Tym razem straż z pałacu nie wyszła nam na
spotkanie i wcale mnie to nie dziwiło – wyglądało na to, że absolutnie wszyscy
patrolowali ulice. Poza tym było na nich sporo przechodniów, ale jednak dużo
mniej, niż gdy za pierwszym razem trafiłam do Emerald City – jakby tym razem z
domów wychodzili tylko ci ludzie, którzy wyjść musieli. Na głównej ulicy
handlowej część sklepów była zamknięta i nie wszystkie stragany w ogóle
rozłożono. Przyglądałam się temu z rosnącym niepokojem, dochodząc powoli do
wniosku, że mama miała rację. Nie było czasu do stracenia, Emerald City naprawdę
stanęło przed jakimś zagrożeniem.
– Musimy iść prosto do pałacu – powiedziała mama
z niepokojem, chociaż wszyscy to wiedzieliśmy. – Muszę porozmawiać z Aaronem i
dowiedzieć się, co się tutaj dzieje…
Też chciałam porozmawiać z tatą, bo ta sytuacja
absolutnie mi się nie podobała. Ruszyliśmy zatłoczoną ulicą w stronę pałacu,
więc bez namysłu chwyciłam dłoń Jacka, dopiero po chwili orientując się, że to
mógł być głupi pomysł.
Jack jednak, chociaż rzucił mi zaskoczone
spojrzenie, ścisnął moją dłoń, zamiast ją odtrącić, i pociągnął mnie w dół
ulicą, prosto do bramy prowadzącej na teren pałacu.
Czułam dziwne ciepło, rozchodzące się po całym
ciele, a promieniujące od dłoni, którą trzymał w swoim uścisku. Czułam się
okropnie, okłamując go, i jedyne, co chciałam mu w tamtej chwili powiedzieć, to
że kocham go tak, jak jeszcze nigdy nikogo w życiu, i że byłam idiotką, chcąc
go przed tym chronić i w tym celu go okłamując. Musiałam chyba zwariować.
Na szczęście w porę dotarliśmy do pałacu, zanim
zdążyłam wykrzyczeć to wszystko na głos i ostatecznie zrobić z siebie idiotkę.
Tutaj z kolei wejścia przez bramę nie chronił nikt, co zdziwiło chyba tylko
mnie – dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że pewnie wszyscy strażnicy
patrolowali miasto i nie było komu zajmować się czymś tak nieistotnym jak brama
do pałacu. To znaczy, inny władca pewnie by uznał, że to bardzo istotne
zajęcie, ale nie tata.
Po pałacu kręciło się trochę ludzi, nigdzie
jednak nie dostrzegłam atmosfery szczególnego zagrożenia czy niepewności, jak
sądziłam po widokach na ulicach. Było raczej podobnie jak wtedy, gdy po raz
pierwszy trafiliśmy do Oz. W wejściu zatrzymał nas służący i kazał nam czekać w
najbliższym salonie, aż nas zaanonsuje. Był wprawdzie zaskoczony, widząc
Czarownicę z Południa i Dorothy Gale, jednak wzorem najlepszych służących z
mojego świata, uczucie to wyraził jedynie lekkim podniesieniem jednej brwi i
nie zdecydował się na żadne odstępstwo od ogólnie przyjętych norm. Żadne z nas
zresztą nie miało nic przeciwko temu, zwłaszcza że do salonu zaraz podano nam
herbatę i ciasteczka.
Ciasteczka! To ostatnie przypomniałoby mi, jak
dawno nie miałam niczego sensownego w ustach, gdyby nie fakt, że w następnej
chwili drzwi salonu otworzyły się i do środka wpadł tata, a za nim, nieco
dostojniejszym krokiem, wszedł Charles.
– Gloria! – wykrzyknął tata i pospiesznie
przemierzył pokój, żeby w końcu przytulić mamę mocno. Odpowiedziała tym samym,
a po chwili go pocałowała, wspinając się na palce. To był dla mnie co najmniej
dziwny widok.
Kątem oka dostrzegłam Charlesa i wtedy już nie
miałam wątpliwości. Jego wyraz twarzy świadczył dobitnie, że on rzeczywiście ją
kochał. Nadal.
– Strasznie się postarzałeś, Aaron – zaśmiała
się mama, kiedy w końcu się od niego oderwała, i pełnym czułości gestem
zwichrzyła mu włosy. Tata rzucił jej zachwycone spojrzenie.
– W przeciwieństwie do ciebie, kochanie… Ty
nadal wyglądasz na dwadzieścia pięć lat.
W końcu oderwał się od niej i podszedł z kolei
do mnie, po czym położył mi ręce na ramionach i spojrzał mi poważnie w oczy.
– Wiesz, Dee, miałem ochotę cię zabić za to, że
uciekłaś z pałacu – powiedział, ale po jego oczach poznawałam, że to mu już
dawno przeszło. – Ale teraz widzę, że to ty miałaś rację, bo to ty musiałaś
znaleźć twoją mamę. Dopiero teraz widzę, że naprawdę dorosłaś… Jesteś taka
samodzielna. Ale mimo to cieszę się, że nic ci się nie stało.
