27 grudnia 2014

42. Dorothy i pani meteorolog

Wpatrywałam się w Jacka pytająco, próbując w ten sposób zmusić go do rozwinięcia wyjaśnień. Wpatrywałam się w niego i myślałam, jak dziwne były te nasze relacje ze względu na to, jak niespokojny tryb życia obecnie prowadziliśmy; w końcu gdyby nie wydarzenia ostatnich godzin, gdyby nie atak wilków, odniesione przeze mnie rany, wizyta w szpitalu i podróż, nadal byłabym na niego zła, a on pewnie na mnie, i nadal w ogóle byśmy ze sobą nie rozmawiali. A chociaż pretensje do niego i gniew nadal siedziały gdzieś w mojej głowie, schowane głęboko, zepchnięte w ciemny kąt, potrafiłam przemóc się, zapomnieć o tym chwilowo i po prostu normalnie z nim rozmawiać, bo wymagała tego sytuacja. Przypuszczałam, że to dobrze, bo przynajmniej mogliśmy jakoś współpracować i nie chcieliśmy się przy każdej okazji pozabijać, ale z drugiej strony było to też dziwne. W końcu nasza ostatnia dyskusja zakończyła się stwierdzeniem Jacka, że będzie najlepiej, jeśli nasze drogi możliwie szybko się rozejdą. Czy do tego właśnie dążyła ta współpraca? Bo w takich chwilach jak ta, gdy siedziałam na łóżku, a Jack klęczał przy moich nogach, mocno ściskając moje dłonie w swoich, wcale tak nie myślałam. Wręcz przeciwnie. Miałam wrażenie, że te chwile jeszcze mocniej nas ze sobą wiążą. A to nie było dobre.
W końcu, według słów mamy, miałam przez niego umrzeć.
– Pani meteorolog od tornad – powtórzyłam powoli, mając nadzieję, że dzięki temu coś więcej z tego zrozumiem. Niestety, tak się nie stało. – Czyli jednak mnie okłamałeś, tak? Wcale nie wróciłeś do Oz przypadkiem, gdy byłeś chłopcem. Znalazłeś sposób.
– Tak, znalazłem sposób, złotko – przytaknął niechętnie. – Ale musisz zrozumieć, że miałem powody, żeby ci o tym nie mówić. Ta wiedza nie przydałaby ci się w Oz, bo Jo mieszka tutaj, w Hinton. Nie chciałem dawać ci złudnej nadziei, bo wiedziałem, że tak właśnie się to skończy, jeśli powiem prawdę. Z Oz nikt nie wydostałby cię za pomocą naukowego bełkotu.
– Czyli co, dzwoniłeś do niej? Miałeś numer? – pytałam z niedowierzaniem. Jack skinął głową.
– Jo dała mi swój numer, gdy poprzednim razem wracałem do Oz. Na szczęście go nie zmieniła, dodzwoniłem się do niej od twojej ciotki. Zaprosiła nas do siebie i obiecała pomóc w powrocie do Oz.
– Aha. Czyli jakaś zwykła pani meteorolog tak po prostu zajęła się badaniami tornad i w jakiś sposób dowiedziała się, że prowadzą do Oz? – dopowiedziałam, nadal z niedowierzaniem. – I nie zamknęli jej w zakładzie zamkniętym?
– Jo od początku wiedziała, czego szukać – odpowiedział Jack spokojnie, po czym podniósł się z klęczek i usiadł na łóżku obok mnie. – Wiedziała też, że nie może się z tymi badaniami afiszować. Oficjalnie prowadziła badania nad tornadami, a tak naprawdę szukała sposobów, by rozpoznać, że tornado prowadzi do Oz i dlaczego tak się dzieje. Dlatego od kilkunastu lat wyszukuje ludzi, którzy stamtąd pochodzą. To ona mnie odnalazła, nie ja ją, gdyby nie ona, pewnie nadal biegałbym po Ziemi i szukał sposobu na powrót do domu. Ale to Jo wyszukiwała po całym kraju informacji na temat ludzi, którzy wzięli się znikąd i twierdzili, że są nie z tego świata, a potem ich sprawdzała. Oz zawsze ją ciekawiło, ale nie miała śmiałości, by samej wybrać się w podróż tornadem, więc zadowoliła się kilkoma opowieściami, a potem pomogła mi wrócić do domu.
– Więc skąd u niej takie przekonanie, że Oz jest prawdziwe? – Podrapałam się po ramieniu, bo świeżo zaszyta rana swędziała pod opatrunkiem, cały czas jednak było tak samo źle. Myślałam, że oszaleję. – Po prostu uwierzyła na słowo kilku osobom, a potem wysłała ich wprost w tornado?
– Nie do końca, złotko. Jo nazywa się Baum. – Jack urwał, uśmiechając się domyślnie, a kiedy tylko potrząsnęłam głową, dodał niecierpliwie: – Nie rozumiesz, czyją jest praprawnuczką? Lymana Franka Bauma. Zdarzyło mu się spędzić kilka lat w Oz i przeżyć, a potem ktoś pomógł mu wrócić, ale nasłuchał się tam wystarczająco, by po powrocie napisać sporo książek.
Westchnęłam. To wszystko robiło się coraz dziwniejsze.
– Naprawdę? Autor Czarnoksiężnika z Oz faktycznie był w Oz? – Roześmiałam się. – No tak, to ma zaskakująco dużo sensu. Biorąc pod uwagę, że wszystkie te opowieści wzięły się właśnie stamtąd, z Oz, od Czarownic, skądś musiały się też wziąć na Ziemi. Pewnie Frank opowiedział o tym swojej rodzinie, co?
– Wszyscy uważali go za wariata. – Jack wzruszył ramionami. – Ale historia szła przez rodzinę, bardzo tylko pilnowano, żeby nikt spoza niej się o tym nie dowiedział. Jo jako pierwsza uznała, że coś musiało w tym być, że to było zbyt nieprawdopodobne, by jej przodek wykazywał chorobę psychiczną tylko w tym jednym temacie, skoro przez całe swoje życie był zdrowy na umyśle… No i odkryła kilkuletnią lukę w jego życiorysie, której nikt nie potrafił wyjaśnić, nawet jemu współcześni członkowie rodziny. Jo zaczęła drążyć, aż w końcu dokopała się do tego, do czego chciała.
