15 listopada 2014

36. Dorothy i spotkania po latach

Tym razem straż z pałacu nie wyszła nam na spotkanie i wcale mnie to nie dziwiło – wyglądało na to, że absolutnie wszyscy patrolowali ulice. Poza tym było na nich sporo przechodniów, ale jednak dużo mniej, niż gdy za pierwszym razem trafiłam do Emerald City – jakby tym razem z domów wychodzili tylko ci ludzie, którzy wyjść musieli. Na głównej ulicy handlowej część sklepów była zamknięta i nie wszystkie stragany w ogóle rozłożono. Przyglądałam się temu z rosnącym niepokojem, dochodząc powoli do wniosku, że mama miała rację. Nie było czasu do stracenia, Emerald City naprawdę stanęło przed jakimś zagrożeniem.
– Musimy iść prosto do pałacu – powiedziała mama z niepokojem, chociaż wszyscy to wiedzieliśmy. – Muszę porozmawiać z Aaronem i dowiedzieć się, co się tutaj dzieje…
Też chciałam porozmawiać z tatą, bo ta sytuacja absolutnie mi się nie podobała. Ruszyliśmy zatłoczoną ulicą w stronę pałacu, więc bez namysłu chwyciłam dłoń Jacka, dopiero po chwili orientując się, że to mógł być głupi pomysł.
Jack jednak, chociaż rzucił mi zaskoczone spojrzenie, ścisnął moją dłoń, zamiast ją odtrącić, i pociągnął mnie w dół ulicą, prosto do bramy prowadzącej na teren pałacu.
Czułam dziwne ciepło, rozchodzące się po całym ciele, a promieniujące od dłoni, którą trzymał w swoim uścisku. Czułam się okropnie, okłamując go, i jedyne, co chciałam mu w tamtej chwili powiedzieć, to że kocham go tak, jak jeszcze nigdy nikogo w życiu, i że byłam idiotką, chcąc go przed tym chronić i w tym celu go okłamując. Musiałam chyba zwariować.
Na szczęście w porę dotarliśmy do pałacu, zanim zdążyłam wykrzyczeć to wszystko na głos i ostatecznie zrobić z siebie idiotkę. Tutaj z kolei wejścia przez bramę nie chronił nikt, co zdziwiło chyba tylko mnie – dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że pewnie wszyscy strażnicy patrolowali miasto i nie było komu zajmować się czymś tak nieistotnym jak brama do pałacu. To znaczy, inny władca pewnie by uznał, że to bardzo istotne zajęcie, ale nie tata.
Po pałacu kręciło się trochę ludzi, nigdzie jednak nie dostrzegłam atmosfery szczególnego zagrożenia czy niepewności, jak sądziłam po widokach na ulicach. Było raczej podobnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy trafiliśmy do Oz. W wejściu zatrzymał nas służący i kazał nam czekać w najbliższym salonie, aż nas zaanonsuje. Był wprawdzie zaskoczony, widząc Czarownicę z Południa i Dorothy Gale, jednak wzorem najlepszych służących z mojego świata, uczucie to wyraził jedynie lekkim podniesieniem jednej brwi i nie zdecydował się na żadne odstępstwo od ogólnie przyjętych norm. Żadne z nas zresztą nie miało nic przeciwko temu, zwłaszcza że do salonu zaraz podano nam herbatę i ciasteczka.
Ciasteczka! To ostatnie przypomniałoby mi, jak dawno nie miałam niczego sensownego w ustach, gdyby nie fakt, że w następnej chwili drzwi salonu otworzyły się i do środka wpadł tata, a za nim, nieco dostojniejszym krokiem, wszedł Charles.
– Gloria! – wykrzyknął tata i pospiesznie przemierzył pokój, żeby w końcu przytulić mamę mocno. Odpowiedziała tym samym, a po chwili go pocałowała, wspinając się na palce. To był dla mnie co najmniej dziwny widok.
Kątem oka dostrzegłam Charlesa i wtedy już nie miałam wątpliwości. Jego wyraz twarzy świadczył dobitnie, że on rzeczywiście ją kochał. Nadal.
– Strasznie się postarzałeś, Aaron – zaśmiała się mama, kiedy w końcu się od niego oderwała, i pełnym czułości gestem zwichrzyła mu włosy. Tata rzucił jej zachwycone spojrzenie.
– W przeciwieństwie do ciebie, kochanie… Ty nadal wyglądasz na dwadzieścia pięć lat.
W końcu oderwał się od niej i podszedł z kolei do mnie, po czym położył mi ręce na ramionach i spojrzał mi poważnie w oczy.
– Wiesz, Dee, miałem ochotę cię zabić za to, że uciekłaś z pałacu – powiedział, ale po jego oczach poznawałam, że to mu już dawno przeszło. – Ale teraz widzę, że to ty miałaś rację, bo to ty musiałaś znaleźć twoją mamę. Dopiero teraz widzę, że naprawdę dorosłaś… Jesteś taka samodzielna. Ale mimo to cieszę się, że nic ci się nie stało.
