Poddałam się tylko na sekundę. Zaraz potem
wznowiłam wysiłki w celu wydostania się z pułapki. Walczyłam zaciekle, ale
niewiele to dało, bo nawet gdy udało mi się wreszcie oderwać jedną z gałązek,
oplatającą moje przedramię, na jej miejsce natychmiast pojawiły się trzy inne.
Gryzłam, kopałam, ale drzewu, w przeciwieństwie choćby do latających małp, nie
robiło to różnicy. Już po chwili znajdowałam się w samej koronie jednego z
drzew, a wokół mnie niczym drobne wężyki wiły się gałęzie. Krzyknęłam
odruchowo, wolnym przedramieniem zasłaniając twarz; poczułam na skórze
smagnięcie gałęzi i szarpnęłam się nadaremnie, bo oczywiście drzewo nadal
trzymało mnie mocno.
A później nagle zachwiało się i chociaż gałęzie
nadal mnie trzymały, z krzykiem poleciałam w dół, jakby ziemia nagle uciekła mi
spod stóp. Opadłam tylko kilka stóp i gałęzie natychmiast ponownie pochwyciły
mnie mocniej, nie pozwalając spaść na ziemię, równocześnie jednak między
zielonymi liśćmi dostrzegłam w dole coś, co napełniło mnie otuchą. Ktoś stał
przy pniu drzewa, które trzymało mnie w górze, i najwyraźniej próbował jakoś
mnie uwolnić. Jack!
Poczułam kolejne szarpnięcie i wtedy byłam już
pewna, że drzewo się zachwiało. Mocniej poruszyło gałęziami, jakby próbowało
opędzić się od natrętnej muchy; ponownie zasłoniłam twarz ręką, tym razem
jednak nie otrzymałam żadnego uderzenia. Za to po chwili ze zdziwieniem
stwierdziłam, że gałęzie puściły moje nogi; ponieważ zaczęłam wisieć tylko na
prawej ręce, bez namysłu, nie zastanawiając się nad skutkami takich działań,
szarpnęłam się, wkładając w to całą swoją siłę.
Drzewo w końcu puściło, a ja z krzykiem
poleciałam w dół, głową do przodu prosto ku matce glebie. Krzyknęłam, w panice
chwyciłam jakąś gałąź, która się napatoczyła, nie utrzymałam się na niej
jednak, a i drzewo najwyraźniej nie zamierzało mnie zatrzymywać. Spadłam
kolejne parę stóp, uderzyłam bokiem o jeszcze jeden konar, co nieco złagodziło
mój impet, nawet jeśli narobiło mi siniaków, po czym ostatecznie wypadłam z
korony drzewa i mentalnie przygotowałam się na upadek.
Wylądowałam prosto w czyichś ramionach. Serio,
nigdy nie sądziłam, żeby to mogło być możliwe! A jednak, mężczyzna, który mnie
pochwycił, wcale nie stracił równowagi i ustał na nogach, chociaż spadałam
naprawdę szybko, i pomogłam mu tylko odrobinkę, kurczowo chwytając go za szyję.
W pierwszej chwili byłam przekonana, że to Jack.
Ale tylko do momentu, gdy mężczyzna się nie
odezwał.
– No proszę, i jeszcze piękna kobieta ląduje
prosto w moich ramionach – usłyszałam ten obcy, męski głos. –
Zdecydowanie urodziłem się, by być bohaterem!
Szarpnęłam się; puścił mnie bez protestów, a ja
naprawdę ucieszyłam się, ponownie czując pod nogami stały grunt. Mężczyzna nie
puścił jednak mojego ramienia, jakby w obawie, że odwrócę się na pięcie i po
prostu ucieknę.
– Kochanie, musimy się stąd zabierać – dodał po
chwili całkiem poważnie. – Na podziękowania przyjdzie czas później. Nadciąłem
pień, żeby cię uratować, ale nie chcę go całkiem ścinać, dlatego lepiej
uciekajmy.
