Umarłaś.
Oślepiło mnie porażająco białe światło, przed
którym zasłoniłam się ramieniem. Stałam gdzieś, nie miałam pojęcia, gdzie, bo
wokół mnie było ciemno, lepki mrok otaczał mnie niczym miękkim kocem; przez
chwilę tylko nie pamiętałam, skąd się tam wzięłam. Zaraz potem wspomnienia
powróciły do mnie z mocą, która wycisnęła mi łzy z oczu.
Jack. Pocałunek. Brak tlenu.
Umarłam. Umarłam tam, na drodze w Arkansas,
czekając na powrotne tornado do Oz.
Mama mówiła przecież, że umrę przez Jacka.
Czyżby w jakiś sposób to była więc jego wina? Gdzie właściwie był Jack?
I gdzie w takim razie ja byłam?
Umarłaś,
Dorothy.
Gonitwa myśli w mojej głowie nie ustawała i
ciężko było spośród nich wyciągnąć tą jedną, która wcale nie należała do mnie.
Ale była tam, uporczywa i powracająca, jakby chciała, bym w końcu zwróciła na
nią uwagę.
Ziemia – czy cokolwiek to, na czym stałam –
zatrzęsła się pod nogami i po chwili w nieskazitelnej ciemności nastąpił wyłom.
Wąski, coraz dłuższy i dłuższy, ciągnął się, jak okiem sięgnąć, a ja stałam
dokładnie pośrodku; wyglądał jak pęknięcie w podłożu, jak szczelina powstała w
wyniku trzęsienia ziemi. Po prawej stronie migotało to jasne, oślepiające
światło, które zauważyłam jako pierwsze. Wiedziałam, że powinnam tam pójść.
Skoro alternatywą było zostanie w tej ciemności, nie mogłam nie pójść.
Zaczekaj,
Dorothy.
To nie była moja myśl. Byłam tego absolutnie
pewna.
Rozejrzałam się dookoła, jednak wokół mnie nie
było niczego poza ciemnością, uskokiem pod moimi nogami i tym światłem po
prawej stronie. Mrugało, migotało, jakby zachęcając, bym poszła w jego
kierunku. Zastanawiałam się, czy znalazłabym tam ciocię. Może to nie byłoby
takie złe? Wreszcie mieć spokój, zapomnieć o tym wszystkim. Przestać przejmować
się zwykłymi ziemskimi problemami – czy raczej problemami Oz.
Szczelina poszerzyła się, teraz miała już kilka
cali. Stałam dokładnie nad nią i choć wiedziałam, że powinnam przełożyć nad
pęknięciem lewą nogę, pozostać na prawej stronie i pójść w stronę tego światła,
jakoś nie mogłam tego zrobić. Chyba nie byłam gotowa.
Nie byłam gotowa, by porzucić myśli o Oz, o
moich bliskich, którzy tam pozostali, zapewne w poważnych kłopotach. Nie byłam
gotowa, by porzucić myśli o Jacku.
Chodź,
Dorothy. Chodź do mnie.
Znałam ten głos. Nie należał do mnie, to
oczywiste, ktoś inny wdzierał się do mojej głowy, próbował powiedzieć mi coś,
czego nie rozumiałam. Pęknięcie znowu się rozszerzyło, a ja spojrzałam tęsknie
na światło. Nie mogłam. Bardzo chciałam, ale nie mogłam.
Ten głos… Pamiętałam ten głos. Nie raz
przemawiał do mnie, gdy byłam nieprzytomna lub chora.
To był głos mamy.
Przełożyłam prawą nogę nad szczeliną i
przeskoczyłam na lewą stronę, zostawiając za sobą światło. Nie wiedziałam,
dlaczego to zrobiłam ani co miało się stać później; po prostu czułam, że tak
właśnie powinnam była postąpić. Upadłam na ziemię, na coś miękkiego, jakby to
sam mrok zafundował mi łagodne lądowanie, a gdy zamknęłam oczy, usłyszałam,
jakby wokół mnie coś się ruszało. Gdy otworzyłam je ponownie, zauważyłam, że
białe światło zniknęło; ja zaś płynęłam gdzieś przed siebie, co poznawałam
głównie po delikatnym wietrze na mojej skórze, bo oprócz tego nie zauważałam
żadnego ruchu. Nie wiedziałam, gdzie byłam, nie wiedziałam, co się działo. Całą
mnie przepełniała jednak ulga, bo jakimś cudem czułam, że podjęłam właściwą
decyzję. Że znalazłam się po właściwej stronie.
Ponownie zamknęłam oczy i czekałam. Nie byłam
pewna, na co, ale to musiało być coś ważnego.
Musisz
wrócić, Dorothy.
Chciałam wrócić. Chciałam też nie wracać, ale
wiedziałam, że gdybym to postanowiła, nigdy bym sobie nie darowała. To nie był
jeszcze koniec, nie dla mnie.
Otwórz
oczy, Dorothy.
Mama stała przede mną i wyciągała w moją stronę
rękę. Dość niegrzecznie pozwoliłam jej tak stać przez chwilę, bo przyglądałam
jej się ze zdziwieniem. Mama wyglądała dziwnie. Dopiero po chwili uchwyciłam tę
różnicę. Nie wyglądała już jak tamta dziewczyna ze zdjęcia, które tata trzymał
na biurku w gabinecie w Emerald City. Nie wyglądała na moją rówieśniczkę, którą
przecież jeszcze nie tak dawno znalazłam w jej sypialni w zamku na terenie
kraju Kwadlingów.