Nagle obietnica naszego powrotu do Oz wydała mi się dużo bardziej realna, co mocno podniosło mnie na duchu. Wprawdzie fakt istnienia Jo Baum, praprawnuczki Franka Bauma, która poświęciła swoje życie badaniom nad tornadami, żeby udowodnić, że jej przodek nie był chory na umyśle, był dziwaczny nawet dla tej Dorothy Gale, która przecież wiele już w Oz widziała i przeżyła, ale jakoś przełknęłam i to. Chociaż to oznaczało, że kawałek Oz znajdował się i na Ziemi, że i tutaj było dziwnie i nie tak bezpiecznie, jak myślałam jeszcze parę miesięcy wcześniej, i że nie znałam wtedy w pełni mojego świata, przełknęłam to, bo to oznaczało, że mogliśmy wrócić do Oz. Mogliśmy pomóc Emerald City i całemu Oz, pokonać Czarownicę z Północy i może – ciągle miałam taką nadzieję – pomóc moim rodzicom i ojcu Jacka. Teraz to było priorytetem.
Potem mogłam zostawić Jacka i wrócić na Ziemię, chociaż nie byłam pewna, czy kiedykolwiek uda mi się jeszcze tu normalnie żyć. Obojętne, czy w Nowym Jorku, czy w Lawrence, czy gdziekolwiek indziej. Moje życie zmieniło się diametralnie, zobaczyłam rzeczy, które dla normalnego człowieka byłyby nie do pomyślenia i po prostu nie wiedziałam, jak wrócić po tym do codzienności. Dlatego częściowo byłam nawet wdzięczna, że moje problemy jeszcze się nie skończyły i nie musiałam jeszcze mierzyć się z rzeczywistością. Zamiast tego mogłam ponownie zanurzyć się w nienormalny świat Oz i przygotować na to, że kiedyś wreszcie zostawię to wszystko za sobą i wrócę na Ziemię. Byłam jednak pewna, że mimo całej tej niepewności i nieumiejętności znalezienia się z powrotem w świecie, który przez pierwsza dwadzieścia cztery lata życia nazywałam swoim domem, ucieszę się na możliwość przeżycia spokojnie choćby jednej doby. Bez czyhających na mnie potworów, Czarownic i ich tworów, bez zabójczych drzew, maków i pająków, za to z cudowną ciszą i spokojem.
Ale cóż. To wciąż musiało poczekać, na razie musiałam ratować rodziców i Emerald City.
– Czyli Jo pomoże nam wrócić do Oz – podsumowałam, na co Jack skinął głową. – Dobrze. Najlepiej, jeśli załatwimy to wszystko jak najszybciej.
– Widzę, że już nie możesz się doczekać, aż nasze drogi wreszcie się rozejdą.
Ugryzłam się w język, żeby nie powiedzieć czegoś, czego mogłabym potem bardzo żałować. Nie obawiałam się, że z rozpędu mogłabym mu przytaknąć, ale wręcz przeciwnie – że odruchowo mogłabym zaprzeczyć, powiedzieć mu, że przecież wcale nie chciałam się z nim rozstawać, bo ciągnęło mnie do niego kompletnie irracjonalnie, pomimo wszystko, pomimo ostrzeżeń mamy i mojego własnego głosiku w głowie mówiącego mi, że on nie był dla mnie. Mimo to go przecież kochałam.
Ale tego nie zamierzałam mu mówić. Póki Jack myślał, że nic do niego nie czułam, nie poruszał tematu uczuć, który tak przeraził mnie wtedy w Mieście Portowym. I byłam pewna, że żadne racjonalne argumenty nie przekonałyby go, żeby trzymał się ode mnie z daleka, gdyby wyznała mu, co naprawdę do niego czułam. A odrobina zachęty z jego strony sprawiłaby przecież, że przestałabym nad sobą panować i dystans między nami zmalałby do zera. Z mojej winy.
– To nie tak – jęknęłam, a chociaż frustracja była szczera, następne słowa, które popłynęły z moich ust, były już tylko wymówką. – Przecież słyszałeś, co powiedziała moja mama. Według niej zabiję wszystkie cztery Czarownicę i zniszczę Oz. Im dłużej tam jestem, tym większe jest prawdopodobieństwo, że to faktycznie się stanie.
– Nie wierzę w to, Dorothy. – Jack zbliżył się do mnie i ponownie chwycił moje dłonie, a jego poważne, ciemnoszare oczy złapały moje w pułapkę i nie chciały już wypuścić. Nie mogłam odwrócić od niego wzroku i napięcie we mnie z każdą chwilą rosło. – Wierzę, że każdy z nas jest panem własnego losu i nawet jeśli coś mamy zapisane w gwiazdach, możemy to odwrócić. Wystarczy naprawdę chcieć.
– Naprawdę nie chciałam zabijać Czarownicy ze Wschodu ani Czarownicy z Zachodu, a jednak tak właśnie się stało – odparłam zduszonym głosem. – Więc wybacz, ale jakoś trudno mi w to uwierzyć. Nie twierdzę, że jestem złym człowiekiem, Jack, tylko że trudno jest zapobiec wydarzeniom, na które nie mamy wpływu.
– A ja mimo to wiem, że sobie poradzisz – zapewnił mnie ciepłym głosem. Nie znosiłam, gdy tak do mnie mówił, bo miękłam wtedy cała i nie mogłam się powstrzymać, żeby choć odrobinę się do niego nie przybliżyć. Jakim cudem Jack sam nie dostrzegł, że go kochałam, nie miałam pojęcia. – Masz w sobie wystarczająco siły, żeby zapobiec krzywdzie niewinnych ludzi. Tego jestem pewien.
– A ty? Ty też masz tę siłę? – Kiedy spojrzał na mnie z niezrozumieniem, marszcząc brwi, dodałam z rozpędu, bo gdybym miała zastanowić się nad tym chociaż chwilę, pewnie nie powiedziałabym tego na głos: – Bo wiesz, moja mama nie tylko widziała w tych swoich wizjach, że zniszczę Oz. Widziała też, że przyczynisz się do mojej śmierci.
Jack przez chwilę wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem, po czym poderwał się z łóżka i najpierw stanął nade mną bez słowa, z rękami w kieszeniach dżinsów, po czym zaczął krążyć po pokoju, cały czas rzucając mi pełne frustracji spojrzenia. Cały czas jednak nic nie mówił i aż zaczęło mnie to niepokoić. Na szczęście w końcu się odezwał, choć to, co powiedział, wcale mnie nie uspokoiło.
