Cześć!
Wiecie, że dzisiaj mija rok od czasu opublikowania pierwszego rozdziału tutaj?
Jestem z
siebie bardzo dumna, że tyle wytrwałam;) i z Was również, że postanowiłyście
zostać ze mną aż tak długo. Z tego też powodu chciałabym bardzo Wam wszystkim podziękować i życzyć, żebyśmy nie spotkały się tutaj również za rok xd (co,
biorąc pod uwagę komplikacje wprowadzane przeze mnie do fabuły, jest niestety
wysoce prawdopodobne^^). Z okazji roczku mam dla Was dwie sondy, za głosowanie w
nich będę bardzo wdzięczna, bo możliwe, że, chociaż mam już pomysły w głowie,
uda Wam się mnie przekonać i do innego rozwiązania ;p
A na koniec,
specjalnie dla Szwamki, która jako pierwsza odgadła powód przenosin rozdziału na
poniedziałek, zgodnie z obietnicą cukierek!
Endżoj i mam
nadzieję, że plot twist na koniec rozdziału przypadnie Wam do gustu^^
____________________________________________
Zareagowałam dopiero po chwili, wyrywając rękę,
za którą trzymał mnie Christian, i zatrzymując się w miejscu, w pół kroku;
zupełnie nie przejmowałam się faktem, że staliśmy na środku pustej ulicy,
doskonale widoczni. Pożałowałam w tamtym momencie, że torbę z bronią oddałam
Jackowi, kiedy się rozstaliśmy; bardzo by mi się w tamtej chwili przydała.
Z drugiej strony, i tak nie umiałabym jej
używać. Co najwyżej mogłabym go nią walnąć po głowie.
– Oszalałeś? – prychnęłam, zupełnie nie
przejmując się faktem, że chyba nie powinnam tak do niego mówić. W końcu prawie
w ogóle go nie znałam. – Nie mogę uciec z miasta! Tutaj gdzieś są moi rodzice,
nie mogę ich zostawić!
– Dorothy, naprawdę tego nie rozumiesz? –
Christian odwrócił się do mnie; widziałam, że był cały spięty i zaniepokoiło
mnie to. Wyglądało to zupełnie tak, jakby spodziewał się, że zacznę mu uciekać
i przygotowywał się na natychmiastowe wszczęcie pościgu. – Twoi rodzice już nie
żyją. Clarissa wysłała na nich Antymagicznych, nawet twoja matka nic na to nie
poradzi. I nie mów, że chcesz zostać ze względu na syna Charlesa. Musimy się
spieszyć, bo zaraz nie będzie już gdzie uciekać, więc skończ z tymi fanaberiami
i chodź!
– Nigdzie nie idę – powtórzyłam uparcie, cofając
się o krok. Christian postąpił o ten krok za mną i odczułam to jako zagrożenie.
On najwyraźniej mówił serio i naprawdę nie zamierzał mnie wypuścić. – Skąd w
ogóle o tym wszystkim wiesz? Antymagiczni? Co to właściwie jest? I skąd
wiedziałeś, że Czarownica z Północy zaatakowała od strony dzielnicy portowej?
– Przecież słyszałaś huk. – Potrząsnął głową. Ja
już jednak nakręcałam się coraz bardziej i nie zamierzałam dać sobie zamydlić
oczu.
– Jasne, i nie miałam pojęcia, co to mogło być –
przyznałam. – To ty od razu wyskoczyłeś z Czarownicą, chociaż minęła dosłownie
chwila między tym hukiem a twoim pojawieniem się. Więc co, kręcisz czy naprawdę
wiesz, że to ona zaatakowała?
– Dorothy, przestań się tak zachowywać. To teraz
nic nie da, teraz musimy uciekać!
– Wiedziałeś?! – Wreszcie podniosłam głos,
odsuwając się od niego o kolejny krok. Tym razem Christian nie zbliżył się do
mnie, chociaż po oczach, które wpatrywały się we mnie czujnie, widziałam, że
śledził każdy mój ruch bardzo dokładnie. – Wiedziałeś, że ona zaatakuje,
prawda? Co, teraz nagle jesteś po jej stronie?!
– Zawsze byłem po jej stronie, Dorothy – odparł
twardym głosem, którego się przestraszyłam, chociaż przecież teoretycznie nie
powinnam. To był tylko głupi facet, nawet jeśli do tamtej pory myślałam, że
mogłam mu ufać. Chciałam zrobić kolejny krok do tyłu, ale z obawy, że to
mogłoby go zaalarmować, pozostałam w miejscu. Wpatrywałam się w niego
rozszerzonymi z niedowierzania oczami i po prostu tak stałam. – Nie patrz tak
na mnie, proszę cię. To kwestia lojalności, a ja zawsze byłem lojalny
Clarissie. Jesteś jedyną kwestią, w której się nie zgadzamy, więc jeśli chcesz
zachować życie, chodź ze mną.
– Co to znaczy: jedyną kwestią, w której się nie
zgadzamy? – zapytałam, ignorując jego ostatnią uwagę. Christian z irytacją
wzruszył ramionami.
– Clarissa kazała mi cię zabić. – Nie
wytrzymałam, jednak cofnęłam się o krok. Christian na szczęście nadal nie
zrobił po tym żadnego ruchu w moją stronę. – Chyba nie sądziłaś, że mogłoby być
inaczej, Dorothy? W końcu wie, że według wizji twojej matki masz zabić
wszystkie cztery Czarownice i zmienić Oz. A ponieważ jesteś odporna na magię,
czarną robotę musiał wykonać ktoś inny. Zgłosiłem się na ochotnika.
– Dlaczego? – Cała byłam spięta, co musiał
doskonale widzieć. Na pewno orientował się, że w którymś momencie spróbuję mu
uciec, dlatego gorączkowo zastanawiałam się, co powinnam zrobić, żeby odwrócić
jego uwagę i dać sobie chociaż chwilę przewagi. Problem jednak tkwił w tym, że
Christian był ode mnie silniejszy i lepiej wyszkolony, lepiej znał miasto, a za
pasem wisiał mu sporych rozmiarów miecz i sztylet. Ja nie miałam nic oprócz
mojej głowy i połówki klucza, który zabrałam Czarownicy z Zachodu, w kieszeni
spodni.
