17 stycznia 2015

45. Dorothy i mężczyzna z tatuażem

Jack spojrzał na mnie ze zdziwieniem i niepokojem; widziałam, że poważnie potraktował moje słowa.
– Jak to, pułapka? – Mimo wszystko po jego głosie poznawałam, że chyba nie do końca mi wierzył. Albo po prostu uznał, że coś mi się ubzdurało. – O czym ty właściwie mówisz, Dorothy?
Odsunęłam się gwałtownie od okna, gdy Jo ze swoim znajomym spojrzeli w naszą stronę, chociaż przez firankę raczej nie mogli nas dostrzec, i pociągnęłam za sobą Jacka, co było z mojej strony trochę bez sensu.
– Ten facet – wyszeptałam, chociaż to też było bez sensu. Ostatecznie nikt nas chyba nie podsłuchiwał, prawda? – Ja znam tego faceta. Widziałam go raz, parę lat temu, ale… Jestem pewna, że to był on. Przyszedł do nas do domu, pytał o mojego wujka. Wujek był wtedy w pracy i właśnie to mu powiedziałam.
Jack potrząsnął głową; w jego oczach widziałam pytanie. No tak, to, co powiedziałam, jeszcze nic nie znaczyło.
– Tego samego dnia mój wujek zginął w pożarze – dodałam więc po chwili.
W zasadzie sama nie byłam pewna. Nie wiedziałam, czy to miało jakieś znaczenie. Dlatego musiałam powiedzieć to Jackowi – on z pewnością wiedział lepiej ode mnie, co z tym zrobić. I czy w ogóle cokolwiek z tym robić.
– Myślisz, że to może być jakoś powiązane? – zapytał, a cały czas brzmiał poważnie. Nie wyśmiał mnie. Nie powiedział, że miałam manię prześladowczą. Że coś mi się ubzdurało. To było nieco niepokojące. – I przede wszystkim, Dorothy, jesteś pewna, że to ten sam mężczyzna?
– Jestem pewna. – Stanowczo pokiwałam głową. – To na pewno on. Nie wiem, czy to jest jakoś powiązane, Jack. Ale nie uważasz, że to dziwne? Wtedy się pokazał i zapytał o wujka, a potem dowiedziałam się o tym pożarze. A dzisiaj…
– Zapytam o to Jo. Ona może nie wiedzieć, że jesteśmy w niebezpieczeństwie. – Jack ruszył w stronę drzwi, ale przytrzymałam go mocniej za ramię i zaparłam się nogami w miejscu, żeby go nie puścić. Obejrzał się na mnie. – No co?
– Zaczekaj, Jack. – Bardzo nie chciałam tego mówić, ale przecież nie mogłam milczeć. – A co, jeśli ona… Jeśli to Jo go tu sprowadziła?
Po jego minie poznałam, że mogłam tego nie mówić. Podejrzewałam, że tak będzie, ale przecież nie miałam wyjścia. Grymas na twarzy Jacka powiedział mi jednak wszystko. Lekceważące prychnięcie tylko dopełniło tego obrazu. On nie zamierzał wierzyć w winę Jo, i w zasadzie nie mogłam go winić. W końcu to ona tyle lat temu pomogła mu wrócić do Oz.
Tylko… Czy aby na pewno Jack dobrze na tym wyszedł?
– Jo nie współpracowałaby z nikim z Oz, nie ma mowy – zaprotestował stanowczo. – To dobry człowiek.
– Nie twierdzę, że nie, Jack – odparłam pospiesznie. – Ale pomyśl o tym przez chwilę. Sam mówiłeś, że Czarownice mają swoich ludzi na Ziemi. Czyż nie byłoby im łatwiej ich transportować, nawet w obie strony, gdyby miały na swoich usługach kogoś takiego jak Jo? Ona nie musi być złym człowiekiem, żeby to robić. Może chodzić o całkiem niewinne sprawy…
– Nie, Dorothy – zaprotestował szorstko, po czym wyswobodził się z mojego uścisku. – Jeśli ten facet rzeczywiście pracuje dla Czarownicy z Północy, to Jo na pewno o tym nie wie, a on zaserwował jej jakąś bajeczkę. Zaraz dowiem się, o co chodzi, i ustalimy, co robić dalej.
– Więc zrób coś dla mnie – poprosiłam, żałując, że cokolwiek mu powiedziałam. A co, jeśli Jo naprawdę nie była po naszej stronie i w ten sposób miał jej zdradzić, że to odkryliśmy? Cholera. – Zanim cokolwiek jej powiesz, zapytaj ją, kim był ten facet. Będziemy wiedzieć, jeśli nam skłamie.
– Naprawdę? Będziemy? – prychnął. – A co, jeśli to faktycznie szpieg Clarissy, tylko dla niepoznaki osiedlił się tutaj, obok Jo? Wtedy też poznamy to po jej odpowiedzi?
– Jack, jesteś rozsądnym facetem. – Miałam tego serdecznie dość. Dlaczego on nie potrafił w takiej sytuacji wziąć mojej strony? Musiał zawsze się ze mną kłócić?! – Rozumiem, że ufasz Jo, ale musisz zrobić to tak, żeby nie domyśliła się, o co chodzi. Błagam, Jack. Musisz wziąć pod uwagę możliwość, że ona z nimi współpracuje. A jeśli ją zaszantażowali? A jeśli umieścili w domu podsłuch, a ona nawet o tym nie wie? Jo nie może się dowiedzieć, błagam. Po prostu wyjedźmy stąd i upewnijmy się, że nikt nas nie śledzi. Mówiąc jej prawdę, tak czy inaczej dążysz do konfrontacji. Po prostu… wróćmy do Oz.
