18 października 2014

32. Dorothy i Miasto Portowe

Miasto Portowe zostało wybudowane na skałach wiszących nad zatoką, w której do morza uchodziła rzeka, ta sama, którą podróżowaliśmy przez pewien czas z Emerald City z załogą Noah na jego Tornadzie. Położenie miasta było malownicze, ale mało praktyczne. Ze wszystkich stron oprócz strony morskiej miasto otoczone było wysokim, wykonanym z jasnego kamienia murem, w którym znajdowały się trzy bramy wychodzące na trzy strony świata – zachód, wschód i północ. My weszliśmy do miasta przez wschodnią bramę, a na wejściu na szczęście nikt nas nie zatrzymywał, nie jak w Emerald City.
– To kto właściwie rządzi tutaj, na Południu, skoro Czarownicy z Południa od dłuższego czasu nikt nie widział i nie wiadomo, co się z nią dzieje? – zagadnęłam w pewnej chwili Nicka, gdy ruszyliśmy wreszcie ulicą prowadzącą do centrum miasta. Nadal byłam kompletnie przemoczona i chyba tylko dlatego strażnicy dziwnie przyglądali się mnie i Nickowi, gdy mijaliśmy bramę.
– Teoretycznie Czarnoksiężnik – odpowiedział, schodząc z chodnika na ulicę, bo przecież nadal prowadził za wodze swoją klacz. – Ale w praktyce stąd do Emerald City jest kawał drogi, w dodatku niewiele istnieje przejezdnych dróg, a najkrótsza z nich wiedzie przez las, w którym o mało nie zginęliście, więc… Nie jest mu łatwo zarządzać Południem z takiej odległości. Część obowiązków oddał więc namiestnikowi Miasta Portowego i w praktyce to on rządzi na Południu.
– To jakiś porządny człowiek?
– Słyszałem, że ma swoje dziwactwa – wtrącił Jack, idący po mojej lewej stronie. – I chyba jest już dość posunięty w latach.
– A któż z nas nie ma swoich dziwactw? – Nicholasa najwyraźniej zirytowały słowa Jacka, bo jego ton stał się nieco ostrzejszy. – Ja tam o nim złego słowa nie powiem. Południe pod jego rządami rozkwitło i jest chyba najbogatszą częścią całego Oz. Jeśli tylko jego charakter nie wpływa na jego obowiązki, a tak nie jest, to nie obchodzi mnie, co robi poza pracą.
Miasto Portowe różniło się nieco od tych, które dotąd miałam okazję zobaczyć, co wynikało głównie z warunków naturalnych, jakie towarzyszyły jego zabudowie. Przez pewien czas szliśmy ulicą, na którą cień rzucały wyrastające z prawej strony skały. Przybudowano do nich wysokie, strzeliste domy, które wyglądały, jakby były jakąś naturalną formacją, rodzajem narośli na skale. Wszystkie domy budowano z tego jasnego kamienia, z którego wykonano również mury obronne miasta – najwyraźniej był to w tej okolicy najłatwiejszy do pozyskania surowiec.
W końcu jednak wyszliśmy z cienia skał i dotarliśmy do centrum miasta, gdzie aż roiło się od ludzi. Budynki nadal były tu wysokie, smukłe, jakby chciano jak najlepiej wykorzystać niewielką powierzchnię miasta. Nawet ludzie nosili się tu trochę inaczej – dużo więcej widziałam kobiet w szerokich, przewiewnych spodniach, podobnych do tych, które sama na sobie miałam (tylko że moje nie rozwiewały się tak na wietrze, bo nadal były mokre) i haftowanych bluzkach lub koszulach. Pogoda w mieście była, jak dla mnie, cudowna: było bardzo ciepło, słońce nadal grzało mocno, ale upał łagodził chłodny wiatr, wiejący znad morza. Oprócz gwaru rozmów wszędzie słychać było też mewy, które krążyły nad miastem, koncentrując się zwłaszcza w okolicy targu rybnego.
Centrum miasta składało się z wysokiej, strzelistej, majestatycznej świątyni, za którą rozpościerał się całkiem spory plac. Wokół niego pootwierano najprzeróżniejsze sklepy, których mnóstwo było również na szerokiej, głównej ulicy przecinającej plac i prowadzącej ze wschodu na zachód, a także na jej odnodze odchodzącej w kierunku południowym, zapewne prosto do portu i nad morze. Jeszcze w żadnym mieście w Oz nie widziałam tylu sklepów i straganów. Przestałam się dziwić, dlaczego Kwadlingów nazywano narodem najlepszych kupców i handlarzy – oto miałam przed oczami najlepszy dowód na to, że Miasto Portowe rzeczywiście stanowiło centrum handlu w Oz.
Najbardziej zaciekawiły mnie, oczywiście, jak to typową kobietę, stragany i sklepy z biżuterią. Okazało się, że w Mieście Portowym sprzedawano nie tylko mnóstwo biżuterii ze szmaragdami, ale również bardzo dużo bursztynów, które uwielbiałam. Przyjrzałam im się tylko pobieżnie, bo Nicholas i Jack ciągnęli mnie w dalszą drogę, zaintrygowało mnie jednak tamtejsze zdobnictwo. Ta biżuteria niby była podobna do naszej, ziemskiej – na straganach tak samo jak i u nas sprzedawano naszyjniki, pierścionki i bransolety – ale jednak coś w ornamentach, stylistyce i proporcjach mówiło mi dobitnie, że te ozdoby po prostu nie pochodziły z Ziemi. Przyglądałam się temu z fascynacją, póki mnie nie odciągnęli, wyjątkowo zgodnie stwierdzając zgryźliwie, że byłoby dobrze, gdybyśmy dotarli do zajazdu przed zmrokiem.