– Bo nie wierzę, żebyś była w stanie ją zabić,
Dorothy – odparł nieco łagodniejszym tonem. Niezależnie od tego, i tak się go
bałam. – Nie, jeśli zamknie się ciebie gdzieś daleko, tak, żebyś nigdy nie
mogła uciec. I to właśnie zamierzam zrobić. Powiem Clarissie, że nie żyjesz, a
tak naprawdę dam ci schronienie, żebyś mogła się przed nią ukrywać.
– Dlaczego? – powtórzyłam idiotycznie, bo czułam
się jak zacięta płyta. Postanowiłam więc coś dodać. – Dlaczego w ogóle miałbyś
mi pomagać?
– Bo mi się podobasz – wyznał zaskakująco
szczerze. Jeszcze bardziej rozszerzyłam oczy. – Och, daj spokój. Przecież
wiedziałaś o tym od początku.
– Rozumiem, że to nie będzie dobrowolne
zamknięcie, tak? – mruknęłam, czując liźnięcie paniki na karku. – I że nie będę
mogła wyjść, kiedy będę chciała?
– Dorothy, widzę, że masz zacięcie samobójcze. –
Christian wzruszył ramionami. – Jak w takiej sytuacji mógłbym pozwolić ci
wychodzić? Żebyś natychmiast poleciała szukać rodziców i dała się zabić?
Rozumiesz chyba moją postawę. Tak musi być, dla twojego własnego dobra.
Zobaczysz, jeszcze mi podziękujesz.
Bardzo wątpiłam. Jakoś nie wyobrażałam sobie
sytuacji, w której miałabym mu podziękować za porwanie mnie i przetrzymywanie
gdzieś w ukryciu…!
– Christian, jeszcze nie jest za późno. –
Chociaż domyślałam się, że niewiele miało to dać, i tak chciałam spróbować
przemówić mu do rozsądku. Graj na czas, podpowiadało mi coś w głowie, chociaż
nie wiedziałam, co chciałam w ten sposób ugrać. – Jeszcze możesz się wycofać.
Pomóc moim rodzicom, obronić miasto. I po prostu nie być zdrajcą. Możesz
jeszcze porzucić ten poroniony pomysł, żeby pomagać Czarownicy z Północy, i iść
ze mną na mury miasta. Albo do doków, walczyć z jej armią. Moja matka ją
powstrzyma.
– Widzisz, i tu się właśnie mylisz, Dorothy –
syknął Christian, po czym zrobił krok w moją stronę i chwycił mnie za ramię,
zanim zdążyłam odskoczyć. Pisnęłam, kiedy mnie do siebie przyciągnął i
spróbowałam się wyrwać, ale wtedy on drugą ręką chwycił moje drugie przedramię
i wykręcił mi je za plecy. Syknęłam z bólu. – Twoja matka nie powstrzyma już
nikogo, bo nie tylko umiera, ale w dodatku na pewno już nie żyje albo została
złapana przez ludzi Clarissy. Przykro mi, ale twoi bliscy od początku stali na
straconej pozycji, tylko byli zbyt naiwni, by to podejrzewać i zbyt głupi, by
to zauważyć. Przynajmniej ty nie bądź głupia i chodź wreszcie… Chyba że chcesz,
żebym jednak oddał cię Clarissie.
Szarpnął mnie, prowadząc przed siebie, w stronę
doków, ja jednak nie zamierzałam tak łatwo się poddać. Adrenalina dodała mi
sił, wyszarpnęłam więc prawą rękę i sięgnęłam prosto po jego sztylet; wszystko
to trwało dosłownie sekundę. Wyciągnęłam sztylet z pochwy, zanim zorientował
się, co się stało, a kiedy wreszcie to do niego dotarło, ja właśnie chlasnęłam
nim przed siebie, w miejsce, gdzie powinien stać. Christian zdążył uskoczyć,
jednak na jego koszuli pojawiła się wąska plama krwi w miejscu, gdzie sztylet
dosięgnął skóry.
– Oszalałaś? Wracaj tu natychmiast, Dorothy, a
może zapomnę o tym, że właśnie próbowałaś mnie zabić – syknął, po czym powoli
wyciągnął z pochwy miecz. Przez moment przyglądałam mu się w napięciu, po czym
odwróciłam się na pięcie i uciekłam.
Przeskoczyłam nad jakimiś śmieciami, wywalonymi
na środku ulicy, i wypadłam na główną aleję, po czym skręciłam w lewo,
wybierając ten kierunek tylko dlatego, że Christian spodziewał się, że skręcę w
prawo. Byłam pewna, że za mną biegł; był silniejszy i z pewnością szybszy, nie
mogłam więc pokonać go w te sposób. Musiałam znaleźć kryjówkę albo jakoś go
przechytrzyć; musiałam zrobić cokolwiek, byle tylko nie dać się złapać.
Obejrzałam się za siebie, by stwierdzić, że
rzeczywiście mnie ścigał – był znacznie bliżej, niż mogłabym przypuszczać,
zaledwie parę jardów ode mnie. Ulica przede mną była kompletnie pusta i nie
rozumiałam, dlaczego, póki po jej przeciwnej stronie, gdzieś w miejscu, gdzie
aleja docierała do doków, nie zobaczyłam idącej prosto na mnie armii.
Oczywiście, nie była to cała armia. Wystarczyło
mi jednak kilkunastu żołnierzy, którzy biegli ulicą, co jakiś czas wchodząc do
przypadkowych domów lub plądrując okoliczne sklepy. Z jednego z domów
wyciągnęli za włosy dwie kobiety; rechotali, gdy krzyczały, po czym dwóch z
nich zaciągnęło je gdzieś w zaułek, nadal jednak słyszałam ich krzyki.
Zmartwiałam i zatrzymałam się odruchowo, bo choć nadal byli ode mnie daleko, to
przecież nie mogłam uciekać w tamtą stronę, a wrócić też nie mogłam, bo ścigał
mnie Christian!
