Miasto Portowe zostało wybudowane na skałach
wiszących nad zatoką, w której do morza uchodziła rzeka, ta sama, którą
podróżowaliśmy przez pewien czas z Emerald City z załogą Noah na jego Tornadzie. Położenie miasta było
malownicze, ale mało praktyczne. Ze wszystkich stron oprócz strony morskiej
miasto otoczone było wysokim, wykonanym z jasnego kamienia murem, w którym
znajdowały się trzy bramy wychodzące na trzy strony świata – zachód, wschód i
północ. My weszliśmy do miasta przez wschodnią bramę, a na wejściu na szczęście
nikt nas nie zatrzymywał, nie jak w Emerald City.
– To kto właściwie rządzi tutaj, na Południu,
skoro Czarownicy z Południa od dłuższego czasu nikt nie widział i nie wiadomo,
co się z nią dzieje? – zagadnęłam w pewnej chwili Nicka, gdy ruszyliśmy
wreszcie ulicą prowadzącą do centrum miasta. Nadal byłam kompletnie przemoczona
i chyba tylko dlatego strażnicy dziwnie przyglądali się mnie i Nickowi, gdy
mijaliśmy bramę.
– Teoretycznie Czarnoksiężnik – odpowiedział,
schodząc z chodnika na ulicę, bo przecież nadal prowadził za wodze swoją klacz.
– Ale w praktyce stąd do Emerald City jest kawał drogi, w dodatku niewiele
istnieje przejezdnych dróg, a najkrótsza z nich wiedzie przez las, w którym o
mało nie zginęliście, więc… Nie jest mu łatwo zarządzać Południem z takiej
odległości. Część obowiązków oddał więc namiestnikowi Miasta Portowego i w
praktyce to on rządzi na Południu.
– To jakiś porządny człowiek?
– Słyszałem, że ma swoje dziwactwa – wtrącił
Jack, idący po mojej lewej stronie. – I chyba jest już dość posunięty w latach.
– A któż z nas nie ma swoich dziwactw? –
Nicholasa najwyraźniej zirytowały słowa Jacka, bo jego ton stał się nieco
ostrzejszy. – Ja tam o nim złego słowa nie powiem. Południe pod jego rządami
rozkwitło i jest chyba najbogatszą częścią całego Oz. Jeśli tylko jego
charakter nie wpływa na jego obowiązki, a tak nie jest, to nie obchodzi mnie,
co robi poza pracą.
Miasto Portowe różniło się nieco od tych, które
dotąd miałam okazję zobaczyć, co wynikało głównie z warunków naturalnych, jakie
towarzyszyły jego zabudowie. Przez pewien czas szliśmy ulicą, na którą cień
rzucały wyrastające z prawej strony skały. Przybudowano do nich wysokie,
strzeliste domy, które wyglądały, jakby były jakąś naturalną formacją, rodzajem
narośli na skale. Wszystkie domy budowano z tego jasnego kamienia, z którego
wykonano również mury obronne miasta – najwyraźniej był to w tej okolicy
najłatwiejszy do pozyskania surowiec.
W końcu jednak wyszliśmy z cienia skał i
dotarliśmy do centrum miasta, gdzie aż roiło się od ludzi. Budynki nadal były
tu wysokie, smukłe, jakby chciano jak najlepiej wykorzystać niewielką
powierzchnię miasta. Nawet ludzie nosili się tu trochę inaczej – dużo więcej
widziałam kobiet w szerokich, przewiewnych spodniach, podobnych do tych, które
sama na sobie miałam (tylko że moje nie rozwiewały się tak na wietrze, bo nadal
były mokre) i haftowanych bluzkach lub koszulach. Pogoda w mieście była, jak
dla mnie, cudowna: było bardzo ciepło, słońce nadal grzało mocno, ale upał
łagodził chłodny wiatr, wiejący znad morza. Oprócz gwaru rozmów wszędzie słychać
było też mewy, które krążyły nad miastem, koncentrując się zwłaszcza w okolicy
targu rybnego.
Centrum miasta składało się z wysokiej,
strzelistej, majestatycznej świątyni, za którą rozpościerał się całkiem spory
plac. Wokół niego pootwierano najprzeróżniejsze sklepy, których mnóstwo było
również na szerokiej, głównej ulicy przecinającej plac i prowadzącej ze wschodu
na zachód, a także na jej odnodze odchodzącej w kierunku południowym, zapewne
prosto do portu i nad morze. Jeszcze w żadnym mieście w Oz nie widziałam tylu
sklepów i straganów. Przestałam się dziwić, dlaczego Kwadlingów nazywano
narodem najlepszych kupców i handlarzy – oto miałam przed oczami najlepszy
dowód na to, że Miasto Portowe rzeczywiście stanowiło centrum handlu w Oz.
Najbardziej zaciekawiły mnie, oczywiście, jak to
typową kobietę, stragany i sklepy z biżuterią. Okazało się, że w Mieście
Portowym sprzedawano nie tylko mnóstwo biżuterii ze szmaragdami, ale również
bardzo dużo bursztynów, które uwielbiałam. Przyjrzałam im się tylko pobieżnie,
bo Nicholas i Jack ciągnęli mnie w dalszą drogę, zaintrygowało mnie jednak
tamtejsze zdobnictwo. Ta biżuteria niby była podobna do naszej, ziemskiej – na
straganach tak samo jak i u nas sprzedawano naszyjniki, pierścionki i
bransolety – ale jednak coś w ornamentach, stylistyce i proporcjach mówiło mi
dobitnie, że te ozdoby po prostu nie pochodziły z Ziemi. Przyglądałam się temu
z fascynacją, póki mnie nie odciągnęli, wyjątkowo zgodnie stwierdzając
zgryźliwie, że byłoby dobrze, gdybyśmy dotarli do zajazdu przed zmrokiem.
