24 stycznia 2015

46. Dorothy i pościg

Potrzebowałam minuty, żeby się pozbierać. Przez chwilę po prostu wpatrywałam się w milczeniu w Augusta, chociaż po głowie kołatało mi się, że musiałam wyglądać idiotycznie z otwartymi szeroko ustami, aż w końcu, gdy to wreszcie do mnie dotarło, zakręciło mi się w głowie i spuściłam ją, żeby zobaczyć, jak wzorek na dywanie Jo tańczy mi przed oczami.
– Niedobrze mi – wydusiłam z siebie, czym wywołałam skrajnie różne reakcje pilnujących mnie ludzi.
– Nie zgrywaj się – polecił bowiem August z lekceważeniem, podczas gdy Jo krzyknęła nieco histerycznie:
– Tylko nie mój dywan! Nie waż się wymiotować na mój dywan, Dorothy!
– Daj spokój, ona nie będzie wymiotować – zaprotestował August, gdy Jo rzuciła się do mojego krzesła, by rozwiązać krępujące mnie sznury. Zauważyłam w tym szansę dla siebie, dlatego zaczęłam głęboko oddychać, udając, że byłam tego bardzo bliska. Jeśli miałam w ten sposób wywalczyć wyjście do łazienki, to zamierzałam zrobić wszystko, włącznie z faktycznym wymiotowaniem na dywan Jo. Rzeczywiście było mi niedobrze, ale to była raczej wina nerwów niż czegokolwiek innego i na pewno nie aż w takim stopniu, żebym miała wymiotować. O tym jednak nie musieli wiedzieć.
– A jeśli będzie?! Nie zdziwiłoby mnie to po tym, co im dałam! – Jo najwyraźniej nie była tak pewna jak August, na co wpływ z pewnością miało moje zachowanie. Jęknęłam dla lepszego efektu, co tylko przyspieszyło ruchy pani meteorolog. – Weź, zaprowadzę ją tylko do łazienki, przecież mi stamtąd nie ucieknie!
Z łazienki rzeczywiście nie miałam szans uciec, zwłaszcza że Jo nie rozwiązała mi rąk, a jedynie te sznury, które krępowały mnie do krzesła. Nie o to jednak chodziło. Chodziło o odwrócenie uwagi.
Chciałam zapytać Augusta, co jeszcze wiedział na temat mojego wujka, podejrzewałam jednak, że nie dowiedziałabym się wiele. Nawet gdyby coś wiedział, to z pewnością tą wiedzą by się ze mną nie podzielił; sądząc jednak po jego poprzednich słowach, przypuszczałam, że po prostu niczego więcej nie wiedział. August był tylko… pracownikiem? Żołnierzem? Nie wtajemniczano go w nic, czego wiedzieć nie musiał, a w przypadku wujka Henry’ego jego praca najwyraźniej skończyła się wraz z przekazaniem wujka do Oz. Pozostawało mi tylko jedno.
Wrócić do Oz i osobiście zapytać Clarissę, co zrobiła z wujkiem i właściwie po co.
Jo dość obcesowo chwyciła mnie za sznur krępujący moje dłonie i pociągnęła do łazienki, a ja zataczałam się za nią, z każdym krokiem czując coraz gorszy ból głowy. Nadal był tępy, pulsujący, jakby ktoś ściskał mi głowę w imadle, zamiast jednak sie zmniejszać, od ruchu było mi coraz gorzej i nagle pomyślałam, że może jednak sobie zwymiotuję. Może rzeczywiście była to wina tego środka nasennego, który podała nam Jo.
– Zaczekaj, Jo! – Za nami usłyszałam wściekły krzyk Augusta, najwyraźniej niezadowolonego, że Jo go nie słuchała. Od początku wyczuwałam konflikt między tą dwójką i może to była istotna informacja. – Ta dziewczyna zna judo, jeszcze cię znokautuje!
To był bardzo dobry pomysł, szkoda, że sama na to nie wpadłam. Ale to pewnie dlatego, że w głowie zamiast myśli miałam piaskownicę.
Jo puściła mnie w łazience, robiąc taki ruch ręką, że straciłam równowagę i upadłam na kolana na posadzkę tuż przy muszli klozetowej. Było to zarówno malownicze, jak i przekonujące. Odruchowo chwyciłam się muszli i nad nią pochyliłam, a w tej samej chwili usłyszałam za sobą zirytowany głos Augusta:
– Słyszałaś, co mówiłem, Jo? Ona zna…
– …judo, tak, słyszałam – weszła mu w słowo znudzona Jo. – Czy ona ci wygląda na kogoś, kto mógłby zrobić mi krzywdę? Z tym judo to też chyba jakaś ściema. Nie słyszałam o tym ani słowa. Może była na paru lekcjach, a ktoś, od kogo to wiesz, po prostu przesadzał?
