Wpatrywałam się w Jacka pytająco, próbując w ten
sposób zmusić go do rozwinięcia wyjaśnień. Wpatrywałam się w niego i myślałam,
jak dziwne były te nasze relacje ze względu na to, jak niespokojny tryb życia
obecnie prowadziliśmy; w końcu gdyby nie wydarzenia ostatnich godzin, gdyby nie
atak wilków, odniesione przeze mnie rany, wizyta w szpitalu i podróż, nadal
byłabym na niego zła, a on pewnie na mnie, i nadal w ogóle byśmy ze sobą nie
rozmawiali. A chociaż pretensje do niego i gniew nadal siedziały gdzieś w mojej
głowie, schowane głęboko, zepchnięte w ciemny kąt, potrafiłam przemóc się,
zapomnieć o tym chwilowo i po prostu normalnie z nim rozmawiać, bo wymagała
tego sytuacja. Przypuszczałam, że to dobrze, bo przynajmniej mogliśmy jakoś
współpracować i nie chcieliśmy się przy każdej okazji pozabijać, ale z drugiej
strony było to też dziwne. W końcu nasza ostatnia dyskusja zakończyła się
stwierdzeniem Jacka, że będzie najlepiej, jeśli nasze drogi możliwie szybko się
rozejdą. Czy do tego właśnie dążyła ta współpraca? Bo w takich chwilach jak ta,
gdy siedziałam na łóżku, a Jack klęczał przy moich nogach, mocno ściskając moje
dłonie w swoich, wcale tak nie myślałam. Wręcz przeciwnie. Miałam wrażenie, że
te chwile jeszcze mocniej nas ze sobą wiążą. A to nie było dobre.
W końcu, według słów mamy, miałam przez niego
umrzeć.
– Pani meteorolog od tornad – powtórzyłam
powoli, mając nadzieję, że dzięki temu coś więcej z tego zrozumiem. Niestety,
tak się nie stało. – Czyli jednak mnie okłamałeś, tak? Wcale nie wróciłeś do Oz
przypadkiem, gdy byłeś chłopcem. Znalazłeś sposób.
– Tak, znalazłem sposób, złotko – przytaknął
niechętnie. – Ale musisz zrozumieć, że miałem powody, żeby ci o tym nie mówić.
Ta wiedza nie przydałaby ci się w Oz, bo Jo mieszka tutaj, w Hinton. Nie
chciałem dawać ci złudnej nadziei, bo wiedziałem, że tak właśnie się to
skończy, jeśli powiem prawdę. Z Oz nikt nie wydostałby cię za pomocą naukowego
bełkotu.
– Czyli co, dzwoniłeś do niej? Miałeś numer? –
pytałam z niedowierzaniem. Jack skinął głową.
– Jo dała mi swój numer, gdy poprzednim razem
wracałem do Oz. Na szczęście go nie zmieniła, dodzwoniłem się do niej od twojej
ciotki. Zaprosiła nas do siebie i obiecała pomóc w powrocie do Oz.
– Aha. Czyli jakaś zwykła pani meteorolog tak po
prostu zajęła się badaniami tornad i w jakiś sposób dowiedziała się, że
prowadzą do Oz? – dopowiedziałam, nadal z niedowierzaniem. – I nie zamknęli jej
w zakładzie zamkniętym?
– Jo od początku wiedziała, czego szukać –
odpowiedział Jack spokojnie, po czym podniósł się z klęczek i usiadł na łóżku
obok mnie. – Wiedziała też, że nie może się z tymi badaniami afiszować.
Oficjalnie prowadziła badania nad tornadami, a tak naprawdę szukała sposobów,
by rozpoznać, że tornado prowadzi do Oz i dlaczego tak się dzieje. Dlatego od
kilkunastu lat wyszukuje ludzi, którzy stamtąd pochodzą. To ona mnie odnalazła,
nie ja ją, gdyby nie ona, pewnie nadal biegałbym po Ziemi i szukał sposobu na
powrót do domu. Ale to Jo wyszukiwała po całym kraju informacji na temat ludzi,
którzy wzięli się znikąd i twierdzili, że są nie z tego świata, a potem ich
sprawdzała. Oz zawsze ją ciekawiło, ale nie miała śmiałości, by samej wybrać
się w podróż tornadem, więc zadowoliła się kilkoma opowieściami, a potem
pomogła mi wrócić do domu.
– Więc skąd u niej takie przekonanie, że Oz jest
prawdziwe? – Podrapałam się po ramieniu, bo świeżo zaszyta rana swędziała pod
opatrunkiem, cały czas jednak było tak samo źle. Myślałam, że oszaleję. – Po
prostu uwierzyła na słowo kilku osobom, a potem wysłała ich wprost w tornado?
– Nie do końca, złotko. Jo nazywa się Baum. –
Jack urwał, uśmiechając się domyślnie, a kiedy tylko potrząsnęłam głową, dodał
niecierpliwie: – Nie rozumiesz, czyją jest praprawnuczką? Lymana Franka Bauma.
Zdarzyło mu się spędzić kilka lat w Oz i przeżyć, a potem ktoś pomógł mu
wrócić, ale nasłuchał się tam wystarczająco, by po powrocie napisać sporo
książek.
Westchnęłam. To wszystko robiło się coraz
dziwniejsze.
– Naprawdę? Autor Czarnoksiężnika z Oz faktycznie był w Oz? – Roześmiałam się. – No
tak, to ma zaskakująco dużo sensu. Biorąc pod uwagę, że wszystkie te opowieści
wzięły się właśnie stamtąd, z Oz, od Czarownic, skądś musiały się też wziąć na
Ziemi. Pewnie Frank opowiedział o tym swojej rodzinie, co?
