25 października 2014

33. Dorothy i droga na zachód

Kiedy następnego dnia szykowaliśmy się do wyjazdu z miasta, nastroje między nami były raczej… napięte.
Było to dosyć oględne stwierdzenie, wziąwszy pod uwagę, jak źle czułam się w towarzystwie Jacka i jak źle on czuł się w moim. Praktycznie ze sobą nie rozmawialiśmy, co nie umknęło uwadze Nicka, który jednak na szczęście skwitował to tylko podniesieniem brwi. Byłam spięta i zdenerwowana, a poza tym niewyspana, bo nie spałam praktycznie całą noc. Jack natomiast… Jack wyglądał jak zwykle, był spokojny i pewny siebie, unikał jednak mojego wzroku i odzywał się tylko wtedy, kiedy musiał. W zasadzie nawet mu się nie dziwiłam, skoro wydarzenia poprzedniego wieczoru nie potoczyły się dokładnie tak, jak planował.
W zasadzie w ogóle nie sądziłam, by Jack planował wyznać mi miłość. Przypuszczałam, że to wszystko stało się, bo wyprowadziłam go z równowagi, bo przestał się wreszcie kontrolować i powiedział to, co podpowiedziało mu wtedy serce. Ciekawiło mnie, czy żałował tych słów, zwłaszcza biorąc pod uwagę moją odpowiedź. Ja bym chyba żałowała.
W końcu kiedy powiedział, że mnie kocha, wyrwałam mu się, zanim zdążył zareagować; puścił mnie pewnie tylko dlatego, że się tego nie spodziewał. Pospiesznie odsunęłam się o kilka kroków, wpatrując w niego z niedowierzaniem i nie wiedząc, co odpowiedzieć. Moje serce krzyczało przecież, żebym odpowiedziała tym samym, żebym wreszcie się do tego przyznała i pozwoliła mu się dotykać, przytulać i całować; rozum jednak podpowiadał, że to było idiotyczne i kompletnie nie miało sensu. Przecież ja musiałam wrócić na Ziemię, a Jack? Jack mógł mi tylko złamać serce, decydując się zostać w Oz.
Do mojego serca wkradł się lęk, który sparaliżował mnie na chwilę, pokonałam jednak atak paniki, który wywołało niespodziewanie wyznanie Jacka. Musiałam w końcu coś powiedzieć, bo on czekał wyraźnie na odpowiedź, zapewne zakładając, że odpowiem mu tym samym. Musiał mieć taką nadzieję, w końcu po co inaczej by to mówił?
– Jack… Ty chyba oszalałeś – powiedziałam w końcu powoli, chociaż tak naprawdę wcale nie przemyślałam tych słów. Jack rzucił mi zaskoczone spojrzenie.
– Wiesz, Dorothy, miłość ma to do siebie, że zazwyczaj jest szaleństwem – prychnął. – Więc tak, chyba można tak powiedzieć. W końcu gdybym nie oszalał, na pewno bym się w tobie nie zakochał. Jesteś najbardziej problematyczną kobietą, jaką w życiu poznałem.
– Ach tak? Bardziej niż Annabelle? – Podniosłam brwi, ale zanim zdążył odpowiedzieć, wróciłam do tematu, dodając: – Jack, proszę. Czy możemy udać, że wcale tego nie powiedziałeś?
– Ale ja wcale nie chcę udawać! Dorothy! – Sięgnął po mnie, cofnęłam się więc o kolejny krok, ale mimo to chwycił mnie za ramię i ponownie do siebie przyciągnął. Serce podskoczyło mi do gardła, byłam pewna, że się nim udławię, jakoś jednak udało mi się odetchnąć. – O czym ty w ogóle mówisz?! Przecież ja właśnie powiedziałem, że cię kocham! Wiesz, ile mnie to kosztowało i ile to dla mnie znaczy, powiedzieć coś takiego kobiecie?!
Spojrzałam na niego z przestrachem. Twarz miał spokojną, ale w jego szarych oczach kotłowały się uczucia, których się bałam. Których wcale nie chciałam wywoływać. Przygryzłam wargę i spróbowałam wziąć się w garść, żeby odpowiedzieć wreszcie coś sensownego.
– Masz rację – powiedziałam w końcu powoli, z namysłem. Nie próbowałam już wyszarpnąć ręki, uznając, że jakoś wytrzymam ten jego palący dotyk. Nawet jeśli czułam się tak, jakbym miała od niego umrzeć. – Masz rację, przepraszam. Nie powinnam tego lekceważyć. Wiem, że to nie są czcze słowa, ale właśnie dlatego wolałabym, żebyśmy już do tego nie wracali. Nie chcę, żeby zrobiło się między nami niezręcznie.
Kiedy zamilkłam, w oczach Jacka pojawiło się niedowierzanie. Spuściłam wzrok, nie chcąc, by zobaczył, jak bardzo źle czułam się po tych słowach, skupiłam się więc na obserwacji jego dłoni, która zaciskała się mocno na moim przedramieniu. Bardzo mocno, aż zbielały mu kłykcie. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że sprawiał mi ból, a ja nie zamierzałam go w tamtej chwili uświadamiać.
– I to wszystko? – zapytał gniewnie. – To wszystko, co masz mi do powiedzenia?
– A co jeszcze chciałbyś usłyszeć?
– Na przykład co ty do mnie czujesz? – Po tych słowach znowu zaczęło mi grozić, że za chwilę dostanę ataku paniki. Przecież nie mogłam. Nie mogłam mu powiedzieć, nie utrzymałabym go na dystans, gdybym powiedziała mu prawdę! – Byłoby bardzo miło usłyszeć coś w odpowiedzi, bo wtedy nie miałbym wrażenia, że robię z siebie głupka, Dorothy.