Mama wyglądała… staro.
Zestarzała się bardzo ładnie, to fakt. I
wyglądała akurat tak, by idealnie dopasować się do taty, który przecież
zestarzał się o ponad dwadzieścia pięć lat, odkąd się poznali. Jej skóra
straciła blask, stała się bardziej pergaminowa, a między ciemne włosy wkradły
się pasma siwizny. Delikatne zmarszczki wokół oczu i ust pogłębiły się jeszcze,
gdy mama zmarszczyła oczy i uśmiechnęła się lekko. Jeżeli to była prawda,
jeżeli to faktycznie była ona, to zaczynałam się bać. Ostatecznie mama
postarzała się o ćwierć wieku w, ile? Tydzień? Dwa? Podczas tej podróży z kraju
Kwadlingów do Emerald City i potem, po Ziemi, całkowicie traciłam poczucie
czasu.
Była ubrana w bardzo zwykłą, prostą, dopasowaną,
zieloną sukienkę do kolan, inną niż ta, w której widziałam ją po raz ostatni.
Czy to znaczyło, że mama żyła? Czy wręcz przeciwnie? Sama już nie wiedziałam,
co się wokół mnie działo. Kiedy jeszcze byłam na Ziemi, bolało mnie wszystko:
brak tlenu rozsadzał mi klatkę piersiową i głowę, aż błagałam, by to prędzej
się skończyło. Tymczasem w tamtej chwili, gdy przyglądałam się mamie, nie
czułam bólu, przynajmniej nie fizycznego. Wątpiłam, by to było możliwe, gdyby
wszystko było ze mną w porządku. Ból zazwyczaj jest oznaką tego, że żyjesz. Co
to więc oznaczało, że go nie czułam?
W końcu ujęłam wyciągniętą w moją stronę rękę i
dałam się podnieść do pozycji stojącej. Mrok wokół nas zelżał, gdy tylko
chwyciłam mamę za rękę, i już po chwili zaczęłam rozróżniać kontury
poszczególnych rzeczy. Horyzont, na którym świeciło dziwne, pomarańczowe
słońce. Linia brzegowa, oddzielająca ląd od znajdującego się dalej morza.
Poczułam nawet piasek pod stopami. A po chwili usłyszałam też szum fal. Chociaż
nadal panował wokół nas półmrok, zorientowałam się, że byłyśmy nad morzem.
– Gdzie jesteśmy? – zapytałam mimo to, z trudem
wydobywając z siebie głos. Czułam się tak, jakbym sto lat nic nie mówiła. Mama
wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, kochanie, to twoje pomiędzy –
odparła. Posłałam jej zaskoczone spojrzenie.
– Moje co? Czy ja nie żyję?
– Tak – powiedziała po prostu. Moje zaskoczenie
zmieniło się w niedowierzanie. – Nie wiem, co się stało, ale zapewne to, przed
czym cię ostrzegałam, Dee. Zawróciłam cię jednak z drogi, więc będziesz to
mogła jeszcze odkręcić, skoro jesteś w Oz.
– Jestem w Oz? – powtórzyłam idiotycznie. – Nie,
musiało ci się coś pomylić. Nie byłam w Oz, kiedy…
– Musisz być w Oz, Dorothy – przerwała mi mama
stanowczo. – Inaczej nie mogłabym do ciebie dotrzeć. Połączenie, które jest
między nami, jest oparte na magii. Tak jak wcześniej widziałaś mnie, gdy
spałam, a ty byłaś w niebezpieczeństwie, tak teraz ja mogę cię zobaczyć, gdy
znajdujesz się między życiem a śmiercią. Nie mogłabym tego zrobić, gdybyś wciąż
pozostawała na Ziemi. Tam magiczne połączenia nie działają.
– Czy to znaczy, że ty też jesteś w
niebezpieczeństwie? – zapytałam, zamiast skupić się na innych rzeczach. Na
przykład co to wszystko znaczyło. Mama skinęła głową.
– Można chyba tak powiedzieć. Umieram.
– Starzejesz się – dopowiedziałam. Potwierdziła
smutnym uśmiechem. – Ale dalej nic z tego nie rozumiem. Gdzie my właściwie
jesteśmy?
– To… trudno wyjaśnić – westchnęła. – Zanim
przejdziesz na drugą stronę, jest takie miejsce. Tu, w Oz. Ja nazywam je
pomiędzy. Stąd idziesz dalej albo zawracasz, jeśli możesz. Ci, którzy są w
stanie wrócić, czasem to robią, jeśli chcą. Oczywiście jeśli mają do czego
wrócić. Jeśli ich ciała są w stanie dalej żyć.
– Mamo, ja się udusiłam. – Pokręciłam głową. –
Nawet gdybym chciała… Niedotlenienie mózgu prowadzi w nim do nieodwracalnych
zmian…
– Tym się akurat nie przejmuj – przerwała mi
znowu. – Powiedz mi lepiej, co dokładnie się wydarzyło, a może będę wiedzieć,
jak ci pomóc.