– Wszyscy uważali go za wariata. – Jack wzruszył
ramionami. – Ale historia szła przez rodzinę, bardzo tylko pilnowano, żeby nikt
spoza niej się o tym nie dowiedział. Jo jako pierwsza uznała, że coś musiało w
tym być, że to było zbyt nieprawdopodobne, by jej przodek wykazywał chorobę
psychiczną tylko w tym jednym temacie, skoro przez całe swoje życie był zdrowy
na umyśle… No i odkryła kilkuletnią lukę w jego życiorysie, której nikt nie
potrafił wyjaśnić, nawet jemu współcześni członkowie rodziny. Jo zaczęła
drążyć, aż w końcu dokopała się do tego, do czego chciała.
Nagle obietnica naszego powrotu do Oz wydała mi
się dużo bardziej realna, co mocno podniosło mnie na duchu. Wprawdzie fakt
istnienia Jo Baum, praprawnuczki Franka Bauma, która poświęciła swoje życie
badaniom nad tornadami, żeby udowodnić, że jej przodek nie był chory na umyśle,
był dziwaczny nawet dla tej Dorothy Gale, która przecież wiele już w Oz
widziała i przeżyła, ale jakoś przełknęłam i to. Chociaż to oznaczało, że
kawałek Oz znajdował się i na Ziemi, że i tutaj było dziwnie i nie tak
bezpiecznie, jak myślałam jeszcze parę miesięcy wcześniej, i że nie znałam
wtedy w pełni mojego świata, przełknęłam to, bo to oznaczało, że mogliśmy
wrócić do Oz. Mogliśmy pomóc Emerald City i całemu Oz, pokonać Czarownicę z
Północy i może – ciągle miałam taką nadzieję – pomóc moim rodzicom i ojcu
Jacka. Teraz to było priorytetem.
Potem mogłam zostawić Jacka i wrócić na Ziemię,
chociaż nie byłam pewna, czy kiedykolwiek uda mi się jeszcze tu normalnie żyć.
Obojętne, czy w Nowym Jorku, czy w Lawrence, czy gdziekolwiek indziej. Moje
życie zmieniło się diametralnie, zobaczyłam rzeczy, które dla normalnego
człowieka byłyby nie do pomyślenia i po prostu nie wiedziałam, jak wrócić po
tym do codzienności. Dlatego częściowo byłam nawet wdzięczna, że moje problemy
jeszcze się nie skończyły i nie musiałam jeszcze mierzyć się z rzeczywistością.
Zamiast tego mogłam ponownie zanurzyć się w nienormalny świat Oz i przygotować
na to, że kiedyś wreszcie zostawię to wszystko za sobą i wrócę na Ziemię. Byłam
jednak pewna, że mimo całej tej niepewności i nieumiejętności znalezienia się z
powrotem w świecie, który przez pierwsza dwadzieścia cztery lata życia nazywałam
swoim domem, ucieszę się na możliwość przeżycia spokojnie choćby jednej doby.
Bez czyhających na mnie potworów, Czarownic i ich tworów, bez zabójczych drzew,
maków i pająków, za to z cudowną ciszą i spokojem.
Ale cóż. To wciąż musiało poczekać, na razie
musiałam ratować rodziców i Emerald City.
– Czyli Jo pomoże nam wrócić do Oz –
podsumowałam, na co Jack skinął głową. – Dobrze. Najlepiej, jeśli załatwimy to
wszystko jak najszybciej.
– Widzę, że już nie możesz się doczekać, aż
nasze drogi wreszcie się rozejdą.
Ugryzłam się w język, żeby nie powiedzieć
czegoś, czego mogłabym potem bardzo żałować. Nie obawiałam się, że z rozpędu
mogłabym mu przytaknąć, ale wręcz przeciwnie – że odruchowo mogłabym
zaprzeczyć, powiedzieć mu, że przecież wcale nie chciałam się z nim rozstawać,
bo ciągnęło mnie do niego kompletnie irracjonalnie, pomimo wszystko, pomimo
ostrzeżeń mamy i mojego własnego głosiku w głowie mówiącego mi, że on nie był
dla mnie. Mimo to go przecież kochałam.
Ale tego nie zamierzałam mu mówić. Póki Jack
myślał, że nic do niego nie czułam, nie poruszał tematu uczuć, który tak
przeraził mnie wtedy w Mieście Portowym. I byłam pewna, że żadne racjonalne
argumenty nie przekonałyby go, żeby trzymał się ode mnie z daleka, gdyby
wyznała mu, co naprawdę do niego czułam. A odrobina zachęty z jego strony
sprawiłaby przecież, że przestałabym nad sobą panować i dystans między nami
zmalałby do zera. Z mojej winy.
– To nie tak – jęknęłam, a chociaż frustracja
była szczera, następne słowa, które popłynęły z moich ust, były już tylko
wymówką. – Przecież słyszałeś, co powiedziała moja mama. Według niej zabiję
wszystkie cztery Czarownicę i zniszczę Oz. Im dłużej tam jestem, tym większe
jest prawdopodobieństwo, że to faktycznie się stanie.
– Nie wierzę w to, Dorothy. – Jack zbliżył się
do mnie i ponownie chwycił moje dłonie, a jego poważne, ciemnoszare oczy
złapały moje w pułapkę i nie chciały już wypuścić. Nie mogłam odwrócić od niego
wzroku i napięcie we mnie z każdą chwilą rosło. – Wierzę, że każdy z nas jest
panem własnego losu i nawet jeśli coś mamy zapisane w gwiazdach, możemy to
odwrócić. Wystarczy naprawdę chcieć.
– Naprawdę nie chciałam zabijać Czarownicy ze
Wschodu ani Czarownicy z Zachodu, a jednak tak właśnie się stało – odparłam
zduszonym głosem. – Więc wybacz, ale jakoś trudno mi w to uwierzyć. Nie
twierdzę, że jestem złym człowiekiem, Jack, tylko że trudno jest zapobiec
wydarzeniom, na które nie mamy wpływu.
