21 lutego 2015

50. Dorothy i kraina Iw

Przez chwilę nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. Ta chwila wystarczyła dziewczynie, by odejść ode mnie i skierować się do drzwi, po drodze radząc mi jeszcze, bym odpoczywała. Chciałam ją zawrócić, zatrzymać, zapytać o wszystko, ale gardło przestało mnie słuchać i postanowiło nie wydawać z siebie więcej odgłosów przypominających ludzką mowę.
Iw. Kraina Iw. Absolutnie nic mi to nie mówiło i nie miałam pojęcia, jak daleko stamtąd było do Oz. Co gorsza, najwyraźniej nie było przy mnie Jacka. To martwiło mnie jeszcze bardziej niż moje aktualne miejsce pobytu.
Może ta dziewczyna się pomyliła, pomyślałam z nadzieją. Może ona nie słyszała o Jacku, ale ktoś inny słyszał. W końcu niemożliwe przecież, żeby został na Ziemi. Sama nie wróciłabym… tam, gdziekolwiek byłam, nie dałabym rady.
Jedno nie ulegało wątpliwościom: gdziekolwiek byłam, działała tam magia. Inaczej, wedle słów mamy, nie udałoby mi się wrócić do żywych ani w ogóle z nią porozmawiać.
Raz jeszcze rozejrzałam się dookoła, ale otoczenie, czyli sypialnia, w której się znajdowałam, nie dawało mi zbyt wielu wskazówek. Chociaż więc bolało mnie dosłownie wszystko, postanowiłam jednak spróbować wstać. Jęknęłam, usiłując podnieść się do pozycji siedzącej. No dobrze, może to nie był najmądrzejszy pomysł. Powstrzymałam się w pół ruchu, opierając się rękami o materac za plecami, dysząc ciężko i czując, jak do oczu napływają mi łzy. Nie tylko z powodu bólu fizycznego.
Gdybym wiedziała, jakie konsekwencje będzie miała nasza podróż na Ziemię, nigdy nie pozwoliłabym Jackowi użyć tego klucza. Pomijałam już mój obecny stan, który nie napawał optymizmem, a także Jacka, który najwyraźniej był MIA[3], najbardziej na sercu ciążyła mi sprawa cioci Ruth. Jack mógł mi wmawiać, że przez kontakt z mamą ona i tak była narażona na niebezpieczeństwo, ale prawda była taka, że bezpośrednio ściągnęłam je na ciocię ja. I choćbym nie wiem jak miała się tłumaczyć, wiedziałam, że to już do końca życia pozostanie mi na sumieniu. Choćby biorąc pod uwagę bezpośrednią przyczynę jej śmierci: ciocia zginęła, bo mnie ratowała. Nie potrafiłam tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. No i nadal wszystko mnie w środku bolało, gdy tylko o tym myślałam, choć nie byłam pewna, ile z tego było sprawką bólu fizycznego wywołanego moim uduszeniem się i zapewne wyboistą drogą z Ziemi.
W końcu, gdy udało mi się trochę uspokoić drżące członki, odważyłam się zrobić kolejny ruch i spuścić nogi z łóżka. Poszło nawet nieźle, ale to następny miał być najtrudniejszy, bo windujący mnie do pozycji pionowej. Chwyciłam się parapetu, bo okno znajdowało się nieopodal, na wyciągnięcie ręki z łóżka, i w końcu się podniosłam, tylko raz po drodze się zachwiawszy.
Chwilę trwało, zanim zogniskowałam wzrok na widoku za oknem, tak zmęczyło mnie tych kilka głupich ruchów. Naprawdę było ze mną gorzej, niż myślałam. W końcu jednak udało mi się zacząć rozróżniać poszczególne kształty i kolory, aż wreszcie ułożyły się w sensowną całość. No, przynajmniej teoretycznie.
Znajdowałam się w jakimś wysoko położonym miejscu, zgadywałam, że w wieży zamkowej albo po prostu na ostatnim piętrze wysokiego skrzydła. Z okna miałam widok na mury miasta, które otaczały całą twierdzę i przylegające do niego domy, głównie kamienice, a także na rozciągające się za murami pola uprawne, łąki i porozsiewane tu i ówdzie domy. Wokół nich poruszało się jak w ukropie sporo ludzi, a z wysokości wszyscy wyglądali jak mrówki. Na horyzoncie widziałam też błękit morza i to znowu przypomniało mi o spotkaniu z mamą.
– To morze oddziela Iw od Oz – usłyszałam nagle za sobą.
Odwróciłam się gwałtownie, o mało nie tracąc równowagi, bo przecież nadal byłam słaba i obolała i powinnam unikać takich akrobacji. Dziewczyna, która weszła do sypialni, zaniepokoiła się na ten widok i podeszła bliżej, by pomóc mi wrócić do łóżka. Ofuknęłam ją jednak, bo choć to może i nie było uprzejmie, nie chciałam, żeby dotykał mnie ktoś obcy.
