To było kompletnie niedorzeczne. Bardziej nawet
niedorzeczne niż śmiech Jacka, który nastąpił po tym pytaniu ciotki.
Wpatrywałam się w nią z niedowierzaniem, a ten idiota rżał obok mnie, jakby w
życiu nie usłyszał niczego śmieszniejszego. Według mnie to wcale nie było
śmieszne.
Ciocię też zdziwiła reakcja Jacka, co pokazała
po sobie podniesieniem brwi. No dobrze, więc nie było mowy, żeby uwierzyła w
bajeczkę o gwałtownie wybuchającej miłości – swoją drogą, czy to przypadkiem
nie świadczyło źle o opinii, jaką na mój temat miała ciotka? Na przykład, że
uważała mnie za niezdolną do obdarzenia kogoś takim uczuciem? Tak czy inaczej,
musiałam powiedzieć coś innego, coś, w co byłaby skłonna uwierzyć, a co
równocześnie nie byłoby prawdą.
– Rany boskie, Jack? Nigdy w życiu! Co też ci
przyszło do głowy? – zgorszyłam się w końcu, grając na czas. Ciotka wzruszyła
ramionami.
– Po prostu widzę, że coś kręcisz, Dorothy, i w
dodatku oglądasz się na niego. – Zamilkła na chwilę, po czym dodała zaskakująco
spokojnie, biorąc pod uwagę temat, który poruszyła: – Masz jakieś kłopoty?
Uciekasz przed kimś, ktoś ci zagraża, Dee? Jeżeli wpakowałaś się w coś
głupiego, możesz mi przecież powiedzieć. Nie będę cię oceniać.
No proszę, idealnie wyjście samo do mnie
przyszło. Nie musiałam go nawet szukać!
– Prawdę mówiąc, to tak. – Przygryzłam wargę.
Przecież nawet nie kłamałam, prawda? Ktoś naprawdę nas ścigał. I naprawdę
miałam kłopoty, w zasadzie od samego początku, odkąd trafiłam do Oz. – Mam
kłopoty, ciociu, i nie bardzo mogłam się tu pokazać. I musisz mi uwierzyć…
Naprawdę chciałam dać ci znać, że żyję i mam się dobrze, przysięgam. Tylko że
nie mogłam. Musisz mi uwierzyć, że gdybym tylko miała taką możliwość…
– Nie musisz kończyć, wiem, że tak właśnie było
– przerwała mi ciocia spokojnie, a ja urwałam z ulgą, bo wcale nie podobało mi
się to, co mówiłam. – Co to za kłopoty? W co się wpakowałaś?
Zawahałam się.
– W zasadzie to nie mogę ci powiedzieć – odparłam
w końcu niepewnie. – Bardzo bym chciała, ale po prostu… nie mogę. Przepraszam,
ciociu, naprawdę nie chciałam, żeby to tak wyszło. Nie chciałam, żebyś się
przeze mnie martwiła. Ale tak się stało i teraz mogę tylko odejść, żeby nie
robić ci więcej problemów.
– Dee, zwariowałaś? – prychnęła, po czym
nachyliła się nad stolikiem stojącym pomiędzy koralową sofą, na której siedziałam z Jackiem, a fotelem w kratę, który zajmowała ciotka, i wreszcie
nalała nam herbaty z dzbanka. Naprawdę podziwiałam jej opanowanie. – Nie musisz
mnie chronić przed swoimi problemami, mam więcej lat niż ty i znacznie większe
doświadczenie. Po prostu powiedz mi, co się dzieje, a na pewno będę mogła
pomóc. A jeśli nie chcesz mi powiedzieć… Nie mów. Tylko nie odchodź. Zostańcie
tutaj, jak długo chcecie, aż wyprostujesz swoje sprawy. Tylko po prostu… nie
znikaj już więcej tak bez słowa, dobrze?
Bardzo chciałam jej to obiecać. Naprawdę. I
chociaż kiwnęłam głową, nie byłam pewna, czy będę w stanie tej obietnicy
dotrzymać. W końcu to nie było takie proste i nie zależało tylko ode mnie.
Jeśli jednak ciocia zamierzała nas póki co przechować w tym staromodnym domu,
nie miałam nic przeciwko – i tak potrzebowałam czasu, żeby zadecydować z
Jackiem, co powinniśmy dalej robić. Oczywiście, musieliśmy jak najszybciej
wracać do Oz, ale powinniśmy też zrobić to z głową, a nie na aferę. Poza tym on
najwyraźniej miał jakiś pomysł – poznałam po tym przerwanym przez wujka Seana
marszu do budki telefonicznej – i to mi wystarczyło, żeby czuć się nieco
pewniej w związku z planowanym powrotem do Oz.
– Możliwe, że będę musiała jeszcze raz zniknąć –
odpowiedziałam więc szczerze. – Wolę cię wcześniej o tym poinformować, tak na
wszelki wypadek, ciociu. Ale chętnie skorzystamy z gościny, jeśli nie masz nic
przeciwko.
– Oczywiście, kochanie. Przecież to nadal też
twój dom. – Ciocia uśmiechnęła się ciepło, a ja pomyślałam, że tylko ona mogła
przyjąć tak długie milczenie siostrzenicy i jeszcze nie znając jego powodów,
zaproponować pomoc, gdy owa siostrzenica znienacka pojawia się na progu, z
obcym facetem pod rękę. W każdym razie ja nie znałam takiej drugiej osoby,
chociaż może miałam po prostu zbyt małe doświadczenie w okolicznościach
towarzyszących. – Zrobiłam obiad, zjecie ze mną? A najpierw przygotuję wam…
eee… pokój gościnny?
Widać było, że ciocia naprawdę próbowała być
liberalna, chociaż ogólnie nie była i pomysł wspólnej dla nas sypialni wcale
jej się nie spodobał. Dlatego z rozbawieniem pokręciłam głową.
– Nie, ciociu, dwa pokoje. Dwa.