– A ja mimo to wiem, że sobie poradzisz –
zapewnił mnie ciepłym głosem. Nie znosiłam, gdy tak do mnie mówił, bo miękłam
wtedy cała i nie mogłam się powstrzymać, żeby choć odrobinę się do niego nie
przybliżyć. Jakim cudem Jack sam nie dostrzegł, że go kochałam, nie miałam
pojęcia. – Masz w sobie wystarczająco siły, żeby zapobiec krzywdzie niewinnych
ludzi. Tego jestem pewien.
– A ty? Ty też masz tę siłę? – Kiedy spojrzał na
mnie z niezrozumieniem, marszcząc brwi, dodałam z rozpędu, bo gdybym miała
zastanowić się nad tym chociaż chwilę, pewnie nie powiedziałabym tego na głos:
– Bo wiesz, moja mama nie tylko widziała w tych swoich wizjach, że zniszczę Oz.
Widziała też, że przyczynisz się do mojej śmierci.
Jack przez chwilę wpatrywał się we mnie z
niedowierzaniem, po czym poderwał się z łóżka i najpierw stanął nade mną bez
słowa, z rękami w kieszeniach dżinsów, po czym zaczął krążyć po pokoju, cały
czas rzucając mi pełne frustracji spojrzenia. Cały czas jednak nic nie mówił i
aż zaczęło mnie to niepokoić. Na szczęście w końcu się odezwał, choć to, co
powiedział, wcale mnie nie uspokoiło.
– Co dokładnie widziała?
– Nie wiem – bąknęłam, czując się trochę
nieswojo. – Chyba nic konkretnego. Powiedziała tylko, że przez ciebie zginę.
– Dorothy, przecież wiesz, że nigdy bym cię nie
skrzywdził, prawda? – wyrzucił to z siebie, na co westchnęłam z ulgą, bo
naprawdę czekałam na te słowa. Chociaż to było irracjonalne, bo przecież gdyby
chciał, mógł mnie okłamać i słowa w zasadzie nic nie znaczyły, ja i tak na nie
czekałam. – Odkąd się poznaliśmy, robię wszystko, żeby utrzymać cię przy życiu.
Wiesz, co do ciebie czuję, do cholery! Nigdy nie naraziłbym cię na
niebezpieczeństwo, wydawało mi się to na tyle oczywiste, że nawet o tym nie
wspominałem. Twoja mama musiała się pomylić…
– Nie wiesz, że moja mama się nie myli? –
weszłam mu w słowo. – Do tej pory miała rację. Jasne, pomyliła się w ocenie
Clarissy, ale miała rację co do Czarownicy ze Wschodu i Czarownicy z Zachodu. A
także co do niej, bo w zasadzie budząc ją, skazałam ją na śmierć. Nie twierdzę,
że mnie zabijesz, Jack, bo wiem, że nie byłbyś do tego zdolny, ale boję się…
Boję się, że w którymś momencie przez ciebie coś może mi się stać, choćby
nieświadomie. Rozumiesz?
– To dlatego? Dlatego trzymasz mnie na dystans?
– Cholera, może nie powinnam była mu mówić. Może byłoby lepiej, gdyby nadal
pozostawał nieświadomy, wtedy przynajmniej nie próbowałby sobie niczego
tłumaczyć. Jak niby miałam mu zaprzeczyć i ponownie wyrzec się wszystkiego
tego, co do niego czułam? Nie byłam pewna, czy potrafiłabym zrobić to po raz
drugi. – Boisz się, że coś może ci się przeze mnie stać? Dlatego tak się wtedy
zachowywałaś, tam, w Mieście Portowym? Powiedziałaś mi, że nic do mnie nie
czujesz, a mnie jakoś nie bardzo chciało się w to wierzyć. Nadal nie bardzo
chce mi się w to wierzyć, prawdę mówiąc, ale uszanowałem twoją wolę, Dorothy.
Ale jeśli chodzi tylko o to…
– To co? – przerwałam mu, hardo patrząc mu w
oczy. – To co, Jack? Uważasz, że troska o własne życie jest zbyt egoistyczna?
Zresztą… nie mam ochoty rozmawiać o tym, co stało się w Mieście Portowym.
Chciałam cię tylko ostrzec, co powiedziała mi na twój temat moja matka. Ty zrób
z tym, co chcesz.
– Naprawdę to było dla ciebie aż tak straszne,
że nie chcesz o tym rozmawiać? – prychnął, zatrzymując się dokładnie
naprzeciwko mnie, żeby móc mi spojrzeć w oczy. Żeby to zrobić, musiałam
podnieść mocno głowę. – Dorothy, powiedziałem ci, co czuję, bo dłużej nie
mogłem wytrzymać. Myślałem nad tym od tamtego momentu, gdy prawie zginęłaś w
zamku Czarownicy z Zachodu i uwierz, próbowałem się powstrzymać. Naprawdę
próbowałem. Chciałem o tobie zapomnieć, wyrzucić cię z głowy, ale to naprawdę
nie było proste, gdy spędzałem z tobą całe dnie. I z tego samego powodu to
nadal nie jest proste. Tyle że w momencie, gdy wreszcie powiedziałem to na
głos, przestałem z tym walczyć. Może ty też powinnaś.
Rzuciłam mu spłoszone spojrzenie. Wiedział?
Naprawdę się domyślał, tylko nie powiedział tego wprost? Zupełnie już nie
wiedziałam, co o tym myśleć, nie wiedziałam, czy byłam tak prosta do
rozszyfrowania, że domyślił się moich uczuć. Na szczęście od odpowiedzi
uchroniła mnie ciotka, która przerwała zapadłą po tych słowach między nami
ciszę, wkraczając do pokoju wraz z pakunkami w rękach.
Jack uspokoił się w jednej chwili i znowu
przybrał na twarz tę maskę, którą zwykle raczył obcych, po czym pobiegł pomóc
cioci z zakupami. Jak się okazało, ciocia kupiła nam trzy gorące jeszcze
burrita, sporo wody mineralnej i kilka batoników, a poza tym szczoteczki do
zębów, pastę i ubrania na przebranie dla mnie. Byłam wdzięczna zwłaszcza za tę
szczoteczkę, bo jej brak bardzo boleśnie odczuwałam w Oz.