Dziewczyna wyglądała wprawdzie sympatycznie, ale kto by ją tam wiedział. Też miała na sobie fartuszek służącej, ale coś w jej wyglądzie podpowiadało mi, że to nie było jej codzienne zajęcie. Mogła być w moim wieku lub troszkę młodsza; odmładzały ją na pewno długie, zwinięte w spory kok na czubku głowy jasne blond włosy, tak proste, jakby używała prostownicy, choć tutaj to nie było możliwe. Spojrzenie miała jasne, trochę ciekawskie, ale i życzliwe, poza tym choć była drobna i szczupła, poruszała się z gracją i pewną dumą – to chyba właśnie to kazało mi oprzeć się myśli, że mogłaby być służącą. Plecy miała wyprostowane, a podbródek nieco uniesiony w górę; jej jasna, choć nieco opalona cera zdradzała, że do niedawna niewiele przebywała na słońcu.
Gdy podeszła bliżej, by mi pomóc, na jej prawym nadgarstku zauważyłam tatuaż: dwa zachodzące na siebie czarne okręgi. Zmarszczyłam brwi, bo wydawało mi się, że gdzieś już ten symbol wpadł mi w oko, nie mogłam jednak sobie przypomnieć, gdzie.
– Dobrze się czujesz? Może jednak powinnaś się położyć. Po takiej podróży należy się odrobina odpoczynku – dodała przyjaznym tonem, wyciągając ręce na wypadek, gdybym jednak potrzebowała pomocy. Zacisnęłam zęby, schowałam dumę do kieszeni i w końcu dałam sobie pomóc, aż z powrotem wylądowałam w łóżku. Wtedy też dziewczyna dała mi łyk wody. – Chciałam zapytać, czy czujesz się na siłach coś zjeść. Odkąd tu jesteś, nic nie jadłaś i pewnie też dlatego jesteś taka osłabiona.
Kiwnęłam głową, nie wyprowadzając jej z błędu. Kimkolwiek była i gdziekolwiek się znajdowaliśmy, lepiej, żeby moi potencjalni wrogowie nie znali wszystkich moich słabości.
– Gdzie my właściwie jesteśmy? – zapytałam, ignorując jej ostatnie pytanie. Dziewczyna uśmiechnęła się słabo.
– W krainie Iw, dokładniej w jej stolicy, Evnie. Myśleliśmy, że po prostu przywiało cię z Ziemi, ale Nancy mówiła, że pytałaś o Oz. Jesteś stamtąd?
– Nie, jestem z Ziemi. I nie byłam sama – dodałam, nie zamierzając nic więcej wyjaśniać. – Gdzie mężczyzna, z którym podróżowałam?
– Nie wiem, naprawdę. – Dziewczyna bezradnie rozłożyła ręce. – Znaleziono cię samą. W resztkach tego czegoś, co u was, na Ziemi, jest chyba rodzajem pojazdu.
– W samochodzie – podpowiedziałam. Kiwnęła głową.
– Właśnie, w samochodzie. Ale byłaś sama. I dobrze, że tak było, bo okolica wokół ciebie nie wyglądała najpiękniej. Zarówno samochód, jak i drzewa dookoła były kompletnie zniszczone. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy, żeby tornado narobiło takich szkód.
– Jak to… zniszczone? – powtórzyłam z niezrozumieniem. Blondynka wzruszyła ramionami.
– No wiesz. Drzewa położone, jakby od jakiegoś wybuchu. Z samochodu zostały tylko resztki materiału. Dziwiliśmy się, jakim cudem to przeżyłaś. Ale byłaś sama.
Serce na moment mi zamarło, gdy pomyślałam, że Jack mógł nie przeżyć lądowania w Iw. Słyszałam przecież o ofiarach katastrof lotniczych, których ciał nigdy w pełni nie znaleziono. Potem jednak odsunęłam od siebie tę myśl.
Nie, to niemożliwe, Jack nie zginąłby w tak głupi sposób. Prędzej już byłam w stanie uwierzyć, że przypiął mnie pasami, zanim samochodem ruszył prosto w tornado, a siebie zapomniał i przez to wyleciał z auta gdzieś wcześniej, dlatego nie było go w momencie lądowania. Miałam tylko nadzieję, że już nad Iw.
– Często przywiewa do was ludzi z Ziemi? – bąknęłam, próbując poprawić sobie poduszkę. Blondynka pochyliła się nade mną i pomogła mi podnieść ją trochę do góry, żebym nie musiała leżeć całkiem plackiem.
– Nie, raczej rzadko. Również dlatego stałaś się obiektem zainteresowania – odpowiedziała wesoło. – Poza tym nawet jeśli komuś zdarzyło się tu przywiać, nie towarzyszyły temu takie efekty. – Widząc moje pytające spojrzenie, dodała: – No wiesz, cała ta katastrofa wokół ciebie. Wykarczowałaś ładny kawałek lasu.
– Przepraszam – bąknęłam. – Nie wiedziałam, że upadek może dać taki efekt.