Na nocleg wybraliśmy zajazd, który Nick dobrze
znał i nam zarekomendował. Przed nim znajdowało się coś w rodzaju stajni, w
której Nick mógł zostawić swoją klacz, wnętrze zaś było urządzone prosto, ale
czysto i schludnie. Dostaliśmy osobne pokoje, niewielkie, z niedużą ilością
mebli – w moim znajdowało się łóżko, kufer i dwa krzesła przy stoliku pod oknem
wychodzącym na podwórze – i praktycznie bez ozdób, ale mimo to przyjemne i
przytulne. A może to tylko mnie się tak wydawało po ostatnich nocach,
spędzonych w spartańskich warunkach.
Mogłam się wreszcie wykąpać, zmyć z siebie
słoną, morską wodę i wymienić ubrania na nieco mniej praktyczną sukienkę,
kupioną w Emerald City – uznałam jednak, że w mieście i tak nie miało to
znaczenia, a spodnie i koszulę musiałam mieć przecież czyste na dalszą drogę do
zamku mamy. Pozwoliłam sobie trochę odpocząć, bo nie ukrywałam, że z ulgą
przyjęłam dotarcie wreszcie do miejsca, w którym mogliśmy się choć na chwilę
zatrzymać i nie oglądać wiecznie za siebie, nie zamierzałam jednak spędzać
całego dnia w pokoju. Było już dość późno, gdy wyszłam na korytarz i zapukałam
do sąsiednich drzwi, do pokoju, który zajmował Jack.
– Dorothy? – Drzwi po drugiej stronie mojego
pokoju otworzyły się i pojawiła się w nich twarz Nicholasa. Włosy miał jeszcze
wilgotne, co oznaczało, że niedawno brał kąpiel. – Jacka nie ma, wyszedł jakiś
czas temu na miasto. Mówił coś o kupnie koni dla was.
– I wyszedł beze mnie? – Nie zamierzałam ukrywać
rozczarowania, które poczułam w tamtym momencie. – Przecież chciałam chociaż
trochę zobaczyć miasto!
– Chyba myślał, że śpisz i nie chciał cię
budzić. – Wyglądało na to, że Nick tłumaczył go tylko po to, żebym się nie
wściekała. Po namyśle machnęłam więc ręką.
– Trudno, pójdę sama.
– Nie! Zaczekaj. – Zamknął na moment drzwi,
podejrzewałam, że aby dokończyć ubieranie się, po czym ponownie je otworzył,
tym razem szerzej, i wyszedł na korytarz, poprawiając koszulę, którą
pospiesznie wciskał do spodni. – Pójdę z tobą. I tak muszę kupić jakąś porządną
mapę, to przy okazji mogę cię trochę oprowadzić. Wolałbym, żebyś nie wychodziła
na miasto sama. Nie znasz tutejszych zwyczajów, a jeszcze mogłabyś się gdzieś
zgubić.
Podniosłam brwi, próbując zmusić go do
rozszerzenia wypowiedzi odnośnie do tych „tutejszych zwyczajów” – ostatecznie
jakie one tu były, że mogłoby mi to w jakikolwiek sposób zagrozić? – ponieważ
jednak Nick nic więcej nie powiedział, wyraźnie czekając na moją odpowiedź, w
końcu wzruszyłam ramionami i spróbowałam przybrać nieco przyjaźniejszy wyraz
twarzy. Nie bardzo mi się udało, sądząc po jego niepewnej minie.
– Dobrze, jak chcesz – mruknęłam. – W takim
razie za minutę będę gotowa.
Zanim wyszliśmy, poprosiliśmy jeszcze naszego
gospodarza, by przekazał Jackowi, że poszliśmy na miasto, gdyby w międzyczasie
wrócił i o nas pytał. W międzyczasie na ulicy zdążyło się zrobić nieco
chłodniej, a wiatr przyjemnie chłodził skórę, słońce jednak jeszcze nie zaszło,
nadal było jasno, a na ulicach nadal panował dosyć spory ruch. Ruszyliśmy w dół
ulicą ku centrum miasta, gdzie Nick planował na jednym ze straganów kupić mapę,
a ja zachłannie przyglądałam się wszystkiemu dookoła. Jakiś mały chłopiec
chodził ulicą z koszykiem pełnym jabłek, zachwalając ich słodki smak; Nick
zatrzymał się przy nim i wręczył chłopcu monetę, a w zamian otrzymał dwa
czerwone jabłka, jedno zaś dał mnie. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością
i wbiłam w nie zęby.
– Ładnie wyglądasz – zauważył lekko, wskazując,
żebym na najbliższym skrzyżowaniu skręciła w lewo. Poczekałam, aż ulicą przejedzie
powóz eskortowany przez dwóch jeźdźców na siwych koniach, po czym przekroczyłam
ulicę, a Nick cały czas szedł obok mnie. – Powinnaś częściej nosić sukienki.
Akurat w tej, którą miałam na sobie, nie było
nic specjalnego. Była tak prosta, jak tylko mogła być – dopasowana w talii, a
potem nieco rozszerzana, przed kolano, z dekoltem w łódkę i rękawem do łokci, w
ładnym, głębokim chabrowym odcieniu. Ale zawsze wiedziałam, że niebieski to był
mój kolor i że było mi w nim do twarzy.