– A Jo? Nie możemy jej tak po prostu zostawić – zirytował się. – A co, jeśli ma jakieś kłopoty? Nie mamy nawet pewności, że ten facet faktycznie oznacza kłopoty…!
– Nie mamy – przyznałam spokojnie. – Naprawdę zamierzasz podjąć to ryzyko i zostać tylko dlatego, że nie mamy pewności?
Zanim Jack zdążył coś odpowiedzieć, drzwi wejściowe otworzyły się i po chwili w kuchni stanęła Jo. Przyjrzała nam się uważnie zza szkieł swoich okularów, po czym skierowała się do lodówki i otworzyła ją szeroko.
– Na pewno jesteście głodni – zauważyła tonem, który uznałabym za swobodny, gdybym się nie wsłuchiwała. Ale już zdążyłam zacząć to robić. – Przyrządzę nam jakąś kolację.
– Z kim rozmawiałaś przed domem, Jo? – Jack też silił się na swobodę. Jo rzuciła nam rozbawione spojrzenie.
– Z sąsiadem. Skarżył się na odgłosy strzałów. Sugerował, żebym następnym razem przejechała się na strzelnicę, kiedy będę chciała poćwiczyć strzelanie, zamiast zaszywać się w zagajniku, bo przez przypadek mogłabym tam jeszcze trafić do jakiegoś ruchomego celu.
– Nie chciał wejść do środka? – zdziwiłam się. Jo wzruszyła ramionami.
– Widział, że mam gości, nie chciał przeszkadzać.
– Przepraszam, Jo, za te strzały. – To był mój pomysł, z tym strzelaniem, więc to ja powinnam przeprosić, a jednak zrobił to Jack, widząc najwyraźniej, że ja nie miałam takiego zamiaru. – Chciałem trochę potrenować z Dorothy. Słuchaj, myślę, że jeszcze dzisiaj wyjedziemy do Arkansas.
– Ale dlaczego tak szybko? – W głosie Jo usłyszałam żal. – Przecież macie tam być dopiero jutro po południu. Prześpijcie spokojnie noc, a rano pojedziecie. Czasu spokojnie wam starczy, a przynajmniej odpoczniecie przed drogą. Nie ukrywam, że miałam nadzieję, że dowiem się trochę więcej o waszych przygodach w Oz, bo wyraźnie mieliście ich sporo.
– Dziękujemy za gościnę, ale jednak pojedziemy – odparł Jack uparcie. W myślach podziękowałam mu za to gorąco. – Wolę być na miejscu za wcześnie niż spóźnić się z powodu jakichś… niezapowiedzianych utrudnień. Na pewno mnie rozumiesz.
Przez moment w kuchni panowała cisza; złapałam z Jackiem kontakt wzrokowy i spróbowałam spojrzeniem przekazać, że byłam mu wdzięczna. Sądząc po jego lekkim skinięciu głową, udało mi się. Naprawdę byłam wdzięczna, bo przecież wcale mi nie wierzył. Nie musiał tego robić, mógł zignorować moje obawy i powiedzieć Jo o wszystkim, o facecie z tatuażem z gwiazdą i moich podejrzeniach; nie zrobił tego jednak. Bo go o to poprosiłam, tak mi się przynajmniej wydawało, skoro sam nie był przekonany.
Naprawdę powinnam mu za to podziękować.
– Dobrze, jak sobie życzysz – odpowiedziała po chwili milczenia Jo, nadal tym sztucznie swobodnym tonem. Zaczynałam czuć się w jej towarzystwie coraz bardziej nieswojo. – Pozwólcie tylko, że nakarmię was przed drogą, dobrze? Przygotuję na szybko jakieś kanapki. Pijecie herbatę?
Chciałam pomóc, ale Jo najwyraźniej nie potrzebowała pomocy i nawet nie próbowała mnie przekonać, że będzie jej miło, jeśli potowarzyszę jej w kuchni, wobec czego postanowiłam przenieść się do salonu i poczekać na obiecany posiłek. Na miejscu zgarnęłam ze stolika część papierów i odłożyłam je na komodę, starając się zachować jakiś porządek, jeśli w ogóle można było o tym mówić w przypadku Jo. Po chwili poczułam na sobie czyjś wzrok; gdy odwróciłam się do wejścia na korytarz, zobaczyłam tam Jacka. Stał w drzwiach i opierał się o framugę, przyglądając mi się w zamyśleniu.
– Dzięki – mruknęłam, siadając na kanapie. – Wiem, że nie chciałeś tego robić.
– Jo chyba się na mnie obraziła – westchnął, po czym wszedł głębiej do pokoju. – Ale trudno, Jo to przeżyje, a ja z kolei muszę żyć z twoją manią prześladowczą. Naprawdę myślę, że trochę przesadzasz, złotko. Nawet jeśli to jest ten sam facet… Nawet jeśli znalazł się tutaj z naszego powodu… Może gdybym powiedział o tym Jo, potrafiłaby coś na to poradzić. Może by nam pomogła. A tak, możemy polegać tylko na sobie.
– To zazwyczaj nam wystarczało – zauważyłam ostrożnie. – Coś się w tej kwestii zmieniło?
