– Jack, jak ty wyrosłeś! Naprawdę minęło aż tyle
czasu? – zawołała Jo, stojąc jeszcze w progu i najwyraźniej zapominając na
chwilę o dobrych manierach. Przestąpiłam z nogi na nogę, rzucając stojącej z
tyłu cioci przepraszające spojrzenie. Wzruszyła ramionami, najwyraźniej sama
ciekawa, do kogo właściwie przyjechaliśmy.
Miałam poważne wątpliwości. To ta kobieta miała
nam pomóc w powrocie do Oz? Zupełnie nie wyglądała na poważnego naukowca, panią
meteorolog, takiego superspeca od tornad! Wyglądała raczej na zagubioną
dziewczynkę, która nie pamiętała nawet, gdzie rano położyła telefon.
Ale może byłam niesprawiedliwa i jedno nie
wykluczało drugiego?
– Owszem, jakieś… trzynaście lat? – poddał Jack
ze śmiechem. – Rzeczywiście mogłem się zmienić.
– Zmienić? – prychnęła Jo, a jej oczy pod wpływem
śmiechu zwęziły się do wąskich szparek. – Ty się nie zmieniłeś, Jack, ty
całkiem dorosłeś! Nie poznałabym cię, gdybym nie wiedziała, że to ty.
Wyglądało na to, że Jo nie tylko pomogła Jackowi
wrócić do Oz; zdawało mi się, że przy okazji też się z nim zaprzyjaźniła. Nie
mogło być mowy o zazdrości, skoro Jo była od niego dobre piętnaście lat
starsza, a gdy widzieli się ostatni raz, Jack był jeszcze chłopakiem; mimo
wszystko trochę mnie to dziwiło. Jak dużo czasu w takim razie ze sobą spędzili?
– Przepraszam was strasznie, że tak was trzymam
w progu – dodała po chwili z lekkim zażenowaniem. – Zupełnie straciłam głowę.
Wejdźcie, oczywiście, będziemy mogli spokojnie porozmawiać w środku.
Korytarz, w którym się znaleźliśmy, korelował z
zewnętrzną stroną domu: był tak samo zwyczajny i normalny, chociaż nie
wiedziałam, czego właściwie się spodziewałam. Ale raczej nie boazerii na
ścianach i parkietu, po którym przeszliśmy kawałek, by następnie trafić do
salonu. W przeciwieństwie do korytarza, panował tam spory bałagan: na kanapie i
stoliku do kawy, który stał między nią a dwoma fotelami, poniewierały się
papiery, a na meblach pod ścianą, głównie na komodzie i przeszklonej etażerce,
stało kilka pustych szklanek i talerzy. Widać było wyraźnie, że Jo nie dbała
specjalnie o porządek, chociaż dziwiło mnie trochę, że nie postarała się trochę
tego ogarnąć nawet wiedząc, że będzie miała gości.
– Zaraz tutaj trochę uprzątnę, żebyście mieli
gdzie usiąść… Wybaczcie nieporządek, ale nie potrafię pracować w innych
warunkach. – Zrobiła taki ruch, jakby chciała rzucić się do zabałaganionej
kanapy, potem jednak zmieniła zdanie i odwróciła się do nas. – No tak, nawet
jeszcze się z wami nie przywitałam, wybaczcie. Jestem Jo Baum.
To mówiąc, wyciągnęła rękę najpierw do cioci,
która też jej się przedstawiła, a następnie do mnie. Zawahałam się, ostatecznie
jednak podałam swoje nazwisko; w końcu chyba można jej było ufać, prawda? Nawet
nie mrugnęła jej powieka, jakby nie było to dla niej zaskoczeniem, ponieważ
jednak uważnie się w nią wpatrywałam, dostrzegłam nagły błysk w oku.
– Dorothy, co? – mruknęła, po czym rzuciła
znaczące spojrzenie Jackowi. – Chyba wpakowałeś się w coś ciekawego, nie, Jack?
Ale w sumie po tobie akurat mogłabym się tego spodziewać.
Jack rozłożył bezradnie ręce, pokazując chyba,
że nie miał na to wpływu. Nie no, jasne. Przecież wcale sam nie podjął decyzji
o towarzyszeniu mi, gdy znalazł mnie pod chatką Czarownicy ze Wschodu.
– Jak w ogóle sobie poradziłeś, gdy się
rozstaliśmy? – dodała Jo, chwilowo tracąc mną zainteresowanie. – Trochę się o
ciebie obawiałam, przyznaję. W końcu nie byłam w stu procentach pewna, gdzie
cię wyrzuci…
– W każdym razie nie tam, gdzie zakładaliśmy –
uciął lakonicznie Jack. Wyraźnie było widać, że nie chciał o tym mówić. W
oczach Jo mignęło coś na kształt poczucia winy i wcale jej się nie dziwiłam. W
końcu to ona wysłała go z powrotem do Oz. Gdyby nie ona, nigdy nie trafiłby
wtedy do Czarownicy z Zachodu.
Ale przecież Jo nie mogła o tym wiedzieć, więc
nie powinna się obwiniać.
Szybko odwróciła wzrok i zajęła się sprzątaniem,
co w jej wykonaniu wyglądało tak, że wszystkie papiery z sofy i foteli
wylądowały na podłodze. Już po chwili mieliśmy gdzie usiąść, a Jo biegła do
kuchni, by zaparzyć nam herbaty, chociaż wszyscy wołali za nią, żeby się nie kłopotała.
Gdy wróciła, już z tacą z dzbankiem, filiżankami i miseczką ciasteczek,
wreszcie usiadła i zaczęła zachowywać się w miarę normalnie.
Trochę bałam się tej rozmowy o tornadach, bo
przecież była przy tym ciocia, która w temacie była kompletnie zielona. Na
szczęście jednak na ciocię i jej pokerową twarz też można było liczyć.
– No więc, co tu w ogóle robicie? – zagadnęła
nas bowiem Jo z wyraźnym zainteresowaniem. Nalała nam herbaty i przesunęła
filiżanki w naszą stronę, żadne z nas jednak nie tknęło herbaty. – Dorothy, ty
chyba jesteś stąd, ale ty, Jack? Po co wróciłeś?
– To nie był… nasz wybór – odparł w końcu Jack,
zająknąwszy się tylko na chwilkę. Rzuciłam szybkie spojrzenie cioci, jej twarz
była jednak nieodgadniona i nie mogłam być pewna, że nie wyskoczy z czymś
głupim. – Uciekaliśmy. Ale teraz musimy wrócić, bo zostawiliśmy za sobą ludzi w
niebezpieczeństwie.