– Nie wiem, naprawdę. – Spróbowałam zebrać
myśli, ale to nie było takie proste. Wiele rzeczy już przeżyłam i byłam w
stanie zaakceptować, ale myśl, że znajdowałam się między życiem a śmiercią, że
mogłam nigdy nie wrócić, że przekroczyłam granicę, zza której w ogóle niełatwo
będzie wrócić, nawet jeśli fizycznie mi się to uda… To było naprawdę trudne do
przyjęcia. Nie potrafiłam tego zrobić tak na poczekaniu, jak wymagała tego ode
mnie mama. Zbyt dużo myśli goniło się w mojej głowie, a jedną z pierwszych było
niedowierzanie, jakim cudem znalazłam się w Oz. Dopiero po chwili przyszło
rozwiązanie tego problemu. Jack. – Jack mnie pocałował, a chwilę później
zaczęłam się dusić. Nie mogłam złapać oddechu… Udusiłam się, rozumiesz?
Przez twarz mamy przemknął jakiś cień, którego
nie potrafiłam zrozumieć. Po chwili jednak się opanowała i pokiwała głową,
jakby naprawdę rozumiała.
– Tak… Dorothy, myślę, że wiem, co się stało –
odpowiedziała powoli, ostrożnie. – Jack naprawdę doprowadził do twojej śmierci.
Umarłaś przez pocałunek.
– Pocałunek? To przecież jakaś bzdura – prychnęłam.
Mama potrząsnęła przecząco głową.
– Wiesz przecież, że to jedyny rodzaj magii,
który działa na Ziemi – przypomniała mi ze smutkiem. – To w ten sposób
otoczyłam cię zaklęciem ochronnym, gdy odchodziłam do Oz. Całowaliście się
wcześniej?
– Nie, ale…
– Sądzę, że Jack został w jakiś sposób
zaczarowany – dodała, nie dając mi dojść do słowa. – Samo zaklęcie raczej nie
mogło wywołać takiego efektu, ale w połączeniu z odpowiednimi ziołami, jak
najbardziej. Słyszałam o tym, ale nigdy nie widziałam na własne oczy, bo magia
pocałunku jest niezwykle rzadka. To musiała być sprawka Clarissy.
– Ale… po co…
– Clarissa wiedziała, że masz klucz Czarownicy z
Zachodu – przypomniała mi mama. A mnie w tym samym momencie przypomniało się,
co w domu Jo mówił August: coś o planie awaryjnym. Czyżby to była prawda i to
miał być ten plan awaryjny Czarownicy z Północy?! – Domyślała się, że w którymś
momencie możesz go użyć, by wrócić na Ziemię. Musiała tylko dopilnować, żebyś
wróciła z Jackiem. To było jej na rękę, bo tylko na Ziemi inne zaklęcia nie
działają. W tym zaklęcie ochronne, które na ciebie rzuciłam. To paradoks, nie
widzisz tego, Dorothy? Jedynym miejscem, w którym Clarissa mogła cię zabić za
pomocą magii, była Ziemia, bo tam magia nie działa, więc także twoje zaklęcie ochronne.
A jedynym sposobem, by to zrobić, był ten, którego same jej dostarczyłyśmy,
opowiadając jej o tym, jak pocałowałam cię wtedy w czoło. Magia pocałunku.
Jedyny sposób.
Na moment mnie to ogłuszyło. Z trudem ustałam na
nogach, gdy wreszcie to zrozumiałam. Jeśli mama miała rację, plan Clarissy był
naprawdę chytry. Skądś dowiedziała się o moich uczuciach do Jacka;
podejrzewała, że prędzej czy później on mnie pocałuje. Wystarczyło poczekać na
odpowiedni moment i jej problem sam by się rozwiązał. Nie sądziła chyba tylko,
że tak długo będę go trzymała na dystans.
– Czyli… uważasz, że Clarissa zaczarowała Jacka?
– podsumowałam. Przytaknęła.
– Tak przypuszczam, bo tylko to ma sens. Musiała
wprawdzie mieć kogoś, kto znalazł jej odpowiednie zioła, ale z tym na pewno
sobie poradziła. Jego pocałunek był dla ciebie śmiertelny. Przykro mi,
kochanie.
Nie odpowiedziałam, bo przez moment się nad
czymś zastanawiałam. Miałam wrażenie, że powinnam to złapać, że powinnam
wiedzieć, złożyć to wszystko do kupy… I potem wreszcie zaskoczyłam.
– Annabelle – powiedziałam cicho, właściwie do
siebie. Mama jednak usłyszała.
– Kto?
– Podróżowaliśmy do Emerald City z Annabelle,
zielarką, byłą narzeczoną Jacka – wytłumaczyłam, z każdą chwilą wpadając w
coraz większą złość, gdy tylko uświadomiłam sobie, jak zaskakująco wiele sensu
to miało. – Była o mnie strasznie zazdrosna. Założę się, że to wszystko jej
wina! Clarissa musiała z nią rozmawiać od początku. To na pewno od niej
dowiedziała się, że czuję coś do Jacka. To ona musiała jej przekazać, że
wyruszyliśmy na Południe statkiem Noah, bo Jack sam jej to powiedział! I…
widziałam ją tamtej nocy wychodzącą z sypialni Jacka. Tej nocy, zanim
trafiliśmy na Ziemię. Myślałam… Byłam o to na niego zła, bo pomyślałam sobie
Bóg wie co. A ona była tam po prostu po to, by zaaplikować mu truciznę, którą
zrobiła razem z Clarissą! Może nawet go wcześniej uśpiła, żeby się nie obudził,
skąd mogę wiedzieć! Boże, ależ byłam głupia!