Rozejrzałam się dookoła i ta chwila zawahania
wystarczyła, by mnie dopadł. Wytrącił mi z ręki nóż, zakrył usta dłonią, drugą
ręką chwycił mnie w pasie i odciągnął do tyłu, w boczną uliczkę, poza zasięg
wzroku żołnierzy. Szarpałam się i próbowałam wyrywać, ile tylko mogłam, trzymał
mnie jednak bardzo mocno, zapewne nauczony doświadczeniem. W końcu już
dwukrotnie wyrywałam mu się i go raniłam.
– Uspokój się, Dorothy – polecił mi szeptem, a
ja wzdrygnęłam się, gdy jego oddech owionął mi skórę na karku. – Chcesz zginąć?
Chcesz, żeby cię zabili? Naprawdę tego chcesz?! Bo jeśli tak, to puszczę cię,
biegnij do nich. A jeśli nie, to zostań ze mną, a ja zapewnię ci bezpieczeństwo.
Chyba nie wymagam zbyt wiele, jeśli chcę w zamian odrobinę wdzięczności?
Zależy, jak ta wdzięczność miałaby się objawiać,
bo mam czarne myśli, pomyślałam, nie powiedziałam tego jednak na głos w obawie,
że w końcu ostatecznie go wkurzę. A Christian u pasa ciągle przecież miał
miecz.
Rozluźniłam się nieco, uspokajając w jego
uścisku; miałam nadzieję, że to uśpi jego czujność. W następnej chwili
usłyszałam kroki – tupot, a właściwie marsz wielu stóp – dochodzący od strony
przeciwnej niż ta, gdzie znajdowała się obca armia, i zrozumiałam, że to
strażnicy ruszyli na pomoc atakowanemu miastu. Tym bardziej przestało mnie
dziwić, że Christian chciał się schować.
Chyba się tego nie spodziewał, kiedy
wystosowałam celne uderzenie z łokcia prosto w przeponę; Christian zgiął się w
pół, a ja natychmiast, gdy tylko mnie puścił, odwróciłam się i chwyciłam jego
prawe ramię, po czym wykonałam piękną dźwignię. Nie musiałam mieć nawet więcej
siły od niego; wystarczyło odpowiednio przycisnąć i złamałabym mu rękę. Nigdy
wcześniej tego nie robiłam, bo w końcu nie byłam mordercą; tym razem jednak
adrenalina wzięła we mnie górę nad rozsądkiem i zanim zdążyłam w pełni
zorientować się, co właściwie robiłam, usłyszałam najpierw trzask kości, a
potem wściekły wrzask Christiana.
Odskoczyłam, zanim zdążył mnie chwycić zdrową
ręką, i pobiegłam z powrotem w stronę głównej alei, spodziewając się zobaczyć
tam strażników Emerald City. Rzeczywiście ze strony przeciwnej do kierunku, z
którego zbliżali się obcy żołnierze, nadbiegali mężczyźni w szarozielonych
uniformach straży. Zanim zdążyłam ruszyć w ich kierunku, pomiędzy strażnikami
pojawiła się dobrze mi znana postać, dążąca wyraźnie w moją stronę.
Jack. Co on tu właściwie robił?!
– Jack! – krzyknęłam, po czym ruszyłam w jego
stronę. Wyglądało na to, że nic mu nie było; miał zabandażowaną głowę, poza tym
jednak brakowało mu jakichś widocznych uszczerbków na zdrowiu. Kiedy w końcu
się spotkaliśmy, w jednej chwili zapomniałam o Annabelle w jego sypialni i po
prostu rzuciłam mu się na szyję, bo poczułam się tak, jakbym po długim
nurkowaniu wreszcie wypłynęła na powierzchnię i głęboko zaczerpnęła powietrza.
– Nic ci nie jest?!
– Nie, a tobie? – zapytał, wyraźnie
zaniepokojony. – Co ty tu w ogóle robisz, Dorothy?
– Christian… Christian jest szpiegiem Czarownicy
z Północy – wymamrotałam, oglądając się za siebie. Christian właśnie wyłaził z
bocznej uliczki, najwyraźniej chcąc mnie dalej gonić, mimo złamanej ręki; po
mordzie w jego oczach poznawałam, że chyba zmienił zdanie co do pozostawienia mnie
przy życiu. – Chciał mnie… porwać…
– Zabiję go – oświadczył Jack; już nie patrzył
na mnie, tylko na niego, twarz mu stwardniała, a szczęka zacisnęła się
konwulsyjnie. Zatrzymałam go, kładąc mu dłonie na klatce piersiowej.
– Jack, nie… Złamałam mu już rękę. To chyba
wystarczy.
Christian, widząc nadciągających strażników,
zaczął się wycofywać, chociaż widziałam, że uczynił to niechętnie. Przez chwilę
pomimo odległości patrzyliśmy sobie w oczy, aż w końcu on pierwszy odwrócił się
i odszedł, nie po to jednak, by spotkać się z obcą armią, a raczej zanurkować w
którąś z bocznych uliczek; dopiero wtedy odsunęłam się od Jacka i puściłam go,
choć uczyniłam to niechętnie.
Większość strażników już nas minęła, kierując
się prosto na zbliżającą się armię Czarownicy z Północy; zerknęłam w tamtą
stronę, nigdzie jednak nie zauważyłam moich rodziców, co tym bardziej
wyprowadziło mnie z równowagi.
A co, jeśli Christian mówił prawdę? Co, jeśli
oni już nie żyli, bo złapali ich żołnierze Clarissy? Czy to w ogóle było
możliwe, żeby mama dała się schwytać?
– Wiesz, kto to jest Antymagiczny? – zapytałam,
przypominając sobie słowa Christiana. Jack rzucił mi zaskoczone spojrzenie.
– Kto? Nie, nigdy o tym nie słyszałem – odparł.
– Dorothy, posłuchaj, nie mogę teraz odprowadzić cię w bezpieczne miejsce.