– Ta dziewczyna własnoręcznie złamała rękę jednemu z najbardziej doświadczonych ludzi Clarissy – prychnął August, a ja czułam na sobie jego spojrzenie, wykrzywiłam się więc, udając, że było mi niedobrze. Równocześnie zamknęłam oczy i próbowałam się wyciszyć, jak wiele razy robiłam to na jodze; wiedziałam, że to niewiele da, bo nadal źle się czułam i nadal bolała mnie głowa, a zabandażowane ramię rwało, od kiedy szarpnęła za nie Jo, ale miałam nadzieję, że ból choć trochę zelżeje.
Jo roześmiała się nieprzyjemnie.
– To może jednak z tym człowiekiem było coś nie tak? I zwalił winę na jej biegłą znajomość judo?
Z Christianem wszystko było nie tak, to prawda. W końcu był szpiegiem Clarissy i chciał mnie porwać, żeby gdzieś więzić, a jej powiedzieć, że mnie zabił. Nie oszukiwał jednak, jeśli chodziło o moje judo. Po prostu go zaskoczyłam, inaczej na pewno nie udałoby mi się złamać mu ręki, w końcu był większy ode mnie i silniejszy.
– Nie będę za to trzymał kciuków i ryzykował jej ucieczki – warknął w odpowiedzi August, a ja nagle pomyślałam, że jeszcze chwila i nikogo nie będę musiała nokautować. W końcu Jack został sam w salonie i za chwilę na pewno się uwolni. Jo jednak też musiała o tym pomyśleć, bo odparła:
– A może jednak sprawdzisz, co u naszego łowcy czarownic? Został sam w salonie, a z nim nigdy nic nie wiadomo.
August mamrotał pod nosem coś, czego na pewno nie chciałam rozumieć, gdy odchodził z powrotem w stronę salonu. Zostałam sama z Jo, modląc się, by Jack zdążył się uwolnić. W następnej chwili Jo pochyliła się nade mną.
– I jak, lepiej się czujesz? – zapytała z troską, która wydawała mi się autentyczna. – Nie sądziłam, że ten środek tak na ciebie podziała…
Zanim zdążyłam się zastanowić, czy będę w stanie to zrobić, skoczyłam na nią, aż Jo krzyknęła z zaskoczenia. Przewróciła się do tyłu, prosto na korytarz, a ja za nią, jednym kolanem przygważdżając do podłogi jej klatkę piersiową i lewe ramię, a drugim unieruchamiając prawą rękę. Rozłożyłam dłonie tak szeroko, jak tylko mogłam, sznur pomiędzy nimi przyciskając do szyi Jo. Skrzywiłam się, gdy moja głowa odpowiedziała na te akrobacje jeszcze mocniejszym łupaniem.
– Chyba oszalałaś – powiedziała Jo, w jej oczach mignął jednak niepokój. – Nie zrobisz mi przecież krzywdy!
– Chcesz się założyć? – syknęłam przez zęby. Gdy Jo nabrała powietrza, by zawołać na pomoc Augusta, bez namysłu odsunęłam jedną dłoń i przywaliłam jej z łokcia prosto w twarz.
Nie udało mi się jednak zmusić jej do milczenia, bo w następstwie tego krzyknęła; w tej samej chwili jednak usłyszałam łoskot dochodzący z salonu, a potem jakby coś ciężkiego zwaliło się na podłogę. Potem usłyszałam kroki i napięłam się odruchowo, zastanawiając się pospiesznie, co robić, jeśli w korytarzu pojawi się August; ku mojej uldze jednak, zamiast tego z salonu wyłonił się skrzywiony Jack. Chyba i jego bolała głowa.
– Nic ci nie zrobił? – zapytałam z niepokojem, oglądając go uważnie, wyglądało jednak na to, że nic mu nie było. Jack pokręcił głową.
– Zaskoczyłem go, zdążył tylko krzyknąć „pomocy”… Jakby ktoś miał mu tu pomóc – prychnął, po czym zatrzymał się przy mnie i Jo. – I co z nią robimy?
– Głupi jesteś, August cały czas miał przy sobie mikrofon, żeby jego ludzie na zewnątrz mogli się z nim kontaktować – odparła znienacka Jo, po czym pociągnęła nosem, z którego w wyniku mojego uderzenia puściła jej się krew. – Na pewno zaraz tutaj będą. Mogłabyś chociaż puścić mi rękę, żebym mogła otrzeć krew, skoro to twoja sprawka?
– Dorothy…
– Nie chcę tego słuchać, Jack – przerwałam mu, po jego potępiającym tonie domyślając się, że chciał mnie zrugać za uszkodzenie Jo. – Nie rozumiesz? Ta kobieta od początku była przeciwko nam. Ba, nawet wtedy, gdy pierwszy raz odsyłała cię do Oz, była przeciwko tobie! Specjalnie wysłała cię prosto do Czarownicy z Zachodu, żeby mogła zdobyć połówkę klucza, nie rozumiesz?! Nie możemy jej ufać!
– Ja nie kłamię – zaprotestowała pospiesznie Jo. – Ludzie Augusta zaraz tutaj będą, a wy straciliście jedyną przewagę, czyli element zaskoczenia. Musicie stąd szybko uciekać.
– A ty chcesz nam pomóc, bo…? – Spojrzałam na nią krytycznie. W ogóle jej nie ufałam.