Oz. Przeczuwałam, że powinnam jak najszybciej do
niego wrócić i już na miejscu pozbyć się Jacka, bo przecież teraz kolejna
rozmowa o uczuciach była tylko kwestią czasu. Nie było siły, Jack musiał
domyślać się, że okłamałam go wtedy, w Mieście Portowym, i na pewno zamierzał
wyciągnąć ze mnie prawdę. Ja bym na jego miejscu tak zrobiła. Nie rozumiał,
zupełnie nie widział problemu w tym, o czym mu mówiłam, w wizjach mojej matki;
nie widział też problemu w różnicach między nami, które od początku dzieliły
nas niczym przepaść. Dlaczego z nas dwojga tylko ja zdawałam się to wszystko
dostrzegać?
Byłam zła, zmęczona i obolała, ramię w miarę
zanikania działania środków przeciwbólowych rwało coraz mocniej i jedyne, na co
miałam w tamtej chwili ochotę, to położyć się do łóżka i spać, spać najlepiej
do przyszłego roku. Nie było mi to jednak dane, bo ciocia musiała wreszcie
usłyszeć jakieś wyjaśnienia; nie mogliśmy już tego dłużej odwlekać, chociaż
nadal nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Jak miałam wytłumaczyć obecność polarnych
wilków w Kansas, które w dodatku chciały nas zabić, nie tłumacząc jednocześnie
niczego? Przecież ciocia nigdy w życiu nie uwierzyłaby w Oz i moich rodziców.
Zwłaszcza w nich.
– Zostawię was teraz, odpocznijcie trochę. – A
jeszcze ten zdrajca, Jack, postanowił wynieść się pod byle pretekstem! Rzuciłam
mu mordercze spojrzenie, którym kompletnie się nie przejął. – Jakby co, obudzę
was.
W to akurat nie wątpiłam. W końcu sen Jacka był
tak lekki, że zapewne zbudziłby go kot stąpający po perskim dywanie.
– Jak się czujesz? – Ciocia położyła resztę
reklamówek na stoliku i usiadła przy mnie na łóżku. – Kupiłam ci środki
przeciwbólowe. Powinnaś je wziąć, ale jak już coś zjemy, bo przecież od rana
masz pusty żołądek.
A na ból serca też mogły pomóc, ciociu? Bo jeśli
tak, to bardzo chętnie się poczęstuję.
Nie powiedziałam tego na głos, za to
odprowadziłam wzrokiem Jacka, który właśnie opuszczał nasz pokój. Na szczęście
na mnie nie patrzył, bo miałam dziwne wrażenie, że coś z tych myśli zobaczyłby
w moich oczach. Problem w tym, że serce naprawdę mnie bolało, gdy myślałam o
pozbyciu się Jacka w Oz. W zasadzie rwało bardziej niż uszkodzona ręka. Bolało,
gdy zmuszałam się do trzymania go na dystans i gdy go raniłam. Zwłaszcza, gdy
go raniłam.
– O co w tym wszystkim chodzi, Dee? – Z
zamyślenia wyrwał mnie głos cioci, która chyba była już nieco zniecierpliwiona.
– Przyznaję, że nic z tego nie rozumiem i nie możesz mnie o to winić. Zjawiasz
się na progu po tylu tygodniach milczenia, kiedy myślałam, że pewnie już nie
żyjesz, i w dodatku nie sama, ale z tym facetem, który zachowuje się tak
dziwnie, że zaczęłam już wątpić we wszystko, co go dotyczy…
– Jack wcale nie jest dziwny – zaprotestowałam
odruchowo. Ciocia prychnęła.
– Jasne, rozumiem, że można nie wiedzieć, gdzie
względem Lawrence leży Hinton, ale żeby ubolewać, że w apteczce nie ma nici, bo
samodzielnie chciał ci zszyć rękę? Wybacz, Dorothy, ale to nie jest normalne. A
potem jeszcze te wilki…! Zachowujecie się tak, jakbyście przed kimś uciekali
albo kogoś się bali, a w dodatku ten cały Jack… On nie wygląda na godnego
zaufania mężczyznę. Wygląda na kogoś, kto przyciąga kłopoty.
Nieprawda, ciociu, to ja przyciągałam kłopoty.
Jasne, miałam do tego pewne predyspozycje, związane z moją rodziną, ale nawet
pomimo tego byłam niczym magnes na kłopoty. Wystarczyło przypomnieć sobie, jak
wplątałam się w aferę z Czarownicą ze Wschodu, dałam się zaatakować strachowi
na wróble, skręciłam kostkę w lesie czy straciłam przytomność w trujących
makach. To wszystko naprawdę niewiele miało wspólnego z moją rodziną oprócz
faktu, że gdybym przez nich nie trafiła do Oz, nic z tego by się nie wydarzyło.
– Już ci mówiłam, ciociu, że Jack uratował mi
życie – powtórzyłam uparcie. – I to nie raz.
– No tak, oczywiście, mówiłaś – przyznała ze
zdenerwowaniem. – Tego też nie rozumiem. Co takiego się z tobą działo, że Jack
musiał cię ratować? Może w końcu wyjaśnisz mi, gdzie podziewałaś się przez ten
czas i co właściwie usiłujecie teraz osiągnąć, jadąc przez pół kraju do Hinton?
Właśnie tego się obawiałam – bezpośredniej
konfrontacji. W ogóle nie wiedziałam, jak wybrnąć z tej sytuacji – co zrobić z
ciocią, gdy wrócimy już do Oz, jak jej to wszystko wytłumaczyć, skoro nie
miałam żadnego namacalnego dowodu, że mówiłam prawdę i że nie należało mnie
natychmiast zamknąć w zakładzie psychiatrycznym? To chyba było ponad moje siły,
a Jack oczywiście sobie polazł. Przed Czarownicą to mnie bronił, a ciotki Ruth
się przestraszył…!
