Wszystko wydarzyło się błyskawicznie. W jakiś
sposób Jack i Nicholas dogadali się bez słów, bo obydwaj doskonale wiedzieli, w
którym momencie zaatakować, chociaż do mnie ta wiedza jakoś nie dotarła.
Zostałam z tyłu, gdy we dwóch rzucili się na pająka okrążającego nas od
południowej strony; dostrzegłam jeszcze, że Nicholas zanurkował w dół,
wystawiając ku górze ostrze siekiery, a Jack przewiesił karabin przez ramię i
wyciągnął swój majcher, którym uciął jedną z nóg potwora, po czym odwróciłam się
za siebie i automatycznie podniosłam pistolet, celując w kolejnego biegnącego na
nas pająka.
Strzeliłam, niestety kula poleciała gdzieś
między drzewa, a pająk przyspieszył, kierując się już prosto na mnie.
Spokojnie, powiedziałam sobie w myślach, chociaż serce biło mi ze strachu, bo
naprawdę, tak jak przyznałam się Jackowi, nie znosiłam pająków. Nie trafisz,
jeśli będą ci się trzęsły ręce.
Strzeliłam raz jeszcze i tym razem trafiłam go w
tułów, może dlatego, że znajdował się już ledwie parę jardów ode mnie.
Szarpnęło nim i przewrócił się na bok, ale mną odrzut również szarpnął do tyłu,
aż zachwiałam się na nogach.
– Dorothy! – Usłyszałam gdzieś za sobą krzyk
Jacka. – Dorothy, musimy uciekać!
Kolejne dwa pająki biegły w naszą stronę, więc
po prostu odwróciłam się na pięcie i pognałam w stronę Jacka i Nicholasa,
dobijających właśnie kolejnego z nich. Jack bezpardonowo chwycił mnie za rękę i
pociągnął za sobą, z powrotem w gąszcz lasu, chociaż było tam cholernie ciemno
i nic na dobrą sprawę nie widziałam.
Poczułam uderzenie w plecy i impet rzucił mnie
na ziemię, rozłączając mnie z Jackiem. Pistolet wypadł mi z ręki, chwyciłam
więc pierwsze, co nawinęło mi się pod rękę – akurat był to jakiś długi konar –
i odwróciłam się na plecy, akurat na czas, by zobaczyć, jak rzuca się na mnie
kolejny pająk.
Z bliska wyglądał jeszcze paskudniej. Nie myliłam
się, patrząc na niego z odległości, szczękoczułki rzeczywiście miał zakończone czymś w rodzaju ostrego pazura, z którego skapywał jad; cztery
pary paciorkowatych oczu wpatrywały się we mnie bezmyślnie, a serce
przyspieszyło mi na sam ten widok. Odruchowo zasłoniłam się rękami i konarem,
krzycząc ze strachu, a szczękoczułki zatrzymały się jakieś trzy stopy
ode mnie, nadaremnie próbując dosięgnąć mojej twarzy. Dopiero po chwili
zorientowałam się, że odwłok pająka nadziałam na konar, który nadal trzymałam w
rękach.
Pchnęłam
mocniej, ale byłam na niego stanowczo zbyt słaba, krzyknęłam więc raz jeszcze w
nadziei, że Jack albo Nicholas wreszcie mnie usłyszą, inaczej groziło mi
bowiem, że w końcu nie utrzymam pająka dłużej i zleci prosto na mnie. Kiedy
jednak pomoc nie nadchodziła, postanowiłam radzić sobie sama. Przesunęłam się
nieco po poszyciu lasu, oparłam konar o ziemię i spróbowałam wyczołgać spod
ciągle wierzgającego potwora. Dlaczego ta cholera nie chciała zdechnąć?!
Byłam już prawie zupełnie wolna, gdy nagle
poczułam na ramionach czyjeś dłonie. Odwróciłam się, żeby zobaczyć poważną,
zaciętą twarz Jacka; pozwoliłam mu pociągnąć się do góry, aż z impetem
wylądowałam prosto na nim, i znowu znalazłam się tak blisko, że bez problemu
mogłabym go pocałować. Natychmiast zganiłam się za te myśli. W takim momencie?!
– Nic ci nie jest? Możesz wstać? – Jego spokojny
głos przywrócił mnie do rzeczywistości. Jacka chyba rzeczywiście nic nie było w
stanie zdenerwować. Pospiesznie pokiwałam głową, po czym zaczęłam się podnosić.
Jack poszedł za moim przykładem, podał mi dłoń i pomógł ostatecznie wywindować
się do pionu. – To świetnie, bo musimy uciekać. Nie damy rady zabić wszystkich.
Bierz pistolet.
Posłusznie zebrałam z ziemi porzucony wcześniej
pistolet i ponownie dałam się wziąć za rękę i pociągnąć gdzieś przed siebie, w
mrok lasu. Potknęłam się o jakiś wystający korzeń, ale Jack trzymał mnie na
tyle mocno, że udało mi się nie stracić równowagi. Po chwili dołączył do nas
Nick, który poprowadził nas przez las na południe, ku jego skrajowi, za którym
rozciągał się już kraj Kwadlingów.
Słyszeliśmy za sobą trzaski gałęzi i szelesty,
jakby pająki za nami podążały, żaden z nich nie odważył się już jednak nas
zaatakować, zapewne rozumiejąc, że mogłoby się wtedy stać z nimi to samo, co z
ich martwymi krewniakami. Po pewnym czasie uzyskaliśmy sporą przewagę, trudno
powiedzieć, czy dlatego, że byliśmy szybsi, czy ponieważ pająki zrezygnowały z
pościgu. Nawet wtedy jednak Jack nie puścił mojej ręki, uparcie prąc za Nickiem
naprzód, nie przejmując się ciemnością, niewyspaniem i głodem, które sprawiały,
że od jakiegoś już czasu kręciło mi się w głowie. Mobilizowałam więc wszystkie
swoje siły, żeby po prostu stamtąd uciec, opuścić ten okropny las i zapomnieć o tych wielkich, paskudnych, włochatych pająkach, które o mało nas nie zabiły.