Nie czekając na moją odpowiedź, pociągnął mnie
gdzieś przed siebie, nadal trzymając mnie mocno za ramię. Nie protestowałam, bo
zbyt byłam oszołomiona tym wszystkim – skąd ten facet właściwie wziął się w
środku lasu i kim był?! – nie zareagowałam więc specjalnie, gdy w wolną rękę
chwycił porzuconą na ziemi siekierę i w powietrzu ściął nią kolejną gałąź,
która właśnie próbowała nas zaatakować.
Serio. Siekierę.
Niedaleko nas, między najwyraźniej zupełnie
niewinnymi drzewami, dostrzegłam w ciemności coś w rodzaju bardzo
przysadzistego konia; przy nim na ziemi leżało nieprzytomne ciało, co kazało mi
przypuszczać, że mój wybawca zajął się również Jackiem. Miałam tylko nadzieję,
że nic mu się nie stało.
Rozejrzałam się za naszymi rzeczami i
dostrzegłam dwie torby, moją i Jacka, nadal leżące sobie spokojnie w miejscu,
gdzie jeszcze do niedawna znajdował się nasz obóz. Nie wahałam się ani chwili;
po prostu wyślizgnęłam się nieznajomemu z uścisku i pod kolejnym konarem
zanurkowałam za torbami, starając się zabrać przynajmniej tę Jacka – w końcu
znajdował się tam przecież cały jego arsenał! Chwyciłam obie i odwróciłam się,
by uciec, a wtedy na ziemię powalił mnie kolejny konar, który zginął jednak pod
ostrzem siekiery, zanim zdążyłam się choćby zasłonić.
– Kurczę, kochanie, jesteś naprawdę irytująca –
mruknął mój wybawca, podając mi rękę, żeby pomóc mi wstać. Skwapliwie z tej
pomocy skorzystałam. – Uważaj, bo następnym razem zastanowię się dwa razy, czy
ci pomóc!
Wlokąc za sobą torby, dałam się poprowadzić do
kolejnego rzędu drzew, między którymi było już spokojniej. Najwyraźniej te
ruszające się drzewa miały jakiś zasięg i nie znajdowały się w całym lesie,
skoro przysadzisty kuc mojego nowego znajomego stał tam sobie spokojnie,
przyglądając nam się bez cienia zainteresowania w brązowych ślepiach.
– Przytrocz to do siodła – polecił mi mężczyzna,
wskazując moje bagaże. Bez namysłu zrobiłam, co kazał. – Musimy jakoś
przewiesić przez nie tego umarlaka.
Mówiąc to, wskazał na wciąż nieprzytomnego
Jacka. Odruchowo parsknęłam nerwowym śmiechem, po czym odwróciłam się, żeby
zobaczyć, w jakim stanie były drzewa za nami.
– Spokojnie, tu nas nie dosięgną – zapewnił mnie
mężczyzna. – Może nie jesteśmy jeszcze całkiem bezpieczni, ale na pewno
bardziej niż byłaś, gdy cię pierwszy raz zobaczyłem. No, a teraz powinniśmy już
uciekać.
Mówił to wszystko tak spokojnie, jakby nic
takiego się nie stało, jakby wcale nie próbowały nas przed chwilą zabić drzewa! No wprost nie mieściło mi się to w
głowie, nawet po tym wszystkim, co przeszłam już w Oz.
Zgodnie pomogłam mężczyźnie wsadzić Jacka na
siodło, a raczej go przez nie przewiesić, po czym powoli ruszyliśmy w drogę.
Koń był niewysoki i przysadzisty, szedł wolno, ale pewnie, w przeciwieństwie do
mnie nie wpadając w żadne dziury, a my szliśmy po obydwu jego bokach, z każdą
chwilą zostawiając za sobą żyjące drzewa w środku lasu.
Miałam dzięki temu chwilę, by w mroku przyjrzeć
się mężczyźnie, z którym przyszło mi podróżować, a okazało się to tym
łatwiejsze, że wkrótce potem zaczęło świtać, a las choć trochę rozświetlił się
blaskiem. Mężczyzna był młody, może w wieku Jacka, chociaż ciężko mi to było
stwierdzić z całą pewnością, bo na głowie miał kaptur. Prawdziwy, cały czarny
kaptur. Zasłaniał on prawie całą twarz mężczyzny z wyjątkiem ust, które
uśmiechały się lekko, dość łagodnie. Stanowiło to mocny kontrast do siekiery,
którą nadal niósł w ręce.