Widziałam, jak westchnęła z ulgą; chociaż
oznaczało to dla niej więcej pracy, byłam pewna, że wolała tak niż nasz wspólny
nocleg.
Na Pennsylvania Street najwyraźniej jeszcze nie
w pełni dotarło wyzwolenie seksualne.
– To gdzie są wasze bagaże? – zapytała jeszcze
ciotka, wstając wreszcie z kanapy, by zaprowadzić nas na górę, do pokoi.
Wymieniłam z Jackiem spojrzenia, po czym zaczęłam kulawo:
– Nasz samochód… – W tym momencie zrezygnowałam
z tej wymówki, bo przecież ciocia i tak nie wierzyła w wybuch miłości, to co
jej robiło za różnicę, czy byliśmy samochodem, czy nie? – Ciociu, naprawdę nic
ze sobą nie mamy. Po prostu.
– Nawet komórki? – zdziwiła się. – Jak można
gdziekolwiek podróżować bez bagaży? A pieniądze?
Wzruszyłam ramionami. O rany, zdążyłam zupełnie
się przyzwyczaić do innego trybu życia, bo przecież podróżując po Oz, owszem,
pieniądze się przydawały, ale oprócz tego zwykle nie miałam nic. A i z
pieniędzmi bywało różnie. Na Ziemi nikt nie wyobrażał sobie bez tego podróży.
Jak to, nie miałam przy sobie karty kredytowej? Smartfona? iPoda? GPS–u? To
chyba niemożliwe, żebym w ogóle podróżowała. Myślałam, że byłam bardziej
przywiązana do życia na Ziemi wraz ze wszystkimi jej udogodnieniami i
gadżetami, ale teraz okazywało się, jak bardzo zdążyło mi się to już wydać
dziwne. Chociaż, oczywiście, posiadanie na przykład telefonu miało swoje
zalety. Gdybym podróżowała po Ziemi i miała ze sobą komórkę, ciocia nie
zamartwiałaby się na śmierć, czy w ogóle żyję.
Mój pokój na piętrze był praktycznie nieruszony,
widać było, że ciocia nic w nim nie zmieniała od mojego wyjazdu. Powitały mnie
te same szaro–różowe ściany, które samodzielnie malowałam jakieś dwa lata
wcześniej, to samo łóżko w drewnianej ramie, stojące we wnęce, między regałami
z książkami, ten sam fotel do czytania w rogu pokoju i ten sam niski stolik,
zrobiony z parapetu okiennego. Wyjrzałam przez okno; miałam z niego widok na
tyły domu, na których, między rozrastającymi się drzewami, stało wysłużone
autko cioci. Odwróciłam się od okna, żeby zobaczyć, jak ciocia ubiera mi
pościel.
– Jak długo zostaniecie? – zapytała, spoglądając
na mnie znad pościeli. Jack oparł się o futrynę drzwi, wyraźnie nie będąc
pewnym, czy może wejść do mojego pokoju, odchrząknął i odparł:
– Niedługo. Mamy… pewną sprawę do załatwienia.
– Gdzie? – Padło kolejne pytanie. Wzruszył
ramionami.
– Tego dopiero musimy się dowiedzieć. Czy
mógłbym później od pani zadzwonić?
– Oczywiście, kochanie. – Tego jeszcze nie
grali, żeby moja ciotka nazywała Jacka kochaniem…! Wyglądał na wiele, ale na
pewno nie na kochanie. – Ale najpierw odpocznijcie trochę, a potem zjemy obiad.
Wybacz, że was zatrzymuję, ale musisz zrozumieć… Dorothy jest jedyną rodziną,
jaka mi pozostała. Kiedy myślałam, że nie żyje… – Ciocia potrząsnęła smutno
głową; pewnie nie chciała się wdawać w zbędne szczegóły, bo po chwili zebrała
się w sobie i kontynuowała: – Ale teraz wiem, że tak nie jest i nie mogę was
tak szybko wypuścić. Muszę się nią nacieszyć, skoro nie wiem, kiedy mnie znowu
odwiedzi, prawda?
Podeszłam do niej i po prostu ją przytuliłam, po
czym stałam tak przez chwilę, czując, jak ramiona drżały jej od
powstrzymywanego płaczu. Nie wiedziałam, czy płakała z radości, że mnie widzi,
z niepokoju o mnie, z ulgi czy smutku, że wkrótce wyjadę, ale to nie miało
znaczenia. Zupełnie się nie dziwiłam, że była w rozsypce. Ja też byłam, kiedy
dowiedziałam się, że moi rodzice żyli, a ja przecież zawsze byłam od niej
twardsza. To ciocia całkiem załamała się po wyjeździe rodziców do Oz. Chociaż
nie chciała dać tego po sobie poznać i chociaż wtedy tego nie rozumiałam, bo
miałam przecież raptem dziewięć lat, z perspektywy czasu widziałam to wyraźnie.
Ciocia odpowiedziała mocnym uściskiem; ponad jej
ramieniem zobaczyłam, że Jack na migi pokazuje mi, że wyjdzie, na co kiwnęłam
głową i znowu skupiłam się na cioci. Wreszcie odsunęła mnie od siebie i
pospiesznie otarła oczy.
– Wybacz, kochanie, zupełnie się rozkleiłam –
powiedziała żałośnie, na co oczywiście zapewniłam ją, że to przecież nic
takiego. – Ale tak strasznie się denerwowałam… Wszyscy myśleli, że nie żyjesz,
a ja nie chciałam w to uwierzyć. A teraz jesteś tutaj, i nic z tego nie
rozumiem… Nie masz bagaży, nie masz telefonu, nie chcesz powiedzieć, skąd się
tutaj wzięłaś ani gdzie byłaś, a w dodatku masz ze sobą tego… mężczyznę –
dokończyła takim tonem, jakby wcale nie tak chciała określić Jacka, ale nie
znalazła lepszego słowa. – Jest… dziwny. Inny. Jakby nie był stąd.
To było aż tak bardzo widoczne czy po prostu
ciocia miała intuicję? Nieważne.