Oskarżałam go o zdradę, kłamstwa i hipokryzję,
byłam na niego wściekła i czułam się zraniona, podczas gdy rozwiązanie było
dużo prostsze. Jack nic tutaj nie zawinił. To ta zazdrosna, opętana myślą o
wyeliminowaniu mnie z gry wariatka wszystko poplątała!
– No cóż, rzeczywiście mogło tak być –
westchnęła w odpowiedzi mama. – Ale nie obwiniaj Annabelle tak bardzo, Dee.
Clarissa potrafi manipulować ludźmi, gdy tylko chce. Sama widzisz, jak długo
manipulowała mną i twoim ojcem. Pewnie z tą zielarką było tak samo.
Wiedziałam, że dobry charakter mamy kazał jej to
mówić, ale osobiście w to wątpiłam. To Annabelle doniosła przecież na Jacka po
naszym przyjeździe do Emerald City. Od początku nam bruździła, była zazdrosna,
nawet kiedy jeszcze nie miała o co. Kobiety jednak potrafią wyczuwać takie
rzeczy i może ona też to wyczuła. Że chociaż bardzo się przed tym broniłam, od
początku było jasne, że coś między mną a Jackiem musiało się wydarzyć. Jednak
myśl, że była w stanie mnie z tego powodu zabić,
w dodatku używając do tego Jacka, nie mieściła mi się w głowie. Ta dziewczyna
naprawdę miała nierówno pod sufitem.
– Nieważne – mruknęłam w końcu, gdy udało mi się
trochę uspokoić. – Więc dobrze, umarłam przez pocałunek Jacka. Byliśmy wtedy o
krok od przejścia do Oz, czekaliśmy właśnie na tornado, więc zgaduję, że zabrał
mnie przez nie, gdy już straciłam przytomność. Pewnie myślał, że tylko w Oz mam
szanse na przeżycie. Ale nie mam pojęcia, gdzie jestem.
– Z tym ci nie pomogę, Dorothy. Nie jestem w
stanie tego teraz zobaczyć. Wiem tylko, że Jack dobrze zrobił, zabierając cię
do Oz. Na Ziemi rzeczywiście nie miałabyś szans z magią Clarissy. Była
obliczona, by cię zabić… zresztą jej się to udało… więc gdyby nie przejście do
Oz, już nie udałoby nam się porozmawiać.
Zadrżałam, gdy o tym pomyślałam. No dobrze, Jack
rzeczywiście doprowadził do mojej śmierci. Ale równocześnie też mnie uratował.
– Ale rozmawiamy – odparłam, planując chwilowo
zmienić temat. – Więc może powiesz mi, co dzieje się w Oz. Co z tobą? Z tatą?
– To nie jest czas na takie rozmowy –
zaprotestowała, ale w końcu ugięła się pod naporem mojego twardego spojrzenia.
– No dobrze. Krótko. Ja mam się dobrze, choć jak widzisz, niewiele czasu mi już
zostało. Twój ojciec natomiast… Cóż, poświęcił się, żebym mogła uciec
Clarissie. Sam pozostaje zamknięty gdzieś w jej lochach, nie jestem pewna,
gdzie, chociaż wydaje mi się, że na Północy. Musieliśmy uciekać z Emerald City,
niewiele z niego zostało.
– Tata jest w niewoli u Clarissy? – powtórzyłam
z niedowierzaniem. – I nie próbowałaś go ratować?!
– A myślisz, że co innego robię? – zdenerwowała
się. – Uwierz mi, cały czas próbuję go uratować! Próbuję też zebrać ludzi,
którzy pomogliby nam w walce z Clarissą, bo przez nią nie cierpimy tylko my,
Dee, przez nią cierpi albo niedługo będzie cierpieć całe Oz. Nie jest łatwo
zorganizować taki bunt.
– Tego jakoś nie przewidziałaś w swoich wizjach
– mruknęłam.
– Nie – przyznała. – Za to widziałam ciebie. I mówiłam,
że umrzesz przez Jacka, Dorothy – dodała potępiającym tonem. – Dlaczego mnie
nie słuchałaś?
– Bo go kocham – wyrzuciłam z siebie zaskakująco
szczerze. – I nie traktuję tego lekko. Nie mogłam tego nie zrobić i całe życie
trzymać się od niego z daleka z powodu twoich słów. Musiałam stawić temu czoła.
– Ale miałaś cholerne szczęście, Dee. – Mama
wyglądała na naprawdę niezadowoloną. Znowu czułam się tak, jakbym miała pięć
lat, a ona próbowała mnie strofować. – Gdyby nie to, że akurat i tak mieliście
przejść do Oz…
– Co właściwie dało mi Oz? – przerwałam jej, bo
nie miałam ochoty dłużej słuchać wymówek. – Dlaczego tutaj mam szansę przeżyć,
a na Ziemi nie? Chodzi o to zaklęcie ochronne, którym mnie otoczyłaś? Ono
przywróci mnie do życia?
– Nie, ono nie jest w stanie tego zrobić.
Zaklęcie ochronne chroni cię tylko przed magią, która próbowałaby cię
dosięgnąć. Na tę, którą już w sobie masz, nie może mieć wpływu. To niestety nie
jest takie proste.
– Więc jak? – Rozłożyłam bezradnie ręce. – Co ma
mnie uratować?
– Nie co, a kto. – Mama spojrzała mi uważnie w
oczy, po czym dodała: – Ty. Ty sama musisz się uratować.