– Co dokładnie widziała?
– Nie wiem – bąknęłam, czując się trochę nieswojo. – Chyba nic konkretnego. Powiedziała tylko, że przez ciebie zginę.
– Dorothy, przecież wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził, prawda? – wyrzucił to z siebie, na co westchnęłam z ulgą, bo naprawdę czekałam na te słowa. Chociaż to było irracjonalne, bo przecież gdyby chciał, mógł mnie okłamać i słowa w zasadzie nic nie znaczyły, ja i tak na nie czekałam. – Odkąd się poznaliśmy, robię wszystko, żeby utrzymać cię przy życiu. Wiesz, co do ciebie czuję, do cholery! Nigdy nie naraziłbym cię na niebezpieczeństwo, wydawało mi się to na tyle oczywiste, że nawet o tym nie wspominałem. Twoja mama musiała się pomylić…
– Nie wiesz, że moja mama się nie myli? – weszłam mu w słowo. – Do tej pory miała rację. Jasne, pomyliła się w ocenie Clarissy, ale miała rację co do Czarownicy ze Wschodu i Czarownicy z Zachodu. A także co do niej, bo w zasadzie budząc ją, skazałam ją na śmierć. Nie twierdzę, że mnie zabijesz, Jack, bo wiem, że nie byłbyś do tego zdolny, ale boję się… Boję się, że w którymś momencie przez ciebie coś może mi się stać, choćby nieświadomie. Rozumiesz?
– To dlatego? Dlatego trzymasz mnie na dystans? – Cholera, może nie powinnam była mu mówić. Może byłoby lepiej, gdyby nadal pozostawał nieświadomy, wtedy przynajmniej nie próbowałby sobie niczego tłumaczyć. Jak niby miałam mu zaprzeczyć i ponownie wyrzec się wszystkiego tego, co do niego czułam? Nie byłam pewna, czy potrafiłabym zrobić to po raz drugi. – Boisz się, że coś może ci się przeze mnie stać? Dlatego tak się wtedy zachowywałaś, tam, w Mieście Portowym? Powiedziałaś mi, że nic do mnie nie czujesz, a mnie jakoś nie bardzo chciało się w to wierzyć. Nadal nie bardzo chce mi się w to wierzyć, prawdę mówiąc, ale uszanowałem twoją wolę, Dorothy. Ale jeśli chodzi tylko o to…
– To co? – przerwałam mu, hardo patrząc mu w oczy. – To co, Jack? Uważasz, że troska o własne życie jest zbyt egoistyczna? Zresztą… nie mam ochoty rozmawiać o tym, co stało się w Mieście Portowym. Chciałam cię tylko ostrzec, co powiedziała mi na twój temat moja matka. Ty zrób z tym, co chcesz.
– Naprawdę to było dla ciebie aż tak straszne, że nie chcesz o tym rozmawiać? – prychnął, zatrzymując się dokładnie naprzeciwko mnie, żeby móc mi spojrzeć w oczy. Żeby to zrobić, musiałam podnieść mocno głowę. – Dorothy, powiedziałem ci, co czuję, bo dłużej nie mogłem wytrzymać. Myślałem nad tym od tamtego momentu, gdy prawie zginęłaś w zamku Czarownicy z Zachodu i uwierz, próbowałem się powstrzymać. Naprawdę próbowałem. Chciałem o tobie zapomnieć, wyrzucić cię z głowy, ale to naprawdę nie było proste, gdy spędzałem z tobą całe dnie. I z tego samego powodu to nadal nie jest proste. Tyle że w momencie, gdy wreszcie powiedziałem to na głos, przestałem z tym walczyć. Może ty też powinnaś.
Rzuciłam mu spłoszone spojrzenie. Wiedział? Naprawdę się domyślał, tylko nie powiedział tego wprost? Zupełnie już nie wiedziałam, co o tym myśleć, nie wiedziałam, czy byłam tak prosta do rozszyfrowania, że domyślił się moich uczuć. Na szczęście od odpowiedzi uchroniła mnie ciotka, która przerwała zapadłą po tych słowach między nami ciszę, wkraczając do pokoju wraz z pakunkami w rękach.
Jack uspokoił się w jednej chwili i znowu przybrał na twarz tę maskę, którą zwykle raczył obcych, po czym pobiegł pomóc cioci z zakupami. Jak się okazało, ciocia kupiła nam trzy gorące jeszcze burrita, sporo wody mineralnej i kilka batoników, a poza tym szczoteczki do zębów, pastę i ubrania na przebranie dla mnie. Byłam wdzięczna zwłaszcza za tę szczoteczkę, bo jej brak bardzo boleśnie odczuwałam w Oz.
Oz. Przeczuwałam, że powinnam jak najszybciej do niego wrócić i już na miejscu pozbyć się Jacka, bo przecież teraz kolejna rozmowa o uczuciach była tylko kwestią czasu. Nie było siły, Jack musiał domyślać się, że okłamałam go wtedy, w Mieście Portowym, i na pewno zamierzał wyciągnąć ze mnie prawdę. Ja bym na jego miejscu tak zrobiła. Nie rozumiał, zupełnie nie widział problemu w tym, o czym mu mówiłam, w wizjach mojej matki; nie widział też problemu w różnicach między nami, które od początku dzieliły nas niczym przepaść. Dlaczego z nas dwojga tylko ja zdawałam się to wszystko dostrzegać?
Byłam zła, zmęczona i obolała, ramię w miarę zanikania działania środków przeciwbólowych rwało coraz mocniej i jedyne, na co miałam w tamtej chwili ochotę, to położyć się do łóżka i spać, spać najlepiej do przyszłego roku. Nie było mi to jednak dane, bo ciocia musiała wreszcie usłyszeć jakieś wyjaśnienia; nie mogliśmy już tego dłużej odwlekać, chociaż nadal nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Jak miałam wytłumaczyć obecność polarnych wilków w Kansas, które w dodatku chciały nas zabić, nie tłumacząc jednocześnie niczego? Przecież ciocia nigdy w życiu nie uwierzyłaby w Oz i moich rodziców. Zwłaszcza w nich.