Widziałam, jak starannie ważył słowa, i
zastanowiłam się przelotnie, czy robił to tylko ze względu na ciocię Ruth, czy
po prostu nie chciał za bardzo wtajemniczać Jo w sprawy Oz. W końcu ona
przecież nigdy tam nie była, mogła nie wiedzieć dokładnie, co się tam działo.
– Zobaczymy, co da się zrobić. – Jo skinęła
głową i na szczęście nie zadała więcej pytań, na przykład tego, przed kim
dokładnie uciekaliśmy. Albo kogo tak naprawdę chcieliśmy ratować. – Nie mam tu,
na miejscu, sprzętu, który mógłby wam pomóc. Potrzebuję modeli pogodowych i
radaru Dopplera. Pojadę jutro do SPC i spróbuję się tego wszystkiego
dowiedzieć, mają tam wszystko, czego trzeba mi do takich badań. Tylko trochę to
potrwa, bo do Norman mam godzinę drogi samochodem.
– Ty przecież pracujesz w SPC, prawda? – podjął
Jack, marszcząc brwi. Jo skinęła głową. – W Centrum Prognoz Burzowych, dobrze
pamiętam? To nie bywasz tam codziennie?
– Bywam, ale w zasadzie mam nienormowany czas
pracy. – Jo wzruszyła ramionami. – Posłuchajcie, chętnie wam pomogę, to dla
mnie nic nowego, ale musicie skorzystać z mojej gościny. Zostańcie do czasu, aż
nie znajdziemy właściwego tornada, dobrze?
– Tak jakby… trochę nam się spieszy – mruknęłam.
– Nie chcę cię poganiać, oczywiście, bo doceniam, że nam pomagasz, ale sama
rozumiesz… Od tego, czy wrócimy, mogą zależeć życia bliskich nam osób.
Jo przytaknęła, po czym spojrzała na zegarek.
Przez chwilę się zastanawiała, aż w końcu kiwnęła głową, jakby podjęła jakąś
decyzję.
– Dobrze, w takim razie zaraz tam pojadę.
Powinnam zdążyć, a przynajmniej będziemy już dzisiaj mieć jakieś dane –
zawyrokowała w końcu. – Zaraz pokażę wam pokoje gościnne. Rozgośćcie się,
czujcie się jak u siebie, zjedzcie coś, jeśli jesteście głodni, a ja powinnam
szybko wrócić. Trudno, najwyraźniej uznacie, że jestem beznadziejną gospodynią…
– Beznadziejną? Daj spokój. – Jack uśmiechnął
się do niej ciepło, aż zrobiło mi się przykro, że do mnie już się tak nie
uśmiechał. – Jesteś najlepsza na świecie. Zawsze można na ciebie liczyć, Jo!
Dzięki, naprawdę nie wiesz, jak bardzo nas ratujesz.
Jo przygotowała dla nas dwie sypialnie z tyłu
domu, w których kazała nam się rozgościć. Nie wiedziałam, jak wyglądała ta
Jacka, ale moja i cioci była bardzo przyjemna: miała szerokie, podwójne łóżko,
dwa stoliki nocne z lampkami, komodę i szafę z przeszklonymi drzwiami, wszystko
to utrzymane w nowoczesnym stylu, ale całkiem przyjemnym dla oka, w łagodnych
beżach i kolorze lila. Okno pokoju
wychodziło na tyły domu, na których znajdowało się sporych rozmiarów podwórko,
kończące się szeregiem drzew w pewnej od nas odległości; sprawdziłam to już
właściwie odruchowo, bo ostatnie wydarzenia nauczyły mnie, żeby zawsze zawczasu
znaleźć sobie drogę ucieczki. Tędy uciec nie byłoby trudno: ostatecznie pokój
znajdował się na niskim parterze, tak, że z okna miałam najwyżej trzy i pół
stopy do ziemi.
– Położę się trochę spać, ta droga strasznie
mnie zmęczyła. – Ciocia ziewnęła, po czym usiadła na łóżku, a ja posłałam jej
zatroskane spojrzenie. Wiedziałam, że nie była dobrym kierowcą i nie lubiła
prowadzić, a mimo to zmusiliśmy ją do pokonania tej trasy. Ale przecież nie
mieliśmy innego wyjścia. – A potem może wreszcie wytłumaczycie mi, co właściwie
tutaj robimy, Dee? Wiem, co mówiłaś, ale musisz też zrozumieć mnie. Nie
potrafię sobie wyobrazić, w jaki sposób z waszymi kłopotami może pomóc wam
kobieta pracująca w SPC.
No jasne, wcale jej się nie dziwiłam. Ja na jej
miejscu też bym nie rozumiała.
– Śpij – odparłam więc, odsuwając się od okna. –
Nie będę ci przeszkadzać. A potem, jak odpoczniesz… Potem porozmawiamy.
Wiedziałam przecież, że to nie mogło tak trwać w
nieskończoność. Musiałam w końcu coś jej dać. Cokolwiek.
Wyszłam z sypialni, cicho zamykając za sobą
drzwi, po czym wąskim korytarzykiem skierowałam się z powrotem w stronę salonu.
Nie chciałam im przeszkadzać, naprawdę, ale jednak wkroczyłam do pomieszczenia
akurat w momencie, gdy Jack i Jo rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami,
stojąc blisko siebie na środku pokoju. Zatrzymałam się odruchowo w wejściu,
wahając się, czy wejść do środka, ale właśnie wtedy padło na mnie najpierw
spojrzenie Jacka, a potem, za nim, zerknęła na mnie również Jo.
– Chodź do nas, Dorothy. Jestem ciebie bardzo
ciekawa – powiedziała wprost. Nawet nie zdziwiło mnie już takie otwarte
stawanie spraw. Zrobiłam kilka kroków przed siebie, aby ostatecznie stanąć obok
nich. – Jak ma się twoja ciocia?
– Była zmęczona, więc położyła się spać –
wyjaśniłam. Nie wiedziałam, czemu, ale czułam w stosunku do niej jakiś dystans.
To chyba brało się z tego, że jej po prostu nie ufałam. I byłam niemalże pewna,
że to nie miało nic wspólnego z Jackiem. – Dziękujemy za gościnę, Jo. Ostatnie
dni były… naprawdę ciężkie.
– Właśnie widzę. – Głową wskazała moje
zabandażowane ramię. – Boli? Potrzebujesz jakichś środków przeciwbólowych?
– Nie, już jest dobrze. Ale dzięki – odparłam
pospiesznie.