Objął mnie i przytulił mocno, a ja odruchowo odpowiedziałam tym samym. Dopiero potem zwrócił się do Jacka, który w międzyczasie zdążył już przywitać się ze swoim ojcem. Tata podziękował Jackowi za opiekę nade mną, nie wspominając nawet słowem o tym, że i on uciekł razem ze mną z miasta na pokładzie statku, po czym objął całą scenę pełnym szczęścia spojrzeniem.
– Nareszcie mam przy sobie całą moją rodzinę – oświadczył z dumą i dopiero potem, spoglądając na nas uważniej, dostrzegł nasze niepewne miny i sam też się trochę zawahał. – O co chodzi? Co się stało?
– Chyba… chyba powinieneś o czymś wiedzieć – zająknęła się mama, uprzednio rzuciwszy mi znaczące spojrzenie, na które kiwnęłam głową. Tak, to zdecydowanie był odpowiedni czas, żeby wreszcie wyznać całą prawdę. Najpierw jednak mama przeniosła wzrok na Charlesa. – Charlie, nie przywitasz się ze mną? Dobrze cię znowu widzieć.
Przywitali się ze sobą bardzo oficjalnie, co nie uszło mojej uwadze. Tam zdecydowanie coś było na rzeczy. Czy to naprawdę mogło tak być, że Charles po tylu latach nadal kochał moją matkę? Jakoś wydawało mi się to niemożliwe.
– Jest już późno, Dorothy powinna odpocząć – oświadczyła następnie mama. – W końcu cały dzień byliście w drodze, kochanie.
– Nie ma mowy – zaprotestowałam. – Nie traktuj mnie jak małe dziecko. Mnie też to dotyczy, więc chcę być przy tej rozmowie.
– Ale ja chciałabym porozmawiać z twoim tatą w cztery oczy, Dee – odparła mama łagodnie, po czym uśmiechnęła się od mnie. – Nic się nie przejmuj, obiecuję, że powiem wszystko. A potem będziemy mieć czas, żeby zastanowić się, co robić dalej.
– Zaraz każę przygotować dla was gościnne sypialnie – dodał tata pospiesznie. – Naprawdę cieszę się, że was widzę, ale twoja mama ma rację, Dorothy. Wyjaśnienia mogą poczekać, aż trochę wypoczniecie.
– To chociaż powiedz nam, co się tutaj dzieje – poprosiłam, widząc, że na tamtym polu nie wygram. Rodzice ledwie co zobaczyli się po raz pierwszy od czternastu lat, a już stworzyli przeciwko mnie wspólny front! – Widzieliśmy na ulicach dużo straży. Przed wejściem posterunek też jest wzmocniony. O co chodzi?
Tata z Charlesem wymienili znaczące spojrzenia. Coraz mniej mi się to podobało.
– To nic takiego, naprawdę – zapewnił tata. Kompletnie mu nie uwierzyłam, oczywiście. – Od pewnego czasu Emerald City atakują latające małpy. Wiemy, że Czarownica z Zachodu nie żyje i że to dzięki tobie, Dorothy, więc sądzimy, że po prostu straciły przywództwo i teraz robią, co chcą.
Wydawało mi się to mało prawdopodobne, ale nie zareagowałam w żaden sposób oprócz rzucenia mu sceptycznego spojrzenia.
– Same? Atakują Emerald City? – powtórzył za to z niedowierzaniem Jack. Byłam mu bardzo wdzięczna, że powiedział to za mnie, bo sama nie bardzo chciałam się kłócić z rodzicami, nie teraz. – Byłoby już bardziej prawdopodobne, gdyby po śmierci Czarownicy z Zachodu rozproszyły się  uciekły, a nie zorganizowały się i uderzyły na miasto. Po co miałyby to robić?
– A kto je tam zrozumie? – Tata wzruszył lekceważąco ramionami. – Może znalazły sobie jakiegoś zastępczego dowódcę? To naprawdę nie jest teraz ważne. Ważne, że zaatakowały trzykrotnie w ciągu ostatnich dwóch dni. Posłałem już po Clarissę na pomoc.
– To bzdury – zaprotestował Jack, ale w tym samym momencie do rozmowy włączył się Charles, rzucając ostro, ostrzegawczo:
– Jackson!
Parsknęłam śmiechem, którego nie zdołałam powstrzymać.
– Jackson? – powtórzyłam z rozbawieniem. – Masz na imię Jackson?
– Myślę, że na dzisiaj wystarczy – uciął tę wymianę zdań tata. – Dee, bardzo się cieszę, że wróciłaś, wolałbym jednak, żebyś na przyszłość nie postępowała tak samowolnie. Jutro zastanowimy się, co robić dalej.
– Dee powinna jak najszybciej wrócić na Ziemię – oświadczyła mama stanowczo, na co zaprotestowałam gwałtownie.