– Bo nie może – zaprzeczyła. – A przynajmniej tak uważamy. Był świadek, jakiś farmer, nie wiem dokładnie, kto. Twierdził, że spadłaś, a dopiero po jakimś czasie coś jakby wokół ciebie eksplodowało. No wiesz, jakby to nie była wina upadku.
Przyglądałam się jej uważnie, ale nic nie wskazywało na to, że próbowała wyciągnąć ode mnie jakieś informacje. Zresztą nie wiedziałabym, co jej powiedzieć, bo dla mnie to też było nowością. Powtórzyłam efekt z Tunguskiej? Ale jeśli nie samym zderzeniem, to w jaki sposób? I dlaczego mnie nic się nie stało?
Uznałam, że nie ma co brnąć w temat, dlatego czym prędzej postanowiłam go zmienić.
– Tak w ogóle to jestem Dorothy. – Wyciągnęłam rękę w stronę dziewczyny, która ujęła ją delikatnie.
– Octavia – przedstawiła się. – Chyba jednak z moim wychowaniem nie jest zbyt dobrze, skoro nie powiedziałam tego od początku, wybacz. Więc jak to się stało, że w ogóle trafiłaś tu zamiast do Oz?
Uznałam, że ta dziewczyna była zdecydowanie zbyt ciekawska. Należało uciąć to w zarodku.
– Pomyliliśmy się w kwestii tornada – odparłam więc oszczędnie, po czym odbiłam piłeczkę. – Jesteś tu służącą? Gdzie my w ogóle jesteśmy, w jakimś pałacu?
– Tak, jestem służącą, ale to nie pałac, to twierdza rodziny królewskiej – wyjaśniła Octavia. Zrobiłam zdziwioną minę.
– A dlaczego właściwie rodzina królewska przygarnęła jakąś przybłędę z Ziemi jak ja?
– Księżniczka się nudzi – poinformowała mnie Octavia, krzywiąc się ledwo dostrzegalnie. Wydawało mi się, że miała wyrobione zdanie o tej księżniczce. – Zobaczyła w tobie nową zabawkę. A król pewnie będzie chciał cię przesłuchać. Obawia się, że możesz być niebezpieczna, skoro wokół ciebie było tyle zniszczonych drzew.
No tak, to było całkiem sensowne. Czy to było możliwe, że moja magia to zrobiła?
– Skąd to wszystko wiesz?
– Mówiłam ci, jestem służącą. – Wzruszyła ramionami. – Służących nikt nie zauważa i nikt na nie nie zważa, nawet jeśli przechodzą tuż obok ciebie, gdy akurat mówisz coś ważnego. W takim domu jak ten można naprawdę sporo usłyszeć, tylko udając niewidzialną.
Nie brzmiało jak słowa służącej. Raczej jak dziewczyny mojego pokroju, niezależnej, samodzielnej, przyzwyczajonej do ucieczki, a także przechytrzania przeciwnika na wszelkie możliwe sposoby.
A może przesadzałam i widziałam w niej coś, czego tam wcale nie było. Moja intuicja też przecież nie była najlepsza, jeśli chodziło o takie sprawy.
– W porządku – odparłam w końcu powoli, z namysłem. – Czyli jestem tutaj bardziej… więźniem czy gościem?
Nie wiedziałam, dlaczego o to zapytałam. Normalnie pewnie zostawiłabym tę uwagę dla siebie. W Octavii było jednak coś takiego… Coś, co kazało mi jej zaufać. Nie, może zaufanie to byłoby za dużo powiedziane. Ale faktem pozostawało, że dziewczyna powiedziała mi kilka szczerych rzeczy, w dodatku bez szacunku dla tutejszej rodziny królewskiej, a to oznaczało, że może nie zamierzała kręcić. Oczywiście tylko może.
Jakoś jednak… dodało mi to pewności siebie. Chociaż może to było złudne.
– Zdecydowanie gościem. – Nie wahała się, zanim to powiedziała. Odetchnęłam z ulgą. – Król nie odważyłby się zrobić z ciebie więźnia. Widzisz, problem w tym, że on panicznie boi się magii. Nigdy tego nie przyzna, będzie zgrywał twardego, ale tak właśnie jest, doskonale wiem, że to dlatego nie pozbył się jeszcze księżniczki Yvette. Ale Yvette to kretynka, nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa, także póki ma swoje komnaty i suknie, nic więcej jej nie interesuje. A król będzie cię sondował delikatnie, żebyś przypadkiem nie buchnęła mu zaklęciem w twarz. Krótko mówiąc, boi się, że masz magię.
Cofałam moje wcześniejsze słowa. Z tą dziewczyną zdecydowanie było coś nie tak.
Przez moment przyglądałam się jej w milczeniu, zastanawiając, czy to był jakiś test. Albo podpucha. To było najbardziej prawdopodobne, w końcu która służąca do obcej osoby, w dodatku gościa rodziny królewskiej, mówiłaby takie rzeczy? Przecież to jakby podpisać na siebie wyrok śmierci. Oskarżanie króla o bycie tchórzem i nazywanie księżniczki kretynką? Octavia miała życzenie śmierci, czy co? To się kompletnie nie trzymało kupy.
