Przez moment żadne z nas się nie odzywało; w
końcu pierwszy sprawność umysłu odzyskał Jack, oczywiście. Przechylił się nad
grzbietem przysadzistej klaczy Nicka, który znajdował się pomiędzy nami, i
wyciągnął w moją stronę rękę, po czym posłał mi ponaglające spojrzenie.
– Podaj mi rękę, Dorothy – rozkazał, nie bawiąc
się w subtelności na przykład w postaci słowa „proszę”. Spojrzałam na niego z
rozdrażnieniem.
– Nie zamierzam…
– To nie jest czas na twoje humory, złotko –
wycedził, przerywając mi, zanim zdążyłam powiedzieć, co o nim myślałam. – Po
prostu daj mi rękę.
Zwlekałam przez moment, przyglądając się jego
dłoni z powątpiewaniem; po naszej poprzedniej rozmowie ostatnim, na co miałam
ochotę, było dotykanie go, najwyraźniej jednak Jack miał jakiś konkretny powód,
by to zrobić, więc może rzeczywiście nie powinnam zachowywać się jak
przestraszona dziewica. Zamierzałam już ująć jego dłoń, kiedy w końcu
cierpliwość Nicka się skończyła.
– Och, na litość boską – mruknął, po czym sam
chwycił mnie za rękę, uniemożliwiając mi w ten sposób kontakt z Jackiem.
Widziałam, jak jego szczęka zacisnęła się konwulsyjnie, postanowiłam jednak to
zignorować, zwłaszcza że w następnej chwili na twarzy Nicka odmalowało się
niedowierzanie. – O rany! Ten zamek rzeczywiście tam jest!
Nie miałam pojęcia, co się właściwie wokół mnie
działo, bo to było kompletnie niedorzeczne. Jakim cudem tylko ja widziałam ten
zamek, ale kiedy Nick chwycił mnie za rękę, on też go dostrzegł? Zanim jednak
zdążyłam o to zapytać, odpowiedź nadeszła sama, od strony Jacka, i to taka,
której właściwie mogłam się spodziewać.
– Magia – wyjaśnił bowiem Jack cierpko. – Gloria
zawsze ceniła sobie prywatność i nie chciała, by jej wrogowie dowiedzieli się o
lokalizacji zamku. Wiedziałem, że istnieje jakieś jego zabezpieczenie, ale nie
miałem pojęcia, jakie. Liczyłem tylko, że ty, Dorothy, będziesz w stanie je
obejść.
– I nie mogłeś powiedzieć wcześniej? –
zdenerwowałam się. Nick puścił wreszcie moją dłoń i ze zdziwienia aż zamrugał
oczami.
– Zniknął. Normalnie zniknął – sapnął, robiąc
bliżej nieokreślony gest w stronę wzniesienia z zamkiem. – Jak ty to zrobiłaś,
Dorothy? O co tu w ogóle chodzi? Dlaczego ty widzisz ten zamek, a ja tylko
wtedy, gdy cię dotykam? Naprawdę nie powiedzieliście mi o sobie wszystkiego,
co?
– No nie – przyznał bez oporów Jack. –
Przypuszczam, że Dorothy jest w stanie zobaczyć zamek pomimo iluzji, którą na
niego nałożono, bo w jej żyłach płynie krew Czarownicy z Południa.
– To znaczy? – Nick zmarszczył brwi, spoglądając
na mnie pytająco. Westchnęłam.
– Jestem jej córką, Nick. Owszem, jestem Dorothy
Gale, ale równocześnie jestem córką Czarnoksiężnika z Emerald City i Czarownicy
z Południa.
Nick przez moment przyswajał tę wiedzę, nie
odzywając się ani słowem. Wyglądało na to, że po prostu go zamurowało. Nie
czułam się z tym dobrze, bo przecież wcale nie chciałam go okłamywać, po jego
minie domyśliłam się jednak, że to chyba była słuszna decyzja – ostatecznie
taka wiedza w niepowołanych rękach mogłaby nam przysporzyć sporo kłopotów.
Jack, nie mając cierpliwości czekać, aż Nicholas
odzyska sprawność umysłu, ponownie wyciągnął w moją stronę rękę i rzucił mi
ponaglające spojrzenie.
– Też chcę go zobaczyć – powiedział
beznamiętnie, jakby to nie miało dla niego żadnego znaczenia.
Zresztą, cholera! To był tylko głupi, przelotny
dotyk, miałam tylko chwycić go za rękę, a nie iść z nim do łóżka! Dlaczego
właściwie miałam z tym problem?!
Kiedy jednak chwyciłam w końcu jego rękę,
zrozumiałam dokładnie, dlaczego miałam z tym problem. W końcu każdy, najmniejszy
nawet dotyk Jacka wywoływał we mnie istną lawinę uczuć, którą z trudem
kontrolowałam. Serce mi przyspieszało, podobnie jak oddech, przestawałam
sensownie myśleć i potrafiłam zastanawiać się tylko, czy jego skóra też
wydawałaby mi się taka szorstka i ciepła, gdyby dotykał nie tylko mojej dłoni.
Gdyby dotykał mnie całą.