Priorytetem jest wyparcie wojsk Czarownicy z miasta. Możesz iść ze mną albo
sama wracać do twierdzy, ale sugerowałbym to pierwsze. Będę się czuł lepiej,
wiedząc, że jesteś koło mnie i że w razie czego mogę cię obronić.
– Jak widzisz, sama bronię się całkiem nieźle –
mruknęłam. – Ale jasne, pójdę z wami.
– Trzymaj się za mną i z boku, jasne?
Jasne. Nie byłabym sobą, gdybym się trzymała.
Jack powinien już o tym wiedzieć, a jednak nadal miał jakieś głupie złudzenia,
że mogłabym go posłuchać, jeśli tylko użyje trochę ostrzejszego tonu.
Gdy mijaliśmy ulicę, w którą wbiegł Christian,
spojrzałam odruchowo w tamtą stronę i zatrzymałam się, zdumiona.
Uliczką w naszą stronę, otoczona przez oddział
żołnierzy, jechała Czarownica z Północy.
Na niedźwiedziu
polarnym.
Ten widok był tak dziwny, że nie od razu
skojarzyłam, co mógł oznaczać. Za bardzo zdumiała mnie długa do ziemi, biała
suknia Clarissy, jej mocno pomalowane na czerwono usta i długie, czerwone
paznokcie; ich kolor był tak jaskrawy, że mogłam to zauważyć już ze sporej
odległości.
– Dorothy… Musimy uciekać – powiedział stanowczo
Jack, chwytając mnie za rękę w tej samej chwili, gdy Clarissa dotarła wreszcie
do wylotu uliczki.
Zauważyliśmy ją jako jedni z niewielu; reszta
strażników nadal biegła na obcych żołnierzy, a my nawet nie zdążyliśmy ich
ostrzec. Zauważyłam tylko, że Clarissa robi jeden, niedbały ruch ręką;
chwyciłam Jacka za ramiona, odwracając się tyłem do Czarownicy, a przodem do
niego, i zasłoniłam go swoim ciałem, głowę kładąc mu na klatce piersiowej;
poczułam podmuch powietrza, ale nic poza tym, nie było żadnej fali
uderzeniowej, niczego.
A przynajmniej tak mi się wydawało.
Kiedy się odwróciłam, stwierdziłam, że wszyscy
strażnicy leżeli na ziemi; ruszali się wprawdzie lub jęczeli, wyraźnie więc
żyli, ale jednak coś – a raczej ktoś, czyli Clarissa swoim zaklęciem –
sprowadziło ich do parteru. Jack ponownie chwycił mnie za rękę i pociągnął
przed siebie, zanim sama się otrząsnęłam.
– Nie uciekniemy ulicą – syknął mi do ucha, a ja
dopiero po chwili zrozumiałam, co miał na myśli. Przebiegliśmy ulicę i
dotarliśmy do drzwi sklepiku, który mieścił się w stojącej tam kamienicy.
Niestety, gdy Jack chciał pchnąć drzwi, okazały się zamknięte.
Cofnął się właśnie, by wywarzyć je kopniakiem,
gdy za sobą usłyszeliśmy spokojny, znajomy głos:
– Nie wysilaj się, Jack, i tak nam nie
uciekniecie.
Odwróciłam się powoli; w naszą stronę szła
Clarissa z Christianem u boku. Odruchowo spojrzałam na jego rękę, wyglądało
jednak na to, że wszystko było z nią w porządku.
– Widzisz? Mówiłem, że warto przyjaźnić się z
Clarissą – rzucił w moją stronę. No tak, pewnie go uleczyła. Widocznie takie
rzeczy też potrafiła.
Rozejrzałam się dookoła; żołnierze z oddziału
osłaniającego Clarissę rozproszyli się po bokach, tworząc półkole, którym nas
otoczyli, zamykając nas przy ścianie kamienicy. Odruchowo chwyciłam Jacka za
rękę. Clarissa tymczasem przerwała półkole i podeszła bliżej, bardzo blisko
nas, tak, że widziałam dokładnie ciemnoniebieskie, głębokie niczym dwa jeziora
oczy, które nie wyrażały niczego.
– Znowu się spotykamy, Dorothy z Kansas –
powiedziała spokojnie, cicho, a jednak tak, że wszyscy dookoła ją słyszeli. –
Muszę przyznać, że wszystko potoczyło się dokładnie po mojej myśli.
– Po twojej myśli? – powtórzyłam z niedowierzaniem.
– Niby co? Skoro już i tak mam zginąć,
może mi opowiesz, o co w tym wszystkim chodziło? Po co sprowadziłaś mnie do Oz,
skoro wiedziałaś, że mam cię zabić?
– Właśnie dlatego cię sprowadziłam – odparła z
zadowoleniem. Widać nie oglądała ziemskich filmów, z których wynikało, że czarny
charakter nie powinien opowiadać swoich planów przed zabiciem protagonisty. A
może po prostu chciała się pochwalić, tak przynajmniej wynikało z jej tonu
głosu. – Dorothy, miałam wszystko dokładnie obmyślone. Doskonale znałam twoją
matkę, by wiedzieć, że jeśli będziesz do niej choć troszkę podobna, nie
zechcesz mnie zabić, jeśli nie stanę przeciwko tobie i twoim bliskim. Więc tego
nie zrobiłam. Wręcz przeciwnie, pomagałam twojemu ojcu, dopóki wymagały tego
okoliczności, a w odpowiednim czasie sprowadziłam cię do Oz. Chciałam, żebyś
najpierw pozbyła się za mnie innych Czarownic i widzisz, jak dobrze mi wyszło?
– Ale dlaczego? – zapytałam, kiedy zamilkła na
chwilę. Rozłożyła ręce, jakby wskazując wszystko dookoła siebie.