Objął mnie i przytulił mocno, a ja odruchowo
odpowiedziałam tym samym. Dopiero potem zwrócił się do Jacka, który w
międzyczasie zdążył już przywitać się ze swoim ojcem. Tata podziękował Jackowi
za opiekę nade mną, nie wspominając nawet słowem o tym, że i on uciekł razem ze
mną z miasta na pokładzie statku, po czym objął całą scenę pełnym szczęścia
spojrzeniem.
– Nareszcie mam przy sobie całą moją rodzinę –
oświadczył z dumą i dopiero potem, spoglądając na nas uważniej, dostrzegł nasze
niepewne miny i sam też się trochę zawahał. – O co chodzi? Co się stało?
– Chyba… chyba powinieneś o czymś wiedzieć –
zająknęła się mama, uprzednio rzuciwszy mi znaczące spojrzenie, na które
kiwnęłam głową. Tak, to zdecydowanie był odpowiedni czas, żeby wreszcie wyznać
całą prawdę. Najpierw jednak mama przeniosła wzrok na Charlesa. – Charlie, nie
przywitasz się ze mną? Dobrze cię znowu widzieć.
Przywitali się ze sobą bardzo oficjalnie, co nie
uszło mojej uwadze. Tam zdecydowanie coś było na rzeczy. Czy to naprawdę mogło
tak być, że Charles po tylu latach nadal kochał moją matkę? Jakoś wydawało mi
się to niemożliwe.
– Jest już późno, Dorothy powinna odpocząć –
oświadczyła następnie mama. – W końcu cały dzień byliście w drodze, kochanie.
– Nie ma mowy – zaprotestowałam. – Nie traktuj
mnie jak małe dziecko. Mnie też to dotyczy, więc chcę być przy tej rozmowie.
– Ale ja chciałabym porozmawiać z twoim tatą w
cztery oczy, Dee – odparła mama łagodnie, po czym uśmiechnęła się od mnie. –
Nic się nie przejmuj, obiecuję, że powiem wszystko. A potem będziemy mieć czas,
żeby zastanowić się, co robić dalej.
– Zaraz każę przygotować dla was gościnne
sypialnie – dodał tata pospiesznie. – Naprawdę cieszę się, że was widzę, ale
twoja mama ma rację, Dorothy. Wyjaśnienia mogą poczekać, aż trochę
wypoczniecie.
– To chociaż powiedz nam, co się tutaj dzieje –
poprosiłam, widząc, że na tamtym polu nie wygram. Rodzice ledwie co zobaczyli
się po raz pierwszy od czternastu lat, a już stworzyli przeciwko mnie wspólny
front! – Widzieliśmy na ulicach dużo straży. Przed wejściem posterunek też jest
wzmocniony. O co chodzi?
Tata z Charlesem wymienili znaczące spojrzenia.
Coraz mniej mi się to podobało.
– To nic takiego, naprawdę – zapewnił tata.
Kompletnie mu nie uwierzyłam, oczywiście. – Od pewnego czasu Emerald City
atakują latające małpy. Wiemy, że Czarownica z Zachodu nie żyje i że to dzięki
tobie, Dorothy, więc sądzimy, że po prostu straciły przywództwo i teraz robią,
co chcą.
Wydawało mi się to mało prawdopodobne, ale nie
zareagowałam w żaden sposób oprócz rzucenia mu sceptycznego spojrzenia.
– Same? Atakują Emerald City? – powtórzył za to
z niedowierzaniem Jack. Byłam mu bardzo wdzięczna, że powiedział to za mnie, bo
sama nie bardzo chciałam się kłócić z rodzicami, nie teraz. – Byłoby już
bardziej prawdopodobne, gdyby po śmierci Czarownicy z Zachodu rozproszyły
się uciekły, a nie zorganizowały się i
uderzyły na miasto. Po co miałyby to robić?
– A kto je tam zrozumie? – Tata wzruszył
lekceważąco ramionami. – Może znalazły sobie jakiegoś zastępczego dowódcę? To
naprawdę nie jest teraz ważne. Ważne, że zaatakowały trzykrotnie w ciągu
ostatnich dwóch dni. Posłałem już po Clarissę na pomoc.
– To bzdury – zaprotestował Jack, ale w tym samym
momencie do rozmowy włączył się Charles, rzucając ostro, ostrzegawczo:
– Jackson!
Parsknęłam śmiechem, którego nie zdołałam
powstrzymać.
– Jackson? – powtórzyłam z rozbawieniem. – Masz
na imię Jackson?
– Myślę, że na dzisiaj wystarczy – uciął tę
wymianę zdań tata. – Dee, bardzo się cieszę, że wróciłaś, wolałbym jednak,
żebyś na przyszłość nie postępowała tak samowolnie. Jutro zastanowimy się, co
robić dalej.
– Dee powinna jak najszybciej wrócić na Ziemię –
oświadczyła mama stanowczo, na co zaprotestowałam gwałtownie.
– Mamo, nie! Nie mogę…
– Jutro – powtórzył ojciec stanowczo, zamykając
nam tym usta. Po raz kolejny, patrząc na jego surową twarz, pomyślałam, że to
nie był ten sam tata, którego pamiętałam z dzieciństwa. – Porozmawiamy o
wszystkim jutro. A teraz idźcie spać.