Och, weź się w garść, Gale!, rozkazałam sobie w
myślach, wyzywając się równocześnie od idiotek. Naprawdę coś bardzo było ze mną
nie tak, skoro tak mocno reagowałam na idiotyczny dotyk jego dłoni! Jack
tymczasem w ogóle chyba tego nie zauważył, w końcu przez cały czas patrzył na
zamek, nie na mnie. I dobrze. Chociaż tyle. Inna sprawa, że czułam się przez to
jak jeszcze większa idiotka.
Za to Nick przyglądał mi się uważnie i byłam
pewna już, że wiedział. Doskonale wiedział, jakie uczucia ukrywałam przed
Jackiem. Nie byłam tylko pewna, co zamierzał z tą wiedzą zrobić i to mnie
trochę niepokoiło.
– Niesamowite – westchnął Jack, nadal
przyglądając się zamkowi. – To jest po prostu niesamowite. Nic dziwnego, że
twój ojciec nie mógł znaleźć tego zamku, Dorothy, gdy szukał go czternaście lat
temu. Dziwne, że w ogóle kiedykolwiek ktokolwiek go znalazł…
– Zaraz, moment – wszedł mu w słowo Nick, który
najwyraźniej właśnie odzyskał zdolność artykulacji. – Dee, ty naprawdę jesteś
córką…
– Czarnoksiężnika i Czarownicy z Południa, tak –
dokończyłam za niego ze znudzeniem. – Ja też jeszcze parę tygodni temu nie
miałam o tym pojęcia.
– Czyli nie chcesz tak po prostu uciec z Oz –
domyślił się. – Nie dlatego szukasz Czarownicy.
– Szukam jej, bo to moja matka i chcę wiedzieć,
co się z nią stało – wyjaśniłam zdecydowanym tonem. – A potem wrócę na Ziemię.
To wszystko.
Mój ton nie zachęcał do kontynuowania tematu,
Nick więc tylko kiwnął głową i chociaż nadal wyglądał na ogłuszonego, nie
skomentował już mojego pochodzenia. Jack tymczasem wreszcie mnie puścił i
zmarszczył brwi, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą widział
zamek Czarownicy.
– No dobrze, jakoś musimy się tam dostać –
zadecydował w końcu, a widziałam, że był nieco roztargniony. Wolałam jednak nie
dociekać, dlaczego. – W razie czego będziesz nas prowadzić, Dorothy. Znajdźmy
najpierw to zejście na dół.
Pół godziny później przemierzaliśmy kolejne
wzniesienie, przed oczami mając już wyraźnie majaczący na tle lasu zamek
Czarownicy z Południa. To znaczy, ja miałam go przed oczami, a moi towarzysze
musieli mi uwierzyć na słowo.
Z każdą chwilą, gdy zbliżaliśmy się do zamku,
przestawałam myśleć o Jacku, a zaczynałam o mamie. Miałam ją tam znaleźć czy
nie? A gdyby tam była, dlaczego nie odezwałaby się przez tyle lat? Dlaczego
siedziałaby w zamku, zamiast wrócić do taty i do mnie? Nie chciało mi się
wierzyć, że po prostu uciekła. Musiała mieć powód.
Nie potrafiłam sobie jednak wyobrazić, jaki to
musiałby być powód, i to mnie bardzo niepokoiło.
Wracały do mnie także jej słowa, głównie te
dotyczące Jacka. Mogłam zrozumieć, że nie chciała mnie w Oz, bo bała się o
mnie, bała się, że stanie mi się w tym bądź co bądź niebezpiecznym świecie coś
złego. Nie potrafiłam jednak zrozumieć, dlaczego mówiła takie rzeczy o Jacku.
Byłam już pewna, że to nie był tylko sen i że nie należało lekceważyć tych
słów, a jednak nie byłam w stanie się do nich zastosować. Nie mogłam ani wrócić
do domu, ani uwolnić się od Jacka.
A nawet gdybym mogła uwolnić się od niego
fizycznie, to już prawdopodobnie na zawsze zostałby mi w głowie, bo nie
potrafiłam sobie wyobrazić, żeby mogła kiedykolwiek o nim zapomnieć.
Zresztą… Nie potrafiłam sobie wyobrazić, żebym
kiedykolwiek miała zapomnieć o Oz, a przecież powinnam się do tej myśli zacząć
przyzwyczajać, skoro wkrótce miałam wrócić do domu. Jeśli tylko znajdę mamę w
jej zamku.
Serce ciążyło mi dziwnie, kiedy w końcu
znaleźliśmy się u podnóża wzniesienia, na którym postawiono zamek. Nie potrafiłam
powiedzieć, dlaczego, denerwowałam się jednak, chociaż nie miałam przecież
pewności, że mama tam była. Miałam jednak nieodparte wrażenie, że kiedy już tam
wejdę, wszystko się zmieni – może dlatego, że zamierzałam później wracać na
Ziemię? Trudno powiedzieć. Czułam się jednak źle, gdy w końcu pokonaliśmy to
ostatnie wzniesienie i zatrzymaliśmy pod murem zamku, w którym znajdowała się
zamknięta na kratę brama. Wysoka, strzelista, jak cały ten zamek, ale niestety
– zamknięta.