Na nocleg wybraliśmy zajazd, który Nick dobrze znał i nam zarekomendował. Przed nim znajdowało się coś w rodzaju stajni, w której Nick mógł zostawić swoją klacz, wnętrze zaś było urządzone prosto, ale czysto i schludnie. Dostaliśmy osobne pokoje, niewielkie, z niedużą ilością mebli – w moim znajdowało się łóżko, kufer i dwa krzesła przy stoliku pod oknem wychodzącym na podwórze – i praktycznie bez ozdób, ale mimo to przyjemne i przytulne. A może to tylko mnie się tak wydawało po ostatnich nocach, spędzonych w spartańskich warunkach.
Mogłam się wreszcie wykąpać, zmyć z siebie słoną, morską wodę i wymienić ubrania na nieco mniej praktyczną sukienkę, kupioną w Emerald City – uznałam jednak, że w mieście i tak nie miało to znaczenia, a spodnie i koszulę musiałam mieć przecież czyste na dalszą drogę do zamku mamy. Pozwoliłam sobie trochę odpocząć, bo nie ukrywałam, że z ulgą przyjęłam dotarcie wreszcie do miejsca, w którym mogliśmy się choć na chwilę zatrzymać i nie oglądać wiecznie za siebie, nie zamierzałam jednak spędzać całego dnia w pokoju. Było już dość późno, gdy wyszłam na korytarz i zapukałam do sąsiednich drzwi, do pokoju, który zajmował Jack.
– Dorothy? – Drzwi po drugiej stronie mojego pokoju otworzyły się i pojawiła się w nich twarz Nicholasa. Włosy miał jeszcze wilgotne, co oznaczało, że niedawno brał kąpiel. – Jacka nie ma, wyszedł jakiś czas temu na miasto. Mówił coś o kupnie koni dla was.
– I wyszedł beze mnie? – Nie zamierzałam ukrywać rozczarowania, które poczułam w tamtym momencie. – Przecież chciałam chociaż trochę zobaczyć miasto!
– Chyba myślał, że śpisz i nie chciał cię budzić. – Wyglądało na to, że Nick tłumaczył go tylko po to, żebym się nie wściekała. Po namyśle machnęłam więc ręką.
– Trudno, pójdę sama.
– Nie! Zaczekaj. – Zamknął na moment drzwi, podejrzewałam, że aby dokończyć ubieranie się, po czym ponownie je otworzył, tym razem szerzej, i wyszedł na korytarz, poprawiając koszulę, którą pospiesznie wciskał do spodni. – Pójdę z tobą. I tak muszę kupić jakąś porządną mapę, to przy okazji mogę cię trochę oprowadzić. Wolałbym, żebyś nie wychodziła na miasto sama. Nie znasz tutejszych zwyczajów, a jeszcze mogłabyś się gdzieś zgubić.
Podniosłam brwi, próbując zmusić go do rozszerzenia wypowiedzi odnośnie do tych „tutejszych zwyczajów” – ostatecznie jakie one tu były, że mogłoby mi to w jakikolwiek sposób zagrozić? – ponieważ jednak Nick nic więcej nie powiedział, wyraźnie czekając na moją odpowiedź, w końcu wzruszyłam ramionami i spróbowałam przybrać nieco przyjaźniejszy wyraz twarzy. Nie bardzo mi się udało, sądząc po jego niepewnej minie.
– Dobrze, jak chcesz – mruknęłam. – W takim razie za minutę będę gotowa.
Zanim wyszliśmy, poprosiliśmy jeszcze naszego gospodarza, by przekazał Jackowi, że poszliśmy na miasto, gdyby w międzyczasie wrócił i o nas pytał. W międzyczasie na ulicy zdążyło się zrobić nieco chłodniej, a wiatr przyjemnie chłodził skórę, słońce jednak jeszcze nie zaszło, nadal było jasno, a na ulicach nadal panował dosyć spory ruch. Ruszyliśmy w dół ulicą ku centrum miasta, gdzie Nick planował na jednym ze straganów kupić mapę, a ja zachłannie przyglądałam się wszystkiemu dookoła. Jakiś mały chłopiec chodził ulicą z koszykiem pełnym jabłek, zachwalając ich słodki smak; Nick zatrzymał się przy nim i wręczył chłopcu monetę, a w zamian otrzymał dwa czerwone jabłka, jedno zaś dał mnie. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i wbiłam w nie zęby.
– Ładnie wyglądasz – zauważył lekko, wskazując, żebym na najbliższym skrzyżowaniu skręciła w lewo. Poczekałam, aż ulicą przejedzie powóz eskortowany przez dwóch jeźdźców na siwych koniach, po czym przekroczyłam ulicę, a Nick cały czas szedł obok mnie. – Powinnaś częściej nosić sukienki.
Akurat w tej, którą miałam na sobie, nie było nic specjalnego. Była tak prosta, jak tylko mogła być – dopasowana w talii, a potem nieco rozszerzana, przed kolano, z dekoltem w łódkę i rękawem do łokci, w ładnym, głębokim chabrowym odcieniu. Ale zawsze wiedziałam, że niebieski to był mój kolor i że było mi w nim do twarzy.
– Jasne, zwłaszcza podczas jazdy konnej i ucieczki przez las – prychnęłam, po czym ponownie ugryzłam jabłko. Było naprawdę dobre, słodkie i twarde, dokładnie takie, jakie lubiłam. – To chyba nie byłoby zbyt praktyczne.
– A ty zawsze myślisz praktycznie, co? – No kurczę, oczywiście, że myślałam praktycznie! Skąd on to niby wziął? – Proszę cię, w lesie chciałem ratować ci życie, a ty rzuciłaś się po torbę Jacka. To nazywasz praktycznym?
– W tej torbie był między innymi karabin, który potem, przed twoim domem, w zasadzie ocalił nam życie – przypomniałam mu, wywracając oczami. – Naprawdę nie uważasz, że to było praktyczne i głęboko przemyślane?
Nick rzucił mi krytyczne spojrzenie, które właściwie powinno mnie obrazić.