Marzyłam o gorącej kąpieli, łóżku i świeżej pościeli, i tym, żeby spać przez
najbliższe czterdzieści osiem godzin. Nieistotne już było to, co miałoby mi się
wtedy śnić, ważne było, żebym wreszcie odpoczęła. Chociaż trochę.
Był sam środek nocy, gdy wreszcie wydostaliśmy
się z lasu na kawałek łąki, oddzielający go od biegnącej nieopodal drogi. To
właśnie tam nogi odmówiły mi posłuszeństwa; upadam na kolana natychmiast, gdy
tylko poczułam, że gałęzie drzew przestały smagać mnie po policzkach, a pod
nogami pojawiła się trawa zamiast tego cholernego poszycia leśnego. Puściłam
rękę Jacka i po prostu upadłam na kolana, dłońmi opierając się na mokrej
trawie, nie wiedziałam, czy od rosy, czy deszczu – nie miało to zresztą
większego znaczenia. Ważne było, że wyszliśmy z lasu. Byliśmy w kraju
Kwadlingów. Nareszcie.
– Dorothy, co się dzieje? – zapytał Jack nieco
niecierpliwie, kucając obok mnie. Nad nami stanął Nicholas.
– Spałaś coś w ogóle ostatniej nocy? – podsunął
domyślnie. Potrząsnęłam głową.
– Niespecjalnie. Jestem po prostu zmęczona, to
wszystko. Pójdę dalej, tylko błagam… Nie idźcie już tak szybko.
Podniosłam się z powrotem na nogi i otrzepałam
kolana, po czym zauważyłam, że Jack przekazuje Nicholasowi nasze bagaże. Zanim
zdążyłam się zastanowić, po co i dlaczego drwal w ogóle je przyjął, Jack
podszedł do mnie i bez ceregieli ani pytania o zdanie po prostu wziął mnie na
ręce.
– Jack, co ty… – Głos mi się załamał, gdy
poczułam jedną jego dłoń pod moimi kolanami, a drugą na plecach, i odruchowo
chwyciłam go za szyję i położyłam głowę na ramieniu. Zaraz jednak poderwałam ją
z powrotem. – Natychmiast mnie puść!
– Nie rób cyrków, złotko – polecił mi spokojnie,
wychodząc ze mną w ramionach na drogę. – Doniosę cię tylko do najbliższej
wioski, tam poprosimy o nocleg.
– Ja mogę… Sama…
– Mam dużo więcej sił od ciebie, więc pozwól, że
spożytkuję je, żeby zwiększyć tempo marszu i szybciej dotrzeć do wsi – przerwał
mi stanowczo, a Nicholas poszedł za nim, chichocząc szatańsko. To było co
najmniej idiotyczne. – Możesz chociaż raz się ze mną nie kłócić?
Nie odezwałam się już, także dlatego, że ten
protest pojawił się właściwie wbrew mnie. Mnie było przecież bardzo dobrze w
jego ramionach, zwłaszcza gdy już z powrotem położyłam mu głowę na ramieniu i
mogłam spokojnie, nie wywołując żadnych podejrzeń wdychać jego zapach i po
prostu cieszyć się z tej bliskości. Przynajmniej tyle mogłam, skoro na nic
więcej nie chciałam sobie pozwolić. Zamknęłam oczy i dałam się po prostu nieść,
nie zważając na to, dokąd właściwie szliśmy ani kiedy mieliśmy tam dotrzeć.
Miło było choć raz całkowicie oddać kontrolę komuś innemu.
– Mam tu niedaleko znajomych, to tam powinna
uciec moja klacz – dobiegły mnie jeszcze słowa Nicka. – Tak przynajmniej ją
tresowałem, zobaczymy, jak to wyjdzie w praktyce. Tak czy inaczej, możemy
poprosić ich o nocleg, na pewno nie odmówią. Ale jeden pokój gościnny to
wszystko, co dostaniemy.
– Spokojnie, spaliśmy już w gorszych warunkach –
zapewnił go Jack. – Dziękuję, że nam pomagasz.
Przez chwilę Nicholas nie odpowiadał, w końcu
jednak rzekł spokojnie:
– Przez was popadłem w konflikt ze strażnikami
lasu. Mam tylko nadzieję, że było warto, bo nie wiem, czy będę jeszcze mógł
wrócić do mojego domu. Pewnie pójdę potem z wami do Miasta Portowego, bo chyba tam się wybieracie?
– Będziemy musieli zaciągnąć gdzieś języka, a
poza tym chciałbym, żeby Dorothy trochę odpoczęła. – Pierś Jacka zafalowała,
gdy pozwolił sobie na głębokie westchnięcie. – Chyba że ty znasz okolicę i
zechciałbyś być naszym przewodnikiem. Zapłacimy.
– Zastanowię się nad tym – obiecał Nick i na tym
ich rozmowa się skończyła. Albo przynajmniej zapamiętałam tylko tyle, bo w
następnej chwili zmęczenie wzięło we mnie górę nad ciekawością i w końcu
zasnęłam w ramionach Jacka, kołysana miarowym rytmem jego kroków.