Wyrwałam w końcu rękę i wyminęłam go, uważnie kontrolując odległość między nami. Chciałam po prostu od niego uciec, zamknąć się w swojej sypialni i więcej go nie słuchać, nie patrzeć na niego i nie czuć na sobie jego gniewnego wzroku, żebym nie musiała dłużej kontrolować swojej twarzy. Czułam się z tym okropnie. Czułam się okropnie sama ze sobą, z tymi słowami, które wypowiedziałam na głos i tymi, które zostawiłam dla siebie.
– Nie mam dla ciebie odpowiedzi, Jack – odparłam cicho, idąc w stronę drzwi. – Dlatego będzie lepiej, jeśli już pójdę.
Byłam już przy drzwiach, gdy oderwał się w końcu od podłogi i przebył pokój kilkoma susami, by w końcu sięgnąć nad moim ramieniem, zamknąć z trzaskiem drzwi, a następnie chwycić mnie za ramiona i odwrócić do siebie przodem. Wstrzymałam oddech, gdy oparłam się plecami o drewno, a jego ręce znalazły się nagle po obydwu stronach mojej głowy. Twarz Jacka była tak blisko, że mogłam bez trudu policzyć wszystkie jego zmarszczki. W jego oczach nadal widziałam gniew, a usta miał mocno zaciśnięte, podobnie zresztą jak zęby, sądząc po tym, jak drgał mu policzek. Zesztywniałam i zamarłam, bojąc się, że jeśli wyciągnę rękę i go dotknę – na przykład pogłaszczę po policzku, na co miałam wielką ochotę – to już się od niego nie oderwę.
Pretensje mogłam mieć tylko do siebie. W końcu to ja doprowadziłam Jacka do stanu ostateczności, co nie zdarzało mu się przecież często.
– Spójrz na mnie, Dorothy – zażądał, gdy znowu spuściłam wzrok. Niechętnie podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. – A teraz powiedz mi prosto w twarz, że mnie nie kochasz. Wtedy dam ci spokój.
Otworzyłam usta i zawahałam się, nadaremnie próbując uspokoić się poprzez liczenie przyspieszonych uderzeń serca. W ten sposób tylko się nakręcałam. No bo co niby miałam mu powiedzieć? Prawdę? Czy Jack był w stanie poznać, kiedy kłamałam?
– Ja nic do ciebie nie czuję, Jack – wymamrotałam w końcu z trudem. – Przepraszam…
Prześlizgnęłam się pod jego ramieniem i uciekłam z jego sypialni; tym razem nie próbował mnie zatrzymywać. Trudno powiedzieć, czy mi uwierzył, ale tak czy inaczej to zaprzeczenie musiało mu dać do myślenia. Ja na pewno zaczęłabym się zastanawiać, dlaczego ktoś zaprzecza rzeczom oczywistym, kłamiąc mi prosto w oczy.
Zatrzymałam się dopiero w mojej sypialni, opierając o drzwi, które za sobą zatrzasnęłam. Ze złością otarłam policzki z łez. I jeszcze płakałam przez własną głupotę!
Musiałam chyba kompletnie postradać rozum, żeby powiedzieć mu coś takiego…!
Niby wiedziałam, dlaczego to zrobiłam, mój rozum nawet przyjmował do wiadomości powody, dla których postanowiłam zataić prawdę, ale równocześnie czułam, że to było złe. Po prostu złe. W końcu teraz, kiedy już wiedziałam, że go kocham, miałam wrażenie, że to było oczywiste i że musiało się stać. Że tak powinno być.
Zasłoniłam oczy dłonią, nadaremnie usiłując wziąć się w garść. Pędzące myśli jednak wcale mi tego nie ułatwiały. Może i to, że się spotkaliśmy, było czystym przypadkiem, ale przecież i tak by do tego doszło. Gdyby Jack podjął w życiu inne decyzje, też musielibyśmy się poznać i pewnie też bym się w nim zakochała. Gdyby nigdy nie uciekł na Ziemię z kluczem, nadal mieszkałby w pałacu, a ja trafiłabym tam jeszcze jako dziecko. Niezależnie od naszych wyborów i tak mieliśmy się spotkać. Może tak po prostu miało być?
Nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie, ale skoro Czarownice wiedziały, że miałam je zabić, i rzeczywiście tak się stało? Skoro cała opowieść o Dorotce powstała na podstawie tych głupich wizji i tak wiele okazała się mieć wspólnego z prawdą? Czy to nie był znak, że pewne rzeczy w życiu po prostu powinny się zdarzyć? Na przykład że on po prostu powinien się we mnie zakochać, a ja po prostu powinnam z nim być?
Sama sobie wszystko utrudniałam. Zamiast pogodzić się z decyzją, którą podjęłam, rozgrzebywałam wszystko od nowa i próbowałam dojść do wniosku, czy inne rozwiązanie nie byłoby lepsze. A tak naprawdę chodziło o to, żebym samą siebie przekonała, że po prostu byłoby lepiej, gdybym wyznała mu, co do niego czułam. Problem w tym, że tak wcale nie byłoby lepiej.
Annabelle miała wiele wad, ale w tym jednym wypadku miała rację.
Wymyślił sobie, że musi cię chronić, i nie wie, kiedy przestać. A przez to sprzed nosa ucieknie mu całe życie, bo nawet się nie zorientuje, że kiedy już wrócisz do swojego świata, zostanie całkiem sam.
Przecież Jack nigdy w życiu nie wróciłby ze mną na Ziemię. Jego miejsce było w Oz… A moje było w Kansas albo w Nowym Jorku, w każdym razie nie tu. Lepiej było od razu to uciąć, bo to wszystko po prostu nie miało sensu.
Właśnie dlatego gdy następnego dnia rano zbieraliśmy się do odjazdu, napięcie pomiędzy nami było nie do zniesienia. Nick widział to gołym okiem, nie próbował jednak łagodzić sytuacji, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna. Przejął za to od Jacka przygotowanie do podróży klaczy, na której miałam jechać, i byłam mu wdzięczna, że zrobił to bez pytania i zbędnych komentarzy.