– No wiesz, jakoś nie – zawyrokował w końcu. – Myślę, że zrobiłaś to, co akurat wpadło ci do głowy, w ogóle nad tym nie myśląc. Takie odruchy są dobre, ale czasami mogą ci narobić kłopotów.
No proszę, kolejny psychoanalityk! Oni naprawdę powinni z Jackiem wybrać się we dwóch na wódkę czy coś i dogadać przy kielichu. Na pewno okazałoby się, że mieli ze sobą mnóstwo wspólnego!
Z drugiej strony, wcale nie byłam pewna, czy to byłoby dobre wyjście. W końcu wtedy z pewnością sprzymierzyliby się przeciwko mnie.
– W każdym razie w tej sukience wyglądasz naprawdę uroczo, ale czegoś ci brakuje. – Nick po chwili wrócił do przerwanego tematu. – Poczekaj tu chwilkę, dobrze?
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, zniknął między straganami, do których właśnie doszliśmy ulicą, a ja zatrzymałam się w pół kroku, raczej nie dlatego, że chciałam być posłuszna, a po prostu z zaskoczenia. Nick wkrótce zniknął mi z oczu, spokojnie dokończyłam więc jabłko, czekając na niego cierpliwie. Rozglądałam się po ulicy w nadziei, że przypadkiem dostrzegę gdzieś Jacka – nadal nie mogłam mu wybaczyć, że poszedł na miasto sam, nie pytając mnie nawet, czy nie zechciałabym mu towarzyszyć – ale oczywiście nigdzie go nie widziałam.
Może dlatego przeoczyłam powrót Nicholasa i nie zorientowałam się, że stanął za mną, dopóki nie poczułam chłodnych palców na mojej szyi. Drgnęłam, ale nie wykonałam żadnego gwałtowniejszego ruchu i to było słuszne, bo kiedy odwróciłam głowę, stwierdziłam ze zdziwieniem, że to tylko zadowolony z siebie Nick wieszał mi właśnie coś na szyi. Wobec tego pospiesznie spuściłam wzrok i na dekolcie zobaczyłam wiszący na długim, srebrnym łańcuszku duży, ładnie oprawiony bursztyn.
– Teraz niczego ci nie brakuje – stwierdził Nick z zadowoleniem. Rzuciłam mu zaskoczone spojrzenie.
– Oszalałeś? – spytałam z niesmakiem. – Kupiłeś to dla mnie?
– Zwykłe „dziękuję” by wystarczyło, ale trudno. – Wzruszył ramionami. – Tak, kupiłem to dla ciebie. A teraz chodź, obejdziemy targ, po drugiej stronie znajdziemy na pewno miejsce, gdzie sprzedają mapy.
– Nick, zaczekaj! – Ruszyłam za nim, gdy nie czekając na moją odpowiedź poszedł przed siebie, i dogoniłam go w paru susach. – Jeszcze nie skończyłam. Dziękuję, bursztyn jest piękny, ale nie mogę go przyjąć.
– Chyba nie mówisz poważnie? Niby dlaczego? – Naprawdę wyglądał na zdziwionego. Bezradnie rozłożyłam ręce.
– A dlaczego mi go kupiłeś?!
– Dee, naprawdę uważasz, że próbuję sobie coś za to kupić? – prychnął, po czym roześmiał się. – Och, wybacz, nie pomyślałem, że możesz dojść do takiego wniosku. Słuchaj, lubię cię, jesteś miła i w ogóle, ale pod tym kątem kompletnie mnie nie interesujesz. Po prostu pomyślałem, że pewnie od przybycia do Oz niewiele miłych rzeczy cię spotkało, zwłaszcza biorąc pod uwagę, z jakim gburem podróżujesz, a poza tym widziałem, z jakim zainteresowaniem oglądałaś bursztyny. I chciałem zrobić ci niespodziankę.
Przez moment milczałam, niezdecydowana, i wahałam się, co zrobić. Z jednej strony całe moje współczesne wychowanie krzyczało, żeby nie przyjmować prezentów od faceta, zwłaszcza kompletnie mi obcego faceta; z drugiej jednak tłumaczenia Nicka były tak urocze i brzmiały tak szczerze, że po prostu nie mogłam nie wziąć ich pod uwagę. W końcu uśmiechnęłam się lekko i wzięłam bursztyn do ręki, żeby uważnie go obejrzeć. Zatopiony w misternym, skomplikowanym ornamencie ze srebra, prezentował się naprawdę ładnie. I nietypowo. Byłam prawie pewna, że takiego wzoru nie spotkałabym na Ziemi.
– Dobrze. Dziękuję – powiedziałam więc w końcu, po czym uśmiechnęłam się. – To naprawdę miłe z twojej strony.
– Świetnie, więc skończmy już ten temat. Chodźmy po tę mapę, bo w końcu pozamykają nam wszystkie sklepy – uciął temat, po czym pociągnął mnie na drugą stronę placu, gdzie rzekomo miał znajdować się odpowiedni kupiec.
Jakieś pół godziny później rzeczywiście wyszliśmy z placu zaopatrzeni w dokładną mapę Południa – tym razem nieruchomą, ale bardzo ładnie wykonaną i zapewne drogą. Zanotowałam sobie w pamięci, żeby powiedzieć o tym Jackowi, bo przecież to była nasza wyprawa, nie Nicka, więc nie powinien jeszcze za nas płacić, na głos jednak nie powiedziałam ani słowa.
Wcale nie miałam ochoty wracać do pokoju w zajeździe, chociaż w międzyczasie słońce zdążyło zajść i powoli zaczynało robić się ciemno. Nadal nie było mi jednak zimno, powietrze zrobiło się czystsze, a ruch na ulicach mniejszy, tym bardziej więc miałam ochotę pochodzić jeszcze po mieście. Widząc to, Nick zaproponował coś innego.
– Pokażę ci coś ciekawego, chcesz? – zapytał głupio; oczywiście, że chciałam. – To chodź. To kawałek stąd.