– Zostawię was teraz, odpocznijcie trochę. – A jeszcze ten zdrajca, Jack, postanowił wynieść się pod byle pretekstem! Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, którym kompletnie się nie przejął. – Jakby co, obudzę was.
W to akurat nie wątpiłam. W końcu sen Jacka był tak lekki, że zapewne zbudziłby go kot stąpający po perskim dywanie.
– Jak się czujesz? – Ciocia położyła resztę reklamówek na stoliku i usiadła przy mnie na łóżku. – Kupiłam ci środki przeciwbólowe. Powinnaś je wziąć, ale jak już coś zjemy, bo przecież od rana masz pusty żołądek.
A na ból serca też mogły pomóc, ciociu? Bo jeśli tak, to bardzo chętnie się poczęstuję.
Nie powiedziałam tego na głos, za to odprowadziłam wzrokiem Jacka, który właśnie opuszczał nasz pokój. Na szczęście na mnie nie patrzył, bo miałam dziwne wrażenie, że coś z tych myśli zobaczyłby w moich oczach. Problem w tym, że serce naprawdę mnie bolało, gdy myślałam o pozbyciu się Jacka w Oz. W zasadzie rwało bardziej niż uszkodzona ręka. Bolało, gdy zmuszałam się do trzymania go na dystans i gdy go raniłam. Zwłaszcza, gdy go raniłam.
– O co w tym wszystkim chodzi, Dee? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos cioci, która chyba była już nieco zniecierpliwiona. – Przyznaję, że nic z tego nie rozumiem i nie możesz mnie o to winić. Zjawiasz się na progu po tylu tygodniach milczenia, kiedy myślałam, że pewnie już nie żyjesz, i w dodatku nie sama, ale z tym facetem, który zachowuje się tak dziwnie, że zaczęłam już wątpić we wszystko, co go dotyczy…
– Jack wcale nie jest dziwny – zaprotestowałam odruchowo. Ciocia prychnęła.
– Jasne, rozumiem, że można nie wiedzieć, gdzie względem Lawrence leży Hinton, ale żeby ubolewać, że w apteczce nie ma nici, bo samodzielnie chciał ci zszyć rękę? Wybacz, Dorothy, ale to nie jest normalne. A potem jeszcze te wilki…! Zachowujecie się tak, jakbyście przed kimś uciekali albo kogoś się bali, a w dodatku ten cały Jack… On nie wygląda na godnego zaufania mężczyznę. Wygląda na kogoś, kto przyciąga kłopoty.
Nieprawda, ciociu, to ja przyciągałam kłopoty. Jasne, miałam do tego pewne predyspozycje, związane z moją rodziną, ale nawet pomimo tego byłam niczym magnes na kłopoty. Wystarczyło przypomnieć sobie, jak wplątałam się w aferę z Czarownicą ze Wschodu, dałam się zaatakować strachowi na wróble, skręciłam kostkę w lesie czy straciłam przytomność w trujących makach. To wszystko naprawdę niewiele miało wspólnego z moją rodziną oprócz faktu, że gdybym przez nich nie trafiła do Oz, nic z tego by się nie wydarzyło.
– Już ci mówiłam, ciociu, że Jack uratował mi życie – powtórzyłam uparcie. – I to nie raz.
– No tak, oczywiście, mówiłaś – przyznała ze zdenerwowaniem. – Tego też nie rozumiem. Co takiego się z tobą działo, że Jack musiał cię ratować? Może w końcu wyjaśnisz mi, gdzie podziewałaś się przez ten czas i co właściwie usiłujecie teraz osiągnąć, jadąc przez pół kraju do Hinton?
Właśnie tego się obawiałam – bezpośredniej konfrontacji. W ogóle nie wiedziałam, jak wybrnąć z tej sytuacji – co zrobić z ciocią, gdy wrócimy już do Oz, jak jej to wszystko wytłumaczyć, skoro nie miałam żadnego namacalnego dowodu, że mówiłam prawdę i że nie należało mnie natychmiast zamknąć w zakładzie psychiatrycznym? To chyba było ponad moje siły, a Jack oczywiście sobie polazł. Przed Czarownicą to mnie bronił, a ciotki Ruth się przestraszył…!
– Ciociu… Ja naprawdę póki co nie mogę ci tego powiedzieć – odparłam w końcu cicho, w nadziei, że może nie dosłyszy i odpuści. Po podniesionych brwiach ciotki poznałam jednak, że raczej usłyszała. – Musisz wiedzieć, że nie robię niczego niezgodnego z prawem, poza tym jednak nie mogę ci na razie nic wyjaśnić. Bardzo bym chciała, naprawdę… Źle się czuję z tym, że nie mówię ci prawdy i że się o mnie martwisz… I w odpowiedniej chwili wszystko ci wytłumaczę, obiecuję. Ale póki co musisz tylko wiedzieć, że to naprawdę bardzo ważne, żebyśmy dostali się do Hinton.
Nie było innego wyjścia. Musieliśmy zabrać ją ze sobą.
Ciocia nie byłaby bezpieczna przy nas, w Oz. Ale jeszcze większe niebezpieczeństwo groziło jej, gdybyśmy zostawili ją samą na Ziemi. Za bardzo obawiałam się, że szpiedzy Czarownicy z Północy mogliby jej wtedy coś zrobić i użyć jej jako karty przetargowej przeciwko nam. Ja na ich miejscu bym tak zrobiła.
Clarissa mogła twierdzić, że dobrzy ludzie są przewidywalni, uważałam jednak, że i po tych złych można się spodziewać pewnych zachowań. Szantaż i granie na emocjach były jednymi z nich.
– Dobrze więc – odpowiedziała w końcu ciocia powoli, po dłuższej chwili milczenia, przyglądając mi się dziwnie. Nie lubiłam, gdy ciocia tak na mnie patrzyła, z namysłem, bo z tego wyrazu twarzy nie potrafiłam wywnioskować, co myślała. Była zła? Rozczarowana? Naprawdę nie wiedziałam. – Ale musisz wiedzieć, że nie podoba mi się to, Dee. Mam wrażenie, że wplątałaś się w coś głupiego i że w końcu coś ci się przez to stanie. Przez niego.