Wyruszyliśmy w drogę tuż po wschodzie słońca, także dlatego, że zmusiłam Nicholasa do wcześniejszego wstania, bo nie mogłam dłużej bezsennie leżeć w łóżku. Wedle tego, co mówił, powinniśmy jechać na zachód, a potem lekko na północ, jak dla mnie jednak mogliśmy jechać aż do piekła, ważne było, żeby wreszcie opuścić Miasto Portowe i zakończyć jak najszybciej tę podróż, którą Jack zamienił dla mnie w koszmar.
Słońce powoli wyłaniało się zza pagórków za naszymi plecami, gdy drogą prowadzącą od zachodniej bramy ruszyliśmy przed siebie, na spotkanie z moją mamą. Było mi niewygodnie i cały czas poprawiałam się w siodle, postanowiłam jednak nie narzekać na głos, choćby mnie miało to siodło przeciąć na pół. W milczeniu przyglądałam się Nicholasowi, który rozkładał na siodle mapę, próbując dojść do tego, w którym kierunku nas poprowadzić.
Krajobraz był bardzo ładny i pewnie zachwyciłabym się nim, gdybym tylko nie miała tak ponurego nastroju. Droga prowadziła przez zalesione pagórki, poprzecinane tu i ówdzie strumykami; momentami wspinała się dosyć ostro pod górę, by później spaść gwałtownie w dół a w całość łączyły ją niewielkie mosty poprzerzucane nad płynącymi w dole rzeczkami. Wokół było całkowicie pusto – wśród pagórków nie wyrosła ani jedna wioska, a na drodze też nie spotkaliśmy innych podróżnych, zapewne dlatego, że droga prowadziła właściwie nie wiadomo, dokąd.
Żeby przerwać niezręczną ciszę, która towarzyszyła nam od wyjazdu z Miasta Portowego, zapytałam w końcu Nicka, dokąd prowadziła ta droga. Odpowiedział z wyraźną ulgą, widać było, że chętnie przerwał milczenie.
– W zasadzie tą drogą można dojechać do Emerald City – wyjaśnił, osłaniając dłonią twarz przed słońcem, żeby zobaczyć trasę przed nami. – A przynajmniej kiedyś można było, gdy władze Emerald City utrzymywały jeszcze bliskie kontakty z Czarownicą z Południa i Miastem Portowym. Teraz ta część drogi, która prowadzi przez pustynię i dżunglę, prawdopodobnie całkiem zarosła. Ale do zamku Czarownicy z Południa powinniśmy dotrzeć, oczywiście o ile go znajdziemy… O–o.
Spojrzałam przed siebie, czyli w kierunku, w którym patrzył również Nick, i stwierdziłam, że dojechaliśmy do rozjazdu. Nasza droga rozwidlała się na dwie odnogi, jedna prowadziła lekko w lewo, a druga lekko w prawo, i trudno było stwierdzić, którą wybrać. Obydwie wyglądały tak samo, obydwie były równie szerokie i obydwie prowadziły między kolejne pagórki, ale jedna odchodziła bardziej na zachód, a druga bardziej na północny–zachód.
– I gdzie teraz? – zapytałam w przestrzeń. Nick raz jeszcze spojrzał w mapę, a na jego twarzy odmalowała się konsternacja.
– To jest dobre pytanie – mruknął.
– Jesteś przewodnikiem czy nie? – Po raz pierwszy od wyjazdu z miasta odezwał się Jack, a w jego głosie usłyszałam rozdrażnienie. – Dowiedz się!
– Dobra, spokojnie. – Nick rzucił Jackowi potępiające spojrzenie, jakby chcąc dać mu do zrozumienia, że nie powinien wyżywać się na mnie, jeśli to ja go zdenerwowałam. Wywróciłam oczami. – Nie mam tego rozwidlenia na mapie, ale kolejny punkt orientacyjny to most przy starej strażnicy. Pojadę kawałek prawą odnogą, zobaczę, czy znajdę ten most, a jeśli nie, to wrócę i sprawdzę lewą. Wy w tym czasie zróbcie sobie krótki postój.
Poczułam niepokój, który miał zapewne sporo wspólnego z faktem, że miałabym zostać sam na sam z Jackiem, wtedy jednak on odparł pospiesznie:
– Most i stara strażnica? Dobra, ja to sprawdzę. – Po czym, nie czekając na naszą odpowiedź, pogonił konia do galopu i zniknął w prawej odnodze, zostawiając nas samych.
Westchnęłam, po czym dość niezgrabnie zeskoczyłam z klaczy. Nick poszedł za moim przykładem, po czym obydwa konie przywiązał do drzewa przy drodze. Nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić; przez chwilę jeszcze przyglądałam się plecom Jacka, który oddalał się od nas w szybkim tempie, aż w końcu odwróciłam się, gdy zniknął za zakrętem, i usiadłam na trawie przy drodze, korzystając z okazji, by wyciągnąć nogi i wyprostować kości.
Nick usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem, rzucając mi lekko protekcjonalne spojrzenie.
– Pokłóciliście się, co? – zapytał tonem znawcy, który wie wszystko o życiu. Prychnęłam niecierpliwie i zrzuciłam jego ramię.
– Nic ci do tego – burknęłam, bo nie zamierzałam się spowiadać w gruncie rzeczy obcemu facetowi. Domyślnie pokiwał głową.
– O mnie, co?
– Nie bądź megalomanem – powiedziałam, dopiero po jego skonsternowanej minie dochodząc do wniosku, że chyba nie zrozumiał. – Nie zawsze musi chodzić o ciebie, Nick.
– Ale miałem wrażenie, że wczoraj Jack był o mnie zazdrosny. – Wzruszył ramionami, jakby wcale go to nie obeszło. – Myślałem, że robił ci potem wymówki o to nasze wyjście do miasta.