– Dlatego – odparła. – Bo Emerald City. I całe
Oz! Dorothy, naprawdę tego nie widzisz? Sprowadziłam cię tu, a ty zabiłaś za
mnie Czarownicę ze Wschodu i Czarownicę z Zachodu, a własną matkę skazałaś na
śmierć. Wyszło idealnie. Pamiętasz tę karteczkę, którą dostałaś wraz z kluczem
w Nowym Jorku? – Kiwnęłam głową. – Pewnie nie wspominałaś o tym ojcu, skoro o
to nie zapytał, ale wiadomość na niej była nieco inna, wiesz? Było tam napisane
Czekam na ciebie w Emerald City. Tata. Pewnie
twoje zaskoczenie jego obecnością tam zrzucił na karb ogólnego niedowierzania
albo faktu, że znalazłaś go właśnie w Czarnoksiężniku, ale mniejsza o to.
Specjalnie odcięłam część tej informacji, żebyś nie wiedziała od razu, że masz
iść do Emerald City.
– Ale i tak tam poszłam – zaprotestowałam.
Clarissa wzruszyła ramionami.
– Tylko dlatego, że spotkałaś Jacka, ale już po
drodze zabiłaś jedną z Czarownic, prawda? Miałam nadzieję, że jeśli pobłąkasz
się dokoła odpowiednio długo, zabijesz też tę drugą, ale ty musiałaś trafić do
Emerald City. Domyślałam się, że jeśli opowiem ci o twojej matce, natychmiast
polecisz jej szukać, i że będziesz musiała przedostać się przez kraj Winków,
dlatego dałam Czarownicy z Zachodu cynk, że płyniesz tym statkiem. Tornado. Miałam nadzieję, że załatwisz i
ją i nie zawiodłam się na tobie. Kiedy Gloria umrze, zostanę jedyną tak potężną
Czarownicą w Oz i będę panować wszędzie. Także, jak widzisz, opłaca się czasem
udawać sojusz i czekać tyle lat, by wreszcie zrealizować swój plan.
Wprost nie mogło mi się to pomieścić w głowie.
Myśl, że wszystkie moje dotychczasowe działania w Oz były tylko planem
realizowanym punkt po punkcie przez Czarownicę z Północy, była po prostu
nieznośna. Znalazłam się tam, bo ona tak chciała. Pewnie sama namówiła ojca, by
mnie tu sprowadzić. Jack był jedyną zmienną, której nie przewidziała, ale nie
miała ona większego znaczenia. Zabiłam po drodze Czarownicę ze Wschodu, tak jak
chciała; dotarłam do Emerald City, a potem wyruszyłam na poszukiwania matki i
po drodze pozbyłam się też Czarownicy z Zachodu. W końcu znalazłam matkę i ją
obudziłam, czym skazałam ją na śmierć. A wszystko to zrobiłam dokładnie po
myśli Clarissy.
– Wiesz, dobrymi ludźmi naprawdę łatwo się
kieruje – dodała Czarownica z Północy protekcjonalnym tonem. – Łatwo da się
przewidzieć, jakie decyzje podejmą i jak się zachowają. Dlatego właśnie to ja z
wami wygrałam.
– A moi rodzice? – zapytałam nieco drżącym
tonem. – Co z nimi?
– Zajęli się nimi bardzo interesujący ludzie –
podjęła bez oporów. – W zasadzie to ty dostarczyłaś mi tego pomysłu, Dorothy,
wiesz? Kiedy zobaczyłam, że chroni cię zaklęcie, pomyślałam, że to dobry sposób
na walkę z czarownicami. Zwłaszcza z twoją matką. Więc poeksperymentowałam
trochę. Nie udało mi się skopiować zaklęcia, bo nie umiałam rzucić go na żadne żywe
stworzenie, ale zupełnie dobrze wyszło mi to z ekwipunkiem. Na spotkanie poza
miastem z twoją mamą wysłałam nowoutworzoną przeze mnie jednostkę,
Antymagicznych. Antymagiczni mają to do siebie, że noszą zaczarowane przeze
mnie rzeczy, od których odbijają się zaklęcia. Bez problemu schwytali twoich
rodziców. Teraz czekają oni na egzekucję.
Zakręciło mi się w głowie, gdy to usłyszałam.
Cholera jasna… Jak niby miałam ich ratować?
Skoro sama znajdowałam się w podbramkowej sytuacji?!
– Widzisz, właściwie mogłam zabić twoją matkę
już wiele lat temu – dodała po chwili Clarissa, najwyraźniej nie do końca się
jeszcze nagadawszy. Mimo wszystko otrząsnęłam się i nadstawiłam uszu. – A w
zasadzie pozwolić na jej śmierć. Kiedy twoja matka była na tyle głupia, by eksperymentować
z zaklęciami na sobie i zamiast odczarować nieśmiertelność, przyspieszyła swoje
starzenie, mogłam jej nie pomóc. Mogłam udać, że nic nie potrafiłam zrobić i
zaczekać, aż umrze. Ale obawiałam się, że wtedy nigdy nie dotarłabyś do Oz. W
końcu gdyby Aaron wiedział, że Gloria nie żyje, nie zostałby w Oz, tylko
wróciłby do ciebie, i pewnie już nigdy żadne z was nie miałoby nic wspólnego z
tym światem. Musiałam więc znaleźć wyjście, które zatrzyma go w Oz, a ciebie
ściągnie tu w odpowiedniej chwili. Uznałam, że zamknięcie Glorii w śpiączce w
jej zamku, który jest niewykrywalny dla wszystkich oprócz ciebie i mnie, będzie
odpowiednim wyjściem. Naopowiadałam jej bzdur o tym, że wkrótce znajdę
lekarstwo na to zaklęcie i ją obudzę, a potem ją zostawiłam. Jak widzisz,
jestem bardzo cierpliwa, jeśli chodzi o czekanie na uzyskanie władzy w Oz – ale
cóż znaczy te piętnaście lat w stosunku do wieczności? W końcu jestem
nieśmiertelna. Mogłabym czekać i drugie tyle, gdybym musiała.
A najgorsze było to, że ona miała rację. Ten
plan rzeczywiście był kompletny i bardzo przemyślany, jakby Clarissa doskonale
nas wszystkich znała, chociaż przynajmniej mnie nie znała w ogóle. To tylko
pokazywało, jak duże doświadczenie dały jej te wszystkie lata, które przeżyła,
jak wiele się przez ten czas nauczyła. Na przykład, by zawsze planować o pięć
kroków do przodu. Musiałam przyznać, że o wielu rzeczach sama nawet nie
pomyślałam, chociaż powinnam była.