– Jack, jest mi naprawdę przykro z powodu tego, co się wtedy z tobą stało – zamiast odpowiedzieć mnie, Jo zwróciła się do Jacka. Chyba wyczuła w nim najsłabsze ogniwo. – Przysięgam, że nie wiedziałam, że stanie ci się jakaś krzywda. I owszem, zdawałam sobie sprawę, że oni chcą was zabić, ale nie miałam innego wyjścia. Musiałam współpracować z Clarissą po śmierci Czarownicy z Zachodu, inaczej nie byłabym chroniona, rozumiesz? I tak by mnie zmusili. Więc uciekajcie, póki możecie, nie będę was zatrzymywać.
Zawahałam się, ale Jack najwyraźniej szybciej podejmował decyzje, bo pochylił się, rozwiązał mi ręce, po czym chwycił za ramię i podniósł do pionu. Niechętnie uwolniłam Jo, poczułam jednak ulgę, gdy zobaczyłam, że po podaniu jej jednorazowej chusteczki, by mogła otrzeć nos, Jack zyskanym sznurem skrępował jej ręce za plecami. Czyli jednak i on nie do końca jej ufał.
– Dorothy, poczekaj tu z Jo, ja pójdę po Ruth – polecił mi następnie. – Musimy się stąd wynosić, niezależnie od tego, czy w drodze są jacyś znajomi tego całego Augusta.
Kiwnęłam głową i przejęłam od niego Jo, po czym wycofałam się z nią do salonu, podczas gdy Jack popędził do sypialni, w której uwięziona była ciocia. Przeszłam ostrożnie nad leżącym na podłodze, nieprzytomnym ciałem Augusta – miałam mimo wszystko nadzieję, że Jack tylko go znokautował, a nie zabił, ale wydawało mi się, że mężczyzna oddychał – i pociągnęłam nieopierającą się Jo w stronę drzwi wyjściowych. Nie wiedziałam, co Jack zamierzał z nią robić, ale miałam nadzieję jak najszybciej wydostać się z tego domu.
– Nie musisz się mnie obawiać – odezwała się niespodziewanie Jo. Wyjrzałam za okno, za którym na szczęście było całkiem pusto, co trochę mnie uspokoiło. Tak naprawdę zrobiłam to jednak głównie dlatego, żeby udać, że to, co mówiła Jo, w ogóle mnie nie obchodziło. – Nie zamierzam wam przeszkadzać. Ale naprawdę musicie szybko stąd uciekać.
– Tak, doskonale to już wiemy – warknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Wywróciłam oczami. No trudno. – I tak nam już nie przeszkodzisz. Jak widzisz, poradziliśmy sobie sami.
– Dorothy… – W oczach Jo dostrzegłam coś dziwnego; jakby niepokój? Wyrzuty sumienia? Nie, musiało mi się przywidzieć. – Ale nie będziecie próbować wrócić do Oz, prawda? Tam jest… niebezpiecznie. Dla was na pewno… Clarissa nie da wam spokoju, póki nie będziesz martwa.
Dobrze wiedzieć, że ktoś tu potrafił walić prawdę między oczy. To znaczy prosto w oczy.
– Oczywiście, że wrócimy – prychnęłam. – Mam rodziców i wujka do uratowania. Oraz pewną Czarownicę, którą należy zabić.
Po raz pierwszy myślałam o tym tak… zdecydowanie. Jakby to było oczywiste. Chociaż wcześniej zarówno Czarownica ze Wschodu, jak i Czarownica z Zachodu mi przeszkadzały, żadnej nie zamierzałam zabić, póki się to nie stało. A nawet wtedy nie, w końcu w obydwu sytuacjach to był bardziej przypadek niż cokolwiek innego. Tym razem jednak byłam zdecydowana i nie chodziło tylko o to, że Clarissa próbowała zabić mnie albo że nas okłamała, plotąc wokół sieć intryg i udając, że była po naszej stronie.
Chodziło głównie o to, że z mojego powodu była gotowa zabić bliskie mi osoby. Na to nie mogłam pozwolić. Może byłam złym człowiekiem, może powinnam smażyć się za to w piekle, ale tak – naprawdę chciałam ją zabić.
To było ważniejsze niż mój lęk przed powrotem do Oz. Bardzo poważnie brałam słowa mamy na temat tego, jaki wpływ miałam mieć na to miejsce, ale nie mogłam tego przecież tak zostawić. Nie mogłam nie wrócić. Nie w chwili, gdy Clarissa prawdopodobnie zajmowała kraj i więziła moich rodziców, a mama…
A mama umierała.
– Dorothy, posłuchaj. – Jo szarpnęła dłońmi, próbując zwrócić na siebie moją uwagę, a ja spojrzałam na nią niechętnie. – Nie możecie wrócić. To…
– Jesteśmy – wszedł jej w słowo Jack, pojawiając się w drzwiach salonu z niezadowoloną ciotką. Wprawdzie szła bez żadnych więzów, ale Jack trzymał ją pod ramię i widziałam, że nie był zadowolony. – Ale chyba ty będziesz musiała dalej prowadzić, bo Ruth odmawia udziału w tej, jak ona to nazwała…?