– Oczywiście, że robił, ale wcale nie o to chodziło. Raczej o to, że Jack ci nie ufa – odparłam wprost. – Słuchaj, Nick, nie wiem, co ty sobie o nas myślisz, ale my nie jesteśmy parą i nigdy nią nie będziemy. Jack nie ma prawa ani robić mi wymówek, ani być o mnie zazdrosny.
– Chyba nie do końca mu się to spodobało – roześmiał się. Odwróciłam głowę, próbując ukryć zniecierpliwienie. – Dee, mnie się wydaje, że jemu na tobie zależy. Masz rację, nie chodzi o mnie i niekoniecznie muszę wiedzieć, co między wami jest, bo słabo was znam, ale to widać, jak on na ciebie patrzy.
– No jak? – Pokręciłam głową, bo jakoś nie miałam ochoty o tym rozmawiać. Nick odparł jednak zaskakująco łagodnie:
– Jakby czekał, aż dasz mu znak, że i tobie na nim zależy. Chyba dlatego mnie nie lubi, bo widzi, że dobrze się dogadujemy.
– Nick, ja… – urwałam, spojrzałam na niego spod rzęs i po chwili postanowiłam powiedzieć jednak chociaż część prawdy. – To nie ma znaczenia, czy mnie na nim zależy. Wrócę na Ziemię, kiedy tylko znajdziemy Czarownicę z Południa, a Jack nie pójdzie za mną. Tak będzie lepiej dla nas obojga, jeśli on nigdy nie dowie się, co do niego czuję.
Domyślne spojrzenie Nicka podpowiedziało mi, że może jednak powiedziałam ciut za dużo. Nie zamierzałam jednak cofać tych słów, bo dobrze było wreszcie komuś to powiedzieć – w Oz nie cierpiałam na nadmiar przyjaciół i naprawdę brakowało mi osoby, której mogłabym opowiedzieć o wszystkim i zwrócić się po radę. Nick może nie był do tego najwłaściwszą osobą, ale to było lepsze niż nic.
– Kurczę, jednak szkoda, że on tego nie wie – odparł po chwili zastanowienia. Posłałam mu pytające spojrzenie.
– Czego?
– Że tak bardzo go kochasz.
– Co takiego?! – krzyknęłam, odsuwając się od niego nieco. – A skąd ci się to wzięło?!
– Ukrywasz to przed nim i trzymasz go na dystans, żeby go nie zranić – wyjaśnił, ponownie wzruszając ramionami, bo przecież mnie nie musiał tego tłumaczyć, jak o tym doskonale wiedziałam. – Cierpisz, ale robisz to dla niego. To głupie i naiwne, Dee, ale to też dowód, że bardzo go kochasz.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, usłyszeliśmy przybliżający się z każdą chwilą tętent końskich kopyt i w niecałą minutę później Jack pojawił się przed nami, gwałtownie zatrzymując konia w miejscu, na środku drogi. Klacz zatańczyła w miejscu, niezadowolona z tak nagle przerwanego biegu, poza tym jednak nie zrobiła nic, a ja znowu byłam pod wrażeniem jego umiejętności jeździeckich. Ja cieszyłam się, jeśli udało mi się przejechać kolejny odcinek trasy bez spadnięcia z siodła!
Włosy Jacka były zmierzwione od pędu, a twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Miałam wrażenie, że coś zapaliło się na moment w jego oczach, gdy spojrzał na mnie przelotnie, szybko jednak spuściłam wzrok w obawie, że serce w końcu pęknie mi na pół.
Czy w ogóle był sens zabezpieczać się przed rozstaniem z nim, skoro już teraz czułam się bez niego tak źle, jakby ktoś wbił mi szpikulec do lodu prosto w serce? Czy może raczej Nick miał rację i bardziej chodziło mi o to, żeby chronić przed tym jego?
A może mogłoby boleć jeszcze bardziej, gdybym zdążyła się przyzwyczaić do Jacka zajmującego ważne miejsce w moim życiu?
– Most jest, ale mamy problem – powiedział Jack spokojnie, zeskakując z klaczy i chwytając w jedną dłoń jej wodze. Nick czym prędzej wstał z pobocza i podał mi rękę, której skwapliwie się chwyciłam, żeby też się podnieść. Otrzepałam spodnie i dopiero wtedy odważyłam się ponownie spojrzeć na Jacka, którego spojrzenie jednak utkwione było w Nicholasie. – To znaczy, są resztki mostu. Nie przejedziemy nimi, a strumienia też nie przekroczymy, bo płynie stromym wąwozem. I co teraz?
– Pojedziemy tam – odparł Nick bez namysłu, po czym ruszył w stronę stojących z boku drogi wierzchowców. – Najwyżej zrobimy przymusowy postój, może nocleg przy drodze. A w międzyczasie zbuduję nam przejście przez most.
– Będziesz umiał? – Rzuciłam mu powątpiewające spojrzenie. Nick prychnął lekceważąco.
– Kochanie, zapominasz, że z zawodu jestem drwalem. Dajcie mi dwie godzinki.
Kiedy w jakiś kwadrans później dojechaliśmy do zawalonego mostu, uszło ze mnie całe powietrze. Po słowach Jacka uznałam, że most miał liczyć maksymalnie kilka jardów, a strumyk biegnący dołem był dosyć wąski. Okazało się jednak, że nic bardziej mylnego: most był naprawdę szeroki i zawaliła się większa część przęseł z obydwu jego stron, a dołem, w głębokim wąwozie, wartkim potokiem płynął równie szeroki strumień. Całość absolutnie nie wyglądała tak, jakby można ją było naprawić w dwie godziny.
Nick chyba też tak pomyślał, bo po chwili milczenia powiedział niepewnie:
– No, może trzy.