Przez moment chciałam jeszcze się buntować – w
końcu wysyłać mnie do łóżka, jak pięciolatka?! – szybko jednak przekonałam się,
że tata mówił całkiem serio i nie zamierzał zmieniać zdania. Kiedy w końcu
pojawił się służący, by poinformować nas, że nasze sypialnie są gotowe, tata
nie wahał się ani chwili, by nas odesłać. Na pożegnanie przytulił mnie raz
jeszcze, a mama pocałowała mnie w policzek, jakbym znowu miała osiem lat. Była
chłodna i spokojna, czego zupełnie nie rozumiałam, bo ja w jej sytuacji na
pewno zaczęłabym panikować.
Nie odzywałam się ani słowem, gdy obok Jacka
szłam jednym z pałacowych korytarzy do naszych sypialni. Martwiłam się
wszystkim, oczywiście, i nie zwracałam uwagi na zatroskane spojrzenia mojego
towarzysza; dopiero gdy sięgnął po moją rękę, drgnęłam gwałtownie i na niego
spojrzałam.
– Nie martw się – powiedział łagodnie,
uśmiechając się lekko. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
– A skąd ty niby to możesz wiedzieć? –
prychnęłam, odruchowo się jeżąc. Naprawdę nie chciałam, to naprawdę jakoś tak
samo wychodziło, jego słowa tak na mnie działały i już. – Ty nic nie wiesz,
Jack. Nie rozumiesz. Nie słyszałeś, co mówiła moja mama, gdy zostawiliście nas
na chwilę same z Nicholasem. Ona umrze za kilka tygodni, jeśli nic nie zrobię,
wiesz? Umrze. Przeze mnie. Mama miała rację, nigdy nie powinnam była pojawiać
się w Oz.
Zanim Jack zdążył o cokolwiek zapytać, bo
przecież w gruncie rzeczy nic mu nie wyjaśniłam, przeszliśmy zakręt i wpadliśmy
prosto na czarnowłosego mężczyznę o śniadej skórze. Znaliśmy tego mężczyznę. To
był Christian, dowódca straży.
– Dorothy, Jack. – Skinął nam głową, uśmiechając
się oszczędnie. – W całym Oz aż huczy o waszym powrocie. Podobno
przyprowadziliście ze sobą Czarownicę z Południa, to prawda? Moje gratulacje –
dodał, kiedy pokiwaliśmy zgodnie głowami. Potem zwrócił się prosto do mnie: –
Cieszę się, że nic ci się nie stało, Dorothy, bo twoja ucieczka z Emerald City
była bardzo lekkomyślna. Nawet nie wiesz, jak bardzo twój ojciec denerwował
się, że coś ci się stanie.
– Ale jak widać, nic mi się nie stało – odparłam
opryskliwie, bo myśl, że ojciec pozwolił mi samej iść do Emerald City z Kraju
Manczkinów, a później, gdy udałam się na południe, wielce się o mnie martwił,
była po prostu irytująca. – Żyję i mam się dobrze. Nie wiem, czemu wszyscy
zakładają, że coś miałby mi się tam po drodze stać.
– Może dlatego, że nie znasz Oz, Dorothy –
odparł Christian ostrożnie, widząc, że byłam rozdrażniona. Wzruszyłam
ramionami.
– Chyba już trochę je poznałam…
– Wybacz Dorothy, jest po prostu zmęczona i
dlatego zrobiła się trochę zrzędliwa – wszedł mi w słowo Jack, chwytając mnie
pod ramię i ciągnąc w stronę naszych sypialni, jak najdalej od Christiana. –
Jutro na pewno będzie w lepszym humorze, to sobie porozmawiacie, dobrze?
Wymamrotałam tylko jakieś pożegnanie i już po
chwili Jack ciągnął mnie przez kolejny korytarz, z każdym krokiem oddalając się
od Christiana. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie.
– Dlaczego…
– Wiem, że masz kiepski humor, Dorothy, i
naprawdę, doskonale cię rozumiem, ale to nie powód, by wyładowywać się na
kimkolwiek, nawet na Christianie – przerwał mi znowu. Przez moment walczyłam ze
sobą, by odpowiedzieć mu coś niecenzuralnego, ale w końcu westchnęłam i
kiwnęłam głową, przyznając mu rację.
– Rzeczywiście, dzięki. Po prostu… czuję się
taka bezradna i dlatego…
– Ja cię całkowicie rozumiem, Dorothy – odparł
Jack spokojnie, niemalże łagodnie. – Naprawdę. Ale musisz sobie trochę
odpuścić. Nie myśl, że wszystko jest twoją winą, bo nią nie jest, i że mogłabyś
cokolwiek zmienić, bo niektóre rzeczy po prostu nie są zależne od ciebie. Nie
możesz obwiniać się o wszystko, złotko.
Dziwne, zazwyczaj mówił do mnie w ten sposób,
gdy nie był poważny, a tym razem było właśnie odwrotnie. W jego głosie
słyszałam czułość, która sprawiła, że zrobiło mi się cieplej na sercu. W
następnej chwili zatrzymaliśmy się pod drzwiami mojej sypialni.
Zawahałam się. Bardzo chciałam mu powiedzieć, co
naprawdę czułam, ale nie sądziłam, żeby to był odpowiedni moment. Z drugiej
strony, czy w ogóle istniała możliwość, że kiedyś znajdę odpowiedni moment?