– Odpocznijcie trochę, jeśli zdołacie –
zaproponowała, rzucając mi dziwne spojrzenie. Nie podobało mi się. – Wrócę jak
najszybciej i mam nadzieję, że będę wtedy coś dla was miała. Czasami
poszukiwania tornada mogą potrwać parę dni, ale jeśli nie boicie się przejechać
parę mil, to na pewno będziemy mieli większy wybór.
Jo nie chciała już słuchać dalszych podziękowań,
zaczęła więc zbierać się do wyjścia, a po chwili zostałam z Jackiem sama w
salonie. Cieszyłam się, że jego znajoma była na tyle taktowna, by nie wypytywać
mnie o to wszystko, co było związane z Dorothy Gale. Nie zdziwiłabym się, gdyby
tak zrobiła; ostatecznie jej prapradziadek pisał o mnie książki. Nie miałam
jednak ochoty na wałkowanie tego tematu po raz setny. Miałam wrażenie, że Jo to
zrozumiała.
Wiedziałam, że powinnam się ewakuować, kiedy
tylko zostałam sama z Jackiem; zrobiłam nawet krok w stronę korytarza, jakbym
chciała się wycofać, chociaż prawdopodobnie nie byłoby kolejnych kroków. Jack
jednak dwoma susami pokonał dystans, który nas dzielił, po czym chwycił mnie za
ramię, osadzając mnie tym w miejscu. Nawet gdybym chciała, nie byłabym w tamtej
chwili w stanie się ruszyć. Ciekawe, czy o tym wiedział, czy po prostu zrobił
to, co kazał mu zrobić odruch.
– Dorothy… Zaczekaj. Powiedz mi, co zamierzasz
zrobić ze swoją ciocią? – zapytał, dzięki czemu z serca spadł mi spory ciężar.
W końcu obawiałam się poważniejszych tematów. – Co chcesz jej powiedzieć.
– Wszystko. – Wzruszyłam ramionami; miałam
nadzieję, że ten gest sprawi, że Jack mnie puści, ale tak się nie stało. Jego
dłoń nadal parzyła mnie przez materiał koszulki. – Jack, chyba rozumiesz, że
musimy ją wziąć ze sobą. Ona nie może zostać sama na Ziemi.
– Wiem, też właśnie o tym myślałem, dlatego
chciałem cię o to zapytać. – Kiwnął głową. – Boję się, że tutaj mogłoby jej się
coś stać. Nie wiem, ile jej powiedziałaś, ale sądząc po tym, jaka jest
spokojna, niewiele… Wiesz, że trzeba będzie jej to jakoś wytłumaczyć.
– Wiem, tylko nie mam pojęcia, jak –
westchnęłam. – Wiem, co sama czułam, gdy pierwszy raz znalazłam się w Oz, i to
nie było nic dobrego. Jasne, ciocia będzie miała łatwiej, bo wszystko jej
wyjaśnimy, ale mimo wszystko… Naprawdę dużo czasu minęło, zanim uwierzyłam, że
to było prawdziwe.
– Z wami, Ziemianami, tak to zwykle jest –
zaśmiał się, a jego głęboki głos poczułam gdzieś głęboko w sobie. Jakby przez
jego dłoń trzymającą moje ramię przenikał prosto do mnie. – Jesteście zbyt
racjonalni. Niczego nie przyjmujecie na wiarę.
– Może to dlatego, że żyjemy w świecie bez magii
– odgryzłam się natychmiast. – Słuchaj, nie wiem, coś wykombinuję po drodze,
ale na razie dajmy jej jeszcze chwilę spokoju, dobrze? Niech się wyśpi. A co do
ciebie… Właściwie miałabym do ciebie prośbę.
Jack spojrzał na mnie pytająco, a mnie zakręciło
się w głowie od tej jego bliskości. I znowu zapomniałam, że miałam być na niego
zła. Miałam być wkurzona o Annabelle, miałam trzymać go na dystans i udawać, że
nic do niego nie czułam, tymczasem stałam tak blisko, że wystarczyłoby lekkie
przechylenie ciała, by ustami dotknąć jego ust, i wpatrywałam się w niego jak
zahipnotyzowana. To niemożliwe, żeby on nie wiedział, co do niego czułam.
Robiłam z siebie taką idiotkę, że to po prostu musiało być ogólnie widoczne.
– Naucz mnie strzelać – wypaliłam więc pierwsze,
co przyszło mi na myśl. Ale chociaż w tamtej chwili zabrzmiało spontanicznie,
naprawdę myślałam nad tym już od pewnego czasu.
Uśmiech Jacka stał się jeszcze szerszy. Siłą
zmusiłam się do pozostania na miejscu, bo gdy zobaczyłam ten szelmowski błysk w
jego szarych oczach, znowu poczułam tę idiotyczną chęć, żeby go pocałować. A
niech go wszyscy diabli, naprawdę musiał tak dobrze wyglądać z tymi
rozczochranymi, ciemnymi włosami i lekkim zarostem? Może gdyby nie wyglądał aż
tak dobrze, nie kochałabym go tak mocno?
Hmm… Szczerze w to wątpiłam.
– Dorothy Gale z pistoletem w ręku? – poddał z
rozbawieniem. – Chętnie to zobaczę. Chodźmy.
Bardzo szybko pożałowałam tej decyzji o nauce
strzelania. Właściwie już wtedy, gdy zorientowałam się, że Jack prowadził mnie
poza dom, w kierunku linii drzew, które widziałam z okna mojej sypialni. Jasne,
potrzebowaliśmy spokoju i przestrzeni.
Ale to przecież oznaczało, że znowu zostawałam
sam na sam z Jackiem, i to nie wiadomo, jak długo.
***
Byłam beznadziejna.
To jedno nie ulegało wątpliwościom po pół
godziny ćwiczeń. Jack zabrał z domu pistolet Jo, wymawiając się, że jest
bardziej poręczny, zwłaszcza dla kobiecej ręki, podejrzewałam jednak, że
chodziło raczej o to, by do jego broni oszczędzać naboje. Nieważne jednak, ile
naboi bym zużyła – dwa kilo czy dwie sztuki – i tak byłoby to pieprzone marnotrawstwo
kul.
– Stań pewnie na nogach – instruował mnie po raz
setny Jack, skacząc wokół mnie jak idiota. – Jeśli będziesz czuć się pewniej,
stań w lekkim rozkroku. Kontroluj oddech.
– A co mi pomoże oddech, skoro trzęsą mi się
ręce? – prychnęłam. Zawsze wiedziałam, że byłam stworzona do walki wręcz, nie
do strzelania, i szybko doszłam do wniosku, że to był głupi pomysł. Jackowi
jednak najwyraźniej się podobał, dla niego to był dowód, że zamierzałam dbać o
swoje bezpieczeństwo. – Boję się tego pieprzonego pistoletu, rozumiesz?