– Przez Jacka? – Chciałam zapytać z niedowierzaniem, ale nie potrafiłam. Nie byłam aż tak dobrą aktorką. – Ciociu, nic mi nie będzie. Uwierz w to, proszę. Potrafię sama o siebie zadbać.
– Aha. Czyli chcesz mi wmówić, że nic do niego nie czujesz?
Wywróciłam oczami. Najpierw mama, a teraz ciocia? Czy one wszystkie powariowały?
– To naprawdę nie ma znaczenia – powiedziałam jej więc to samo, co wcześniej mówiłam mamie. – Nie zamierzam się z nim wiązać. Musimy tylko… załatwić razem pewną sprawę. Potem nasze drogi się rozejdą.
– Jesteś tego pewna? – Sceptyczne spojrzenie cioci powiedziało mi, że chociaż wyraźnie nie przepadała za Jackiem, widziała, że coś się między nami działo. No cóż, ciocia nigdy nie była głupia.
– Jestem pewna – odparłam z pewnością siebie, której tak naprawdę wcale nie czułam. Chciałam ją czuć, ale chwile, kiedy wmawiałam sobie, że nic nie czułam do Jacka i że mogłam zostawić go w każdej chwili, dawno już minęły. Od momentu, w którym uratował mnie od śmierci w zamku Czarownicy z Zachodu aż za dobrze zdawałam sobie sprawę, jakimi uczuciami go darzyłam i co będzie dla mnie znaczyło zerwanie z nim kontaktu. Prawdę mówiąc, bałam się tego: nie tylko bólu, który miało mi to rozstanie przysporzyć; bałam się także, że nie okażę się wystarczająco silna, by do niego doprowadzić. – Nie musisz się martwić, ciociu. Ani o Jacka, ani o to, co się teraz ze mną dzieje. Poradzę sobie.
– Mam wrażenie… mam wrażenie, że się zmieniłaś – powiedziała ciocia w zamyśleniu, nadal przyglądając mi się uważnie. Niebieskie oczy cioci zdawały się prześwietlać mnie na wylot; a jeśli ktoś miał na podstawie jednego spojrzenia odkryć moje sekrety, to kto, jeśli nie ciocia Ruth, która praktycznie zastępowała mi matkę, odkąd skończyłam dziewięć lat? Zastanawiałam się, czy będzie w stanie dostrzec w mojej twarzy również powody tej zmiany: zobaczy, że kogoś zabiłam? Że sama kilkakrotnie praktycznie otarłam się o śmierć? – Stwardniałaś, jesteś jakaś poważniejsza. Nie wiem, czy mi się to podoba.
Ja też nie wiedziałam, czy mi się to podobało. Przypuszczałam jednak, że po tym wszystkim, co przeszłam w Oz, zmiany były nieuniknione. Nie mogłam już wrócić do bycia tą beztroską Dorothy Gale z Nowego Jorku, która z przyjaciółką dyskutowała o jej nieudanych próbach swatania. Właśnie dlatego tak bardzo bałam się powrotu na stałe na Ziemię. Problem w tym, że nie byłam już tą samą Dorothy Gale, która pierwszy raz znalazła się w chatce Czarownicy ze Wschodu i z niedowierzaniem przyjęła wiadomość, że znalazła się w zupełnie jej obcym świecie. I obawiałam się, że ten proces akurat był nieodwracalny.
– Ale to ciągle ja, ciociu – zapewniłam ją i miałam nadzieję, że ciocia w to uwierzyła. – Ciągle jestem tą Dorothy Gale, którą znałaś. Przecież wiesz.
Jakiś czas później, gdy wreszcie trochę udało mi się ją uspokoić, zjadłyśmy coś, a potem ciocia wmusiła we mnie środki przeciwbólowe i pomogła wykonać akrobacje pod prysznicem, żeby wykąpać się bez moczenia opatrunku na ramieniu. Musiałam przyznać, że prysznic z mojego świata przyjęłam z ogromną ulgą tak samo, jak za pierwszym razem, gdy kąpałam się w domu cioci. Przebywając w Oz, nie zdawałam sobie nawet sprawy, jak bardzo za tym tęskniłam.
Bałam się trochę, że ktoś mógłby nas wyśledzić – w końcu jechaliśmy samochodem cioci, zarejestrowanym na nią – i znowu napaść, widocznie jednak szpiedzy Czarownicy z Północy nie działali tak dobrze, gdy wyczerpali już te najbardziej przewidywalne pomysły na nasze kryjówki. Kładłam się spać nadal z duszą na ramieniu, niepewna, czy znowu nie obudzi mnie wycie wilków; wydawało mi się jednak mało prawdopodobne, by dotarli do nas po tylu godzinach. Miałam nadzieję na odrobinę spokoju i wreszcie przespaną spokojnie noc, bo ostatnio odrobina odpoczynku graniczyła dla mnie z cudem.
Gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki i opatuliłam się prześcieradłem, a następnie zamknęłam oczy, pod powiekami zobaczyłam to wszystko, przez co ostatnio musiałam przejść. Praktycznie od mojej ucieczki z Emerald City na Tornadzie nie zaznałam ani odrobiny spokoju, bo nie liczyłam przecież tego jednego wieczoru w Mieście Portowym. Cały czas coś się działo, cały czas trzeba było przed kimś uciekać, z kimś walczyć, kogoś szukać. Ani chwili wytchnienia. Czy tak właśnie wyglądało całe życie Jacka? Czy tak wyglądało całe życie w Oz?
Jeśli tak, to nie miałam ochoty się w to wplątywać na dłużej, bo byłam zwyczajnie zmęczona. Napięta do granic niemożliwości, jasne, z lekkim rozstrojem nerwowym, czująca się jak zaszczuty pies, oszołomiona wszystkim tym, co działo się dookoła mnie i trochę przerażona, ale przede wszystkim zmęczona. Wyglądałam dnia, w którym będę mogła spokojnie położyć się spać i przespać przynajmniej całą dobę bez zastanawiania się, co wydarzy się w tym czasie. Byłam potwornie zmęczona.
Pewnie dlatego zasnęłam chwilę później, nie zdążywszy się nawet nad sobą porządnie poużalać, i tym razem sen miałam spokojny i głęboki. Nic mi się nie śniło.
A obudziłam się, tak zupełnie wyjątkowo, dopiero rano.