– Tylko tyle, że choć znałem cię słabiej, wiedziałem, jakie podejmiesz decyzje – odparł ku mojemu zdziwieniu. – Wiedziałem, że mnie nie zostawisz, że zawsze spróbujesz mnie uratować. A przynajmniej wydawało mi się, że to wiedziałem. Ale od pewnego czasu mam wrażenie… Mam wrażenie, że nie jesteś ze mną szczera. Że nigdy nie przestajesz się w mojej obecności pilnować. Wiesz, to nie daje mi poczucia, że mogę ci ufać. Że mogę ci powierzyć moje życie. Jeśli to tylko moje wrażenie, po prostu mi to powiedz. Powiedz, że mogę ci ufać.
Wiedziałam, o co mu chodziło. Chciałam powiedzieć, że mógł mi ufać – bo naprawdę wierzyłam, że tak było. Ale nie potrafiłam być z nim całkiem szczera i rzeczywiście nie zachowywałam się w jego obecności szczerze. I, do diabła, cały czas chodziło o to samo. Bałam się, że coś mogło mi się przy nim stać, nie chciałam odkryć swoich uczuć i cały czas się pilnowałam, i cały czas przy nim grałam, udawałam, że to nic nie znaczyło. Nie wiedziałam tylko, że to tak bardzo było widać.
Z jednej strony nie miałam do niego pretensji, bo to przecież była moja wina, że nie potrafiłam rzucić się naprzód z zamkniętymi oczami, powiedzieć mu, co do niego czułam. A z drugiej, trochę jednak uważałam, że to była też jego wina. W końcu gdyby wtedy, w Portowym Mieście, nie powiedział mi, że mnie kochał, nie byłoby tego problemu. Ukrywanie moich uczuć byłoby nadal dziecinnie proste i nie miałabym tego dylematu, czy aby jednak nie powiedzieć mu prawdy. Więc w zasadzie jednak miałam powody, żeby być na niego zła. To on zepsuł relacje między nami, nie ja.
Chociaż on tylko starał się powiedzieć prawdę. To ja wszystko gmatwałam, prawda?
– Jack… Przecież wiesz, że nigdy nie zrobiłabym niczego przeciwko tobie ani nie pozwoliłabym, żeby coś ci się stało. – Świadomie użyłam takich właśnie słów. To zabawne, że udało mi się na głos zaprzeczyć moim uczuciom, a nie potrafiłam skłamać, mówiąc, że może mi ufać. Nie wiedziałam nawet do końca, czy to byłoby kłamstwo, ale wiedziałam, że i tak nie przeszłoby mi przez usta. – Nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Przez chwilę przyglądaliśmy się sobie w napięciu, a czekając na jego odpowiedź, pomyślałam nagle, że może to był ten moment. Może po prostu powinnam powiedzieć mu prawdę i mieć to z głowy. Może przestałby mieć obiekcje, gdybym przyznała się, że go kochałam? I może ja też wreszcie przestałabym czuć się tak, jakby ktoś rozdzierał mi serce na pół za każdym razem, gdy nasze spojrzenia się krzyżowały?
Nie, nie potrafiłam tego pojąć. Kiedy właściwie doszłam do takiego momentu? Kiedy zaczęłam czuć coś takiego, co kazało mi się czuć aż tak źle? To było dla mnie coś zupełnie nowego. I nie było to przyjemne doświadczenie.
– Jack, ja… – zaczęłam, nie do końca wiedząc, co dokładnie chciałam powiedzieć oprócz faktu, że w następującym potem zdaniu miała się zawrzeć cała prawda; nie zdążyłam jednak powiedzieć nic, bo w tej samej chwili do salonu wkroczyła Jo, niosąc na tacy talerz kanapek, trzy filiżanki i dzbanek z herbatą. Z rezygnacją usiadłam na fotelu, nieco zbyt łatwo rezygnując z tej rozmowy. No cóż, widocznie moja odwaga była skumulowana tylko na ten jeden moment, a później natychmiast mnie opuściła.
– Zjedzcie coś – powiedziała Jo z uśmiechem, najwyraźniej nie dostrzegając napięcia, jakie panowało między mną a Jackiem. Rozsiadła się na kanapie i zachęciła Jacka, by usiadł obok niej, po czym pochyliła się nad stolikiem i nalała herbaty do trzech filiżanek. – Posiłek dobrze wam zrobi przed podróżą. Może zaniesiecie też później coś twojej cioci, Dorothy?
– Tak, na pewno – odparłam z roztargnieniem, sięgając po kanapkę. Jack upił kilka łyków herbaty, skrzywił się, po czym też postanowił zagryźć ją chlebem. Najwyraźniej herbata nie była jego ulubionym napojem. – Jo… Ten sąsiad, któremu przeszkadzały strzały. Długo tutaj mieszka?
– Kto, August? – zapytała z rozbawieniem. – Nie pamiętam dokładnie, parę lat. Strzały przeszkadzają mu głównie dlatego, że jest byłym wojskowym.
Upiłam łyk herbaty, po czym z brzękiem odstawiłam filiżankę na spodek.
– Byłym? A dlaczego byłym?
– Bo przeszedł na emeryturę. – Wzruszyła ramionami. – Dlaczego właściwie o to pytasz?
– Twój sąsiad wydał się Dorothy… znajomy – dokończył Jack po chwili namysłu. Zacisnęłam mocno zęby. – Jakby już kiedyś go widziała.
– To chyba niemożliwe – zaśmiała się Jo. – Z tego co wiem, August nigdy nie był w Kansas ani w Nowym Jorku.
