1 listopada 2014

34. Dorothy i niewidzialny zamek

Przez moment żadne z nas się nie odzywało; w końcu pierwszy sprawność umysłu odzyskał Jack, oczywiście. Przechylił się nad grzbietem przysadzistej klaczy Nicka, który znajdował się pomiędzy nami, i wyciągnął w moją stronę rękę, po czym posłał mi ponaglające spojrzenie.
– Podaj mi rękę, Dorothy – rozkazał, nie bawiąc się w subtelności na przykład w postaci słowa „proszę”. Spojrzałam na niego z rozdrażnieniem.
– Nie zamierzam…
– To nie jest czas na twoje humory, złotko – wycedził, przerywając mi, zanim zdążyłam powiedzieć, co o nim myślałam. – Po prostu daj mi rękę.
Zwlekałam przez moment, przyglądając się jego dłoni z powątpiewaniem; po naszej poprzedniej rozmowie ostatnim, na co miałam ochotę, było dotykanie go, najwyraźniej jednak Jack miał jakiś konkretny powód, by to zrobić, więc może rzeczywiście nie powinnam zachowywać się jak przestraszona dziewica. Zamierzałam już ująć jego dłoń, kiedy w końcu cierpliwość Nicka się skończyła.
– Och, na litość boską – mruknął, po czym sam chwycił mnie za rękę, uniemożliwiając mi w ten sposób kontakt z Jackiem. Widziałam, jak jego szczęka zacisnęła się konwulsyjnie, postanowiłam jednak to zignorować, zwłaszcza że w następnej chwili na twarzy Nicka odmalowało się niedowierzanie. – O rany! Ten zamek rzeczywiście tam jest!
Nie miałam pojęcia, co się właściwie wokół mnie działo, bo to było kompletnie niedorzeczne. Jakim cudem tylko ja widziałam ten zamek, ale kiedy Nick chwycił mnie za rękę, on też go dostrzegł? Zanim jednak zdążyłam o to zapytać, odpowiedź nadeszła sama, od strony Jacka, i to taka, której właściwie mogłam się spodziewać.
– Magia – wyjaśnił bowiem Jack cierpko. – Gloria zawsze ceniła sobie prywatność i nie chciała, by jej wrogowie dowiedzieli się o lokalizacji zamku. Wiedziałem, że istnieje jakieś jego zabezpieczenie, ale nie miałem pojęcia, jakie. Liczyłem tylko, że ty, Dorothy, będziesz w stanie je obejść.
– I nie mogłeś powiedzieć wcześniej? – zdenerwowałam się. Nick puścił wreszcie moją dłoń i ze zdziwienia aż zamrugał oczami.
– Zniknął. Normalnie zniknął – sapnął, robiąc bliżej nieokreślony gest w stronę wzniesienia z zamkiem. – Jak ty to zrobiłaś, Dorothy? O co tu w ogóle chodzi? Dlaczego ty widzisz ten zamek, a ja tylko wtedy, gdy cię dotykam? Naprawdę nie powiedzieliście mi o sobie wszystkiego, co?
– No nie – przyznał bez oporów Jack. – Przypuszczam, że Dorothy jest w stanie zobaczyć zamek pomimo iluzji, którą na niego nałożono, bo w jej żyłach płynie krew Czarownicy z Południa.
– To znaczy? – Nick zmarszczył brwi, spoglądając na mnie pytająco. Westchnęłam.
– Jestem jej córką, Nick. Owszem, jestem Dorothy Gale, ale równocześnie jestem córką Czarnoksiężnika z Emerald City i Czarownicy z Południa.
Nick przez moment przyswajał tę wiedzę, nie odzywając się ani słowem. Wyglądało na to, że po prostu go zamurowało. Nie czułam się z tym dobrze, bo przecież wcale nie chciałam go okłamywać, po jego minie domyśliłam się jednak, że to chyba była słuszna decyzja – ostatecznie taka wiedza w niepowołanych rękach mogłaby nam przysporzyć sporo kłopotów.
Jack, nie mając cierpliwości czekać, aż Nicholas odzyska sprawność umysłu, ponownie wyciągnął w moją stronę rękę i rzucił mi ponaglające spojrzenie.
– Też chcę go zobaczyć – powiedział beznamiętnie, jakby to nie miało dla niego żadnego znaczenia.
Zresztą, cholera! To był tylko głupi, przelotny dotyk, miałam tylko chwycić go za rękę, a nie iść z nim do łóżka! Dlaczego właściwie miałam z tym problem?!
Kiedy jednak chwyciłam w końcu jego rękę, zrozumiałam dokładnie, dlaczego miałam z tym problem. W końcu każdy, najmniejszy nawet dotyk Jacka wywoływał we mnie istną lawinę uczuć, którą z trudem kontrolowałam. Serce mi przyspieszało, podobnie jak oddech, przestawałam sensownie myśleć i potrafiłam zastanawiać się tylko, czy jego skóra też wydawałaby mi się taka szorstka i ciepła, gdyby dotykał nie tylko mojej dłoni. Gdyby dotykał mnie całą.