Ruszyliśmy ulicą na południe, wzdłuż której po obydwu stronach stały budynki mieszczące w sobie kolejne sklepy z wnętrzami obecnie oświetlonymi już sztucznym światłem. Przechodniów nadal było sporo, ale miałam wrażenie, że już się tak nie spieszyli, jakby składali się głównie z takich wędrowców jak ja – którzy po prostu chcieli zobaczyć coś ciekawego, spędzić trochę czasu w centrum miasta, może pooglądać wystawy sklepów. Brukowana jasną kostką ulica prowadziła nas prosto w stronę portu i morza, tuż przed zejściem jednak Nick skręcił w lewo, na prowadzącą wzdłuż wybrzeża aleję, po której obydwu stronach rosły niewysokie drzewka. Morze po naszej prawej stronie szumiało uspokajająco, a wschodzący właśnie księżyc przeglądał się w wodzie, która wesoło odbijała do nas jego promienie.
– To chciałeś mi pokazać? – zagadnęłam, ale zamiast odpowiedzieć, Nick podjął swój własny temat, który chyba, sądząc po jego zamyśleniu, chodził mu po głowie od dłuższej chwili:
– To jak to właściwie z tobą jest, Dee? Widzę, że Jack mi nie ufa i nie chce mnie w nic wtajemniczyć, a ja nie jestem ciekawski, przeżyję, ale byłoby miło, gdybyś opowiedziała mi swoją wersję tej historii. Jak trafiłaś do Oz? Co tu właściwie robisz? I po co idziesz do zamku Czarownicy z Południa?
Westchnęłam. Oczywiście nie zgadzałam się w tym temacie z Jackiem, bo nie uważałam, żeby Nicholas mógł nas zdradzić, nie chciałam jednak okazywać nielojalności wobec Jacka, a z drugiej strony nie chciałam też obrazić Nicka brakiem zaufania. Ostatecznie zrobił już dla nas tak wiele, włącznie z uratowaniem nam życia, że nie powinnam mieć do niego żadnych wątpliwości! A jednak nie było to takie proste.
– Przepraszam cię, Nick, ale naprawdę nie mogę – jęknęłam w końcu. – Tyle już razy w ciągu mojej wędrówki ktoś chciał mnie zabić za to tylko, jak się nazywam… Chyba nie jestem gotowa znowu zaryzykować. Mogę tylko powiedzieć, że nie trafiłam do Oz przypadkiem i zapewnić, że wiem, co robię, szukając zamku Czarownicy z Południa. I że mam powód. I że jeśli ktoś jest w stanie ten zamek znaleźć, to właśnie ja.
Wcale nie byłam o tym tak bardzo przekonana, jak mu to mówiłam, miałam jednak nadzieję, że tak właśnie było. No bo kto inny mógłby znaleźć zamek mamy, jeśli nie jej jedyna rodzona córka? Tego jednak nie mogłam powiedzieć Nickowi.
– No dobrze – zgodził się w końcu z westchnieniem, które prawie mnie rozbawiło. – Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że kiedyś zaufacie mi na tyle, by o tym opowiedzieć, bo podejrzewam, że jest o czym. A teraz chodź, bo zaraz się spóźnimy!
– Ale dokąd? – zapytałam, zdziwiona, nie doczekałam się jednak odpowiedzi. Nick pociągnął mnie przed siebie, ku najbliższemu zejściu nad morze, które w tym miejscu nie było już przekształcone w port, a raczej składało się z normalnej plaży, a kiedy wreszcie zeszliśmy na plażę, zamarłam na moment, szeroko otwierając oczy ze zdumienia.
Na plaży zebrał się spory tłumek ludzi, a większość z nich w ręce dzierżyła lampion. Znałam te lampiony z mojego świata, nie raz je widziałam, nie miałam jednak pojęcia, że ten zwyczaj znany był też w Oz! Ktoś stojący najbliższej wody rozdawał lampiony i zapalał znajdujące się w środku świece, a cała grupa najwyraźniej czekała na moment, gdy wszyscy będą już uzbrojeni w lampiony, by je puścić.
Zanim ponownie się ruszyłam, urzeczona przyjrzałam się uważnie tej całej scenie. Na tle ciemnego morza i równie ciemnego nieba jasne, niemalże białe lampiony, rozświetlone jeszcze od środka swoim własnym światłem, wyglądały niemalże magicznie. Trzymający je ludzie wyglądali na szczęśliwych, śmiali się i rozmawiali między sobą, a całość robiła niesamowite wrażenie.
– To lampiony szczęścia – wyjaśnił mi do ucha Nick. – Mówi się, że taki lampion zabiera wszystkie troski, a przynosi szczęście, gdy się go puści. Tutaj, w Mieście Portowym, zawsze w ten sposób wita się pierwszą noc pierwszego letniego miesiąca, a tak się składa, że to akurat dzisiaj. Śmiało, weź jeden z nich.
– Lampiony już wcześniej widziałam, u nas na Ziemi dość często się ich używa – odparłam na wszelki wypadek, choć wcale nie słuchało mi się go źle. Wręcz przeciwnie. – Jeśli ma mi to pomóc w pozbyciu się trosk, to chętnie puszczę nawet więcej niż jeden…
Nick roześmiał się, po czym zdobył dla mnie lampion; żeby go zapalić, musieliśmy zbliżyć się do zebranej na plaży grupy ludzi. Ktoś podał mi ogień, ktoś inny zagadnął o coś i nagle poczułam się jak część grupy. Jak jeden z jej członków.
To było naprawdę dobre uczucie.
A potem, kiedy już wszyscy byliśmy gotowi, puściliśmy lampiony, które sunąc w powietrzu, powoli uniosły się w górę, aż delikatny wietrzyk znad morza nieco przyspieszył ich lot. Na tle ciemnego nieba te świetliste kule wyglądały niesamowicie. Przyglądałam się im, jak powoli odpływały coraz wyżej, rozświetlając mrok nocy delikatnym światłem, kiedy Nick znowu szepnął mi do ucha:
– Nic dziwnego, że znasz te lampiony, bo ta tradycja przyszła z waszego świata. Podobno namiestnik gościł tu kiedyś jakiegoś wędrowca, który albo sam był na Ziemi, albo znał kogoś, kto tam był, i opowiedział mu o kilku rzeczach z waszego świata, w tym o lampionach. Namiestnikowi tak spodobał się ten pomysł, że postanowił podobną tradycję wprowadzić u siebie. Przyjęło się nadspodziewanie dobrze.
– Może dlatego, że to tak pięknie wygląda – odparłam tym samym tonem, nadal wpatrzona w niebo, po którym sunęły zapalone lampiony, i morze, w którym odbijało się ich światło. – Jest w tym coś… magicznego.
Spędziliśmy nad wodą jeszcze jakiś czas, przyglądając się, jak lampiony powoli stawały się coraz mniejsze i mniejsze, aż w końcu całkiem zniknęły w oddali. Myślałam, że wtedy wszyscy rozejdą się do domów, ale ku mojemu zaskoczeniu, wcale tak się nie stało: po jakimś czasie zupełnie znikąd pojawiła się muzyka, ktoś rozpalił na plaży ognisko, ktoś inny dostarczył alkohol i zabawa rozkręciła się w najlepsze.
Nie miałam już jednak siły na uczestniczenie w niej; powoli zaczynało mi się robić chłodno, poza tym byłam skonana i śpiąca, dlatego w końcu poprosiłam Nicka, żeby odprowadził mnie do zajazdu. Oczywiście stwierdził, że w takim razie on też wraca na noc i w dobrych humorach, choć nieco zmęczeni, opuściliśmy plażę.
– Dziękuję, że mnie tam zaprowadziłeś – powiedziałam, kiedy już weszliśmy do naszego zajazdu i skierowaliśmy się ku schodom na piętro, gdzie znajdowały się nasze pokoje. Kiwnęliśmy głowami gospodarzowi, który nadal stał za barem na posterunku, po czym zaczęliśmy wchodzić na górę. – To było naprawdę świetne.
– Wiedziałem, że ci się spodoba. Lampiony od jakiegoś czasu są jedną z większych atrakcji Miasta Portowego – przyznał Nick. – To taki, rozumiesz, pewniak. Wydarzenie, o którym wiesz, że spodoba się każdej dziewczynie, którą chciałoby się gdzieś zaprosić.
– Idiota! – parsknęłam śmiechem, pokonując ostatnie stopnie. – Poza tym, ja wcale nie jestem „każda”!
– Wiem, wiem. – Pokiwał głową, jakby faktycznie przyznawał mi rację. Podejrzewałam jednak, że tak naprawdę się zgrywał. – Ale cieszy mnie, że mogłem trochę poprawić ci humor.
– Wcale nie miałam zepsutego humoru…
– Jasne, i fakt, że Jack wyszedł bez ciebie, wcale nie miał z tym nic wspólnego – prychnął, przerywając mi. Rzuciłam mu krytyczne spojrzenie. – Daj spokój, nie zamierzam cię osądzać. Po prostu chciałbym, żebyś na siebie uważała, Dee…
Urwał, a gdy odwróciłam głowę, zrozumiałam, dlaczego. W otwartych drzwiach swojego pokoju stał Jack i przyglądał się nam z niezadowoleniem.
I nie miał żadnego znaczenia fakt, że Nick był dla mnie dużo milszy, bo moje serce i tak samo wiedziało, na czyj widok chciało szybciej bić. Zwłaszcza na widok Jacka z wilgotnymi włosami i w niedopiętej koszuli!
– Dorothy, moglibyśmy porozmawiać? – Usłyszałam zwodniczo spokojny głos Jacka, bo znałam go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie oznaczał on nic dobrego. Rzuciłam Nickowi niepewne spojrzenie, na co ten powiedział pospiesznie:
– No to ja idę spać. Dobranoc!
I zostawił mnie sam, zdrajca jeden. Zawahałam się, stając na środku korytarza. Zupełnie nie wiedziałam w tamtej chwili, co zrobić z rękami.
– Teraz? – jęknęłam w końcu. – Proszę, jestem zmęczona i…
– To zajmie tylko chwilkę – zapewnił mnie, chociaż kompletnie mu nie wierzyłam. Cofnął się w drzwiach, żeby zrobić mi przejście, i już nie miałam innego wyjścia, jak tylko się zgodzić. Weszłam do jego pokoju i rozejrzałam się uważnie; ze zdziwieniem stwierdziłam, że panował w nim większy porządek niż u mnie, a zawsze miałam wrażenie, że to ja miałam fioła na tym punkcie. Pokój Jacka był praktycznie identyczny jak mój, tylko okno wychodziło mu na inny fragment podwórza. Ale na pewno nie równie ciekawy, bo to pod moim oknem kryjówkę urządził sobie pewien miejscowy pijaczek. Jack zatrzasnął za mną drzwi, a ja zrobiłam jeszcze dwa kroki do przodu i wreszcie się do niego odwróciłam. – Gdzie byliście tyle czasu? Nie mogłaś na mnie poczekać? Wybrałbym się z wami.
Prychnęłam z irytacją, której nie zdołałam ukryć.
– A ty nie mogłeś poczekać na mnie, jak szedłeś kupować konie? – zapytałam niewinnie. Jack potrząsnął głową.
– Myślałem, że śpisz, chciałem, żebyś odpoczęła. Masz o to do mnie pretensje?
– Nie. A ty masz o to, że wyszłam bez ciebie?
Już otwierał usta, żeby coś odpowiedzieć, kiedy jego wzrok padł wreszcie na wiszący mi na szyi bursztyn. Nie zamierzałam go ukrywać, bo nie widziałam po temu żadnego powodu, ale na wszelki wypadek w obronnym geście założyłam ramiona na piersi.
– Nie chodzi mi o to, że wyszłaś beze mnie, tylko że wyszłaś z Nicholasem – odpowiedział, znowu tym złowieszczo spokojnym tonem głosu, nie spuszczał jednak wzroku z bursztynu. – Nie znamy go, Dorothy, nie wiemy, czy można mu ufać. Wolałbym, żebyś nie zostawała z nim sam na sam, bo nie wiadomo, czego można się po nim spodziewać.
– Wiesz co? Masz rację. – Rzuciłam mu przerażone spojrzenie, po czym zakryłam sobie usta dłonią. – Kupił mi po drodze na targ jabłko. O mój Boże, mógł je przecież zatruć!