Cóż, widocznie tak już musiało być. Może moją
ulubioną bronią były kopniaki, Jacka jego automat, a tego faceta z kolei jego
siekiera? Nienormalne, ale może tak było.
– Kim jesteś? – Wytrzymałam jakieś pięć minut,
zanim w końcu zapytałam. Sprawy nie ułatwiał wcale fakt, że mężczyzna był
bardzo milczący. – I dlaczego nam pomogłeś?
– Brawo, a więc jednak umiesz mówić. Chyba
zrobiło się już wystarczająco jasno. Musimy stanąć, powinienem ci to opatrzyć.
– Zamiast jak człowiek odpowiedzieć, wskazał na mój krwawiący wciąż policzek.
Świetnie, i jeszcze zostanie mi po tym piękna szrama! – Mam jeszcze resztkę
mojej magicznej maści, zobaczysz, parę dni i nie będzie śladu.
Czytał mi w myślach, czy jak? Nagle
zaniepokoiłam się, bo przecież od początku tej rozmowy wykazałam się całkowitym
brakiem dobrych manier!
– Oczywiście chciałam podziękować, że nas
uratowałeś – dodałam pospiesznie, gdy mężczyzna wstrzymał konia i posadził mnie
na najbliższym kamieniu, żeby przemyć ranę i jakoś ją zabezpieczyć. Byłam
pewna, że będę wyglądać pięknie. – Naprawdę to doceniam. Gdyby nie ty…
– Po co pchaliście się w sam środek lasu? –
przerwał mi z lekką irytacją. Rzuciłam mu pytające spojrzenie. – Wszystko
byłoby dobrze i nie musiałbym ich ranić, gdybyście po prostu obeszli serce
lasu. Ale nie, wy nie dość, że chcieliście przez nie przejść, to jeszcze
zrobiliście tam sobie biwak! Co to
miało być?!
Otworzyłam usta, żeby coś odpowiedzieć, ale nie
bardzo wiedziałam, co. To wszystko było po prostu zbyt abstrakcyjne.
– Wybacz – wyrzuciłam z siebie w końcu z
przekąsem. – Nie widziałam nigdzie ostrzeżeń, że akurat te drzewa rzucą się na
mnie, gdy spróbuję tamtędy przejść.
– One tylko chroniły swój teren – wyjaśnił
mężczyzna niecierpliwie, smarując mi ranę jakąś paskudną, śmierdzącą maścią.
Udało mi się jednak nie skrzywić na jej zapach. – A wy… Naprawdę nie
rozpoznaliście różnicy?
Rzuciłam mu podirytowane spojrzenie.
– Nie no, jasne, że rozpoznaliśmy. Ciekawiło nas
tylko, co będzie, jeśli mimo to spróbujemy się tam przespać.
– Jesteś bardzo wyszczekana jak na kogoś, komu
dopiero co uratowano życie – odgryzł się, po czym wreszcie zdjął kaptur, żeby
uważniej obejrzeć moją ranę na twarzy.
Mężczyzna miał założone za uszy, sięgające
ramion, jasne, proste blond włosy, a przez jego prawy policzek szła długa,
wąska szrama – może nie bardzo szpecąca jego twarz, ale jednak wpadająca w oko.
Moje pierwsze spostrzeżenia się sprawdziły, mężczyzna rzeczywiście mógł być w
wieku Jacka, miał ogorzałą od słońca twarz i ściśnięte w wąską kreskę usta, od
czego robiły mu się pionowe bruzdy od ust do nosa. Miał surowy wyraz twarzy,
którego nie łagodziły wcale ostre rysy, jednak w niebieskich oczach czaiła się
odrobina życzliwości.