Och, weź się w garść, Gale!, rozkazałam sobie w myślach, wyzywając się równocześnie od idiotek. Naprawdę coś bardzo było ze mną nie tak, skoro tak mocno reagowałam na idiotyczny dotyk jego dłoni! Jack tymczasem w ogóle chyba tego nie zauważył, w końcu przez cały czas patrzył na zamek, nie na mnie. I dobrze. Chociaż tyle. Inna sprawa, że czułam się przez to jak jeszcze większa idiotka.
Za to Nick przyglądał mi się uważnie i byłam pewna już, że wiedział. Doskonale wiedział, jakie uczucia ukrywałam przed Jackiem. Nie byłam tylko pewna, co zamierzał z tą wiedzą zrobić i to mnie trochę niepokoiło.
– Niesamowite – westchnął Jack, nadal przyglądając się zamkowi. – To jest po prostu niesamowite. Nic dziwnego, że twój ojciec nie mógł znaleźć tego zamku, Dorothy, gdy szukał go czternaście lat temu. Dziwne, że w ogóle kiedykolwiek ktokolwiek go znalazł…
– Zaraz, moment – wszedł mu w słowo Nick, który najwyraźniej właśnie odzyskał zdolność artykulacji. – Dee, ty naprawdę jesteś córką…
– Czarnoksiężnika i Czarownicy z Południa, tak – dokończyłam za niego ze znudzeniem. – Ja też jeszcze parę tygodni temu nie miałam o tym pojęcia.
– Czyli nie chcesz tak po prostu uciec z Oz – domyślił się. – Nie dlatego szukasz Czarownicy.
– Szukam jej, bo to moja matka i chcę wiedzieć, co się z nią stało – wyjaśniłam zdecydowanym tonem. – A potem wrócę na Ziemię. To wszystko.
Mój ton nie zachęcał do kontynuowania tematu, Nick więc tylko kiwnął głową i chociaż nadal wyglądał na ogłuszonego, nie skomentował już mojego pochodzenia. Jack tymczasem wreszcie mnie puścił i zmarszczył brwi, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą widział zamek Czarownicy.
– No dobrze, jakoś musimy się tam dostać – zadecydował w końcu, a widziałam, że był nieco roztargniony. Wolałam jednak nie dociekać, dlaczego. – W razie czego będziesz nas prowadzić, Dorothy. Znajdźmy najpierw to zejście na dół.
Pół godziny później przemierzaliśmy kolejne wzniesienie, przed oczami mając już wyraźnie majaczący na tle lasu zamek Czarownicy z Południa. To znaczy, ja miałam go przed oczami, a moi towarzysze musieli mi uwierzyć na słowo.
Z każdą chwilą, gdy zbliżaliśmy się do zamku, przestawałam myśleć o Jacku, a zaczynałam o mamie. Miałam ją tam znaleźć czy nie? A gdyby tam była, dlaczego nie odezwałaby się przez tyle lat? Dlaczego siedziałaby w zamku, zamiast wrócić do taty i do mnie? Nie chciało mi się wierzyć, że po prostu uciekła. Musiała mieć powód.
Nie potrafiłam sobie jednak wyobrazić, jaki to musiałby być powód, i to mnie bardzo niepokoiło.
Wracały do mnie także jej słowa, głównie te dotyczące Jacka. Mogłam zrozumieć, że nie chciała mnie w Oz, bo bała się o mnie, bała się, że stanie mi się w tym bądź co bądź niebezpiecznym świecie coś złego. Nie potrafiłam jednak zrozumieć, dlaczego mówiła takie rzeczy o Jacku. Byłam już pewna, że to nie był tylko sen i że nie należało lekceważyć tych słów, a jednak nie byłam w stanie się do nich zastosować. Nie mogłam ani wrócić do domu, ani uwolnić się od Jacka.
A nawet gdybym mogła uwolnić się od niego fizycznie, to już prawdopodobnie na zawsze zostałby mi w głowie, bo nie potrafiłam sobie wyobrazić, żeby mogła kiedykolwiek o nim zapomnieć.
Zresztą… Nie potrafiłam sobie wyobrazić, żebym kiedykolwiek miała zapomnieć o Oz, a przecież powinnam się do tej myśli zacząć przyzwyczajać, skoro wkrótce miałam wrócić do domu. Jeśli tylko znajdę mamę w jej zamku.
Serce ciążyło mi dziwnie, kiedy w końcu znaleźliśmy się u podnóża wzniesienia, na którym postawiono zamek. Nie potrafiłam powiedzieć, dlaczego, denerwowałam się jednak, chociaż nie miałam przecież pewności, że mama tam była. Miałam jednak nieodparte wrażenie, że kiedy już tam wejdę, wszystko się zmieni – może dlatego, że zamierzałam później wracać na Ziemię? Trudno powiedzieć. Czułam się jednak źle, gdy w końcu pokonaliśmy to ostatnie wzniesienie i zatrzymaliśmy pod murem zamku, w którym znajdowała się zamknięta na kratę brama. Wysoka, strzelista, jak cały ten zamek, ale niestety – zamknięta.