– Mamo, nie! Nie mogę…
– Jutro – powtórzył ojciec stanowczo, zamykając nam tym usta. Po raz kolejny, patrząc na jego surową twarz, pomyślałam, że to nie był ten sam tata, którego pamiętałam z dzieciństwa. – Porozmawiamy o wszystkim jutro. A teraz idźcie spać.
Przez moment chciałam jeszcze się buntować – w końcu wysyłać mnie do łóżka, jak pięciolatka?! – szybko jednak przekonałam się, że tata mówił całkiem serio i nie zamierzał zmieniać zdania. Kiedy w końcu pojawił się służący, by poinformować nas, że nasze sypialnie są gotowe, tata nie wahał się ani chwili, by nas odesłać. Na pożegnanie przytulił mnie raz jeszcze, a mama pocałowała mnie w policzek, jakbym znowu miała osiem lat. Była chłodna i spokojna, czego zupełnie nie rozumiałam, bo ja w jej sytuacji na pewno zaczęłabym panikować.
Nie odzywałam się ani słowem, gdy obok Jacka szłam jednym z pałacowych korytarzy do naszych sypialni. Martwiłam się wszystkim, oczywiście, i nie zwracałam uwagi na zatroskane spojrzenia mojego towarzysza; dopiero gdy sięgnął po moją rękę, drgnęłam gwałtownie i na niego spojrzałam.
– Nie martw się – powiedział łagodnie, uśmiechając się lekko. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
– A skąd ty niby to możesz wiedzieć? – prychnęłam, odruchowo się jeżąc. Naprawdę nie chciałam, to naprawdę jakoś tak samo wychodziło, jego słowa tak na mnie działały i już. – Ty nic nie wiesz, Jack. Nie rozumiesz. Nie słyszałeś, co mówiła moja mama, gdy zostawiliście nas na chwilę same z Nicholasem. Ona umrze za kilka tygodni, jeśli nic nie zrobię, wiesz? Umrze. Przeze mnie. Mama miała rację, nigdy nie powinnam była pojawiać się w Oz.
Zanim Jack zdążył o cokolwiek zapytać, bo przecież w gruncie rzeczy nic mu nie wyjaśniłam, przeszliśmy zakręt i wpadliśmy prosto na czarnowłosego mężczyznę o śniadej skórze. Znaliśmy tego mężczyznę. To był Christian, dowódca straży.
– Dorothy, Jack. – Skinął nam głową, uśmiechając się oszczędnie. – W całym Oz aż huczy o waszym powrocie. Podobno przyprowadziliście ze sobą Czarownicę z Południa, to prawda? Moje gratulacje – dodał, kiedy pokiwaliśmy zgodnie głowami. Potem zwrócił się prosto do mnie: – Cieszę się, że nic ci się nie stało, Dorothy, bo twoja ucieczka z Emerald City była bardzo lekkomyślna. Nawet nie wiesz, jak bardzo twój ojciec denerwował się, że coś ci się stanie.
– Ale jak widać, nic mi się nie stało – odparłam opryskliwie, bo myśl, że ojciec pozwolił mi samej iść do Emerald City z Kraju Manczkinów, a później, gdy udałam się na południe, wielce się o mnie martwił, była po prostu irytująca. – Żyję i mam się dobrze. Nie wiem, czemu wszyscy zakładają, że coś miałby mi się tam po drodze stać.
– Może dlatego, że nie znasz Oz, Dorothy – odparł Christian ostrożnie, widząc, że byłam rozdrażniona. Wzruszyłam ramionami.
– Chyba już trochę je poznałam…
– Wybacz Dorothy, jest po prostu zmęczona i dlatego zrobiła się trochę zrzędliwa – wszedł mi w słowo Jack, chwytając mnie pod ramię i ciągnąc w stronę naszych sypialni, jak najdalej od Christiana. – Jutro na pewno będzie w lepszym humorze, to sobie porozmawiacie, dobrze?
Wymamrotałam tylko jakieś pożegnanie i już po chwili Jack ciągnął mnie przez kolejny korytarz, z każdym krokiem oddalając się od Christiana. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
– Dlaczego…
– Wiem, że masz kiepski humor, Dorothy, i naprawdę, doskonale cię rozumiem, ale to nie powód, by wyładowywać się na kimkolwiek, nawet na Christianie – przerwał mi znowu. Przez moment walczyłam ze sobą, by odpowiedzieć mu coś niecenzuralnego, ale w końcu westchnęłam i kiwnęłam głową, przyznając mu rację.
– Rzeczywiście, dzięki. Po prostu… czuję się taka bezradna i dlatego…
– Ja cię całkowicie rozumiem, Dorothy – odparł Jack spokojnie, niemalże łagodnie. – Naprawdę. Ale musisz sobie trochę odpuścić. Nie myśl, że wszystko jest twoją winą, bo nią nie jest, i że mogłabyś cokolwiek zmienić, bo niektóre rzeczy po prostu nie są zależne od ciebie. Nie możesz obwiniać się o wszystko, złotko.