– Co teraz? – zapytał Nick, lekko
zdezorientowany, rozglądając się dookoła. Ten widok był trochę komiczny i co
chwila musiałam sobie przypominać, że oni przecież nie widzieli tego, co ja.
Wyciągnęłam w jego stronę rękę, którą ujął skwapliwie, po czym zrobił
zmartwioną minę. – Hmm… Zamknięte. No nic, podjedźmy bliżej, może znajdziemy
jakieś wyjście.
Nie musieliśmy. Gdy tylko znaleźliśmy się
wystarczająco blisko, krata podniosła się samoczynnie, jakby ktoś znajdował się
po drugiej stronie bramy. Jakoś w to jednak nie wierzyłam. Wyglądało na to, że
w tym zamku dużo rzeczy działo się za pomocą magii.
– Wejście się otworzyło – zaraportował Nick
głównie w stronę Jacka, który przecież nic z tego nie widział. Nie zamierzałam
znowu podawać mu dłoni, nie mogłam zresztą prowadzić klaczy, trzymając lejce w
zębach. – Samo. To znowu sprawka Dorothy?
– W końcu jest spokrewniona z Czarownicą –
mruknął Jack tak, jakby mnie tam wcale nie było. – Możliwe, że zamek to
wyczuwa.
Zamek to wyczuwa. Czy on był jakimś pieprzonym
żyjącym stworzeniem, czy co?!
Powoli przejechaliśmy przez bramę i właśnie
wtedy moja asysta przestała być im potrzebna. Najwyraźniej dostanie się do
zamku sprawiało, że iluzja przestawała działać, bo w jednej chwili obydwaj
wreszcie zaczęli widzieć wszystko, co nas otaczało, bez mojej pomocy. Z ulgą
puściłam dłoń Nicka i rozejrzałam się dookoła.
Znajdowaliśmy się na obszernym dziedzińcu, na
którym poza nami nie było nikogo. Zamek był cichy i najwyraźniej opustoszały,
bo nikt nie wyszedł nam na spotkanie i w ogóle nie słyszeliśmy nikogo. Za nami
mur odgradzał dziedziniec od lasu na zewnątrz, przed nami natomiast w górę
wznosiły się dwa skrzydła zamku, każde wysokie na kilka pięter i wyposażone w
rzędy wysokich, czystych okien. Do
obydwu skrzydeł wchodziło się po równoległych do ściany schodach, poza tym
przez każde piętro biegła otwarta na dziedziniec, zadaszona galeria, łącząca
wszystkie drzwi od tej strony; niżej natomiast również znajdowały się drzwi,
zapewne do piwnic lub pomieszczeń dla służby. Po lewej niewielka, pusta stajnia
aż prosiła, by zostawić tam nasze wierzchowce.
Nick zajął się końmi, a ja ruszyłam przed
siebie, planując po którychś schodach dostać się do głównego skrzydła zamku.
Jack zatrzymał mnie, chwytając mnie delikatnie za ramię.
– Poczekaj na nas, nie idź sama – powiedział
zaskakująco łagodnie. Mimo to nie mogłam się powstrzymać i pokazałam mu siniak,
jaki zostawił mi poprzedniego dnia na przedramieniu, gdy chwycił mnie wyjątkowo
mocno.
– Byłabym wdzięczna, gdybyś tym razem nie zrobił
mi czegoś takiego.
Jack puścił mnie natychmiast jak oparzony.
Widziałam wyraźnie, że ten widok faktycznie zrobił na nim wrażenie.
– Cholera jasna, Dorothy, przepraszam… Naprawdę
nie chciałem…
– Wiem, dlatego nie mam do ciebie pretensji. –
Przyciągnęłam rękę do siebie, nie wspominając, że wcale nie czułam się tak,
jakby zrobił mi wtedy krzywdę. – Po prostu… Byłoby fajnie, gdybyśmy mogli ze
sobą normalnie rozmawiać, zamiast używać siły, dopóki nie wrócę na Ziemię. A to
już niedługo.
Przez jego oczy przemknął jakiś cień, Jack
zacisnął szczęki nieco mocniej, jakby musiał się bardzo powstrzymywać, żeby
czegoś nie powiedzieć. Nie powiedział jednak i byłam mu za to wdzięczna.
– To co, idziemy? – Na szczęście w następnej
chwili podszedł do nas Nick, który nadal rozglądał się wokół z wyraźną
ciekawością. – Nie mogę się doczekać, żeby rozejrzeć się po zamku Czarownicy.
Nigdy żadnej nie widziałem, to przynajmniej obejrzę sobie jej dom, nie?
Ruszyliśmy po schodach na górę, zachowując
jednak ostrożność. Pierwsze z brzegu drzwi były otwarte, weszliśmy więc do
środka i znaleźliśmy się w obszernym korytarzu, po którego obydwu stronach
znajdowały się po trzy pary drzwi prowadzące do kolejnych pomieszczeń.
Przejrzeliśmy wszystkie, były jednak puste.