***

Noc zastała nas nad niemalże wykończonym już mostem. Nicholas z Jackiem pracowali pół dnia, próbując przywrócić go do stanu używalności; na pytanie, czy nie moglibyśmy po prostu znaleźć innej drogi, zapewne obaj zgodnie prychnęliby z lekceważeniem, gdyby nie fakt, że Jack nadal traktował mnie jak powietrze. Nick jednak tak właśnie zrobił, a dopiero potem wyjaśnił mi, że tu, na Południu, mosty nie trafiają się co milę.
– Wygląda na to, że zarwał się niedawno – orzekł, oglądając uważnie resztki mostu. – Ale pewności nie mam, a ostatnio niedużo podróżnych tędy przejeżdża. Żeby ominąć ten most, musielibyśmy nadrobić pewnie z tydzień drogi. Lepiej spędzić jedno popołudnie na naprawie, Dee, uwierz mi.
Miałam wrażenie, że Jack krzywił się za każdym razem, gdy Nicholas mówił do mnie „Dee” albo „kochanie”, pewności jednak nie miałam i nie chciałam jej zyskiwać, bo miałam serdecznie dość poważnych rozmów z Jackiem. To dzięki nim znajdowaliśmy się obecnie w takiej sytuacji. Gdyby nie ta poważna rozmowa, stosunki między nami nadal mogłyby być dobre i może udałoby mi się opuścić Oz bez konieczności kłamania mu prosto w oczy, że nic do niego nie czuję.
Z drugiej strony, wtedy nie usłyszałabym od niego, że mnie kocha, nie byłam więc już taka pewna, czy to byłoby dobre wyjście. Mimo wszystko robiło mi się cieplej na sercu na wspomnienie tych słów.
W innej sytuacji skakałabym ze szczęścia, że on mnie kochał. Gdyby tak wiele nas nie różniło, gdybym nie miałam wracać do swojego świata i nie miała w perspektywie rozłąki z nim na zawsze, byłabym po tych słowach naprawdę szczęśliwa. Jednak w tej sytuacji widziałam w nich tylko kolejny problem. Problem, z którym, w przeciwieństwie do innych moich problemów, zupełnie nie wiedziałam, jak sobie poradzić. Nie miałam doświadczenia w miłości.
Tej nocy znowu niewiele spałam, dlatego kiedy następnego ranka wyruszyliśmy w dalszą drogę, byłam w nienajlepszym stanie. Jackowi i Nicholasowi udało się zbudować w miarę solidny most, po którym mogliśmy przejechać, także dalsza droga stanęła przed nami otworem. Miałam wprawdzie pewne obawy, powoli przejeżdżając przez most i słuchając skrzypienia belek, odetchnęłam więc z ulgą, kiedy udało nam się bezpiecznie przejechać na drugą stronę.
W miarę jak jechaliśmy dalej drogą, pagórki robiły się coraz wyższe, a porastające je lasy coraz gęstsze, aż w końcu wjechaliśmy w jeden z nich, a droga zwężyła się widocznie. Nick prowadził nas jednak pewnie i nie odważyłam się zapytać, czy był już w tych okolicach, czy po prostu tak dobrze orientował się w mapie. Ten las, w który wjechaliśmy, był znacznie przyjemniejszy od poprzedniego, oddzielającego Kraj Winków od Kraju Kwadlingów: śpiewały w nim ptaki, a raz czy dwa lis przebiegł nam przez drogę, co oznaczało, że toczyło się w nim normalne życie i najprawdopodobniej nie był on zamieszkały przez olbrzymie pająki i świadome drzewa. Była to dla mnie spora ulga.
Późnym popołudniem las przerzedził się, a my wyjechaliśmy na kolejny pagórek, obrośnięty wysoką trawą. Wokół nas znajdowało się ich sporo, niektóre niemalże całkiem gołe, a inne porośnięte wysokimi lasami; gdy wytężyłam wzrok, wydało mi się, że widziałam coś pomiędzy szczytami, coś, co niewątpliwie przypominało ostro zakończony szczyt wieży.
– Widzicie to? – Nie zwalniając kroku konia, wskazałam Jackowi i Nicholasowi odpowiedni kierunek. Jack tylko spojrzał, po czym pokręcił głową, Nick natomiast połaskawił się udzielić mi odpowiedzi.
– Nic tam nie ma, Dee – usłyszałam ku mojemu zdziwieniu. – Co zobaczyłaś?
Raz jeszcze spojrzałam w stronę wierzchołków, między którymi dostrzegłam wieżę, ponieważ jednak zdążyliśmy w międzyczasie przejechać kawałek drogą, zmienił mi się punkt widzenia i miejsce, które mnie interesowało, zostało zasłonięte porośniętym lasem szczytem kolejnego pagórka. Wzruszyłam ramionami.
– Nic, chyba mi się wydawało – mruknęłam, chociaż byłam niemalże pewna, że mi się nie wydawało.
Jakieś pół godziny później to wrażenie się powtórzyło. Tym razem od razu powiedziałam im, że między drzewami dostrzegłam zamkową wieżę, obydwaj jednak pokręcili głowami i przyjrzeli mi się z niepokojem.
– Naprawdę tego nie widzicie? – zapytałam z niedowierzaniem. – Przecież… przecież stoi tam!
– Dee, coś ci się wydaje – mruknął nieprzekonany Nick. – Tam nic nie ma. Pewnie któryś wierzchołek drzewa wygląda jak…
