Kiedy następnego dnia szykowaliśmy się do
wyjazdu z miasta, nastroje między nami były raczej… napięte.
Było to dosyć oględne stwierdzenie, wziąwszy pod
uwagę, jak źle czułam się w towarzystwie Jacka i jak źle on czuł się w moim.
Praktycznie ze sobą nie rozmawialiśmy, co nie umknęło uwadze Nicka, który
jednak na szczęście skwitował to tylko podniesieniem brwi. Byłam spięta i
zdenerwowana, a poza tym niewyspana, bo nie spałam praktycznie całą noc. Jack
natomiast… Jack wyglądał jak zwykle, był spokojny i pewny siebie, unikał jednak
mojego wzroku i odzywał się tylko wtedy, kiedy musiał. W zasadzie nawet mu się
nie dziwiłam, skoro wydarzenia poprzedniego wieczoru nie potoczyły się
dokładnie tak, jak planował.
W zasadzie w ogóle nie sądziłam, by Jack
planował wyznać mi miłość. Przypuszczałam, że to wszystko stało się, bo
wyprowadziłam go z równowagi, bo przestał się wreszcie kontrolować i powiedział
to, co podpowiedziało mu wtedy serce. Ciekawiło mnie, czy żałował tych słów,
zwłaszcza biorąc pod uwagę moją odpowiedź. Ja bym chyba żałowała.
W końcu kiedy powiedział, że mnie kocha, wyrwałam
mu się, zanim zdążył zareagować; puścił mnie pewnie tylko dlatego, że się tego
nie spodziewał. Pospiesznie odsunęłam się o kilka kroków, wpatrując w niego z
niedowierzaniem i nie wiedząc, co odpowiedzieć. Moje serce krzyczało przecież,
żebym odpowiedziała tym samym, żebym wreszcie się do tego przyznała i pozwoliła
mu się dotykać, przytulać i całować; rozum jednak podpowiadał, że to było
idiotyczne i kompletnie nie miało sensu. Przecież ja musiałam wrócić na Ziemię,
a Jack? Jack mógł mi tylko złamać serce, decydując się zostać w Oz.
Do mojego serca wkradł się lęk, który
sparaliżował mnie na chwilę, pokonałam jednak atak paniki, który wywołało
niespodziewanie wyznanie Jacka. Musiałam w końcu coś powiedzieć, bo on czekał
wyraźnie na odpowiedź, zapewne zakładając, że odpowiem mu tym samym. Musiał
mieć taką nadzieję, w końcu po co inaczej by to mówił?
– Jack… Ty chyba oszalałeś – powiedziałam w
końcu powoli, chociaż tak naprawdę wcale nie przemyślałam tych słów. Jack
rzucił mi zaskoczone spojrzenie.
– Wiesz, Dorothy, miłość ma to do siebie, że
zazwyczaj jest szaleństwem – prychnął. – Więc tak, chyba można tak powiedzieć.
W końcu gdybym nie oszalał, na pewno bym się w tobie nie zakochał. Jesteś
najbardziej problematyczną kobietą, jaką w życiu poznałem.
– Ach tak? Bardziej niż Annabelle? – Podniosłam
brwi, ale zanim zdążył odpowiedzieć, wróciłam do tematu, dodając: – Jack,
proszę. Czy możemy udać, że wcale tego nie powiedziałeś?
– Ale ja wcale nie chcę udawać! Dorothy! –
Sięgnął po mnie, cofnęłam się więc o kolejny krok, ale mimo to chwycił mnie za
ramię i ponownie do siebie przyciągnął. Serce podskoczyło mi do gardła, byłam
pewna, że się nim udławię, jakoś jednak udało mi się odetchnąć. – O czym ty w
ogóle mówisz?! Przecież ja właśnie powiedziałem, że cię kocham! Wiesz, ile mnie
to kosztowało i ile to dla mnie znaczy, powiedzieć coś takiego kobiecie?!
Spojrzałam na niego z przestrachem. Twarz miał
spokojną, ale w jego szarych oczach kotłowały się uczucia, których się bałam.
Których wcale nie chciałam wywoływać. Przygryzłam wargę i spróbowałam wziąć się
w garść, żeby odpowiedzieć wreszcie coś sensownego.
– Masz rację – powiedziałam w końcu powoli, z
namysłem. Nie próbowałam już wyszarpnąć ręki, uznając, że jakoś wytrzymam ten
jego palący dotyk. Nawet jeśli czułam się tak, jakbym miała od niego umrzeć. –
Masz rację, przepraszam. Nie powinnam tego lekceważyć. Wiem, że to nie są czcze
słowa, ale właśnie dlatego wolałabym, żebyśmy już do tego nie wracali. Nie
chcę, żeby zrobiło się między nami niezręcznie.
Kiedy zamilkłam, w oczach Jacka pojawiło się
niedowierzanie. Spuściłam wzrok, nie chcąc, by zobaczył, jak bardzo źle czułam
się po tych słowach, skupiłam się więc na obserwacji jego dłoni, która
zaciskała się mocno na moim przedramieniu. Bardzo mocno, aż zbielały mu
kłykcie. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że sprawiał mi ból, a ja nie
zamierzałam go w tamtej chwili uświadamiać.
– I to wszystko? – zapytał gniewnie. – To
wszystko, co masz mi do powiedzenia?
– A co jeszcze chciałbyś usłyszeć?
– Na przykład co ty do mnie czujesz? – Po tych
słowach znowu zaczęło mi grozić, że za chwilę dostanę ataku paniki. Przecież
nie mogłam. Nie mogłam mu powiedzieć, nie utrzymałabym go na dystans, gdybym
powiedziała mu prawdę! – Byłoby bardzo miło usłyszeć coś w odpowiedzi, bo wtedy
nie miałbym wrażenia, że robię z siebie głupka, Dorothy.