– Jasne, zwłaszcza podczas jazdy konnej i
ucieczki przez las – prychnęłam, po czym ponownie ugryzłam jabłko. Było
naprawdę dobre, słodkie i twarde, dokładnie takie, jakie lubiłam. – To chyba
nie byłoby zbyt praktyczne.
– A ty zawsze myślisz praktycznie, co? – No
kurczę, oczywiście, że myślałam praktycznie! Skąd on to niby wziął? – Proszę
cię, w lesie chciałem ratować ci życie, a ty rzuciłaś się po torbę Jacka. To
nazywasz praktycznym?
– W tej torbie był między innymi karabin, który
potem, przed twoim domem, w zasadzie ocalił nam życie – przypomniałam mu,
wywracając oczami. – Naprawdę nie uważasz, że to było praktyczne i głęboko
przemyślane?
Nick rzucił mi krytyczne spojrzenie, które
właściwie powinno mnie obrazić.
– No wiesz, jakoś nie – zawyrokował w końcu. –
Myślę, że zrobiłaś to, co akurat wpadło ci do głowy, w ogóle nad tym nie
myśląc. Takie odruchy są dobre, ale czasami mogą ci narobić kłopotów.
No proszę, kolejny psychoanalityk! Oni naprawdę
powinni z Jackiem wybrać się we dwóch na wódkę czy coś i dogadać przy kielichu.
Na pewno okazałoby się, że mieli ze sobą mnóstwo wspólnego!
Z drugiej strony, wcale nie byłam pewna, czy to
byłoby dobre wyjście. W końcu wtedy z pewnością sprzymierzyliby się przeciwko
mnie.
– W każdym razie w tej sukience wyglądasz
naprawdę uroczo, ale czegoś ci brakuje. – Nick po chwili wrócił do przerwanego
tematu. – Poczekaj tu chwilkę, dobrze?
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, zniknął między
straganami, do których właśnie doszliśmy ulicą, a ja zatrzymałam się w pół
kroku, raczej nie dlatego, że chciałam być posłuszna, a po prostu z
zaskoczenia. Nick wkrótce zniknął mi z oczu, spokojnie dokończyłam więc jabłko,
czekając na niego cierpliwie. Rozglądałam się po ulicy w nadziei, że
przypadkiem dostrzegę gdzieś Jacka – nadal nie mogłam mu wybaczyć, że poszedł na
miasto sam, nie pytając mnie nawet, czy nie zechciałabym mu towarzyszyć – ale
oczywiście nigdzie go nie widziałam.
Może dlatego przeoczyłam powrót Nicholasa i nie zorientowałam się, że stanął za mną, dopóki nie poczułam chłodnych palców na
mojej szyi. Drgnęłam, ale nie wykonałam żadnego gwałtowniejszego ruchu i to
było słuszne, bo kiedy odwróciłam głowę, stwierdziłam ze zdziwieniem, że to
tylko zadowolony z siebie Nick wieszał mi właśnie coś na szyi. Wobec tego
pospiesznie spuściłam wzrok i na dekolcie zobaczyłam wiszący na długim,
srebrnym łańcuszku duży, ładnie oprawiony bursztyn.
– Teraz niczego ci nie brakuje – stwierdził Nick
z zadowoleniem. Rzuciłam mu zaskoczone spojrzenie.
– Oszalałeś? – spytałam z niesmakiem. – Kupiłeś
to dla mnie?
– Zwykłe „dziękuję” by wystarczyło, ale trudno.
– Wzruszył ramionami. – Tak, kupiłem to dla ciebie. A teraz chodź, obejdziemy
targ, po drugiej stronie znajdziemy na pewno miejsce, gdzie sprzedają mapy.
– Nick, zaczekaj! – Ruszyłam za nim, gdy nie
czekając na moją odpowiedź poszedł przed siebie, i dogoniłam go w paru susach.
– Jeszcze nie skończyłam. Dziękuję, bursztyn jest piękny, ale nie mogę go
przyjąć.
– Chyba nie mówisz poważnie? Niby dlaczego? –
Naprawdę wyglądał na zdziwionego. Bezradnie rozłożyłam ręce.
– A dlaczego mi go kupiłeś?!
– Dee, naprawdę uważasz, że próbuję sobie coś za
to kupić? – prychnął, po czym roześmiał się. – Och, wybacz, nie pomyślałem, że
możesz dojść do takiego wniosku. Słuchaj, lubię cię, jesteś miła i w ogóle, ale
pod tym kątem kompletnie mnie nie interesujesz. Po prostu pomyślałem, że pewnie
od przybycia do Oz niewiele miłych rzeczy cię spotkało, zwłaszcza biorąc pod
uwagę, z jakim gburem podróżujesz, a poza tym widziałem, z jakim
zainteresowaniem oglądałaś bursztyny. I chciałem zrobić ci niespodziankę.
Przez moment milczałam, niezdecydowana, i
wahałam się, co zrobić. Z jednej strony całe moje współczesne wychowanie
krzyczało, żeby nie przyjmować prezentów od faceta, zwłaszcza kompletnie mi
obcego faceta; z drugiej jednak tłumaczenia Nicka były tak urocze i brzmiały
tak szczerze, że po prostu nie mogłam nie wziąć ich pod uwagę. W końcu
uśmiechnęłam się lekko i wzięłam bursztyn do ręki, żeby uważnie go obejrzeć.
Zatopiony w misternym, skomplikowanym ornamencie ze srebra, prezentował się
naprawdę ładnie. I nietypowo. Byłam prawie pewna, że takiego wzoru nie
spotkałabym na Ziemi.
– Dobrze. Dziękuję – powiedziałam więc w końcu,
po czym uśmiechnęłam się. – To naprawdę miłe z twojej strony.