A jednak dziewczyna stała nade mną, przyglądając mi się z ciekawością, jakby czekała na moją odpowiedź. Nagle moja ulga przekształciła się z powrotem w niepokój. A co, jeśli ona mnie sprawdzała? Jeśli chciała, żebym nabrała do niej zaufania dzięki tym szczerym komentarzom, by czegoś się ode mnie dowiedzieć?
Na przykład właśnie tego, czy miałam magię?
– Czyli nie powinien mieć nic przeciwko, jeśli będę chciała wyjechać – odpowiedziałam ostrożnie, bo jeszcze nie zdecydowałam, czy dobrze byłoby powiedzieć, że miałam magię, czy raczej nie. A póki nie zdecydowałam, nie zamierzałam robić niczego pochopnie. Powiedzieć zawsze zdążę, a kiedy już raz to zrobię, nie będę mogła się z tego wycofać.
Octavia spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
– Dokąd?
– Do Oz – odparłam. – Mam tam rodzinę i muszę się tam dostać. Oczywiście kiedy tylko znajdę Jacka.
– Myślę, że chętnie ci pomoże, ale to nie będzie takie proste. Żeby dostać się do Oz, trzeba przepłynąć morze. Nie wiem dokładnie, jaka to odległość, ale wpław tego nie zrobisz. Musisz mieć statek.
No tak, powinnam była się tego spodziewać. Oczywiście, że to nie mogło być proste. Czy cokolwiek kiedykolwiek było, odkąd trafiłam do Oz?
Zamknęłam oczy, pozwalając się na chwilę nad sobą poużalać. I co niby miałam teraz zrobić? Jack najwyraźniej nie wylądował ze mną i nie wiadomo było, co się z nim stało. Gdzie miałam go szukać? A może istniał jakiś sposób, by zawiadomić go, że byłam w zamku rodziny królewskiej, tak na wszelki wypadek, gdyby to on szukał mnie? Jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić, żebym sama dostała się do Oz, bez jego pomocy. A nawet gdyby…
Absolutnie nie zamierzałam tego robić.
Nie miałam pojęcia, jak go znaleźć, ale jednego byłam pewna: nie opuszczę Iw, dopóki nie upewnię się, że Jacka tam nie było albo dopóki go nie znajdę. Nie wcześniej.
Zbyt wiele już razy z niego rezygnowałam. Tym razem nie zamierzałam popełnić tego błędu ponownie.
– Teraz odpoczywaj, pomartwisz się tym później – dodała po chwili Octavia przyjaźnie. Słodki uśmiech, który mi posłała, bardzo pasował do jej okrągłej twarzyczki i blond włosów, i sugerował, że nie miała złych zamiarów. Ale jakoś ciągle w to nie wierzyłam; może po prostu dostałam paranoi? – Każę przynieść ci coś do jedzenia.
Nie, nie dostałam paranoi, tego byłam pewna. Po prostu zbyt wiele razy mnie w ostatnim czasie oszukano: uwierzyłam, że Annabelle nie zamierzała bruździć mnie i Jackowi, że Clarissa naprawdę chciała pomóc tacie i Emerald City, a Jo pomoże nam ze względu na wspólną przeszłość z Jackiem. I za każdym razem dawałam się zaskoczyć, gdy okazywało się, że tak naprawdę nie mogłam na nich liczyć.
Tym razem zamierzałam być przygotowana.
Octavia wyszła, nie doczekawszy się mojej odpowiedzi. Poprawiłam się w pościeli, czując rozdzierający ból w okolicach żeber. Cholera. Nie nadawałam się do wychodzenia z sypialni i szukania Jacka na własną rękę, to było pewne. Jakkolwiek nie działałby moja magia, nie naprawiła wszystkiego. Może to dlatego, że nie umiałam się nią posługiwać.
Magia. To był kolejny problem, z którym powinnam się uporać, a nie miałam pojęcia, jak. Przez cały ten czas wędrowałam po Oz i nie miałam o niej pojęcia. A mama… mama wiedziała o tym od początku, od kiedy tylko mnie zobaczyła. Nie wiedziałam, co z tym zrobić, wiedziałam tylko, że źle się z tym czułam. Jakbym miała w sobie jakieś obce ciało, obcą część mnie, której nie potrafiłam kontrolować. Fizycznie nie czułam się inaczej, nie zaszły we mnie żadne zmiany; a jednak świadomość, że w moich żyłach płynęła magia, po prostu bolała.
Jakbym nie dość miała fizycznego bólu.
Byłam wyczerpana, chociaż bałam się zasnąć. Octavia z jedzeniem jednak nie wracała, a mnie oczy zamykały się coraz bardziej i bardziej… Aż w końcu usnęłam.
W tym jednym Octavia miała rację. Potrzebowałam odpoczynku.