Wyrwałam w końcu rękę i wyminęłam go, uważnie
kontrolując odległość między nami. Chciałam po prostu od niego uciec, zamknąć
się w swojej sypialni i więcej go nie słuchać, nie patrzeć na niego i nie czuć
na sobie jego gniewnego wzroku, żebym nie musiała dłużej kontrolować swojej
twarzy. Czułam się z tym okropnie. Czułam się okropnie sama ze sobą, z tymi
słowami, które wypowiedziałam na głos i tymi, które zostawiłam dla siebie.
– Nie mam dla ciebie odpowiedzi, Jack – odparłam
cicho, idąc w stronę drzwi. – Dlatego będzie lepiej, jeśli już pójdę.
Byłam już przy drzwiach, gdy oderwał się w końcu
od podłogi i przebył pokój kilkoma susami, by w końcu sięgnąć nad moim ramieniem,
zamknąć z trzaskiem drzwi, a następnie chwycić mnie za ramiona i odwrócić do
siebie przodem. Wstrzymałam oddech, gdy oparłam się plecami o drewno, a jego
ręce znalazły się nagle po obydwu stronach mojej głowy. Twarz Jacka była tak
blisko, że mogłam bez trudu policzyć wszystkie jego zmarszczki. W jego oczach
nadal widziałam gniew, a usta miał mocno zaciśnięte, podobnie zresztą jak zęby,
sądząc po tym, jak drgał mu policzek. Zesztywniałam i zamarłam, bojąc się, że
jeśli wyciągnę rękę i go dotknę – na przykład pogłaszczę po policzku, na co
miałam wielką ochotę – to już się od niego nie oderwę.
Pretensje mogłam mieć tylko do siebie. W końcu
to ja doprowadziłam Jacka do stanu ostateczności, co nie zdarzało mu się
przecież często.
– Spójrz na mnie, Dorothy – zażądał, gdy znowu
spuściłam wzrok. Niechętnie podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. – A teraz
powiedz mi prosto w twarz, że mnie nie kochasz. Wtedy dam ci spokój.
Otworzyłam usta i zawahałam się, nadaremnie
próbując uspokoić się poprzez liczenie przyspieszonych uderzeń serca. W ten
sposób tylko się nakręcałam. No bo co niby miałam mu powiedzieć? Prawdę? Czy
Jack był w stanie poznać, kiedy kłamałam?
– Ja nic do ciebie nie czuję, Jack –
wymamrotałam w końcu z trudem. – Przepraszam…
Prześlizgnęłam się pod jego ramieniem i uciekłam
z jego sypialni; tym razem nie próbował mnie zatrzymywać. Trudno powiedzieć,
czy mi uwierzył, ale tak czy inaczej to zaprzeczenie musiało mu dać do
myślenia. Ja na pewno zaczęłabym się zastanawiać, dlaczego ktoś zaprzecza
rzeczom oczywistym, kłamiąc mi prosto w oczy.
Zatrzymałam się dopiero w mojej sypialni,
opierając o drzwi, które za sobą zatrzasnęłam. Ze złością otarłam policzki z
łez. I jeszcze płakałam przez własną głupotę!
Musiałam chyba kompletnie postradać rozum, żeby
powiedzieć mu coś takiego…!
Niby wiedziałam, dlaczego to zrobiłam, mój rozum
nawet przyjmował do wiadomości powody, dla których postanowiłam zataić prawdę,
ale równocześnie czułam, że to było złe. Po prostu złe. W końcu teraz, kiedy
już wiedziałam, że go kocham, miałam wrażenie, że to było oczywiste i że
musiało się stać. Że tak powinno być.
Zasłoniłam oczy dłonią, nadaremnie usiłując
wziąć się w garść. Pędzące myśli jednak wcale mi tego nie ułatwiały. Może i to,
że się spotkaliśmy, było czystym przypadkiem, ale przecież i tak by do tego
doszło. Gdyby Jack podjął w życiu inne decyzje, też musielibyśmy się poznać i
pewnie też bym się w nim zakochała. Gdyby nigdy nie uciekł na Ziemię z kluczem,
nadal mieszkałby w pałacu, a ja trafiłabym tam jeszcze jako dziecko. Niezależnie
od naszych wyborów i tak mieliśmy się spotkać. Może tak po prostu miało być?
Nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie, ale skoro
Czarownice wiedziały, że miałam je zabić, i rzeczywiście tak się stało? Skoro
cała opowieść o Dorotce powstała na podstawie tych głupich wizji i tak wiele
okazała się mieć wspólnego z prawdą? Czy to nie był znak, że pewne rzeczy w
życiu po prostu powinny się zdarzyć? Na przykład że on po prostu powinien się
we mnie zakochać, a ja po prostu powinnam z nim być?
Sama sobie wszystko utrudniałam. Zamiast
pogodzić się z decyzją, którą podjęłam, rozgrzebywałam wszystko od nowa i
próbowałam dojść do wniosku, czy inne rozwiązanie nie byłoby lepsze. A tak
naprawdę chodziło o to, żebym samą siebie przekonała, że po prostu byłoby
lepiej, gdybym wyznała mu, co do niego czułam. Problem w tym, że tak wcale nie
byłoby lepiej.
Annabelle miała wiele wad, ale w tym jednym
wypadku miała rację.
Wymyślił
sobie, że musi cię chronić, i nie wie, kiedy przestać. A przez to sprzed nosa
ucieknie mu całe życie, bo nawet się nie zorientuje, że kiedy już wrócisz do
swojego świata, zostanie całkiem sam.
Przecież Jack nigdy w życiu nie wróciłby ze mną
na Ziemię. Jego miejsce było w Oz… A moje było w Kansas albo w Nowym Jorku, w
każdym razie nie tu. Lepiej było od razu to uciąć, bo to wszystko po prostu nie
miało sensu.