Ostały się jedynie meble, nieco staromodne, ale gustowne; wszystkie
pomieszczenia urządzone były przyjemnie, dosyć przytulnie, a każde miało inną
dominującą kolorystykę. Miałam wrażenie, że pokoje były puste od dosyć dawna, w
kominkach nie palono już mnóstwo czasu, a na meblach leżała spora warstwa
kurzu.
Korytarz doprowadził nas do głównego holu, w
którym wielkie, podwójne schody prowadziły na kolejne piętra, zakręcając w
połowie każdej kondygnacji. Spojrzałam w górę; sufit, cały we freskach,
znajdował się bardzo wysoko, jakieś pięć pięter wyżej. Cholera jasna.
Mieliśmy przeszukać wszystkie pięć pięter?
– Może zastanówmy się, czego właściwie szukamy –
zaproponował sensownie Jack, który najwyraźniej pomyślał o tym samym, co ja. –
Nie możemy spędzić tu zbyt wiele czasu, a już na pewno nie chciałbym tu
zostawać na noc. Nie znamy tego miejsca i nie podoba mi się, że jest takie
opustoszałe.
– Myślę, że powinniśmy znaleźć prywatne
pomieszczenia Czarownicy – podsunęłam, odruchowo zaplatając ramiona na piersi,
bo te wielkie, puste pomieszczenia, w których niosło się echo naszych słów,
sprawiały, że czułam się nieswojo i z tego niepokoju przechodziły mnie
dreszcze. – Gabinet albo sypialnię. Jeśli tu jest, to z pewnością gdzieś tam, a
jeśli jej tu nie ma, to może wśród jej dokumentów znajdziemy jakąś informację,
gdzie mogła się udać.
Moi towarzysze zgodnie pokiwali głowami, a po
chwili odezwał się Nick:
– Na pewno będą w głównym skrzydle, czyli
odpadają wszystkie boczne odnogi. I na pewno nie na pierwszym piętrze i nie na
ostatnim, tylko gdzieś pośrodku. Na ostatnim zazwyczaj znajdują się
pomieszczenia dla służby.
– A ty skąd jesteś taki doinformowany? –
prychnął na te słowa Jack. Nicholas wzruszył ramionami i poprawił chwyt na
siekierze, którą oczywiście musiał wziąć ze sobą z siodła swojej klaczy.
– Moim ojcem może nie był Czarnoksiężnik z Oz,
ale wiele różnych rzeczy w życiu robiłem i wiele widziałem. Znam się na tym i
owym.
– Już dobrze, nie musisz się tłumaczyć. –
Rzuciłam Jackowi nieprzychylne spojrzenie, którym całkiem się nie przejął, po
czym ruszyłam w stronę schodów. – W takim razie zaczniemy od drugiego piętra.
Tylko główne korytarze.
To było naprawdę dziwne, przeszukiwać to
opustoszałe domostwo, które wyglądało tak, jakby czas się w nim zatrzymał.
Jakby ludzie, którzy tam mieszkali, po prostu któregoś dnia wstali od stołów, z
łóżek, z kanap i wyszli. Jakby opuścili zamek bez żadnych rzeczy, bez
zabierania ze sobą czegokolwiek, tak po prostu.
Strasznie mnie ciekawiło, co tam właściwie się
stało, wiedziałam jednak, że bez matki ciężko będzie się tego dowiedzieć.
Zaczęliśmy metodycznie sprawdzać wszystkie
pomieszczenia od pierwszego piętra, zaglądając do każdego i próbując odgadnąć
jego przeznaczenie. Po co właściwie było im tyle pokoi? Większość stanowiły
sypialnie gościnne, jakby ktoś zamierzał tu sprawdzać setki ludzi, mijałam
jednak również i inne – bibliotekę, jadalnię, kilka bawialni, a nawet dwa
pomieszczenia stanowiące coś w rodzaju łazienek. Najwyraźniej przynajmniej tę
wygodę mama przeniosła z Ziemi i nie wyobrażała sobie bez niej życia.
Nie znaleźliśmy jednak na drugim piętrze nic,
co mogłoby być prywatnymi pomieszczeniami Czarownicy, przenieśliśmy się więc na
kolejne piętro i tam wreszcie czekał nas sukces. Najpierw Nick znalazł
garderobę – pełną, w której wisiało mnóstwo sukienek, bluzek i spodni nie tylko
w stylu Oz, a przynajmniej nie tego Oz, które znałam, ale także w całkowicie
ziemskim stylu. Już to podpowiedziało mi, że miałam do czynienia z garderobą
mamy. Tego tym bardziej nie rozumiałam.
Która kobieta zostawia za sobą szafę pełną
ubrań, jeśli choćby podejrzewa, że może nigdy do niej nie wrócić? Kurczę, ja
nie byłam chyba typową kobietą, a nawet ja bym tak nie zrobiła. Coraz mniej z
tego rozumiałam.
Obok garderoby znajdowała się kolejna
prawie–łazienka, składająca się z dużej balii, spełniającej zapewne rolę wanny,
drugiej, nieco mniejszej, która pewnie robiła za umywalkę, oraz czegoś w
rodzaju nocnika, tylko sporych rozmiarów. Jak nic nowoczesna toaleta! Oprócz
tego nie było tam jednak niczego ciekawego, dlatego ruszyliśmy dalej,
wypatrując kolejnych pomieszczeń, w których mama mogła mieszkać. Wkrótce nam
się poszczęściło.