***

Rano zjedliśmy śniadanie, a później wyruszyliśmy w dalszą drogę do Hinton, już nieco bardziej wypoczęci. Ręka bolała mnie trochę mniej, wprawdzie na wszelki wypadek wzięłam jeszcze leki przeciwbólowe, nauczona doświadczeniem, że później mogę znaleźć się w sytuacji, gdy po prostu nie będę w stanie ich wziąć i potem będę żałować, ale czułam się już znacznie lepiej. Ramię oczywiście swędziało, ale to był dobry znak, że się goiło, więc nie narzekałam za bardzo. A przynajmniej nie narzekałam więcej niż zwykle.
Siedziałam z tyłu, a właściwie leżałam, bo ciotka upierała się, że powinnam odpoczywać, i w związku z tym kazała Jackowi usiąść obok siebie z przodu. Miałam wątpliwości, czy było to podyktowane troską o moje zdrowie, czy raczej chęcią wypytania Jacka o rzeczy, których nie chciałam jej powiedzieć; Jack jednak był na to za cwany i odpowiadał półsłówkami, ostatecznie chyba zasługując na złe zdanie ciotki na jego temat. Wolałam jednak, żeby ciotka nieodwracalnie uznała Jacka za gbura, niż żeby przypadkiem wymsknęło mu się coś, co kazałoby jej zmienić kurs prosto na najbliższy szpital psychiatryczny.
Ponieważ jednak w związku z tym czułam, że powinnam być czujna, niewiele spałam w trakcie tej drogi; nie było mi to jednak potrzebne. W końcu nauczyłam się już, że w Oz spałam rzadko i krótko, i przez większość czasu chodziłam niewyspana, bo nawet gdy mogłam spać, nękały mnie koszmary albo budziły kolejne niebezpieczeństwa – czyhający na nas pomocnicy Czarownicy ze Wschodu, latające małpy w Emerald City, wrony na statku Noah czy zabójcze drzewa w drodze na Południe. Z jednej strony dziwnie było wrócić na Ziemię, a z drugiej dostrzegałam tego niewątpliwe zalety – tutaj nie groziła mi natychmiastowa śmierć z ręki kolejnych przeciwników, gdy usnę zbyt głęboko, i mogłam pokonać dzielące nas od Hinton kilkaset mil w przeciągu paru godzin. A nawet krócej, gdybym po prostu wsiadła w samolot. Nie chciałam nawet myśleć, ile zajęłoby nam to czasu, gdybyśmy musieli jechać konno albo – nie daj Boże! – iść pieszo, jak też już się nam zdarzało, choćby w drodze do Emerald City.
Krajobraz był monotonny, a dotarcie do Hinton rozpoznałam jedynie po pomruku Jacka, że jesteśmy na miejscu. Odruchowo podniosłam głowę, rozglądając się dookoła. Hinton wyglądało jak każde inne amerykańskie miasteczko – po prawej stronie widziałam pas łąk, a dalej pola uprawne, po lewej zaś z ziemi wyrastały niskie, przysadziste domki, nie najnowsze, ale w większości dobrze utrzymane. Wyglądały tak, jakby z powierzchni ziemi mogło je zdmuchnąć byle jakie tornado i zapewne tak było – w końcu na terenach zagrożonych tornadami ludzie często budowali takie domy, żeby w razie nadejścia kataklizmu równie szybko móc je ponownie odbudować.
Przejechaliśmy główną ulicą, kierując się na południe, a Jack wreszcie podał cioci dokładniejszy adres – Marion Avenue – co najwyraźniej chciał zachować w tajemnicy do ostatniej chwili. W zasadzie mu się nie dziwiłam – pewnie wolał się ubezpieczyć na wypadek, gdyby po drodze coś nam się jednak stało i z jakichś powodów ciocia na przykład została. Wtedy przynajmniej nie wiedziałaby, gdzie udaliśmy się dalej. Nie mogłam obwiniać go o takie myślenie, nawet jeśli zakładało, że coś mogłoby się jej stać – rozumiałam go doskonale.
Dom pani meteorolog, do której się wybieraliśmy, niczym nie różnił się od reszty poza tym, że stał nieco na uboczu, ostatni w rządku takich samych domów, oddzielony od sąsiadów kilkoma rozłożystymi drzewami. Jack kazał cioci nie stawać pod właściwym adresem, tylko kilka domów dalej, i mimo woli zaczęłam się zastanawiać, skąd u niego takie szpiegowskie przyzwyczajenia. Nauczył się tego w Oz, czy jak?