– Ciociu… Ja naprawdę póki co nie mogę ci tego
powiedzieć – odparłam w końcu cicho, w nadziei, że może nie dosłyszy i odpuści.
Po podniesionych brwiach ciotki poznałam jednak, że raczej usłyszała. – Musisz
wiedzieć, że nie robię niczego niezgodnego z prawem, poza tym jednak nie mogę
ci na razie nic wyjaśnić. Bardzo bym chciała, naprawdę… Źle się czuję z tym, że
nie mówię ci prawdy i że się o mnie martwisz… I w odpowiedniej chwili wszystko
ci wytłumaczę, obiecuję. Ale póki co musisz tylko wiedzieć, że to naprawdę
bardzo ważne, żebyśmy dostali się do Hinton.
Nie było innego wyjścia. Musieliśmy zabrać ją ze
sobą.
Ciocia nie byłaby bezpieczna przy nas, w Oz. Ale
jeszcze większe niebezpieczeństwo groziło jej, gdybyśmy zostawili ją samą na
Ziemi. Za bardzo obawiałam się, że szpiedzy Czarownicy z Północy mogliby jej
wtedy coś zrobić i użyć jej jako karty przetargowej przeciwko nam. Ja na ich
miejscu bym tak zrobiła.
Clarissa mogła twierdzić, że dobrzy ludzie są
przewidywalni, uważałam jednak, że i po tych złych można się spodziewać pewnych
zachowań. Szantaż i granie na emocjach były jednymi z nich.
– Dobrze więc – odpowiedziała w końcu ciocia
powoli, po dłuższej chwili milczenia, przyglądając mi się dziwnie. Nie lubiłam,
gdy ciocia tak na mnie patrzyła, z namysłem, bo z tego wyrazu twarzy nie
potrafiłam wywnioskować, co myślała. Była zła? Rozczarowana? Naprawdę nie
wiedziałam. – Ale musisz wiedzieć, że nie podoba mi się to, Dee. Mam wrażenie,
że wplątałaś się w coś głupiego i że w końcu coś ci się przez to stanie. Przez
niego.
– Przez Jacka? – Chciałam zapytać z
niedowierzaniem, ale nie potrafiłam. Nie byłam aż tak dobrą aktorką. – Ciociu,
nic mi nie będzie. Uwierz w to, proszę. Potrafię sama o siebie zadbać.
– Aha. Czyli chcesz mi wmówić, że nic do niego
nie czujesz?
Wywróciłam oczami. Najpierw mama, a teraz
ciocia? Czy one wszystkie powariowały?
– To naprawdę nie ma znaczenia – powiedziałam
jej więc to samo, co wcześniej mówiłam mamie. – Nie zamierzam się z nim wiązać.
Musimy tylko… załatwić razem pewną sprawę. Potem nasze drogi się rozejdą.
– Jesteś tego pewna? – Sceptyczne spojrzenie
cioci powiedziało mi, że chociaż wyraźnie nie przepadała za Jackiem, widziała,
że coś się między nami działo. No cóż, ciocia nigdy nie była głupia.
– Jestem pewna – odparłam z pewnością siebie,
której tak naprawdę wcale nie czułam. Chciałam ją czuć, ale chwile, kiedy
wmawiałam sobie, że nic nie czułam do Jacka i że mogłam zostawić go w każdej
chwili, dawno już minęły. Od momentu, w którym uratował mnie od śmierci w zamku
Czarownicy z Zachodu aż za dobrze zdawałam sobie sprawę, jakimi uczuciami go
darzyłam i co będzie dla mnie znaczyło zerwanie z nim kontaktu. Prawdę mówiąc,
bałam się tego: nie tylko bólu, który miało mi to rozstanie przysporzyć; bałam
się także, że nie okażę się wystarczająco silna, by do niego doprowadzić. – Nie
musisz się martwić, ciociu. Ani o Jacka, ani o to, co się teraz ze mną dzieje.
Poradzę sobie.
– Mam wrażenie… mam wrażenie, że się zmieniłaś –
powiedziała ciocia w zamyśleniu, nadal przyglądając mi się uważnie. Niebieskie
oczy cioci zdawały się prześwietlać mnie na wylot; a jeśli ktoś miał na
podstawie jednego spojrzenia odkryć moje sekrety, to kto, jeśli nie ciocia
Ruth, która praktycznie zastępowała mi matkę, odkąd skończyłam dziewięć lat?
Zastanawiałam się, czy będzie w stanie dostrzec w mojej twarzy również powody
tej zmiany: zobaczy, że kogoś zabiłam? Że sama kilkakrotnie praktycznie otarłam
się o śmierć? – Stwardniałaś, jesteś jakaś poważniejsza. Nie wiem, czy mi się
to podoba.
Ja też nie wiedziałam, czy mi się to podobało.
Przypuszczałam jednak, że po tym wszystkim, co przeszłam w Oz, zmiany były
nieuniknione. Nie mogłam już wrócić do bycia tą beztroską Dorothy Gale z Nowego
Jorku, która z przyjaciółką dyskutowała o jej nieudanych próbach swatania.
Właśnie dlatego tak bardzo bałam się powrotu na stałe na Ziemię. Problem w tym,
że nie byłam już tą samą Dorothy Gale, która pierwszy raz znalazła się w chatce
Czarownicy ze Wschodu i z niedowierzaniem przyjęła wiadomość, że znalazła się w
zupełnie jej obcym świecie. I obawiałam się, że ten proces akurat był
nieodwracalny.
– Ale to ciągle ja, ciociu – zapewniłam ją i
miałam nadzieję, że ciocia w to uwierzyła. – Ciągle jestem tą Dorothy Gale,
którą znałaś. Przecież wiesz.