Właśnie dlatego gdy następnego dnia rano
zbieraliśmy się do odjazdu, napięcie pomiędzy nami było nie do zniesienia. Nick
widział to gołym okiem, nie próbował jednak łagodzić sytuacji, za co byłam mu
dozgonnie wdzięczna. Przejął za to od Jacka przygotowanie do podróży klaczy, na
której miałam jechać, i byłam mu wdzięczna, że zrobił to bez pytania i zbędnych
komentarzy.
Wyruszyliśmy w drogę tuż po wschodzie słońca,
także dlatego, że zmusiłam Nicholasa do wcześniejszego wstania, bo nie mogłam
dłużej bezsennie leżeć w łóżku. Wedle tego, co mówił, powinniśmy jechać na
zachód, a potem lekko na północ, jak dla mnie jednak mogliśmy jechać aż do
piekła, ważne było, żeby wreszcie opuścić Miasto Portowe i zakończyć jak
najszybciej tę podróż, którą Jack zamienił dla mnie w koszmar.
Słońce powoli wyłaniało się zza pagórków za
naszymi plecami, gdy drogą prowadzącą od zachodniej bramy ruszyliśmy przed
siebie, na spotkanie z moją mamą. Było mi niewygodnie i cały czas poprawiałam
się w siodle, postanowiłam jednak nie narzekać na głos, choćby mnie miało to
siodło przeciąć na pół. W milczeniu przyglądałam się Nicholasowi, który
rozkładał na siodle mapę, próbując dojść do tego, w którym kierunku nas
poprowadzić.
Krajobraz był bardzo ładny i pewnie
zachwyciłabym się nim, gdybym tylko nie miała tak ponurego nastroju. Droga
prowadziła przez zalesione pagórki, poprzecinane tu i ówdzie strumykami;
momentami wspinała się dosyć ostro pod górę, by później spaść gwałtownie w dół a
w całość łączyły ją niewielkie mosty poprzerzucane nad płynącymi w dole
rzeczkami. Wokół było całkowicie pusto – wśród pagórków nie wyrosła ani jedna
wioska, a na drodze też nie spotkaliśmy innych podróżnych, zapewne dlatego, że
droga prowadziła właściwie nie wiadomo, dokąd.
Żeby przerwać niezręczną ciszę, która
towarzyszyła nam od wyjazdu z Miasta Portowego, zapytałam w końcu Nicka, dokąd
prowadziła ta droga. Odpowiedział z wyraźną ulgą, widać było, że chętnie
przerwał milczenie.
– W zasadzie tą drogą można dojechać do Emerald
City – wyjaśnił, osłaniając dłonią twarz przed słońcem, żeby zobaczyć trasę
przed nami. – A przynajmniej kiedyś można było, gdy władze Emerald City
utrzymywały jeszcze bliskie kontakty z Czarownicą z Południa i Miastem
Portowym. Teraz ta część drogi, która prowadzi przez pustynię i dżunglę,
prawdopodobnie całkiem zarosła. Ale do zamku Czarownicy z Południa powinniśmy
dotrzeć, oczywiście o ile go znajdziemy… O–o.
Spojrzałam przed siebie, czyli w kierunku, w
którym patrzył również Nick, i stwierdziłam, że dojechaliśmy do rozjazdu. Nasza
droga rozwidlała się na dwie odnogi, jedna prowadziła lekko w lewo, a druga
lekko w prawo, i trudno było stwierdzić, którą wybrać. Obydwie wyglądały tak
samo, obydwie były równie szerokie i obydwie prowadziły między kolejne pagórki,
ale jedna odchodziła bardziej na zachód, a druga bardziej na północny–zachód.
– I gdzie teraz? – zapytałam w przestrzeń. Nick
raz jeszcze spojrzał w mapę, a na jego twarzy odmalowała się konsternacja.
– To jest dobre pytanie – mruknął.
– Jesteś przewodnikiem czy nie? – Po raz
pierwszy od wyjazdu z miasta odezwał się Jack, a w jego głosie usłyszałam
rozdrażnienie. – Dowiedz się!
– Dobra, spokojnie. – Nick rzucił Jackowi
potępiające spojrzenie, jakby chcąc dać mu do zrozumienia, że nie powinien
wyżywać się na mnie, jeśli to ja go zdenerwowałam. Wywróciłam oczami. – Nie mam
tego rozwidlenia na mapie, ale kolejny punkt orientacyjny to most przy starej
strażnicy. Pojadę kawałek prawą odnogą, zobaczę, czy znajdę ten most, a jeśli
nie, to wrócę i sprawdzę lewą. Wy w tym czasie zróbcie sobie krótki postój.
Poczułam niepokój, który miał zapewne sporo
wspólnego z faktem, że miałabym zostać sam na sam z Jackiem, wtedy jednak on
odparł pospiesznie:
– Most i stara strażnica? Dobra, ja to sprawdzę.
– Po czym, nie czekając na naszą odpowiedź, pogonił konia do galopu i zniknął w
prawej odnodze, zostawiając nas samych.
Westchnęłam, po czym dość niezgrabnie
zeskoczyłam z klaczy. Nick poszedł za moim przykładem, po czym obydwa konie
przywiązał do drzewa przy drodze. Nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić;
przez chwilę jeszcze przyglądałam się plecom Jacka, który oddalał się od nas w
szybkim tempie, aż w końcu odwróciłam się, gdy zniknął za zakrętem, i usiadłam
na trawie przy drodze, korzystając z okazji, by wyciągnąć nogi i wyprostować
kości.
Nick usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem,
rzucając mi lekko protekcjonalne spojrzenie.
– Pokłóciliście się, co? – zapytał tonem znawcy,
który wie wszystko o życiu. Prychnęłam niecierpliwie i zrzuciłam jego ramię.
– Nic ci do tego – burknęłam, bo nie zamierzałam
się spowiadać w gruncie rzeczy obcemu facetowi. Domyślnie pokiwał głową.
– O mnie, co?