To Jack znalazł gabinet, po czym zawołał mnie i
Nicka, żebyśmy i my tam zajrzeli. Gabinet mamy był umeblowany bardzo
przyjemnie: stojące pod oknem biurko było nieduże i zupełnie wyczyszczone z
wszelkich papierów, dwa regały wypchane książkami zajmowały jedną ze ścian, a
przy drugiej, naprzeciwko kominka, stała sofa i dwa fotele. Oprócz tego w
gabinecie znajdował się jeszcze stolik z kilkoma na wpół opróżnionymi
karafkami, na widok których Nickowi zaświeciły się oczy.
– Oszalałeś? – syknęłam, odrywając się na chwilę
od penetrowania szuflad w biurku. – Ten alkohol ma z piętnaście lat…!
– No właśnie, więc powinien być tylko lepszy. –
Nick wzruszył ramionami, patrząc na mnie z niezrozumieniem, na co tylko
machnęłam na niego ręką. A niech robi, co chce, jeśli chciał się otruć, to
proszę bardzo.
– Dorothy, zajrzyj może, co jest za tymi
drzwiami, dobrze? – zagadnął mnie Jack, najwyraźniej chcąc mnie odciągnąć od
Nicka i jego problemów z alkoholem. Kiwnęłam głową. – Pewnie jakieś dodatkowe
pomieszczenie i nic ważnego, ale lepiej sprawdź. Ja przejrzę te papiery w
biurku.
Nie podobało mi się wcale, że zostawiałam
Jackowi biurko, ostatecznie jednak zrobiłam to, o co prosił. Drzwi do kolejnego
pomieszczenia znajdowały się w kącie i zorientowałam się, że to nie było żadne
dodatkowe pomieszczenie, kiedy tylko otworzyłam drzwi.
Byłam w sypialni mamy.
Drugie drzwi sypialni prowadziły na korytarz, w
całym pomieszczeniu było ich więc dwie pary. Pokój miał spore rozmiary, za to
umeblowany był dość skąpo: pod oknem ustawiono niedużą, kremową sofę, dalej
toaletkę wykonaną z jasnobrązowego drewna, na której dalej leżały jakieś
kosmetyki, a w której lustrze złapałam swoje nieco przestraszone spojrzenie; w
drugim kącie na niewielkim stoliku stała miska na wodę i dzbanek, a przy
stoliku dwa krzesła, natomiast naprzeciwko łóżka znajdował się sporych
rozmiarów kominek. Samo łóżko było ogromne, dwuosobowe, z czterema
jasnobrązowymi kolumienkami, na których zawieszono baldachim w kolorze kawy z
mlekiem. Na podłogę rzucono gruby, niewielki dywanik, a przez okno można było
zobaczyć ścianę lasu, która rozpościerała się za murami zamku. Powoli zaczynało
się ściemniać i trochę się tego obawiałam, bo absolutnie nie chciałam zostać na
noc w tym siedlisku duchów.
Gdy weszłam do środka, drzwi przymknęły się za
mną automatycznie, a ponieważ Jack i Nicholas nie rozmawiali, słyszałam tylko
przytłumione przez odległość odgłosy ich szperania po meblach w sąsiednim
pomieszczeniu. Zatrzymałam się w bezruchu, nasłuchując, bo mimo to wydawało mi
się, że słyszałam coś więcej. Coś, co kazało mi przypuszczać, że nie byliśmy w
zamku sami, tylko we trójkę.
Potrzebowałam chwili, by zrozumieć, skąd wzięło
się to moje przekonanie. Chwili, w której nasłuchiwałam uważnie, by w końcu
dojść do wniosku, że tym czymś, co mi nie pasowało, był oddech. Oddech, który
na pewno nie należał do mnie.
Obróciłam się dookoła, nie zauważyłam jednak za
sobą nikogo. A pomimo to wyraźnie to słyszałam! To nie mógł być oddech Jacka
ani Nicholasa, bo słyszałam ich w pokoju obok, nie był to również
mój oddech, bo w napięciu swój całkiem wstrzymałam. To był ktoś obcy, ktoś
żywy, i to jeszcze byłabym w stanie przeżyć, gdyby nie fakt, że nie miałam
pojęcia, skąd dochodził.
– Halo, jest tu kto? – zapytałam na wszelki
wypadek, nie za głośno jednak, żeby Jack i Nicholas mnie nie
usłyszeli. Wcale nie chciałam wyjść na paranoiczkę, która bała się pustej
sypialni.
Oczywiście nie dostałam żadnej odpowiedzi, a
jednak nadal wyraźnie słyszałam ten oddech. Postanowiłam więc mimo wszystko
zachować się racjonalnie i spróbowałam wsłuchać się, z której części pokoju
dochodził. Zorientowałam się dopiero po chwili, a i wtedy nie byłam pewna w stu
procentach. Miałam jednak wrażenie, że ten równomierny, spokojny oddech
dobiegał od strony łóżka.