– Świetnie, więc skończmy już ten temat. Chodźmy
po tę mapę, bo w końcu pozamykają nam wszystkie sklepy – uciął temat, po czym
pociągnął mnie na drugą stronę placu, gdzie rzekomo miał znajdować się
odpowiedni kupiec.
Jakieś pół godziny później rzeczywiście
wyszliśmy z placu zaopatrzeni w dokładną mapę Południa – tym razem nieruchomą,
ale bardzo ładnie wykonaną i zapewne drogą. Zanotowałam sobie w pamięci, żeby
powiedzieć o tym Jackowi, bo przecież to była nasza wyprawa, nie Nicka, więc
nie powinien jeszcze za nas płacić, na głos jednak nie powiedziałam ani słowa.
Wcale nie miałam ochoty wracać do pokoju w
zajeździe, chociaż w międzyczasie słońce zdążyło zajść i powoli zaczynało robić
się ciemno. Nadal nie było mi jednak zimno, powietrze zrobiło się czystsze, a
ruch na ulicach mniejszy, tym bardziej więc miałam ochotę pochodzić jeszcze po
mieście. Widząc to, Nick zaproponował coś innego.
– Pokażę ci coś ciekawego, chcesz? – zapytał
głupio; oczywiście, że chciałam. – To chodź. To kawałek stąd.
Ruszyliśmy ulicą na południe, wzdłuż której po
obydwu stronach stały budynki mieszczące w sobie kolejne sklepy z wnętrzami
obecnie oświetlonymi już sztucznym światłem. Przechodniów nadal było sporo, ale
miałam wrażenie, że już się tak nie spieszyli, jakby składali się głównie z
takich wędrowców jak ja – którzy po prostu chcieli zobaczyć coś ciekawego,
spędzić trochę czasu w centrum miasta, może pooglądać wystawy sklepów.
Brukowana jasną kostką ulica prowadziła nas prosto w stronę portu i morza, tuż
przed zejściem jednak Nick skręcił w lewo, na prowadzącą wzdłuż wybrzeża aleję,
po której obydwu stronach rosły niewysokie drzewka. Morze po naszej prawej
stronie szumiało uspokajająco, a wschodzący właśnie księżyc przeglądał się w
wodzie, która wesoło odbijała do nas jego promienie.
– To chciałeś mi pokazać? – zagadnęłam, ale
zamiast odpowiedzieć, Nick podjął swój własny temat, który chyba, sądząc po
jego zamyśleniu, chodził mu po głowie od dłuższej chwili:
– To jak to właściwie z tobą jest, Dee? Widzę,
że Jack mi nie ufa i nie chce mnie w nic wtajemniczyć, a ja nie jestem
ciekawski, przeżyję, ale byłoby miło, gdybyś opowiedziała mi swoją wersję tej
historii. Jak trafiłaś do Oz? Co tu właściwie robisz? I po co idziesz do zamku
Czarownicy z Południa?
Westchnęłam. Oczywiście nie zgadzałam się w tym
temacie z Jackiem, bo nie uważałam, żeby Nicholas mógł nas zdradzić, nie
chciałam jednak okazywać nielojalności wobec Jacka, a z drugiej strony nie
chciałam też obrazić Nicka brakiem zaufania. Ostatecznie zrobił już dla nas tak
wiele, włącznie z uratowaniem nam życia, że nie powinnam mieć do niego żadnych
wątpliwości! A jednak nie było to takie proste.
– Przepraszam cię, Nick, ale naprawdę nie mogę –
jęknęłam w końcu. – Tyle już razy w ciągu mojej wędrówki ktoś chciał mnie zabić
za to tylko, jak się nazywam… Chyba nie jestem gotowa znowu zaryzykować. Mogę
tylko powiedzieć, że nie trafiłam do Oz przypadkiem i zapewnić, że wiem, co
robię, szukając zamku Czarownicy z Południa. I że mam powód. I że jeśli ktoś
jest w stanie ten zamek znaleźć, to właśnie ja.
Wcale nie byłam o tym tak bardzo przekonana, jak
mu to mówiłam, miałam jednak nadzieję, że tak właśnie było. No bo kto inny
mógłby znaleźć zamek mamy, jeśli nie jej jedyna rodzona córka? Tego jednak nie
mogłam powiedzieć Nickowi.
– No dobrze – zgodził się w końcu z
westchnieniem, które prawie mnie rozbawiło. – Pozostaje mi tylko mieć nadzieję,
że kiedyś zaufacie mi na tyle, by o tym opowiedzieć, bo podejrzewam, że jest o
czym. A teraz chodź, bo zaraz się spóźnimy!
– Ale dokąd? – zapytałam, zdziwiona, nie
doczekałam się jednak odpowiedzi. Nick pociągnął mnie przed siebie, ku
najbliższemu zejściu nad morze, które w tym miejscu nie było już przekształcone
w port, a raczej składało się z normalnej plaży, a kiedy wreszcie zeszliśmy na
plażę, zamarłam na moment, szeroko otwierając oczy ze zdumienia.
Na plaży zebrał się spory tłumek ludzi, a
większość z nich w ręce dzierżyła lampion. Znałam te lampiony z mojego świata,
nie raz je widziałam, nie miałam jednak pojęcia, że ten zwyczaj znany był też w
Oz! Ktoś stojący najbliższej wody rozdawał lampiony i zapalał znajdujące
się w środku świece, a cała grupa najwyraźniej czekała na moment, gdy wszyscy
będą już uzbrojeni w lampiony, by je puścić.