– Farsie – weszła mu w słowo moja ciotka, hardo unosząc do góry podbródek. – Odmawiam udziału w tej farsie.
Westchnęłam i oddałam Jackowi Jo, a sama podeszłam do cioci, chociaż obydwoje syczeli do mnie, że nie mamy na to czasu.
– Ciociu, proszę – jęknęłam, chwytając ją za ramiona. – Ja naprawdę nie kłamałam ani nie próbowałam nic wymyślać. Moi rodzice żyją i… wujek Henry najprawdopodobniej też. Ale musimy się najpierw do nich dostać, a to nie będzie takie proste. Chce ich zabić ta sama osoba, która wysyła za mną tych wszystkich ludzi…
– To niedorzeczne – przerwała mi ciotka. – Może i ty w to wierzysz, Dee, ale…
– Przysięgam, że to prawda. – Popatrzyłam jej poważnie w oczy. – Wiem, że nie chcesz tego zaakceptować, bo zdążyłaś wmówić sobie, że pogodziłaś się z ich śmiercią, ciociu. Wiem, że trudno to zrozumieć, kiedy nie bardzo chcę cokolwiek wytłumaczyć, a to, co mówię, wydaje się bez sensu. Ale przysięgam, że wiem, co mówię, i że to prawda. Oni żyją. Możemy do nich dotrzeć. Musisz tylko… trochę mi zaufać.
Nie byłam pewna, czy to cokolwiek da, ale ku mojej uldze ciocia przyglądała mi się przez chwilę nieufnie, po czym powoli kiwnęła głową. Nawet wtedy nie wiedziałam wprawdzie, czy powinnam jej wierzyć, czy to jednak była tylko zmyłka, żeby uśpić moją czujność, ale z drugiej strony to było trochę niedorzeczne. Ciocia nigdy nie była mistrzem takich planów. Miała różne wady, ale raczej nie potrafiła kłamać i udawać.
– Musimy już iść – usłyszałam po chwili zniecierpliwiony głos Jacka. – I tak straciliśmy już za dużo czasu. Za chwilę naprawdę pojawią się tutaj ludzie Augusta.
Skierowaliśmy się do drzwi, a chociaż zostawił wtedy Jo, ta pobiegła za nami, jakby chcąc nam przeszkodzić w wyjściu. Nic takiego jednak nie zrobiła; położyłam właśnie dłoń na klamce, gdy usłyszałam, jak mówi:
– Jack, nie możecie wrócić do Oz tym tornadem, które wam pokazałam.
Zawahałam się z ręką na klamce, ale Jack pokazał mi, żebym wychodziła, więc otwarłam drzwi, równocześnie słysząc jego odpowiedź:
– Niby dlaczego, jest niebezpieczne?
– Nie, ale…
– Dorothy, uważaj! – W tej samej chwili dobiegł mnie podniesiony głos Jacka, zanim jednak zdążyłam zorientować się, o co chodziło, poczułam mocne uderzenie w prawy bok, aż straciłam równowagę i wylądowałam na deskach werandy, boleśnie obijając sobie łokieć i biodro, a w tej samej chwili usłyszałam huk wystrzału.
Odruchowo zasłoniłam głowę, między deskami w balustradzie werandy spoglądając na ulicę, na której z ogromną bronią palną opartą o samochód i wycelowaną w naszą stronę stał jakiś obcy mi facet w okularach przeciwsłonecznych. Kompletnie mnie to zszokowało. Tak w biały dzień?! Zamierzali strzelać do nas w biały dzień, na ruchliwej, zamieszkanej przez normalnych ludzi ulicy…?!
– Wstawaj, Dorothy, wchodź z powrotem do środka! – krzyknął Jack, pomagając mi podnieść się z podłogi. Usłyszałam jeszcze jeden strzał i odruchowo skuliłam głowę, facet jednak trochę spudłował, bo rozwalił donicę z kwiatkiem jakieś parę stóp od nas. Jack odwrócił się z kolei do mojej cioci. – Ruth, szybko…!
Odwróciłam się do ciotki i zamarłam. Po miejscu, w którym stała, domyśliłam się, że to ona odepchnęła mnie, usuwając z linii strzału; niestety, w ten sposób sama się na niej znalazła. Facet przy samochodzie może i spudłował za drugim razem, ale nie za pierwszym. Powiedziała mi to bardzo wyraźnie dziura w brzuchu cioci, za którą trzymała się z pewnym zdziwieniem, i gwałtownie się powiększająca czerwona plama na jej bluzce.
Nie pamiętam, jak dostałam się z powrotem do domu. Na pewno stało się to szybko, na pewno zmusił mnie do tego Jack, ale jak, nie potrafiłam sobie potem przypomnieć. Dostałam chyba jakiegoś rodzaju ataku paniki albo byłam w szoku, bo przez moment miałam takie wrażenie, jakbym znajdowała się daleko od nich wszystkich, jakbym obserwowała wszystko zza grubej szyby, która nie tylko mnie od nich oddzielała, ale też częściowo tłumiła dźwięki. Wpatrywałam się w ciocię rozszerzonymi ze strachu oczami, a w głowie kołatała mi się tylko ta pełna niedowierzania myśl.