– Powinniśmy jutro zajrzeć do Annabelle –
zmieniłam temat, nie chcąc zaczynać rozmowy na temat mojego poczucia winy, bo
to był istny temat–rzeka. – Skoro całe Oz wie już, że wróciliśmy, byłoby
głupio, gdybyśmy nawet jej nie odwiedzili.
– Dorothy, proszę cię… Nie chcę teraz rozmawiać
o Annabelle. – Jack z rozbawieniem potrząsnął głową. – Zresztą w ogóle nie
powinniśmy już rozmawiać. Powinnaś iść spać, bo na pewno jesteś wykończona.
Ostatnie dni nam obojgu dały się mocno w kość.
Kiwnęłam głową, choć bez przekonania, bo wcale
nie chciałam iść spać. Prawdę mówiąc, bałam się iść spać. A jeszcze bardziej
się bałam, wiedząc, że Jack miał być ode mnie oddalony o pół korytarza, że nie
miał spać obok mnie, żeby pocieszyć mnie, gdybym znowu miała koszmary. To było
totalnie idiotyczne.
Zebrałam się na odwagę, żeby powiedzieć to, co
już dawno powinnam była mu powiedzieć; obawiałam się trochę, że jeśli nie
teraz, to już nigdy nie będę miała okazji.
– Jack…
– Dobrze, jeśli ci zależy, wyślę jej jeszcze
wiadomość o naszym powrocie, zanim pójdę spać – roześmiał się, opacznie
pojmując moje zachowanie. – Ale proszę, idź już spać. – Ponad moim ramieniem
otworzył drzwi mojej sypialni. – No, idź. Zobaczymy się jutro.
Praktycznie mnie wygonił, przez co cała odwaga w
jednej chwili mnie opuściła. Kiwnęłam tylko głową, wspięłam się na palce, żeby
pocałować go w policzek, po czym uciekłam, zanim dotyk jego szorstkiej od
zarostu skóry spętałby mnie i oszołomił. Jack nie próbował mnie zatrzymywać,
był chyba zbyt zaskoczony, a ja w samą porę zatrzasnęłam za sobą drzwi
sypialni, po raz kolejny nimi właśnie się od niego odgradzając.
Odetchnęłam drżąco i spróbowałam uspokoić
szalone bicie serca, bo miałam wrażenie, że zachowywałam się idiotycznie, jakby
miała piętnaście lat. To był tylko facet, do cholery! Nawet jeśli zalazł mi
głęboko za skórę, powinnam potrafić się opanować. I pomyśleć wreszcie
rozsądnie, co było dla mnie najlepsze!
Położyłam się spać, ale przez długi czas nie
mogłam usnąć; za dużo myśli kłębiło mi się w głowie. Myślałam o mamie, którą
skazałam na śmierć, budząc ją ze snu, myślałam o Czarownicy z Północy, która
sprowadziła mnie do Oz, mimo że wiedziała, że nie powinna; myślałam o
Charlesie, który poświęcił dobro syna dla obietnicy złożonej mojej matce i
mojego dobra; myślałam wreszcie o sobie: czułam się jak Antygona, choć może to
było zbyt dramatyczne porównanie. Ale przecież wszystko, co robiłam w Oz,
robiłam, by dostać się do domu, a później także, by pomóc mojej rodzinie,
tymczasem wyglądało na to, że nawet wizje matki mówiły o tym, że zostawię za
sobą śmierć i zgliszcza. Naprawdę się tego obawiałam, dlatego częściowo
rozumiałam mamę, która domagała się mojego natychmiastowego powrotu na Ziemię;
z drugiej jednak wiedziałam, że nie mogłam tego zrobić, póki ona żyła i póki
była jakakolwiek nadziej na uratowanie jej. Albo przynajmniej możliwość
pożegnania się z nią, skoro już odnalazłam ją po piętnastu latach.
To było tak, jakby wizyta w zamku Czarownicy z
Południa i krótka z nią rozmowa wywróciła mój świat do góry nogami. Ten i tak
niepewny, ledwie co zbudowany świat, który udało mi się jakoś poskładać do kupy
po przybyciu do Oz. Myślałam, że wszystko już wiedziałam, że wszystko było
jasne, podczas gdy okazywało się, że tak naprawdę nie wiedziałam nic. A co,
jeśli nadal żyłam w niewiedzy? Jeśli nadal były rzeczy, które zostały przede
mną z jakichś powodów ukryte?
W końcu miałam przecież wrażenie, że mama nie
mówiła mi wszystkiego. Chyba że byłam po prostu przewrażliwiona.
Kiedy w końcu usnęłam, zdążyło się zrobić
całkiem ciemno; nad Emerald City zapadła noc, a w pałacu zapewne wszyscy już
spali. Ostatecznie zmęczona, w końcu usnęłam, nie było mi dane jednak długo
pospać w spokoju, bo wkrótce znowu znalazłam się w tym śnie, w którym błądziłam
po omacku przez mgłę, a dookoła siebie słyszałam śmiech Czarownicy.