– Nie bądź megalomanem – powiedziałam, dopiero
po jego skonsternowanej minie dochodząc do wniosku, że chyba nie zrozumiał. –
Nie zawsze musi chodzić o ciebie, Nick.
– Ale miałem wrażenie, że wczoraj Jack był o
mnie zazdrosny. – Wzruszył ramionami, jakby wcale go to nie obeszło. –
Myślałem, że robił ci potem wymówki o to nasze wyjście do miasta.
– Oczywiście, że robił, ale wcale nie o to
chodziło. Raczej o to, że Jack ci nie ufa – odparłam wprost. – Słuchaj, Nick,
nie wiem, co ty sobie o nas myślisz, ale my nie jesteśmy parą i nigdy nią nie
będziemy. Jack nie ma prawa ani robić mi wymówek, ani być o mnie zazdrosny.
– Chyba nie do końca mu się to spodobało –
roześmiał się. Odwróciłam głowę, próbując ukryć zniecierpliwienie. – Dee, mnie
się wydaje, że jemu na tobie zależy. Masz rację, nie chodzi o mnie i
niekoniecznie muszę wiedzieć, co między wami jest, bo słabo was znam, ale to
widać, jak on na ciebie patrzy.
– No jak? – Pokręciłam głową, bo jakoś nie
miałam ochoty o tym rozmawiać. Nick odparł jednak zaskakująco łagodnie:
– Jakby czekał, aż dasz mu znak, że i tobie na
nim zależy. Chyba dlatego mnie nie lubi, bo widzi, że dobrze się dogadujemy.
– Nick, ja… – urwałam, spojrzałam na niego spod
rzęs i po chwili postanowiłam powiedzieć jednak chociaż część prawdy. – To nie
ma znaczenia, czy mnie na nim zależy. Wrócę na Ziemię, kiedy tylko znajdziemy
Czarownicę z Południa, a Jack nie pójdzie za mną. Tak będzie lepiej dla nas
obojga, jeśli on nigdy nie dowie się, co do niego czuję.
Domyślne spojrzenie Nicka podpowiedziało mi, że
może jednak powiedziałam ciut za dużo. Nie zamierzałam jednak cofać tych słów,
bo dobrze było wreszcie komuś to powiedzieć – w Oz nie cierpiałam na nadmiar
przyjaciół i naprawdę brakowało mi osoby, której mogłabym opowiedzieć o
wszystkim i zwrócić się po radę. Nick może nie był do tego najwłaściwszą osobą,
ale to było lepsze niż nic.
– Kurczę, jednak szkoda, że on tego nie wie –
odparł po chwili zastanowienia. Posłałam mu pytające spojrzenie.
– Czego?
– Że tak bardzo go kochasz.
– Co takiego?! – krzyknęłam, odsuwając się od
niego nieco. – A skąd ci się to wzięło?!
– Ukrywasz to przed nim i trzymasz go na dystans,
żeby go nie zranić – wyjaśnił, ponownie wzruszając ramionami, bo przecież mnie
nie musiał tego tłumaczyć, jak o tym doskonale wiedziałam. – Cierpisz, ale
robisz to dla niego. To głupie i naiwne, Dee, ale to też dowód, że bardzo go
kochasz.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, usłyszeliśmy
przybliżający się z każdą chwilą tętent końskich kopyt i w niecałą minutę
później Jack pojawił się przed nami, gwałtownie zatrzymując konia w miejscu, na
środku drogi. Klacz zatańczyła w miejscu, niezadowolona z tak nagle przerwanego
biegu, poza tym jednak nie zrobiła nic, a ja znowu byłam pod wrażeniem jego
umiejętności jeździeckich. Ja cieszyłam się, jeśli udało mi się przejechać
kolejny odcinek trasy bez spadnięcia z siodła!
Włosy Jacka były zmierzwione od pędu, a twarz
nie wyrażała żadnych uczuć. Miałam wrażenie, że coś zapaliło się na moment w
jego oczach, gdy spojrzał na mnie przelotnie, szybko jednak spuściłam wzrok w
obawie, że serce w końcu pęknie mi na pół.
Czy w ogóle był sens zabezpieczać się przed
rozstaniem z nim, skoro już teraz czułam się bez niego tak źle, jakby ktoś wbił
mi szpikulec do lodu prosto w serce? Czy może raczej Nick miał rację i bardziej
chodziło mi o to, żeby chronić przed tym jego?
A może mogłoby boleć jeszcze bardziej, gdybym
zdążyła się przyzwyczaić do Jacka zajmującego ważne miejsce w moim życiu?
– Most jest, ale mamy problem – powiedział Jack
spokojnie, zeskakując z klaczy i chwytając w jedną dłoń jej wodze. Nick czym
prędzej wstał z pobocza i podał mi rękę, której skwapliwie się chwyciłam, żeby
też się podnieść. Otrzepałam spodnie i dopiero wtedy odważyłam się ponownie
spojrzeć na Jacka, którego spojrzenie jednak utkwione było w Nicholasie. – To
znaczy, są resztki mostu. Nie przejedziemy nimi, a strumienia też nie
przekroczymy, bo płynie stromym wąwozem. I co teraz?
– Pojedziemy tam – odparł Nick bez namysłu, po
czym ruszył w stronę stojących z boku drogi wierzchowców. – Najwyżej zrobimy
przymusowy postój, może nocleg przy drodze. A w międzyczasie zbuduję nam
przejście przez most.
– Będziesz umiał? – Rzuciłam mu powątpiewające
spojrzenie. Nick prychnął lekceważąco.
– Kochanie, zapominasz, że z zawodu jestem
drwalem. Dajcie mi dwie godzinki.
Kiedy w jakiś kwadrans później dojechaliśmy do
zawalonego mostu, uszło ze mnie całe powietrze. Po słowach Jacka uznałam, że
most miał liczyć maksymalnie kilka jardów, a strumyk biegnący dołem był dosyć
wąski. Okazało się jednak, że nic bardziej mylnego: most był naprawdę szeroki i
zawaliła się większa część przęseł z obydwu jego stron, a dołem, w głębokim
wąwozie, wartkim potokiem płynął równie szeroki strumień. Całość absolutnie nie
wyglądała tak, jakby można ją było naprawić w dwie godziny.