Potrząsnęłam głową, bo nie rozumiałam. A ona nie
próbowała mi tego wyjaśnić, po prostu wpatrywała się we mnie z napięciem,
którego nie rozumiałam. Odwróciłam się w stronę morza, które szumiało w oddali
uspokajająco. Słońce nadal zachodziło za horyzont, chociaż rozmawiałyśmy już
dłuższą chwilę.
Rozumiałam, dlaczego znalazłam się właśnie w tym
miejscu. Dlaczego to była akurat plaża i morze. Przypomniałam sobie ten moment,
tuż przed dotarciem do Miasta Portowego, i pomyślałam, że to był jedyny taki
beztroski moment w Oz. Krótka chwila, kiedy pozwoliłam sobie na całkowity brak
zmartwień, na odsunięcie na dalszy plan wszystkich trosk, planów i misji, na
oddanie się tej jednej przyjemności. To była dobra chwila. Nic dziwnego więc,
że właśnie tam rozmawiałam z mamą. Wybór był mocno ograniczony.
– A jak niby mam to zrobić? – zapytałam
wreszcie, gdy wyjaśnienie z jej strony nie nadeszło. Kiedy kątem oka zerknęłam
na mamę, zobaczyłam na jej twarzy niepewność. Jakby nie wiedziała, czy to, co
zamierzała mi powiedzieć, było słuszne. Zaczęłam się niepokoić i chyba dlatego
mówiłam dalej. – Tak po prostu, siłą woli? Umysłu?
Kiedy w końcu nadeszła odpowiedź, wcale mi się
nie podobała.
– Nie, Dee. Miałaś rację, twoje ciało jest…
nadwyrężone. Musisz sama o to zadbać, by wrócić do niego w nienaruszonym
stanie. W żaden normalny sposób tego nie zrobisz. Musisz użyć swojej magii.
Mojej magii.
Mojej magii.
Ona chyba nie mówiła serio. Gdyby nie poważny
wyraz jej twarzy, powiedziałabym, że żartowała. Ostatecznie to było całkowicie
idiotyczne. Przecież ja nie miałam żadnej magii!
– No to chyba jednak nie wrócę – zawyrokowałam
nieco protekcjonalnie. – Bo, tak jakby, wiesz, ja nie mam żadnej magii.
– Oczywiście, że masz.
Nie no, to była jakaś kompletna bzdura. I co,
miałam się teraz z nią o to kłócić?
– Oczywiście, że nie mam – zaprzeczyłam więc, a
w głowie kołatało mi się, że przekomarzałyśmy się zupełnie jak dwójka dzieci. –
Chyba bym o tym wiedziała, nie? Spędziłam w Oz mnóstwo czasu. Nigdy jej nie
używałam.
– Używałaś – sprostowała znowu, co już całkiem
nie mieściło mi się w głowie.
Że niby ja? Używałam magii? To naprawdę było
niedorzeczne. To, że byłam córką Czarownicy, nie znaczyło jeszcze, że sama
miałam czarować!
– Chyba bym to pamiętała – prychnęłam więc. – A
nie przypominam sobie wniosku, że jestem jeszcze bardziej pokręcona, niż
myślałam, wybacz.
Wiedziałam, że te słowa mogły ją zranić, ale i
tak to powiedziałam. W końcu ona była tak pokręcona. Nazwanie rzeczy po
imieniu, tak wprost, mogło nie być dla niej miłe. Na swoje usprawiedliwienie
miałam tylko tyle, że naprawdę wyprowadziła mnie z równowagi. Pomijając już
moje pokręcenie, magia w wielu przypadkach mogła nas wyprowadzić z kłopotów. A
jednak jej nie używałam! Skoro więc podobno ją miałam, czemu nie dowiedziałam
się o tym wcześniej?
– Kiedy mieliśmy przenieść się z mojego zamku do
Emerald City, dałam ci pierścień Czarownicy ze Wschodu, pamiętasz? –
powiedziała jednak mama spokojnie, zupełnie nie przejmując się moimi słowami.
Skinęłam głową. – Kazałam przekręcić go trzy razy i myśleć o Emerald City. Jak
myślisz, czemu sama nas nie poprowadziłam, tylko dałam go tobie?
Wzruszyłam ramionami. Teraz miałam brać udział w
zagadkach?
– Bo chciałaś, żebym spróbowała? – poddałam.
Mama przytaknęła.
– Tak, chciałam, żebyś spróbowała. Bo
wiedziałam, że jeśli ci się uda, to znaczy, że naprawdę masz magię, Dorothy.
Wcześniej wcale nie byłam tego pewna. Żadna Czarownica oprócz mnie nie miała
dzieci, więc nie wiedziałam, czy te umiejętności mogą być dziedziczne. W innych
przypadkach, przy mniej utalentowanych czarownicach w Oz, to się jednak
zdarzało, więc od początku miałam podejrzenia. Dlatego dałam ci pierścień.
Wiedziałam, że jeśli po użyciu go przez ciebie nic się nie stanie, to znak, że
jednak się myliłam. Ale ty zaprowadziłaś nas prosto do Emerald City, a nie
mogłabyś użyć pierścienia, gdybyś nie miała magii. Tylko dzięki niej on w ogóle
działa.