Upiłam kolejny łyk herbaty i dopiero po chwili, gdy gorący płyn spłynął mi gardłem do żołądka, zorientowałam się, co było nie tak. Nie tylko ja potrzebowałam chwili na zaskoczenie, kiedy bowiem już otwarłam usta, usłyszałam spokojny, ale podejrzliwy głos Jacka:
– Nie mówiliśmy ci nigdy, że Dorothy mieszkała w Nowym Jorku.
Po tych słowach w salonie na chwilę zapadła cisza. Pierwszy odrętwienie pokonał Jack, zrywając się ze swojego miejsca na kanapie i za pasa wyciągając sporych rozmiarów nóż. Jakby to w ogóle miało mu pomóc! Zerwałam się tuż za nim, w tej samej chwili jednak zakręciło mi się w głowie i musiałam podtrzymać się oparcia fotela, żeby nie stracić równowagi.
– Jack, no coś ty – zaniepokoiła się Jo, posyłając przestraszone spojrzenie w stronę trzymanego przez Jacka noża. – Przecież mnie znasz. Wiesz, że możesz mi ufać…
– Ostatnio przestałem szafować moim zaufaniem, Jo – przerwał jej Jack stanowczo, wyciągając nóż w jej stronę. Wątpiłam, by chciał jej zrobić krzywdę, a jednak miałam pewne obawy, widząc taką scenę. Zwłaszcza że po chwili zaczęła mi się dwoić przed oczami. – Więc może po prostu wyjaśnisz, skąd wiesz o Nowym Jorku i będziemy mogli spokojnie dopić herbatę…
Urwał, po czym potrząsnął głową, jakby próbował pozbyć się sprzed oczu jakiegoś widoku. Ręka ześlizgnęła mi się z oparcia fotela i niemalże straciłam równowagę; w ostatniej chwili klapnęłam z powrotem na fotel. Kręciło mi się w głowie i nagle zrobiło mi się trochę niedobrze. Najgorsze jednak było to, że nadal widziałam Jo i Jacka podwójnie i z każdą chwilą czułam się coraz bardziej abstrakcyjnie. Mój nieco zamroczony umysł powtarzał tylko jak mantrę Uciekać. Uciekać.
Dopiero po chwili udało mi się sformułować w miarę sensowną myśl, by dojść do tego, co właściwie się stało.
– Otruła nas – powiedziałam z trudem, wkładając dużo wysiłku w to, by poszczególne słowa nie brzmiały jak jakieś niezrozumiałe mamrotanie. – Ona nas otruła, Jack…
– Oj, zaraz tam otruła – przerwała mi z lekceważeniem Jo. Wstała z kanapy i obeszła ją dookoła, a ja nie spróbowałam jej zatrzymać, bo zwyczajnie nie byłam w stanie. Wtedy też nóż wypadł Jackowi z ręki i mężczyzna osunął się prosto na kanapę. Wyglądał naprawdę źle: był blady i miał zupełnie nieobecny wzrok. – Dosypałam wam jedynie odrobinę środka usypiającego do herbaty. Strasznie was przepraszam, ale nie mogłam pozwolić, żebyście teraz odjechali.
– Współpracujesz… z Czarownicą z Północy – wymamrotałam z trudem. Z całej siły walczyłam z opadającymi powiekami, które bardzo chciały odgrodzić mnie od świata zewnętrznego, i przegrywałam tę walkę. Głowę położyłam na oparciu fotela, tak bardzo mi ciążyła; próbowałam spojrzeć na Jacka, ale nie potrafiłam już zogniskować na nim wzroku. Właściwie na niczym nie potrafiłam, a obraz przed oczami rozmazywał mi się coraz bardziej. – Chcesz jej nas oddać…
– Nie miejcie mi tego za złe, Dorothy. – Głos Jo dobiegał mnie jakby zza ściany, tak bardzo był niewyraźny. Zamknęłam w końcu oczy w nadziei, że świat przestanie się wreszcie kręcić, ale niestety, nadal było mi niedobrze. A myślałam, że to mogło być ze sobą połączone. – Musicie zrozumieć, że ktoś taki jak ja potrzebuje czyjejś opieki. Nie jestem Jackiem, który potrafi się obronić przed każdym bandziorem. Kiedy odnalazła mnie Czarownica z Zachodu z propozycją współpracy… Nie mogłam odmówić, bo gdybym to zrobiła, ryzykowałabym własne życie.
– Zrobiłaś to specjalnie – wyszeptałam z trudem. – To przez ciebie Jack wylądował wtedy pod zamkiem Czarownicy z Zachodu…
– Obiecała mi, że nic mu się nie stanie. Kłamała – odpowiedziała Jo gorzko. – Ale to nie znaczy, że mogłabym się jej przeciwstawić, Dorothy. Poza tym… Potem ją zabiłaś, a do mnie zgłosiła się Clarissa. Potrzebowała kogoś, kto panowałby dla niej nad środkiem transportu z Oz na Ziemię i na odwrót. Bardzo chce was mieć.
– Niech zgadnę, też obiecała, że nas nie skrzywdzi? – zaszydziłam. – W zasadzie jesteś bardziej naiwna teraz, niż byłaś wtedy, Jo. Wtedy Jack dostał tylko baty… Tym razem nie przeżyjemy. Clarissa nas zabije… rozumiesz?
Nie słyszałam już odpowiedzi Jo. Ostatecznie ogarnęła mnie ciemność i musiałam stracić przytomność.
Ostatnią rzeczą, jaką pamiętałam, był towarzyszący mi lęk. Nie bałam się jednak o siebie.
Bałam się o Jacka.