– Co teraz? – zapytał Nick, lekko zdezorientowany, rozglądając się dookoła. Ten widok był trochę komiczny i co chwila musiałam sobie przypominać, że oni przecież nie widzieli tego, co ja. Wyciągnęłam w jego stronę rękę, którą ujął skwapliwie, po czym zrobił zmartwioną minę. – Hmm… Zamknięte. No nic, podjedźmy bliżej, może znajdziemy jakieś wyjście.
Nie musieliśmy. Gdy tylko znaleźliśmy się wystarczająco blisko, krata podniosła się samoczynnie, jakby ktoś znajdował się po drugiej stronie bramy. Jakoś w to jednak nie wierzyłam. Wyglądało na to, że w tym zamku dużo rzeczy działo się za pomocą magii.
– Wejście się otworzyło – zaraportował Nick głównie w stronę Jacka, który przecież nic z tego nie widział. Nie zamierzałam znowu podawać mu dłoni, nie mogłam zresztą prowadzić klaczy, trzymając lejce w zębach. – Samo. To znowu sprawka Dorothy?
– W końcu jest spokrewniona z Czarownicą – mruknął Jack tak, jakby mnie tam wcale nie było. – Możliwe, że zamek to wyczuwa.
Zamek to wyczuwa. Czy on był jakimś pieprzonym żyjącym stworzeniem, czy co?!
Powoli przejechaliśmy przez bramę i właśnie wtedy moja asysta przestała być im potrzebna. Najwyraźniej dostanie się do zamku sprawiało, że iluzja przestawała działać, bo w jednej chwili obydwaj wreszcie zaczęli widzieć wszystko, co nas otaczało, bez mojej pomocy. Z ulgą puściłam dłoń Nicka i rozejrzałam się dookoła.
Znajdowaliśmy się na obszernym dziedzińcu, na którym poza nami nie było nikogo. Zamek był cichy i najwyraźniej opustoszały, bo nikt nie wyszedł nam na spotkanie i w ogóle nie słyszeliśmy nikogo. Za nami mur odgradzał dziedziniec od lasu na zewnątrz, przed nami natomiast w górę wznosiły się dwa skrzydła zamku, każde wysokie na kilka pięter i wyposażone w rzędy wysokich, czystych okien. Do obydwu skrzydeł wchodziło się po równoległych do ściany schodach, poza tym przez każde piętro biegła otwarta na dziedziniec, zadaszona galeria, łącząca wszystkie drzwi od tej strony; niżej natomiast również znajdowały się drzwi, zapewne do piwnic lub pomieszczeń dla służby. Po lewej niewielka, pusta stajnia aż prosiła, by zostawić tam nasze wierzchowce.
Nick zajął się końmi, a ja ruszyłam przed siebie, planując po którychś schodach dostać się do głównego skrzydła zamku. Jack zatrzymał mnie, chwytając mnie delikatnie za ramię.
– Poczekaj na nas, nie idź sama – powiedział zaskakująco łagodnie. Mimo to nie mogłam się powstrzymać i pokazałam mu siniak, jaki zostawił mi poprzedniego dnia na przedramieniu, gdy chwycił mnie wyjątkowo mocno.
– Byłabym wdzięczna, gdybyś tym razem nie zrobił mi czegoś takiego.
Jack puścił mnie natychmiast jak oparzony. Widziałam wyraźnie, że ten widok faktycznie zrobił na nim wrażenie.
– Cholera jasna, Dorothy, przepraszam… Naprawdę nie chciałem…
– Wiem, dlatego nie mam do ciebie pretensji. – Przyciągnęłam rękę do siebie, nie wspominając, że wcale nie czułam się tak, jakby zrobił mi wtedy krzywdę. – Po prostu… Byłoby fajnie, gdybyśmy mogli ze sobą normalnie rozmawiać, zamiast używać siły, dopóki nie wrócę na Ziemię. A to już niedługo.
Przez jego oczy przemknął jakiś cień, Jack zacisnął szczęki nieco mocniej, jakby musiał się bardzo powstrzymywać, żeby czegoś nie powiedzieć. Nie powiedział jednak i byłam mu za to wdzięczna.
– To co, idziemy? – Na szczęście w następnej chwili podszedł do nas Nick, który nadal rozglądał się wokół z wyraźną ciekawością. – Nie mogę się doczekać, żeby rozejrzeć się po zamku Czarownicy. Nigdy żadnej nie widziałem, to przynajmniej obejrzę sobie jej dom, nie?
Ruszyliśmy po schodach na górę, zachowując jednak ostrożność. Pierwsze z brzegu drzwi były otwarte, weszliśmy więc do środka i znaleźliśmy się w obszernym korytarzu, po którego obydwu stronach znajdowały się po trzy pary drzwi prowadzące do kolejnych pomieszczeń.