Zanim ponownie się ruszyłam, urzeczona
przyjrzałam się uważnie tej całej scenie. Na tle ciemnego morza i równie
ciemnego nieba jasne, niemalże białe lampiony, rozświetlone jeszcze od środka
swoim własnym światłem, wyglądały niemalże magicznie. Trzymający je ludzie
wyglądali na szczęśliwych, śmiali się i rozmawiali między sobą, a całość robiła
niesamowite wrażenie.
– To lampiony szczęścia – wyjaśnił mi do ucha
Nick. – Mówi się, że taki lampion zabiera wszystkie troski, a przynosi
szczęście, gdy się go puści. Tutaj, w Mieście Portowym, zawsze w ten sposób
wita się pierwszą noc pierwszego letniego miesiąca, a tak się składa, że to
akurat dzisiaj. Śmiało, weź jeden z nich.
– Lampiony już wcześniej widziałam, u nas na
Ziemi dość często się ich używa – odparłam na wszelki wypadek, choć wcale nie
słuchało mi się go źle. Wręcz przeciwnie. – Jeśli ma mi to pomóc w pozbyciu się
trosk, to chętnie puszczę nawet więcej niż jeden…
Nick roześmiał się, po czym zdobył dla mnie
lampion; żeby go zapalić, musieliśmy zbliżyć się do zebranej na plaży grupy
ludzi. Ktoś podał mi ogień, ktoś inny zagadnął o coś i nagle poczułam się jak
część grupy. Jak jeden z jej członków.
To było naprawdę dobre uczucie.
A potem, kiedy już wszyscy byliśmy gotowi,
puściliśmy lampiony, które sunąc w powietrzu, powoli uniosły się w górę, aż
delikatny wietrzyk znad morza nieco przyspieszył ich lot. Na tle ciemnego nieba
te świetliste kule wyglądały niesamowicie. Przyglądałam się im, jak powoli
odpływały coraz wyżej, rozświetlając mrok nocy delikatnym światłem, kiedy Nick
znowu szepnął mi do ucha:
– Nic dziwnego, że znasz te lampiony, bo ta
tradycja przyszła z waszego świata. Podobno namiestnik gościł tu kiedyś
jakiegoś wędrowca, który albo sam był na Ziemi, albo znał kogoś, kto tam był, i
opowiedział mu o kilku rzeczach z waszego świata, w tym o lampionach.
Namiestnikowi tak spodobał się ten pomysł, że postanowił podobną tradycję
wprowadzić u siebie. Przyjęło się nadspodziewanie dobrze.
– Może dlatego, że to tak pięknie wygląda –
odparłam tym samym tonem, nadal wpatrzona w niebo, po którym sunęły zapalone
lampiony, i morze, w którym odbijało się ich światło. – Jest w tym coś… magicznego.
Spędziliśmy nad wodą jeszcze jakiś czas,
przyglądając się, jak lampiony powoli stawały się coraz mniejsze i mniejsze, aż
w końcu całkiem zniknęły w oddali. Myślałam, że wtedy wszyscy rozejdą się do
domów, ale ku mojemu zaskoczeniu, wcale tak się nie stało: po jakimś czasie
zupełnie znikąd pojawiła się muzyka, ktoś rozpalił na plaży ognisko, ktoś inny
dostarczył alkohol i zabawa rozkręciła się w najlepsze.
Nie miałam już jednak siły na uczestniczenie w
niej; powoli zaczynało mi się robić chłodno, poza tym byłam skonana i śpiąca,
dlatego w końcu poprosiłam Nicka, żeby odprowadził mnie do zajazdu. Oczywiście
stwierdził, że w takim razie on też wraca na noc i w dobrych humorach, choć
nieco zmęczeni, opuściliśmy plażę.
– Dziękuję, że mnie tam zaprowadziłeś –
powiedziałam, kiedy już weszliśmy do naszego zajazdu i skierowaliśmy się ku
schodom na piętro, gdzie znajdowały się nasze pokoje. Kiwnęliśmy głowami
gospodarzowi, który nadal stał za barem na posterunku, po czym zaczęliśmy
wchodzić na górę. – To było naprawdę świetne.
– Wiedziałem, że ci się spodoba. Lampiony od
jakiegoś czasu są jedną z większych atrakcji Miasta Portowego – przyznał Nick.
– To taki, rozumiesz, pewniak. Wydarzenie, o którym wiesz, że spodoba się
każdej dziewczynie, którą chciałoby się gdzieś zaprosić.
– Idiota! – parsknęłam śmiechem, pokonując
ostatnie stopnie. – Poza tym, ja wcale nie jestem „każda”!
– Wiem, wiem. – Pokiwał głową, jakby faktycznie
przyznawał mi rację. Podejrzewałam jednak, że tak naprawdę się zgrywał. – Ale
cieszy mnie, że mogłem trochę poprawić ci humor.
– Wcale nie miałam zepsutego humoru…
– Jasne, i fakt, że Jack wyszedł bez ciebie,
wcale nie miał z tym nic wspólnego – prychnął, przerywając mi. Rzuciłam mu
krytyczne spojrzenie. – Daj spokój, nie zamierzam cię osądzać. Po prostu
chciałbym, żebyś na siebie uważała, Dee…
Urwał, a gdy odwróciłam głowę, zrozumiałam,
dlaczego. W otwartych drzwiach swojego pokoju stał Jack i przyglądał się nam z
niezadowoleniem.
I nie miał żadnego znaczenia fakt, że Nick był
dla mnie dużo milszy, bo moje serce i tak samo wiedziało, na czyj widok chciało
szybciej bić. Zwłaszcza na widok Jacka z wilgotnymi włosami i w niedopiętej
koszuli!