Nick chyba też tak pomyślał, bo po chwili
milczenia powiedział niepewnie:
– No, może trzy.
***
Noc zastała nas nad niemalże wykończonym już
mostem. Nicholas z Jackiem pracowali pół dnia, próbując przywrócić go do stanu
używalności; na pytanie, czy nie moglibyśmy po prostu znaleźć innej drogi,
zapewne obaj zgodnie prychnęliby z lekceważeniem, gdyby nie fakt, że Jack nadal
traktował mnie jak powietrze. Nick jednak tak właśnie zrobił, a dopiero potem
wyjaśnił mi, że tu, na Południu, mosty nie trafiają się co milę.
– Wygląda na to, że zarwał się niedawno –
orzekł, oglądając uważnie resztki mostu. – Ale pewności nie mam, a ostatnio
niedużo podróżnych tędy przejeżdża. Żeby ominąć ten most, musielibyśmy nadrobić
pewnie z tydzień drogi. Lepiej spędzić jedno popołudnie na naprawie, Dee,
uwierz mi.
Miałam wrażenie, że Jack krzywił się za każdym
razem, gdy Nicholas mówił do mnie „Dee” albo „kochanie”, pewności jednak nie
miałam i nie chciałam jej zyskiwać, bo miałam serdecznie dość poważnych rozmów
z Jackiem. To dzięki nim znajdowaliśmy się obecnie w takiej sytuacji. Gdyby nie
ta poważna rozmowa, stosunki między nami nadal mogłyby być dobre i może udałoby
mi się opuścić Oz bez konieczności kłamania mu prosto w oczy, że nic do niego
nie czuję.
Z drugiej strony, wtedy nie usłyszałabym od
niego, że mnie kocha, nie byłam więc już taka pewna, czy to byłoby dobre
wyjście. Mimo wszystko robiło mi się cieplej na sercu na wspomnienie tych słów.
W innej sytuacji skakałabym ze szczęścia, że on
mnie kochał. Gdyby tak wiele nas nie różniło, gdybym nie miałam wracać do
swojego świata i nie miała w perspektywie rozłąki z nim na zawsze, byłabym po tych
słowach naprawdę szczęśliwa. Jednak w tej sytuacji widziałam w nich tylko
kolejny problem. Problem, z którym, w przeciwieństwie do innych moich
problemów, zupełnie nie wiedziałam, jak sobie poradzić. Nie miałam
doświadczenia w miłości.
Tej nocy znowu niewiele spałam, dlatego kiedy
następnego ranka wyruszyliśmy w dalszą drogę, byłam w nienajlepszym stanie.
Jackowi i Nicholasowi udało się zbudować w miarę solidny most, po którym
mogliśmy przejechać, także dalsza droga stanęła przed nami otworem. Miałam wprawdzie
pewne obawy, powoli przejeżdżając przez most i słuchając skrzypienia belek,
odetchnęłam więc z ulgą, kiedy udało nam się bezpiecznie przejechać na drugą
stronę.
W miarę jak jechaliśmy dalej drogą, pagórki
robiły się coraz wyższe, a porastające je lasy coraz gęstsze, aż w końcu
wjechaliśmy w jeden z nich, a droga zwężyła się widocznie. Nick prowadził nas
jednak pewnie i nie odważyłam się zapytać, czy był już w tych okolicach, czy po
prostu tak dobrze orientował się w mapie. Ten las, w który wjechaliśmy, był
znacznie przyjemniejszy od poprzedniego, oddzielającego Kraj Winków od Kraju
Kwadlingów: śpiewały w nim ptaki, a raz czy dwa lis przebiegł nam przez drogę,
co oznaczało, że toczyło się w nim normalne życie i najprawdopodobniej nie był
on zamieszkały przez olbrzymie pająki i świadome drzewa. Była to dla mnie spora
ulga.
Późnym popołudniem las przerzedził się, a my
wyjechaliśmy na kolejny pagórek, obrośnięty wysoką trawą. Wokół nas znajdowało
się ich sporo, niektóre niemalże całkiem gołe, a inne porośnięte wysokimi
lasami; gdy wytężyłam wzrok, wydało mi się, że widziałam coś pomiędzy
szczytami, coś, co niewątpliwie przypominało ostro zakończony szczyt wieży.
– Widzicie to? – Nie zwalniając kroku konia,
wskazałam Jackowi i Nicholasowi odpowiedni kierunek. Jack tylko spojrzał, po
czym pokręcił głową, Nick natomiast połaskawił się udzielić mi odpowiedzi.
– Nic tam nie ma, Dee – usłyszałam ku mojemu
zdziwieniu. – Co zobaczyłaś?
Raz jeszcze spojrzałam w stronę wierzchołków,
między którymi dostrzegłam wieżę, ponieważ jednak zdążyliśmy w międzyczasie
przejechać kawałek drogą, zmienił mi się punkt widzenia i miejsce, które mnie
interesowało, zostało zasłonięte porośniętym lasem szczytem kolejnego pagórka.
Wzruszyłam ramionami.
– Nic, chyba mi się wydawało – mruknęłam,
chociaż byłam niemalże pewna, że mi się nie wydawało.
Jakieś pół godziny później to wrażenie się
powtórzyło. Tym razem od razu powiedziałam im, że między drzewami dostrzegłam
zamkową wieżę, obydwaj jednak pokręcili głowami i przyjrzeli mi się z niepokojem.
– Naprawdę tego nie widzicie? – zapytałam z
niedowierzaniem. – Przecież… przecież stoi tam!
