokalizowałam je leżące złożone równo na
jednym z foteli. Cały czas się krzywiąc i przezwyciężając ból w piersi, udało
mi się jakoś ubrać i doprowadzić włosy do względnego porządku. Powoli, uważając
z każdym krokiem, udałam się do drzwi, chociaż wiedziałam, że to było głupie.
Chociaż ruch mi pomógł i ból nie był już tak dotkliwy, nadal byłam słaba. Dawno
nic nie jadłam, poza tym w międzyczasie byłam martwa,
to też mogło jakoś wpłynąć na moją kondycję fizyczną. Wszystko to sprawiało, że
gdy doszłam do drzwi, kręciło mi się już w głowie. Nie zamierzałam się jednak
poddać; za daleko zaszłam – tym razem głównie dosłownie – by się w tamtej
chwili cofnąć. Sięgnęłam do klamki i otworzyłam drzwi, praktycznie się na nich
wieszając.
Za drzwiami sypialni znajdował się, oczywiście,
korytarz. Obrzuciłam go tylko szybkim spojrzeniem, zanim skoncentrowałam się na
stojących pod przeciwległą ścianą dwóch strażnikach. Na podłodze znajdowała się
posadzka w romby, a bordowe ściany obwieszone były przeróżnymi portretami
obcych ludzi; nie znajdowałam się w jakimś bocznym korytarzyku, tylko w
szerokim, wysokim korytarzu z prawdziwego zdarzenia. A pod przeciwległą ścianą,
naprzeciwko drzwi do mojej sypialni, stało dwóch uzbrojonych strażników w
złotych uniformach z herbem w postaci czerwonozłotej szachownicy na piersi. Każdemu przy boku pałętała się pochwa z jakąś bronią
sieczną. Na mój widok wyprężyli się jeszcze bardziej i zgodnie podeszli dwa
kroki, praktycznie odcinając mnie od przejścia po obydwu stronach drzwi.
– Pani, proszę wrócić do sypialni – polecił mi jeden
z nich, wysoki, dobrze zbudowany facet o twarzy nieskalanej inteligencją. Drugi
był równie postawny, choć nieco niższy, a w jego twarzy widziałam
zaciekawienie. Chyba nieczęsto miewali tu gości.
– Nie. Mam dość siedzenia w sypialni – odezwałam
się do tego, który wydał mi polecenie; nie mogłam oderwać wzroku od jego nosa,
który w przeszłości musiał mieć złamany. Był zbyt krzywy, by uznać to za
naturalne. – Chcę się tu tylko rozejrzeć, obiecuję, że nie narobię kłopotów.
Przepuśćcie mnie.
Wymienili między sobą spojrzenia.
– Niestety, dostaliśmy rozkazy, by zatrzymać
panią w sypialni – odezwał się w końcu ten drugi, o regularnych rysach twarzy i
jasnych włosach upodabniających go do cherubinka. W zdziwieniu podniosłam brwi.
– Jak to: rozkazy? Od kogo?
– Od króla – odparł spokojnie ten pierwszy, ze
złamanym nosem. – Polecił, by pani pilnować.
– Pilnować to jeszcze nie znaczy więzić –
powiedziałam, chwytając się mocniej klamki. Czułam, że krew uciekała mi z
twarzy i to nie było dobre. – Tu jest niebezpiecznie? Przed czym właściwie
macie mnie pilnować?
– Choćby przed panią – stwierdził ten drugi,
robiąc w moją stronę kolejny krok. – Nie wygląda pani dobrze, chyba powinna się
pani z powrotem położyć. Nie chcielibyśmy, żeby pani zemdlała…
– Nie musicie się o mnie bać, nie mdleję tak
łatwo – przerwałam mu z rozdrażnieniem, bo mówił do mnie jak do dziecka. A
przecież moje samopoczucie nie miało z tym nic wspólnego! – Za to niedługo mogę
tu zemdleć z głodu. Waszych więźniów też nie karmicie?
– Spokojnie, nie jest tu pani więźniem, tylko
gościem. Jesteśmy tu dla pani bezpieczeństwa – odezwał się znowu ten pierwszy
uspokajającym tonem, jakiego w moim świecie używali w pracy negocjatorzy. –
Jeżeli jest pani głodna, wystarczyło powiedzieć. Służące nie wiedziały, kiedy przynieść
posiłek, bo cały czas pani spała. My tylko wykonujemy polecenia króla, on sam
wkrótce na pewno wszystko pani wyjaśni. A na razie proszę wrócić do sypialni.