– Bo głupia jesteś – odpowiedział wprost, na co
rzuciłam mu wkurzone spojrzenie. Tylko Jack tak potrafił: w jednej chwili był
czuły i mówił, że mnie kocha, a w następnej wyzywał od idiotek. – O ile nie
wycelujesz lufą w siebie, nic ci się nie stanie, złotko. Daj spokój, nawet
odrzut w tym pistolecie nie jest taki duży. W moich jest dużo większy.
O, w to akurat nie wątpiłam. Kolejny powód, by
trzymać się z daleka od broni palnej.
Złożyłam się do kolejnego strzału, usiłując
ignorować kolejne uwagi Jacka, by nie szarpać za spust i nie zamykać oczu przy
strzelaniu (zdarzyło mi się tylko raz, naprawdę). Celem było stojące niedaleko
drzewo, które dzięki temu, że obrałam je za cel, było najbezpieczniejszym
drzewem w tym zagajniku. Reszta, zwłaszcza ta w promieniu kilku stóp, miała się
już dużo gorzej.
Posłałam kolejną kulę gdzieś w świat, po czym
westchnęłam ciężko i usiadłam na trawie między drzewami. W zagajniku było cicho
i spokojnie, drzewa osłaniały nas przed widokiem z okien domów przy ulicy,
tłumiły też trochę dźwięki. Rzuciłam pistolet na trawę i spojrzałam z
frustracją na Jacka, który po chwili z pełnym rozbawienia uśmieszkiem usiadł
obok mnie. Miałam szczerą ochotę go walnąć.
– Jesteś beznadziejna – powiedział, opierając
się plecami o pień najbliższego drzewa. Skinęłam głową.
– Wiem – potwierdziłam samokrytycznie. – I chyba
zawsze już tak będzie. Prawda jest taka, że nigdy nie lubiłam broni palnej.
– Ale w Oz się przydaje, więc mimo to powinnaś
umieć jej używać. – Miał rację, stąd wzięła się ta moja prośba. – Nie mam pojęcia,
jakim cudem postrzeliłaś Czarownicę ze Wschodu wtedy, w chatce Annabelle.
Wzruszyłam ramionami. Szczęście początkującego?
– Nie wiem. Wydaje mi się, że czasami po prostu
robimy rzeczy, których byśmy się po sobie nie spodziewali, nawet te, których
robić nie umiemy, po prostu dlatego, że musimy. – Wyciągnęłam przed siebie nogi
i podrapałam się w opatrunek, nadal przykrywający moje ramię. Jack przyglądał
mi się uważnie, w napięciu.
– Myślisz, że ludzie się zmieniają, Dorothy? –
zapytał po chwili całkiem poważnie. Zabrakło mi oddechu, gdy to usłyszałam, bo
od razu pomyślałam o sobie: o tym, jak bardzo zmieniłam się od czasu, gdy
zniknęłam z Nowego Jorku. Dopiero gdy po chwili się opanowałam i podniosłam
wzrok, by odpowiedzieć, zrozumiałam, że Jack nie miał na myśli mnie.
– Oczywiście, że się zmieniają – potwierdziłam.
– Gdyby tak nie było, bylibyśmy bardzo nudni, nie uważasz?
– W takim razie chyba żadne z nas nie jest nudne
– zaśmiał się. – Wiesz, Dorothy… W takie dni jak te, kiedy rano musimy przed
kimś uciekać, a wieczorem szukać kolejnego sposobu na uratowanie życia, nie mam
czasu na myślenie o tym, dlatego nie lubię takich chwil. Takich, kiedy
mam czas, by usiąść i się nad tym wszystkim zastanowić, bo nie zawsze podoba mi
się to, co widzę. Wiesz, że to twoja wina? Że przez ciebie się zmieniłem?
Prychnęłam, spoglądając na niego z
niedowierzaniem. Że niby ja? A co mnie było do tego? Absolutnie nie zauważyłam,
żebym miała na niego jakikolwiek wpływ. To znaczy, oczywiście, na mnie samej
może i mu zależało – o ile to nie były tylko słowa, biorąc pod uwagę Annabelle
– ale poza tym? Skąd.
– Nie przewracaj oczami, bo to prawda. – Jack
westchnął i zamilkł na moment, a ja czekałam cierpliwie, aż będzie kontynuował
temat. – Wiesz, czym martwiłem się, zanim cię poznałem? Kiedy uda mi się zabić
kolejną czarownicę. Jak znaleźć tę jedną, konkretną, na którą tyle czasu
polowałem, i jak ją zabić, a potem jak zdobyć kolejne zlecenie. Gdzie pojechać
później. Ewentualnie jeszcze jak
oczyścić swoje imię i sprawić, żebym nie był dłużej poszukiwany w Oz. Nie
obchodzili mnie inni ludzie, Dorothy, nie obchodziły mnie sprawy państwowe… To
znaczy, jasne, zabijałem czarownice dla ludzi, ale robiłem to też dla siebie.
Chyba głównie. To był mój sposób na ucieczkę, wiesz? Dopiero ty pokazałaś mi,
jak należy stawiać czoła problemom.
– Daj spokój – prychnęłam; to wszystko brzmiało,
jak dla mnie, niedorzecznie. – Zapomniałeś, kim jestem? To ja uciekałam przed
Czarownicą, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, a to ty próbowałeś ją zabić. Wybacz,
ale to nie wyglądało, jakbyś nie stawiał czoła problemom.
– Przecież to było tylko odwrócenie uwagi. –
Wzruszył ramionami. – To ty pokazałaś mi, że należy troszczyć się o coś więcej
niż własny, wygodny byt. Jeszcze kiedy jechałem do Emerald City, myślałem, że
rozplączę cały ten problem ze mną jako wrogiem Czarnoksiężnika, ale chodziło mi
tylko o moje własne dobro. Żebym mógł sobie spokojnie żyć. Podróżować. Polować
na czarownice. To tobie zawsze chodziło o coś więcej.
– O powrót do domu – zaprotestowałam. Pokręcił
głową.
– Bo to tylko na początku wydawało się takie
proste, złotko. Ale kiedy tylko dowiedziałaś się o twoich rodzicach… Widziałem,
że zawiesiłaś to wszystko na kołku, żeby im pomóc. A potem zdobyłaś połówkę
Klucza, ale mimo to postanowiłaś kontynuować podróż na Południe. Tak nie
zachowuje się osoba, która myśli tylko o sobie. I gdzieś po drodze ja też
przestałem, wiesz? Gdzieś po drodze ja też dałem się w to wszystko wciągnąć,
dałem się przekonać, że liczy się coś więcej niż tylko moja wygoda. Że trzeba
pomóc twoim rodzicom, mojemu ojcu, mieszkańcom Emerald City i całego Oz,
powstrzymać Czarownicę, przywrócić porządek. A to wszystko przez ciebie. Gdybym
nie zobaczył tego w tobie, sam pewnie nigdy nie zacząłbym o tym myśleć.