***
Obudziłam się w zupełnie obcym mi miejscu i w
pierwszej chwili zastanawiałam się, dlaczego moja sypialnia w Lawrence tak
zmieniła się w ciągu jednej nocy. Dopiero potem przypomniałam sobie wszystko –
wędrówkę przez las, drzewa, które próbowały nas zabić, Nicka i ogromne,
krwiożercze pająki – po czym podniosłam głowę z posłania i rozejrzałam się
dookoła uważniej, zwracając wreszcie uwagę na szczegóły umeblowania pokoju.
Więc jednak Jack i Nicholas spełnili moje
życzenie i w końcu znalazłam się w prawdziwym łóżku, w ciepłej pościeli, w
prawdziwym domu! Tylko kąpieli nie było, bo to na pewno bym pamiętała. Kiedy
ostrożnie wyciągnęłam nogi spod przykrycia i spuściłam z łóżka, stwierdziłam
też, że nadal miałam na sobie moją podróżną koszulę, ktoś jednak zdjął ze mnie
spodnie, pozostawiając mnie w samej bieliźnie.
Znajdowałam się w niewielkiej, całkiem
przytulnie urządzonej sypialni. To wnętrze nie było biedne ani
zaniedbane, wręcz przeciwnie – jak na standardy Oz, które dotąd poznałam,
wyglądało całkiem przyzwoicie. Łóżko było szerokie, z drewnianą ramą i czymś w
rodzaju moskitiery, za którą widziałam też resztę standardowego umeblowania
sypialni – wielką, rzeźbioną, drewnianą szafę, toaletkę z przyborami do mycia,
stolik z trzema krzesłami, kufer pod jedną ze ścian i rzucony na drewnianą
podłogę, kolorowy dywanik. Przez przeszklone, czyste okno wpadało słońce, na
moje oko raczej popołudniowe niż poranne.
Rany. Przespałam pół dnia?!
Nad toaletką wisiało lustro, w którym
pospiesznie się przejrzałam, ze zdziwieniem stwierdzając równocześnie, że
naprawdę dawno tego nie robiłam. Zabawne, że wiele kwestii, które miały dla
mnie znaczenie w Nowym Jorku, w Oz kompletnie traciły na znaczeniu – makijaż,
ciuchy, perfekcyjne ułożenie włosów, o tym wszystkim dawno już zapomniałam.
Kiedy jednak przejrzałam się w lustrze, zapragnęłam natychmiast choćby
przygładzić włosy, które sterczały mi na wszystkie strony, sięgnęłam więc po
leżącą na blacie szczotkę i zajęłam się rozczesywaniem kosmyków. Wyjaśnienia
mogły poczekać.
Czesanie włosów zawsze mnie uspokajało,
zwłaszcza gdy robił to ktoś inny. Pamiętałam, że gdy byłam mała i wieczorem nie
chciałam iść spać, mama siadała ze mną w pokoju i rozczesywała mi włosy tak
długo, aż nie poczułam się senna. Może dlatego to uczucie związane z czesaniem
zostało we mnie już na zawsze; w końcu kojarzyło mi się dobrze, z ciepłem
maminego głosu, łagodnym dotykiem jej rąk i niespiesznymi, spokojnymi ruchami,
które uspokajały również moje serce.
Westchnęłam, odkładając szczotkę i przyjrzałam
się swojemu odbiciu w lustrze. Byłam bez makijażu, co uwypukliło nieco cienie
pod oczami, poza tym jednak nie zmieniłam się w stosunku do tego, jak
wyglądałam, gdy trafiłam do Oz. Nawet jeśli schudłam trochę na niepewnej
diecie, nie było tego widać po mojej twarzy, może dlatego, że zawsze była
raczej szczupła, o wystających kościach policzkowych i ostro zakończonym
podbródku. Byłam nieco mniej blada, bo częste przebywanie na świeżym powietrzu
dodało mojej twarzy rumieńców, a skóra ściemniała trochę od słońca; ciemne
włosy kręciły mi się wokół twarzy, pozbawione wreszcie trzymającej je zawsze w
ryzach prostownicy, poza tym jednak wyglądałam jak ta sama dziewczyna, która
tamtego letniego dnia wyszła na lunch do Corner Bistro.
Zabawne, bo wcale nie czułam się już jak tamta
dziewczyna.
Przemyłam twarz pozostawioną na toaletce wodą i
tęsknym wzrokiem spojrzałam na znajdującą się w pokoju balię, bo wydawało mi
się, że nie kąpałam się sto lat. W końcu odwróciłam się przodem do drzwi i
zastanowiłam, co robić dalej – wyjść z pokoju, komuś obcemu do domu, czy raczej
zostać i czekać? – zanim jednak zdążyłam dojść do jakichś wniosków, drzwi
sypialni otworzyły się cicho i po chwili do środka wszedł Jack.
Musiał się niedawno kąpać, bo włosy miał jeszcze
wilgotne, poza tym wyglądał dużo bardziej świeżo. I miał na sobie świeże
ciuchy. Koszulę wsunął niedbale do spodni, a jej rękawy jak zwykle podwinął do
łokci; wyglądał w tych ciuchach dobrze i tak się chyba czuł, bo był bardzo swobodny,
krok miał sprężysty, a ruchy jak zwykle zdecydowane. Wyglądało na to, że nie
tylko ja spałam w ciągu dnia, bo Jack też nie wyglądał na zmęczonego. Wręcz
przeciwnie, jego oczy tryskały energią, a niedbały uśmiech sprawił, że serce
podskoczyło mi w piersi. Cholera, nienawidziłam się za reakcje na tego
faceta…!