Powoli zrobiłam kilka kroków w tamtą stronę,
wytężając wzrok aż do bólu oczu, żeby dostrzec coś przez gruby materiał
baldachimu. W końcu podeszłam na tyle blisko, że gdybym wyciągnęła rękę,
mogłabym odsunąć materiał i zobaczyć, co kryło się za nim. Z jakichś powodów
jednak wahałam się i wkurzałam się o to sama na siebie.
Przecież to tylko łóżko, powtarzałam sobie z
irytacją w myślach. Co niby spodziewasz się tam znaleźć, Gale, czyhającego na
ciebie potwora?! Nawet w Oz to brzmiało kompletnie niedorzecznie…!
– Dorothy? Wszystko w porządku?! – dobiegł mnie
z sąsiedniego pokoju podniesiony głos Jacka i to właśnie mnie zmotywowało, żeby
ostatecznie odsunąć baldachim.
Spojrzałam na kształt leżący na łóżku i
zdębiałam. No, tego się stanowczo nie spodziewałam.
– Jack! – wydarłam się, odzyskując wreszcie siłę
we wszystkich członkach. Pomogła chyba świadomość, że to nie był żaden potwór
rodem z Oz. – Możesz tu na chwilę przyjść?!
Usłyszałam kroki i po chwili obydwaj znaleźli
się w sypialni. Dostrzegłam to jedynie kątem oka, bo wpatrzona byłam nadal w
łóżko, a rękę nadal trzymałam wyciągniętą, odsuwając na bok baldachim. Na mój
widok Jack prychnął.
– Dorothy, co ty…
– Po prostu tu podejdź – poprosiłam stanowczo,
nie dając mu dojść do słowa. – Podejdź tu i powiedz, czy i ty to widzisz.
W końcu, niechętnie bo niechętnie, ale jednak
podszedł i spojrzał. Po czym zamarł zupełnie jak ja.
– Dorothy… To jest przecież…
– Czarownica z Południa – dokończyłam za niego,
czując, że to było kompletnie abstrakcyjne. – Moja mama. Leży na łóżku i śpi.
Kobieta leżąca na łóżku wyglądała, jakby była w
moim wieku. Dałabym jej maksymalnie dwadzieścia pięć, sześć lat. Miałyśmy
podobne rysy twarzy, ale moje były nieco ostrzejsze, twarz nieco bardziej
trójkątna, a usta nie układały się w tak naturalny uśmiech jak u niej. Była też
bledsza ode mnie i miała dłuższe, równie ciemne włosy. Wiedziałam też, że gdyby
otworzyła oczy, okazałoby się, że miały tak samo intensywny, ciemnoniebieski
kolor jak moje. Ubrana w długą, powłóczystą jasną sukienkę, naprawdę wyglądała,
jakby spała.
I z pewnością żyła, bo przecież słyszałam, że
oddychała. Nawet w tamtej chwili widziałam, jak ruszała się jej klatka
piersiowa.
Zebrałam się w końcu na odwagę i potrząsnęłam ją
za ramię, próbując obudzić. Nic z tego, nawet nie drgnęła. Zmarszczyłam brwi.
– Bardzo powoli oddycha – zauważył Nick,
siadając na skraju łóżka. Wierzch dłoni położył jej na czole, po czym
zawyrokował: – I ma bardzo obniżoną temperaturę. Obawiam się, że to nie jest
zwykły sen, Dorothy, i że teraz wiemy, dlaczego twoja mama nie wróciła do
twojego ojca.
Kiwnęłam głową, po czym przygryzłam wargę.
Kurczę, to naprawdę było niesamowite, widząc swoją matkę, która była w moim
wieku. Jednak nawet to by mi nie przeszkadzało, gdybym mogła wreszcie normalnie
z nią porozmawiać. Ale ona spała i nie chciała się obudzić.
– Co takiego mogło się stać? – mruknęłam, cały
czas przyglądając się jej uważnie, po czym dodałam z przekąsem: – Ukłuła się
wrzecionem, czy jak?
– Co takiego? – zdziwił się Nicholas, na co Jack
machnął lekceważąco ręką.
– Nie przejmuj się, takie tam. Ziemskie bajki. –
Raz jeszcze pochylił się nad moją mamą i uchylił jej najpierw jedno oko, potem
drugie. W końcu podniósł się i zawyrokował: – Nie jestem specjalistą w tej
dziedzinie, Annabelle poznałaby się na tym lepiej, ale wydaje mi się,
że twoja mama jest pod wpływem jakiegoś rodzaju środka usypiającego.
Rzuciłam mu niedowierzające spojrzenie.
– Od piętnastu lat?!
– Pamiętaj, że nie mówimy teraz o środkach
usypiających z twojego świata – przypomniał mi. – Mówimy o specyfikach rodem z
Oz. O środkach, które mają w sobie magię i które mają znacznie szersze
zastosowania niż wasze leki. Słyszałem o ziołach, które w połączeniu z zaklęciem
mogą dawać różne skutki. Wywołać śpiączkę wraz z zahamowaniem procesów
starzenia lub wręcz kogoś zabić. To Oz, musisz być na to gotowa.