– Idioci – mruknęłam, przerywając mu, po czym przyspieszyłam chód klaczy, żeby się przed nich wysforować. Nie miałam ochoty patrzeć na te ich zaniepokojone twarze, bo przecież nie było po temu żadnego powodu! Jeśli ktoś tu się powinien niepokoić, to tylko ja, zastanawiając się, co z nimi było nie tak! Mieli aż tak zły wzrok?
Przecież byłam pewna tego, co widziałam.
Wkrótce potem znowu wjechaliśmy w las, nie miałam już więcej okazji do kłótni z nimi, droga jednak skręcała lekko w prawo, wyraźnie w stronę miejsca, gdzie między wierzchołkami drzew widziałam zamkową wieżę. To nie mógł być przypadek! Nie rozumiałam tylko, jakim cudem żaden z nich niczego nie zauważył. Przecież zamkowa wieża to nie igła!
Jakiś czas później las skończył się gwałtownie stromą skarpą, z której rozpościerał się bardzo dobry widok na całą okolicę. Poniżej, pod skarpą, na której się znajdowaliśmy, dalej ścielił się iglasty las, ciągnący się daleko, daleko przed nami; cały teren był mocno pofałdowany, tworząc kolejne wzniesienia i doliny. A na horyzoncie wprost przed nami, na jednym z większych wzniesień, pysznił się w słońcu sporych rozmiarów zamek.
Z tej odległości nie widziałam go dokładnie, wyglądał jednak majestatycznie z tymi strzelistymi wieżami i skrzydłami wysokimi na kilka pięter. Całość otoczona była murem wykonanym z jasnego materiału, jak i reszta zamku, częściowo otoczonym przez okoliczne drzewa. No proszę, a dziwiłam się, że Emerald City znajdowało się na takim odludziu. W porównaniu z zamkiem Czarownicy z Południa Emerald City znajdowało się w samym środku cywilizacji!
– I dokąd teraz? – zapytał Jack, wyciągając szyję, by spojrzeć w dół skarpy. Wyczekująco zerknęłam na Nicholasa, który uważnie studiował mapę.
– Gdzieś tutaj powinno być zejście – odparł po chwili, po czym również zaczął się rozglądać dookoła. – Strome, ale możliwe do przejścia, jeśli poprowadzimy konie. Jeśli znajdziemy zejście, znajdziemy też dalszą drogę, powinna poprowadzić nas dalej w kierunku zachodnio–północnym.
– Chyba nie potrzebujemy już drogi ani mapy? – prychnęłam, na co obaj wyjątkowo zgodnie zmarszczyli brwi.
– Owszem, potrzebujemy, jeśli nie chcemy zgubić się w tym lesie, Dorothy – odpowiedział Jack i to były pierwsze słowa, które od wyjazdu z Miasta Portowego wypowiedział bezpośrednio do mnie. Spojrzałam na niego jak na idiotę.
– A stojący przed tobą zamek nie wystarczy, żeby znaleźć drogę?
– Jaki zamek? – zapytali obaj chórem, znowu tak zgodnie, że miałam ochotę na jakiś zgryźliwy komentarz. Powstrzymałam się jednak, zamiast tego spojrzałam powoli przed siebie, na zamek Czarownicy z Południa, którego błyszczące dachy odbijały popołudniowe światło słoneczne, tworząc wesołe refleksy, a potem z powrotem przeniosłam wzrok na moich towarzyszy. Ponieważ nadal nie rozumieli, wyciągnęłam rękę i dobitnie wskazałam palcem kierunek.
– Tamten. Zamek. Czarownicy. Który. Stoi. Przed. Nami. – Oddzielałam każde słowo kropką, żeby pomóc im zrozumieć. Wyglądało jednak na to, że nic to nie dało. Obydwaj spojrzeli w stronę, która wskazywałam, a potem z powrotem na mnie; z oczu Jacka wyczytałam politowanie, na twarzy Nicholasa natomiast malowała się mieszanka uczuć, która miała zapewne oznaczać, że drwal bardzo nie chciał powiedzieć czegoś, co mogłoby mnie obrazić.
– Dee… Tam nie ma żadnego zamku – usłyszałam w końcu, a Nick powiedział to bardzo ostrożnie, jakby w obawie, że się obrażę czy coś. Raz jeszcze pospiesznie spojrzałam w tamtą stronę.
Zamek, oczywiście, nadal stał na swoim miejscu.
Parsknęłam nerwowym śmiechem.
– Bardzo dobre, naprawdę. A teraz przestańcie się zgrywać i jedźmy już tam, może zdążymy, zanim zrobi się ciemno.
Milczenie z ich strony dobitnie przekonało mnie, że oni wcale się nie zgrywali. Naprawdę tego nie widzieli.
Wpatrzyłam się uparcie w stojący na wzniesieniu zamek, który widziałam bardzo dokładnie, jak na dłoni. Nic mi się przecież nie wydawało. Nie miałam omamów, nie byłam jakaś nienormalna. Naprawdę go widziałam. On rzeczywiście tam był, stał wśród tych lasów, przecież sobie tego nie wymyśliłam!
A oni tego nie widzieli.
– Ja go naprawdę widzę – zirytowałam się w końcu, gdy nadal patrzyli na mnie niepewnie. – Stoi tam, przed nami! No przecież mi się nie wydaje! To na pewno zamek Czarownicy z Południa, bo nie sądzę, żeby było ich tu dużo więcej, rozsianych po okolicy!
Nicholas i Jack wymienili spojrzenia, co bardzo mi się nie spodobało. Jakby zastanawiali się między sobą, co zrobić z tą biedną, bredzącą idiotką. A potem Nick odwrócił się do mnie i niespodziewanie zawyrokował:
– Chyba dzieje się tutaj coś, czego nie rozumiem. Może powiecie mi jednak całą prawdę, co?