– Dobrze, że już nie śpisz. Musimy pogadać i
zdecydować, co dalej robimy. – Bez skrępowania zamknął za sobą drzwi i usiadł
na łóżku, chociaż miał przecież do dyspozycji trzy krzesła przy stole. Na
wszelki wypadek postanowiłam nie ruszać się z mojego strategicznego miejsca
przy toaletce. – Dobrze się czujesz?
Pospiesznie kiwnęłam głową.
– Jasne, już dużo lepiej. Ile spałam?
– Tyle, ile musiałaś – uciął, a ja westchnęłam z
ulgą, widząc, że nie miał do mnie żadnych pretensji o przedłużony odpoczynek.
Raz jeszcze rozejrzałam się dookoła.
– Gdzie my właściwie jesteśmy?
– U znajomych Nicka – wyjaśnił. – Jego klacz
rzeczywiście trafiła tu wcześniej niż my. To mili ludzie, ale nie powinniśmy
nadużywać ich gościnności.
– A Nick? – zapytałam, zanim zdążyłam się ugryźć
w język.
– Co z nim?
– Nie może chyba na razie wrócić do swojego
domu, prawda? – Skoro już jednak zaczęłam temat, postanowiłam go kontynuować. –
Te pająki ciągle mogłyby mu zrobić krzywdę. To dlatego, że nam pomógł, więc
czuję się trochę odpowiedzialna. Nie powinniśmy mu jakoś pomóc?
– A ty nie za bardzo się nim interesujesz? –
Jack rzucił mi krzywe spojrzenie. Prychnęłam. – Nie martw się, złotko, Nick
jest dorosłym facetem, poradzi sobie. A decyzję o udzieleniu nam pomocy podjął
przecież sam. Co do nas jednak… Nie znam tych okolic, nigdy tu nie byłem.
– Nieprawdopodobne – wtrąciłam zgryźliwie, Jack
jednak zignorował moją uwagę.
– Dlatego nie będę dobrym przewodnikiem, jeśli
chodzi o trafienie do zamku Czarownicy z Południa – kontynuował, jakbym nic nie
powiedziała. – W innej sytuacji uznałbym, że poradzimy sobie sami, ale wszyscy,
którzy wspominają o tym zamku, mówią też, że nie jest łatwo do niego trafić i
że żadnemu nieproszonemu gościowi się to nie udało. Więc chyba na wszelki
wypadek lepiej byłoby mieć kogoś, kto zna teren.
– I skąd go weźmiesz? – zapytałam, czując, że
Jack wcale nie przyszedł, by zdecydować, co dalej robić, a raczej by przekazać
mi, co zdecydował sam. Podpowiadał mi to jego pewny siebie ton głosu.
– W tym celu musimy iść do miasta – oświadczył,
potwierdzając w ten sposób moje podejrzenia. – Znajduje się kilka mil stąd, nad
morzem. Dojdziemy w ciągu paru godzin.
– Miasto Portowe? – Jack skinął głową. – To nie
tam wybierał się Noah ze swoim statkiem?
– Owszem, ale jeśli myślisz o odwiedzeniu go, to
chyba nie jest to najlepszy pomysł – odparł Jack krytycznie. – Nie powinniśmy
tracić więcej czasu.
– Pomyślałam tylko, że gdyby Noah wracał do
Emerald City, mógłby przekazać mojemu ojcu wiadomość – westchnęłam. – Na pewno
się o mnie tam martwią. O nas. Chciałabym im chociaż dać jakoś znać, że
wszystko z nami w porządku, że żyjemy, mamy się dobrze i wkrótce znajdziemy
moją mamę.
Jack przyglądał mi się przez moment z namysłem,
nie odpowiadając, a ja czułam, że moje słowa trafiły do niego, chociaż jak na
niego było to zaskakujące. W końcu powoli, nieco niechętnie, kiwnął głową i
odparł:
– No dobrze, może to i nie jest taki głupi
pomysł. Zobaczymy, co da się zrobić, gdy już będziemy w mieście. Ale najpierw
musisz być gotowa do drogi. Co najpierw: kąpieli czy śniadanie?
Chociaż burczało mi w brzuchu, wybór był
oczywisty. Przede wszystkim musiałam zmyć z siebie brud ostatniego etapu naszej
wędrówki! Cała reszta mogła poczekać.
Wkrótce potem służący napełnili balię gorącą
wodą i mogłam wreszcie w spokoju wziąć relaksującą, odprężającą kąpiel. Kiedy
jakiś czas później opuściłam wreszcie sypialnię, wyglądałam już w miarę ludzko
i mogłam pokazać się nie tylko Jackowi, ale także innym ludziom, w tym
właścicielom domu, którzy udzielili nam gościny.
Byli to bardzo mili ludzie, jak się okazało,
jakaś dalsza rodzina Nicka, z którą ten utrzymywał jednak bardzo dobre
kontakty. Domostwo tego bezdzietnego małżeństwa było dostatnie i dobrze
utrzymane, może niezbyt wielkie, ale bardzo przytulne i zadbane. Spędziliśmy z
Tomem i Elise kilka przyjemnych godzin, jedząc spóźniony obiad i rozmawiając,
głównie o ogólnikach, bo Jack najwyraźniej nadal był zdeterminowany, by mówić
przypadkowym ludziom jak najmniej o nas, zdążyłam jednak stwierdzić, że nasi
gospodarze byli naprawdę uprzejmi i sympatyczni. A także że wszyscy tam
najwyraźniej widzieli we mnie i Jacku parę.
Rzuciłam Jackowi mordercze spojrzenie, gdy tylko
zorientowałam się, że nie zamierzał korygować tego przekonania, w żaden jednak
sposób nie zareagował, a głupio było mi kłócić się z nim przy stole. Na to
zapewne zresztą liczył, że nie zrobię sceny przy ludziach, i miał rację.