– Dee, coś ci się wydaje – mruknął nieprzekonany
Nick. – Tam nic nie ma. Pewnie któryś wierzchołek drzewa wygląda jak…
– Idioci – mruknęłam, przerywając mu, po czym
przyspieszyłam chód klaczy, żeby się przed nich wysforować. Nie miałam ochoty
patrzeć na te ich zaniepokojone twarze, bo przecież nie było po temu żadnego
powodu! Jeśli ktoś tu się powinien niepokoić, to tylko ja, zastanawiając się,
co z nimi było nie tak! Mieli aż tak zły wzrok?
Przecież byłam pewna tego, co widziałam.
Wkrótce potem znowu wjechaliśmy w las, nie
miałam już więcej okazji do kłótni z nimi, droga jednak skręcała lekko w prawo,
wyraźnie w stronę miejsca, gdzie między wierzchołkami drzew widziałam zamkową
wieżę. To nie mógł być przypadek! Nie rozumiałam tylko, jakim cudem żaden z
nich niczego nie zauważył. Przecież zamkowa wieża to nie igła!
Jakiś czas później las skończył się gwałtownie
stromą skarpą, z której rozpościerał się bardzo dobry widok na całą okolicę.
Poniżej, pod skarpą, na której się znajdowaliśmy, dalej ścielił się iglasty
las, ciągnący się daleko, daleko przed nami; cały teren był mocno pofałdowany,
tworząc kolejne wzniesienia i doliny. A na horyzoncie wprost przed nami, na
jednym z większych wzniesień, pysznił się w słońcu sporych rozmiarów zamek.
Z tej odległości nie widziałam go dokładnie,
wyglądał jednak majestatycznie z tymi strzelistymi wieżami i skrzydłami
wysokimi na kilka pięter. Całość otoczona była murem wykonanym z jasnego
materiału, jak i reszta zamku, częściowo otoczonym przez okoliczne drzewa. No
proszę, a dziwiłam się, że Emerald City znajdowało się na takim odludziu. W
porównaniu z zamkiem Czarownicy z Południa Emerald City znajdowało się w samym
środku cywilizacji!
– I dokąd teraz? – zapytał Jack, wyciągając
szyję, by spojrzeć w dół skarpy. Wyczekująco zerknęłam na Nicholasa, który
uważnie studiował mapę.
– Gdzieś tutaj powinno być zejście – odparł po
chwili, po czym również zaczął się rozglądać dookoła. – Strome, ale możliwe do
przejścia, jeśli poprowadzimy konie. Jeśli znajdziemy zejście, znajdziemy też
dalszą drogę, powinna poprowadzić nas dalej w kierunku zachodnio–północnym.
– Chyba nie potrzebujemy już drogi ani mapy? –
prychnęłam, na co obaj wyjątkowo zgodnie zmarszczyli brwi.
– Owszem, potrzebujemy, jeśli nie chcemy zgubić
się w tym lesie, Dorothy – odpowiedział Jack i to były pierwsze słowa, które od
wyjazdu z Miasta Portowego wypowiedział bezpośrednio do mnie. Spojrzałam na
niego jak na idiotę.
– A stojący przed tobą zamek nie wystarczy, żeby
znaleźć drogę?
– Jaki zamek? – zapytali obaj chórem, znowu tak
zgodnie, że miałam ochotę na jakiś zgryźliwy komentarz. Powstrzymałam się
jednak, zamiast tego spojrzałam powoli przed siebie, na zamek Czarownicy z
Południa, którego błyszczące dachy odbijały popołudniowe światło słoneczne,
tworząc wesołe refleksy, a potem z powrotem przeniosłam wzrok na moich
towarzyszy. Ponieważ nadal nie rozumieli, wyciągnęłam rękę i dobitnie wskazałam
palcem kierunek.
– Tamten. Zamek. Czarownicy. Który. Stoi. Przed.
Nami. – Oddzielałam każde słowo kropką, żeby pomóc im zrozumieć. Wyglądało
jednak na to, że nic to nie dało. Obydwaj spojrzeli w stronę, która
wskazywałam, a potem z powrotem na mnie; z oczu Jacka wyczytałam politowanie,
na twarzy Nicholasa natomiast malowała się mieszanka uczuć, która miała zapewne
oznaczać, że drwal bardzo nie chciał powiedzieć czegoś, co mogłoby mnie
obrazić.
– Dee… Tam nie ma żadnego zamku – usłyszałam w
końcu, a Nick powiedział to bardzo ostrożnie, jakby w obawie, że się obrażę czy
coś. Raz jeszcze pospiesznie spojrzałam w tamtą stronę.
Zamek, oczywiście, nadal stał na swoim miejscu.
Parsknęłam nerwowym śmiechem.
– Bardzo dobre, naprawdę. A teraz przestańcie
się zgrywać i jedźmy już tam, może zdążymy, zanim zrobi się ciemno.
Milczenie z ich strony dobitnie przekonało mnie,
że oni wcale się nie zgrywali. Naprawdę tego nie widzieli.
Wpatrzyłam się uparcie w stojący na wzniesieniu
zamek, który widziałam bardzo dokładnie, jak na dłoni. Nic mi się przecież nie
wydawało. Nie miałam omamów, nie byłam jakaś nienormalna. Naprawdę go
widziałam. On rzeczywiście tam był, stał wśród tych lasów, przecież sobie tego
nie wymyśliłam!
A oni tego nie
widzieli.
– Ja go naprawdę widzę – zirytowałam się w
końcu, gdy nadal patrzyli na mnie niepewnie. – Stoi tam, przed nami! No
przecież mi się nie wydaje! To na pewno zamek Czarownicy z Południa, bo nie
sądzę, żeby było ich tu dużo więcej, rozsianych po okolicy!
Nicholas i Jack wymienili spojrzenia, co bardzo
mi się nie spodobało. Jakby zastanawiali się między sobą, co zrobić z tą
biedną, bredzącą idiotką. A potem Nick odwrócił się do mnie i niespodziewanie
zawyrokował:
– Chyba dzieje się tutaj coś, czego nie
rozumiem. Może powiecie mi jednak całą prawdę, co?