– Bo Jack nie jest stąd, ciociu – potwierdziłam
łagodnie. – Ale to dobry człowiek. Uratował mi życie, wiesz?
– W takim razie będę musiała mu podziękować –
odparła ciocia stanowczo. – Ale to skąd on właściwie jest?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc sprzedałam
cioci to samo kłamstwo, które Jack wcześniej zaserwował wujkowi Seanowi:
– Z Teksasu.
– Jakoś nie chce mi się w to wierzyć – mruknęła.
– Jesteś pewna, że cię nie okłamał?
– A co, myślisz, że wyszedł z więzienia? –
zaperzyłam się. – Ciociu, bardzo cię proszę, nie uprzedzaj się do Jacka tylko
dlatego, że wygląda trochę nieporządnie i ma zabandażowaną głowę. On naprawdę
chce dla mnie dobrze.
– Po prostu… widzę, jak on na ciebie patrzy –
powiedziała cicho, schylając się, by poprawić poduszkę, którą właśnie oblekła w
poszewkę.
– Niby jak?
– Jakby uważał cię za swoją własność. Wybacz,
Dee, ale nie podoba mi się to i dopóki nie upewnisz mnie, że jest inaczej, będę
się upierać, że to jego wina, że tak długo nie wracałaś do domu. Przecież ty
sama z siebie nigdy byś czegoś takiego nie zrobiła, żeby zostawiać mnie bez
słowa, w niepewności, czy w ogóle żyjesz.
I co miałam jej powiedzieć? Przecież nie mogłam
wyznać prawdy. A absolutnie nie chciałam, żeby oskarżała Jacka o coś, z czym
nie miał nic wspólnego. Chciałam go jakoś wytłumaczyć, ale zamiast tego
powiedziałam tylko:
– Nie jestem własnością Jacka, ciociu, nie
jestem niczyją własnością. I on o tym wie, uwierz mi. Naprawdę chciałabym ci
wszystko wytłumaczyć, ale po prostu nie mogę. Przynajmniej jeszcze nie.
Pomijając fakt, że na pewno by mi nie uwierzyła,
nie chciałam jej mówić, że moi rodzice żyli, skoro na dobrą sprawę nie
wiedziałam, co się z nimi działo. Nie chciałam rozbudzać w niej nadziei na
wypadek, gdyby potem się okazało, że…
Nie. Nie byłam w stanie nawet pomyśleć, że coś
mogłoby im się stać. Nie mogło przecież!
– Zostawię cię teraz, Dee. – Ciocia zostawiła w
końcu poduszki i podniosła się; widziałam w jej oczach lekką urazę. Ciocia
nigdy by się do tego nie przyznała, ale zrobiło jej się przykro i nie mogłam
jej za to winić. Zrobiło mi się głupio. – Wiesz, gdzie jest łazienka, gdybyś
chciała wziąć prysznic. Dam tylko świeżą pościel Jackowi i pójdę odgrzać obiad.
Zejdźcie, kiedy będziecie gotowi.
Wyszła, a ja patrzyłam za nią, chcąc coś
powiedzieć, jakoś się wytłumaczyć, przeprosić – ale zwyczajnie nie wiedziałam,
jak, więc milczałam. Czułam się z tym źle, czułam się tak, jakbym była złym
człowiekiem, chociaż w gruncie rzeczy przecież niczym nie zawiniłam. Ale
ciocia, choć nie poskarżyła się ani słowem, najwyraźniej poczuła się urażona,
że miałam przed nią tajemnice. To było kompletnie idiotyczne.
Poszłam wziąć prysznic, bo przez wydarzenia
ostatnich godzin miałam takie wrażenie, jakbym nie kąpała się sto lat. Wreszcie
umyłam włosy moim ulubionym szamponem, który ciocia kupowała także dla siebie,
a potem pozwoliłam sobie na skorzystanie z jej kosmetyków i nawet nałożenie
odrobiny podkładu na twarz. Widziałam zresztą, że w mojej sypialni stały
wszystkie moje walizki i pewnie, gdybym w nich pogrzebała, znalazłabym tam
również i swoje kosmetyki – najwyraźniej to były te rzeczy, które ciotce
przysłano z Nowego Jorku. Jakoś jednak mi się do nich nie spieszyło.
Przebrałam się w przygotowane mi przez ciocię
ciuchy, składające się z ciemnoniebieskich, obcisłych dżinsów i obszernej,
melanżowej koszulki z długim rękawem, po czym rozczesałam mokre włosy i tak
przeszłam z powrotem do sypialni. Zdążyłam jeszcze zauważyć, że moje dżinsy z
Nowego Jorku teraz trochę na mnie wisiały, a potem wreszcie weszłam do pokoju i
nieomal dostałam zawału, gdy zobaczyłam rozłożonego na moim łóżku Jacka.
– No, nareszcie jesteś. – Na mój widok wstał;
wyglądał zabawnie, bo też się przebrał, najwyraźniej w ubrania należące niegdyś
do wuja Henry’ego. O ile moje ciuchy leżały na mnie dobrze i od razu było
widać, że pochodziłam stąd, o tyle ciemny sweter wujka i jego dżinsy tylko
zwiększały to poczucie, że Jack tu nie pasował. I nie chodziło nawet o to, że
rozmiary były złe, chociaż sweter był nieco zbyt luźny, a nogawki spodni zbyt
krótkie, a raczej o ogólny wygląd Jacka, który, choć próbował przystosować się
do wyglądu ludzi na Ziemi, i tak nadal kompletnie tu nie pasował. – Musimy
pogadać… O. Wyglądasz tak bardzo… ziemsko.
Nie wiedziałam, czy to był komplement, czy wręcz
przeciwnie, więc po prostu zignorowałam jego słowa i usiadłam na stoliku przy
parapecie, nerwowym gestem zakładając za ucho wilgotne pasmo ciemnych włosów.
Uważne spojrzenie Jacka trochę mnie peszyło, spróbowałam się jednak wziąć w
garść i nie dać tego po sobie poznać.