Ona mnie uratowała. Uratowała mi życie. Poświęciła się… dla mnie.
– Dorothy! Dorothy, do diabła! – Zamrugałam oczami i wróciłam do rzeczywistości, czując, jak Jack potrząsał mną za ramiona. Ręce miał we krwi, a ciocia siedziała na podstawionym jej pod samo wejście krześle, przyciskając do rany w brzuchu jakiś kawał czystego materiału. – Obudź się, nie mamy czasu, musimy uciekać…!
Otrząsnęłam się wreszcie i w jednej chwili ktoś jakby pogłośnił dla mnie świat, zalewając mnie masą dźwięków. Kolejne strzały bez ostrzeżenia posypały się na dom, próbując nas tym chyba zmusić do wyjścia – daremne, skoro kiedy zrobiliśmy to za pierwszym razem, ciocia została postrzelona. Coś jednak musieliśmy zrobić, a jej samochód nadal tkwił na podjeździe, na linii strzału. Spróbowałam wziąć się w garść i spojrzałam na Jacka niemalże przytomnie.
– Co mam robić? – zapytałam, starając się wypaść sensownie. Widziałam, że Jack odetchnął z ulgą.
– No, nareszcie. Weź Ruth i idźcie do tylnego wejścia. Podjadę tam samochodem.
Ten plan miał tyle dziur, że nie mogłam się nie odezwać.
– Ale jak?! Zginiesz, zanim do niego dojdziesz! I… umiesz w ogóle prowadzić?!
– Trochę, tak… bardziej w teorii, ale dam sobie radę – wyjaśnił pospiesznie. – I to słodkie, że się o mnie boisz, ale nie musisz, bo dam sobie radę. Jo idzie ze mną jako zakładniczka. Nie strzelą do mnie, dopóki ona ze mną będzie, jest dla nich zbyt cenna.
Zanim zdążyłam zaprotestować przeciwko tak idiotycznemu planowi, wraz z Jo był już przy drzwiach. Sama Jo o dziwo nie protestowała, widocznie zrozumiała, że to i tak nie miałoby sensu. Zarzuciłam sobie ramię cioci na szyję i spróbowałam wywindować ją do pozycji pionowej, co było bardzo trudne, bo dosłownie leciała mi przez ręce. Wcale mnie to nie dziwiło. Rana musiała ją boleć jak cholera, no i straciła dużo krwi. Wolałam nawet nie myśleć, jakie były obrażenia wewnętrzne. Robiło mi się od tego słabo.
– Idźcie już, zaraz tam będę – polecił jeszcze Jack, po czym ponownie otworzył drzwi i przykładając Jo do szyi znaleziony w kuchni nóż, wyszedł na werandę. Usłyszałam jeszcze, jak krzyczał coś do ludzi przy samochodzie, po czym drzwi zatrzasnęły się zanim, a ja zostałam sama w domu Jo z ranną ciocią.
– Spokojnie, ciociu – powiedziałam drżącym głosem, kierując się w stronę tylnego wyjścia. Z trudem ciągnęłam ze sobą ciocię, która coraz bardziej słaniała się na nogach. – Zaraz stąd pojedziemy i zabierzemy cię do szpitala. Wszystko będzie w porządku…
– Zostawcie mnie – wymamrotała, kiedy szłyśmy korytarzem. Zacisnęłam mocno zęby. – Będę tylko… ciężarem…
– Nie ma mowy – zaprotestowałam trochę histerycznie. – Nie pozwolę ci umrzeć, słyszysz?! Pojedziemy do szpitala, tam się tobą zajmą! Na pewno cię tu nie zostawię…!
Dotarłam do tylnego wyjścia i otworzyłam drzwi akurat w chwili, gdy na podjazd z wyciem silnika zajechała honda cioci. Wiedza Jacka na temat motoryzacji była chyba jednak bardziej teoretyczna, sądząc po sposobie, w jaki prowadził, i w jaki wbił się tylnym zderzakiem w stojący na przejeździe śmietnik.
– Wsiadajcie!
Wepchnęłam ciocię na tylne siedzenie i sama zajęłam miejsce obok niej, po czym przejęłam obowiązek trzymania gałgana przy jej ranie, pewna, że będę uciskać ją mocniej i stabilniej niż wyczerpana przez upływ krwi ciocia. Jack za kierownicą wyglądał wyjątkowo nie na miejscu, a Jo na przednim siedzeniu pasażera rozglądała się nerwowo na boki.
– Teraz mnie wypuść – zażądała. – Nie mogę jechać z wami, zrozum. Oni mnie do tego zmusili… Jeśli teraz obrócę się przeciwko nim, Clarissa sprawi, że pożałuję…
– Wysiadaj – rzucił przez zęby Jack, po czym ruszył z piskiem opon, kiedy tylko Jo opuściła samochód. – Dorothy, trzymajcie się tam z tyłu…!
Przez moment tylko nie wiedziałam, dlaczego to powiedział; zaraz potem przednie światła hondy omiotły drogę przed nami, odkrywając stojący na przejeździe, przy samym końcu domu Jo, samochód, ten sam, który wcześniej parkował na ulicy. Częściowo zastawiał nam drogę, bo resztę przejazdu zajmował ten sam facet z wielką bronią.