– Będzie lepiej, jeśli nikt tutaj nie powiąże
cię z Dorotką z Kansas – powiedział mi cicho, kiedy obiad wreszcie dobiegł
końca i zaczęliśmy się zbierać. Nie chcieliśmy nadużywać gościnności naszych
gospodarzy, a do zmroku powinniśmy dotrzeć do Miasta Portowego, dlatego
chcieliśmy ruszyć w drogę jak najszybciej. – Jeśli to ma oznaczać, że wszyscy
pomyślą, że jesteśmy razem, to dobrze. Niech myślą, że jesteśmy zwykłymi
wędrowcami, którzy szukają tu, na Południu, schronienia.
– Tylko dlaczego koniecznie mielibyśmy być
razem? – warknęłam, bo z jakichś powodów ten pomysł bardzo mi się nie podobał.
To znaczy, dokładnie wiedziałam, dlaczego. To było jak szyderstwo, bo przecież
tak naprawdę nigdy nie mieliśmy być razem. Tym bardziej irytowało mnie
sugerowanie choćby czegoś podobnego.
– Bo to najprostsze wyjaśnienie. – Jack wzruszył
ramionami. – Co, chcesz może mówić, że nasi ojcowie kazali mi cię pilnować? Daj
spokój, złotko, nie musimy nikogo okłamywać, nie będziemy tylko zaprzeczać
domysłom. Dlaczego to dla ciebie taki problem?
Wzruszyłam ramionami, nie zamierzając się do
tego przyznawać. Na pewno by mnie wyśmiał.
Kiedy zaczęliśmy się zbierać do drogi, okazało
się, że Nicholas wcale nie zamierzał zostawać u swoich znajomych. Ku naszemu
zaskoczeniu, osiodłał swoją klacz i wyprowadził ją przed dom, przygotowując się
do podróży.
– Nie wracasz chyba do lasu, co? – zagadnęłam
go, kiedy też wyszłam na zewnątrz z moją torbą. Jack został trochę z tyłu, więc
miałam chwilę, by porozmawiać z Nicholasem.
– Nie, skąd. – Pokręcił głową, po czym
przytroczył do siodła klaczy swoją nieodłączną siekierę. Naprawdę wyglądało na
to, że walczył nią równie dobrze, co Jack swoim majcherem. – Jack pytał mnie,
czy nie chciałbym być waszym przewodnikiem w drodze do zamku Czarownicy z
Południa. Uważam, że to kompletnie poroniony pomysł, bo gwarantuję, że i tak go
nie znajdziecie, ale z grubsza wiem, gdzie powinien leżeć, więc postanowiłem
się zgodzić. I tak nie mam w tej chwili nic lepszego do roboty.
– Dlaczego uważasz, że go nie znajdziemy? –
Zmarszczyłam brwi, odsuwając się o krok, gdy klacz Nicka spróbowała pyskiem dotknąć
mojej dłoni. – Przecież to tylko zamek. Musi gdzieś tam być.
– Może i musi, ale do tej pory nikt go jeszcze
nie znalazł – odpowiedział Nick, poprawiając popręg. Potem odwrócił się do mnie
i rzucił mi niedbały uśmiech, dzięki któremu wyglądał naprawdę uroczo. Było w
nim coś takiego, co kojarzyło mi się z małym łobuziakiem. – Spokojnie, Dee. Jeśli
ktokolwiek jest w stanie znaleźć ten zamek, to tylko wy, z moją pomocą,
oczywiście. Jesteś już gotowa? Daj mi torbę, pojedzie na Tangerine, póki w
mieście nie kupicie sobie koni. Stamtąd do zamku Czarownicy z Południa to
jeszcze spory kawałek.
W tej samej chwili z domu wyszedł Jack i rzucił
nam niezadowolone spojrzenie. A temu o co znowu chodziło?
Nick przywołał go do nas ruchem ręki i po chwili
Jack stał już obok mnie. Blisko. Odsunęłam się odruchowo, bo inaczej dotknąłby
ramieniem mojego ramienia. Pewnie powinnam szukać jego dotyku, zamiast się od
niego odsuwać, ale zdawałam sobie sprawę, że tak będzie po prostu łatwiej.
Łatwiej było mi trzymać go na dystans i udawać, że niczego nie czułam.
– Zdecydowałeś się? Jedziesz z nami? – zapytał
chłodno, a ja pomyślałam, że przecież musiałam być skończoną idiotką, żeby się
w nim zakochać. W końcu ten facet w ogóle nie potrafił zachowywać się w mojej
obecności normalnie.
– Tak. Myślę, że to może być ciekawe – zaśmiał
się Nick, na co wywróciłam oczami.
– Musisz być niespełna rozumu, skoro uważasz
niebezpieczeństwa za ciekawe…
– Daj spokój, Dee – przerwał mi, machając ręką.
– Niby jakie niebezpieczeństwa?
– Krótko z nami podróżujesz, to jeszcze nie
wiesz – wtrącił Jack lekkim tonem. – Dorothy zawsze wynajdzie dla nas jakieś
kłopoty, nawet tam, gdzie teoretycznie nie powinno ich być. Właściwie to możesz
być pewien, że jeśli w okolicy znajduje się coś potencjalnie niebezpiecznego,
szósty zmysł Dorothy natychmiast to wyczuje i poprowadzi ją prosto w to
miejsce.