***

Pierwszymi rzeczami, które poczułam po przebudzeniu, były niesamowity ból głowy i suchość w ustach. Poruszyłam szyją na wszystkie strony, ale ból nie ustąpił: pulsujący, dochodzący z potylicy, nie zamierzał dać za wygraną. Spróbowałam poruszyć czymś więcej niż tylko głową i właśnie wtedy zorientowałam się, że nie mogłam.
Bo byłam przywiązana. Do krzesła. Cholera jasna.
Rozejrzałam się dookoła, próbując zogniskować wzrok na czymkolwiek, bo nadal widziałam niewyraźnie. Zamrugałam kilkakrotnie oczami; pomogło, wreszcie udało mi się poznać, że nadal znajdowaliśmy się w salonie Jo, a obok mnie, przywiązany do drugiego krzesła, siedział Jack. Głowę miał spuszczoną na klatkę piersiową, więc albo nadal był nieprzytomny, albo nieprzytomnego udawał.
Powstrzymałam jęknięcie, które chciało się ze mnie wydobyć, bo pomyślałam, że może był tam ktoś jeszcze. Z pokoju panował półmrok; najwyraźniej było już bliżej końca dnia i powoli zapadała noc. Świetnie, ciekawe, ile czasu byłam nieprzytomna.
Te myśli zeszły jednak na dalszy plan, gdy usłyszałam czyjś głos. Chociaż w pokoju nie było nikogo oprócz mnie i Jacka, usłyszałam go wyraźnie, najpierw sam głos, jednostajny i niewyraźny, a w miarę, jak zaczęłam się na nim skupiać, zaczęłam rozróżniać też poszczególne wyrazy. Poznałam od razu, że to był głos Jo. Musiała być gdzieś niedaleko, najpewniej w korytarzu.
– Spanikowałam – usłyszałam następnie. – Chcieli wyjechać od razu, nie wiedziałam, co robić! Chyba coś podejrzewali…
– Trzeba było zadzwonić. – A tego głosu nie poznawałam. Założyłabym się, że należał do łysego faceta z tatuażem na przedramieniu, ale nie był na tyle charakterystyczny, by zapamiętać go z tej naszej jednej wymiany zdań sprzed tylu lat. – Clarissa chce ją mieć żywą, a tak? Nie będę przecież transportował nieprzytomnych zwłok, ktoś na pewno by w końcu zauważył.
– No to poczekaj, aż się przebudzą – odparła Jo z irytacją. – Ostatecznie macie czas, nie? Tornado do Emerald City będzie dopiero za tydzień.
Za tydzień? Za tydzień? Cholera. Dlaczego w takim razie Jo zasugerowała nam tornado na następny dzień i dokąd naprawdę prowadziło? Czy to było możliwe, że powiedziała nam o pierwszym lepszym tornadzie do Oz, bo podobno prowadziło ono na Południe, a ludzie Czarownicy z Północy chcieli dostać się bezpośrednio do Emerald City? A jeśli tak, to co to oznaczało?
Że Emerald City ostatecznie znalazło się w rękach Clarissy?
– Nie zostawię ich tu na tydzień – prychnął mężczyzna, z którym rozmawiała Jo. – Zachowałaś się bardzo samowolnie. Clarissa na pewno nie będzie zadowolona.
– Clarissa powinna być szczęśliwa, że w ogóle ich złapała – oświadczyła Jo, a mnie serce zabiło niespokojnie, jakbym dopiero po tych słowach domyśliła się, że byliśmy w niebezpieczeństwie. – Prawda jest taka, że wodzą ją za nos od samego początku. A to całe przejście na Ziemię…
– Naprawdę myślisz, że Clarissa nie wzięła tego pod uwagę? Przecież wiedziała, że Dorothy ma połówkę Klucza od Czarownicy z Zachodu. Clarissa miała plan awaryjny. Gdyby nam nie udało się jej schwytać, Dorothy Gale prędzej czy później i tak skończyłaby martwa. Dobrze jednak, że to stanie się dzięki nam, bo czeka mnie za to nagroda.
Może to była wina środka usypiającego, który chyba jeszcze nie do końca opuścił mój organizm, ale zupełnie nie rozumiałam, o czym oni mówili. Clarissa miała plan awaryjny? Że niby w jaki sposób miałam zginąć…? Najwyraźniej miał to być jakiś sposób nieobejmujący ingerencji ludzi Clarissy, więc jak? Tak sama z siebie miałam umrzeć?
Blefował, uznałam w końcu, odzyskując wreszcie odrobinę sprawności umysłu. Musiał blefować.
– Dorothy! – Dobiegł mnie nagle zduszony szept gdzieś z prawej strony. Odetchnęłam z ulgą, stwierdzając, że Jack wreszcie się obudził. Tym razem to on powinien przecież wymyślić dla nas jakiś plan ucieczki, bo gdyby nie on, wcale by nas tam nie było! – Wszystko w porządku, nic ci nie jest?
– Nie – odpowiedziałam, ignorując potworny ból głowy, będący chyba następstwem środka usypiającego. – Jack… ona jednak z nimi współpracuje.
Bardzo nie chciałam mówić „A nie mówiłam”, chociaż cisnęło mi się to na usta; Jack nie odpowiadał przez chwilę i wiedziałam, że nie miało to nic wspólnego z jego zranioną dumą, a raczej zawiedzionym zaufaniem. W końcu tak bardzo wierzył Jo i przekonywał mnie, że też powinnam jej uwierzyć.
– Musieli ją zmusić – mruknął w końcu. – Ale to nic, musimy się wydostać i jej też pomóc. Zdaje się, że Jo nie obszukała nas dokładnie i nadal mam przy sobie mój nóż.
– Gdzie? – wyrwało mi się bez sensu.
– W cholewce buta – odpowiedział Jack całkiem poważnie. – Spróbuję się uwolnić, ale w razie czego musisz odwrócić ich uwagę.
– Ale niby jak… – zaczęłam, ale w tej samej chwili głosy z korytarza zaczęły się przybliżać i po chwili Jo z nieznanym mi mężczyzną, którego nazywała wcześniej Augustem (ciekawe, czy to w ogóle było jego prawdziwe imię), pojawili się w drzwiach salonu i rozejrzeli uważnie po pokoju.
Nie było sensu udawać, że nadal byłam nieprzytomna, więc odpowiedziałam im hardym spojrzeniem, próbując udawać – ciekawe, z jakim skutkiem – że wcale się nie bałam. Facet z bliska wyglądał jeszcze bardziej znajomo: te głęboko osadzone oczy, wyraźnie zarysowane brwi, zbiegające się ku oczom i stanowiące tak wyraźną przeciwwagę dla świecącej łysiną głowy – to wszystko już kiedyś widziałam. Ale najlepiej pamiętałam ten tatuaż na przedramieniu w kształcie gwiazdy. Z bliska wydawał mi się jeszcze większy.