Jakiś czas później, gdy wreszcie trochę udało mi
się ją uspokoić, zjadłyśmy coś, a potem ciocia wmusiła we mnie środki
przeciwbólowe i pomogła wykonać akrobacje pod prysznicem, żeby wykąpać się bez
moczenia opatrunku na ramieniu. Musiałam przyznać, że prysznic z mojego świata
przyjęłam z ogromną ulgą tak samo, jak za pierwszym razem, gdy kąpałam się w
domu cioci. Przebywając w Oz, nie zdawałam sobie nawet sprawy, jak bardzo za
tym tęskniłam.
Bałam się trochę, że ktoś mógłby nas wyśledzić –
w końcu jechaliśmy samochodem cioci, zarejestrowanym na nią – i znowu napaść,
widocznie jednak szpiedzy Czarownicy z Północy nie działali tak dobrze, gdy wyczerpali
już te najbardziej przewidywalne pomysły na nasze kryjówki. Kładłam się spać
nadal z duszą na ramieniu, niepewna, czy znowu nie obudzi mnie wycie wilków;
wydawało mi się jednak mało prawdopodobne, by dotarli do nas po tylu godzinach.
Miałam nadzieję na odrobinę spokoju i wreszcie przespaną spokojnie noc, bo
ostatnio odrobina odpoczynku graniczyła dla mnie z cudem.
Gdy tylko przyłożyłam głowę do poduszki i
opatuliłam się prześcieradłem, a następnie zamknęłam oczy, pod powiekami
zobaczyłam to wszystko, przez co ostatnio musiałam przejść. Praktycznie od
mojej ucieczki z Emerald City na Tornadzie
nie zaznałam ani odrobiny spokoju, bo nie liczyłam przecież tego jednego
wieczoru w Mieście Portowym. Cały czas coś się działo, cały czas trzeba było
przed kimś uciekać, z kimś walczyć, kogoś szukać. Ani chwili wytchnienia. Czy
tak właśnie wyglądało całe życie Jacka? Czy tak wyglądało całe życie w Oz?
Jeśli tak, to nie miałam ochoty się w to
wplątywać na dłużej, bo byłam zwyczajnie zmęczona. Napięta do granic
niemożliwości, jasne, z lekkim rozstrojem nerwowym, czująca się jak zaszczuty
pies, oszołomiona wszystkim tym, co działo się dookoła mnie i trochę
przerażona, ale przede wszystkim zmęczona. Wyglądałam dnia, w którym będę mogła
spokojnie położyć się spać i przespać przynajmniej całą dobę bez zastanawiania
się, co wydarzy się w tym czasie. Byłam potwornie zmęczona.
Pewnie dlatego zasnęłam chwilę później, nie
zdążywszy się nawet nad sobą porządnie poużalać, i tym razem sen miałam
spokojny i głęboki. Nic mi się nie śniło.
A obudziłam się, tak zupełnie wyjątkowo, dopiero
rano.
***
Rano zjedliśmy śniadanie, a później wyruszyliśmy
w dalszą drogę do Hinton, już nieco bardziej wypoczęci. Ręka bolała mnie trochę
mniej, wprawdzie na wszelki wypadek wzięłam jeszcze leki przeciwbólowe,
nauczona doświadczeniem, że później mogę znaleźć się w sytuacji, gdy po prostu
nie będę w stanie ich wziąć i potem będę żałować, ale czułam się już znacznie
lepiej. Ramię oczywiście swędziało, ale to był dobry znak, że się goiło, więc nie
narzekałam za bardzo. A przynajmniej nie narzekałam więcej niż zwykle.
Siedziałam z tyłu, a właściwie leżałam, bo
ciotka upierała się, że powinnam odpoczywać, i w związku z tym kazała Jackowi
usiąść obok siebie z przodu. Miałam wątpliwości, czy było to podyktowane troską
o moje zdrowie, czy raczej chęcią wypytania Jacka o rzeczy, których nie
chciałam jej powiedzieć; Jack jednak był na to za cwany i odpowiadał
półsłówkami, ostatecznie chyba zasługując na złe zdanie ciotki na jego temat.
Wolałam jednak, żeby ciotka nieodwracalnie uznała Jacka za gbura, niż żeby
przypadkiem wymsknęło mu się coś, co kazałoby jej zmienić kurs prosto na
najbliższy szpital psychiatryczny.
Ponieważ jednak w związku z tym czułam, że
powinnam być czujna, niewiele spałam w trakcie tej drogi; nie było mi to jednak
potrzebne. W końcu nauczyłam się już, że w Oz spałam rzadko i krótko, i przez
większość czasu chodziłam niewyspana, bo nawet gdy mogłam spać, nękały mnie
koszmary albo budziły kolejne niebezpieczeństwa – czyhający na nas pomocnicy
Czarownicy ze Wschodu, latające małpy w Emerald City, wrony na statku Noah czy
zabójcze drzewa w drodze na Południe. Z jednej strony dziwnie było wrócić na
Ziemię, a z drugiej dostrzegałam tego niewątpliwe zalety – tutaj nie groziła mi
natychmiastowa śmierć z ręki kolejnych przeciwników, gdy usnę zbyt głęboko, i
mogłam pokonać dzielące nas od Hinton kilkaset mil w przeciągu paru godzin. A
nawet krócej, gdybym po prostu wsiadła w samolot. Nie chciałam nawet myśleć,
ile zajęłoby nam to czasu, gdybyśmy musieli jechać konno albo – nie daj Boże! –
iść pieszo, jak też już się nam zdarzało, choćby w drodze do Emerald City.