Przyglądałam mu się z zastanowieniem, dochodząc
do wniosku, że nigdy o nim w ten sposób nie myślałam. Nigdy nie przyszło mi do
głowy, że podróże Jacka po Oz w poszukiwaniu kolejnych złych czarownic były
jego sposobem na ucieczkę od rzeczywistości i problemów, które przecież czaiły
się wszędzie. Nigdy nawet nie przeszło mi przez myśl, że on po prostu bardzo
się starał, żeby się nie zaangażować.
– Myślę, że to dlatego, że twój ojciec jednak
cię skrzywdził, Jack – odparłam po namyśle, choć wiedziałam, że mógł się
obrazić o taką pseudoanalizę. – Jakkolwiek nie chciałbyś tego przyznać, musiał
cię skrzywdzić, wysyłając cię samego na Ziemię. Uciekałeś od tego, nie chciałeś
się ponownie zaangażować, bo bałeś się, że to mogłoby się powtórzyć.
– I powtórzyło się – dodał w zamyśleniu. Te
słowa były dla mnie jak uderzenie obuchem w głowę.
– Jak to?
– Może masz rację, może faktycznie próbowałem
się chronić. A potem się otworzyłem i dałem się skrzywdzić. Tobie, w Portowym
Mieście – wyjaśnił, i cieszyłam się, że siedziałam, bo nogi nagle zrobiły mi
się miękkie, a nie chciałam pokazywać po sobie słabości. Nie jemu. – I teraz. W
zasadzie cały czas ci na to pozwalam.
Przez moment żadne z nas nie mówiło nic; Jack
wpatrywał się we mnie, ale w jego wzroku nie było oczekiwania, jakby wcale nie
spodziewał się po mnie odpowiedzi, a ja po prostu nie wiedziałam, co zrobić i
którym uczuciom dać dojść do głosu. W końcu czułam przecież okropny żal, że go
wtedy tak potraktowałam, żałowałam go, ale przede wszystkim wyzywałam się od
idiotek, które potrafiły jedynie na siłę się unieszczęśliwiać. Ale poza tym…
Poza tym byłam wściekła.
– Wiesz co? – prychnęłam więc, podnosząc się
gwałtownie na nogi i kilkoma ruchami otrzepując spodnie. – Wcale to nie robi na
mnie wrażenia, bo wiem, że to tylko słowa. To nic dla ciebie nie znaczy!
Chciałam go wyminąć, żeby odejść i wrócić do
domu, ale Jack zatrzymał mnie, chwytając mnie za przedramię i osadzając w
miejscu, choć nawet nie podniósł się z ziemi. Spojrzałam w dół, by stwierdzić,
że na jego przystojnej twarzy malowało się napięcie; szare oczy patrzyły na
mnie czujnie, jakby Jack czegoś się domyślał, a usta miał szczelnie zaciśnięte,
zamienione w wąską linię. Nie podobał mi się ten zdecydowany wyraz jego twarzy.
Naprawdę miałam wrażenie, że po tych moich
słowach zaczął się wreszcie domyślać, dlaczego tak wybuchłam i czemu tak bardzo
zabolała mnie obecność Annabelle w jego pokoju; machnęłam na to mentalnie ręką.
Tego po prostu nie dało się dłużej ukryć. W końcu nawet moja matka i ciocia
domyślały się, co do niego czułam. Jack musiałby być ślepy, żeby tego nie
widzieć.
– Dlaczego tak mówisz, złotko? Masz o mnie aż
tak złe zdanie? – Łagodny ton głosu, którego wobec mnie użył, dziwnie
kontrastowały z tym zaciętym wyrazem twarzy. Potrząsnęłam głową.
– Nie chcę tego robić, Jack. Po prostu daj
spokój!
– Nie rozumiesz, że nie mogę? Przestańmy się
wreszcie kłócić, proszę. – O dziwo, nadal był spokojny. – Mam tego serdecznie
dość. Naprawdę myślisz, że ja nie mam uczuć, Dorothy? Że nic nie czuję?
Naprawdę myślisz, że to, co powiedziałem ci w Portowym Mieście, to były tylko
słowa? Dlaczego, do diabła, tak surowo mnie osądzasz?
– Bo spędziłeś noc z Annabelle, Jack! – Nie
wytrzymałam, w końcu wyszarpnęłam rękę, a on nie próbował mnie zatrzymać. Nie
odeszłam jednak; nie skończyłam jeszcze krzyczeć. – Nie możesz tak robić,
wiesz? Niezależnie od tego, co ci odpowiedziałam, nie możesz mówić dziewczynie,
że ją kochasz, a zaraz potem spędzać noc z inną…!
Wreszcie wstał z ziemi, pewnie źle mu się na
mnie patrzyło w górę. Cofnęłam się o krok, nie potrafiłam jednak odejść, wbrew
zdrowemu rozsądkowi, który kazał mi uciekać, gdzie pieprz rośnie, nie
potrafiłam bardziej się od niego oddalić. A równocześnie nie potrafiłam też do
niego podejść i zwyczajnie się przytulić albo go pocałować. Jack twierdził, że go
raniłam? Świetnie, wobec tego było nas dwoje. Bo wyglądało na to, że najlepiej
wychodziło mi ranienie siebie samej.
– Do diabła, Dorothy, ile razy mam ci to
powtarzać?! – Zaczął iść w moim kierunku, więc zrobiłam kolejne kilka kroków do
tyłu, nie przejmując się już tym, jak on to odbierze. Nie mogłam na to
pozwolić. Po prostu nie mogłam! – Nie byłem z Annabelle! Nie byłem z nią od
czasu, gdy zerwałem zaręczyny, na miłość boską! W ogóle się z nią nie
widziałem, odkąd wróciliśmy do Emerald City…!
– Ja ją widziałam, Jack! – krzyknęłam nieco
histerycznie, bo mimo wszystko był coraz bliżej. Widząc, że się cofałam,
zatrzymał się wprawdzie, ale jednak był bliżej mnie. I musiałam bardzo
starannie pilnować tego dystansu. – Widziałam, jak wychodziła z twojego pokoju w
środku nocy! Wybacz, ale nie wmówisz mi, że nie wiedziałeś, że tam była…!