17 komentarzy:

  1. Kale jestem zła. Az slow mi brakuje, niech dorothy odda ktoś jej mózg, bo widac, ze brakuje jej tego narządu... A tak Coe prosiłam,zeby nie było w tej kwestii kłamstw. Ciekaw, czy Jack jej uwierzył, sama nie wiem,c byłoby lepszE... Jestem tak zła na dziewczynę, ze nawet ne ma, siły zastanawiac sie, czemu tylko ona widzi ten zamek. Po prostu zżera mnie wsciekłość. CHOLERA! Ale rozdział genialny, skoro wzbudza tył emocji. Moze nick cos powie Jackowi? Liczę na to xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nick to może nie, ale... Dorothy szybko zmieni zdanie, bo z różnych względów też uzna, że jej kłamstwa nie są okej, spokojnie;) wiem, że prosiłas, ale tutaj raczej nie mogło być inaczej xd

      A co do Jacka... Sądzę, że raczej nie uwierzył;)

      Usuń
  2. Lubię Nicka. Spoko gośc, przyda się Dee w Oz, bo w końcu musi mieć jakiś przyjaciół oprócz faceta, do którego robi maslane oczy. Będą się teraz mu tłumaczyć z Jackiem...
    Szczerze mówiąc to było do przewidzenia, ale i tak jestem wkurzona na Dorothy. chociaż spodziewałam się, że nie wyzna mu miłości raczej z bardziej egoistycznych powodów, albo wmówi sobie, że za krótko się znają, czy inne pierdoły. Przynajmniej jest szczera sama ze sobą, a to dobrze, bo zazwyczaj męczy mnie gdy bohaterki nawet nie zdają sobie sprawy ze swoich uczuć lub je bagatelizują. to znaczy Dee też to trochę robi, ale z innym efektem... okej, ten komentarz zaczyna się robić powoli bez sensu. :D
    Strasznie mnie zaintrygowała zapowiedź i już nie mogę się doczekać!
    Tak jak w komentarzu liczę na to, że może Nick - wujek dobra rada pogada sobie "po męsku" z Jackiem, tak jak wcześniej z Dorothy...
    Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano będą:) też lubię Nicka, Nick jest w porządku;)

      No z egoistycznych też - w końcu Dee nie chce się przyzwyczaić do Jacka, żeby potem bardziej jej nie bolało, gdy będzie musiała wracać na Ziemię. Ale również z jego powodu, to fakt. Trudno byłoby udawać przed sobą, że wcale go nie kocha, skoro już zdaje sobie sprawę, że tak jest;)

      No to tylko mam nadzieję, że nie rozczaruję XD

      Oj, nie liczyłabym na to specjalnie... Nick jednak za słabo ich zna, żeby się w to mieszać;)

      Całuję!

      Usuń
  3. Tak, mam chęć cię zabić za reakcję Dorothy. :((((
    No, kurczak, na ogół lubię Dee i jej charakter, ale w tym rozdziale mnie wkurzyła. Dla mnie to jest takie zachowanie z podstawówki - kocha Jacka, nie chce mu tego powiedzieć, a kiedy on jej to powie, to mówi, że nic do niego nie czuje?! WTF? Dobra, przepraszam za to uniesienie.
    Ale serio. Grrr, wkurzyłaś mnie, Dee.
    Może pominę resztę rzeczy, które chcę wykrzyczeć, i przejdę dalej.
    Jestem ciekawa, jak przyjmie ich wszystkich jej matka (i czy w ogóle przyjmie).
    "(...) gdy wytężyłam wzrok, wydało mi się, że widziałam coś pomiędzy szczytami, coś, co niewątpliwie przypominało ostro zakończony szczyt wieży.
    – Widzicie to? – Nie zwalniając kroku konia, wskazałam Jackowi i Nicholasowi odpowiedni kierunek. Jack tylko spojrzał, po czym pokręcił głową, Nick natomiast połaskawił się udzielić mi odpowiedzi.
    – Nic tam nie ma, Dee – usłyszałam ku mojemu zdziwieniu" - pewnie nie tylko ja od razu się domyśliłam, że zamek jest niewidzialny. :)
    Przyznam, że boję się trochę tego, co może być w następnym rozdziale, ale mam nadzieję, że najwięcej Dorothy i Jacka (nadzieja matką głupich!). Jak już napisałaś to wyznanie miłości i wszystko się rozkręciło, to już nie mogę się skupić na czymś innym. A świadomość, że masz kilkanaście rozdziałów skończonych, nieopublikowanych w zanadrzu wcale nie ułatwia mi sprawy. :( Mam ochotę do ciebie przyjechać i zabrać ci laptopa, choć nie wiem, czy powinnam ci to pisać.
    Tak czy siak, jak zwykle czekam do soboty, bo wtedy będzie też nareszcie rozdział na CS.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Dlaczego nikt nie chce zauważyć, że reakcja Dorothy naprawdę była usprawiedliwiona? Xd to przecież proste: ona wraca na Ziemię, więc nie chce się wplatywac w nic, co mogłoby jej złamać serce. Poza tym, należy jeszcze pamiętać, że według Glorii Dorothy ma zginąć przez Jacka;) no, ale rozumiem, że zwycięża chęć zobaczenia ich happy endu xd

      No, oni też wkrótce do tego dojdą xd

      Haha, dowód, że powinnam zostać przy romansach xdd ale nie, skąd, to o laptopie jest naprawdę bardzo sympatyczne, cieszy mnie, że ktoś tak reaguje na moją tfurczość ;) o, a w tym rozdziale na CS też się będzie działooo...^^

      Całuję!