– Jack nadal się nie obudził? – Jo zmarszczyła brwi, zapewne przeczuwając jakiś przekręt. Wzruszyłam ramionami. – Więc do kogo mówiłaś?
– Do was – wypaliłam bez namysłu. – Chciałam, żeby wreszcie ktoś tu przyszedł i się mną zainteresował. Co to ma znaczyć, Jo?!
– Myślałam, że to oczywiste. – Nie znosiłam, kiedy traktowano mnie protekcjonalnie, a tak właśnie odzywała się do mnie w tamtej chwili Jo. Strasznie mnie to irytowało. – Przed wami dogadałam się z Czarownicą z Północy. To była tylko kwestia czasu, odkąd zginęła przez ciebie Czarownica z Zachodu…
– Dla niej też pracowałaś? – przerwałam jej z niedowierzaniem. – I co, to nie był przypadek, że Jack trafił wtedy prosto pod jej zamek?
– No nie – przyznała Jo, chociaż w jej oczach zobaczyłam coś w rodzaju poczucia winy. Może to był już jakiś początek: może wystarczyło odwołać się do jej wyrzutów sumienia. Najwyraźniej wciąż je miała. – To nie był przypadek, ale musisz mi uwierzyć, Dorothy, powiedziano mi wtedy, że włos nie spadnie mu z głowy. Gdybym wiedziała, co mu tam zrobią, nie posłałabym go tamtym tornadem…
– Ale teraz nie masz takich skrupułów, chociaż wiesz, że zginiemy, gdy tylko dotrzemy do Oz? – prychnęłam, znowu wchodząc jej w słowo. – A i wtedy… Myślę, że w gruncie rzeczy wiedziałaś, co stanie się z Jackiem, ale wolałaś nie usłyszeć tego na głos, bo czułaś się lepiej z tą pozorną niewiedzą. Nie musiałaś nic robić, bo przecież nie wiedziałaś, nie?
– Daruj, Dorothy, tę psychoanalizę – odparła Jo takim samym, niezbyt uprzejmym tonem. – To nie jest takie łatwe, mieszkać pomiędzy Oz a Ziemią, wiesz? Trudno jest utrzymać status quo. Mnie nie do końca się to udało, chociaż bardzo się staram. Na zlecenie Czarownicy przeprowadzam ludzi przez tornada, to wszystko. Nie wnikam, co dzieje się z nimi potem.
– Bardzo wygodnie – wtrąciłam. – Ale wiesz, co właściwie ci ludzie od Czarownicy robią na Ziemi, prawda? – Jej kolejne pełne niezrozumienia spojrzenie odebrałam jako zachętę. Przeniosłam wzrok na jej towarzysza.
– Naprawdę masz na imię August? – zapytałam nieprzyjaźnie. Skinął obojętnie głową.
– Owszem, a co?
– I na pewno mnie pamiętasz – dodałam po chwili, ignorując jego pytanie. – Najwyraźniej Clarissa ma za mało ludzi na Ziemi, skoro na taką akcję wysyła kogoś spalonego. Przecież ja cię znam. To ty zapukałeś do drzwi mojego domu w dniu, gdy mój wujek zginął w pożarze.
Jeśli Jack chciał odwrócenia uwagi, lepszego nie mógł dostać. Nic tak nie działało na odwrócenie czyjejś uwagi niż posądzenie go o morderstwo! Zadziałało i tym razem. W oczach Augusta błysnęło zainteresowanie.
– No tak. Henry Gale – przypomniał sobie. – To po tym domyśliliście się, że Jo z nami współpracuje?
Prawdę mówiąc, spodziewałam się wiele, tylko nie tego, że ten facet tak wprost przyzna się, że zabił mojego wujka. Przypuszczałam raczej, że będzie się wypierał, zarzekał, że nie miał z tym nic wspólnego, ale to? Tak mogli postępować tylko ludzie z Oz. Rozszerzyłam oczy.
– Między innymi – przyznałam. – Czyli to prawda, tak? Już wtedy byłam namierzana. I już wtedy interesowali się mną ludzie Clarissy…
– Wtedy właściwie interesowali się twoim wujkiem, ale owszem – przyznał łaskawie August. Nadal nie mogło mi się to pomieścić w głowie. Mój wujek zabity przez kogoś z Oz? Wyglądało na to, że w ogóle nie miało znaczenia, czy pojawiłam się tam dzięki zaprowadzeniu mnie przez ojca, czy nie. Najwyraźniej i tak byłam z Oz nierozerwalnie związana. – Od dawna mieliśmy cię na oku, Dorothy, ale Clarissa czekała na właściwy moment. Teraz podobno nadszedł… Nie wnikam. Ja muszę tylko odeskortować cię do Czarownicy. A co do twojego wujka… Podobno wiedział za dużo, więc musiał odejść. Clarissa twierdziła, że nigdy nie puściłby cię do Oz, gdyby żył.
Zamarłam, słysząc te słowa. Czy to było możliwe? Wujek zginął z powodu tej idiotycznej wizji? Clarissa chciała mieć mnie w Oz, a wujek najwyraźniej wiedział coś o przeszłości mojej i mamy, dlatego go zlikwidowali – żeby nie uniemożliwił mi powrotu do Emerald City? To było po prostu… niedorzeczne.
Pętla wokół mnie zacieśniała się coraz bardziej. Miałam wrażenie, że gdzie bym się nie obróciła, czekała na mnie kolejna osoba świetnie zorientowana w moim przeznaczeniu albo taka, która chciała mnie zabić.
– Zaraz, zaraz… Więc zabiłeś mojego wujka, żeby Clarissa mogła bez przeszkód sprowadzić mnie do Oz? – Nawet gdy mówiłam to na głos, brzmiało to niedorzecznie. – Zginął, bo za dużo wiedział, tak?!
Miałam nadzieję, że Jack zamierzał nas wkrótce uwolnić, bo powoli zaczynałam się denerwować. Wszystkim, także obecnością tego faceta, który mówił mi takie dziwne rzeczy. Miałam wrażenie, że nie wytrzymam kolejnego trzęsienia ziemi w moim życiu, które i tak było już wystarczająco pogmatwane i zawierało wystarczająco dużo tajemnic. Ile jeszcze informacji mogło mnie zaskoczyć?
Poza tym ta sytuacja wcale mi się nie podobała. Słyszałam, że Czarownica z Północy chciała mnie żywą i zapewne póki co nie groziła mi śmierć; ale co z Jackiem i ciocią? O nich przecież nie było mowy.
Potem jednak nadeszła odpowiedź Augusta i moje uwięzienie w domu Jo chwilowo zeszło na dalszy plan. Najwyraźniej moje życie jednak miało być niekończącym się pasmem niespodzianek, bo ku mojemu zdziwieniu usłyszałam:
– A kto powiedział, że twój wujek zginął, Dorothy? – August przez chwilę mierzył mnie rozbawionym spojrzeniem, najwyraźniej moja konsternacja mu się podobała, po czym dodał: – Ja wcale nie miałem za zadanie go zabić. Nie wiem, co stało się z nim później… Ale żył, kiedy transportowałem go do Oz.
No nie.
Tego już było zdecydowanie zbyt wiele.