Dziwne, zazwyczaj mówił do mnie w ten sposób, gdy nie był poważny, a tym razem było właśnie odwrotnie. W jego głosie słyszałam czułość, która sprawiła, że zrobiło mi się cieplej na sercu. W następnej chwili zatrzymaliśmy się pod drzwiami mojej sypialni.
Zawahałam się. Bardzo chciałam mu powiedzieć, co naprawdę czułam, ale nie sądziłam, żeby to był odpowiedni moment. Z drugiej strony, czy w ogóle istniała możliwość, że kiedyś znajdę odpowiedni moment?
– Powinniśmy jutro zajrzeć do Annabelle – zmieniłam temat, nie chcąc zaczynać rozmowy na temat mojego poczucia winy, bo to był istny temat–rzeka. – Skoro całe Oz wie już, że wróciliśmy, byłoby głupio, gdybyśmy nawet jej nie odwiedzili.
– Dorothy, proszę cię… Nie chcę teraz rozmawiać o Annabelle. – Jack z rozbawieniem potrząsnął głową. – Zresztą w ogóle nie powinniśmy już rozmawiać. Powinnaś iść spać, bo na pewno jesteś wykończona. Ostatnie dni nam obojgu dały się mocno w kość.
Kiwnęłam głową, choć bez przekonania, bo wcale nie chciałam iść spać. Prawdę mówiąc, bałam się iść spać. A jeszcze bardziej się bałam, wiedząc, że Jack miał być ode mnie oddalony o pół korytarza, że nie miał spać obok mnie, żeby pocieszyć mnie, gdybym znowu miała koszmary. To było totalnie idiotyczne.
Zebrałam się na odwagę, żeby powiedzieć to, co już dawno powinnam była mu powiedzieć; obawiałam się trochę, że jeśli nie teraz, to już nigdy nie będę miała okazji.
– Jack…
– Dobrze, jeśli ci zależy, wyślę jej jeszcze wiadomość o naszym powrocie, zanim pójdę spać – roześmiał się, opacznie pojmując moje zachowanie. – Ale proszę, idź już spać. – Ponad moim ramieniem otworzył drzwi mojej sypialni. – No, idź. Zobaczymy się jutro.
Praktycznie mnie wygonił, przez co cała odwaga w jednej chwili mnie opuściła. Kiwnęłam tylko głową, wspięłam się na palce, żeby pocałować go w policzek, po czym uciekłam, zanim dotyk jego szorstkiej od zarostu skóry spętałby mnie i oszołomił. Jack nie próbował mnie zatrzymywać, był chyba zbyt zaskoczony, a ja w samą porę zatrzasnęłam za sobą drzwi sypialni, po raz kolejny nimi właśnie się od niego odgradzając.
Odetchnęłam drżąco i spróbowałam uspokoić szalone bicie serca, bo miałam wrażenie, że zachowywałam się idiotycznie, jakby miała piętnaście lat. To był tylko facet, do cholery! Nawet jeśli zalazł mi głęboko za skórę, powinnam potrafić się opanować. I pomyśleć wreszcie rozsądnie, co było dla mnie najlepsze!
Położyłam się spać, ale przez długi czas nie mogłam usnąć; za dużo myśli kłębiło mi się w głowie. Myślałam o mamie, którą skazałam na śmierć, budząc ją ze snu, myślałam o Czarownicy z Północy, która sprowadziła mnie do Oz, mimo że wiedziała, że nie powinna; myślałam o Charlesie, który poświęcił dobro syna dla obietnicy złożonej mojej matce i mojego dobra; myślałam wreszcie o sobie: czułam się jak Antygona, choć może to było zbyt dramatyczne porównanie. Ale przecież wszystko, co robiłam w Oz, robiłam, by dostać się do domu, a później także, by pomóc mojej rodzinie, tymczasem wyglądało na to, że nawet wizje matki mówiły o tym, że zostawię za sobą śmierć i zgliszcza. Naprawdę się tego obawiałam, dlatego częściowo rozumiałam mamę, która domagała się mojego natychmiastowego powrotu na Ziemię; z drugiej jednak wiedziałam, że nie mogłam tego zrobić, póki ona żyła i póki była jakakolwiek nadziej na uratowanie jej. Albo przynajmniej możliwość pożegnania się z nią, skoro już odnalazłam ją po piętnastu latach.
To było tak, jakby wizyta w zamku Czarownicy z Południa i krótka z nią rozmowa wywróciła mój świat do góry nogami. Ten i tak niepewny, ledwie co zbudowany świat, który udało mi się jakoś poskładać do kupy po przybyciu do Oz. Myślałam, że wszystko już wiedziałam, że wszystko było jasne, podczas gdy okazywało się, że tak naprawdę nie wiedziałam nic. A co, jeśli nadal żyłam w niewiedzy? Jeśli nadal były rzeczy, które zostały przede mną z jakichś powodów ukryte?