Odruchowo schyliłam głowę i to była właściwa reakcja, bo w następnej chwili przednia szyba hondy rozsypała się w drobny mak, gdy posypały się w naszą stronę kolejne kule. Krzyknęłam, ale Jack tylko dodał gazu i zaraz potem poczułam mocne uderzenie, które rzuciło mną o fotel kierowcy; usłyszałam straszliwy zgrzyt pękającego metalu i czyjś krzyk, miałam wrażenie, że dochodzący spoza samochodu; świat na moment zawirował mi przed oczami, gdy honda przechyliła się niebezpiecznie, stając na dwóch lewych kołach, potem jednak z impetem opadła z powrotem na ziemię i z wyciem silnika wyjechała na ulicę. Zrozumiałam wreszcie, że Jack staranował tamten samochód i przejechał faceta, stojącego nam na drodze, zanim ten zdążył uskoczyć. Zapewne spodziewał się, że jednak się zatrzymamy, co tylko świadczyło o tym, że nie znał Jacka.
– Musimy… Jack, musimy jechać do szpitala! – wyjąkałam, z całej siły trzymając materiał przy ranie cioci. Nadal była przytomna, rozglądała się dookoła, a w jej oczach widziałam ból, z całej siły zaciskała też zęby. Chyba wolałabym, żeby zemdlała.
– Za chwilę, złotko, teraz jestem ciut zajęty – odparł ciągle przez zęby i dopiero gdy spojrzałam za siebie, przez tylną szybę, stwierdziłam, że faceci spod domu Jo wsiadali właśnie do samochodu i ruszali za nami. Świetnie. Jack chyba nie nadawał się do ucieczki przed pościgiem, pomijając już marne parametry hondy cioci, to przecież on nie był nawet dobrym kierowcą!
Skręcił gwałtownie w prawo, nie przejmując się sygnalizacją świetlną; z trudem oparłam się o siedzenie, by nie stracić równowagi i nie polecieć na ciocię, która jęknęła i wywróciła oczami; naszych uszu dobiegło trąbienie klaksonów, co nie było dziwne, biorąc pod uwagę, że Jack wjechał na ulicę na czerwonym. Na szczęście jednak nikt w nas nie wjechał, obejrzałam się więc za siebie, by zobaczyć, jak radzili sobie nasi przeciwnicy. O włos ominęli nadjeżdżającą z lewej ciężarówkę, po czym wrócili na pas i pognali za nami. Zaklęłam.
– Dorothy, na przednim siedzeniu obok mnie leży pistolet, weź go – usłyszałam z fotela kierowcy. Rzuciłam tyłowi głowy Jacka zaskoczone spojrzenie. – Słyszysz? Rób, co mówię!
Cicho poleciłam cioci, żeby uciskała ranę; sięgnęłam po broń z przedniego siedzenia i posłałam Jackowi pytające spojrzenie.
– I co teraz? Mam do nich strzelać? – zapytałam krytycznie. Jack, ku mojemu przerażeniu, skinął głową.
– Dokładnie. Otwórz szybę po swojej stronie i strzelaj.
– Ale… Jack! Ja nie umiem strzelać! – zaprotestowałam nieco histerycznie. – Poza tym… policja…
– Dorothy, naprawdę zamierzasz się teraz przejmować tym, czy zgarnie nas za to policja?! – wydarł się na mnie i w zasadzie całkiem słusznie. – Uwierz, to nasze najmniejsze zmartwienie! Chętnie zamieniłbym się z tobą miejscami, ale to raczej niemożliwe, więc weź ten pistolet, wyceluj, jak cię uczyłem, i po prostu strzelaj…!
Przygryzłam wargę, wahając się jeszcze chwilę, ale po kolejnym zakręcie w końcu zrobiłam to, czego ode mnie chciał. Spuściłam szybę w oknie do maksimum, po czym wychyliłam się na zewnątrz i natychmiast cofnęłam, gdy z samochodu za nami padły strzały. Co za bezczelni ludzie, i jeszcze do nas strzelali…!
Odetchnęłam głęboko, próbując uspokoić drżenie. Spokojnie, Dorothy. Przecież nie mogłaś zginąć w hondzie cioci Ruth, zastrzelona przez jakiegoś przypadkowego szpiega Clarissy. Miałaś zabić wszystkie cztery Czarownice, pamiętasz? Miałaś zmienić Oz. Nie możesz zginąć w samochodzie za sprawą jakiegoś przypadkowego postrzału.
Wychyliłam się ponownie, próbując przypomnieć sobie, co mówił mi Jack. Uspokój się. Wyrównaj oddech. Powstrzymaj drżenie rąk. Jeśli możesz, znajdź dla nich oparcie. Wyceluj. Nie szarp za spust, pociągaj go ostrożnie i powoli.
Nie myśl. Strzelaj.