– Moja mama i tak się nie starzeje – bąknęłam. –
Po co miałaby brać coś takiego?
– Może nie zrobiła tego specjalnie – podsunął
Nick, podchodząc bliżej. – Może ktoś jej to podstępem do czegoś dosypał?
Rozłożyłam bezradnie ręce, bo takie jałowe
dyskusje do niczego nie prowadziły. Póki jej nie obudzę, i tak nie dowiem się
prawdy, pomyślałam, siadając na skraju łóżka, w miejscu, które chwilę wcześniej
zwolnił Jack.
– Czyli co teraz? – zapytałam, bo czułam się
trochę zagubiona. Ostatecznie jeszcze niedawno miałam jasno określony cel, a
teraz? Co miałam robić teraz? Wrócić na Ziemię, jakby nic się nie stało? Nawet
z nią nie porozmawiać?
– Musimy wrócić do Emerald City – zawyrokował
Jack, stając nade mną. – Jeśli Czarnoksiężnik nie będzie wiedział, co robić, to
Czarownica z Północy na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie. Nie wiem tylko, czy
ją tu zostawić, czy jakoś spróbować ją przetransportować… Ostatecznie jeśli
Dorothy chce wracać do Kansas, wyprawa z Emerald City raczej nie trafi tu
ponownie.
Przyglądałam się śpiącej mamie bezradnie, nie
wiedząc, co robić. Byłam rozdarta. Miałam przecież nadzieję, że wkrótce uda mi
się wrócić do domu i wszystko wreszcie wróci do spokojnej normy. A teraz?
Poważnie zastanawiałam się nad tym, czy nie powinnam odłożyć powrotu do domu.
Poczekać, aż wyprawa z Emerald City tu dotrze i aż obudzą mamę. Aż będę mogła z
nią porozmawiać i upewnić się, że wszystko jest w porządku.
– Bardzo mi przykro, Dee. – Coś z moich myśli
musiał się odbić w mojej twarzy, skoro Nick powiedział coś takiego. Położył mi
rękę na ramieniu, a ja wcale nie miałam ochoty jej zrzucić, jak by to było w
przypadku Jacka. Czasami takie proste uczucia też się przydawały. – Wiem, że
zależało ci na tym, żeby znaleźć mamę… W końcu zadałaś sobie tyle trudu.
Naprawdę mi przykro.
– Dzięki, ale… w końcu ją znalazłam. – Z trudem
przełknęłam gulę, którą czułam w gardle, i zmusiłam się do krzywego uśmiechu. –
Co więcej, żyje. To już jakiś sukces.
– Zostawimy cię na chwilę samą, chcesz? –
zaproponował Nick, na co z wdzięcznością kiwnęłam głową. Po chwili usłyszałam
ich kroki, bo nadal nie odrywałam wzroku od dziwnie młodej twarzy mamy, a
później trzaśnięcie drzwiami, gdy obydwaj wrócili do gabinetu.
Westchnęłam drżąco, po czym wreszcie odważyłam
się jej dotknąć. Wyciągnęłam rękę i pogładziłam ją po policzku, tak bladym, że
wręcz białym, chłodnym i miękkim w dotyku. Wyglądała tak młodo, że to było
nieprawdopodobne. Powinnam się już do tego przyzwyczaić, bo przecież to było
Oz, tutaj nic nie było normalne, a jednak jakoś nie potrafiłam. Czułam
wewnętrzny opór przeciwko przyjęciu do wiadomości, że moja matka wyglądała na
dziewczynę w moim wieku.
– Cześć, mamo – powiedziałam cicho, chociaż
zdawałam sobie sprawę, że to było idiotyczne. – Znalazłam cię. Ale chyba
wiedziałaś, że tak będzie, odkąd trafiłam do Oz, prawda? W końcu jestem
przecież twoją córką.
Wiedziałam, że to było głupie, ale i tak
pochyliłam się do niej, żeby pożegnać się z nią przed odejściem. Wiedziałam
już, że nie opuszczę Oz, nie odejdę, póki cała ta sprawa się nie wyjaśni. Póki
nie sprowadzę na miejsce taty i nie dopilnuję, żeby Clarissa obudziła mamę, nie
było mowy, żebym wróciła na Ziemię.
Pocałowałam ją przelotnie w czoło i
wyprostowałam się, rzucając jej ostatnie spojrzenie. Takie łzawe gesty nigdy
nie były w moim stylu, ale też nigdy w moim stylu nie było odnajdywanie po
piętnastu latach matki, o której sądziłam, że nie żyła. Wydawało mi się więc,
że w związku z tym byłam usprawiedliwiona.
Podniosłam się i chciałam właśnie odejść, gdy
usłyszałam jakiś dźwięk dochodzący od strony łóżka. Odwróciłam się i zdębiałam,
widząc, że mama nie leżała już bez ruchu na materacu.
Wręcz przeciwnie, podnosiła się właśnie na
łokciach i spoglądała na mnie nieco jeszcze zaspanym, ale całkiem rozumnym
spojrzeniem. Oczy rzeczywiście miała tak głęboko ciemnoniebieskie, jak to
widziałam w moich snach. Takie same, jakie miałam ja.