W końcu miałam przecież wrażenie, że mama nie mówiła mi wszystkiego. Chyba że byłam po prostu przewrażliwiona.
Kiedy w końcu usnęłam, zdążyło się zrobić całkiem ciemno; nad Emerald City zapadła noc, a w pałacu zapewne wszyscy już spali. Ostatecznie zmęczona, w końcu usnęłam, nie było mi dane jednak długo pospać w spokoju, bo wkrótce znowu znalazłam się w tym śnie, w którym błądziłam po omacku przez mgłę, a dookoła siebie słyszałam śmiech Czarownicy.
Obudziłam się znowu zlana potem i usiadłam gwałtownie na łóżku, udało mi się jednak chyba powstrzymać od krzyków. Drżącą ręką odgarnęłam z czoła włosy i spojrzałam za okno, za którym nadal było całkiem ciemno; a więc nadal była noc, a ja nie spałam wcale długo. Odruchowo objęłam się ramionami, żałując, że obok mnie nie było Jacka. Przy nim czułam się bezpieczniejsza, a tak… Każdy sprzęt schowany w półmroku panującym w sypialni mógł być czyhającym na mnie potworem. W każdym ciemnym kącie mogło czaić się coś, co obserwowało mnie, wystawioną prosto na światło księżyca, padające na moje łóżko przez okno.
Bez namysłu odrzuciłam posłanie i wstałam z łóżka; zupełnie nie myślałam, co robiłam, bo przecież gdybym chwilę pomyślała, na pewno bym sobie darowała. Otwarłam drzwi na korytarz i zawahałam się chwilę. To było głupie. Co innego, kiedy Jack przyszedł do mnie spać, bo był do tego przyzwyczajony; gdybym to ja teraz położyła się obok niego, nie tylko przyznałabym się przed sobą i przed nim, że bałam się sama spać, ale jeszcze w dodatku skomplikowałabym nasze relacje, biorąc pod uwagę jego ostatnie wyznania. Ale ciągnęło mnie i nic nie mogłam na to poradzić. Chciałam do niego iść.
Prawie zrobiłam już pierwszy krok do przodu, kiedy nagle zauważyłam, że drzwi sypialni Jacka otwarły się po cichu, ostrożnie, i ze środka wyłoniła się jakaś postać. Od razu poznałam, że to nie był Jack. Powiedziała mi to wyraźnie kobieca, szczupła sylwetka tej postaci, jej szeroka spódnica i długie włosy, w swobodnych splotach opadające na plecy.
Nawet w półmroku, który panował na korytarzu, rozpoznałam te płomiennie rude włosy bardzo dobrze. Znowu miałam to wrażenie, jakby ktoś wbił mi szpikulec do lodu, ale tym razem jakiś sadysta musiał go później jeszcze parę razy przekręcić.
To była Annabelle. Annabelle wychodziła w nocy, po cichu, z sypialni Jacka.
Cofnęłam się, zanim zdążyła mnie zauważyć, i cicho zamknęłam za sobą drzwi. Wszelkie myśli o pójściu do niego natychmiast wyleciały mi z głowy. Musiałam chyba oszaleć, że chciałam to zrobić! Co to był za facet, który w jednej chwili wyznawał dziewczynie miłość, a w dwie minuty później umawiał się na schadzki z inną?!
Z oczu popłynęły mi łzy, więc otarłam je ze złością, wkurzona, że płakałam przez głupiego faceta. Zaczęłam przechadzać się po sypialni, próbując jakoś uspokoić frustrację i ten przeszywający ból, który czułam w sercu. Naprawdę nie przypuszczałam, że to będzie aż tak boleć, widzieć go z inną kobietą. Nie przypuszczałam nawet, że to będzie takie cholernie paskudne uczucie…!
A prawie już się ugięłam. Prawie wyznałam mu wszystko, całą prawdę, prawie przyznałam się, że też go kochałam. Litościwy los czuwał nade mną, nie pozwalając dokończyć mi tej kwestii! Naprawdę musiałam całkowicie zgłupieć. To na pewno przez to, że go kochałam, nie było innego wytłumaczenia. Przecież normalnie nie robiłam takich rzeczy… Nie przejmowałam się aż tak bardzo…
Chciałam uspokoić frustrację, wędrując po pokoju, niespecjalnie mi to jednak wyszło, tylko jeszcze bardziej się nakręciłam. Postanowiłam w końcu położyć się z powrotem spać, bo po tym, co zobaczyłam, strachy w kątach pokoju całkowicie wywietrzały mi z głowy. Miałam nadzieję, że usnę w miarę szybko i że tym razem nie będę miała żadnych snów, i moje prośby wreszcie się spełniły. Chyba byłam bardziej zmęczona, niż sądziłam, bo już po chwili mimo mętliku w głowie i złości w sercu spałam głęboko.
Równie głęboko w tamtej chwili zakorzeniła mi się w sercu niechęć do Jacka.