Kale jestem zła. Az slow mi brakuje, niech dorothy odda ktoś jej mózg, bo widac, ze brakuje jej tego narządu... A tak Coe prosiłam,zeby nie było w tej kwestii kłamstw. Ciekaw, czy Jack jej uwierzył, sama nie wiem,c byłoby lepszE... Jestem tak zła na dziewczynę, ze nawet ne ma, siły zastanawiac sie, czemu tylko ona widzi ten zamek. Po prostu zżera mnie wsciekłość. CHOLERA! Ale rozdział genialny, skoro wzbudza tył emocji. Moze nick cos powie Jackowi? Liczę na to xD
OdpowiedzUsuńNick to może nie, ale... Dorothy szybko zmieni zdanie, bo z różnych względów też uzna, że jej kłamstwa nie są okej, spokojnie;) wiem, że prosiłas, ale tutaj raczej nie mogło być inaczej xd
UsuńA co do Jacka... Sądzę, że raczej nie uwierzył;)
Lubię Nicka. Spoko gośc, przyda się Dee w Oz, bo w końcu musi mieć jakiś przyjaciół oprócz faceta, do którego robi maslane oczy. Będą się teraz mu tłumaczyć z Jackiem...
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc to było do przewidzenia, ale i tak jestem wkurzona na Dorothy. chociaż spodziewałam się, że nie wyzna mu miłości raczej z bardziej egoistycznych powodów, albo wmówi sobie, że za krótko się znają, czy inne pierdoły. Przynajmniej jest szczera sama ze sobą, a to dobrze, bo zazwyczaj męczy mnie gdy bohaterki nawet nie zdają sobie sprawy ze swoich uczuć lub je bagatelizują. to znaczy Dee też to trochę robi, ale z innym efektem... okej, ten komentarz zaczyna się robić powoli bez sensu. :D
Strasznie mnie zaintrygowała zapowiedź i już nie mogę się doczekać!
Tak jak w komentarzu liczę na to, że może Nick - wujek dobra rada pogada sobie "po męsku" z Jackiem, tak jak wcześniej z Dorothy...
Pozdrawiam! :D
Ano będą:) też lubię Nicka, Nick jest w porządku;)
UsuńNo z egoistycznych też - w końcu Dee nie chce się przyzwyczaić do Jacka, żeby potem bardziej jej nie bolało, gdy będzie musiała wracać na Ziemię. Ale również z jego powodu, to fakt. Trudno byłoby udawać przed sobą, że wcale go nie kocha, skoro już zdaje sobie sprawę, że tak jest;)
No to tylko mam nadzieję, że nie rozczaruję XD
Oj, nie liczyłabym na to specjalnie... Nick jednak za słabo ich zna, żeby się w to mieszać;)
Całuję!
Tak, mam chęć cię zabić za reakcję Dorothy. :((((
OdpowiedzUsuńNo, kurczak, na ogół lubię Dee i jej charakter, ale w tym rozdziale mnie wkurzyła. Dla mnie to jest takie zachowanie z podstawówki - kocha Jacka, nie chce mu tego powiedzieć, a kiedy on jej to powie, to mówi, że nic do niego nie czuje?! WTF? Dobra, przepraszam za to uniesienie.
Ale serio. Grrr, wkurzyłaś mnie, Dee.
Może pominę resztę rzeczy, które chcę wykrzyczeć, i przejdę dalej.
Jestem ciekawa, jak przyjmie ich wszystkich jej matka (i czy w ogóle przyjmie).
"(...) gdy wytężyłam wzrok, wydało mi się, że widziałam coś pomiędzy szczytami, coś, co niewątpliwie przypominało ostro zakończony szczyt wieży.
– Widzicie to? – Nie zwalniając kroku konia, wskazałam Jackowi i Nicholasowi odpowiedni kierunek. Jack tylko spojrzał, po czym pokręcił głową, Nick natomiast połaskawił się udzielić mi odpowiedzi.
– Nic tam nie ma, Dee – usłyszałam ku mojemu zdziwieniu" - pewnie nie tylko ja od razu się domyśliłam, że zamek jest niewidzialny. :)
Przyznam, że boję się trochę tego, co może być w następnym rozdziale, ale mam nadzieję, że najwięcej Dorothy i Jacka (nadzieja matką głupich!). Jak już napisałaś to wyznanie miłości i wszystko się rozkręciło, to już nie mogę się skupić na czymś innym. A świadomość, że masz kilkanaście rozdziałów skończonych, nieopublikowanych w zanadrzu wcale nie ułatwia mi sprawy. :( Mam ochotę do ciebie przyjechać i zabrać ci laptopa, choć nie wiem, czy powinnam ci to pisać.
Tak czy siak, jak zwykle czekam do soboty, bo wtedy będzie też nareszcie rozdział na CS.
Pozdrawiam!
Hej! Dlaczego nikt nie chce zauważyć, że reakcja Dorothy naprawdę była usprawiedliwiona? Xd to przecież proste: ona wraca na Ziemię, więc nie chce się wplatywac w nic, co mogłoby jej złamać serce. Poza tym, należy jeszcze pamiętać, że według Glorii Dorothy ma zginąć przez Jacka;) no, ale rozumiem, że zwycięża chęć zobaczenia ich happy endu xd
UsuńNo, oni też wkrótce do tego dojdą xd
Haha, dowód, że powinnam zostać przy romansach xdd ale nie, skąd, to o laptopie jest naprawdę bardzo sympatyczne, cieszy mnie, że ktoś tak reaguje na moją tfurczość ;) o, a w tym rozdziale na CS też się będzie działooo...^^
Całuję!