Przejrzeliśmy wszystkie, były jednak puste. Ostały się jedynie meble, nieco staromodne, ale gustowne; wszystkie pomieszczenia urządzone były przyjemnie, dosyć przytulnie, a każde miało inną dominującą kolorystykę. Miałam wrażenie, że pokoje były puste od dosyć dawna, w kominkach nie palono już mnóstwo czasu, a na meblach leżała spora warstwa kurzu.
Korytarz doprowadził nas do głównego holu, w którym wielkie, podwójne schody prowadziły na kolejne piętra, zakręcając w połowie każdej kondygnacji. Spojrzałam w górę; sufit, cały we freskach, znajdował się bardzo wysoko, jakieś pięć pięter wyżej. Cholera jasna.
Mieliśmy przeszukać wszystkie pięć pięter?
– Może zastanówmy się, czego właściwie szukamy – zaproponował sensownie Jack, który najwyraźniej pomyślał o tym samym, co ja. – Nie możemy spędzić tu zbyt wiele czasu, a już na pewno nie chciałbym tu zostawać na noc. Nie znamy tego miejsca i nie podoba mi się, że jest takie opustoszałe.
– Myślę, że powinniśmy znaleźć prywatne pomieszczenia Czarownicy – podsunęłam, odruchowo zaplatając ramiona na piersi, bo te wielkie, puste pomieszczenia, w których niosło się echo naszych słów, sprawiały, że czułam się nieswojo i z tego niepokoju przechodziły mnie dreszcze. – Gabinet albo sypialnię. Jeśli tu jest, to z pewnością gdzieś tam, a jeśli jej tu nie ma, to może wśród jej dokumentów znajdziemy jakąś informację, gdzie mogła się udać.
Moi towarzysze zgodnie pokiwali głowami, a po chwili odezwał się Nick:
– Na pewno będą w głównym skrzydle, czyli odpadają wszystkie boczne odnogi. I na pewno nie na pierwszym piętrze i nie na ostatnim, tylko gdzieś pośrodku. Na ostatnim zazwyczaj znajdują się pomieszczenia dla służby.
– A ty skąd jesteś taki doinformowany? – prychnął na te słowa Jack. Nicholas wzruszył ramionami i poprawił chwyt na siekierze, którą oczywiście musiał wziąć ze sobą z siodła swojej klaczy.
– Moim ojcem może nie był Czarnoksiężnik z Oz, ale wiele różnych rzeczy w życiu robiłem i wiele widziałem. Znam się na tym i owym.
– Już dobrze, nie musisz się tłumaczyć. – Rzuciłam Jackowi nieprzychylne spojrzenie, którym całkiem się nie przejął, po czym ruszyłam w stronę schodów. – W takim razie zaczniemy od drugiego piętra. Tylko główne korytarze.
To było naprawdę dziwne, przeszukiwać to opustoszałe domostwo, które wyglądało tak, jakby czas się w nim zatrzymał. Jakby ludzie, którzy tam mieszkali, po prostu któregoś dnia wstali od stołów, z łóżek, z kanap i wyszli. Jakby opuścili zamek bez żadnych rzeczy, bez zabierania ze sobą czegokolwiek, tak po prostu.
Strasznie mnie ciekawiło, co tam właściwie się stało, wiedziałam jednak, że bez matki ciężko będzie się tego dowiedzieć.
Zaczęliśmy metodycznie sprawdzać wszystkie pomieszczenia od pierwszego piętra, zaglądając do każdego i próbując odgadnąć jego przeznaczenie. Po co właściwie było im tyle pokoi? Większość stanowiły sypialnie gościnne, jakby ktoś zamierzał tu sprawdzać setki ludzi, mijałam jednak również i inne – bibliotekę, jadalnię, kilka bawialni, a nawet dwa pomieszczenia stanowiące coś w rodzaju łazienek. Najwyraźniej przynajmniej tę wygodę mama przeniosła z Ziemi i nie wyobrażała sobie bez niej życia.
Nie znaleźliśmy jednak na drugim piętrze nic, co mogłoby być prywatnymi pomieszczeniami Czarownicy, przenieśliśmy się więc na kolejne piętro i tam wreszcie czekał nas sukces. Najpierw Nick znalazł garderobę – pełną, w której wisiało mnóstwo sukienek, bluzek i spodni nie tylko w stylu Oz, a przynajmniej nie tego Oz, które znałam, ale także w całkowicie ziemskim stylu. Już to podpowiedziało mi, że miałam do czynienia z garderobą mamy. Tego tym bardziej nie rozumiałam.
Która kobieta zostawia za sobą szafę pełną ubrań, jeśli choćby podejrzewa, że może nigdy do niej nie wrócić? Kurczę, ja nie byłam chyba typową kobietą, a nawet ja bym tak nie zrobiła. Coraz mniej z tego rozumiałam.
Obok garderoby znajdowała się kolejna prawie–łazienka, składająca się z dużej balii, spełniającej zapewne rolę wanny, drugiej, nieco mniejszej, która pewnie robiła za umywalkę, oraz czegoś w rodzaju nocnika, tylko sporych rozmiarów. Jak nic nowoczesna toaleta! Oprócz tego nie było tam jednak niczego ciekawego, dlatego ruszyliśmy dalej, wypatrując kolejnych pomieszczeń, w których mama mogła mieszkać. Wkrótce nam się poszczęściło.