– Może to dlatego, że w gruncie rzeczy jestem
stąd – mruknęłam, zakładając ramiona na piersi. – Nawet jeśli moja matka jest z
Oz. To o czym chcesz rozmawiać?
– Dorothy, słuchaj… – Zaniepokoiłam się, bo o
czymkolwiek chciał rozmawiać, wyraźnie nie w smak był mu temat. – Chciałbym,
żebyś zrozumiała dobrze jedną rzecz. Możemy postarać się wrócić do Oz i
uratować twoich rodziców, ale nie mogę ci obiecać, że to się uda. Jeśli
Clarissa dostała ich w swoje ręce, obawiam się, że bezpieczniej dla niej będzie
ich po prostu… zlikwidować.
Czułam, że cała krew odpłynęła mi z twarzy i
ciekawiło mnie, czy zbladłam tak bardzo, jak czułam. Jack zawahał się, jakby
chciał wstać z łóżka i podejść do mnie, ale ostatecznie jednak się nie ruszył.
– Dlaczego? – zapytałam, bo miałam wrażenie, że
jeśli usłyszę wyjaśnienia, cokolwiek, to prędzej w to uwierzę. Jack wzruszył
ramionami.
– Bo twój ojciec jest Czarnoksiężnikiem z Oz.
– Ale to przecież nic nie znaczy – prychnęłam. –
On nie ma żadnej mocy, nie jest dla niej w żaden sposób zagrożeniem. Po co to
wszystko?
– Widzisz, Dorothy, ty chyba nie rozumiesz
pewnych praw rządzących Oz – westchnął. – A wydawało mi się, że powinnaś, skoro
doświadczyłaś tego na własnej skórze. Z Czarnoksiężnikiem z Oz jest tak jak z
Dorotką Gale z Kansas. Przecież sama widziałaś, jak reagowali na ciebie ludzie
po drodze do Emerald City, chociaż jeszcze wtedy nic nawet nie zrobiłaś. Ale
obrosłaś legendą, twoje imię znają wszyscy w Oz. Tak samo jest z Czarnoksiężnikiem.
Czarnoksiężnik z Oz jest dla ludzi symbolem. No wiesz, to też jest związane z
tą historią, że stworzył Oz, a potem wracał, żeby władać stolicą. Dla ludzi z
Oz Czarnoksiężnik jest kimś, o kogo i dla kogo warto walczyć, kimś, dla kogo
warto się zjednoczyć. I sprzeciwić Czarownicy z Północy.
– Nawet jeśli nie ma żadnej mocy? – zdziwiłam
się. Jack skinął głową.
– To naprawdę nie ma większego znaczenia,
Dorothy. Twój tata jest symbolem, który swoim przykładem całe Oz namawia do
walki z Czarownicami. Robił to od początku, od kiedy tylko przybył i walczył z
Czarownicą z Zachodu, żeby nie oddać jej Klucza, i tak już zostało. Twój tata
ma większą władzę w Oz, niż myślisz, chociaż to głównie zasługa twojej mamy, bo
to ona zrobiła go Czarnoksiężnikiem, gdy przybyli do Oz.
–Tego też nie rozumiem – przyznałam niechętnie.
– Przecież mama nie chciała tam zostać. W Oz. Więc po co od razu wepchnęła ojca
do rządzenia Emerald City? I jak właściwie to zrobiła?
– Z pomocą mojego ojca, to ostatnie jest akurat
jasne – usłyszałam w odpowiedzi. – Przecież wiesz, że on zrobiłby dla Glorii
bardzo wiele. Poza tym chyba sam uwierzył, że twój ojciec rzeczywiście jest
Czarnoksiężnikiem i może pomóc Oz. Ale dlaczego twoja matka to zrobiła,
Dorothy… tego już nie wiem. Musiałabyś sama ją zapytać.
Przez chwilę obydwoje milczeliśmy: Jack
przyglądając mi się nadal i czekając, aż coś powiem, a ja zastanawiając się nad tym wszystkim.
Przecież to było bez sensu. Nie było żadnego racjonalnego powodu, żeby mama to
zrobiła, zostawiła ojca jako Czarnoksiężnika w Emerald City, skoro wkrótce
potem chciała wracać na Ziemię. Więc dlaczego?
Jack jednak miał rację, musiałam się z nią
zobaczyć, żeby o to zapytać. A w tym celu musieliśmy najpierw wrócić do Oz.
– Tak czy inaczej, nie chcę, żebyś się
nastawiała, że będziemy w stanie ich uratować – dodał po chwili Jack, nie
doczekawszy się odpowiedzi. – Nie mogę ci tego obiecać, Dorothy. Nie wiem, co
zastaniemy w Emerald City, jeśli uda nam się tam wrócić.
– Kiedy – poprawiłam go twardo. – Kiedy uda nam
się wrócić.
– Dobrze, kiedy. – Wywrócił oczami, usiadł na
brzegu łóżka i pochylił się do przodu, opierając łokcie na udach. Przy okazji
kąpieli zdążył zdjąć z głowy bandaż i miałam tylko nadzieję, że wszystko z jego
głową było w porządku. No, przynajmniej że była w podobnym stanie, co zwykle. –
Nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że…
– Dobrze, wiem, zrozumiałam – przerwałam mu, po
czym wstałam i zaczęłam chodzić nerwowo po pokoju. – Jack, nie jestem małą
dziewczynką. Chociaż boli mnie uświadomienie sobie tego, wiem, że to nie musi
się wcale dobrze skończyć. Nie musisz mi o tym przypominać.
Skinął głową i też wstał, ale cofnęłam się o
krok, kiedy do mnie podszedł.
– To dobrze, bo… nie chciałem, żebyś myślała, że
jestem w stanie zrobić więcej, niż rzeczywiście mogę.
– Wcale tak nie myślę – zaprotestowałam, widząc
doskonale, że z jakiegoś powodu nie był zadowolony z takiego obrotu rozmowy. –
Jack, nigdy nie wymagałam, żebyś mnie bronił albo rozwiązywał za mnie problemy.