– Dorothy, moglibyśmy porozmawiać? – Usłyszałam
zwodniczo spokojny głos Jacka, bo znałam go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że
nie oznaczał on nic dobrego. Rzuciłam Nickowi niepewne spojrzenie, na co ten
powiedział pospiesznie:
– No to ja idę spać. Dobranoc!
I zostawił mnie sam, zdrajca jeden. Zawahałam
się, stając na środku korytarza. Zupełnie nie wiedziałam w tamtej chwili, co
zrobić z rękami.
– Teraz? – jęknęłam w końcu. – Proszę, jestem
zmęczona i…
– To zajmie tylko chwilkę – zapewnił mnie,
chociaż kompletnie mu nie wierzyłam. Cofnął się w drzwiach, żeby zrobić mi
przejście, i już nie miałam innego wyjścia, jak tylko się zgodzić. Weszłam do
jego pokoju i rozejrzałam się uważnie; ze zdziwieniem stwierdziłam, że panował
w nim większy porządek niż u mnie, a zawsze miałam wrażenie, że to ja miałam
fioła na tym punkcie. Pokój Jacka był praktycznie identyczny jak mój, tylko
okno wychodziło mu na inny fragment podwórza. Ale na pewno nie równie ciekawy,
bo to pod moim oknem kryjówkę urządził sobie pewien miejscowy pijaczek. Jack
zatrzasnął za mną drzwi, a ja zrobiłam jeszcze dwa kroki do przodu i wreszcie
się do niego odwróciłam. – Gdzie byliście tyle czasu? Nie mogłaś na mnie
poczekać? Wybrałbym się z wami.
Prychnęłam z irytacją, której nie zdołałam
ukryć.
– A ty nie mogłeś poczekać na mnie, jak szedłeś
kupować konie? – zapytałam niewinnie. Jack potrząsnął głową.
– Myślałem, że śpisz, chciałem, żebyś odpoczęła.
Masz o to do mnie pretensje?
– Nie. A ty masz o to, że wyszłam bez ciebie?
Już otwierał usta, żeby coś odpowiedzieć, kiedy
jego wzrok padł wreszcie na wiszący mi na szyi bursztyn. Nie zamierzałam go
ukrywać, bo nie widziałam po temu żadnego powodu, ale na wszelki wypadek w
obronnym geście założyłam ramiona na piersi.
– Nie chodzi mi o to, że wyszłaś beze mnie,
tylko że wyszłaś z Nicholasem – odpowiedział, znowu tym złowieszczo spokojnym
tonem głosu, nie spuszczał jednak wzroku z bursztynu. – Nie znamy go, Dorothy,
nie wiemy, czy można mu ufać. Wolałbym, żebyś nie zostawała z nim sam na sam,
bo nie wiadomo, czego można się po nim spodziewać.
– Wiesz co? Masz rację. – Rzuciłam mu przerażone
spojrzenie, po czym zakryłam sobie usta dłonią. – Kupił mi po drodze na targ
jabłko. O mój Boże, mógł je przecież zatruć!
– Przestań się zgrywać – mruknął z
niezadowoleniem. – Mówię poważnie. Martwię się o ciebie.
– To przestań – warknęłam, a rozbawienie w
jednej chwili ze mnie uleciało. – Na litość boską, Jack, to całkowicie niewinny
facet. I w dodatku o dobrych intencjach. Pomaga nam z dobrej woli, chociaż
wcale nie musi.
– I właśnie dlatego się martwię. Wybacz, ale nie
przywykłem, żeby ktoś robił coś dla mnie z dobrej woli. To świecidełko też
kupił ci z dobrej woli?
Odruchowo dotknęłam bursztynu, któremu Jack
przyglądał się z niechęcią. Zupełnie tego faceta nie rozumiałam. Jak dla mnie,
było tylko jedno wytłumaczenie jego zachowania, a jakoś nie chciało mi się w
nie wierzyć.
– Tak, bo chciał poprawić mi humor. A co, jesteś
zazdrosny? – Hardo podniosłam do góry głowę, a kiedy podszedł do mnie o krok,
sama też się o krok cofnęłam. Chyba jednak nie ufałam sobie tak bardzo, jak bym
chciała.
– Nie bądź śmieszna – prychnął, wykrzywiając
usta w brzydkim grymasie. – Przecież to w ogóle nie o to chodzi. Chciałbym po
prostu, żebyś przestała być taka lekkomyślna. Co, mnie do tej pory nie
wierzysz, chociaż znamy się już tyle czasu, a jemu z miejsca zaufałaś?
– A kto powiedział, że ci nie ufam? – Wzruszyłam
ramionami. – Nie przesadzaj, Jack. Nie zamierzam za niego wychodzić za mąż,
poszliśmy tylko razem na plażę. Naprawdę nie rozumiem, o co masz do mnie
pretensje. Powinieneś spróbować dogadać się z Nickiem, bo gdybyś nie był do
niego uprzedzony, na pewno by się okazało, że macie sporo wspólnego.
Jack podszedł bliżej, szybko, zanim zdążyłam się
cofnąć, i chwycił mnie mocno za ramię. Pisnęłam i spróbowałam się wyrwać, ale w
przypadku Jacka to nie miało najmniejszego sensu, bo uścisk miał stalowy. Przyciągnął
mnie do siebie bliżej, aż wylądowałam z dłonią na jego piersi; czym prędzej ją
stamtąd zabrałam, nie udało mi się jednak od niego odsunąć.
Wstrzymałam oddech, doskonale wiedząc, że jeśli
zacznę wdychać jego oszałamiający zapach, całkiem stracę umiejętność logicznego
myślenia. A także dlatego, że nie chciałam, żeby usłyszał, jak szybko
oddychałam.