Nacisnęłam spust raz, potem drugi i trzeci. Od czwartego wyratował mnie kolejny ostry zakręt, za którym samochód naszych przeciwników chwilowo zniknął nam z oczu. Może to i dobrze, bo wyglądało na to, że wszystkie trzy kule posłałam w niebo – a przynajmniej miałam taką nadzieję, że w niebo, a nie w jakiegoś przypadkowego przechodnia. Bardziej chciałam chyba trafić w ludzi Augusta, żeby nie trafić w kogoś innego, niewinnego, niż żeby ich powstrzymać.
Skup się, poleciłam sobie stanowczo. Możesz to zrobić.
– Mógłbyś tak nie szarpać?! – krzyknęłam w stronę Jacka, gdy pokonał kolejne skrzyżowanie, jadąc przed siebie, ale właściwie nie wiadomo, dokąd, a silnik zaryczał jak raniony bawół. – I wrzuć trójkę, na litość boską!
– Jak mam wrzucić trójkę?! – zdenerwował się. Zmełłam między zębami przekleństwo, po raz kolejny wypominając w myślach cioci, że nie kupiła auta z automatyczną skrzynią biegów. Wsunęłam się z powrotem do auta, przechyliłam nad fotelami i chwyciłam za rączkę zmiany biegów.
– Sprzęgło – poleciłam sucho, po czym wrzuciłam mu trójkę. – A za chwilę przesuń ją w dół i wrzuć czwórkę. Tak zazwyczaj się robi przy prędkości sześćdziesięciu mil na godzinę, wiesz?!
– Skąd niby mam wiedzieć?!
– I przestań tak trząść! – krzyknęłam, kiedy kolejny ostry zakręt rzucił mnie na lewe drzwiczki auta. Jack prychnął.
– Naprawdę myślisz, że to takie proste?! Uważaj!
Kolejne wystrzały wdarły się między ryk silnika hondy, co podpowiedziało mi, że i ja mogłam ponownie wychylić się przez okno. Oparłam łokcie o drzwi i wycelowałam, nie mogłam jednak zmusić się, by strzelać prosto w naszych przeciwników.
Jeden strzał. Pocisk rozprysnął się gdzieś na asfalcie. Drugi. Rykoszetem odbił się od karoserii, nie robiąc samochodowi krzywdy. Trzeci.
Usłyszałam huk pękającej opony i pisk hamulców, gdy ścigający nas mężczyźni próbowali zapanować nad samochodem. Wiedziałam jednak, że przy tej prędkości to było praktycznie niemożliwe. Autem szarpnęło na bok, po czym kierowca ostatecznie stracił nad nim kontrolę; pojazd wjechał z impetem na chodnik, na szczęście nikogo nie rozjeżdżając, staranował jakąś wystawę sklepową, po czym znieruchomiał.
Wróciłam do środka samochodu i zamknęłam szybę, odgradzając się od huku wiatru i pisku opon hondy. Rzuciłam pistolet, który zaczął mnie nagle parzyć w ręce, irracjonalnie mając nadzieję, że tamtym mężczyznom nic się nie stało. To była kompletna głupota, skoro oni chcieli nas zabić, jednak myśl, że ja mogłabym doprowadzić do ich śmierci, bardzo mi ciążyła.
– Niezły strzał – pochwalił Jack, oglądając sytuację we wstecznym lusterku. Skrzywiłam się. – Jednak moje nauki nie poszły na darmo.
– Jedź szybciej – poleciłam, puszczając jego uwagę mimo uszu. – Musimy wydostać się z miasta, bo na pewno zwróciliśmy tu uwagę absolutnie wszystkich, i stanąć przy pierwszym szpitalu. Ciocia nie wytrzyma długo w takim stanie…
– Wiem, Dorothy – przerwał mi, na szczęście, zanim zdążyłam się całkiem rozkleić. – Stanę, gdy tylko będę mógł. A potem będziemy musieli pozbyć się tego auta, bo zatrzyma nas pierwszy lepszy patrol policji.
Nie pytałam, skąd wiedział takie rzeczy, skoro tylko rok spędził na Ziemi; chyba nie chciałam wiedzieć, co w tym czasie dokładnie robił. Zamiast tego ponownie przejęłam od cioci nasiąknięty już krwią materiał, widząc, że była coraz słabsza. Nie zostało jej wiele czasu.
Na myśl o tym łzy zebrały mi się w kącikach oczu. Przecież ona nie mogła…
– Nie przejmuj się mną, Dee – usłyszałam w następnej chwili jej cichy głos, który z trudem przedarł się przez wyjący wciąż silnik hondy. Jack zdecydowanie nie był najlepszym kierowcą. – Tylko… Jeśli to prawda, że oni żyją… Znajdź ich. Pomóż im. I powiedz im… powiedz, że bardzo ich kocham. Ciebie też kocham, Dee.
– Sama im to powiesz – zaprotestowałam przez ściśnięte gardło, ale ciocia chyba mnie już nie usłyszała, bo w następnej chwili zamknęła oczy. W pierwszej chwili się przestraszyłam, ale potem zauważyłam, że na szczęście wciąż oddychała.
Po prostu straciła przytomność.
Kiedy jakiś czas później dojechaliśmy wreszcie do szpitala, odetchnęłam z ulgą.