Dlaczego na przykład nie zapytałam ojca, czemu
na karteczce do mnie znajdowało się tylko Czekam
na ciebie i nic więcej? Przecież mógł był napisać coś bardziej
jednoznacznego. Ale po prostu przyjęłam to, jak przyjęłam całą resztę, i nie
pytałam. Może powinnam – ale nie pytałam.
Dlatego mama miała swoje podejrzenia, gdy ją
obudziłam, pomyślałam nagle. Ona domyślała się, że Clarissa mogła zdradzić,
dlatego tak szybko chciała wrócić do Emerald City. Bo przecież Clarissa
wiedziała, że nigdy nie powinnam pojawić się w Oz, a mimo to mnie wezwała, a
poza tym zostawiła matkę na pastwę losu, w tej idiotycznej śpiączce, chociaż
obiecała jej, że znajdzie na to jakieś antidotum.
– I co teraz? – zapytałam hardo, podnosząc wyżej
głowę; kątem oka zerknęłam na Jacka, który rozglądał się dookoła, jakby
oceniając możliwości ucieczki. Dobrze jednak wiedziałam, że nie mieliśmy
żadnych. – Zabijesz mnie? Przecież nie możesz.
– Nie ja. Christian cię zabije – odparła
spokojnie, kiwając głową na stojącego po jej lewej stronie dowódcę straży. –
Zabije zresztą was oboje. Widzisz, Dorothy, Christian zawsze był moim najbardziej
lojalnym sojusznikiem. Wiedziałam, że w swoim czasie przyda się posiadanie
swojego człowieka jako dowódcy straży.
Christian zrobił krok w naszym kierunku, a ja
odruchowo się cofnęłam, omal nie wpadając na Jacka. Dotknęłam przy tym dłonią
spodni na wysokości uda i wyczułam w nich jakiś twardy przedmiot. Wiedziałam,
co to było, więc wyciągnęłam go, zanim zdążyłam się rozmyślić.
Mogłam wprawdzie powiedzieć Clarissie o planie
Christiana, żeby mnie nie zabijać, ale wątpiłam, czy to by coś dało. Christian
by się wykręcił, a Czarownica nigdy nie uwierzyłaby właśnie mnie. Musiałam więc
zrobić coś innego.
– Zapominasz o jednym – powiedziałam, po czym
dodałam, wyciągając przed siebie połówkę klucza z Oz na Ziemię, którą ukradłam
z zamku Czarownicy z Zachodu: – Na pewno chciałabyś to mieć.
Clarissa parsknęła śmiechem.
– A na co mi to, Dorothy, powiedz mi? – zapytała
z rozbawieniem. – Nie jestem moją siostrą z Zachodu, nie zamierzam wybierać się
na Ziemię, więc po co byłby mi on potrzebny?
– Przecież to nie tak, że klucz daje tylko
możliwość podróżowania między światami – wtrącił się niespodziewanie Jack,
chwytając mnie mocno za wolną dłoń. Clarissa spojrzała na niego z
zainteresowaniem. – Klucz to symbol. Ten, kto ma klucz, jest prawowitym władcą
Oz. Gloria nim oczywiście nie była, bo tylko przechowywała klucz, ale to była
jej decyzja, gdyby chciała, mieszkańcy Oz przyjęliby ją jako swojego władcę.
Ale jeśli chcesz rządzić Oz i nie tłumić ciągle buntów, potrzebujesz pełnego
klucza. Symbolu władzy.
Przez chwilę Czarownica z Północy myślała,
wpatrując się w nas intensywnie. Najwyraźniej słowa Jacka dały jej jednak do
myślenia, skoro tak się zachowywała. W końcu odpowiedziała spokojnie, choć z
pewnym rozbawieniem:
– Wiesz co? Nawet masz rację, Jack. Ten klucz
rzeczywiście mi się przyda. Wyciągnę go z waszych martwych rąk, gdy już
Christian się z wami rozprawi.
Tego się nie spodziewałam. Zamarłam na moment z
kluczem w ręku, w napięciu przypatrując się otaczającym nas żołnierzom. Za
żołnierzami, teraz widziałam to wyraźnie, stał jeszcze jeden szpaler, ten z
kolei złożony z wilków polarnych, najwyraźniej również podporządkowanych
rozkazom Clarissy. Żaden ze strażników się nie poruszył, ale Christian zrobił
kolejny krok w naszą stronę, a potem jeszcze jeden; z jego spojrzenia
wyczytałam dokładnie, jak tym razem miało się skończyć nasze spotkanie. Już nie
zamierzał mnie oszczędzać, widocznie złamała kość dała mu się we znaki.
Christian podniósł miecz, a kiedy Jack zrobił
krok w jego stronę, jakby zamierzając podjąć wyzwanie, automatycznie podniosły
się kusze wszystkich żołnierzy. Wstrzymałam oddech, widząc wycelowane w nas
tyle strzał. Wystarczyłoby przecież, żeby którykolwiek z tych żołnierzy stracił
zimną krew. Wystarczyłoby, żeby jeden trafił celu.
Najwyraźniej jednak Jack się tym nie przejmował,
bo w następnej chwili zrobił coś bardzo głupiego.
Jednym ruchem wyrwał mi z ręki klucz, a drugim
wsadził go do zamka zamkniętych drzwi za nami. Pierwsza strzała uderzyła w mur
nad nami, gdy szarpnął za klamkę i otworzył drzwi.
Widziałam to po raz pierwszy i byłam zaskoczona.
Za drzwiami nie było kompletnie nic. Tylko czarna pustka, pustka, w którą
bałabym się wejść. A w którą Jack najwyraźniej zamierzał nas obydwoje wciągnąć.
– Jack, nie! – wydarłam się, jednak nadaremnie;
było już za późno, by się opierać, bo Jack pociągnął mnie za rękę mocno, z
całej siły, aż straciłam równowagę.