***

– Jack!
Obudziłam się zlana potem, krzycząc jego imię. Chciałam od razu się podnieść, ale ból w klatce piersiowej odwiódł mnie od tego pomysłu. Odetchnęłam drżąco, bo przez moment miałam wrażenie, że znowu nie będę w stanie nabrać powietrza w płuca, poza bólem jednak nie miałam trudności z oddychaniem. Odruchowo pomacałam materac obok siebie, ale oczywiście był pusty. Też zdążyłam się już przyzwyczaić, że Jack był obok mnie. A już zawsze był obok mnie wtedy, gdy śniły mi się koszmary i krzyczałam przez sen.
Znowu mi się to śniło; spadałam, spadałam bez końca, przez mgłę, a w tej mgle czekało na mnie coś, czego nie mogłam zobaczyć. Nie wiedziałam nawet, czemu tak mnie to przerażało, obudziłam się jednak, wołając Jacka, co po raz pierwszy uświadomiło mi, jak naprawdę o nim myślałam. Było coś znamiennego w tym, że w chwili zagrożenia odruchowo zwracałam się właśnie do niego. Może to była kwestia przyzwyczajenia, ale raczej znaczyło to po prostu, że zrobiłam się od niego zależna.
Odsunęłam włosy z czoła i położyłam głowę z powrotem na poduszce, spoglądając za okno. Świtało już. Czyli udało mi się przespać niemalże całą noc, póki nie obudził mnie kolejny koszmar.
Było to pocieszające, bo miałam takie wrażenie, jakbym ostatni raz porządnie wyspała się… w Nowym Jorku. Niemalże wszystkie noce w Oz były dziwne, a te ostatnie na Ziemi jeszcze dziwniejsze. A dodatkowo w Oz śniły mi się te koszmary, które potrafiły zakłócić nawet najbardziej spokojny sen. Zaczynało mnie to trochę niepokoić. Początkowo przypuszczałam, że to była zwykła reakcja na zabicie Czarownic, coś w rodzaju odzywających się przez podświadomość wyrzutów sumienia. Obecnie jednak zdawałam sobie sprawę, że gdyby tak było, sny powtarzałyby się również na Ziemi. Tymczasem gdy tam byłam, nic takiego nie śniło mi się ani razu. Natomiast sen powrócił natychmiast, gdy tylko z powrotem znalazłam się może nie tyle w Oz, co w krainie posiadającej magię.
Magia. Ciągle chodziło o tę pieprzoną magię. Bałam się, że i moje sny mogły z nią być jakoś związane, chociaż nie potrafiłabym podać jednej sensownej przyczyny. Nauczyłam się już jednak, by nie wierzyć w zbiegi okoliczności, a fakt, że sen wrócił do mnie zaraz po trafieniu do Iw, po przerwie i względnym spokoju podczas pobytu na Ziemi, był dla mnie całkowicie nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności. Najchętniej bym w to uwierzyła, żeby nie przysparzać sobie kolejnych trosk, ale miałam racjonalny umysł, który nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Tu musiało o coś chodzić. O coś związanego z magią, skoro sny pojawiały się tylko w Oz i w Iw. Kiedy wreszcie to sobie uświadomiłam, poczułam w dole brzucha ciężar, który oznaczał po prostu niepokój, a który jeszcze pogorszył moje i tak nienajlepsze samopoczucie. Po prostu świetnie. Jakbym nie dość miała problemów.
Z niejakim trudem dźwignęłam się z łóżka i cały czas o nie wspierając, podeszłam do okna, by obejrzeć budzące się do życia miasto. Evna – bo tak nazywała się stolica Iw, o czym poprzedniego dnia wspomniała Octavia – była miastem niedużym i raczej niezbyt rozwiniętym; daleko mu było choćby do Emerald City. Wokół twierdzy rodziny królewskiej przycupnęły niewielkie domki, położone bliżej kamienice były niewysokie i przysadziste. Wokół nich, mimo wczesnej godziny, kręciło się już sporo ludzi. Miałam do nich przynajmniej z siedem, osiem pięter, co zauważyłam z niechęcią, bo nadal nie zadecydowałam, czy miałam ochotę być gościem rodziny królewskiej. Jeśli wierzyć słowom Octavii, nie należeli do najsympatyczniejszych ludzi.
Dookoła tereny wyglądały na żyzne i dobrze zagospodarowane; kraina Iw musiała być jednak mniejsza od Oz, bo bez trudu zauważyłam przynajmniej dwa jej końce. Od zachodu, na którą to stronę wychodziło okno mojej sypialni, kraina kończyła się łączącym się z horyzontem morzem, które pobłyskiwało radośnie w promieniach wstającego właśnie słońca. Kiedy zaś wyciągnęłam się trochę, by dostrzec północny kraniec krainy, zobaczyłam, że tam z kolei nie docierało słońce – muskało ledwie najniższe szczyty gór, prowadzące ku tym wyższym, skalistym, ale nieośnieżonym, inaczej niż w przypadku gór otaczających kryjówkę Czarownicy z Zachodu. Te najwyższe szczyty pozostawały w cieniu, może dlatego, że otaczała je przedziwna mgła.