To Jack znalazł gabinet, po czym zawołał mnie i Nicka, żebyśmy i my tam zajrzeli. Gabinet mamy był umeblowany bardzo przyjemnie: stojące pod oknem biurko było nieduże i zupełnie wyczyszczone z wszelkich papierów, dwa regały wypchane książkami zajmowały jedną ze ścian, a przy drugiej, naprzeciwko kominka, stała sofa i dwa fotele. Oprócz tego w gabinecie znajdował się jeszcze stolik z kilkoma na wpół opróżnionymi karafkami, na widok których Nickowi zaświeciły się oczy.
– Oszalałeś? – syknęłam, odrywając się na chwilę od penetrowania szuflad w biurku. – Ten alkohol ma z piętnaście lat…!
– No właśnie, więc powinien być tylko lepszy. – Nick wzruszył ramionami, patrząc na mnie z niezrozumieniem, na co tylko machnęłam na niego ręką. A niech robi, co chce, jeśli chciał się otruć, to proszę bardzo.
– Dorothy, zajrzyj może, co jest za tymi drzwiami, dobrze? – zagadnął mnie Jack, najwyraźniej chcąc mnie odciągnąć od Nicka i jego problemów z alkoholem. Kiwnęłam głową. – Pewnie jakieś dodatkowe pomieszczenie i nic ważnego, ale lepiej sprawdź. Ja przejrzę te papiery w biurku.
Nie podobało mi się wcale, że zostawiałam Jackowi biurko, ostatecznie jednak zrobiłam to, o co prosił. Drzwi do kolejnego pomieszczenia znajdowały się w kącie i zorientowałam się, że to nie było żadne dodatkowe pomieszczenie, kiedy tylko otworzyłam drzwi.
Byłam w sypialni mamy.
Drugie drzwi sypialni prowadziły na korytarz, w całym pomieszczeniu było ich więc dwie pary. Pokój miał spore rozmiary, za to umeblowany był dość skąpo: pod oknem ustawiono niedużą, kremową sofę, dalej toaletkę wykonaną z jasnobrązowego drewna, na której dalej leżały jakieś kosmetyki, a w której lustrze złapałam swoje nieco przestraszone spojrzenie; w drugim kącie na niewielkim stoliku stała miska na wodę i dzbanek, a przy stoliku dwa krzesła, natomiast naprzeciwko łóżka znajdował się sporych rozmiarów kominek. Samo łóżko było ogromne, dwuosobowe, z czterema jasnobrązowymi kolumienkami, na których zawieszono baldachim w kolorze kawy z mlekiem. Na podłogę rzucono gruby, niewielki dywanik, a przez okno można było zobaczyć ścianę lasu, która rozpościerała się za murami zamku. Powoli zaczynało się ściemniać i trochę się tego obawiałam, bo absolutnie nie chciałam zostać na noc w tym siedlisku duchów.
Gdy weszłam do środka, drzwi przymknęły się za mną automatycznie, a ponieważ Jack i Nicholas nie rozmawiali, słyszałam tylko przytłumione przez odległość odgłosy ich szperania po meblach w sąsiednim pomieszczeniu. Zatrzymałam się w bezruchu, nasłuchując, bo mimo to wydawało mi się, że słyszałam coś więcej. Coś, co kazało mi przypuszczać, że nie byliśmy w zamku sami, tylko we trójkę.
Potrzebowałam chwili, by zrozumieć, skąd wzięło się to moje przekonanie. Chwili, w której nasłuchiwałam uważnie, by w końcu dojść do wniosku, że tym czymś, co mi nie pasowało, był oddech. Oddech, który na pewno nie należał do mnie.
Obróciłam się dookoła, nie zauważyłam jednak za sobą nikogo. A pomimo to wyraźnie to słyszałam! To nie mógł być oddech Jacka ani Nicholasa, bo słyszałam ich w pokoju obok, nie był to również mój oddech, bo w napięciu swój całkiem wstrzymałam. To był ktoś obcy, ktoś żywy, i to jeszcze byłabym w stanie przeżyć, gdyby nie fakt, że nie miałam pojęcia, skąd dochodził.
– Halo, jest tu kto? – zapytałam na wszelki wypadek, nie za głośno jednak, żeby Jack i Nicholas mnie nie usłyszeli. Wcale nie chciałam wyjść na paranoiczkę, która bała się pustej sypialni.
Oczywiście nie dostałam żadnej odpowiedzi, a jednak nadal wyraźnie słyszałam ten oddech. Postanowiłam więc mimo wszystko zachować się racjonalnie i spróbowałam wsłuchać się, z której części pokoju dochodził. Zorientowałam się dopiero po chwili, a i wtedy nie byłam pewna w stu procentach. Miałam jednak wrażenie, że ten równomierny, spokojny oddech dobiegał od strony łóżka.