Gdy wreszcie się ode mnie odsunął, natychmiast
podniosłam się z kamienia, żeby zobaczyć, w jakim stanie znajdował się Jack.
Nadal był nieprzytomny, co trochę mnie niepokoiło, wtedy jednak blondyn stanął
za mną i powiedział spokojnie:
– Nie przejmuj się, nic mu nie będzie. Dostał
mocno w głowę, ale powinien się za jakiś czas obudzić.
Odwróciłam się do niego, zakładając ręce na
piersi, i posłałam mu nieustępliwe spojrzenie.
– A więc? – zapytałam, pomijając milczeniem
temat Jacka. – Kim właściwie jesteś? I dlaczego nam pomogłeś?
– Już mówiłem, że nie pomogłem wam – odparł,
odsuwając się, by poklepać konia po pysku. – Jestem drwalem. Znam ten las od
podszewki. Nie chciałem, żeby strażnicy lasu zabili kolejną osobę.
– Strażnicy lasu? – powtórzyłam z drwiną. – To
jakieś żarty?
– Skąd. – Wzruszył ramionami, po czym chwycił wodze
konia i ruszył w dalszą, powolną drogę. Wobec tego poszłam za nim. – Te drzewa
bronią dostępu do serca lasu i zabijają wszystkich, którzy mogliby mu
zaszkodzić. Czasami trafiają też na takich bezbronnych idiotów jak wy, wtedy
staram się nie pozwolić zrobić im krzywdy. Nawet jeśli muszę nadciąć któryś
pień, tak jak zrobiłem dzisiaj, żeby drzewo cię puściło.
Bezbronnych idiotów? No co za bezczelny facet…!
Otworzyłam już usta, żeby zaprotestować i
powiedzieć, kim naprawdę byliśmy, ale po chwili zamknęłam je z powrotem bez
słowa. Ostatecznie nic o tym facecie nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, kim
naprawdę był, po czyjej stronie stał. Wprawdzie teoretycznie nie miałam już
wrogów, gdy zginęła Czarownica z Zachodu, w praktyce jednak wolałam dmuchać na
zimne. Chyba byłoby lepiej, gdyby możliwie mało osób wiedziało, że nazywałam
się Dorothy Gale i byłam córką Czarnoksiężnika.
I że w kieszeni spodni niosłam ze sobą klucz
otwierający drzwi na Ziemię.
– Idziemy na południe, do kraju Kwadlingów –
wyjaśniłam tylko, żeby powiedzieć cokolwiek, ponownie pomijając zniewagę
milczeniem. To było zupełnie nie w moim stylu. – Nie wiedzieliśmy, że w tym
lesie czai się coś takiego, nikt nas nie ostrzegał.
– Nic dziwnego, skoro niewiele osób o tym wie –
prychnął w odpowiedzi drwal. – A jeszcze mniej wybiera się w tak karkołomną
podróż. Co zamierzacie tam znaleźć?
Spojrzałam na niego przelotnie nad grzbietem
konia, nie odpowiedziałam jednak. Drwal kiwnął głową.
– Rozumiem, tajemnica. To może chociaż zdradzisz
mi swoje imię, kochanie?
– Jasne, kiedy tylko ty to zrobisz – mruknęłam.
Drwal zatrzymał na chwilę konia i przed jego pyskiem wyciągnął w moją stronę
rękę, którą uścisnęłam po chwili wahania, wywołanej głównie niepokojem, czy aby
koń nie odgryzie mi ramienia. Był jednak spokojny i przyglądał się nam bez
większego zainteresowania i, co najważniejsze, bez mordu w oczach.
– Nicholas. Dla znajomych Nick – przedstawił
się, na co wywróciłam oczami.
– I może jeszcze powiesz mi, że nazywasz się
Chopper. – Ku mojemu zdziwieniu, drwal roześmiał się, po czym pokiwał głową.
– Tak, wiem, moi rodzice mieli poczucie humoru.
Gwarantuję jednak, że nie mam nic wspólnego z tą historią o Czarownicach, nigdy
żadnej nie spotkałem.