Krajobraz był monotonny, a dotarcie do Hinton
rozpoznałam jedynie po pomruku Jacka, że jesteśmy na miejscu. Odruchowo
podniosłam głowę, rozglądając się dookoła. Hinton wyglądało jak każde inne
amerykańskie miasteczko – po prawej stronie widziałam pas łąk, a dalej pola
uprawne, po lewej zaś z ziemi wyrastały niskie, przysadziste domki, nie
najnowsze, ale w większości dobrze utrzymane. Wyglądały tak, jakby z
powierzchni ziemi mogło je zdmuchnąć byle jakie tornado i zapewne tak było – w
końcu na terenach zagrożonych tornadami ludzie często budowali takie domy, żeby
w razie nadejścia kataklizmu równie szybko móc je ponownie odbudować.
Przejechaliśmy główną ulicą, kierując się na
południe, a Jack wreszcie podał cioci dokładniejszy adres – Marion Avenue – co
najwyraźniej chciał zachować w tajemnicy do ostatniej chwili. W zasadzie mu się
nie dziwiłam – pewnie wolał się ubezpieczyć na wypadek, gdyby po drodze coś nam
się jednak stało i z jakichś powodów ciocia na przykład została. Wtedy
przynajmniej nie wiedziałaby, gdzie udaliśmy się dalej. Nie mogłam obwiniać go
o takie myślenie, nawet jeśli zakładało, że coś mogłoby się jej stać –
rozumiałam go doskonale.
Dom pani meteorolog, do której się wybieraliśmy,
niczym nie różnił się od reszty poza tym, że stał nieco na uboczu, ostatni w
rządku takich samych domów, oddzielony od sąsiadów kilkoma rozłożystymi
drzewami. Jack kazał cioci nie stawać pod właściwym adresem, tylko kilka domów
dalej, i mimo woli zaczęłam się zastanawiać, skąd u niego takie szpiegowskie
przyzwyczajenia. Nauczył się tego w Oz, czy jak?
– Proszę zostać w aucie – polecił następnie
ciotce. Tutaj jednak już nie zaprezentowała takiego pogodzenia z losem, jak do
tej pory.
– Nie ma mowy – oświadczyła stanowczo. – Nie będziecie mnie dłużej trzymać w niewiedzy. Dorothy, zrozum wreszcie, że martwię się o ciebie. Chcę wiedzieć, co się tutaj dzieje, i mam do tego pełne prawo. Ostatecznie gdyby nie ja…
– Nie ma mowy – oświadczyła stanowczo. – Nie będziecie mnie dłużej trzymać w niewiedzy. Dorothy, zrozum wreszcie, że martwię się o ciebie. Chcę wiedzieć, co się tutaj dzieje, i mam do tego pełne prawo. Ostatecznie gdyby nie ja…
Wymieniłam z Jackiem porozumiewawcze spojrzenia;
wzruszył ramionami, na co ja lekko kiwnęłam głową. Nie miałam pojęcia, czy
doszliśmy w ten sposób do porozumienia, ale wyglądało to na pewno bardzo
poważnie.
– No dobra – zadecydowałam w końcu, po czym wygramoliłam
się z auta. – Tylko błagam, nie przeszkadzaj za bardzo. I nie krzycz, że mówimy
o jakichś głupotach, bo to nie są głupoty.
– Nie mam dziesięciu lat, nie musisz mnie
pouczać – mruknęła ciocia. Miałam poważne wątpliwości, ale przezornie się nimi
nie podzieliłam.
Dom wyglądał całkowicie zwyczajnie i nigdy nie
domyśliłabym się, patrząc na niego z zewnątrz, że w środku znajdował się sposób
na powrót do moich rodziców i Oz. Parterowy, z brązową elewacją imitującą cegłę
i ciemnobrązowym, lśniącym dachem, wyglądał porządnie, ale niczym nie wyróżniał
się od innych, stojących obok. Przeszliśmy przez trawnik przed domem i po kilku
schodkach weszliśmy na werandę, na której zawieszone było mnóstwo dzwoneczków
wiatrowych, które przy silnym wietrze musiały mocno dzwonić. Lawirując między
nimi, doszliśmy w końcu do drzwi.
Kobieta, która nam otworzyła, nie była dokładnie
tą, której się spodziewałam. Miała szopę rudoblond włosów, które spięła w
nieporządny kok na czubku głowy, a okrągłe okulary w zielonych oprawkach,
doskonale pasujących do koloru jej oczu, spadły jej prawie że na czubek nosa.
Mogła mieć jakieś czterdzieści lat, ale trzymała się dobrze: była szczupła i
wysoka, miała żylaste ręce o długich palcach; gdy nam otworzyła, trzymała w
nich jakieś papiery. Pasmo włosów wydostało się jej spod gumki i opadło na
oczy, więc odgoniła je niecierpliwym dmuchnięciem, niewiele to jednak dało.
Miała jasną cerę i trochę piegów na nosie, a kiedy się uśmiechnęła,
stwierdziłam też, że miała wyjątkowo szerokie usta. Był jednak w tym uśmiechu
jakiś urok.
– Cześć, Jo. – Jack też się uśmiechnął, po czym
zrobił krok do przodu i objął ją mocno, a Jo pisnęła z zaskoczenia. Podniosłam
brwi.
Zupełnie nie tego się spodziewałam.
Ej, super ci wyszedł ten rozdział! :D
OdpowiedzUsuńSama nie wiem, czemu mi się tak podoba, no ale ja tam wolę rozdziały, w których, jak mówią inni, "nic się nie dzieje", choć ja tak nie uważam. Akcja jest fajna, ale jednak, kiedy czytam jej za dużo, to mi się kręci w głowie.
Och, Dee, pocałuj go! Mam jakąś głupawkę.
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału, Jack uczy Dorothy strzelać! Ooo Boże. Nie ukrywam, mam nadzieję na jakieś całusy w najbliższym czasie.
Hm. Jeśli mają się dostać do Oz za pomocą tornada, o ile dobrze zrozumiałam i pamiętam (czytałam rozdział o jakiejś 00:08), to chyba tornada nie przychodzą sobie ot tak, na zawołanie. Biedna Ruth! Ciekawe, jak zareaguje na wieść o Oz.