Zrobił ostatni krok i zanim zdążyłam się
zorientować, był już przy mnie. Chwycił mnie za ramię i do siebie przyciągnął,
a ja w panice spróbowałam się wyrwać; nie dało to jednak pożądanego rezultatu.
Twarz Jacka znalazła się nagle tak blisko mojej, że musiałam wstrzymać oddech.
– Puść mnie! – krzyknęłam histerycznie, po czym
wznowiłam próby wyswobodzenia się z jego uścisku. Wiedziałam, że szarpiąc się
bez sensu, zachowywałam się jak poroniona, nie potrafiłam już jednak przestać,
zupełnie jakby panika mnie zaślepiła. Tym razem jednak Jack był twardy i nie
popuścił.
– Dorothy, uspokój się – syknął mi do ucha;
kiedy i to nie poskutkowało, odwrócił mnie do siebie plecami i ponownie do siebie
przyciągnął, chwytając mnie za ręce i unieruchamiając je przy moim brzuchu.
Plecami oparłam się o jego klatkę piersiową, co pozwoliło mi odkryć, jak
nierówny miał oddech. – O niczym nie wiedziałem. Nawet jeśli tam była, w mojej
sypialni, przysięgam, Dorothy, że o tym nie wiedziałem. Spałem całą noc.
– Masz za lekki sen, żeby ktoś mógł wejść do
twojej sypialni niezauważony – odparłam zaskakująco trzeźwo jak na sytuację, w
której się znajdowałam. Wyczułam, że Jack wzruszył ramionami.
– Dorothy, musisz przestać to robić. Naprawdę
nie wiem, jak to się mogło stać, może miałem cięższy sen niż zwykle, bo
myślałem, że w Emerald City będziemy wreszcie bezpieczni i odpuściłem? Nie
wiem. Wiem tyle: jeśli rzeczywiście się nie myliłaś i Annabelle była w mojej
sypialni, to nie była ze mną. Spałem i nic nawet o tym nie wiedziałem. Pierwsze
słyszę o tym od ciebie!
Nadal miałam trudności z oddychaniem; nie bałam
się jednak o swoje zdrowie, wiedziałam aż za dobrze, że to była wina Jacka i
jego rozpraszającej bliskości. Jego twarz znajdowała się tuż przy mojej; jego
oddech drażnił mi skórę na uchu i policzku, a plecy zdawały się płonąć od jego
bliskości. Cholera jasna. Naprawdę wpakowałam się w sytuację bez wyjścia.
– Ale po co w takim razie miałaby u ciebie być?
– zapytałam, starając się z całych sił zachować resztki trzeźwości umysłu. – Po
co weszłaby do twojej sypialni, skoro nawet cię nie obudziła?
– Nie mam pojęcia – odparł Jack z irytacją i
nagle pomyślałam, że on mówił prawdę. To było takie oczywiste. Przecież gdyby
kłamał, wymyśliłby jakąś przekonującą wymówkę, która wyjaśniłaby mi tę
sytuację; uparte powtarzanie, że nie wiedział, co Annabelle robiła w jego
sypialni, nie przysparzało mu mojego zaufania, a Jack był wystarczająco
inteligentny, żeby to wiedzieć. Wniosek był tylko jeden. On naprawdę nie
kłamał. – Mam pomysł. Może jak wrócimy do Oz, znajdziemy ją i o to zapytamy,
co?
Wiedziałam doskonale, że to było tylko takie
gadanie, skoro nie mieliśmy pojęcia, co zastaniemy po powrocie do Oz i gdzie
moglibyśmy znaleźć wtedy Annabelle, pokiwałam jednak głową. Nie miałam sił
dłużej się z nim kłócić, zwłaszcza skoro właśnie uznałam, że on jednak mógł
mówić szczerze.
– Dobrze – odpowiedziałam więc. Jack pochylił
się nade mną jeszcze bardziej.
– To znaczy, że mi wierzysz, złotko?
– Tak, to znaczy, że ci wierzę – odparłam przez
zaciśnięte gardło. Jack zaśmiał mi się prosto do ucha.
– To świetnie. I co teraz?
Od kontynuowania tej rozmowy wybawił mnie dźwięk
silnika zajeżdżającego właśnie na podjazd pod domem samochodu. Z ulgą wyswobodziłam
się z ramion Jacka, a on nie protestował, choć widziałam, że miał na to ochotę.
Równie dobrze jak ja wiedział, że trzeba było wracać do rzeczywistości.
Odsunęłam się więc na krok i powiedziałam:
– Jo wróciła. Chodźmy zobaczyć, czy pomoże nam z
powrotem do Oz.
O rozdziale nic nie napiszę, bo jeszcze nie czytałam, ale strasznie uwielbiam ten nowy szablon. Co do tego, czy coś hula czy nie hula - zauważyłam, że na tytułach postów i ramek używasz czcionki, której przeglądarka mi nie wczytuje;)
OdpowiedzUsuńHmm, chyba nie wiem, co na to poradzić, niestety ;( fakt, to dziwna czcionka, ta sama, która jest w nagłówku;) ale cieszę się, że reszta szablonu się podoba, bo spędziłam nad nim sporo czasu i też nawet jestem zadowolona z efektu ;>
UsuńKurde, jest progres... Jak tak dalej pojdzie,mysle, ze moze w 70 rozdziale sie pocałuja... O ile sie jeszcze nie posprzeczaja w międzyczasie albo ich nie rozdzielisz w jakis sposob. Mysle,ze to nie Anabelle mogła wejść do jego sypialni,a czarownica przebrana za nia...to by tez tłumaczyło,dlaczego Jack sie nie obudził... Moze chodziło tylko o to,zeby wkurzyć dorothy, co z pewnością zadziałało. Błagam,niech dorothy juz przestanie udawać,ze jej jie zalezy na Jacku, to jest megafrustrujace. Nadal czekam z niecierpliwoscia na chwile,w ktorej ciotka dowie sie prawdy... Byleby nie dopiero w Oz, bo nie bedzie czasu jej tego tłumaczyc. Co do Jo wydaje sie byc w porzadku,ale gdy przeczytałam,ze Dprothy jej nie ufa,to mimowolnie sama zaczelam miec podejrzenia i zastanawiac sie,czy nie pojechała po wilki albo po cos jeszcze innego...no coz, z niecierpliwoscia czekam na cd, w takich chwilach wydaje sie,ze tydzień to b.duzo ;) zapraszam do mnie, jestem ciekawa Twojej opinii nt.nowego opowiadania - zapiski-condawiramurs
OdpowiedzUsuńHaha, nie, aż tak źle nie będzie, trzeba jeszcze tylko poczekać... z pięć rozdziałów? Obiecuję, że nie więcej;) dopiero potem ich rozdzielę ;p co do Annabelle - na pewno chodziło o coś więcej, niż tylko zrobienie na złość Dorothy, ale o tym później. A ciotka dowie się prawdy już w kolejnym rozdziale i nie przyjmie tego dobrze, co widać już po zapowiedzi. Dorothy nie ufa Jo w zasadzie dlatego, że w wyniku jej pomocy poprzednim razem Jack trafił prosto do rąk Czarownicy z Zachodu, ale czy jest w tym coś więcej? Ja tam nie wiem ;p dzięki, na pewno wpadnę, całuję!