Jeśli miałam jeszcze jakieś wątpliwości, w
tamtej chwili pozbyłam się ich całkowicie. Nick Chopper. Blaszany Drwal. To
wszystko naprawdę było jakieś nienormalne.
– To zabawne, że tak mówisz, bo ja mam na imię
Dorothy – odparłam po chwili milczenia, wcale nie żartując. – Dla znajomych
Dee.
– I może jeszcze powiesz mi, że nazywasz się
Gale – tym razem to on zażartował, nie odpowiedziałam jednak, tylko
wyszarpnęłam rękę i ruszyłam w dalszą drogę, nie oglądając się za siebie.
Dopiero po chwili dogonił mnie zaskoczony głos Nicka. – No nie żartuj! Naprawdę
nazywasz się Gale?!
Pokręciłam z irytacją głową, wcale nie mając
ochoty odpowiadać. Przecież raptem parę minut wcześniej uznałam, że byłoby
lepiej, gdybym nie zdradzała temu facetowi swojej tożsamości!
Jednak Blaszany Drwal z bajki o Dorotce był jej
przyjacielem. Czy to mogła być jakakolwiek podpowiedź? Ostatecznie wiele rzeczy
z tej bajki się nie zgadzało. Ale też zaskakująco wiele okazywało się prawdą…
Zupełnie nie wiedziałam już, co robić.
– Hej, zaczekaj! – Nick dogonił mnie, ciągnąc za
sobą wodze konia, który niechętnie przyspieszył nieco kroku i już po chwili
cała grupa się ze mną zrównała. – Słuchaj, serio. Skoro ty jesteś Dorothy Gale,
to co, idziesz do Czarownicy z Południa, żeby pomogła ci wrócić do domu?
Cały czas słyszałam w jego głosie nutę
rozbawienia i dzięki temu wiedziałam, że on nie traktował tego wszystkiego
serio. Może właśnie dlatego zdecydowałam się powiedzieć choć część prawdy,
chociaż zdawałam sobie sprawę, że równie dobrze mógł udawać, żeby wyciągnąć ze
mnie jakieś informacje.
Tylko po co? Zabiłam dwie najgorsze Czarownice,
a pozostałe dwie nie stanowiły zagrożenia. Dlaczego więc nie miałabym
powiedzieć mu prawdy?
– Poniekąd – mruknęłam, ponownie wzruszając
ramionami. – I proszę cię, nie karm mnie historiami o tym, ile czasu jej nie
widziano i jak trudno jest trafić do jej zamku. Wszystko to już słyszałam.
– Kurczę, zaczynam przestawać żałować, że wam
pomogłem – zaśmiał się, pod końskim łbem prześlizgując się na moją stronę, żeby
iść bliżej mnie. Chyba rzeczywiście go zainteresowałam. – I co, to prawda o
tych Czarownicach? Że je zabiłaś?
– Kiedy właściwie ostatnio gościłeś w jakimś
cywilizowanym miejscu? – zainteresowałam się. Rozłożył bezradnie ręce.
– Mówiłem ci, że jestem drwalem. Tygodniami
pracuję w lesie. Pilnuję go. Czyli co, całe Oz już o tym wie? Czarownica ze
Wschodu i z Zachodu naprawdę nie żyją?
Niechętnie pokiwałam głową, na co Nick wymierzył
mi przyjacielskiego kuksańca w bok.
– Hej, no to super! Słyszałem, że ludziom pod
jej rządami nie żyło się zbyt dobrze. Jak ty to zrobiłaś, co?
– Wiesz co? Nie mam ochoty o tym rozmawiać –
mruknęłam, pochylając się nad kolejnym mijanym drzewem. – Dokąd nas właściwie
prowadzisz?
– Do mojego domu, leży na skraju lasu, już w
południowej części Oz – wyjaśnił pospiesznie Nick, po czym wrócił do tematu,
który najbardziej go interesował. Najwyraźniej ten człowiek nie posiadał ani
odrobiny dobrego wychowania. – Czyli że pochodzisz z Ziemi, tak? Opowiesz mi,
jak tam jest? Zawsze chciałem ją zobaczyć, podobno mają tam różne niesamowite
wynalazki, ale za to ani odrobiny magii, to musi być bardzo dziwne.