– Przestań się zgrywać – mruknął z niezadowoleniem. – Mówię poważnie. Martwię się o ciebie.
– To przestań – warknęłam, a rozbawienie w jednej chwili ze mnie uleciało. – Na litość boską, Jack, to całkowicie niewinny facet. I w dodatku o dobrych intencjach. Pomaga nam z dobrej woli, chociaż wcale nie musi.
– I właśnie dlatego się martwię. Wybacz, ale nie przywykłem, żeby ktoś robił coś dla mnie z dobrej woli. To świecidełko też kupił ci z dobrej woli?
Odruchowo dotknęłam bursztynu, któremu Jack przyglądał się z niechęcią. Zupełnie tego faceta nie rozumiałam. Jak dla mnie, było tylko jedno wytłumaczenie jego zachowania, a jakoś nie chciało mi się w nie wierzyć.
– Tak, bo chciał poprawić mi humor. A co, jesteś zazdrosny? – Hardo podniosłam do góry głowę, a kiedy podszedł do mnie o krok, sama też się o krok cofnęłam. Chyba jednak nie ufałam sobie tak bardzo, jak bym chciała.
– Nie bądź śmieszna – prychnął, wykrzywiając usta w brzydkim grymasie. – Przecież to w ogóle nie o to chodzi. Chciałbym po prostu, żebyś przestała być taka lekkomyślna. Co, mnie do tej pory nie wierzysz, chociaż znamy się już tyle czasu, a jemu z miejsca zaufałaś?
– A kto powiedział, że ci nie ufam? – Wzruszyłam ramionami. – Nie przesadzaj, Jack. Nie zamierzam za niego wychodzić za mąż, poszliśmy tylko razem na plażę. Naprawdę nie rozumiem, o co masz do mnie pretensje. Powinieneś spróbować dogadać się z Nickiem, bo gdybyś nie był do niego uprzedzony, na pewno by się okazało, że macie sporo wspólnego.
Jack podszedł bliżej, szybko, zanim zdążyłam się cofnąć, i chwycił mnie mocno za ramię. Pisnęłam i spróbowałam się wyrwać, ale w przypadku Jacka to nie miało najmniejszego sensu, bo uścisk miał stalowy. Przyciągnął mnie do siebie bliżej, aż wylądowałam z dłonią na jego piersi; czym prędzej ją stamtąd zabrałam, nie udało mi się jednak od niego odsunąć.
Wstrzymałam oddech, doskonale wiedząc, że jeśli zacznę wdychać jego oszałamiający zapach, całkiem stracę umiejętność logicznego myślenia. A także dlatego, że nie chciałam, żeby usłyszał, jak szybko oddychałam.
– Chcesz prawdy? – zapytał Jack, a w jego oczach pojawił się jakiś niebezpieczny błysk. W tamtej chwili byłam całkowicie przekonana, że wcale jej nie chciałam, ale nie miałam w sobie na tyle odwagi, by coś powiedzieć, i na tyle wiary we własne odruchy, by w ogóle otworzyć usta. – Dobrze, będziesz miała prawdę. Owszem, jestem o niego zazdrosny.
Serce zabiło mi niespokojnie; bezwiednie otworzyłam usta, wpatrując się w niego hipnotycznie, a Jack również nie spuszczał ze mnie wzroku; w jego oczach widziałam napięcie, które doskonale rozumiałam. W końcu sama się bałam.
Może to było irracjonalne, może to kompletnie nie miało sensu, ale naprawdę się bałam. Bałam się tego, co Jack mógł mi powiedzieć.
– Jack…
– Nie przerywaj mi, proszę – wszedł mi w słowo, chociaż przecież wcale mu nie przerywałam. – Słuchaj, nie zamierzałem ci tego mówić, bo bałem się, jak zareagujesz. Znam cię trochę, poza tym wiem, co planujesz. Wiem, że chcesz wrócić na Ziemię tak szybko, jak tylko się da. Że chcesz załatwić tu swoje sprawy, znaleźć mamę, pomóc tacie, a potem po prostu wracać. I wiem, że nie ma w tym miejsca dla mnie.
– Jack… – powtórzyłam nieco rozpaczliwie, ale znowu nie dał mi dojść do słowa, podnosząc głos przy kolejnych słowach:
– Ale dostaję szału, będąc tak blisko, obok ciebie, codziennie. Może to był głupi pomysł z mojej strony, że wyjechałem z tobą z Emerald City, ale przecież nie potrafiłbym spędzić spokojnie nawet minuty, gdybym nie wiedział, co się z tobą dzieje! Odkąd cię poznałem, nie potrafię racjonalnie myśleć, Dorothy. Nie potrafię usnąć, jeśli nie ma cię blisko, nie potrafię myśleć, jeśli nie wiem, co się z tobą dzieje, bo boję się, że znowu masz jakieś kłopoty. Boję się, że w końcu któregoś dnia nie uda mi się ciebie obronić i że coś ci się przeze mnie stanie, rozumiesz?
Nic nie rozumiałam. Miałam kompletny mętlik w głowie, a ta niespodziewana przemowa Jacka wywoływała we mnie sprzeczne uczucia. Zupełnie nie wiedziałam, co robić, jak się zachować.
– A najgorsze, że ty tego w ogóle nie widzisz – dodał już nieco spokojniej, co jednak wcale nie uspokoiło mnie. – Nadal mi nie wierzysz, nadal nie masz do mnie zaufania, bo nie masz pojęcia, że dla twojego bezpieczeństwa zrobiłbym wszystko, Dorothy. Nie widzisz, że wszystko, co robię, robię dla ciebie. Bo cię kocham.
Zamarłam, przez moment tylko zastanawiając się, czy aby się nie przesłyszałam. On naprawdę to powiedział?! Naprawdę…?!
A Jack, jakby czytając w moich myślach, przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej; jego druga dłoń spoczęła na moich plecach, po czym dodał jeszcze raz, dużo łagodniej, patrząc mi uważnie prosto w oczy:
– Kocham cię, Dorothy, rozumiesz?