UsuńŚwietny rozdział! :D
OdpowiedzUsuńByłam po nim w dobrym humorze, bo chociaż Jo przerwała im tę chwilę na końcu, to jednak jestem zadowolona, że Dee w końcu uwierzyła Jackowi. :)
Nowy szablon genialny! Kolory śliczne, takie bajkowe, choć nie przesadnie, ale układ najlepszy. Kurczę, super jest :D
Wygląda tak, jak powinno i nic się nie rozjeżdża. Chwalmy minimalizm i układ zamknięty!
Całkiem polubiłam Jo. Może to dlatego, że mamy coś wspólnego - nie potrafię żyć w porządku (ani go utrzymać).
Ta wypowiedź Jacka zrobiła na mnie wrażenie. Nie przypuszczałam, że może się aż tak otworzyć. Widzisz, Dee? wszystko dla ciebie!
Po zapowiedzi widzę, że nie będzie lekko, ale mam nadzieję, że uda im się ją przekonać.
Gratuluję oceny, no i tego, że się na nią doczekałaś, bo wiem, jak długo czeka się na takie rzeczy. :D
Pozdrawiam!
Aa, i jeszcze jedno. Mogę wiedzieć, kiedy mniej więcej pojawią się nowi bohaterowie? Są w postaciach już dawno, i nie ukrywam, że czekam, czekam, szczególnie na Octavię, bo trochę przerażają mnie pokojówki.
UsuńStrzelam, że po powrocie do Oz, bo będą musieli gdzieś nocować.
Dziękuję:)
UsuńTak, nowi bohaterowie pojawią się po podróży tornadem, czyli jeszcze chwilkę będzie trzeba na nich poczekać. A co do pokojówki - spokojnie, Octavia w ogóle nie przypomina typowej pokojówki ;>
Prędzej czy później to się musiało stać, ostatecznie Jack nigdy jej w takich kwestiach nie okłamywał;)
Dziękuję, cieszę się, że się podoba, bo mnie też nawet. Ostatnio robię szablony praktycznie tylko z układem zamkniętym, jakoś wolę je dużo bardziej niż z otwartym;)
No tak, Dorothy też na pewno jest pod wrażeniem;) a co do Jo - zobaczymy, co powiesz o niej później^^
No, z ciotką może być trudno xd
Całuję!
Hej:)
OdpowiedzUsuńNadrobiłam (ave za takie ułożenie świąt w kalendarzu, że zapracowany człowiek mógł wykorzystać w końcu urlop).
Ja chcę taką ciotkę! Ruth jest genialna! Nie pyta, tylko strzela, na przykład do polarnych wilków :P Choć, oczywiście, nie zazdroszczę Dee "zaszczytu" wytłumaczenia zaistniałej sytuacji. Nie byłabym sobą, gdybym nie zajrzała do zapowiedzi, więc: oj będzie się działo :)
Nie wiem czemu ale Jo mi się nie podoba... typuję ją na szpiega Clarissy...
Strzelająca Dorothy mnie ubawiła, sama troszkę bawię się w paintball i pamiętam moje początki - zamykałam oczy więcej niż raz przy oddawaniu strzału xd.
Ich rozmowa na końcu... dobrze, że w domu jestem sama.. dziwnie by na mnie luby patrzył, gdyby słyszał moje "oj, powiedz mu w końcu, idiotko!" oraz coś w stylu "pocałuj go, no pocałuj" xd.
Czekam na następny rozdział:)
Szablon cudowny - kolory mnie zachwyciły. U mnie w czcionce nie wczytują się tylko te kropkowane strzałki, po za tym działa idealnie. I jeszcze prywata - wrócisz na swój graficzny blog? Nie mam od kogo się uczyć :)
Pozdrawiam :*
Cześć:) bardzo mnie to cieszy:) ja - przyznaję to szczerze - cały czas zbieram się, żeby napisać komentarz u Ciebie xd
UsuńOj no, pyta też przecież. W następnym rozdziale na przykład będzie pytać całkiem sporo ;> rzeczywiście będzie się wtedy działo.
Oj no, czemu tam zaraz nie podoba? xd
Haha, Ty na pewno jesteś w tym lepsza od Dorothy;) zresztą ona już się raczej poddała, nie sądzę, żeby było więcej takich lekcji. Też nigdy nie lubię, jak ktoś przy mnie jest, gdy czytam takie rzeczy, bo zawsze mnie potem pytają, czemu się tak szczerzę do monitora;)
Dziękuję, cieszę się, że się podoba;) na pewno wrócę, zwłaszcza że mam w zanadrzu sporo nagłówków i pewnie parę szablonów też skombinuję. Tylko najpierw muszę zrobić porządek z samym blogiem, a jakoś nie mogę się do tego zabrać:) oj tam, do uczenia się jest dużo lepszych ode mnie xd
Całuję! ;*
O! Cała ja xd, dopiero po Twojej odpowiedzi, zauważyłam,że dodałaś mój blog do listy czytelniczej, dziękuję :*
UsuńWracaj szybko na Goldrushed, serio, serio. I żadne "oj, tam" naprawdę mój pierwszy nagłówek jaki odważyłam się zrobić w gimpie, to ten z Twojego tutoriala:) Nareszcie ktoś mi pokazał i wytłumaczył jak przysłowiowej krowie:) Czekam na następne!
Póki co jeszcze nie ma za co, bo jestem najgorszym rodzajem czytelnika, który czyta, a nie komentuje xd
UsuńO rany, no to teraz mi podniosłaś samoocenę, dzięki;) na pewno wkrótce sklecę tam jakąś notkę, ale tutoriali na razie nie przewiduję:)
Dobra, pochłonęłam wszystkie rozdziały w dwa dni, zarywając nocki, więc pora na odpowiedni komentarz.