Za sobą usłyszałam tylko wściekły wrzask
Czarownicy i warczenie watahy wilków; już w następnej chwili wszystko to zlało
się w jedno, w jeden wysoki, nieznośny pisk, który ranił moje uszy. Poczułam
ból w ramieniu, Jack pociągnął mnie za drugie mocniej i przed moimi oczami
pojawiła się pustka, a cała poczułam się tak, jakbym wirowała i nie mogła
przestać.
Nie czułam się tak nawet wtedy, gdy wraz z
Jackiem i Annabelle znaleźliśmy się w domu zielarki, podniesionym za pomocą
tornada przez Czarownicę ze Wschodu. Żołądek wywrócił mi się na drugą stronę i
podszedł do gardła, zrobiło mi się niedobrze i zapragnęłam zwrócić całą jego
zawartość, której nie było dużo; zanim jednak zdążyłam zwymiotować, horyzont
zmienił położenie i wylądowałam na prawym boku i ramieniu na czymś miękkim, co
podejrzanie przypominało trawę. Upewniłam się w tym, kiedy w następnej chwili
zaryłam w niej nosem.
Podniosłam się do pozycji siedzącej, próbując
uspokoić wirujący mi przed oczami obraz, i wtedy właśnie usłyszałam obok
zatroskany głos Jacka:
– Dorothy? Nic ci nie jest?
Poczułam to od razu, gdy tylko zaczęłam zwracać
na to uwagę. Powietrze było inne, nie tak wilgotne i ciężkie, ale też nie tak
czyste. I dźwięki, które dobiegały do moich uszu, były inne: wyraźnie
słyszałam… samochody jadące drogą niedaleko nas.
– Coś ty zrobił, Jack – jęknęłam z rozpaczą,
odruchowo chwytając się za głowę. I to wcale nie dlatego, że nadal mi się w
niej kręciło.
Jack użył klucza i otworzył jednostronny portal
z Oz, w który nas wciągnął.
Byliśmy na Ziemi.
Witam,
OdpowiedzUsuńPo pierwsze gratuluję rocznicy. Mnie następny rok z Twoim opowiadaniem wcale nie przeraża:)
Niesamowite, że już od roku, nadal, niezmiennie fascynują mnie przygody Dee:) Kilkukrotnie pisałam o tym, iż wykreowany przez Ciebie świat i historia są fascynujące. Choć czasami w słowie przedwstępnym narzekasz na jaki rozdział, ja każdy z dotychczas opublikowanych czytam z takim samym zainteresowaniem i przejęciem.
Wracając do samego rozdziału to Clarissa z bezbarwnej czarownicy stała się świetnym czarnym charakterem. To samo dotyczy Christiana, choć bardzo ciekawi mnie czemu jest tak lojalny wobec Czarownicy. Jest jego matką?
Jack, och Jack...chciałeś dobrze, ale i tak Dorothy ci nawrzuca. Choć może pobyt na naszym ziemskim łez padole dobrze im zrobi? Mam taką nadzieję, w końcu jednym z powodów nieprzyznawania się Dee do uczuć był jej powrót właśnie tu. Poniekąd jest już nieaktualny. Oczywiście panna Gale teraz będzie chciała do Oz. I jak tu zrozumieć kobietę? :)
Życzę weny, weny, weny.
Pozdrawiam.
Dziękuję;) nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy, bo ten kolejny rok wcale nie jest taki mało prawdopodobny;)
UsuńW takim razie mam nadzieję, że jednak w trakcie kolejnego roku nie zmienisz zdania xd wprawdzie planuję tu jeszcze sporo atrakcji i zwrotów akcji, ale wiadomo, nawet to może się znudzić xd
Haha, cieszy mnie, że to napisałaś, zwłaszcza że sama uważam tak samo - dużo bardziej lubię Clarisse i Christiana, gdy już wiadomo, że są źli xd to się kiedyś tam wyjaśni, bo Christian na pewno się jeszcze pokaże, ale mogę chyba zdradzić, że może synem Czarownicy nie jest, ale na pewno ma z nią dużo wspólnego.
Dla Jacka to może i dobrze, że wylądowali na Ziemi... Dla innych może nie bardzo. Ale bez spoilerow;) w każdym razie masz rację, Dee jak typowa kobieta będzie teraz chciała do Oz xd ale zanim to nastąpi, swoje muszą przeżyć, w tym i parę scen związanych z okazywaniem uczuć, owszem^^
Dziękuję i całuję!
Wow! To na końcu było super!
OdpowiedzUsuńCałkiem fajnie by było, gdyby Jack i Dee zamieszkali na Ziemi, ale myślę, że już nie byłoby tak fajnie.
Ciekawe, czy Jack ma drugą połówkę. Oby!
No bardzo fajny ci ten rozdział wyszedł!
:)
A to Christian! Nie posądzałabym go o coś takiego.
Ja tam nie mam nic przeciwko, abyś prowadziła tego bloga jeszcze rok, chociaż sądzę, że co za długo to niezdrowo.
Przepraszam za niezbyt długi komentarz, ale nie mam czasu na inny, i pewnie nie miałabym w tym tygodniu.
Czemu rozdział w niedzielę? :(
Mam nadzieję, że to nie na stałe. Od... dosyć dawna przyzwyczaiłam się, że w piątek siedzę sobie w łóżeczku do północy i czekam na rozdział. :(((
Pozdrawiam! :D
Haha, nie, to nie na stałe, po prostu w tym tygodniu nie chciałam, żeby kolejny rozdział był po ledwie pięciu dniach - tym razem zrobię sześć, w następnym sześć do kolejnej soboty i znowu wszystko będzie po dawnemu;)
UsuńCieszę się, że końcówka się podobała, bo to również mój jeden z ulubionych zwrotów akcji w SEC (no, może drugi, pierwszego ulubionego jeszcze nie było xd). Myślę, że na to zamieszkanie na Ziemi nie ma co liczyć... Za dużo problemów za sobą zostawili w Oz;)
Drugą połówkę Dorothy jeszcze przed wyruszeniem na południe oddała Clarissie, niestety. Także będą musieli znaleźć inny sposób na powrót...