16 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy to dobrze, ale założę, że tak;)

      Usuń
    2. Musiałam ochłonąć!

      Nawet nie wiem, co napisać... Rozdział niby nie posunął akcji do przodu jakoś za bardzo (chodzi mi o poszukiwanie matki Dorothy), ale wydarzyło się to, co działo się już od dłuższego czasu, tylko zostało teraz powiedziane na głos.

      Ale znając Dorothy, no to sielanki nie będzie. Kobiety zawsze wszystko komplikują.

      Usuń
    3. Prędzej czy później musiało, już i tak bardzo to przeciągałam.

      No pewnie, że nie będzie. Taki już wątpliwy urok Dorothy;)

      Usuń
  2. JEST! Wreszcie! Brawo Jack!
    Co z tym zrobią to nie wiem, pewnie nie od razu wszystko między nimi się poukłada i w ogóle, ale i tak...!
    Nawet nie skomentuję reszty rozdziału, chociaż spodobało mi się to miasto, bo jednak to wyznanie miłości przyćmiło wszystko inne. I jeszcze ta zapowiedź... :D
    Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, to pewne, że nie od razu i w ogóle nieprędko. Jack to połowa medalu, teraz jeszcze pozostaje kwestia Dorothy.

      Haha, no to cieszę się, że się podobało;)

      Całuję!

      Usuń
  3. Ooooo mój Boże! Ten rozdział definitywnie zalicza się jako jeden z moich ulubionych! Nie potrafię pisać bez wykrzykników!
    Jak ja lubię Jacka! On jest taki super, no, Dorothy, powiedz mu, że go kochasz. :(
    Choć jak znam Dee, to chyba tak łatwo nie będzie (i patrząc na zapowiedź). Uwielbiam zazdrosnego Jacka, czy jest coś piękniejszego? :)
    Sama nie wiem, czy Nick jest do końca dobry, czy Jack nie ma racji, ale i tak go lubię.
    Znowu nie wiem co napisać, cudowny jest ten rozdział!
    Czekam niecierpliwie do piątku.
    Pozdrawiam! :')

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się w takim razie, że rozdział się podobał;) co do Dorothy natomiast
      natomiast... Tutaj nie liczyłabym na zbyt wiele... Także oczywiście, że łatwo nie będzie;)

      Jak to z zazdrością często bywa, tak i tym razem jest raczej bezpodstawna. Akurat Nicka nie należy się obawiać, znajdą się inni przeciwnicy;)

      Dziękuję i całuję!