– Bardzo śmieszne – burknęłam, zabijając
spojrzeniem Nicka, który oczywiście znowu się roześmiał. Dziwne, że Jack zdawał
się za nim nie przepadać, bo miałam wrażenie, że gdyby nie to, świetnie by się
dogadywali. W ich charakterach widziałam pewne podobieństwa, na przykład upartą
niechęć do traktowania mnie serio i skłonność do żartowania z rzeczy, które
wcale nie były zabawne. – Zamierzacie tu tak stać, aż zrobi się ciemno, czy
może jednak wreszcie ruszymy w drogę? Chciałabym dotrzeć do zamku ma…
Czarownicy w ciągu najbliższego roku.
Ugryzłam się w język w ostatniej chwili, widząc
ostrzegawcze spojrzenie Jacka. I jeszcze to…! Do tej pory przynajmniej między
sobą mogliśmy być szczerzy, a teraz co, miałam znowu wszystko ukrywać? Bo
Jackowi coś się przywidziało i nie chciał zdradzać Nicholasowi, kim dokładnie
byliśmy? Przecież to było cholernie uciążliwe!
Pożegnaliśmy się w końcu z naszymi gospodarzami,
dziękując za gościnę, po czym wyruszyliśmy w dalszą drogę, pieszo, bo Nick z
uwagi na nasz brak wierzchowców również prowadził tę swoją dziwną, przysadzistą
klacz za wodze. W stronę Miasta Portowego prowadziła szeroka droga gruntowa, z
której przy każdym uderzeniu końskich kopyt i ludzkiego obuwia unosiły się
tumany pyłu. Mimo pięknej pogody i ładnych krajobrazów dookoła, droga ta była
więc nieco uciążliwa. Pył osiadał na skórze i ubraniach, tak że już po
kilkudziesięciu minutach drogi czułam się tak, jakbym nigdy nie brała tej kąpieli
w domu Toma i Elise, poza tym słońce przygrzewało mocno, bezlitośnie zalewając
nas żarem z nieba. Sytuacji nie poprawiała nawet zieloność, którą mijaliśmy –
łąki z wysokimi trawami, wyrośnięte zboża, najprzeróżniejsze zagajniki i sady,
czasami rzucające nawet cień na drogę – bo mimo wszystko powietrze było duszne
i ciężkie, a upał ogromny, jak to w środku lata.
Przynajmniej do pewnego momentu.
W pierwszej chwili nie zrozumiałam nawet, skąd
wzięło się to nagłe ochłodzenie. Zrobiło się rześko, a duchota nieco zelżała,
głównie za sprawą orzeźwiającego wietrzyku, który zaczął nagle wiać od
południa. Zorientowałam się, co to takiego, dopiero gdy opuściliśmy ostatnią
wioskę i idąc między nieużytkami porośniętymi niewysoką trawą, na horyzoncie
wreszcie je dostrzegłam.
Morze.
Zatrzymałam się w pół kroku, wpatrując się w
horyzont na południu niczym urzeczona. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę,
że cały czas słyszałam ten znajomy, charakterystyczny dźwięk – to fale uderzały
o brzeg, to szumiało morze, do którego w końcu doszliśmy. Droga do Miasta
Portowego musiała prowadzić wzdłuż wybrzeża, równolegle do brzegu, który
znajdował się tuż–tuż, ledwie kilkanaście jardów przede mną, za wąskim pasem
nieużytków. Widziałam tam wyraźnie tę rozmigotaną, ciemnoniebieską taflę wody,
widziałam też biały, czysty piasek tworzący plażę. Plażę! Tu, w Oz…!
– Możemy zatrzymać się na chwilę? – zapytałam,
po czym nie czekając na odpowiedź któregokolwiek z moich towarzyszy, ruszyłam
przed siebie, prosto między nieużytki, ku plaży, która majaczyła przede mną.
– Dorothy! Już późno, musimy zdążyć, zanim
zamkną na noc bramy! – krzyczał za mną Jack, ale nie zwracałam już na niego
uwagi. Z każdym krokiem zwiększałam tempo, aż w końcu zatrzymałam się
gwałtownie, gdy dotarłam do miejsca, w którym trawa przechodziła powoli w
piasek. Spojrzałam w dół i uśmiechnęłam się szeroko, po czym po prostu zdjęłam
buty i wkroczyłam na plażę.
To było dokładnie tak przyjemne uczucie, jak się
spodziewałam. Wieki nie byłam na plaży! Usłyszałam za sobą kroki Jacka i
Nicholasa, więc czym prędzej chwyciłam buty w dłoń i ruszyłam dalej przed
siebie, w stronę tej niebieskiej, migoczącej w słońcu tafli wody, która ruszała
się nieustannie, jakby chciała wchłonąć jak największą część plaży. Albo cały
ten ląd.
Piasek był gorący i parzył mnie w bose stopy,
łaskotał między palcami, sprawiał, że stopy zapadały się nieco, przez co szło
mi się trochę gorzej, parłam jednak naprzód. Morze było już coraz bliżej.
Widziałam już wyraźnie niewielkie fale, liżące brzeg w regularnych odstępach
czasu. Fala cofała się… Obmywała kamienie, leżące przy brzegu… Po czym wracała,
pieniąc się trochę i znowu mocząc przybrzeżny piasek. Woda była czysta,
ciemnoniebieska, pewnie chłodna, ale i tak dziwiłam się całkowitym pustkom na
tej plaży. Rozumiałam, oczywiście, że tutejsi mieszkańcy mieli więcej problemów
na głowie niż ci z mojego świata, ale przecież nawet ludzie w Oz musieli czasem
wypoczywać! Czemu więc nie robili tego na plaży, w taką pogodę?!
Dotknęłam palcami mokrego piasku i zawahałam się
na moment, cofając przed nadchodząca falą. W tej samej chwili dobili do mnie
Jack i Nicholas.
– Dorothy, co ty wyprawiasz? – zapytał Jack z
irytacją. – Przed zmierzchem musimy być w mieście!