Nie podobał mi się ten widok, więc czym prędzej odwróciłam wzrok.
Kiedy zaczęłam się ruszać, czułam się jakby trochę lepiej, postanowiłam więc rozchodzić ból, ubrać się i wybrać na poszukiwania czegoś do jedzenia, bo okropnie burczało mi w brzuchu i nadaremnie próbowałam przypomnieć sobie, kiedy ostatnio coś jadłam. Chyba jeszcze u Jo. Po raz kolejny wydawało mi się, że te wydarzenia miały miejsce sto lat temu. W końcu od tego czasu zginęła ciocia i ja sama… też przez pewien czas byłam martwa.
Takie przeżycia zmieniają trochę perspektywę.
Cały czas łaziłam po sypialni w mojej własnej koszuli, tylko spodnie do łóżka ktoś ze mnie zdjął, pewnie któraś ze służących; rozejrzałam się więc za nimi i szybko zlokalizowałam je leżące złożone równo na jednym z foteli. Cały czas się krzywiąc i przezwyciężając ból w piersi, udało mi się jakoś ubrać i doprowadzić włosy do względnego porządku. Powoli, uważając z każdym krokiem, udałam się do drzwi, chociaż wiedziałam, że to było głupie. Chociaż ruch mi pomógł i ból nie był już tak dotkliwy, nadal byłam słaba. Dawno nic nie jadłam, poza tym w międzyczasie byłam martwa, to też mogło jakoś wpłynąć na moją kondycję fizyczną. Wszystko to sprawiało, że gdy doszłam do drzwi, kręciło mi się już w głowie. Nie zamierzałam się jednak poddać; za daleko zaszłam – tym razem głównie dosłownie – by się w tamtej chwili cofnąć. Sięgnęłam do klamki i otworzyłam drzwi, praktycznie się na nich wieszając.
Za drzwiami sypialni znajdował się, oczywiście, korytarz. Obrzuciłam go tylko szybkim spojrzeniem, zanim skoncentrowałam się na stojących pod przeciwległą ścianą dwóch strażnikach. Na podłodze znajdowała się posadzka w romby, a bordowe ściany obwieszone były przeróżnymi portretami obcych ludzi; nie znajdowałam się w jakimś bocznym korytarzyku, tylko w szerokim, wysokim korytarzu z prawdziwego zdarzenia. A pod przeciwległą ścianą, naprzeciwko drzwi do mojej sypialni, stało dwóch uzbrojonych strażników w złotych uniformach z herbem w postaci czerwonozłotej szachownicy na piersi. Każdemu przy boku pałętała się pochwa z jakąś bronią sieczną. Na mój widok wyprężyli się jeszcze bardziej i zgodnie podeszli dwa kroki, praktycznie odcinając mnie od przejścia po obydwu stronach drzwi.
– Pani, proszę wrócić do sypialni – polecił mi jeden z nich, wysoki, dobrze zbudowany facet o twarzy nieskalanej inteligencją. Drugi był równie postawny, choć nieco niższy, a w jego twarzy widziałam zaciekawienie. Chyba nieczęsto miewali tu gości.
– Nie. Mam dość siedzenia w sypialni – odezwałam się do tego, który wydał mi polecenie; nie mogłam oderwać wzroku od jego nosa, który w przeszłości musiał mieć złamany. Był zbyt krzywy, by uznać to za naturalne. – Chcę się tu tylko rozejrzeć, obiecuję, że nie narobię kłopotów. Przepuśćcie mnie.
Wymienili między sobą spojrzenia.
– Niestety, dostaliśmy rozkazy, by zatrzymać panią w sypialni – odezwał się w końcu ten drugi, o regularnych rysach twarzy i jasnych włosach upodabniających go do cherubinka. W zdziwieniu podniosłam brwi.
– Jak to: rozkazy? Od kogo?
– Od króla – odparł spokojnie ten pierwszy, ze złamanym nosem. – Polecił, by pani pilnować.
– Pilnować to jeszcze nie znaczy więzić – powiedziałam, chwytając się mocniej klamki. Czułam, że krew uciekała mi z twarzy i to nie było dobre. – Tu jest niebezpiecznie? Przed czym właściwie macie mnie pilnować?
– Choćby przed panią – stwierdził ten drugi, robiąc w moją stronę kolejny krok. – Nie wygląda pani dobrze, chyba powinna się pani z powrotem położyć. Nie chcielibyśmy, żeby pani zemdlała…
– Nie musicie się o mnie bać, nie mdleję tak łatwo – przerwałam mu z rozdrażnieniem, bo mówił do mnie jak do dziecka. A przecież moje samopoczucie nie miało z tym nic wspólnego! – Za to niedługo mogę tu zemdleć z głodu. Waszych więźniów też nie karmicie?
– Spokojnie, nie jest tu pani więźniem, tylko gościem. Jesteśmy tu dla pani bezpieczeństwa – odezwał się znowu ten pierwszy uspokajającym tonem, jakiego w moim świecie używali w pracy negocjatorzy. – Jeżeli jest pani głodna, wystarczyło powiedzieć. Służące nie wiedziały, kiedy przynieść posiłek, bo cały czas pani spała. My tylko wykonujemy polecenia króla, on sam wkrótce na pewno wszystko pani wyjaśni. A na razie proszę wrócić do sypialni.