Naprawdę nie musisz mnie tak traktować. Nie przyjdę do ciebie z płaczem, kiedy
coś pójdzie nie tak.
– Posłuchaj, chodzi po prostu o to… – W jego
oczach błysnęła irytacja, pewnie miał serdecznie dość, że mu to w kółko
powtarzałam. Jack na pewno chętnie by się mną zaopiekował, w to nie wątpiłam.
Problem w tym, że ja tak nie umiałam. A on, chociaż przyjmował to do
wiadomości, cały czas chyba miał nadzieję, że zmienię zdanie. – Nie powiedziałem
ci o sobie wszystkiego, Dorothy. O moim pobycie na Ziemi.
– Och, założę się, że nie tylko – prychnęłam,
nie mogąc się dłużej powstrzymać. Zmarszczył brwi.
– Co masz na myśli przez to „nie tylko”?
– Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi. –
Założyłam ramiona na piersi i spróbowałam się uspokoić, bo wiedziałam aż za
dobrze, jak to wyglądało: jakbym była zazdrosna. Problem w tym, że rzeczywiście
byłam, tylko nie bardzo potrafiłam to ukryć. Gdyby Jack to zrozumiał, bez trudu
mógłby mnie oskarżyć o hipokryzję, bo przecież miałby rację. Powiedziałam mu
przecież, że nic do niego nie czuję, więc nie powinnam mieć pretensji o
Annabelle. A jednak… jakoś miałam. – Przestaje mnie powoli dziwić, kiedy
wychodzi coś takiego jak to. Oczywiście, że nie powiedziałeś mi wszystkiego. Ty
chyba w ogóle nie potrafisz być uczciwy…
– Niby kiedy nie byłem wobec ciebie uczciwy?!
– …i nawet twoje własne słowa nic dla ciebie nie
znaczą – zakończyłam z impetem, nie zwracając uwagi na jego podniesiony ton
głosu. Możliwe, że sama swój nieco podniosłam, ale poza tym w ogóle na ten
okrzyk nie zareagowałam.
Zaraz zresztą Jack się uspokoił i wtedy już
trochę się zaniepokoiłam. O wiele bardziej wolałam, gdy się wściekał, niż gdy
był tak stoicko spokojny. W przypadku tego drugiego nigdy nie wiedziałam, co za
chwilę zrobi.
– Ach tak? – zapytał następnie tym złowieszczo
spokojnym tonem głosu. – Które moje słowa nic dla mnie nie znaczą, twoim
zdaniem?
Odsunęłam się, bo wreszcie się zorientowałam, że
powiedziałam za dużo i że nie powinnam kontynuować tego tematu. Jakim cudem w
ogóle tak się na niego wkurzyłam? To znaczy, oczywiście wiedziałam: to z powodu
Annabelle. Do tej pory jednak jakoś udawało mi się to trzymać na wodzy i
wszystko było w porządku. Oprócz mojego zdrowia psychicznego, oczywiście.
Ale przecież nie chciałam doprowadzać do
konfrontacji z Jackiem.
– Nieważne – mruknęłam więc. – Pomówmy raczej o
tym, jak wrócimy do Oz.
– Nie, pomówmy raczej o tym, o co masz do mnie
pretensje, złotko. – Jack zrobił jeden krok w moją stronę i chwycił mnie za
ramię, zanim zdążyłam uciec. Syknęłam. – Chcę wiedzieć, czym niby tak bardzo
cię rozczarowałem. Chyba nie chodzi o to, co powiedziałem ci w Mieście
Portowym, bo wyraźnie jesteś na mnie zła, odkąd wróciliśmy do Emerald City,
prawda? Więc może po prostu mi to wytłumaczysz, zamiast mówić pieprzonymi
zagadkami?
– Już dobrze! – zdenerwowałam się, wyrwałam
ramię i rozmasowałam skórę, machając na to mentalnie ręką. Chciał prawdę, to
będzie miał prawdę, proszę bardzo! – Wiesz, Jack, po prostu nie wiem, czy
jeszcze mam ci wierzyć, jeśli w jednej chwili twierdzisz, że mnie kochasz, a w
następnej spędzasz noc w swoim pokoju z Annabelle!
Gdyby nie to, że widziałam to na własne oczy,
pomyślałabym w tamtej chwili, że to musiała być jakaś pomyłka. Jack spojrzał na
mnie z niezrozumieniem w oczach, którego nie udawał – albo tak mi się
przynajmniej wydawało. Ja jednak byłam zła i czułam się zraniona, i nie
zwróciłam na to większej uwagi, a raczej – zwróciłam, ale to zignorowałam.
– O czym ty właściwie mówisz, Dorothy? – zapytał
w końcu spokojnie, tonem tak bardzo odmiennym od mojego. Pokręciłam głową.
– Daj spokój, Jack. Widziałam ją, jak wychodziła
w nocy z twojego pokoju.
– Kiedy? Teraz? Gdy wróciliśmy do Emerald City?
– wypytywał zupełnie tak, jakby sam nie wiedział. Wywróciłam tylko oczami. –
Dorothy, nie rób takiej miny, nie mam pojęcia, o co ci chodzi! Nie rozmawiałem
z Annabelle, odkąd uciekliśmy z Emerald City na statku Noah…!
– Byłeś wtedy u niej? – domyśliłam się, a to
zaskakująco mocno mnie zabolało. Chociaż w zasadzie nie powinno, nic nie mogłam
poradzić na moje głupie serce. – Kiedy poszedłeś do miasta, a mnie kazałeś
zostać na statku, zanim odbiliśmy od brzegu?
– Chciałem, żeby wiedziała, że wyjeżdżamy i się
nie martwiła – wyjaśnił. – Ale potem już jej nie widziałem, więc o co właściwie
ci chodzi?
– Nie musisz udawać, naprawdę – prychnęłam. –
Wiem, że u ciebie była, tak się składa, że ją widziałam. W środku nocy. Jeśli
się przyznasz, wyjdziesz tylko na hipokrytę, a tak dodatkowo jesteś jeszcze
oszustem.