Cofnęłam się o krok, nadal niedowierzając jej
słowom. Nie, to musiała być jakaś koszmarna pomyłka. Ja nie mogłam…
– Chciałam ci wtedy powiedzieć – dodała mama
pospiesznie, widząc moją minę. – Naprawdę chciałam. Ale sama wiesz, ile się
wtedy zdarzyło… Potem uznałam, że może to nie jest najwłaściwszy czas, by cię
tym denerwować. Widzisz, problem w tym, że twoja magia jest głęboko ukryta,
Dorothy. Uśpiona. Możesz jej użyć, żeby wrócić do swojego ciała. Obawiam się jednak,
że kiedy raz użyjesz jej tak w pełni świadomie, nie wrócisz już do tego, co
było wcześniej. Będziesz musiała nauczyć się z nią żyć, bo ona nie da się już
więcej zepchnąć do podświadomości. Jakby to powiedzieć…
– Aktywuję ją – podpowiedziałam, na co mama z
entuzjazmem pokiwała głową.
– Tak, właśnie, aktywujesz ją! I będziesz
musiała nauczyć się trzymać ją pod kontrolą. Wiem, że przywykłaś do czegoś
innego i może niekoniecznie jest ci to na rękę, Dorothy. Ale tylko ty sama
możesz sobie pomóc. Musisz to zrobić, jeśli chcesz wrócić. Użyj magii i pogódź
się z nią. Ostatecznie jesteś córką Czarownicy z Południa, jestem pewna, że ci
się to uda.
Jakoś nie podzielałam tego rozbawienia, które
usłyszałam w ostatnich słowach mamy. Dla mnie to było raczej… straszne.
Wcale nie chciałam żadnej magii. Nie chciałam
być jeszcze bardziej dziwna – choć mama pewnie powiedziałaby „niezwykła” – niż
już byłam. Chwyciłam się za głowę i ukryłam twarz w dłoniach, a szum morza
nagle przestał mnie uspokajać. To był jakiś koszmar. Jakiś nigdy niekończący
się koszmar.
A
najgorsze było to, że mama miała rację. Musiałam się z tym pogodzić,
jeśli chciałam żyć. A mimo wszystko chciałam, i to bardzo. Nie chciałam tylko
tego czegoś. Po co była mi jakaś idiotyczna magia? Nagle, choć przecież nic się
we mnie nie zmieniło, zaczęłam czuć się tak, jakby przez moje żyły płynęła
jakaś radioaktywna substancja. Cholera.
Po co mi to właściwie było?!
– Ja… ja nie wiem, co miałabym zrobić –
zawahałam się, ostatecznie uznając jednak, że nie miałam wyjścia. Chciałam
wrócić. Musiałam wrócić. – Nie umiem… Nie znam się na tym. Nie wiem, jak się
tego używa.
– Nie musisz mówić na magię „to”, kochanie.
Gwarantuję, że wbrew twoim podejrzeniom, ona nie jest taka zła. – Tym razem
mama naprawdę była nieco rozbawiona. Wywróciłam oczami. – Polecenie musi wyjść
z ciebie, ze środka, być mocne i stanowcze. Nieważne, czy wypowiesz je na głos,
czy nie. Niektóre zaklęcia wymagają dodatkowej artykulacji lub ruchów, ale nie
to. Ty tylko chcesz wrócić do swojego ciała.
Przygryzłam wargę. Wcale mi się to nie podobało.
Do diabła, pięć minut wcześniej dowiedziałam się, że podobno miałam w sobie
magię, i już czułam się jak intruz we własnym ciele! To było zdecydowanie
najgorsze. Okropne uczucie, jakbym nie miała już kontroli nad własnym ciałem,
chociaż przecież na dobrą sprawę nic się nie zmieniło. I jeszcze…
Trzy z czterech czarownic, które znałam, były
naprawdę złe. Jaką mogłam mieć gwarancję, że to nie przez magię? I że ja też
się taka nie stanę?
Spróbowałam skupić się na tym, co powiedziała mi
mama, nie było to jednak takie łatwe. Poza tym, wcale nie chciałam o tym
myśleć.
– Nie mogę… Nie umiem – wyjęczałam w końcu. Mama
podeszła bliżej i dotknęła mnie, jedną dłoń kładąc mi wysoko na klatce
piersiowej.
– Stąd pochodzi twoja magia – powiedziała
łagodnie, po czym drugą dłonią dotknęła mojej głowy. – A to ją kontroluje. Nie
musisz się bać swojej magii, Dorothy. Jesteś dobrym człowiekiem i będziesz ją
miała pod kontrolą. To cię w żaden sposób nie zmieni. Musisz ją tylko z siebie
wydobyć, a żeby to zrobić, musisz naprawdę chcieć. A ty ciągle nie chcesz.
– Nic na to nie poradzę – mruknęłam. Mama
uśmiechnęła się lekko.
– Więc nie myśl o tym, że wracasz do swojego
ciała. Nie myśl o tym, że wracasz do Oz. Pomyśl, że wracasz do nas. Do mnie i
do taty. I do Jacka.
Zamknęłam oczy, próbując uspokoić oddech.
Sięgnęłam w głąb siebie i odkryłam tam coś dziwnego, coś, czego wcześniej nie
widziałam – bo wcześniej nie szukałam. Przestraszyłam się, bo spodziewałam się,
że to coś będzie złe – nie było jednak. Było…
Było neutralne. Mama miała rację. To ja
decydowałam, jaka była moja magia. Mogłam przekuć ją w coś złego lub dobrego.