***

– Dorothy! Dorothy, obudź się! – Ktoś z całych sił szarpał mnie za ramię, próbując wyrwać mnie ze snu. Otworzyłam w końcu zaspane oczy i rozejrzałam się półprzytomnie dookoła.
Znajdowałam się w mojej sypialni w Emerald City, tyle wiedziałam. Sądząc po świetle, oświetlającym cały pokój bardzo dokładnie, i słońcu, wpadającym przez okno, był już dzień i to od dosyć dawna. Nade mną zaś pochylał się Jack, usiłując siłą ściągnąć mnie z łóżka i szarpał mnie za ramię.
Natychmiast przypomniałam sobie, co zobaczyłam w nocy, i zgrzytając zębami, wyszarpnęłam rękę z jego uścisku, chociaż wtedy zabolało dużo bardziej. Jack stanął nade mną, nieco zdezorientowany i zdziwiony.
– Zostaw mnie – warknęłam poniewczasie, chowając ręce za plecy. Jack zmarszczył brwi.
– Dorothy, co cię ugryzło?
– Nic – mruknęłam niczym typowa kobieta. – Po prostu zostaw mnie w spokoju. Kto ci w ogóle pozwolił wejść do mojej sypialni?! Co…
– Przestań marudzić, złotko – przerwał mi bezczelnie. – Nie słyszysz? Dzwonią dzwony, jest kolejny nalot! Musimy uciekać do piwnicy!
Dopiero wtedy wsłuchałam się w dźwięki dochodzące spoza mojego pokoju i stwierdziłam, że rzeczywiście, znowu słyszałam to przytłumione dzwonienie dzwonów, będące sygnałem alarmowym dla mieszkańców Emerald City. W jednej chwili podniosłam się z łóżka i zamrugałam oczami, próbując odzyskać ostrość widzenia.
– Która godzina? – zapytałam bez sensu. Jack rzucił mi zniecierpliwione spojrzenie.
– Nie wiem, późna, ale naprawdę nie mamy teraz na to czasu, Dorothy – odparł, siląc się na cierpliwość. – Musimy uciekać. Małpy lecą na nas wielką grupą, strażnicy na pewno nie wyłapią wszystkich od razu. Na wszelki wypadek powinniśmy się schować. Ubierz się tylko i chodź, musimy się spieszyć.
Wyszedł taktownie, dając mi chwilę na ubranie się, a ja byłam jeszcze na tyle zamroczona snem, że nie odezwałam się ani słowem. Kiedy tylko sobie poszedł, zaczęłam dość niezbornie szukać moich ciuchów. Nie wiedziałam, co jeszcze będę musiała tego dnia robić, na wszelki wypadek więc ponownie wybrałam moje szerokie spodnie i koszulę, przygładziłam tylko włosy i już byłam gotowa do wyjścia, chociaż czułam, że żołądek skręcał mi się z głodu. Kiedy ja ostatnio właściwie cokolwiek jadłam? Nawet poprzedniego dnia po przybyciu do Emerald City byłam zbyt zdenerwowana, by cokolwiek przełknąć, dlatego podziękowałam za jedzenie i wypiłam ledwie parę łyków herbaty. Teraz mój żołądek boleśnie mi o tym przypominał.
Jack chciał mnie chwycić za rękę, kiedy tylko wyszłam na korytarz, ponownie jednak ją wyszarpnęłam, w pamięci wciąż mając wychodzącą od niego nocą Annabelle. Za bardzo mnie to zraniło, żebym miała tak po prostu o tym zapomnieć, zawzięłam się więc w swojej złości, co Jack skomentował zdziwionym spojrzeniem, poza tym jednak nie powiedział ani słowa, zapewne dochodząc do wniosku, że to nie był odpowiedni czas. Byłam mu za to wdzięczna, bo nie potrafiłam udawać, że nic się nie stało, ale też nie chciałam wcale się z nim w tamtej chwili kłócić.
Widziałam już kiedyś to zejście do piwnicy, do którego wkrótce dotarliśmy. Znajdowało się tuż obok głównej klatki schodowej i niegdyś zastanawiałam się, dlaczego umieszczono je w takim właśnie miejscu. Już wtedy domyśliłam się, że było dosyć istotne przy częstych atakach latających małp, ale nie miałam wtedy okazji sprawdzić, jak to wszystko wyglądało na dole. Teraz jednak Jack wyraźnie prowadził mnie w tamtą właśnie stronę, po drodze przepuszczając jakąś dwójkę dworzan, która też chciała skryć się na dole.
– Powinniśmy raczej… im pomóc – zająknęłam się, wreszcie odzyskując odrobinę rozsądku. Jack rzucił mi protekcjonalne spojrzenie.
– Już ty na pewno nie będziesz biła się z latającymi małpami, Dorothy, ja tego dopilnuję. Choćbym sam miał cały czas siedzieć przy tobie.
– Wcale nie chcę, żebyś siedział przy mnie – odpowiedziałam zaskakująco agresywnie, co nawet mnie samą zdziwiło. – Możesz sobie iść w cholerę.
– Dorothy, o co… – urwał w połowie zdania, jakby próbował się opanować, żeby wreszcie dokończyć: – Porozmawiamy o tym później, teraz to nie jest dobry moment. Po prostu zejdź na dół i zaczekaj tam, aż niebezpieczeństwo minie.
Zawahałam się, bo moje serce jednak nie było do końca skute lodem, jakbym chciała. Z jednej strony nie mogłam mu wybaczyć tej Annabelle, że był taki gołosłowny, i miałam szczerą ochotę zrzucić go z tych schodów do piwnicy. A z drugiej ciągle bałam się, że jeśli teraz wyjdzie poza pałac walczyć z latającymi małpami, to coś mogłoby mu się stać. Bałam się tego jak cholera, chociaż nie chciałam go widzieć, i ta ambiwalencja uczuć trochę mnie przerażała.