      Usuń
  4. Po Twojej zapowiedzi spodziewałam się właśnie czegoś w tym guście. Nie zawiodłaś (:
    Uwielbiam każde wydanie Jacka, ale to jest zdecydowanie najlepsze xd
    Trochę tylko żałuję, że ucięłaś reakcję Dee, ale przynajmniej jest ta niepewność!
    Dużo weny Ci życzę ((:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to cieszę się, że nie zawiodłam;) ach, wiadomo, zazdrosny Jack i przyznający się do uczuć Jack jest najlepszy xd

      Uwielbiam kończyć w takich momentach, więc to jasne, że musiałam xd ale spoko, myślę, że spokojnie można sobie jej reakcję dośpiewać xd

      Całuję!

      Usuń
  5. Uuuu, nadrobiłam zaległości w idealnym momencie! O mój Boże, Jack wreszcie wyznał Dorothy miłość, jej! <3 Niech tylko ona nie okaże się teraz głupia i powie mu przynajmniej tyle, że zauważyła, że Jack troszczy się o jej życie. Ale to byłoby chyba trochę za proste... :?
    Tak czy inaczej, bosko czytało mi się te ostatnie trzy rozdziały (a zwłaszcza końcówkę tego ;]), z niecierpliwością czekam na więcej!
    Pozdrawiam cieplutko,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To byłoby nawet bardzo za proste xd rzecz w tym, że Dorothy nie ufa sobie w bliskości Jacka, więc jeśli zdecyduje się ukryć przed nim, co czuje, to pewnie pójdzie po bandzie. Ale, co ja tam wiem xd

      Cieszę się w takim razie, że były to przyjemne zaległości:)
      Całuję!

      Usuń
  6. Aww, jak słodko mi po to rozdziale. Jak dostanę cukrzycy to reklamacja przyjdzie do Ciebie <3 Powiem Ci szczerze, że zaskoczyłaś mnie, bo nastawiłam się na coś w rodzaju: jestem zazdrosny, zależy mi na Tobie. A tu bach! Jack od razu z grubej rury, że ją kocha. Wcale mu się nie dziwię. Dee jest przecież cudowna, ale jednocześnie niezależna i taka... inna. Różni się na pewno od tych kobiet, które żyją w Oz.Ale dobrze Cię znam i to wyznanie to tylko początek góry lodowej i to wcale nie takiej małej. Uwielbiam Twoje machinację i w ogóle, utrudnianie spraw sercowych! Więc zacieram rączki i czekam na kolejny rozdział! <3

    Pozdrawiam<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, aż tak źle było? Xdd Jack po prostu nie jest z rodzaju tych ludzi, którzy owijają w bawełnę. Jak coś czuje, to raczej nie zamierza tego ukrywać, to nie w jego stylu;) natomiast jest to bardzo w stylu Dee, która, jak każda typowa kobieta, myśli za dużo i kombinuje, więc oczywiście, że sielankowo tu nie będzie. Dee może i jest cudowna, ale jest też trudna xd a owszem, dobrze wiesz, że nie lubię prostych wątków romansowych, także i tu łatwo być nie może^^

      Całuję!

      Usuń
  7. Miasto spoko, takie inne niz wszystko do tej pory, bardziej ziemskie, nick kłamie wg mnie, ze dziewczyna nie interesuje go w ten sposob , ale na szczescie na nia te najszyjniki i inne bzdety nie zadziałały V przeciwieństwie do jednego spojrzenia Jacka... Juz myslalam,ze znowu bede zmuszona pisać, ze ile mozna to przedłużać i czytac te sama kłótnie nie doprowadzajaca nigdy do sedna, ale na szczescie Jack w koncu nie wytrzymał i wyjawił swoje uczucia. Kocham go za to po mocno i uwazam,ze jest jeszcze barziej męski niz wczesniej. Przeczytałam az zapowiedź, po raz pierwszy, zeby zobaczyć, czy cos z niej wyczyta. I powiem szczerze, ze az we mnie krew zawrzała,kiedy zobaczyłam,E najwyraźniej Dorothy ma dalej ciagnąć szopkę, ale na szczescie zdołałam sie opanować na tyle, by zauważyć, ze Jack jak raz juz sie odważył, to nie odpuści bez uzyskania szczerej odpowiedzi. I mam andzieje, ze taka uzyska, bo niezaleznie od tego, co sie dalej z nimi stanie, nie zdzierże kłamstwa, nie zdzierże, jesli ona ku powie,, ze nic do niego nie czuje i zeby sobie dał spokój. Serio, takiego czegos nie zdzierże, pamiętaj o tym xD świetny rozdział, taki emocjonalny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to na początek muszę Cię rozczarować i ostrzec: Dee będzie kręcić. Daj spokój, byłoby za łatwo, gdyby powiedziała Jackowi prawdę xd za jakiś czas na pewno to zrobi, ale jeszcze nie teraz, najpierw muszą się zmienić okoliczności. To już taki mój feler... Ja zawsze maksymalnie utrudniam moim bohaterom życie uczuciowe xdd

      A co do Nicka... Czemu zakładacie, że wszyscy faceci muszą od razu się kochać w Dorothy? Xd ja tego w literaturze bardzo nie lubię i dlatego będę obstawać przy tym, że Nick to tylko przyjaciel;)

      Całuję!

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.