Decyzja należała jednak do mnie.
Wróć do
swojego ciała. Znajdź swoich bliskich.
– Do zobaczenia w Oz, Dorothy – usłyszałam jeszcze.
Nie zobaczyłam już mamy. Zamiast tego ujrzałam
potężny, biały błysk, który oślepił mnie na moment i kazał zamknąć oczy, bo
czułam się tak, jakbym znajdowała się w epicentrum jakiegoś wybuchu. Wszystko
ucichło – zniknęło morze, zniknął głos mamy, pozostała tylko cisza, cisza i
spokój, i jasność, która stopniowo przybrała normalne barwy.
Potem wrócił ból.
Od razu domyśliłam się, że wróciłam do żywych.
Przy każdej próbie zrobienia głębszego wdechu bolała mnie klatka piersiowa.
Przy każdej próbie poruszenia głową czaszka odpowiadała tępym bólem. Rwało mnie
nawet zabandażowane ramię, chociaż ostatnio było już z nim na tyle lepiej, że
chciałam nawet usunąć opatrunek. Z trudem rozkleiłam powieki, bo nawet ruch
gałkami ocznymi wywoływał ból, spróbowałam jednak rozejrzeć się po
pomieszczeniu, w którym się znalazłam, by stwierdzić może, gdzie byłam.
Nic z tego. Pokój był urządzony jak każda typowa
sypialna w Oz. Meble może były jaśniejsze, niż to zazwyczaj spotykałam, pościel
bardziej miękka, a sufit znajdował się nieco wyżej niż w innych domach, które
odwiedziłam, ale w gruncie rzeczy – pokój jak pokój. Znacznie ciekawsze było
to, że nad sobą zobaczyłam wpatrzoną we mnie, ciekawską parę sarnich,
niebieskich oczu.
Oczy przynależały do twarzy, której nigdy
wcześniej nie widziałam. Okrągła, poznaczona piegami buzia należała do młodej
dziewczyny, na oko może osiemnastoletniej. Odskoczyła kawałek, gdy zobaczyła,
że się w nią wpatruję, nie uciekła jednak. Po jej stroju – na sukienkę nosiła
niebieski fartuszek – domyśliłam się, że była służącą. Gdziekolwiek się
znajdowałam.
– Co z… Jackiem? – spróbowałam zapytać, jednak z
moich ust wydostał się jedynie jakiś nieartykułowany skrzek. Dziewczyna
sięgnęła do stojącej koło łóżka szafki nocnej, na której znajdowała się
szklanka z wodą, i przytknęła mi ją do ust. Z trudem przełknęłam kilka kropel.
– Dziękuję.
Mówiło mi się już lepiej, ale nadal trudno.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
– Nareszcie się obudziłaś. Wiesz, że spałaś
prawie dobę, odkąd cię znaleźliśmy?
Dobę? No nieźle. To sobie pofolgowałam!
– Muszę… zobaczyć się z Jackiem – powtórzyłam
uparcie, tym razem już zrozumiale. Dziewczyna ze smutkiem potrząsnęła głową.
– Przykro mi, ale nie wiem, o kim mówisz.
– Mężczyzna. Był ze mną – wydusiłam z siebie.
Znowu pokręciła głową.
– Nie. Byłaś sama, gdy cię znaleźli.
Niepokój zaczął we mnie wzrastać. Niedobrze.
Bardzo niedobrze.
– Gdzie ja w ogóle jestem? – zapytałam
niespokojnie. – To Oz?
Ku mojemu przerażeniu, dziewczyna po raz trzeci
pokręciła głową.
– Nie – odpowiedziała, po czym dodała takim
tonem, jakby to było oczywiste: – Jesteśmy w krainie Iw.
Omg...nie Oz a Iw. Wszystko mi się już miesza aczkolwiek nie powiem robi sie coraz ciekawiej. Z każdą chwilą coraz bardziej mnie zaskakujesz, te nowe wątki, miejsca, zwroty akcji...boleje jednak nad tym że zapewne Dee nie będzie się przez dłuższy czas całować z Jackiem. Moja dusza cierpi z tego powodu, ale jak mus to mus co poradzić? Weny ci życzę!
OdpowiedzUsuńHaha, no przyznam, że taki był mój zamiar, miałam nadzieję, że w końcu uda mi się Was zaskoczyć;) owszem, przez kilka ładnych rozdziałów nie będzie... Na pocieszenie dodam, że i tak sporo się będzie działo ;>
UsuńDziękuję i całuję!
Wszystkiego najlepszego!!! Spełnienia marzeń wszelakich, uśmiechu na co dzień i miłości, miłości, miłości :)
OdpowiedzUsuńOsiemnaście to piękny wiek. Też tyle zawsze obchodzę (choć ostatnio ze zmiennym vat-em :P). Zgadzam się z tezą, że kobieta raz w życiu powinna ustalić ma ile ma lat i trzymać się tego do końca życia :D
Dośc dywagacji, czas wrócić do rozdziału. Przychodzi mi jedno na myśl po jego przeczytaniu: Dorothy skazana na Oz. Nie ma wyjścia, w Oz będzie żyć, w Oz magia jej nie grozi i w końcu w Oz będzie mogła się bezkarnie całować z Jackiem :) A, i w Oz jest Anabelle, a Dee ma z nią rachunki do wyrównania xd. A Iw? To tylko przejściowe oddalenie w czasie powrotu do Oz :)
Bardzo dziękuję za życzenia:)
UsuńVat w moim przypadku jest zmienny już od dość dawna ;P ale rozumiem, haha, sama myślę podobnie xd
Oj no, to zaklęcie miało raczej działanie jednorazowe;) ale w pewnym sensie, owszem, Dorothy rzeczywiście jest skazana na Oz;) a co do Annabelle...na pewno się jeszcze pojawi i kolorowo wtedy nie będzie xd
Całuję!