W końcu, choć niechętnie, zrobiłam, o co mnie prosili. W jednym strażnik miał rację, to nie była ich wina. Oni tylko otrzymali rozkaz, żeby mnie pilnować. Ważniejsze było, od kogo ten rozkaz przyszedł.
Że niby nie byłam więźniem w Evnie? Jasne. Bo przecież pod drzwiami pokoju każdego gościa stawia się dwójkę uzbrojonych strażników, którzy trzymają lokatora w jego sypialni. W Iw to na pewno standard.
Usiadłam ciężko na łóżku, gdy tylko udało mi się wrócić do sypialni, powstrzymując zawroty w głowie. No dobrze, może to i było słuszne, że nie pozwolili mi wyjść. W końcu najwyraźniej największe zagrożenie stanowiłam sama dla siebie. Jeśli jednak chciałam je podjąć, nie powinno to obchodzić ani strażników, ani króla Iw.
Upadłam na plecy na materac, nie przejmując się już bólem w piersi i faktem, że nie trafiłam na poduszki. Cholera jasna. Tak bardzo chciałam przecież opuścić Ziemię i trafić z powrotem do Oz, a tu proszę, spotykało mnie coś takiego. Może nie potrafiłam być optymistką, ale miałam wątpliwości, czy łatwo przyjdzie mi wydostanie się z włości króla Iw. Choćby dlatego, że póki co nie mogłam wydostać się nawet z sypialni. Upierali się, by nazywać mnie gościem, a jednak pod drzwiami stało dwóch uzbrojonych strażników. Król naprawdę bał się, że mogłabym zrobić mu krzywdę magią czy chodziło o coś innego? Ale jeśli jednak o to, to dlaczego właściwie umieścił mnie w swoim pałacu? Bał się mnie i wolał we mnie mieć sojusznika? I naprawdę nie przypuszczał, że ustawienie dwóch strażników, którzy nie chcieli wypuścić mnie z pokoju, zostanie przeze mnie odebrane jako dowód przyjaźni?
Drgnęłam, gdy usłyszałam, że otwarły się drzwi sypialni. Podniosłam się na łokciach, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu; za bardzo bolała mnie od tego klatka piersiowa. Zdążyłam tylko zauważyć, że do pokoju weszła Octavia, w rękach żonglując dużą, suto zastawioną tacą; niemalże w tej samej chwili poczułam przyjemny zapach świeżego pieczywa. Żołądek skręcał mi się z głodu. Cholera, jeśli chcieli mnie w ten sposób obłaskawić, byli na dobrej drodze.
– Nie powinnaś wstawać – powiedziała Octavia, strofując mnie lekko. Wywróciłam oczami. – Jesteś jeszcze słaba. Nancy uparła się, żeby przynieść ci pełną tacę, ale nie bój się, nie pozwolę ci tego wszystkiego zjeść. Najprędzej byś zwymiotowała.
Westchnęłam, gdy pomogła mi się podnieść i z powrotem porządnie położyć na łóżku. Podniosła mi poduszki, żebym mogła podnieść się i zjeść, a równocześnie cały czas opierała się o nie plecami; wszystkie te czynności wykonywała bez zniecierpliwienia, za to z pewnym pobłażaniem, jakby nie rozumiała, dlaczego sama sobie szkodziłam.
– Octavia… Dlaczego pod moją sypialnią stoi dwóch uzbrojonych strażników? – zapytałam ostrożnie, bo cały czas kołatało mi się w głowie, że to mogło być jakieś idiotyczne nieporozumienie. Może oni jednak wcale się mnie nie obawiali?
– Mówiłam ci przecież. Król boi się magii. – I tyle w kwestii moich mrzonek. – Na wszelki wypadek chce, żeby ktoś cię kontrolował. Moim zdaniem to kompletna bzdura, ale on nie potrafi tak po prostu odpuścić kontroli nad kimś. Zwłaszcza nad kimś, kto według niego posiada magię.
– Ale dlaczego król tak się boi ludzi, którzy mają magię? – drążyłam. Rozumiałam siebie, w końcu nie miałam dobrych doświadczeń z Czarownicami. Ale on? – Przecież to niedorzeczne, bać się mnie. Nie zamierzam nikogo krzywdzić.
– Wiem. Wyglądasz na dobrą dziewczynę, Dorothy, a dobre dziewczyny nie krzywdzą innych – odparła, co nieco mnie zdziwiło. – Czyli nie mają też magii. Nigdy jeszcze nie przyszło z niej nic dobrego. Król coś o tym wie. W końcu to przez magię stracił niemalże całą swoją rodzinę.
Ciekawiły mnie szczegóły, ale Octavia nie rozszerzyła tematu, zamiast tego przygotowała mi coś do jedzenia i usiadła przy łóżku, żeby mi pomóc. Kiedy dostałam filiżankę z herbatą, byłam gotowa już zabić za jedzenie. Miałam wrażenie, jakby żołądek przykleił mi się do kręgosłupa!
– Już lepiej się czujesz, co? – mruknęła Octavia, podając mi kawałek chrupiącej bułki. Stanowczo pokiwałam głową. – To świetnie. Bo na dziś wieczór jesteś zaproszona na kolację. Król i księżniczka chcą cię poznać.