Jack cofnął się o krok, nadal wpatrując się we
mnie z niedowierzaniem. Bardzo nie podobało mi się to spojrzenie i fakt, że
obdarzał nim właśnie mnie. Wyraźnie widziałam w nim rozczarowanie i niechęć. A
to przecież ja miałam powody, żeby się na niego obrażać, prawda?
– Wiesz co? Jesteś po prostu niemożliwa –
odpowiedział w końcu, a w jego głosie tym razem usłyszałam gniew. – Nie masz
absolutnie żadnego prawa mieć do mnie pretensji, Dorothy. Powiedziałaś, że nic
do mnie nie czujesz, i to moja sprawa, co ja zrobię z moim uczuciem. Równie
dobrze mogę o nim zapomnieć w ramionach innych kobiet, jeśli będę miał na to
ochotę! A miałem, uwierz mi. Tylko że do tej pory tego nie zrobiłem, a w
odpowiedzi słyszę jedynie idiotyczne wyrzuty i pretensje o jakieś wyssane z
palca bzdury!
Zrobiło mi się trochę głupio, bo w końcu
usłyszałam wszystko to, co sama o sobie myślałam. No, może oprócz tych bzdur. W
końcu wiedziałam bardzo dobrze, że Annabelle naprawdę była u niego w pokoju
tamtej nocy, i nie rozumiałam tylko, dlaczego on nie chciał się do tego
przyznać. Skoro otwarcie przyznał, że mógłby spotykać się z innymi kobietami,
dlaczego nie chciał też przyznać, że spotkał się właśnie z Annabelle? Ze
względu na nią? Kompletnie tego nie rozumiałam.
– To nie są żadne wyssane z palca bzdury –
zaprotestowałam lekko drżącym głosem. – Obydwoje wiemy, co wtedy widziałam. I
wybacz, jeśli miałam jakieś głupie wrażenie, że jednak jesteś porządnym
facetem. Już więcej nie będę.
Jack zrobił taki ruch, jakby znowu chciał mnie
chwycić za rękę, ale w końcu zrezygnował i odwrócił się na pięcie, żeby wyjść z
mojego pokoju. W drzwiach jednak odwrócił się jeszcze i powiedział, całkiem
spokojnie:
– Wiesz co, najlepiej chyba będzie, jeśli nasze
drogi rozejdą się możliwie szybko, bo najwyraźniej obydwoje działamy sobie na
nerwy i nigdy nie będziemy mogli się dogadać. Póki co jesteśmy zmuszeni do
wspólnej podróży, ale kiedy tylko to będzie możliwe, dam ci spokój, obiecuję.
Wyszedł, a ja przez moment tępo wpatrywałam się
w drzwi, które zamknął za sobą cicho, delikatnie, jak to miał w zwyczaju –
chyba pokazywał w ten sposób, że wcale nie był wściekły i że doskonale nad sobą
panował. Przede wszystkim było mi głupio, bo nie powinnam była w ogóle zaczynać
tej wymiany zdań, tylko trzymać język na zębami. Nie powinnam była dać się
wyprowadzić z równowagi, ale w obecności Jacka to nigdy nie było łatwe.
Najgorsze jednak było to, że teoretycznie
powinnam czuć ulgę – w końcu Jack obiecał, że kiedy to tylko będzie możliwe,
ograniczymy swoje kontakty do zera, co zmniejszało prawdopodobieństwo, że coś
mogłoby mi się stać z jego ręki – jednak wcale jej nie czułam. Czułam tylko
ostry ból w sercu i ucisk w klatce piersiowej, który nie miał nic wspólnego z
moim stanem fizycznym.
Czułam się po prostu źle na myśl, że Jack miałby
odejść. I już za nim tęskniłam, chociaż przecież znajdował się w pokoju obok,
tak niedaleko, dosłownie na wyciągnięcie ręki. A równocześnie miałam wrażenie,
że był ode mnie dalej niż kiedykolwiek.
Sama sobie byłam winna. Gdybym nie chciała, żeby
tak było, trzeba było mu wyznać miłość wtedy, w Mieście Portowym. Nie zrobiłam
tego jednak i chociaż w kółko katowałam się tymi wszystkimi powodami, to nie
miało żadnego znaczenia, bo moje serce i tak wiedziało swoje. I to ono
sprawiało, że na myśl o nieobecności Jacka czułam wielką pustkę gdzieś w
środku.
Próbowałam zasnąć, ale przez długi czas nie
mogłam zmrużyć oka. Zastanawiałam się głównie, dlaczego Jack najpierw tak
twardo wypierał się Annabelle, a potem przeszedł do ofensywy. To znaczy,
rozumiałam to drugie – na jego miejscu pewnie postąpiłabym tak samo, zirytowana
faktem, że muszę się tłumaczyć. Ale to pierwsze? Myślałam, że będzie szczery,
naprawdę tak myślałam.
Dopiero gdy za oknami zrobiło się już ciemno, a
cały dom pogrążył się w ciszy, pomyślałam, że może on rzeczywiście był szczery.
Czy istniała jakakolwiek szansa, że Annabelle
weszła wtedy do jego sypialni, ale on o tym nie wiedział? Spał przez cały czas,
gdy tam była?
To może i było prawdopodobne, ale i
niedorzeczne, doszłam jednak w końcu do wniosku. No bo czego Annabelle miałaby
szukać w sypialni Jacka, w dodatku właśnie w nocy, kiedy było wiadomo, że tam
go właśnie zastanie? I jakim cudem Jack ze swoim lekkim snem nie obudziłby się,
gdy weszła do środka? Jakoś nie chciało mi się w to wszystko wierzyć.
Przez otwarte okno dobiegło mnie oddalone wycie
psa, nie zwróciłam na to jednak większej uwagi. Spróbowałam wyciszyć myśli o
Jacku, ale potrzebowałam dłuższej chwili, żeby w końcu się uspokoić i zasnąć.
Tuż przed tym pomyślałam jeszcze, że w końcu nie powiedział mi, jak zamierzał
wrócić do Oz.