– Proszę zostać w aucie – polecił następnie ciotce. Tutaj jednak już nie zaprezentowała takiego pogodzenia z losem, jak do tej pory.
– Nie ma mowy – oświadczyła stanowczo. – Nie będziecie mnie dłużej trzymać w niewiedzy. Dorothy, zrozum wreszcie, że martwię się o ciebie. Chcę wiedzieć, co się tutaj dzieje, i mam do tego pełne prawo. Ostatecznie gdyby nie ja…
Wymieniłam z Jackiem porozumiewawcze spojrzenia; wzruszył ramionami, na co ja lekko kiwnęłam głową. Nie miałam pojęcia, czy doszliśmy w ten sposób do porozumienia, ale wyglądało to na pewno bardzo poważnie.
– No dobra – zadecydowałam w końcu, po czym wygramoliłam się z auta. – Tylko błagam, nie przeszkadzaj za bardzo. I nie krzycz, że mówimy o jakichś głupotach, bo to nie są głupoty.
– Nie mam dziesięciu lat, nie musisz mnie pouczać – mruknęła ciocia. Miałam poważne wątpliwości, ale przezornie się nimi nie podzieliłam.
Dom wyglądał całkowicie zwyczajnie i nigdy nie domyśliłabym się, patrząc na niego z zewnątrz, że w środku znajdował się sposób na powrót do moich rodziców i Oz. Parterowy, z brązową elewacją imitującą cegłę i ciemnobrązowym, lśniącym dachem, wyglądał porządnie, ale niczym nie wyróżniał się od innych, stojących obok. Przeszliśmy przez trawnik przed domem i po kilku schodkach weszliśmy na werandę, na której zawieszone było mnóstwo dzwoneczków wiatrowych, które przy silnym wietrze musiały mocno dzwonić. Lawirując między nimi, doszliśmy w końcu do drzwi.
Kobieta, która nam otworzyła, nie była dokładnie tą, której się spodziewałam. Miała szopę rudoblond włosów, które spięła w nieporządny kok na czubku głowy, a okrągłe okulary w zielonych oprawkach, doskonale pasujących do koloru jej oczu, spadły jej prawie że na czubek nosa. Mogła mieć jakieś czterdzieści lat, ale trzymała się dobrze: była szczupła i wysoka, miała żylaste ręce o długich palcach; gdy nam otworzyła, trzymała w nich jakieś papiery. Pasmo włosów wydostało się jej spod gumki i opadło na oczy, więc odgoniła je niecierpliwym dmuchnięciem, niewiele to jednak dało. Miała jasną cerę i trochę piegów na nosie, a kiedy się uśmiechnęła, stwierdziłam też, że miała wyjątkowo szerokie usta. Był jednak w tym uśmiechu jakiś urok.
– Cześć, Jo. – Jack też się uśmiechnął, po czym zrobił krok do przodu i objął ją mocno, a Jo pisnęła z zaskoczenia. Podniosłam brwi.
Zupełnie nie tego się spodziewałam.

11 komentarzy:

  1. Ej, super ci wyszedł ten rozdział! :D
    Sama nie wiem, czemu mi się tak podoba, no ale ja tam wolę rozdziały, w których, jak mówią inni, "nic się nie dzieje", choć ja tak nie uważam. Akcja jest fajna, ale jednak, kiedy czytam jej za dużo, to mi się kręci w głowie.
    Och, Dee, pocałuj go! Mam jakąś głupawkę.
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału, Jack uczy Dorothy strzelać! Ooo Boże. Nie ukrywam, mam nadzieję na jakieś całusy w najbliższym czasie.
    Hm. Jeśli mają się dostać do Oz za pomocą tornada, o ile dobrze zrozumiałam i pamiętam (czytałam rozdział o jakiejś 00:08), to chyba tornada nie przychodzą sobie ot tak, na zawołanie. Biedna Ruth! Ciekawe, jak zareaguje na wieść o Oz.
    No i szkoda mi Jacka. Ja mu wierzę, nie wiem, o co chodziło Annabelle, ale wątpię, czy Jack ma coś z tym wspólnego.
    Nie wiem już, co pisać. Czekam na dalszy ciąg.
    Życzę szczęśliwego Nowego Roku, no i udanego Sylwestra! :D
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki:) przypuszczam, że to dlatego, że było sporo Jacka xd w kolejnych rozdziałach też będzie go dużo;)