Obudziłam się znowu zlana potem i usiadłam
gwałtownie na łóżku, udało mi się jednak chyba powstrzymać od krzyków. Drżącą
ręką odgarnęłam z czoła włosy i spojrzałam za okno, za którym nadal było
całkiem ciemno; a więc nadal była noc, a ja nie spałam wcale długo. Odruchowo
objęłam się ramionami, żałując, że obok mnie nie było Jacka. Przy nim czułam
się bezpieczniejsza, a tak… Każdy sprzęt schowany w półmroku panującym w sypialni
mógł być czyhającym na mnie potworem. W każdym ciemnym kącie mogło czaić się
coś, co obserwowało mnie, wystawioną prosto na światło księżyca, padające na
moje łóżko przez okno.
Bez namysłu odrzuciłam posłanie i wstałam z
łóżka; zupełnie nie myślałam, co robiłam, bo przecież gdybym chwilę pomyślała,
na pewno bym sobie darowała. Otwarłam drzwi na korytarz i zawahałam się chwilę.
To było głupie. Co innego, kiedy Jack przyszedł do mnie spać, bo był do tego
przyzwyczajony; gdybym to ja teraz położyła się obok niego, nie tylko
przyznałabym się przed sobą i przed nim, że bałam się sama spać, ale jeszcze w
dodatku skomplikowałabym nasze relacje, biorąc pod uwagę jego ostatnie
wyznania. Ale ciągnęło mnie i nic nie mogłam na to poradzić. Chciałam do niego
iść.
Prawie zrobiłam już pierwszy krok do przodu,
kiedy nagle zauważyłam, że drzwi sypialni Jacka otwarły się po cichu,
ostrożnie, i ze środka wyłoniła się jakaś postać. Od razu poznałam, że to nie
był Jack. Powiedziała mi to wyraźnie kobieca, szczupła sylwetka tej postaci,
jej szeroka spódnica i długie włosy, w swobodnych splotach opadające na plecy.
Nawet w półmroku, który panował na korytarzu,
rozpoznałam te płomiennie rude włosy bardzo dobrze. Znowu miałam to wrażenie,
jakby ktoś wbił mi szpikulec do lodu, ale tym razem jakiś sadysta musiał go
później jeszcze parę razy przekręcić.
To była Annabelle. Annabelle wychodziła w nocy,
po cichu, z sypialni Jacka.
Cofnęłam się, zanim zdążyła mnie zauważyć, i
cicho zamknęłam za sobą drzwi. Wszelkie myśli o pójściu do niego natychmiast
wyleciały mi z głowy. Musiałam chyba oszaleć, że chciałam to zrobić! Co to był
za facet, który w jednej chwili wyznawał dziewczynie miłość, a w dwie minuty
później umawiał się na schadzki z inną?!
Z oczu popłynęły mi łzy, więc otarłam je ze złością,
wkurzona, że płakałam przez głupiego faceta. Zaczęłam przechadzać się po
sypialni, próbując jakoś uspokoić frustrację i ten przeszywający ból, który
czułam w sercu. Naprawdę nie przypuszczałam, że to będzie aż tak boleć, widzieć
go z inną kobietą. Nie przypuszczałam nawet, że to będzie takie cholernie
paskudne uczucie…!
A prawie już się ugięłam. Prawie wyznałam mu
wszystko, całą prawdę, prawie przyznałam się, że też go kochałam. Litościwy los
czuwał nade mną, nie pozwalając dokończyć mi tej kwestii! Naprawdę musiałam
całkowicie zgłupieć. To na pewno przez to, że go kochałam, nie było innego
wytłumaczenia. Przecież normalnie nie robiłam takich rzeczy… Nie przejmowałam
się aż tak bardzo…
Chciałam uspokoić frustrację, wędrując po
pokoju, niespecjalnie mi to jednak wyszło, tylko jeszcze bardziej się
nakręciłam. Postanowiłam w końcu położyć się z powrotem spać, bo po tym, co
zobaczyłam, strachy w kątach pokoju całkowicie wywietrzały mi z głowy. Miałam
nadzieję, że usnę w miarę szybko i że tym razem nie będę miała żadnych snów, i
moje prośby wreszcie się spełniły. Chyba byłam bardziej zmęczona, niż sądziłam,
bo już po chwili mimo mętliku w głowie i złości w sercu spałam głęboko.
Równie głęboko w tamtej chwili zakorzeniła mi
się w sercu niechęć do Jacka.
***
– Dorothy! Dorothy, obudź się! – Ktoś z całych
sił szarpał mnie za ramię, próbując wyrwać mnie ze snu. Otworzyłam w końcu
zaspane oczy i rozejrzałam się półprzytomnie dookoła.
Znajdowałam się w mojej sypialni w Emerald City,
tyle wiedziałam. Sądząc po świetle, oświetlającym cały pokój bardzo dokładnie,
i słońcu, wpadającym przez okno, był już dzień i to od dosyć dawna. Nade mną
zaś pochylał się Jack, usiłując siłą ściągnąć mnie z łóżka i szarpał mnie za
ramię.
Natychmiast przypomniałam sobie, co zobaczyłam w
nocy, i zgrzytając zębami, wyszarpnęłam rękę z jego uścisku, chociaż wtedy
zabolało dużo bardziej. Jack stanął nade mną, nieco zdezorientowany i
zdziwiony.
– Zostaw mnie – warknęłam poniewczasie, chowając
ręce za plecy. Jack zmarszczył brwi.