W końcu, choć niechętnie, zrobiłam, o co mnie
prosili. W jednym strażnik miał rację, to nie była ich wina. Oni tylko
otrzymali rozkaz, żeby mnie pilnować. Ważniejsze było, od kogo ten rozkaz
przyszedł.
Że niby nie byłam więźniem w Evnie? Jasne. Bo
przecież pod drzwiami pokoju każdego gościa stawia się dwójkę uzbrojonych
strażników, którzy trzymają lokatora w jego sypialni. W Iw to na pewno
standard.
Usiadłam ciężko na łóżku, gdy tylko udało mi się
wrócić do sypialni, powstrzymując zawroty w głowie. No dobrze, może to i było
słuszne, że nie pozwolili mi wyjść. W końcu najwyraźniej największe zagrożenie
stanowiłam sama dla siebie. Jeśli jednak chciałam je podjąć, nie powinno to
obchodzić ani strażników, ani króla Iw.
Upadłam na plecy na materac, nie przejmując się
już bólem w piersi i faktem, że nie trafiłam na poduszki. Cholera jasna. Tak
bardzo chciałam przecież opuścić Ziemię i trafić z powrotem do Oz, a tu proszę,
spotykało mnie coś takiego. Może nie potrafiłam być optymistką, ale miałam
wątpliwości, czy łatwo przyjdzie mi wydostanie się z włości króla Iw. Choćby
dlatego, że póki co nie mogłam wydostać się nawet z sypialni. Upierali się, by
nazywać mnie gościem, a jednak pod drzwiami stało dwóch uzbrojonych strażników.
Król naprawdę bał się, że mogłabym zrobić mu krzywdę magią czy chodziło o coś
innego? Ale jeśli jednak o to, to dlaczego właściwie umieścił mnie w swoim
pałacu? Bał się mnie i wolał we mnie mieć sojusznika? I naprawdę nie
przypuszczał, że ustawienie dwóch strażników, którzy nie chcieli wypuścić mnie
z pokoju, zostanie przeze mnie odebrane jako dowód przyjaźni?
Drgnęłam, gdy usłyszałam, że otwarły się drzwi
sypialni. Podniosłam się na łokciach, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu;
za bardzo bolała mnie od tego klatka piersiowa. Zdążyłam tylko zauważyć, że do
pokoju weszła Octavia, w rękach żonglując dużą, suto zastawioną tacą; niemalże
w tej samej chwili poczułam przyjemny zapach świeżego pieczywa. Żołądek skręcał
mi się z głodu. Cholera, jeśli chcieli mnie w ten sposób obłaskawić, byli na
dobrej drodze.
– Nie powinnaś wstawać – powiedziała Octavia,
strofując mnie lekko. Wywróciłam oczami. – Jesteś jeszcze słaba. Nancy uparła
się, żeby przynieść ci pełną tacę, ale nie bój się, nie pozwolę ci tego
wszystkiego zjeść. Najprędzej byś zwymiotowała.
Westchnęłam, gdy pomogła mi się podnieść i z
powrotem porządnie położyć na łóżku. Podniosła mi poduszki, żebym mogła
podnieść się i zjeść, a równocześnie cały czas opierała się o nie plecami;
wszystkie te czynności wykonywała bez zniecierpliwienia, za to z pewnym
pobłażaniem, jakby nie rozumiała, dlaczego sama sobie szkodziłam.
– Octavia… Dlaczego pod moją sypialnią stoi
dwóch uzbrojonych strażników? – zapytałam ostrożnie, bo cały czas kołatało mi
się w głowie, że to mogło być jakieś idiotyczne nieporozumienie. Może oni
jednak wcale się mnie nie obawiali?
– Mówiłam ci przecież. Król boi się magii. – I
tyle w kwestii moich mrzonek. – Na wszelki wypadek chce, żeby ktoś cię
kontrolował. Moim zdaniem to kompletna bzdura, ale on nie potrafi tak po prostu
odpuścić kontroli nad kimś. Zwłaszcza nad kimś, kto według niego posiada magię.
– Ale dlaczego król tak się boi ludzi, którzy
mają magię? – drążyłam. Rozumiałam siebie, w końcu nie miałam dobrych
doświadczeń z Czarownicami. Ale on? – Przecież to niedorzeczne, bać się mnie.
Nie zamierzam nikogo krzywdzić.