– Wiedziałam, że tak będzie, że mnie znajdziesz,
Dee – usłyszałam, zanim udało mi się zmusić nogi do zrobienia choćby jednego
kroku w jej kierunku. – Ale cały czas miałam nadzieję, że jednak ci się nie
uda.
No i jestem już:)
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, że sprawy między Dee, a Jackiem potoczyły się w ten sposób, ale z drugiej strony właśnie tego się spodziewałam. Że nie będzie sielanki zaraz po słowach "kocham cię". Przecież u Ciebie nigdy nie jest łatwo, nie jest łatwo niemal w środku opowiadania, bo gdyby oboje wyznali sobie miłość to to uczucie jedynie mogłoby jeszcze bardziej wszystko skomplikować i nie daj Boże doprowadzić do jakiejś tragedii. Mimo wszystko Dee jest z Ziemi i szczerze powiedziawszy wolałabym, aby wróciła do Nowego Jorku, po prostu nie pasuje mi tu. Nie wiem, co zrobisz z łowcą, sama nie wiedziałabym, gdzie powinien być, ale znając Ciebie pewnie i tak to skończy się to neutralnie.
Nareszcie udało im się znaleźć zamek, a także Czarownicę. Kiedy zaczęli przeczesywać pomieszczenie przez chwilę miałam wrażenie, że coś ich zaraz zaatakuje, że matkę Dee zabiła lub uwięziła któraś z tych złych Czarownic i rozstawiła śmiertelne pułapki przeciwko niechcianym przybyszom. A tu proszę, jednak nie. Czarownica z Południa sama najwidoczniej zażyła specyfik, a pocałunek córki ją obudził. I od razu przywitała ją dziwnymi słowami, choć po przeczytaniu zapowiedzi już wiem o co chodzi, przynajmniej tak ogólnie, bo nie wiem, co takiego mogłoby się stać, iż Czarownica z Południa wolałaby, żeby Dee jej nie odnajdywała. Zapewne to chodzi o wizje, którą miała Czarownica i zapewne widziała w nich coś, co nie spodobało się jej. Pewnie dlatego wpędziła się w tą śpiączkę, mając nadzieję, że nikt jej nie odnajdzie, bo najwidoczniej stanie coś złego.
Nie wiem, mam wiele teorii i myśli, ale podejrzewam, że nic się z nich nie sprawdzi. Pozostaje mi tylko czekać, skoro obiecujesz niesamowite przeżycia, zwroty akcji, to będę niecierpliwie na nie czekała.
Pozdrawiam i życzę weny<3
Miło mi:)
UsuńHaha, no wiadomo, że ze mną nie mogłoby być łatwo xd zdziwię Cię, bo oni się tutaj zejdą na pewno wcześniej niż pod sam koniec, ostatecznie romans to nie jedyny wątek w tym tekście, ale w jednym masz rację - te uczucia rzeczywiście mogą doprowadzić do tragedii;) a co to znaczy "neutralnie"? xd zakończenie mam opracowane już od pewnego czasu, ale załóżmy, że będzie neutralne;)
No fakt, klimat mógł to zasugerować;) ale jednak nie, rzeczywiście, Gloria sama zażyła specyfik, a obudził ją może nie tyle pocałunek, co sam dotyk Dee. A, to wyjaśni się w kolejnym rozdziale;) również chodzi o wizje, ale nie tylko.
Część może i tak;) no to mam teraz tylko nadzieję, że Was nie zawiodę ;>
Dziękuję i całuję! ;*
O kurde, ale akcja. Żeby też ta matka tak po prostu włóżku leżała? kto ją zaczarował? i czy na serio mieszkała sama w tak wielkim zamku, jakoś mało to dla mnie prawodopodobne, zadnej służby, nic? Jeśli ktoś mieszkał z nią, co się z nimi stało? nie spodziewałam się,że problem, co zrobić, rozwiąże się w pewien sposób sam - że matka obudzi się pod wpłuywem dotyku córki. ale i tak wiem, że nakomplikujesz to w sposób nie do opanowania, więc nie martwię się o brak kloptów haha xD jestem ciekawa, jak Dorothy przyzna się Jackowi do sowich uczuć, ale mnie tym denerwuje serio... dobrze, że nie na sam koniec opowiadania (przeczytałam poprzednie kom), ale pewnie to opo bedzie mega długie, wiec poczekamy ejszcze trochę... może Nick sie zabierze za to, bo męczące to się robi jak nie wiem xD Zapraszam na nowość do mnie na zapiski-condawiramurs
OdpowiedzUsuńNo, z jakieś dziesięć rozdziałów trzeba będzie poczekać;) ale spokojnie, tekst będzie długi, to i sporo scen Dorothy-Jack jeszcze przed nami xd tego problemu zamku w zasadzie nie wyjaśniłam, bo to było dla mnie oczywiste - Gloria dała się uśpić, więc wcześniej odprawiła całą służbę;) ale gdzieś później takie wyjaśnienie pewnie by się przydało. Wprawdzie mama się obudziła, ale masz rację, to wcale nie koniec problemów - a właściwie dopiero początek tego największego, który napsuje im najwięcej krwi^^
UsuńCałuję!