– Dorothy, co cię ugryzło?
– Nic – mruknęłam niczym typowa kobieta. – Po
prostu zostaw mnie w spokoju. Kto ci w ogóle pozwolił wejść do mojej sypialni?!
Co…
– Przestań marudzić, złotko – przerwał mi
bezczelnie. – Nie słyszysz? Dzwonią dzwony, jest kolejny nalot! Musimy uciekać
do piwnicy!
Dopiero wtedy wsłuchałam się w dźwięki
dochodzące spoza mojego pokoju i stwierdziłam, że rzeczywiście, znowu słyszałam
to przytłumione dzwonienie dzwonów, będące sygnałem alarmowym dla mieszkańców
Emerald City. W jednej chwili podniosłam się z łóżka i zamrugałam oczami,
próbując odzyskać ostrość widzenia.
– Która godzina? – zapytałam bez sensu. Jack
rzucił mi zniecierpliwione spojrzenie.
– Nie wiem, późna, ale naprawdę nie mamy teraz
na to czasu, Dorothy – odparł, siląc się na cierpliwość. – Musimy uciekać.
Małpy lecą na nas wielką grupą, strażnicy na pewno nie wyłapią wszystkich od
razu. Na wszelki wypadek powinniśmy się schować. Ubierz się tylko i chodź,
musimy się spieszyć.
Wyszedł taktownie, dając mi chwilę na ubranie
się, a ja byłam jeszcze na tyle zamroczona snem, że nie odezwałam się ani
słowem. Kiedy tylko sobie poszedł, zaczęłam dość niezbornie szukać moich
ciuchów. Nie wiedziałam, co jeszcze będę musiała tego dnia robić, na wszelki
wypadek więc ponownie wybrałam moje szerokie spodnie i koszulę, przygładziłam
tylko włosy i już byłam gotowa do wyjścia, chociaż czułam, że żołądek skręcał
mi się z głodu. Kiedy ja ostatnio właściwie cokolwiek jadłam? Nawet
poprzedniego dnia po przybyciu do Emerald City byłam zbyt zdenerwowana, by cokolwiek
przełknąć, dlatego podziękowałam za jedzenie i wypiłam ledwie parę łyków
herbaty. Teraz mój żołądek boleśnie mi o tym przypominał.
Jack chciał mnie chwycić za rękę, kiedy tylko
wyszłam na korytarz, ponownie jednak ją wyszarpnęłam, w pamięci wciąż mając
wychodzącą od niego nocą Annabelle. Za bardzo mnie to zraniło, żebym miała tak
po prostu o tym zapomnieć, zawzięłam się więc w swojej złości, co Jack
skomentował zdziwionym spojrzeniem, poza tym jednak nie powiedział ani słowa,
zapewne dochodząc do wniosku, że to nie był odpowiedni czas. Byłam mu za to
wdzięczna, bo nie potrafiłam udawać, że nic się nie stało, ale też nie chciałam
wcale się z nim w tamtej chwili kłócić.
Widziałam już kiedyś to zejście do piwnicy, do
którego wkrótce dotarliśmy. Znajdowało się tuż obok głównej klatki schodowej i
niegdyś zastanawiałam się, dlaczego umieszczono je w takim właśnie miejscu. Już
wtedy domyśliłam się, że było dosyć istotne przy częstych atakach latających
małp, ale nie miałam wtedy okazji sprawdzić, jak to wszystko wyglądało na dole.
Teraz jednak Jack wyraźnie prowadził mnie w tamtą właśnie stronę, po drodze
przepuszczając jakąś dwójkę dworzan, która też chciała skryć się na dole.
– Powinniśmy raczej… im pomóc – zająknęłam się,
wreszcie odzyskując odrobinę rozsądku. Jack rzucił mi protekcjonalne
spojrzenie.
– Już ty na pewno nie będziesz biła się z
latającymi małpami, Dorothy, ja tego dopilnuję. Choćbym sam miał cały czas
siedzieć przy tobie.
– Wcale nie chcę, żebyś siedział przy mnie –
odpowiedziałam zaskakująco agresywnie, co nawet mnie samą zdziwiło. – Możesz
sobie iść w cholerę.
– Dorothy, o co… – urwał w połowie zdania, jakby
próbował się opanować, żeby wreszcie dokończyć: – Porozmawiamy o tym później,
teraz to nie jest dobry moment. Po prostu zejdź na dół i zaczekaj tam, aż
niebezpieczeństwo minie.
Zawahałam się, bo moje serce jednak nie było do
końca skute lodem, jakbym chciała. Z jednej strony nie mogłam mu wybaczyć tej
Annabelle, że był taki gołosłowny, i miałam szczerą ochotę zrzucić go z tych
schodów do piwnicy. A z drugiej ciągle bałam się, że jeśli teraz wyjdzie poza
pałac walczyć z latającymi małpami, to coś mogłoby mu się stać. Bałam się tego
jak cholera, chociaż nie chciałam go widzieć, i ta ambiwalencja uczuć trochę
mnie przerażała.
Zanim zdążyłam zdecydować, co odpowiedzieć, zza
rogu najbliższego korytarza wyłonili się moi rodzice, eskortowani przez dwóch
strażników – jednym z nich był zresztą Christian.