Zrobiłam krok do przodu, chwyciłam nogawki
spodni, żeby nie zamoczyła ich fala, po czym wreszcie pozwoliłam, by moje stopy
oblała słona, morska woda. Była naprawdę zimna! Zachichotałam, a potem
roześmiałam się w głos; na to Jack, który coś tam jeszcze mówił, urwał nagle w
pół słowa. Niespodziewanie Nicholas pochylił się i też zdjął buty, po czym
wskoczył za mną do wody. Jego klacz tymczasem stała na granicy nieużytku z
plażą i spokojnie przyglądała nam się z wyższością mówiącą, że ona nigdy nie
zrobiłaby niczego tak głupiego, jak bezcelowe moczenie kończyn w wodzie.
– Daj spokój, Jack! – wykrzyknął Nick, chwytając
mnie za rękę i ciągnąc głębiej do wody. – Daj nam chwilę na odstresowanie się!
Pochylił się i chlapnął na mnie wodą, na co
wydarłam się i odpowiedziałam kontratakiem, nogą chlapiąc wodą w jego stronę.
Już po chwili bawiliśmy się w morzu w najlepsze jak dwójka dzieciaków,
wzajemnie ochlapując się wodą. Śmiałam się na całe gardło, śmiałam się
szczerze, bez zahamowań, chyba po raz pierwszy, odkąd przybyłam do Oz.
– Jack, no chodź! – krzyknął znowu w pewnej
chwili Nick. – Sam nie wrzucę jej do wody, musisz mi pomóc!
Co za bezczelność, i jeszcze oczekiwał pomocy
Jacka!, pomyślałam z rozbawieniem, ale chwilę później spojrzałam na Jacka,
który nadal stał w bezruchu na piasku w miejscu, do którego docierały fale, i
przyglądał mi się dziwnie. Zamarłam odruchowo, a śmiech zamarł mi na ustach,
gdy mój wzrok spotkał się z jego. Było w oczach Jacka coś dziwnego.
Nic złego, oczywiście, że nie. Nie był zły,
zdenerwowany, zniecierpliwiony czy zirytowany, nic z tego. Był jakby… trochę
zdziwiony, a trochę zamyślony, i chyba wiedziałam, o co mu chodziło. Po chwili
jego słowa potwierdziły moje domysły:
– Chyba nigdy wcześniej nie słyszałem, żebyś się
tak śmiała, Dorothy.
Otworzyłam usta, żeby coś odpowiedzieć, ale w
następnej chwili Nick, który chyba nie usłyszał tych ostatnich słów, natarł na
mnie z impetem i pozbawił mnie równowagi, aż niczym kłoda poleciałam do wody –
a on za mną. Krzyknęłam, choć bardziej z rozbawienia niż zaskoczenia czy
strachu, zanurkowałam w wodzie cała, a po chwili wynurzyłam się, parskając.
– Idiota! – wydarłam się na Nicka, który śmiał
się ze mnie w najlepsze, chociaż też był cały mokry. Wobec tego ostatni raz
popryskałam go wodą, po czym wyszłam z morza, czując, jak koszula lepi mi się
do ciała. Nie mogłam jednak powstrzymać szerokiego uśmiechu, który przekonał
tylko Nicka, że tak naprawdę wcale się nie gniewałam.
– No, teraz możemy iść – orzekł Nick, również
wychodząc z wody. Posłałam Jackowi długie spojrzenie, próbując odgarnąć z
twarzy mokre włosy, a widząc jego wciąż zamyśloną minę, odparłam tylko:
– Dotąd nie miałam wiele powodów, żeby się
śmiać, prawda?
W jakąś godzinę później dotarliśmy wreszcie do
Miasta Portowego.
Jak sobie pomyślałam niedawno, że Nick może namieszać między Jackiem a Dorothy (o ile w ogóle może), to stwierdziłam, że oszalałam, ale teraz tak sobie myślę, że to wcale nie jest głupia myśl. Nie mówię o jakimś miłosnym trójkącie, ale obecność Nicka może sprawić, że Jack będzie zdesperowany i, sądząc po zapowiedzi, Dorothy usłyszy parę kilka miłych słów ;) Chce się powiedzieć - nareszcie!
OdpowiedzUsuńPoza tym to nie mogę się doczekać, żeby dowiedzieć się, czy znajdą tę matkę Dorothy, czy nie :D
Haha, zgadłaś - Nick faktycznie nie jest konkurencją dla Jacka, on nawet nie myśli o Dorothy w ten sposób, ale co Jack sobie pomyśli, to jego. I faktycznie w kolejnym rozdziale sporo od niego usłyszymy, ale czy ucieszy to Dorothy - to już inna sprawa.
UsuńA to też już niedługo;)
Sama przy scenie z pająkami nieswojo się czułam. Fuj! Pająki to jeden z powodów, przez które nie lubię drugiej części Harry'ego Pottera...
OdpowiedzUsuńLubię Nicka, faktycznie mają ze sobą wiele wspólnego z Jackiem. No i pojawienie się go, jak widać popchnie ich wreszcie w swoje ramiona. No może nie tak od razu, ale w każdym razie Jack już jest zazdrosny...
A w sprawie tego zamku, on jest jakimś zaklęciem strzeżony, czy coś, że nikt go nie może znaleźć. To w końcu zamek, a one zazwyczaj są widoczne. Albo ja coś źle zrozumiałam... :)
Pozdrawiam! :D
Haha, ja też nie znoszę pająków, także tutaj rozumiem i Ciebie, i Dorothy;)
UsuńNoo, z tym popychaniem w ramiona to bym nie przesadzała ;p na to jeszcze trzeba będzie poczekać. Natomiast co do Jacka, to rzeczywiście przyzna się, że jest zazdrosny i nie tylko...