Zanim zdążyłam zdecydować, co odpowiedzieć, zza rogu najbliższego korytarza wyłonili się moi rodzice, eskortowani przez dwóch strażników – jednym z nich był zresztą Christian.
– Jack, jak to dobrze, że przyprowadziłeś Dee – powiedziała moja mama z ulgą, podchodząc bliżej i obejmując mnie ramieniem. Nadal miała na sobie tę zwiewną, jasną sukienkę, w której podróżowała z Kraju Kwadlingów, co kazało mi przypuszczać, że oni z ojcem w ogóle nie kładli się spać. Powiedziało mi to również zmęczenie na jego twarzy. W zasadzie nawet im się nie dziwiłam, w końcu mieli mnóstwo tematów, które powinni byli omówić. – Zejdźmy na dół, tak na wszelki wypadek. Dorothy, ty pierwsza.
– Zabezpieczę teren wokół pałacu – zaoferował się tymczasem Christian. Kiedy zrobiłam pierwsze dwa kroki po prowadzących w dół schodach, podał mi dłoń, ułatwiając zejście. Przyjęłam ją z wdzięcznością. – Nic się nie bój, Dorothy, dopilnuję, żeby nic ci się nie stało.
Trochę zbyt długo patrzył mi w oczy, dlatego kiedy wreszcie spuściłam wzrok, usłyszałam Jacka, który gniewnie mruczał pod nosem:
– Jasne, broń jej bezpieczeństwa, rycerzu w lśniącej zbroi…
Nie miałam ochoty tego słuchać, więc czym prędzej zbiegłam po schodach na dół, prosto do piwnicy. No bo jakie niby on miał prawo, żeby mówić takie rzeczy? Był o mnie zazdrosny, a sam zadawał się z Annabelle?! Wprost nie mogłam w to uwierzyć. Jak on mógł coś takiego zrobić?
No dobrze, zgodziłam się w myślach, czekając na tatę, żeby wskazał dalszą drogę. Pewnie nie miałam do niego żadnych praw, skoro sama odrzuciłam jego uczucia, i nie powinnam być zazdrosna o Annabelle, skoro nic mnie z Jackiem nie łączyło. Ale nic nie mogłam poradzić na to, że jednak byłam. Byłam cholernie zazdrosna i strasznie źle się z tym czułam.
Tata poprowadził nas oświetlonym korytarzem, który kończył się obszerną, nisko sklepioną salą. Było tam chłodno, jako że od wykonanych z kamienia ścian ciągnęło zimnem, podobnie jak od podłogi, i dość ponuro, bo ciemność rozświetlały tylko zawieszone na ścianach latarnie. W pomieszczeniu znajdowała się już większa część dworu, czyli jakieś dwadzieścia osób, z których większości nigdy wcześniej nie widziałam. Brakowało Charlesa i jeszcze paru osób, które kojarzyłam już z widzenia, na ten widok więc Jack natychmiast chciał wracać na górę.
– Zostań – poprosiła mama, posyłając mu błagalne spojrzenie. – Charles sobie poradzi. A ty przydasz się tutaj… Nam i jej.
Chyba chodziło jej o mnie. Wolne żarty, mamusiu.
– Jak dla mnie, może sobie iść – mruknęłam, zakładając ramiona na piersi. Jack podszedł do mnie z furią w oczach i chwycił mnie za ramię, które natychmiast wyszarpnęłam, sycząc niczym kotka. Wobec tego zamarł w bezruchu, bo przecież nie chciał robić afery w obecności gapiących się na nas dwudziestu osób.
– O co ci właściwie chodzi, co? – syknął za to, stając zdecydowanie za blisko. Odruchowo odsunęłam się o krok i wylądowałam na zimnej, wilgotnej ścianie piwnicy. – Nie dość mnie jeszcze torturowałaś? Chcesz mi jeszcze dołożyć? Zachowujesz się jak psychopatka, Dorothy. W jednej chwili jesteś miła i całujesz mnie w policzek, a w następnej odsuwasz się z obrzydzeniem. Jeśli tak to ma wyglądać, to nie musisz się martwić, sam dam ci spokój.
– Och, błagam. – Wywróciłam oczami, po czym osunęłam się po zimnej ścianie na podłogę. Rodzice wkrótce poszli za moim przykładem, a mama starała się usiąść jak najbliżej mnie, jakby się o mnie bała. – W ogóle nie robi to na mnie wrażenia. Myślę, że dałeś sobie spokój już jakiś czas temu.
– O czym ty…
– Dzieci, błagam – jęknął tata, na co obydwoje zamilkliśmy zgodnie. – Czy możecie pokłócić się później?
Mama rzucała mi takie spojrzenia, jakby się domyślała – jakby wiedziała dokładnie, co do niego czułam – nie odwzajemniłam ich jednak, bo nie chciałam, żeby wiedziała. Nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział. W następnej chwili zaś zajęły nas huki dochodzące od strony pałacu w górze i czyjeś krzyki. To chyba byli strażnicy.
Jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu, aż w końcu usłyszeliśmy kroki, a po chwili do piwnicy wbiegł Christian. Jednak tego, co powiedział, nie spodziewał się absolutnie nikt.
– Do Emerald City zbliża się armia – wydusił z siebie, z trudem łapiąc oddech. – Wroga armia. I… wyraźnie idą od północy.