No tak, zarówno Christian, jak i Clarissa pokazali tu swoje prawdziwe twarze ;>
Też mi się tak wydaje, dlatego postaram się, by go w ciągu tego kolejnego roku skończyć;) spoko, myślę że w 70-80 rozdziałach spokojnie się zamknę xd
Spokojnie, nie przejmuj się;) i tak jest bardzo sympatyczny, bardzo się cieszę, że rozdział Ci się podobał:)
Całuję!
Jeej, tyle wygrać! Ale cukierka powinnam odebrać, jak nadrobię rozdziały :D Mam nadzieję, że w tym tygodniu się powoli za to zabiorę ;)
OdpowiedzUsuńHaha, obiecałam przecież cukierka, no to proszę ;p spoko spoko, nie poganiam:)
UsuńWszystkiego najlepszego z okazji roczku!
OdpowiedzUsuńWow, takiego zwrotu akcji się nie spodziewałam! Nie bardzo sobie wyobrażam jak to teraz będzie wygladać. Dorothy na pewno będzie chciała wracać do Oz do rodziców, ale jak? W ogóle trudno mi uwierzyć że po tylu rozdziałach dziejących się w Oz nagle wracamy na Ziemię:) na pewno będzie równie ciekawie, ale już nie mogę się doczekać co dla nas wymyśliłaś!
Czy teraz Dorothy WRESZCIE powie Jackowi że go kocha? I czy pojawi się wspominana tyle razy ciocia? Tyle pytań, a żadnych odpowiedzi!;)
Pozdrawiam!
NN
Dziękuję bardzo;)
UsuńHaha, no to cieszę się, że udało mi się zaskoczyć. Prawdę mówiąc, trzymałam za to kciuki;) No będzie chciała, ale proste to nie będzie. Spokojnie, nawet na Ziemi Oz nie da o sobie tak całkiem Dorothy i Jackowi zapomnieć... Sielanki tu nie będzie;)
Nooo... powiedzmy, że tak. To znaczy jeszcze nie teraz, ale owszem, na Ziemi. I owszem, Ruth się pojawi, i to na jakiś czas. Widzisz? Już paru odpowiedzi udzieliłam xd
Całuję!
Cicha muszka wychodzi z ukrycia bo po przeczytaniu tego rozdziału niw może już bezczynnie patrzeć na to co sie tam dzieje! Afdhfkgjsj- na Ziemię? Jak to, dlaczego? Co tu się dzieje, jedna czarownica walczy z drugą, Christian ma słabość do Dorothy która nadal skrycie kocha Jacka, który jest głupi bo ciągle zwleka z zerwanie z niej ubrań, co swoja droga podziwiam i za to uwielbiam go jeszcze bardziej. Ale poza tym wszystkim bardzo mi się podobał rozdział. Jestem zachwycona rozwiniętą akcją i całokształtem tej notki, naprawdę. Czekam na kolejną z niecierpliwością. Weny życzę jeszcze wiecej! :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że postanowiłaś wyjść z ukrycia i zostawić komentarz;) i cieszę się, że rozdział Ci się podobał, bo rzeczywiście starałam się w nim mieszać, jak tylko mogłam xd no dobrze, Jack jest głupi, ale na jego usprawiedliwienie powiem, że p prostu chce, by inicjatywa wyszła od Dorothy. Ale skoro go uwielbiasz, to i tak wszystko okej;) naprawdę mnie ta opinia cieszy, bo jak już wspominałam w którymś komentarzu, ten zwrot akcji jest również moim jednym z ulubionych:)
UsuńDziękuję i całuję!
No k, stało sie cos, o czym marzyłam od jakiegoś piątego rozdziału, czyli Jack i dorothy sa razem na ziemi, ale to jest wlasni dowód, ze nie nalezy marzyć pochopnie xD bo tak naprawde to niczego nie rozwiązuje... Owszem, prawdopoovnie to był jedyny sposob na ratunek w tym momencie i ciesze sie, ze Jack nie stracił głowy, ale jak na Biga oni wróca? Bo coz, jednak niestety albo stety musza...ze względu na rodziców oraz całe Oz, ktore jest w niezłych tarapatach.... Ciekawe, czy dorothy dostanie jeszcze większego szału czy nie? No bo moze miec pretensje,ale niech nie zapomina,ze bez interwecji Jacka byłaby martwa, biedaczka. Koedy ona m my powie? Zaznaczyłam zakonieczeniemotwarte, bo choc ciezko je napisac, wydaje sie byc tutaj najlepsza opcja. Szcźesliwe byłoby zbyt sielankowe, nie do konca wiarygodne, a nieszczęśliwe wprost byłoby okrutne... Jestem zadowolona,ze domyślilam sie choc raz,co moze sie zdarzyć,a. Mianowicie,ze Charles cos kręci, ale z drugiej stony to tak naprawde nic nie ułatwia. Swoetny, chyba najbardzej dynamiczny ze wszystkich do tej pory, nie mozna było sie oderwać nawet na chwile, az skakałam na krześle z napięcia xD
OdpowiedzUsuńCieszy mnie bardzo, że rozdział Ci się podobał, zwłaszcza że to również jeden z moich ulubionych;) rzeczywiście, póki co powrót na Ziemię niczego nie rozwiązuje, co najwyżej jeszcze bardziej wszystko komplikuje - bo faktycznie, jak teraz będą mogli wrócić? xd tajemnica;) coś tam jednak ten pobyt na Ziemi da, zwłaszcza jeśli chodzi o zdecydowanie Dorothy;) póki co może jeszcze bardziej wkurzać się nie będzie... Chociaż, kto ją tam wie;) kiedyś tam zresztą coś powie, ale jeszcze nieprędko. A co do Christiana - początkowo on naprawdę nie miał kręcić, to między innymi Twoja wina, że jego postać rozwinęła się tak, a nie inaczej ;P
UsuńRaz jeszcze dziękuję i całuję!:)