Gdy się obudziłam, po panujących dookoła
ciemnościach domyśliłam się, że nadal była noc. Sięgnęłam po wodę stojącą przy
łóżku w butelce i pociągnęłam spory łyk, zastanawiając się równocześnie, co
mogło mnie zbudzić. Ostatecznie w przeciwieństwie do Jacka sen miałam raczej
twardy. Usłyszałam to dopiero po chwili i aż się wzdrygnęłam.
Wycie psa. Tuż pod moim oknem, zapewne gdzieś na
chodniku.
Zawył jeden, po nim drugi, trzeci i kolejny. To
mnie już zaniepokoiło. Ostrożnie wstałam z łóżka i podeszłam do okna, przez
firankę przyglądając się podwórku. Zamarłam, widząc kilka jasnych sylwetek na
chodniku i trawniku. Kolejne schodziły się powoli ze
wszystkich stron – za domu cioci i spomiędzy tych sąsiednich, spomiędzy drzew i od strony pobliskiego parku. Cała
wataha.
To nie były psy. To były wilki. W dodatku
śnieżnobiałe wilki, dokładnie takie, jakie widziałam już w Oz. Stały z
wyszczerzonymi zębami zwrócone w stronę domu ciotki i na przemian to wyły, to
warczały i kłapały zębami. Wyglądały mało przyjaźnie, zwłaszcza że były
naprawdę ogromne. Nigdy w życiu nie widziałam tak dużego wilka w naszym
świecie.
Czarownica z Północy, przemknęło mi przez myśl.
Nie mogła sama za nami tu trafić, więc jakimś cudem udało jej się na Ziemię
przetransportować białe wilki.
Które właśnie otaczały dom cioci.
Mieliśmy przechlapane.
Jestem tak bardzo wkurzona na Dorothy! Napisałabym coś, ale nie chcę być na bloggerze wulgarna. No ale Dee, serio? :(
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się ogarnie.
"(...) nachyliła się nad stolikiem stojącym pomiędzy koralową sofą, na którą siedziałam z Jackiem" - powinno być "na której". :P
Nie umiem skomentować tego rozdziału. :(
Jack nie wyjasnił jej w końcu, co jeszcze było w tym jego pobycie na Ziemi.
A Czarownica z Północy mnie wkurza. I Dee też. :(
Szkoda, że nie ma jeszcze zapowiedzi.
Rozdział fajny i ciekawy, ale jednak mnie zasmucił.
Pozdrawiam! :D
Moony
Dzięki, już poprawiłam;)
UsuńAle co? xd Dorothy naprawdę myśli, że Jack ją okłamał, i ja tam do niej pretensji nie mam;) no nie wyjaśnił, ale spokojnie, zrobi to w kolejnym rozdziale. Ale to dobrze, że ktoś Cię w moim tekście wkurza, bo przynajmniej wywołuje jakiekolwiek emocje xd cieszy mnie, że mimo wszystko rozdział Ci się podobał.
Zapowiedź już jest, jakby co;)
Całuję!
Okej... Przynajmniej powiedziała mu o co jej chodzi... Szczerze mówiąc w tej sytuacji akurat rozumiem Dee. No sorki, ale kiedy idzie się so ukochanego faceta w środku nocu i widzi się inną kobietę wychodzącą z jego pokoju, może być to dosyć jednoznaczne. Tylko jego wyjaśnień sama nie ogarniam. Tak jak Dee, rozumiem później to rzucanie oskarżeń, ale to, że mógł tego nie pamiętać... No cóz jedyne co mi przychodzi na myśl to, że Annabelle jako zielarka wymyśliła jakąś truciznę, czyn napój ochronny (?), albo po prostu go nacpała i tyle. Albo Jack jest totalnym dupkiem (proszę, nieee!! :)). Wydaje mi się, że ciocia Dee jest raczej jak jej matka. I chciaż Dee chce uratować rodziców, to wątpię by nagle stali się później wspaniałą rodzinką, nawet jeżeli Gloria naprawdę kocha Dee. Ona ją raczej też, ale po takiej rozłące i w ogóle, trochę trudno będzie im przejść do porządku dziennego...
OdpowiedzUsuńTym bardziej, że jak na razie to Dee musi ich uratować z łap Clarissy, a jest w Kansan, gdzie Czarownica wysłała wilki... Już widzę minę Ruth, kiedy Jack, łowca czarownic wkracza do akcji, a Dee oczywiście zgrywa feministkę (akurat to w niej lubię). Chyba, że się nie zorientuje co jest grane, ale... Nie jest to zbyt prawdopodobne. :D
Nie moge się doczekać kolejnego rozdziału. Albo zapowiedzi przynajmniej :)
Pozdrawiam gorąco! :D
No wydaje mi się, że to było zdrowe, nie robić z siebie typowej kobiety, która ma pretensje, ale niczego nie wyjaśnia, bo Dee chyba jednak miała nadzieję, że Jack potrafi to jakoś sensownie wytłumaczyć;) ja tam nic nie wiem, nie zamierzam Cię zapewniać ani że Jack jest dupkiem, ani że Annabelle coś mu zrobiła, to się samo kiedyś tam wyjaśni ;p
UsuńJa tam myślę, że oni nigdy nie będą normalną rodziną. Nawet jeśli przeżyją xd
Natomiast sądzę też, że oni tam nie czekają bezczynnie, aż Dee przyjdzie ich uratować xd ale faktycznie, Ruth może być trochę zaskoczona, jak już przyjdzie co do czego^^
Zapowiedź już jest, wybaczcie to opóźnienie, ale po prostu od przedwczoraj nie było mnie w ogóle na kompie;)
Całuję!