      Usuń
  4. A ja po tym rozdziale uważam, że Dorothy jest zwyczajnie śmieszna, bo ona tak psioczy na Annabelle, że jest taka i owaka, ale Annabelle nigdy - przynajmniej dla mnie - nie była tak irytująca jak w tej chwili Dorothy. Jasne, wydała Jacka w Emerald City, ale nie złamała mu serca. Ja rozumiem, że to jest twoja główna bohaterka i czujesz do niej sentyment i zawsze ją będziesz bronić, ale ona jest zwyczajnie głupia, zwłaszcza że kilka rozdziałów temu, gdy była przekonana, że zginie, myślała tylko o tym, żeby powiedzieć Jackowi, że go kocha, a jak ma na to idealną okazję, to patrzy mu prosto w oczy i kłamie. Na pewno ją to sporo kosztowało, bo kogo by nie kosztowało, ale to zabrzmiało tak... dyplomatycznie. Jakby ona zbywała nachalnego adoratora, a to przecież Jack, który normalnie by się na takie wyznanie nie odważył. Ciekawe, czy jej byłoby miło, jakby zebrała się na powiedzenie mu tych dwóch słów, a on by jej tak po prostu powiedział, że nie czuje tego samego.

    Nie wierzę w tę bujdę Dorothy, że skłamała, bo nie ma z Jackiem żadnej perspektywy. Ona ciągle myśli, że jak znajdzie mamę, to wróci do swojego świata, ale terotetycznie wciąż jest w Oz, więc co jej szkodzi? Zanim to nastąpi, to mogła wykorzystać te chwile z Jackiem, spędzić jakoś miło czas przed rozłąką, a nuż by doszli do jakiegoś porozumienia. Dorothy z góry zakłada, że nie chce zostawać w Oz i z góry decyduje za Jacka, że ten nie będzie chciał z nią wrócić na Ziemię. Trochę to z jej strony ignoranckie, bo ona nigdy go nie zapytała, czego on tak właściwie chce. Nick też dowalił, że zrobiła to, bo go tak bardzo kocha i nie chce go zranić... On przecież jest świadomy tego, że ona chce wrócić na Ziemię, a mimo to odważył się jej wyznać swoje uczucia, więc jednak jest gotowy się poświęcić, nie?

    A ta przepowiednia, że niby Dorothy ma zginąć z rąk Jacka... W sumie wszystkie się spełniły, które do tej pory zostały ujawnione, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Poza tym to gadanie Glorii to może być zwyczajne matczyne gadanie. A z tym zamkiem to sądzę, że Dorothy go widziała a Jack i Nick nie, bo, cóż, Dorothy jest córką Glorii. Ciekawi mnie więc, jakim cudem Jack i Nick weszli do tego zamku (swoją drogą, w zapowiedzi ciągle powtarzasz słowa "sąsiednie pomieszczenie" XDDD)

    Jak dotąd wszystko mi się podoba, akcja jest dobrze prowadzona, wątek miłosny Dorothy i Jacka również, ale ten rozdział jednak coś popsuł. Nie mówię, że spodziewam się happy endu, tego, że Dorothy rzuci mu się na szyję i że oczekiwałam innej reakcji, tzn. że skończyłoby się to jakimś pocałunkiem czy coś. Sądziłam jednak, że Dorothy okaże się mądrzejsza. Jak jeszcze raz powie coś złego na Annabelle, to mnie krew zaleje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, epistoła dla potępienia zachowania Dorothy XD podobało mi się;)

      Nie no, spoko, owszem, Dorothy to moja główna bohaterka, ale to nie znaczy, że zawsze będę jej bronić. Owszem, nadal uważam, że jakieś tam powody Dee miała, żeby zareagować tak, a nie inaczej, ale równocześnie wiem też, że ja na jej miejscu nigdy bym tak nie postąpiła;) bo owszem, niepowiedzenie prawdy Jackowi było nie fair choćby z tego powodu, że nie pozwoliła mu decydować za siebie, tylko z góry założyła, że Jack zachowa się tak, a nie inaczej. Pod tym względem mogę Cię chyba uspokoić - Dorothy wkrótce zmieni zdanie;) oczywiście nie tak po prostu, tylko pod wpływem pewnej osoby, która, jak się okaże, kłamała jak najęta "dla dobra innych" właśnie, a oczywiście jak zwykle wyszedł z tego pasztet, ale jednak. Jeśli jednak liczysz na prędki happy end - nic z tego, na to trzeba jeszcze poczekać, z różnych względów xd również dlatego, że specjalnie to przeciągam, wiem i zdaję sobie z tego sprawę, ale to dlatego, że mam obmyślony ten pierwszy pocałunek i w mojej głowie miało to nastąpić szybciej - a wyszło jak zwykle xdd

      Dzięki za wytknięcie mi tego, na pewno przyjrzę się temu fragmentowi;)

      Ale Dorothy naprawdę umrze przez Jacka. Dlaczego nikt z Was nie chce wierzyć słowom Glorii? xDD

      Mam nadzieję, że mimo wszystko się do SEC nie zraziłaś;)

      Całuję!

      Usuń
  5. Związana przeznaczeniem? Powinnam bać się nadrabiać...? ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to bardziej coś, co wpadło mi do głowy po zaplanowaniu kolejnych rozdziałów, włącznie z końcowymi, chociaż nadal szukam odpowiedniego tytułu^^

      Usuń
  6. Myślałam, że pojawił się nowy blog...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, twarda jestem i najpierw dokańczam te, które mam zaczęte;) tylko tytuł zmieniłam, bo tamten średni był, a co do tego to się jeszcze zastanowię...

      Usuń
    2. Jak tak twarda nie jestem. W wakacje zaczęłam pisać dwa opowiadania. Teraz mam zamiar pisać kolejne.

      Usuń
    3. Ale publikować będę jedno :)

      Usuń
    4. No to życzę weny i determinacji, by przy tym jednym pozostać;)

      Usuń
    5. Zobaczymy jak będzie,. Do głowy wpadł mi nowy pomysł :-)

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.