– Jack, jak to dobrze, że przyprowadziłeś Dee –
powiedziała moja mama z ulgą, podchodząc bliżej i obejmując mnie ramieniem.
Nadal miała na sobie tę zwiewną, jasną sukienkę, w której podróżowała z Kraju
Kwadlingów, co kazało mi przypuszczać, że oni z ojcem w ogóle nie kładli się
spać. Powiedziało mi to również zmęczenie na jego twarzy. W zasadzie nawet im
się nie dziwiłam, w końcu mieli mnóstwo tematów, które powinni byli omówić. –
Zejdźmy na dół, tak na wszelki wypadek. Dorothy, ty pierwsza.
– Zabezpieczę teren wokół pałacu – zaoferował
się tymczasem Christian. Kiedy zrobiłam pierwsze dwa kroki po prowadzących w
dół schodach, podał mi dłoń, ułatwiając zejście. Przyjęłam ją z wdzięcznością.
– Nic się nie bój, Dorothy, dopilnuję, żeby nic ci się nie stało.
Trochę zbyt długo patrzył mi w oczy, dlatego
kiedy wreszcie spuściłam wzrok, usłyszałam Jacka, który gniewnie mruczał pod
nosem:
– Jasne, broń jej bezpieczeństwa, rycerzu w
lśniącej zbroi…
Nie miałam ochoty tego słuchać, więc czym
prędzej zbiegłam po schodach na dół, prosto do piwnicy. No bo jakie niby on
miał prawo, żeby mówić takie rzeczy? Był o mnie zazdrosny, a sam zadawał się z
Annabelle?! Wprost nie mogłam w to uwierzyć. Jak on mógł coś takiego zrobić?
No dobrze, zgodziłam się w myślach, czekając na
tatę, żeby wskazał dalszą drogę. Pewnie nie miałam do niego żadnych praw, skoro
sama odrzuciłam jego uczucia, i nie powinnam być zazdrosna o Annabelle, skoro
nic mnie z Jackiem nie łączyło. Ale nic nie mogłam poradzić na to, że jednak
byłam. Byłam cholernie zazdrosna i strasznie źle się z tym czułam.
Tata poprowadził nas oświetlonym korytarzem,
który kończył się obszerną, nisko sklepioną salą. Było tam chłodno, jako że od
wykonanych z kamienia ścian ciągnęło zimnem, podobnie jak od podłogi, i dość
ponuro, bo ciemność rozświetlały tylko zawieszone na ścianach latarnie. W
pomieszczeniu znajdowała się już większa część dworu, czyli jakieś dwadzieścia
osób, z których większości nigdy wcześniej nie widziałam. Brakowało Charlesa i
jeszcze paru osób, które kojarzyłam już z widzenia, na ten widok więc Jack
natychmiast chciał wracać na górę.
– Zostań – poprosiła mama, posyłając mu błagalne
spojrzenie. – Charles sobie poradzi. A ty przydasz się tutaj… Nam i jej.
Chyba chodziło jej o mnie. Wolne żarty, mamusiu.
– Jak dla mnie, może sobie iść – mruknęłam,
zakładając ramiona na piersi. Jack podszedł do mnie z furią w oczach i chwycił
mnie za ramię, które natychmiast wyszarpnęłam, sycząc niczym kotka. Wobec tego
zamarł w bezruchu, bo przecież nie chciał robić afery w obecności gapiących się
na nas dwudziestu osób.
– O co ci właściwie chodzi, co? – syknął za to,
stając zdecydowanie za blisko. Odruchowo odsunęłam się o krok i wylądowałam na
zimnej, wilgotnej ścianie piwnicy. – Nie dość mnie jeszcze torturowałaś? Chcesz
mi jeszcze dołożyć? Zachowujesz się jak psychopatka, Dorothy. W jednej chwili
jesteś miła i całujesz mnie w policzek, a w następnej odsuwasz się z
obrzydzeniem. Jeśli tak to ma wyglądać, to nie musisz się martwić, sam dam ci
spokój.
– Och, błagam. – Wywróciłam oczami, po czym
osunęłam się po zimnej ścianie na podłogę. Rodzice wkrótce poszli za moim
przykładem, a mama starała się usiąść jak najbliżej mnie, jakby się o mnie
bała. – W ogóle nie robi to na mnie wrażenia. Myślę, że dałeś sobie spokój już
jakiś czas temu.
– O czym ty…
– Dzieci, błagam – jęknął tata, na co obydwoje
zamilkliśmy zgodnie. – Czy możecie pokłócić się później?
Mama rzucała mi takie spojrzenia, jakby się
domyślała – jakby wiedziała dokładnie, co do niego czułam – nie odwzajemniłam
ich jednak, bo nie chciałam, żeby wiedziała. Nie chciałam, żeby ktokolwiek
wiedział. W następnej chwili zaś zajęły nas huki dochodzące od strony pałacu w
górze i czyjeś krzyki. To chyba byli strażnicy.
Jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu, aż w końcu
usłyszeliśmy kroki, a po chwili do piwnicy wbiegł Christian. Jednak tego, co
powiedział, nie spodziewał się absolutnie nikt.
– Do Emerald City zbliża się armia – wydusił z
siebie, z trudem łapiąc oddech. – Wroga armia. I… wyraźnie idą od północy.