10 komentarzy:

  1. Szczerze mowiac, ja sie tego spodziewalam. Wojny. Ale trochr zmylilas mnie malpami. Dorothy jesy megda denerwujava, nej taktyka mydlenia oczu co do odczuwanch uczuc jesy obrazanie sie i pyskowanie,to naprawde denerwujace. A ponadto nawet nie wyslucha Jacla i jakirs cyrki odstawia. On jest naprawde zloty,ze go wytrzymuje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, prawdę mówiąc, czego miał się tyczyć ten drugi komentarz;) co do tego pierwszego natomiast, ja tam całkiem rozumiem Dorothy;) wiadomo, wściekła się, bo coś zobaczyła, i nie uspokoiła się jeszcze na tyle, by trzeźwo o tym rozmawiać. Może z czasem jej przejdzie, chociaż kto ją tam wie - ostatecznie to pod pewnymi względami typowa kobieta xd a co do tej wojny... Myślę, że w końcu musiało do tego dojść, niestety...

      Całuję!

      Usuń
  2. Hej,
    Blog nad Tobą jest zamrożony i dlatego oceniam teraz Ciebie. Napisałam już ocenę grafiki. Możesz najwyżej zmienić szablon, a w ocenie mieć fragment o starym.
    Dzięki za kontakt.

    OdpowiedzUsuń
  3. O kurczę! Jaki śliczny szablon! Uwielbiam takie małe nagłówki, minimalizm i ogólnie układ zamknięty. :D Może nie na temat, ale nie mogę wytrzymać tego, że nie mogę wpaść na pomysł na opowiadanie. Nie wiem jak ty to robisz, ale ci zazdroszczę weny i tego, że publikujesz. :((((
    Mnie tam rozdział się podobał. Nie wiem, czy pisałam, ale matka Dee jakoś nie wzbudziła u mnie sympatii; raczej mnie wkurza. Pewnie ma powody, ale i tak jej nie lubię.
    Po zapowiedzi domyślam się, że Jackowi stanie się krzywda, a Dorothy będzie czuwać przy nim i tak dalej. :) Ja tam rozumiem ją doskonale, przecież była noc, bała się i zobaczyła Annabelle wychodzącą z pokoju Jacka. Teraz jest tak jakby "oślepiona" gniewem, więc nie może zbyt racjonalnie myśleć, dopiero kiedy Jack jej wszystko wyjaśni, to się ogarnie. :D Ale to tylko moje spekulacje. Aż mi się szkoda zrobiło Jacka, bo wieczorem Dee go całuje, a potem prycha gdy on ją dotyka... Nieładnie tak torturować Jacksona. :(( Boże, JACKSON XDD
    Wolę jednak Jacka.
    O kurczę, atak z północy? Nie wiem, co o tym myśleć, bo jednak Czarownica z Północy pomogła ojcu Dee...
    To ten moment, w którym już rozumiem, że ona mu w tym pomogła, żeby Dorothy odnalazła matkę i przyczyniła się do jej śmierci.
    Wow.
    Ale ze mnie odkrywca.
    Coś czuję, że Czarownica z Północy będzie najgroźniejsza.
    Pewnie Dee zrobi coś bardzo głupiego w następnym rozdziale, więc czekam na niego z niecierpliwością!
    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, cieszę się bardzo, że szablon się podoba. Daj spokój, ja zanim zaczęłam publikować SEC miałam jakieś pół roku przerwy od pisania ogóle... Także nie tylko Ty masz z tym problemy, niestety;)

      Miło mi, że Ci się podobał - mnie jakoś niespecjalnie, pewnie dlatego, że reakcje wszystkich wydawały mi się tu sztuczne. A co do mamy Dorothy
      Dorothy... Sama nie wiem;) jakoś trudno mi ją wykreować tak, jakbym chciała, uparcie staje okoniem i robi, co chce xd

      Hmm, żeby to było takie proste xd niestety (a może na szczęście?) ani Jackowi nie stanie się nic na tyle poważnego, by Dee miała przy nim czuwać, ani Jack nie będzie miał czego wyjaśniać xd to znaczy może i miałby co, gdyby tylko potrafił... Ale fakt, trochę biedny jest;)

      Jackson brzmi okropnie xd

      Noo, w zasadzie nie tylko. Ale też, owszem:) a co do reszty spekulacji, to pozwolisz, że się nie wypowiem^^

      Dlaczego zaraz głupiego? Przecież Dee nigdy nie robi głupich rzeczy, absolutnie xdd

      Całuję!
      Elle ;*

      Usuń
    2. Już myslałam, że nie odpisujesz na komentarze. :D
      Dzięki za odpowiedź no i do soboty, nie mogę się doczekać!
      Moony

      Usuń
    3. Odpisuję zawsze, tylko nie zawsze mam czas i zazwyczaj mobilizuje się w piątek tuż przed kolejnym rozdziałem xd

      Bardzo mnie to cieszy:) Całuję!

      Usuń
  4. Wow, znaczy to już rok? :D Szybko minęło ;) To gdzie się można zgłaszać po tego cukierka? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak^^ wirtualnie dostaniesz, chyba że chcesz się do mnie pofatygowac do Katowic ;p

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.