OdpowiedzUsuńDziewczyno, czarujesz! Czarujesz klawiaturą po prostu! Dawno żadne opowiadanie na blogu tak mnie nie wciągnęło, naprawdę. Zazwyczaj ograniczałam się do romansów albo fandomowych fanfików, ale kiedy tu trafiłam zaciekawiła mnie wzmianka o inspiracji "Czarnoksiężnikiem z krainy Oz" i Supernatural, więc postanowiłam spróbować. I zachwyciłam się już po pierwszym rozdziale, bo tak świetnie stopniowałaś nam dawkę emocji i wydarzeń. Od początku polubiłam Dorothy (może dlatego, że tak bardzo przypomina mnie?) i Jacka. Najbardziej w całym opowiadaniu lubię dialogi między nimi, czy się kłócą, czy nie.
Świetnie przedstawiłaś cały proces "dojrzewania" Dee i zmiany Jacka, a także ich uczuć do siebie. Jedyną postacią, jaka mnie bardzo irytowała była Annabelle, ale to po prostu jej charakter tak na mnie działa. Nie mam pojęcia, jak Jack z nią wytrzymywał!
Co do samego pisania, to piszesz bardzo obrazowo. Tak, że człowiek po prostu widzi przed oczami to, co czyta. Z wszystkich opowiadań najłatwiej mi wyobrazić sobie właśnie twoje.
I po prostu uwielbiam, jak wykreowałaś bardziej dorosłą i drapieżną wersje bajki dla dzieci, gdzie nasza mała Dorotka nosi zabójcze szpilki i ucina głowy czarownicom.
Tylko proszę cię, niech w końcu wyzna uczucia Jackowi! Albo niech się pocałują pod wpływem chwili! Dorothy robi się strasznie irytująca z tym całym ukrywaniem prawdy i wkurzaniem się na Jacka. Biedaczek, na jego miejscu już dawno bym się załamała. Ja wiem, że słowa matki wiele dla niej znaczą, ale niech do niej dotrze, że Jack uratował ją więcej razy niż sobie jej mama wyobraża! I nie umiem zobaczyć, żeby Jack kiedykolwiek ją skrzywdził, nawet nieświadomie, bo on przecież chroni ją też nieświadomie.
Dobra, rozpisałam się i starczy. Czekam na kolejny rozdział i teraz już ładnie będę komentować regularnie :)
Pozdrawiam,
Viv
http://roza-w-potrzasku.blogspot.com/
O rany, teraz się czuję jak najgorszy człowiek pod słońcem. Ostatecznie podczytuje Twój blog już od jakiegoś czasu, mam go na liście czytelniczej, a do tej pory nie udało mi się sklecić u Ciebie komentarza, podczas gdy Ty zrobiłaś to u mnie po dwóch dniach. Naprawdę, jestem złym człowiekiem xd
UsuńCieszę się natomiast, że mój tekst przypadł Ci do gustu i to aż tak bardzo;) staram się, żeby cały czas coś się tu działo i myślę, że mam jeszcze kilka asów w rękawie;) co do wątku Dorothy-Jack: spokojnie, teraz do wyznania uczuć juz niedaleko;) rozumiem Cię doskonale, bo romanse to głównie i moja działka, zarówno jeśli chodzi o czytanie, jak i pisanie - Związana to swego rodzaju debiut w tej tematyce;) natomiast zawsze miałam problem z rozplanowaniem wątku romansowego w czasie i moi bohaterowie zawsze schodzą się bardzo późno xd
Annabelle tak już ma - w każdym moim tekście musi być ktoś taki;) a co do rozwoju postaci, to mam nadzieję, że na tym jeszcze nie skończyłam, przynajmniej postać Dorothy czeka jeszcze sporo rozwoju^^
Jak wróciłam do Czarnoksiężnika po latach, już z dorosłym spojrzeniem na tę bajkę, od razu zobaczyłam w niej potencjał. Nie mogłam tego zmarnować, zwłaszcza że od jakiegoś czasu chciałam coś takiego napisać;)
Ach, i jeszcze co do matki... Gloria ma naprawdę sporo racji ;>
Dziękuję bardzo za tak obszerny komentarz i oczywiście serdecznie zapraszam w przyszłości;)
Całuję!
Właściwie trafiłam tu właśnie przez to, że dodałaś mój blog u siebie. Za co (jak i samo czytanie), notabene, dziękuję ;)
UsuńA jeśli okaże się, że Gloria ma rację i sprezentujesz nam dramatyczne, nieszczęśliwe zakończenie, gdzie Jack zostanie sam, nieszczęśliwy do końca życia, albo zginą oboje, to wiedz, że tego ci nigdy nie wybaczę ;_;
Podziękowałam, postraszyłam, mogę iść tworzyć moją Różę w spokoju ;)
Oj tam, nie ma za co, przynajmniej dopóki nie pojawię się z sensownym komentarzem;)
UsuńSpokojnie, wszyscy dookoła wiedzą, że jestem fanką szczęśliwych zakończeń. Za bardzo się przywiązalam do tego tekstu, żeby o tym zapomnieć;)
No, to dużo weny życzę!
Wiedziałam, że ta nauka strzelania będzie ciekawa, ale... że się Jack będzie wywnętrzniał? :) Naprawdę rzadko to robi :D
OdpowiedzUsuńKiedy się tak szarpali, spodziewałam się pocałunku :D Byłam święcie przekonana, że to się stanie. Ale w sumie już powinnam się nauczyć, że kiedy się czegoś spodziewam, to nigdy się nie dzieje... Serio! :P
Co do Jo... Wydaje się raczej pozytywną postacią... dlaczego Dee ma jakieś podejrzenia? Może faktycznie z panią meteorolog jest coś nie halo? :) W każdym razie naprawdę mi mnie przypomina. Ten bałagan i jej zamotanie...Skąd to znam? (Tylko ja się mogę utożsamić z epizodycznym bohaterem... :P)
A co do Ruth... Ale się będzie tłumaczyć Dee :D Coś czuję, że będzie ciekawie... matko, kiedy ten piątek? :D
Pozdrawiam gorąco! :D
Rzeczywiście, można uznać, że to taki wybryk, następnym razem wywnetrzniac się będzie Dorothy;)
UsuńTaak, wiem, przeciagam to maksymalnie, ale przysięgam, że mam dobry powód! To się zresztą już wkrótce okaże, jaki ;>
Oj tam, Dorothy przecież nikomu od razu nie ufa. Tak już ma;) a Ja na pewno nie poprawiła sobie notowań wysłaniem Jacka prosto do Czarownicy z Zachodu poprzednim razem xd
Juz niedługo^^
Całuję!
No, że masz powód to się tak domyślałam. W zasadzie to nigdy nie dzieje się to, czego się spodziewam, ale za to zrzucasz na nas czytelników o wiele większe bomby w tych najmniej spodziewanych chwilach... Zazdroszczę. :D
UsuńNo w sumie o tym nie pomyślałam... :P