Szczerze mowiac, ja sie tego spodziewalam. Wojny. Ale trochr zmylilas mnie malpami. Dorothy jesy megda denerwujava, nej taktyka mydlenia oczu co do odczuwanch uczuc jesy obrazanie sie i pyskowanie,to naprawde denerwujace. A ponadto nawet nie wyslucha Jacla i jakirs cyrki odstawia. On jest naprawde zloty,ze go wytrzymuje
OdpowiedzUsuńOMG...
UsuńNie wiem, prawdę mówiąc, czego miał się tyczyć ten drugi komentarz;) co do tego pierwszego natomiast, ja tam całkiem rozumiem Dorothy;) wiadomo, wściekła się, bo coś zobaczyła, i nie uspokoiła się jeszcze na tyle, by trzeźwo o tym rozmawiać. Może z czasem jej przejdzie, chociaż kto ją tam wie - ostatecznie to pod pewnymi względami typowa kobieta xd a co do tej wojny... Myślę, że w końcu musiało do tego dojść, niestety...
UsuńCałuję!
Hej,
OdpowiedzUsuńBlog nad Tobą jest zamrożony i dlatego oceniam teraz Ciebie. Napisałam już ocenę grafiki. Możesz najwyżej zmienić szablon, a w ocenie mieć fragment o starym.
Dzięki za kontakt.
O kurczę! Jaki śliczny szablon! Uwielbiam takie małe nagłówki, minimalizm i ogólnie układ zamknięty. :D Może nie na temat, ale nie mogę wytrzymać tego, że nie mogę wpaść na pomysł na opowiadanie. Nie wiem jak ty to robisz, ale ci zazdroszczę weny i tego, że publikujesz. :((((
OdpowiedzUsuńMnie tam rozdział się podobał. Nie wiem, czy pisałam, ale matka Dee jakoś nie wzbudziła u mnie sympatii; raczej mnie wkurza. Pewnie ma powody, ale i tak jej nie lubię.
Po zapowiedzi domyślam się, że Jackowi stanie się krzywda, a Dorothy będzie czuwać przy nim i tak dalej. :) Ja tam rozumiem ją doskonale, przecież była noc, bała się i zobaczyła Annabelle wychodzącą z pokoju Jacka. Teraz jest tak jakby "oślepiona" gniewem, więc nie może zbyt racjonalnie myśleć, dopiero kiedy Jack jej wszystko wyjaśni, to się ogarnie. :D Ale to tylko moje spekulacje. Aż mi się szkoda zrobiło Jacka, bo wieczorem Dee go całuje, a potem prycha gdy on ją dotyka... Nieładnie tak torturować Jacksona. :(( Boże, JACKSON XDD
Wolę jednak Jacka.
O kurczę, atak z północy? Nie wiem, co o tym myśleć, bo jednak Czarownica z Północy pomogła ojcu Dee...
To ten moment, w którym już rozumiem, że ona mu w tym pomogła, żeby Dorothy odnalazła matkę i przyczyniła się do jej śmierci.
Wow.
Ale ze mnie odkrywca.
Coś czuję, że Czarownica z Północy będzie najgroźniejsza.
Pewnie Dee zrobi coś bardzo głupiego w następnym rozdziale, więc czekam na niego z niecierpliwością!
Pozdrawiam! ;*
Dziękuję, cieszę się bardzo, że szablon się podoba. Daj spokój, ja zanim zaczęłam publikować SEC miałam jakieś pół roku przerwy od pisania ogóle... Także nie tylko Ty masz z tym problemy, niestety;)
UsuńMiło mi, że Ci się podobał - mnie jakoś niespecjalnie, pewnie dlatego, że reakcje wszystkich wydawały mi się tu sztuczne. A co do mamy Dorothy
Dorothy... Sama nie wiem;) jakoś trudno mi ją wykreować tak, jakbym chciała, uparcie staje okoniem i robi, co chce xd
Hmm, żeby to było takie proste xd niestety (a może na szczęście?) ani Jackowi nie stanie się nic na tyle poważnego, by Dee miała przy nim czuwać, ani Jack nie będzie miał czego wyjaśniać xd to znaczy może i miałby co, gdyby tylko potrafił... Ale fakt, trochę biedny jest;)
Jackson brzmi okropnie xd
Noo, w zasadzie nie tylko. Ale też, owszem:) a co do reszty spekulacji, to pozwolisz, że się nie wypowiem^^
Dlaczego zaraz głupiego? Przecież Dee nigdy nie robi głupich rzeczy, absolutnie xdd
Całuję!
Elle ;*
Już myslałam, że nie odpisujesz na komentarze. :D
UsuńDzięki za odpowiedź no i do soboty, nie mogę się doczekać!
Moony
Odpisuję zawsze, tylko nie zawsze mam czas i zazwyczaj mobilizuje się w piątek tuż przed kolejnym rozdziałem xd
UsuńBardzo mnie to cieszy:) Całuję!
Wow, znaczy to już rok? :D Szybko minęło ;) To gdzie się można zgłaszać po tego cukierka? :D
OdpowiedzUsuńNo tak^^ wirtualnie dostaniesz, chyba że chcesz się do mnie pofatygowac do Katowic ;p
Usuń