No szczerze mówiąc, też się spodziewałam lepszych wyjaśnień. Ale jestem pewna, że przyjdzie na nie czas :D
UsuńNo nie dziwię się, że nie czekają na ratunek, przecież Dee może wcale nie wrócić. Tzn pewnie wróci, ale oni o tym nie wiedzą :D
Oj tam, przecież nic się nie stało :D Tym bardziej, że warto było czekać. Z Ruth najwyraźniej twarda babka będzie :P
Oczywiście, że przyjdzie. Tylko jeszcze nieprędko^^
UsuńNo, pewni być tego nie mogą. Nawet Dee nie jest, chociaż bardz chciałaby być;)
No to cieszy mnie, że zapowiedź była warta czekania:) faktycznie, Ruth w kolejnym rozdziale pokaże nieco inną twarz xd
Chyba na palcach jednej ręki można policzyć, kiedy rozmowa Jacka i Dee nie zakończyła się kłótnią lub zranieniem siebie wzajemnie. Jestem strasznie ciekawa co Jack chciał jej powiedzieć o swoim pobycie na ziemi. I w ogóle do kogo on chciał zadzwonić od Ruth? Może do jakiegoś starego przyjaciela który pomoże im w próbie wrócenia do Oz? Wydaje mi się też że Annabelle coś kręci, jakoś wierze Jackowi na słowo.
OdpowiedzUsuńW każdym rozdziale zawsze dzieję się coś ciekawego i zawsze czekam na sobotę z niecierpliwością :D
Pozdrawiam :)
Haha, no niestety, tak to jest z większością moich głównych bohaterów w tekstach;) o tym, co Jack chciał jej powiedzieć i do kogo dzwonić, już w kolejnym rozdziale, więc spokojnie, akurat to szybko się wyjaśni. Co do Annabelle natomiast - tutaj na wyjaśnienia trzeba będzie trochę dłużej poczekać;)
UsuńBardzo mnie to cieszy:) całuję!
O kurczę. Nie wiem, dlaczego Dorothy bardziej chciała nagadać Jackowi w sprawie Annabell zamiast dowiedzieć się, o co mu chodziło z poprzednią jego wizytą na Ziemi... najwyraźniej ma jakiś seceret way,żeby przedostać się do Oz bez klucza... I miejmy nadzieję,że może to zrobić w każdym momencie, bo inaczej nie wiem, jak sobie poradzą z tymi wilkami (jak na Boga czarownica je przetransportowała??)... No i o co chodzi z Anabelle, czyżby to jakieś czary matki D albo Clarissy? żeby ich poróżnić? Boże, jaki mam mętlik w głowie...bo nie sądzę,żeby Jack kłamał... co jest o tyle smutne,że spowodowało chyba najpoważniejszą kłótnię między naszymi bohaterami:( Mam nadziejęże jakoś w miarę szybko się dogadają... Na koniec dodam, że ciotka Dorothy jest wg mnie bardzo wspaniałomyślna, ja bym się chyba bardziej stawiała,jeśli chodzi o wyjaśnienia. czekam z niecierpliwością na cd
OdpowiedzUsuńAj, to tak wyszło chyba siłą rzeczy... Na pewno tego nie planowała xd ale w każdym momencie to nie, za prosto by było ;> może i najpoważniejszą, ale spokojnie, oni i tak w miarę umieją ze sobą współpracować, jak muszą;) a ciotka... Cóż, ciotka się po prostu cieszyła, że Dee w ogóle wróciła do domu i chyba podejrzewała, że wplątała się w coś głupiego;)
UsuńCałuję!
Przez chwilę tylko myślałam, że ciotka Dee coś jednak wie, ale chyba raczej nie bardzo, bo nie zachowywałaby się w ten sposób. Jej zaskoczenie, łzy, a nawet oskarżenie Jacka o porwanie świadczą o tym, że tak naprawdę Ruth myślała, iż serio coś się stało Dorothy. Ciekawa jestem tylko, czy Ruth ma pojęcie, co stało się z Aronem i Glorią. Nie no. jasne, że nie wie. Niby skąd? :)
OdpowiedzUsuńW każdym razie tu na Ziemi też czeka trochę przeszkód Dee i Jacka. I to wcale nie tych emocjonalnych. Już samo to, że wilki pojawiły się pod domem może świadczyć, że nie są bezpieczni nigdzie. Czarownica dowiedziała się, gdzie są, pewnie poprzez szpiegów. Zastanawiam się tylko kto nim jest, na pewno ktoś, kto zna i Ruth i Dee i tak, właśnie pomyślałam o przybranym wujku. Ja wiem, że to nie on, ale jak myślę o szpiegu, to jakoś on nasuwa mi się na myśl, bo szpieg na pewno jest, w to nie wątpię. Zresztą Jack sam o tym powiedział.
Trochę mam pretensje do Dee, że teraz wyjechała z tą Anabellą. Mogła przynajmniej poczekać aż wrócą do Oz. W tym momencie ich stosunki pogorszą się i na pewno będzie im nieco ciężko współpracować, ale skoro oboje są dorosłymi ludźmi, to chyba odrzucą na bok uprzedzenia i zaczną działać razem.
No cóż, jestem xDD jakoś ostatnio nie mogę skupić się na komentowaniu i zazwyczaj nie udaje mi się uchwycić w słowa to, co chciałabym rzeczywiście napisać:)
Pozdrawiam <3
Myślę, że to już byłoby zbyt wiele teorii spiskowych jak na jeden tekst, gdyby ona też coś wiedziała xd a przecież jeszcze z teoriami spiskowymi tutaj nie skończyliśmy^^
UsuńHmm, dowiedziała się raczej stąd, że spodziewała się, że Dorothy może zwrócić się właśnie do ciotki, no bo do kogo innego - a ciotkę kojarzyła z czasów, gdy jeszcze Gloria mieszkała na Ziemi, ale cśśś, to będzie jeszcze szerzej poruszone. A wujek przecież nie żyje;)
Oj no, mów emocjonalnej kobiecie, żeby czekała na świętego nigdy z pretensjami i złamanym sercem xd to jasne, że musiała z tym wyjechać od razu xd a współpracować, o wszem, i tak jakoś muszą...
Bardzo mi miło;) i moim zdaniem Twoim komentarzom absolutnie niczego nie brakuje ;p
Całuję!