Dobrze zrozumiałaś:) zamek rzeczywiście strzeżony jest zaklęciem. O tym więcej będzie już niedługo;)
Całuję!
Dee najwidoczniej nie odpocznie od problemów. Dobrze chociaż, że się trochę przespała i wzięła kąpiel. No coś od Oz jej się należy! :)
OdpowiedzUsuńW każdym razie, bardzo się cieszę, że Nick z nimi poszedł, choć nadal nie mogę odżałować tego, że Strażnicy Lasu po prostu zemścili się na nim za to, że pomógł tej dwójce. Mam nadzieję, że jakoś da się to odkręcić i przeprosi się z lasem i wróci do siebie. Dee musi mu to załatwić, jest mu to winna:) W końcu ma ojca Czarnoksiężnika i matkę Czarownicę.
Jack jak zwykle zgryźliwy w najmniej odpowiednim momencie. Jest zazdrosny i tyle. Ale okazuje to w taki... podły sposób. No, ale to Jack i raczej nie zanosi się na to, że się zmieni. Ale chyba lepiej, żeby był taki niż stał się taką cipką ( wybacz za określenie ). W końcu za to Dee go pokochała, jest szczery, bezkompromisowy i oczywiście bardzo zaradny. Nie wiem czy Dee dobrze robi, że utrzymuje dystans, bo wierzę, że Jack na pewno jej na to nie pozwoli. A ona nadal będzie chciała ten dystans utrzymać, żeby łatwiej było jej opuścić Oz. Kurde, na jej miejscy to po prostu rozpłakałabym się z bezsilności. No nic, ważne jest teraz to, aby znaleźli mamę Dee i ta sprawa w miarę szybko się zakończyła.
I skoro Nick z nimi idzie to na pewno jakoś sobie poradzą, a w ich relacjach też na pewno poryje, żeby było fajnie;)
Pozdrawiam! <3
PS. Śliczny szablon! I jak zwykle piękna Emily. Zawsze będę ją uwielbiać za rolę Christine z Upiora w Operze :)
No fakt, chociaż tyle, chociaż teraz akurat będą mieli trochę spokoju, bo po drodze postój w mieście i takie tam...
UsuńNick poradzi sobie sam, spokojnie:) Dee raczej nie będzie mu w tym pomagać;)
No pewnie, Jack po prostu taki jest i już. Ale w przypadku Dorothy nie wszystko mu wychodzi, także właśnie dlatego, że ona będzie te swoje uczucia ukrywać, ile tylko będzie się dało - w przeciwieństwie do Jacka. Dla Dorothy ta sytuacja rzeczywiście jest trudna.
Nick na pewno w jakimś stopniu im pomoże;)
Dziękuję, też mi się nawet podoba:) a wiesz, że nigdy nie widziałam Upiora? ;>
Całuję!
W tym rozdziale podobało mi sie, ze wracałas do ziemskiego swiata Doroth, do tego,co było dla niej znane,a. Przede wszytskim bezpieczne-wsród tych wszystkich zawirowań nie było wiele czasu,by wspominać przeszłość, w zwykły sposob, a cos takiego przydało sie nie tylko dziewczynie, ale i nam. Podoby efekt wywarło pójście na plaże i chwila prawdziwej beztroski.ntroche szkoda,ze Jack tego nie poczuł, ze nie chciał choc na chwile zapomnieć o tym,co ich czeka...czegos mogłby sie jednak od Nicka nauczyć. Gdzie jest ich Rozjowa na tematczuc, ja sie pytam? Jesli bedzie tk kłótnia, a tak pewnie bedzie, to chyba oszaleeje. To takie męczące, zamiast orzyznac sie do oczywistej prawdy oni drą koty... Zapraszam na zapiski-condawiramurs
OdpowiedzUsuńCieszę się, że rozdział Ci się podobał:) ja myślę, że Jack nie poczuł tej beztroski, bo zamiast ją czuć, przyglądał się Dorothy i dziwił temu widokowi - ostatecznie widział ją w takiej sytuacji pierwszy raz;) poza tym Jack ma trochę inne podejście do życia przez to, do czego go to życie przyzwyczaiło - na pewno nie było w nim dużo miejsca na beztroskie momenty. A rozmowa na temat uczuć? W następnym rozdziale i jeszcze kolejnym, spokojnie;) chociaż będzie to rozmowa o uczuciach bardziej ze strony Jacka niż Dorothy...
UsuńCałuję!
Bardzo podoba mi się nowy szablon!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że znowu mnie nie było, ale wchodzę na komputer max. raz w tygodniu.
A rozdział świetny, bardzo lubię Nicka! O tak, wyczuwam zazdrość Jacka (co bardzo lubię).
Przeczytałam właśnie zapowiedź! Kurczę, kobieto, nie dawaj takich zapowiedzi, bo umrę zanim się doczekam piątku! :(((
Nie wiem już co powiedzieć, ten komentarz będzie zły i w ogóle, no ale trudno.
Czekam już do piątku i obserwuję tak jakby ponownie, bo założyłam sobie nowe konto na bloggerze. :)
Dziękuję za rozdział, życzę weny! :)
Dziękuję, bardzo się cieszę, że się podoba;)
UsuńSpoko, nic się nie stało. Wystarczy mi, że czytasz:) haha, w zasadzie taka jest główna funkcja zapowiedzi, żebyście nie mogły się doczekać kolejnego rozdziału ;p zazdrości rzeczywiście będzie sporo...
A komentarz nie jest wcale zły, daj spokój;)
Dziękuję i całuję!