A ja po tym rozdziale uważam, że Dorothy jest zwyczajnie śmieszna, bo ona tak psioczy na Annabelle, że jest taka i owaka, ale Annabelle nigdy - przynajmniej dla mnie - nie była tak irytująca jak w tej chwili Dorothy. Jasne, wydała Jacka w Emerald City, ale nie złamała mu serca. Ja rozumiem, że to jest twoja główna bohaterka i czujesz do niej sentyment i zawsze ją będziesz bronić, ale ona jest zwyczajnie głupia, zwłaszcza że kilka rozdziałów temu, gdy była przekonana, że zginie, myślała tylko o tym, żeby powiedzieć Jackowi, że go kocha, a jak ma na to idealną okazję, to patrzy mu prosto w oczy i kłamie. Na pewno ją to sporo kosztowało, bo kogo by nie kosztowało, ale to zabrzmiało tak... dyplomatycznie. Jakby ona zbywała nachalnego adoratora, a to przecież Jack, który normalnie by się na takie wyznanie nie odważył. Ciekawe, czy jej byłoby miło, jakby zebrała się na powiedzenie mu tych dwóch słów, a on by jej tak po prostu powiedział, że nie czuje tego samego.
OdpowiedzUsuńNie wierzę w tę bujdę Dorothy, że skłamała, bo nie ma z Jackiem żadnej perspektywy. Ona ciągle myśli, że jak znajdzie mamę, to wróci do swojego świata, ale terotetycznie wciąż jest w Oz, więc co jej szkodzi? Zanim to nastąpi, to mogła wykorzystać te chwile z Jackiem, spędzić jakoś miło czas przed rozłąką, a nuż by doszli do jakiegoś porozumienia. Dorothy z góry zakłada, że nie chce zostawać w Oz i z góry decyduje za Jacka, że ten nie będzie chciał z nią wrócić na Ziemię. Trochę to z jej strony ignoranckie, bo ona nigdy go nie zapytała, czego on tak właściwie chce. Nick też dowalił, że zrobiła to, bo go tak bardzo kocha i nie chce go zranić... On przecież jest świadomy tego, że ona chce wrócić na Ziemię, a mimo to odważył się jej wyznać swoje uczucia, więc jednak jest gotowy się poświęcić, nie?
A ta przepowiednia, że niby Dorothy ma zginąć z rąk Jacka... W sumie wszystkie się spełniły, które do tej pory zostały ujawnione, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Poza tym to gadanie Glorii to może być zwyczajne matczyne gadanie. A z tym zamkiem to sądzę, że Dorothy go widziała a Jack i Nick nie, bo, cóż, Dorothy jest córką Glorii. Ciekawi mnie więc, jakim cudem Jack i Nick weszli do tego zamku (swoją drogą, w zapowiedzi ciągle powtarzasz słowa "sąsiednie pomieszczenie" XDDD)
Jak dotąd wszystko mi się podoba, akcja jest dobrze prowadzona, wątek miłosny Dorothy i Jacka również, ale ten rozdział jednak coś popsuł. Nie mówię, że spodziewam się happy endu, tego, że Dorothy rzuci mu się na szyję i że oczekiwałam innej reakcji, tzn. że skończyłoby się to jakimś pocałunkiem czy coś. Sądziłam jednak, że Dorothy okaże się mądrzejsza. Jak jeszcze raz powie coś złego na Annabelle, to mnie krew zaleje.
Haha, epistoła dla potępienia zachowania Dorothy XD podobało mi się;)
UsuńNie no, spoko, owszem, Dorothy to moja główna bohaterka, ale to nie znaczy, że zawsze będę jej bronić. Owszem, nadal uważam, że jakieś tam powody Dee miała, żeby zareagować tak, a nie inaczej, ale równocześnie wiem też, że ja na jej miejscu nigdy bym tak nie postąpiła;) bo owszem, niepowiedzenie prawdy Jackowi było nie fair choćby z tego powodu, że nie pozwoliła mu decydować za siebie, tylko z góry założyła, że Jack zachowa się tak, a nie inaczej. Pod tym względem mogę Cię chyba uspokoić - Dorothy wkrótce zmieni zdanie;) oczywiście nie tak po prostu, tylko pod wpływem pewnej osoby, która, jak się okaże, kłamała jak najęta "dla dobra innych" właśnie, a oczywiście jak zwykle wyszedł z tego pasztet, ale jednak. Jeśli jednak liczysz na prędki happy end - nic z tego, na to trzeba jeszcze poczekać, z różnych względów xd również dlatego, że specjalnie to przeciągam, wiem i zdaję sobie z tego sprawę, ale to dlatego, że mam obmyślony ten pierwszy pocałunek i w mojej głowie miało to nastąpić szybciej - a wyszło jak zwykle xdd
Dzięki za wytknięcie mi tego, na pewno przyjrzę się temu fragmentowi;)
Ale Dorothy naprawdę umrze przez Jacka. Dlaczego nikt z Was nie chce wierzyć słowom Glorii? xDD
Mam nadzieję, że mimo wszystko się do SEC nie zraziłaś;)
Całuję!
Związana przeznaczeniem? Powinnam bać się nadrabiać...? ^^
OdpowiedzUsuńNie, to bardziej coś, co wpadło mi do głowy po zaplanowaniu kolejnych rozdziałów, włącznie z końcowymi, chociaż nadal szukam odpowiedniego tytułu^^
UsuńMyślałam, że pojawił się nowy blog...
OdpowiedzUsuńNie, twarda jestem i najpierw dokańczam te, które mam zaczęte;) tylko tytuł zmieniłam, bo tamten średni był, a co do tego to się jeszcze zastanowię...
UsuńJak tak twarda nie jestem. W wakacje zaczęłam pisać dwa opowiadania. Teraz mam zamiar pisać kolejne.
UsuńAle publikować będę jedno :)
UsuńNo to życzę weny i determinacji, by przy tym jednym pozostać;)
UsuńZobaczymy jak będzie,. Do głowy wpadł mi nowy pomysł :-)
UsuńMam sprawę:)
Usuń