sto lat ci życzę! no i weny, bo uwielbiam czytać twoje opowiadania <3
OdpowiedzUsuńo kurczę, ja nie chcę mieć 18 lat nigdy :( dla mnie to po prostu okropne, być dorosłym i w ogóle. dlatego nie obchodzę urodzin.
co do rozdziału - oł jea, Dee ma w sobie moc. już się boję, co będzie dalej! i co to za Iw? gdzie jest Jack?
no i wyjaśniło się wszystko z Annabelle! ugh, nie lubię jej jeszcze bardziej. obawiam się o Jacka - co się z nim teraz dzieje?
same pytania!
czekam na rozdział i na Iw.
pozdrawiam!
Dziękuję:) no niestety - jakkolwiek byśmy to od siebie oddalali i nie chcieli tego przyjąć do wiadomości, choćby przez nieobchodzenie urodzin, czas płynie i nie mamy w tej kwestii nic do gadania, także ja już przestałam z tym walczyć xd 18 urodziny obchodzę od jakiegoś czasu i wcale nie jest to takie straszne xd
UsuńHaha, wszystko się wyjaśni w swoim czasie ;> ale fakt, z magią Dee będzie jeszcze sporo problemów^^
No, musiało się to w końcu wyjaśnić xd a co do Jacka - nie trzeba się raczej o niego martwić, ale jego miejsce pobytu przez jakiś czas pozostanie jeszcze tajemnicą...
Tak właśnie miało być:)
Całuję!
O kurcze.. Po pierwsze wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Przeżyłam niezły szok,ze masz dopiero 18 lat, tak dojrzałe piszesz o deudziestoparolatkach,ze szok. To jeszcze bardziej zwieksza moj podziw do Ciebie. Co do notki- wszystko jak zwykle mnie zaskoczyło i jak zwykle jest naprawde logiczne. Teraz juz rozumiem, dlaczego Anabelle tam była, a Jack o tym nie wiedział, kurde, jakazawistna łaska...ciekawe, jak sie ogarnęła,zeby sie spiknac z Clarissa. Głupia. Mam nadzieje,se teraz, skoro Dodothy juz wie,ze ma magię w sobie, to jakos odczaruje Jacka. Swoja droga, jak to jest, źe nagle jest w tym Iw. Musiała byc pomiedzy w Oz, tak twierdzi jej matka. Wiec czemu nagle jest w jakimś Iw? A co gorsze czemu jest bez Jacka??? Mam nadzieje,ze na to tez użyje jakichś magicznych zdolności... Inne uratuje ojca...moze tak za trzydzieści rozdziałów sieuda. A, jescze dorothy mogłaby użyć swojej magii do uratowańia matki. O ile to mozwlie. Zaparszam na nowy rozdział na zapiski-condawiramurs, jestem ciekawa Twojejj opinii :)
OdpowiedzUsuńDzięki;) no bo wiesz. Ja osiemnastkę mam już od ładnych paru lat, i zamierzam ją świętować co najmniej kolejne dziesięć xd to taka bardziej... mentalna osiemnastka ;>
UsuńNaprawdę mnie to cieszy, bo bardzo się staram, żeby tu wszystko miało sens:) to raczej była inicjatywa Clarissy, nie Annabelle, że w ogóle zaczęły ze sobą współpracować. Ale o tym później;) Nie nie, wcześniej była tylko w miejscu, które miało magię - a w Iw, tak jak w Oz, magia jak najbardziej istnieje. A z tą magią Dorothy to nie będzie tak prosto, bo przecież ona nie umie ich kontrolować xd masz rację, może za trzydzieści rozdziałów...
Może xd
Na pewno zajrzę. Dziękuję i całuję!
Na samym początku: Wszystkiego najlepszego! :)
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału, to wszystko nam się pląta. Iw, nie Oz. Iw. Iw. Iw!
I teraz kolejna przygoda - dotrzeć do Oz.
Gdzie Jack umiera z rozpaczy.
Kurde, Dorothy będzie się gęsto tłumaczyć. Tak coś czuję.
Poza tym teraz, kiedy już aktywowała magię, będzie jeszcze większym badassem, aż nie mogę się doczekać.
Jeszcze raz wszystkiego najlepszego na drodze dorosłości ;)
Weny, weny, weny życzę i spełniania marzeń!
Viv
Bardzo dziękuję!
UsuńOj no, wiem. Ale to nie moja wina, że te krainy tak podobnie się nazywają, wiń materiał źródłowy xd
A kto powiedział, że Jack jest w Oz? ;>
Jak już napisałam gdzieś w komentarzu wyżej, tak łatwo nie będzie. Ostatecznie ona nie ma pojęcia, jak tę magię kontrolować xd
Haha, moja droga ku dorosłości trwa już jakiś czas i jakoś uparcie nie chce się zakończyć xd
Dziękuję i całuję!
Po co ci muzyka na blogu?
OdpowiedzUsuń