– Wiem. Wyglądasz na dobrą dziewczynę, Dorothy,
a dobre dziewczyny nie krzywdzą innych – odparła, co nieco mnie zdziwiło. –
Czyli nie mają też magii. Nigdy jeszcze nie przyszło z niej nic dobrego. Król
coś o tym wie. W końcu to przez magię stracił niemalże całą swoją rodzinę.
Ciekawiły mnie szczegóły, ale Octavia nie
rozszerzyła tematu, zamiast tego przygotowała mi coś do jedzenia i usiadła przy
łóżku, żeby mi pomóc. Kiedy dostałam filiżankę z herbatą, byłam gotowa już
zabić za jedzenie. Miałam wrażenie, jakby żołądek przykleił mi się do
kręgosłupa!
– Już lepiej się czujesz, co? – mruknęła
Octavia, podając mi kawałek chrupiącej bułki. Stanowczo pokiwałam głową. – To
świetnie. Bo na dziś wieczór jesteś zaproszona na kolację. Król i księżniczka
chcą cię poznać.
[3] MIA – Missing in action, czyli Zaginiony
w akcji.
Ooo, ale przypalowo...dobrze,ze przynajmniej wiemy,gdzie jest Oz. Choc nie wiem,czy ta wiedza na razie sie przyda...nawet nie chodzi o to,ze trzeba obejść króla i znaleźć łódkę, ake choćby o to,ze Dorothy nie jest okażem zdrowia...no i zd nie mamy zielonego pojecia, gdzie jest Jack... I dlaczego ja prżeniosllo w kawałka h samochodu.,.czyzby początek tej katastrofy miał miejsce juz na Ziemi, podczas tornada? Nic nie rozumiem... Gdzie jest Jack? Czy Dorothy sobie poradzi? I ta Oliwia?kurde,tes mam paranoje i nie wiem,czy nalezy jej ufać, ale mam wrażenie, ze co do rodziny królewskiej nie kłamie. Tylko czemu ma tyle odwagi tak mowić, czy to jest tak u wszystkich ludzi w Iw czy ona jest buntowniczka? Cżekam z niecieprliwoscia na cd. Moze ta księżniczka pomoze dorothy dostać sie do Oz w jakis magiczny sposob?albo dowiedziec sie wczesniej, gdzie jest Jack? Zapraszam na nowosc na zapiski-condawiramurs
OdpowiedzUsuńWiemy, ale prędko nam się ta wiedza nie przyda;) chociaż sposób na przedostanie się przez morze znajdzie się wkrótce i to chyba z najmniej oczekiwanej strony xd co do kawałków samochodu natomiast - nie, to raczej wina Iw i jego magii, ale o tym później. Octavia wie, komu może ufać, ale to też się jeszcze wyjaśni. A co do księżniczki - nie sądzę, księżniczka jest zbyt egoistyczna xd
UsuńCałuję!
Ojejku, jejku. To się porobiło! Nie ma Jacka, nie ma Oz...
OdpowiedzUsuńWidzę już nowych bohaterów! :D
Obawiam się o Dee. Ludzie, którzy boją się magii raczej nie będą przyjaźnie nastawieni. :(
Ten tatuaż Octavii jakoś mi się kojarzy z tym mężczyzną z tatuażem, a więc tak trochę podejrzewam, że może służyć Czarownicy z Północy.
Czytałam już wywiad, jest bardzo fajny. :D
Szablon ładny, ale nie do końca w moim guście - wolę raczej minimalizm. :)
Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na rozwój wydarzeń :)
Nie ma i niestety - jeszcze przez jakiś czas nie będzie :D za to owszem, będą nowi bohaterowie, ale wkrótce pojawi się też paru tych starych.
UsuńNo nie, zdecydowanie nie będą...
Może i tak, ale spokojnie, akurat tutaj z tym tatuażem chodzi o coś troszkę innego;)
Dzięki :D
Haha, rozumiem Cię, ja też wolałam te poprzednie - ale chciałam zrobić dla odmiany coś takiego. Pewnie długo tu nie powisi, bo ogólnie mnie trochę wkurza xd
Całuję!
Elle to dwudziestopięcioletnia autorka blogów z opowiadaniami - kłamczucha :P
OdpowiedzUsuńTaaaak, ja jeszcze nie nadrobiłam *wstyd i hańba*
Ja tego nie napisałam, to autorka wywiadu i szczerze nie wiem, skąd to wzięła, skoro nawet w moim opisie jest jak byk, że 26 xd inna sprawa, że tego też jeszcze nie zaktualizowałam xd
UsuńE tam, daj spokój;)