Powoli zrobiłam kilka kroków w tamtą stronę, wytężając wzrok aż do bólu oczu, żeby dostrzec coś przez gruby materiał baldachimu. W końcu podeszłam na tyle blisko, że gdybym wyciągnęła rękę, mogłabym odsunąć materiał i zobaczyć, co kryło się za nim. Z jakichś powodów jednak wahałam się i wkurzałam się o to sama na siebie.
Przecież to tylko łóżko, powtarzałam sobie z irytacją w myślach. Co niby spodziewasz się tam znaleźć, Gale, czyhającego na ciebie potwora?! Nawet w Oz to brzmiało kompletnie niedorzecznie…!
– Dorothy? Wszystko w porządku?! – dobiegł mnie z sąsiedniego pokoju podniesiony głos Jacka i to właśnie mnie zmotywowało, żeby ostatecznie odsunąć baldachim.
Spojrzałam na kształt leżący na łóżku i zdębiałam. No, tego się stanowczo nie spodziewałam.
– Jack! – wydarłam się, odzyskując wreszcie siłę we wszystkich członkach. Pomogła chyba świadomość, że to nie był żaden potwór rodem z Oz. – Możesz tu na chwilę przyjść?!
Usłyszałam kroki i po chwili obydwaj znaleźli się w sypialni. Dostrzegłam to jedynie kątem oka, bo wpatrzona byłam nadal w łóżko, a rękę nadal trzymałam wyciągniętą, odsuwając na bok baldachim. Na mój widok Jack prychnął.
– Dorothy, co ty…
– Po prostu tu podejdź – poprosiłam stanowczo, nie dając mu dojść do słowa. – Podejdź tu i powiedz, czy i ty to widzisz.
W końcu, niechętnie bo niechętnie, ale jednak podszedł i spojrzał. Po czym zamarł zupełnie jak ja.
– Dorothy… To jest przecież…
– Czarownica z Południa – dokończyłam za niego, czując, że to było kompletnie abstrakcyjne. – Moja mama. Leży na łóżku i śpi.
Kobieta leżąca na łóżku wyglądała, jakby była w moim wieku. Dałabym jej maksymalnie dwadzieścia pięć, sześć lat. Miałyśmy podobne rysy twarzy, ale moje były nieco ostrzejsze, twarz nieco bardziej trójkątna, a usta nie układały się w tak naturalny uśmiech jak u niej. Była też bledsza ode mnie i miała dłuższe, równie ciemne włosy. Wiedziałam też, że gdyby otworzyła oczy, okazałoby się, że miały tak samo intensywny, ciemnoniebieski kolor jak moje. Ubrana w długą, powłóczystą jasną sukienkę, naprawdę wyglądała, jakby spała.
I z pewnością żyła, bo przecież słyszałam, że oddychała. Nawet w tamtej chwili widziałam, jak ruszała się jej klatka piersiowa.
Zebrałam się w końcu na odwagę i potrząsnęłam ją za ramię, próbując obudzić. Nic z tego, nawet nie drgnęła. Zmarszczyłam brwi.
– Bardzo powoli oddycha – zauważył Nick, siadając na skraju łóżka. Wierzch dłoni położył jej na czole, po czym zawyrokował: – I ma bardzo obniżoną temperaturę. Obawiam się, że to nie jest zwykły sen, Dorothy, i że teraz wiemy, dlaczego twoja mama nie wróciła do twojego ojca.
Kiwnęłam głową, po czym przygryzłam wargę. Kurczę, to naprawdę było niesamowite, widząc swoją matkę, która była w moim wieku. Jednak nawet to by mi nie przeszkadzało, gdybym mogła wreszcie normalnie z nią porozmawiać. Ale ona spała i nie chciała się obudzić.
– Co takiego mogło się stać? – mruknęłam, cały czas przyglądając się jej uważnie, po czym dodałam z przekąsem: – Ukłuła się wrzecionem, czy jak?
– Co takiego? – zdziwił się Nicholas, na co Jack machnął lekceważąco ręką.
– Nie przejmuj się, takie tam. Ziemskie bajki. – Raz jeszcze pochylił się nad moją mamą i uchylił jej najpierw jedno oko, potem drugie. W końcu podniósł się i zawyrokował: – Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, Annabelle poznałaby się na tym lepiej, ale wydaje mi się, że twoja mama jest pod wpływem jakiegoś rodzaju środka usypiającego.
Rzuciłam mu niedowierzające spojrzenie.
– Od piętnastu lat?!
– Pamiętaj, że nie mówimy teraz o środkach usypiających z twojego świata – przypomniał mi. – Mówimy o specyfikach rodem z Oz. O środkach, które mają w sobie magię i które mają znacznie szersze zastosowania niż wasze leki. Słyszałem o ziołach, które w połączeniu z zaklęciem mogą dawać różne skutki. Wywołać śpiączkę wraz z zahamowaniem procesów starzenia lub wręcz kogoś zabić. To Oz, musisz być na to gotowa.
– Moja mama i tak się nie starzeje – bąknęłam. – Po co miałaby brać coś takiego?