– Chcesz prawdy? – zapytał Jack, a w jego oczach
pojawił się jakiś niebezpieczny błysk. W tamtej chwili byłam całkowicie
przekonana, że wcale jej nie chciałam, ale nie miałam w sobie na tyle odwagi,
by coś powiedzieć, i na tyle wiary we własne odruchy, by w ogóle otworzyć usta.
– Dobrze, będziesz miała prawdę. Owszem, jestem o niego zazdrosny.
Serce zabiło mi niespokojnie; bezwiednie
otworzyłam usta, wpatrując się w niego hipnotycznie, a Jack również nie
spuszczał ze mnie wzroku; w jego oczach widziałam napięcie, które doskonale
rozumiałam. W końcu sama się bałam.
Może to było irracjonalne, może to kompletnie
nie miało sensu, ale naprawdę się bałam. Bałam się tego, co Jack mógł mi
powiedzieć.
– Jack…
– Nie przerywaj mi, proszę – wszedł mi w słowo,
chociaż przecież wcale mu nie przerywałam. – Słuchaj, nie zamierzałem ci tego
mówić, bo bałem się, jak zareagujesz. Znam cię trochę, poza tym wiem, co
planujesz. Wiem, że chcesz wrócić na Ziemię tak szybko, jak tylko się da. Że
chcesz załatwić tu swoje sprawy, znaleźć mamę, pomóc tacie, a potem po prostu
wracać. I wiem, że nie ma w tym miejsca dla mnie.
– Jack… – powtórzyłam nieco rozpaczliwie, ale
znowu nie dał mi dojść do słowa, podnosząc głos przy kolejnych słowach:
– Ale dostaję szału, będąc tak blisko, obok
ciebie, codziennie. Może to był głupi pomysł z mojej strony, że wyjechałem z
tobą z Emerald City, ale przecież nie potrafiłbym spędzić spokojnie nawet minuty,
gdybym nie wiedział, co się z tobą dzieje! Odkąd cię poznałem, nie potrafię
racjonalnie myśleć, Dorothy. Nie potrafię usnąć, jeśli nie ma cię blisko, nie
potrafię myśleć, jeśli nie wiem, co się z tobą dzieje, bo boję się, że znowu
masz jakieś kłopoty. Boję się, że w końcu któregoś dnia nie uda mi się ciebie
obronić i że coś ci się przeze mnie stanie, rozumiesz?
Nic nie rozumiałam. Miałam kompletny mętlik w
głowie, a ta niespodziewana przemowa Jacka wywoływała we mnie sprzeczne
uczucia. Zupełnie nie wiedziałam, co robić, jak się zachować.
– A najgorsze, że ty tego w ogóle nie widzisz –
dodał już nieco spokojniej, co jednak wcale nie uspokoiło mnie. – Nadal mi nie
wierzysz, nadal nie masz do mnie zaufania, bo nie masz pojęcia, że dla twojego
bezpieczeństwa zrobiłbym wszystko, Dorothy. Nie widzisz, że wszystko, co robię,
robię dla ciebie. Bo cię kocham.
Zamarłam, przez moment tylko zastanawiając się,
czy aby się nie przesłyszałam. On naprawdę to powiedział?! Naprawdę…?!
A Jack, jakby czytając w moich myślach,
przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej; jego druga dłoń spoczęła na moich
plecach, po czym dodał jeszcze raz, dużo łagodniej, patrząc mi uważnie prosto w
oczy:
– Kocham cię, Dorothy, rozumiesz?
O jeny boskie
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy to dobrze, ale założę, że tak;)
UsuńMusiałam ochłonąć!
UsuńNawet nie wiem, co napisać... Rozdział niby nie posunął akcji do przodu jakoś za bardzo (chodzi mi o poszukiwanie matki Dorothy), ale wydarzyło się to, co działo się już od dłuższego czasu, tylko zostało teraz powiedziane na głos.
Ale znając Dorothy, no to sielanki nie będzie. Kobiety zawsze wszystko komplikują.
Prędzej czy później musiało, już i tak bardzo to przeciągałam.
UsuńNo pewnie, że nie będzie. Taki już wątpliwy urok Dorothy;)
JEST! Wreszcie! Brawo Jack!
OdpowiedzUsuńCo z tym zrobią to nie wiem, pewnie nie od razu wszystko między nimi się poukłada i w ogóle, ale i tak...!
Nawet nie skomentuję reszty rozdziału, chociaż spodobało mi się to miasto, bo jednak to wyznanie miłości przyćmiło wszystko inne. I jeszcze ta zapowiedź... :D
Pozdrawiam! :D
Haha, to pewne, że nie od razu i w ogóle nieprędko. Jack to połowa medalu, teraz jeszcze pozostaje kwestia Dorothy.
UsuńHaha, no to cieszę się, że się podobało;)
Całuję!
Ooooo mój Boże! Ten rozdział definitywnie zalicza się jako jeden z moich ulubionych! Nie potrafię pisać bez wykrzykników!
OdpowiedzUsuńJak ja lubię Jacka! On jest taki super, no, Dorothy, powiedz mu, że go kochasz. :(
Choć jak znam Dee, to chyba tak łatwo nie będzie (i patrząc na zapowiedź). Uwielbiam zazdrosnego Jacka, czy jest coś piękniejszego? :)
Sama nie wiem, czy Nick jest do końca dobry, czy Jack nie ma racji, ale i tak go lubię.
Znowu nie wiem co napisać, cudowny jest ten rozdział!
Czekam niecierpliwie do piątku.