No i szkoda mi Jacka. Ja mu wierzę, nie wiem, o co chodziło Annabelle, ale wątpię, czy Jack ma coś z tym wspólnego.
Nie wiem już, co pisać. Czekam na dalszy ciąg.
Życzę szczęśliwego Nowego Roku, no i udanego Sylwestra! :D
Pozdrawiam. :)
Dzięki:) przypuszczam, że to dlatego, że było sporo Jacka xd w kolejnych rozdziałach też będzie go dużo;)
UsuńHaha, jeszcze nieprędko, ale jak już to zrobi... Będzie pierdolnięcie, obiecuję xd
Ale teraz już będzie coraz bliżej ten pierwszy pocałunek, spokojnie. Myślę, że wytrzymacie;)
No, na zawołanie na pewno nie, ale Ruth pewnie im jakieś znajdzie. A co do Ruth... No cóż, dobrze nie zareaguje, to jedno jest pewne xd
Jack wytłumaczy się w kolejnym rozdziale, a przynajmniej na tyle, na ile będzie mógł. Reszta wyjaśni się... koło rozdziału pięćdziesiątego:)
Dziękuję i również życzę tego samego;) Całuję!
o kurczę, jak Jack już wie, to może coś się posunie do przodu, proponuję, żeby ją po prostu pocałował, jak będzie sposobność, to może coś da xD Mam nadzieję,że Jack zadziała szybko. Ciekawe jednak, czemu z taką werwą przytula tę Jo.może dlatego,że ona naprawdę im pomoże. Nie mogę się doczekać, jak zareaguje ciotka na Oz... jest świętą kobietą, seriously. Nie mogę się doczekać, co będzie dalej, kiedy będzie tornado i w ogóle. Zapraszam na nowość na zapiski-condawiramurs i życzę wystrzałowego Sylwestra ;)
OdpowiedzUsuńHaha, może nie bardzo szybko, ale owszem, teraz już coraz bliżej do tego pierwszego pocałunku;) Jack ma do Jo pewien sentyment, w końcu jest jego jedyną znajomą z Ziemi z czasów, gdy trafił tam jako dzieciak, i wtedy mu pomogła. A co do Ruth... nie zareaguje dobrze, jak już pisałam w komentarzu powyżej xd mam nadzieję w takim razie, że i dalej będzie ciekawie;) dziękuję i całuję!
UsuńNo cóż... nie wiem co właściwie napisać :D Czekam tylko na naukę strzelania no i bliższe poznanie pani meteorolog. No i podróż do Oz. Szczerze mówiąc to strasznie bym chciała, żeby Ruth z nimi poszła. Ciekawie by z nią było. Chociaż bez niej pewnie też... Ale strasznie ją polubiłam! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę wystrzałowego Sylwestra oraz dużo szampana! :D
Haha, bo też rozdział właściwie o niczym xd to wszystko w następnym rozdziale, mam nadzieję, że Jo was nie rozczaruje;) co do Ruth natomiast - mam już ten wątek napisany, także ze względu na Ciebie niestety tego nie zmienię... Nie rozczaruj się bardzo;) dziękuję i całuję!
UsuńJak Jack przywitał ciepło Jo, aż się zdziwiłam. Dużo okazywania uczuć jak na niego. Chyba teraz razem z Dee będą mieli dużo momentów, oczywiście póki będą na ziemi. Kiedy oni się wreszcie pocałują?
OdpowiedzUsuńJo wydaje się być okej:) W odpowiedziach na poprzednie komentarze pisałaś że jeszcze mini trochę czasu kiedy Jack i Dee się zejdą, to uchylisz rąbka tajemnicy i powiesz nam, bardzo wyczekującym tego momentu czytelnikom czy napisałaś to już czy dopiero będziesz pisać? :))
Co do Jo, to Jack po prostu ma z nią związane dobre wspomnienia - ostatecznie to ona wyciągnęła do niego pomocną dłoń, gdy poprzednim razem próbował dostać się z Ziemi do Oz. Co do momentów natomiast - owszem, teraz będzie ich tylko więcej;)
UsuńJo... O Jo jeszcze będzie więcej xd ciężko powiedzieć, bo to zależy, który dokładnie moment masz na myśli: pierwszy pocałunek już opisałam, owszem, ale nie jest on automatycznie momentem, kiedy główni bohaterowie się "zejdą", na to trzeba będzie jeszcze dłużej, z pewnych, niezależnych od nich powodów, poczekać;)
Całuję!
Witam! W imieniu swoim i całej Załogi ocenialni Shiibuya z przyjemnością informuję, że właśnie ukazała się ocena Twojego bloga. Pozdrawiam i życzę miłego dnia z nadzieją, że docenisz moją pracę i kulturalnie skomentujesz recenzję.
OdpowiedzUsuńWow, Jo Baum? Jak autor "Czarnoksiężnika"? No to nieźle pojechałaś :D Nie powiem, oryginalny pomysł żeby to wszystko wytłumaczyć i połączyć, nigdy bym na to nie wpadła. Czekam na tę naukę strzelania, może wreszcie jakiś pocałunek? ;p
OdpowiedzUsuńZajrzałam sobie do "bohaterów" i tym bardziej ciekawi mnie, co będzie dalej. Król, księżniczka? Gdzie to Dorothy jeszcze trafi żeby kogoś takiego poznać?:)
Czekam na następny, życzę dużo Weny i pomyślności w Nowym Roku!
NN
No wiem, może i trochę przesadziłam, ale nie lubię, jak w moich tekstach są jakieś niedokończone wątki, a znajomość legendy z Oz na Ziemi zdecydowanie była jednym z nich;) stąd taki pomysł. Nauka będzie, natomiast pocałunku jeszcze nie, ale jesteśmy coraz bliżej xd
UsuńAno, byłoby za prosto, gdyby tak od razu trafiła z powrotem do rodziców i Clarissy^^
Dziękuję i całuję!