– Może nie zrobiła tego specjalnie – podsunął Nick, podchodząc bliżej. – Może ktoś jej to podstępem do czegoś dosypał?
Rozłożyłam bezradnie ręce, bo takie jałowe dyskusje do niczego nie prowadziły. Póki jej nie obudzę, i tak nie dowiem się prawdy, pomyślałam, siadając na skraju łóżka, w miejscu, które chwilę wcześniej zwolnił Jack.
– Czyli co teraz? – zapytałam, bo czułam się trochę zagubiona. Ostatecznie jeszcze niedawno miałam jasno określony cel, a teraz? Co miałam robić teraz? Wrócić na Ziemię, jakby nic się nie stało? Nawet z nią nie porozmawiać?
– Musimy wrócić do Emerald City – zawyrokował Jack, stając nade mną. – Jeśli Czarnoksiężnik nie będzie wiedział, co robić, to Czarownica z Północy na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie. Nie wiem tylko, czy ją tu zostawić, czy jakoś spróbować ją przetransportować… Ostatecznie jeśli Dorothy chce wracać do Kansas, wyprawa z Emerald City raczej nie trafi tu ponownie.
Przyglądałam się śpiącej mamie bezradnie, nie wiedząc, co robić. Byłam rozdarta. Miałam przecież nadzieję, że wkrótce uda mi się wrócić do domu i wszystko wreszcie wróci do spokojnej normy. A teraz? Poważnie zastanawiałam się nad tym, czy nie powinnam odłożyć powrotu do domu. Poczekać, aż wyprawa z Emerald City tu dotrze i aż obudzą mamę. Aż będę mogła z nią porozmawiać i upewnić się, że wszystko jest w porządku.
– Bardzo mi przykro, Dee. – Coś z moich myśli musiał się odbić w mojej twarzy, skoro Nick powiedział coś takiego. Położył mi rękę na ramieniu, a ja wcale nie miałam ochoty jej zrzucić, jak by to było w przypadku Jacka. Czasami takie proste uczucia też się przydawały. – Wiem, że zależało ci na tym, żeby znaleźć mamę… W końcu zadałaś sobie tyle trudu. Naprawdę mi przykro.
– Dzięki, ale… w końcu ją znalazłam. – Z trudem przełknęłam gulę, którą czułam w gardle, i zmusiłam się do krzywego uśmiechu. – Co więcej, żyje. To już jakiś sukces.
– Zostawimy cię na chwilę samą, chcesz? – zaproponował Nick, na co z wdzięcznością kiwnęłam głową. Po chwili usłyszałam ich kroki, bo nadal nie odrywałam wzroku od dziwnie młodej twarzy mamy, a później trzaśnięcie drzwiami, gdy obydwaj wrócili do gabinetu.
Westchnęłam drżąco, po czym wreszcie odważyłam się jej dotknąć. Wyciągnęłam rękę i pogładziłam ją po policzku, tak bladym, że wręcz białym, chłodnym i miękkim w dotyku. Wyglądała tak młodo, że to było nieprawdopodobne. Powinnam się już do tego przyzwyczaić, bo przecież to było Oz, tutaj nic nie było normalne, a jednak jakoś nie potrafiłam. Czułam wewnętrzny opór przeciwko przyjęciu do wiadomości, że moja matka wyglądała na dziewczynę w moim wieku.
– Cześć, mamo – powiedziałam cicho, chociaż zdawałam sobie sprawę, że to było idiotyczne. – Znalazłam cię. Ale chyba wiedziałaś, że tak będzie, odkąd trafiłam do Oz, prawda? W końcu jestem przecież twoją córką.
Wiedziałam, że to było głupie, ale i tak pochyliłam się do niej, żeby pożegnać się z nią przed odejściem. Wiedziałam już, że nie opuszczę Oz, nie odejdę, póki cała ta sprawa się nie wyjaśni. Póki nie sprowadzę na miejsce taty i nie dopilnuję, żeby Clarissa obudziła mamę, nie było mowy, żebym wróciła na Ziemię.
Pocałowałam ją przelotnie w czoło i wyprostowałam się, rzucając jej ostatnie spojrzenie. Takie łzawe gesty nigdy nie były w moim stylu, ale też nigdy w moim stylu nie było odnajdywanie po piętnastu latach matki, o której sądziłam, że nie żyła. Wydawało mi się więc, że w związku z tym byłam usprawiedliwiona.
Podniosłam się i chciałam właśnie odejść, gdy usłyszałam jakiś dźwięk dochodzący od strony łóżka. Odwróciłam się i zdębiałam, widząc, że mama nie leżała już bez ruchu na materacu.
Wręcz przeciwnie, podnosiła się właśnie na łokciach i spoglądała na mnie nieco jeszcze zaspanym, ale całkiem rozumnym spojrzeniem. Oczy rzeczywiście miała tak głęboko ciemnoniebieskie, jak to widziałam w moich snach. Takie same, jakie miałam ja.
– Wiedziałam, że tak będzie, że mnie znajdziesz, Dee – usłyszałam, zanim udało mi się zmusić nogi do zrobienia choćby jednego kroku w jej kierunku. – Ale cały czas miałam nadzieję, że jednak ci się nie uda.