9 komentarzy:

  1. Kurde, Ruth nie może zginąć, absolutnie. Ona najbardziej zasługuje na to, aby spotkać swoich bliskich! Mam nadzieję, że w szpitalu uda się ją uratować.
    Rozdział taki chaotyczny i tyle się działo, że już nie wiem, co mam napisać w komentarzu. Modlę się jedynie, aby wrócili do Oz w jednym kawałku i z ciotką.
    Wybacz, że tak krótko, ale czasu niewiele.
    Życzę weny i do napisania za tydzień ;)
    Viv

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, zasługuje. Ale czy życie zawsze jest sprawiedliwe?;)

      No to mam tylko nadzieję, że to dobrze, bo w następnych też się będzie dużo działo, może w trochę inny sposób, ale jednak. A co do powrotu do Oz... Na to trzeba jeszcze poczekać ;>

      Rozumiem całkowicie, i tak masz go chyba więcej ode mnie;)

      Dziękuję i całuję!

      Usuń
  2. Hej :) Chciałabym zapytać czy mogłabyś mi podać swojego maila, mam pewną sprawę? :) Jeśli chcesz możesz też odezwać się do mnie pierwsza — eveilebmail@gmail.com.
    Mam nadzieję, że się odezwiesz :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Może zacznę raz od pewnej uwagi. Uważam, że Jack za dużo analizuje w kryzysowych sytuacjach.Do Dorothy to pasuje, ona taka jest, rozwala wszystko uparcie na czynniki pierwsze i w ogóle. ale do Jacka to zupełnie nie pasuje, on jest bardziej dziki, szybki... I mówi zdecydowanie za dużo,kiedy trzeba suię pospuieszyć. Jużwcześniej miałaś tę tendencję, ale w tym rozdziale dopiero widać to w pełnej krasie. Na II bloguAiden, mimo że młodszy i z pewnością mniej dojrzały, nie ma tej denerwujacej cechy xd Co doreszty - podobłaomi się,to chyba był najszybszy i najbardziej dynamiczny rozdzial i z pewnością ażkipiał od adrenaliny. Dorothy wykazała isę niezłą pomysłowością,a pomysł,abyjej kazać strzelać,a Jackowi prowadzić,był bardzo dobry, aż dziw,że się całkiemk nieźle udało, to chyba tylko dziękiadrenalinie. Ok, jest jednak jeszcze jedna rzecz, któramisjuię nie podoba, dlaczego ciotka Ruth musiała dostąć?chyba jej nie uśmiercisz, no please, ja chce,zeby ona dowiedziała się o Oz na własnej skórze...choćmoże to byłoby równie niebezpieczne, sama nie wiem... zapraszam na zapiski-condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, serio? W ogóle nie zauważyłam, żeby Jack analizował, raczej wydawało mi się, że co najwyżej wyjaśnia pewne kwestie Dorothy, ale w takim razie przyjrzę się temu bliżej;) oj no, ale nie porównuj Jacka do Aidena, ostatecznie Aidenowi jeszcze nie zdarzyło się stawać w obliczu sytuacji zagrażającej życiu ;>

      Cieszę się, że tak uważasz, zwłaszcza że te rozdziały bardzo dobrze mi się pisało. I właśnie tak uznałam, że ta zamiana ról będzie ciekawa^^ co do ciotki natomiast... Pozwolisz, że pominę to milczeniem, dowiecie się więcej w kolejnym rozdziale;)

      Całuję!

      Usuń
  4. Nieźle, tyle akcji w tym rozdziale, że bałam się kończyć ten rozdział, bo spodziewałam się jakiegoś króliczka, Ty lubisz robić takie niespodziewajki na sam koniec.
    Jo, niby chciała im zaszkodzić, ale pomogła. W sumie to nawet dobrze, ale to przez nią wpakowali się w ten pościg i strzelaninę! Kurde, przecież zwrócą uwagę policji i będą poszukiwani... To jest jasne jak słońce, ale z drugiej strony, przynajmniej pozbyli się ogona i mogli spokojnie zawieść Ruth do szpitala.
    Jej postrzał po prostu zmroził mi serce! Naprawdę. Dopiero teraz wiem w jak wielkim niebezpieczeństwie jest Ruth, a Dee chyba zrobiła poważny błąd, że ją w to niepotrzebnie wciagnęła. No dobra, trochę za późno na takie rozważania, ale ten strzał daje dużo do myślenia. Już samo to, że Clarissa tak rozpaczliwie próbuje się jej pozbyć. Szkoda, że na tej wojnie cierpi Ruth. Mam nadzieję, że jej mąż żyje, choć sama nie wiem, w co ja wierzę. Na pewno Czarownica pozbyła się go już dawno.
    Rozbawił mnie Jacek: że umie prowadzić samochód teoretycznie xD Ale za kółkiem może i wyglądał nie na miejscu, to nie oznacza, że nie jest seksy, no ale nieważne.
    Chciałam coś jeszcze dopisać, ale jak zwykle zapomniałam. Pewnie nic istotnego.
    Pozdrawiam i życzę Ci dużo weny oraz czasu <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj no, lubię, ale nie chciałam Was jeszcze bardziej wykańczać psychicznie ;p tym bardziej, że w następnym to jeszcze nie, ale kolejne będą się kończyć mocno xd

      Oj tam, bo przecież Jo wcale nie chciała tak do końca zaszkodzić. Ona po prostu stanęła między młotem a kowadłem:) pościg i strzelanina były nieuniknione, to prędzej czy później musiało się zdarzyć, biorąc pod uwagę reputację Dorothy. Podobnie z ciotką - gdyby nawet Dorothy jej nie wciągnęła, zrobiłaby to Clarissa i wyszłoby na to samo. Tu niestety za bardzo innego wyjścia nie było. A policja nie działa wystarczająco szybko jak na naszych podróżników ;>

      A wujek? Nie byłby przecież wspomniany, gdyby ten motyw miał się później nie pojawić^^

      Haha, a kiedy Jack nie jest sexy? xd

      Dziękuję, bardzo się przyda, i całuję!

      Usuń
  5. Już 46 rozdział... ja już straciłam nadzieję, że się w ogóle pocałują xd Ale mnie Jo wkurzyła ustatnio! brr No i trzeba słuchać Dorothy. Kiedy Jack się nauczy?! :<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, teraz to już dosłownie jeden rozdział nas od tego dzieli;) Jo wkurzyła zapewne nie tylko Ciebie, a Jack... Jack wie swoje i jeszcze nie raz to on będzie miał rację, a nie Dorothy xd

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.