Pozdrawiam! :')
Cieszę się w takim razie, że rozdział się podobał;) co do Dorothy natomiast
Usuńnatomiast... Tutaj nie liczyłabym na zbyt wiele... Także oczywiście, że łatwo nie będzie;)
Jak to z zazdrością często bywa, tak i tym razem jest raczej bezpodstawna. Akurat Nicka nie należy się obawiać, znajdą się inni przeciwnicy;)
Dziękuję i całuję!
Po Twojej zapowiedzi spodziewałam się właśnie czegoś w tym guście. Nie zawiodłaś (:
OdpowiedzUsuńUwielbiam każde wydanie Jacka, ale to jest zdecydowanie najlepsze xd
Trochę tylko żałuję, że ucięłaś reakcję Dee, ale przynajmniej jest ta niepewność!
Dużo weny Ci życzę ((:
No to cieszę się, że nie zawiodłam;) ach, wiadomo, zazdrosny Jack i przyznający się do uczuć Jack jest najlepszy xd
UsuńUwielbiam kończyć w takich momentach, więc to jasne, że musiałam xd ale spoko, myślę, że spokojnie można sobie jej reakcję dośpiewać xd
Całuję!
Uuuu, nadrobiłam zaległości w idealnym momencie! O mój Boże, Jack wreszcie wyznał Dorothy miłość, jej! <3 Niech tylko ona nie okaże się teraz głupia i powie mu przynajmniej tyle, że zauważyła, że Jack troszczy się o jej życie. Ale to byłoby chyba trochę za proste... :?
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej, bosko czytało mi się te ostatnie trzy rozdziały (a zwłaszcza końcówkę tego ;]), z niecierpliwością czekam na więcej!
Pozdrawiam cieplutko,
To byłoby nawet bardzo za proste xd rzecz w tym, że Dorothy nie ufa sobie w bliskości Jacka, więc jeśli zdecyduje się ukryć przed nim, co czuje, to pewnie pójdzie po bandzie. Ale, co ja tam wiem xd
UsuńCieszę się w takim razie, że były to przyjemne zaległości:)
Całuję!
Aww, jak słodko mi po to rozdziale. Jak dostanę cukrzycy to reklamacja przyjdzie do Ciebie <3 Powiem Ci szczerze, że zaskoczyłaś mnie, bo nastawiłam się na coś w rodzaju: jestem zazdrosny, zależy mi na Tobie. A tu bach! Jack od razu z grubej rury, że ją kocha. Wcale mu się nie dziwię. Dee jest przecież cudowna, ale jednocześnie niezależna i taka... inna. Różni się na pewno od tych kobiet, które żyją w Oz.Ale dobrze Cię znam i to wyznanie to tylko początek góry lodowej i to wcale nie takiej małej. Uwielbiam Twoje machinację i w ogóle, utrudnianie spraw sercowych! Więc zacieram rączki i czekam na kolejny rozdział! <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam<3
O rany, aż tak źle było? Xdd Jack po prostu nie jest z rodzaju tych ludzi, którzy owijają w bawełnę. Jak coś czuje, to raczej nie zamierza tego ukrywać, to nie w jego stylu;) natomiast jest to bardzo w stylu Dee, która, jak każda typowa kobieta, myśli za dużo i kombinuje, więc oczywiście, że sielankowo tu nie będzie. Dee może i jest cudowna, ale jest też trudna xd a owszem, dobrze wiesz, że nie lubię prostych wątków romansowych, także i tu łatwo być nie może^^
UsuńCałuję!
Miasto spoko, takie inne niz wszystko do tej pory, bardziej ziemskie, nick kłamie wg mnie, ze dziewczyna nie interesuje go w ten sposob , ale na szczescie na nia te najszyjniki i inne bzdety nie zadziałały V przeciwieństwie do jednego spojrzenia Jacka... Juz myslalam,ze znowu bede zmuszona pisać, ze ile mozna to przedłużać i czytac te sama kłótnie nie doprowadzajaca nigdy do sedna, ale na szczescie Jack w koncu nie wytrzymał i wyjawił swoje uczucia. Kocham go za to po mocno i uwazam,ze jest jeszcze barziej męski niz wczesniej. Przeczytałam az zapowiedź, po raz pierwszy, zeby zobaczyć, czy cos z niej wyczyta. I powiem szczerze, ze az we mnie krew zawrzała,kiedy zobaczyłam,E najwyraźniej Dorothy ma dalej ciagnąć szopkę, ale na szczescie zdołałam sie opanować na tyle, by zauważyć, ze Jack jak raz juz sie odważył, to nie odpuści bez uzyskania szczerej odpowiedzi. I mam andzieje, ze taka uzyska, bo niezaleznie od tego, co sie dalej z nimi stanie, nie zdzierże kłamstwa, nie zdzierże, jesli ona ku powie,, ze nic do niego nie czuje i zeby sobie dał spokój. Serio, takiego czegos nie zdzierże, pamiętaj o tym xD świetny rozdział, taki emocjonalny :)
OdpowiedzUsuńNo to na początek muszę Cię rozczarować i ostrzec: Dee będzie kręcić. Daj spokój, byłoby za łatwo, gdyby powiedziała Jackowi prawdę xd za jakiś czas na pewno to zrobi, ale jeszcze nie teraz, najpierw muszą się zmienić okoliczności. To już taki mój feler... Ja zawsze maksymalnie utrudniam moim bohaterom życie uczuciowe xdd
UsuńA co do Nicka... Czemu zakładacie, że wszyscy faceci muszą od razu się kochać w Dorothy? Xd ja tego w literaturze bardzo nie lubię i dlatego będę obstawać przy tym, że Nick to tylko przyjaciel;)
Całuję!