[3] MIA – Missing in action, czyli Zaginiony w akcji.

6 komentarzy:

  1. Ooo, ale przypalowo...dobrze,ze przynajmniej wiemy,gdzie jest Oz. Choc nie wiem,czy ta wiedza na razie sie przyda...nawet nie chodzi o to,ze trzeba obejść króla i znaleźć łódkę, ake choćby o to,ze Dorothy nie jest okażem zdrowia...no i zd nie mamy zielonego pojecia, gdzie jest Jack... I dlaczego ja prżeniosllo w kawałka h samochodu.,.czyzby początek tej katastrofy miał miejsce juz na Ziemi, podczas tornada? Nic nie rozumiem... Gdzie jest Jack? Czy Dorothy sobie poradzi? I ta Oliwia?kurde,tes mam paranoje i nie wiem,czy nalezy jej ufać, ale mam wrażenie, ze co do rodziny królewskiej nie kłamie. Tylko czemu ma tyle odwagi tak mowić, czy to jest tak u wszystkich ludzi w Iw czy ona jest buntowniczka? Cżekam z niecieprliwoscia na cd. Moze ta księżniczka pomoze dorothy dostać sie do Oz w jakis magiczny sposob?albo dowiedziec sie wczesniej, gdzie jest Jack? Zapraszam na nowosc na zapiski-condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiemy, ale prędko nam się ta wiedza nie przyda;) chociaż sposób na przedostanie się przez morze znajdzie się wkrótce i to chyba z najmniej oczekiwanej strony xd co do kawałków samochodu natomiast - nie, to raczej wina Iw i jego magii, ale o tym później. Octavia wie, komu może ufać, ale to też się jeszcze wyjaśni. A co do księżniczki - nie sądzę, księżniczka jest zbyt egoistyczna xd

      Całuję!

      Usuń
  2. Ojejku, jejku. To się porobiło! Nie ma Jacka, nie ma Oz...
    Widzę już nowych bohaterów! :D
    Obawiam się o Dee. Ludzie, którzy boją się magii raczej nie będą przyjaźnie nastawieni. :(
    Ten tatuaż Octavii jakoś mi się kojarzy z tym mężczyzną z tatuażem, a więc tak trochę podejrzewam, że może służyć Czarownicy z Północy.
    Czytałam już wywiad, jest bardzo fajny. :D
    Szablon ładny, ale nie do końca w moim guście - wolę raczej minimalizm. :)
    Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na rozwój wydarzeń :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma i niestety - jeszcze przez jakiś czas nie będzie :D za to owszem, będą nowi bohaterowie, ale wkrótce pojawi się też paru tych starych.

      No nie, zdecydowanie nie będą...

      Może i tak, ale spokojnie, akurat tutaj z tym tatuażem chodzi o coś troszkę innego;)

      Dzięki :D

      Haha, rozumiem Cię, ja też wolałam te poprzednie - ale chciałam zrobić dla odmiany coś takiego. Pewnie długo tu nie powisi, bo ogólnie mnie trochę wkurza xd

      Całuję!

      Usuń
  3. Elle to dwudziestopięcioletnia autorka blogów z opowiadaniami - kłamczucha :P
    Taaaak, ja jeszcze nie nadrobiłam *wstyd i hańba*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tego nie napisałam, to autorka wywiadu i szczerze nie wiem, skąd to wzięła, skoro nawet w moim opisie jest jak byk, że 26 xd inna sprawa, że tego też jeszcze nie zaktualizowałam xd

      E tam, daj spokój;)

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.