4 komentarze:

  1. No i jestem już:)
    Przykro mi, że sprawy między Dee, a Jackiem potoczyły się w ten sposób, ale z drugiej strony właśnie tego się spodziewałam. Że nie będzie sielanki zaraz po słowach "kocham cię". Przecież u Ciebie nigdy nie jest łatwo, nie jest łatwo niemal w środku opowiadania, bo gdyby oboje wyznali sobie miłość to to uczucie jedynie mogłoby jeszcze bardziej wszystko skomplikować i nie daj Boże doprowadzić do jakiejś tragedii. Mimo wszystko Dee jest z Ziemi i szczerze powiedziawszy wolałabym, aby wróciła do Nowego Jorku, po prostu nie pasuje mi tu. Nie wiem, co zrobisz z łowcą, sama nie wiedziałabym, gdzie powinien być, ale znając Ciebie pewnie i tak to skończy się to neutralnie.
    Nareszcie udało im się znaleźć zamek, a także Czarownicę. Kiedy zaczęli przeczesywać pomieszczenie przez chwilę miałam wrażenie, że coś ich zaraz zaatakuje, że matkę Dee zabiła lub uwięziła któraś z tych złych Czarownic i rozstawiła śmiertelne pułapki przeciwko niechcianym przybyszom. A tu proszę, jednak nie. Czarownica z Południa sama najwidoczniej zażyła specyfik, a pocałunek córki ją obudził. I od razu przywitała ją dziwnymi słowami, choć po przeczytaniu zapowiedzi już wiem o co chodzi, przynajmniej tak ogólnie, bo nie wiem, co takiego mogłoby się stać, iż Czarownica z Południa wolałaby, żeby Dee jej nie odnajdywała. Zapewne to chodzi o wizje, którą miała Czarownica i zapewne widziała w nich coś, co nie spodobało się jej. Pewnie dlatego wpędziła się w tą śpiączkę, mając nadzieję, że nikt jej nie odnajdzie, bo najwidoczniej stanie coś złego.
    Nie wiem, mam wiele teorii i myśli, ale podejrzewam, że nic się z nich nie sprawdzi. Pozostaje mi tylko czekać, skoro obiecujesz niesamowite przeżycia, zwroty akcji, to będę niecierpliwie na nie czekała.

    Pozdrawiam i życzę weny<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi:)

      Haha, no wiadomo, że ze mną nie mogłoby być łatwo xd zdziwię Cię, bo oni się tutaj zejdą na pewno wcześniej niż pod sam koniec, ostatecznie romans to nie jedyny wątek w tym tekście, ale w jednym masz rację - te uczucia rzeczywiście mogą doprowadzić do tragedii;) a co to znaczy "neutralnie"? xd zakończenie mam opracowane już od pewnego czasu, ale załóżmy, że będzie neutralne;)

      No fakt, klimat mógł to zasugerować;) ale jednak nie, rzeczywiście, Gloria sama zażyła specyfik, a obudził ją może nie tyle pocałunek, co sam dotyk Dee. A, to wyjaśni się w kolejnym rozdziale;) również chodzi o wizje, ale nie tylko.

      Część może i tak;) no to mam teraz tylko nadzieję, że Was nie zawiodę ;>

      Dziękuję i całuję! ;*

      Usuń
  2. O kurde, ale akcja. Żeby też ta matka tak po prostu włóżku leżała? kto ją zaczarował? i czy na serio mieszkała sama w tak wielkim zamku, jakoś mało to dla mnie prawodopodobne, zadnej służby, nic? Jeśli ktoś mieszkał z nią, co się z nimi stało? nie spodziewałam się,że problem, co zrobić, rozwiąże się w pewien sposób sam - że matka obudzi się pod wpłuywem dotyku córki. ale i tak wiem, że nakomplikujesz to w sposób nie do opanowania, więc nie martwię się o brak kloptów haha xD jestem ciekawa, jak Dorothy przyzna się Jackowi do sowich uczuć, ale mnie tym denerwuje serio... dobrze, że nie na sam koniec opowiadania (przeczytałam poprzednie kom), ale pewnie to opo bedzie mega długie, wiec poczekamy ejszcze trochę... może Nick sie zabierze za to, bo męczące to się robi jak nie wiem xD Zapraszam na nowość do mnie na zapiski-condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, z jakieś dziesięć rozdziałów trzeba będzie poczekać;) ale spokojnie, tekst będzie długi, to i sporo scen Dorothy-Jack jeszcze przed nami xd tego problemu zamku w zasadzie nie wyjaśniłam, bo to było dla mnie oczywiste - Gloria dała się uśpić, więc wcześniej odprawiła całą służbę;) ale gdzieś później takie wyjaśnienie pewnie by się przydało. Wprawdzie mama się obudziła, ale masz rację, to wcale nie koniec problemów - a właściwie dopiero początek tego największego, który napsuje im najwięcej krwi^^

      Całuję!

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.