14 komentarzy:

  1. Taka "kawa" do śniadania!!!
    Jednak napisze.."a nie mówiłam" xd. Zła Jo, zła xd. I czujność Jacka uśpiła na dobre i dosłownie. Ciekawi mnie jak oni się z tego wykaraskają, bo na razie wygląda na to, że mają przechlapane na całej linii. Pozostaje mi czekać na kolejny rozdział.
    P.S. Jesteś okrutna! Dlaczego Jo weszła w takiej chwili, no dlaczego? Moja romantyczna część cierpi :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ;)

      Haha, no brawo;) rzeczywiście, Jo udało się omotać Jacka;) rzeczywiście mają, ale jak to oni - nie byliby sobą, gdyby jakoś nie udało im się z tej sytuacji wydostać ;>

      No wiesz, w takiej chwili? To nie był czas i miejsce na takie rozmowy, ale spokojnie, już niedługo;)

      Całuję!

      Usuń
  2. Biedny Jack, kolejna osoba, na której się zawiódł! Jo musi mieć naprawdę niewielkie i bardzo niewrażliwe sumienie, skoro nie obchodziło jej, co się działo z ludźmi, po przeniesieniu ich do Oz. I naprawdę myślała, że Czarownica z Zachodu nic nie zrobi Jackowi? Chyba sama sobie to wmawiała...
    Co do Dorothy, to z jednej strony może się cieszyć - jej bliscy, których uznała za martwych, jednak żyją, chociaż nie mają się za dobrze. Czyli teraz trzeba jeszcze uratować wujka, ciekawe gdzie go Clarissa przetrzymuję.
    Mam nadzieję, że uda się Dorothy i Jackowi uciec i nie zapomną o ciotce. A Dee powinna już wyznać swoje uczucia, bo mogą zginąć w każdej chwili, a wtedy w piekle się bedzie smażyć, że tego nie zrobiła!
    Czekam na kolejny rozdział i życzę weny ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że raczej było jej tak wygodniej i w związku z tym wolała się oklamywac, choć tak naprawdę sama w to nie wierzyła. A Jack jest twardy, spokojnie;)

      Czy wujek jeszcze żyje, a jeśli tak, to w jakim jest stanie - to już inne pytanie...

      Spokojnie, o ciotce nie zapomną;) a do wyznania uczuć też już coraz bliżej, teraz to już praktycznie... trzy rozdziały? Śmignie, że nawet nie zauważysz kiedy xd

      Dziękuję i całuję!

      Usuń
  3. Condawiramurs s17 stycznia 2015 23:22

    Coz, chciałam,zeby dorothy nie miała racji, ale to wlasnie podejrzewalam... Pozniej podejrzewałam tez, ze ten faćet mogl przetransportować wujka do Oz, ale nie dziwie sie dorothy, ze mogła przezywać załamanie nerwowe. I tak uwazam,ze jest megasilna psychicznie, ze jeszcze funkcjonuje. Ciekawe. Jak teraz zareaguje ciotka...jak sie uwolnią, bo podejrzewam, ze jakos Jack tego dokona, skór nastepny rozdział ma podtytuł pościg-pewnie ludzi clarissy za nasza trojka xD mam nadzieje...eh, w kazdym razie troche dziwne by był, jakby naprawde az tak stracili uwagę, aby Jack zdołał sie uwolnić, ale mam nadzieje ze tgo dokona. I ze dorothy mu powie, ze go kocha bo mnie to zaczyna MOCNO frustrować. Jakbys nie wiedzala. Tak tylko przypominam...xD zastanawiam sie ez, czy rodzicie dorothy maja jakakolwiek szanse na to,ze sa żywi... Troche juz czasu minęło...no nic, z niecieprliwoscia czekam na cd i zaparszam na zapiski-condawiramurs.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, musiała być, w końcu jakoś trzeba było brnac w to dalej:) także.. Żadnych niespodzianek dla Ciebie :p ale może jeszcze mi się uda, kto wie. Słuszne podejrzenie, a co do reszty - dowiecie się z rozdziału;) Spokojnie, jak pisałam powyżej, teraz to już kwestia dwóch czy trzech rozdziałów ;p Oj no, ale przecież rodzice też nie siedzą bezczynnie i nie czekają, aż Dorothy ich uratuje xd

      Całuję!

      Usuń
  4. Ile ty jeszcze przewidujesz rozdziałów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja niewiele. Moja wyobraźnia natomiast ma inne plany xd tak realnie patrząc, obecnie stawialabym na jakieś 75, ale to jeszcze sto razy może ulec zmianie.