      Haha, jeszcze nieprędko, ale jak już to zrobi... Będzie pierdolnięcie, obiecuję xd

      Ale teraz już będzie coraz bliżej ten pierwszy pocałunek, spokojnie. Myślę, że wytrzymacie;)

      No, na zawołanie na pewno nie, ale Ruth pewnie im jakieś znajdzie. A co do Ruth... No cóż, dobrze nie zareaguje, to jedno jest pewne xd

      Jack wytłumaczy się w kolejnym rozdziale, a przynajmniej na tyle, na ile będzie mógł. Reszta wyjaśni się... koło rozdziału pięćdziesiątego:)

      Dziękuję i również życzę tego samego;) Całuję!

      Usuń
  2. o kurczę, jak Jack już wie, to może coś się posunie do przodu, proponuję, żeby ją po prostu pocałował, jak będzie sposobność, to może coś da xD Mam nadzieję,że Jack zadziała szybko. Ciekawe jednak, czemu z taką werwą przytula tę Jo.może dlatego,że ona naprawdę im pomoże. Nie mogę się doczekać, jak zareaguje ciotka na Oz... jest świętą kobietą, seriously. Nie mogę się doczekać, co będzie dalej, kiedy będzie tornado i w ogóle. Zapraszam na nowość na zapiski-condawiramurs i życzę wystrzałowego Sylwestra ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, może nie bardzo szybko, ale owszem, teraz już coraz bliżej do tego pierwszego pocałunku;) Jack ma do Jo pewien sentyment, w końcu jest jego jedyną znajomą z Ziemi z czasów, gdy trafił tam jako dzieciak, i wtedy mu pomogła. A co do Ruth... nie zareaguje dobrze, jak już pisałam w komentarzu powyżej xd mam nadzieję w takim razie, że i dalej będzie ciekawie;) dziękuję i całuję!

      Usuń
  3. No cóż... nie wiem co właściwie napisać :D Czekam tylko na naukę strzelania no i bliższe poznanie pani meteorolog. No i podróż do Oz. Szczerze mówiąc to strasznie bym chciała, żeby Ruth z nimi poszła. Ciekawie by z nią było. Chociaż bez niej pewnie też... Ale strasznie ją polubiłam! :D
    Pozdrawiam i życzę wystrzałowego Sylwestra oraz dużo szampana! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, bo też rozdział właściwie o niczym xd to wszystko w następnym rozdziale, mam nadzieję, że Jo was nie rozczaruje;) co do Ruth natomiast - mam już ten wątek napisany, także ze względu na Ciebie niestety tego nie zmienię... Nie rozczaruj się bardzo;) dziękuję i całuję!

      Usuń
  4. Jak Jack przywitał ciepło Jo, aż się zdziwiłam. Dużo okazywania uczuć jak na niego. Chyba teraz razem z Dee będą mieli dużo momentów, oczywiście póki będą na ziemi. Kiedy oni się wreszcie pocałują?
    Jo wydaje się być okej:) W odpowiedziach na poprzednie komentarze pisałaś że jeszcze mini trochę czasu kiedy Jack i Dee się zejdą, to uchylisz rąbka tajemnicy i powiesz nam, bardzo wyczekującym tego momentu czytelnikom czy napisałaś to już czy dopiero będziesz pisać? :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do Jo, to Jack po prostu ma z nią związane dobre wspomnienia - ostatecznie to ona wyciągnęła do niego pomocną dłoń, gdy poprzednim razem próbował dostać się z Ziemi do Oz. Co do momentów natomiast - owszem, teraz będzie ich tylko więcej;)

      Jo... O Jo jeszcze będzie więcej xd ciężko powiedzieć, bo to zależy, który dokładnie moment masz na myśli: pierwszy pocałunek już opisałam, owszem, ale nie jest on automatycznie momentem, kiedy główni bohaterowie się "zejdą", na to trzeba będzie jeszcze dłużej, z pewnych, niezależnych od nich powodów, poczekać;)

      Całuję!

      Usuń
  5. Witam! W imieniu swoim i całej Załogi ocenialni Shiibuya z przyjemnością informuję, że właśnie ukazała się ocena Twojego bloga. Pozdrawiam i życzę miłego dnia z nadzieją, że docenisz moją pracę i kulturalnie skomentujesz recenzję.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow, Jo Baum? Jak autor "Czarnoksiężnika"? No to nieźle pojechałaś :D Nie powiem, oryginalny pomysł żeby to wszystko wytłumaczyć i połączyć, nigdy bym na to nie wpadła. Czekam na tę naukę strzelania, może wreszcie jakiś pocałunek? ;p

    Zajrzałam sobie do "bohaterów" i tym bardziej ciekawi mnie, co będzie dalej. Król, księżniczka? Gdzie to Dorothy jeszcze trafi żeby kogoś takiego poznać?:)

    Czekam na następny, życzę dużo Weny i pomyślności w Nowym Roku!
    NN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiem, może i trochę przesadziłam, ale nie lubię, jak w moich tekstach są jakieś niedokończone wątki, a znajomość legendy z Oz na Ziemi zdecydowanie była jednym z nich;) stąd taki pomysł. Nauka będzie, natomiast pocałunku jeszcze nie, ale jesteśmy coraz bliżej xd

      Ano, byłoby za prosto, gdyby tak od razu trafiła z powrotem do rodziców i Clarissy^^

      Dziękuję i całuję!

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.