      Usuń
  5. Wow... Nie wiem co napisać Xd
    Jeżeli chodzi o Jo to... Jak na razie wyszła z niej straszna sucz (że się tak wyrażę), ale mam nadzieję, że może się jeszcze jakoś zrehabilituje. Polubiłam ją z początku, no!
    Wszystko ładnie pięknie, alejak Jack ma przepraszam bardzo zdobyć nuż z buta, kiedy ma związane ręce? Może to głupie pytanie, ale serio, tylko na to czekam, bo jak na razie sobie tego nie wyobrażam. Byłabym beznadziejnym zbiegiem... :P
    skoro Henry żyje, to chociaż nawet się jeszcze nie pojawił, może gdzieś w tym Oz umarł (wątpie), albo coś, to ja już sobie wyobrażam, że ma gdzieś na uboczu chatkę i zapuszcza brodę... :D
    Okej, podczas pisania tego komentarza sobie przeczytałam zapowiedź i DLACZEGO?! Nie Ruth! Niech umrze Jo, zrehabilituje się, ale nie Ruth!
    W każdym razie czekam na piątek/sobotę. Nie wiem co napisać, oprócz tego że zapowiedź mnie po prostu, że tak powiem zmiażdżyła... Matko, dlaczego?
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i się zrehabilituje, obiecać nie mogę;) ale wiadomo, że ze mną to nigdy nie wiadomo xd

      Może nie napisałam tego wystarczająco wprost, ale oni nie byli jakoś sophisticated związani, ręce mieli z przodu;) a w tych warunkach sądzę, że to możliwe, żeby sięgnąć do cholewki buta;)

      Zapuszcza brodę, haha, to dobre xd nie, Henry raczej nie zapuszcza brody, ale - o ile żyje oczywiście - na pewno dzieją się z nim różne ciekawe rzeczy xd

      Ale ona tam przecież jeszcze nie umiera ;p ja w każdym razie nie mogę nic obiecać, a czy jestem bezlitosnym człowiekiem, okaże się już wkrótce xd

      Całuję!

      Usuń
    2. Mam na dzieję, że tak... ale w sumie wszyscy nie muszą być dobrzy i wspaniali :P
      A ok, no chyba że tak.:) Już łatwiej to sobie wyobrazić :P
      Jeżeli chodzi o Henry'ego to jest naprawdę dużo możliwości. Może być u Clarissy, może już uciekł, a może nawet nie dotarł... a to w ogóle stwarza mnóstwo możliwości :)
      Mam nadzieję, że nie! :P A jak tak to będę niepocieszona, naprawdę. :(


      Usuń
    3. No nie muszą;) i u mnie zresztą rzadko tacy sa^^

      Zdecydowanie muszę to gdzieś poprawić w tekście xd

      ...które zamierzam wykorzystać xdd

      Cieszę się w takim razie, że polubiłas Ruth. Ruth też się cieszy ;>

      Usuń
  6. Ostatnio mam huśtawkę nastrojów, a każde opowiadanie ( nawet zakończenie mojego ) wprawia mnie w różne emocje. A Ty to już w ogóle! :)
    W każdym razie jestem wściekła na Jo za to, że okazała się taka fałszywa. Sądziłam na początku, że nasza dwójka znalazła w końcu sprzymierzeńca, a tu taka przykra niespodzianka, ale Dee już nauczyła się tyle, że potrafiła bezbłędnie stwierdzić, że Jo coś kombinuje. To Oz ją tego nauczyło, choć Jack stamtąd pochodzi i jakoś tak beztrosko do tego podszedł, ale głównie dlatego, że wierzył w dobre intencje Jo. Wcale mu się nie dziwię, przecież ta kobieta go uratowała, więc na pewno przez myśl mu nie przeszło, że może ona współpracować z wrogiem.
    No cóż, ludzie się zmieniają, zwłaszcza tacy jak Jo, która przecież należała do tych, co wiedzą o Oz. Ta kraina dla bezbronnej osoby, jak ona właśnie, musi stanowić poważne zagrożenie, jeśli się nie jest czarownicą lub Jackiem.Albo Dorothy, ale ona zawsze wyjdzie cało z każdej opresji, przynajmniej tak było do tej pory.
    I najwidoczniej Oz wcale nie jest tak nieznane, skoro i wujek Henry wiedział za dużo. Tak w ogóle to przypomniało mi się, że kieydś Czarownica z Zachodu jak więziła Dee wspomniała o jakimś gościu, który spędził w jej celi ładnych parę lat, wiec tak sobie pomyślałam, że to może chodzi o jej wujka? xD Ale mogę się mylić.
    No cóż, wyjaśnia się coś, niewiele, ale jednak. Przynajmniej teraz wiadomo, że nie tylko Dee i jej rodzice wiedzą o Oz, ale także wujek. Dziwię się jednak, że Ruth nic nie podejrzewała i wzięła Dorothy za wariatkę. Rozumiem jednak wszystko, ale porwanie ciotki? Śmiałam się, choć nie powinnam :D
    No to nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!
    Pozdrawiam i życzę Ci dużo weny, a także czasu, bo widzę, że masz go niewiele <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że akurat zakończenie wprawia, to się nie dziwię. Ale że mój tekst? No daj spokój ;p

      Ja myślę że jednak tego, że Jo współpracuje z Clarissa to się Dorothy absolutnie nie spodziewała;) a Jack chyba naprawdę chciał wierzyć, że mógł na Jo liczyć. Choćby ze względu na jego przeszłość:) a tak dla usprawiedliwienia Jo dodam, że Oz to faktycznie niebezpieczna kraina - z Jo mogłoby być różnie, gdyby nie zgodziła się pomagać Clarisse.

      Nie potwierdzam, nie zaprzeczam;)

      No bo to tajemnica była;) ale o tym później będzie jeszcze szerzej. A co do porwania... No cóż, reakcja Ruth była do przewidzenia, to co niby mieli zrobić? Xd to jedyne wyjście było xd

      Cieszę się w takim razie;) dzięki, jakaś gratisowa doba by się na pewno przydała xd Całuję!

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.