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć – a
przysięgam, miało to być coś bardzo niemiłego – od strony końskiego grzbietu
dobiegło mnie głuche jęknięcie, czym prędzej więc porzuciłam towarzystwo
drwala, by zobaczyć, co z Jackiem. Wyglądało na to, że wreszcie się obudził.
Nick zatrzymał konia, a ja pomogłam zsiąść
Jackowi, któremu wyraźnie nie spodobała się pozycja, w której go zostawiliśmy.
Zachwiał się nieco, gdy wreszcie stanął na nogach, skrzywił i chwycił za głowę,
która musiała cholernie boleć, a ja odruchowo położyłam mu dłonie na piersi,
żeby go podtrzymać. Zadarłam głowę, bo z takiej odległości jego twarz
znajdowała się sporo wyżej od mojej i poszukałam wzrokiem jego wzroku.
– Jack? Dobrze się czujesz? – zapytałam z niepokojem,
gdy odwrócił ode mnie wzrok i rozejrzał się dookoła. Potem powoli pokręcił
głową.
– Nie – zawyrokował. – Nie mam pojęcia, jak się
tu znalazłem. Co to w ogóle było?
– Zaatakowały nas drzewa, Jack – wyjaśniłam
cierpliwie. – Dostałeś gałęzią w głowę i straciłeś przytomność.
– Nic ci nie jest? – Zmarszczył brwi, dopiero
wtedy dostrzegając ranę na mojej twarzy. Chciał jej chyba dotknąć, ale w
połowie gestu zrezygnował i opuścił rękę, a ja nie wiedziałam, czy się z tego
cieszyć, czy nie. – Jak w takim razie udało ci się nas stamtąd wyciągnąć? I co
to za koń?
– To nie ja. To Nick – wyjaśniłam niechętnie, bo
miałam wrażenie, że wiedziałam, co Jack pomyśli o moim nowym znajomym. Dopiero
wtedy rozejrzał się dookoła i spostrzegł stojącego nieopodal drwala, przyglądającego
nam się z zainteresowaniem. Rozbawiona mina Nicka na pewno nie zrobiła na Jacku
dobrego wrażenia, zwłaszcza że siekiera wisiała przytroczona do jego pasa.
Nawet jeśli w tak nietypowy sposób, był jednak uzbrojony. – Wyciągnął nas
stamtąd, zanim drzewa zdążyły zrobić nam krzywdę…
Jack wyminął mnie bez słowa i podszedł do Nicka;
przez chwilę mierzyli się twardymi spojrzeniami, po czym, ku mojemu zdziwieniu,
Jack wyciągnął do drwala rękę, a ten mocno ją uścisnął; obydwoje poklepali się
też po ramionach. Chyba nigdy nie zrozumiem męskiej psychiki.
– Dzięki – powiedział po prostu Jack, chociaż
naprawdę nie sądziłam, że będzie w stanie przełknąć swoją męską dumę.
Ostatecznie nie podobało mu się, gdy to ja go ratowałam, prawda? Więc co,
jednak szowinista?
– To nic takiego. – Nick machnął ręką, po czym
rzucił mi rozbawione spojrzenie. – Warto było uratować kogoś takiego jak
Dorothy, prawda? W końcu to, nie przymierzając, nasza bohaterka. Całego Oz w
zasadzie.
Nie miałam pojęcia, czy faktycznie słyszałam w
tych słowach lekką drwinę, ale nie zamierzałam się nad tym rozwodzić, zwłaszcza
że w następnej chwili Jack rzucił mi mordercze spojrzenie, które rozumiałam
doskonale. Zapewne uznał, że niepotrzebnie paplałam ozorem, i Nick też musiał
to pojąć, bo dodał pospiesznie, z jakichś powodów mnie broniąc:
– Musisz wybaczyć Dee, Jack, ona naprawdę nie
chciała nic powiedzieć, ale ostatnio rzadko widuję ludzi i chciałem usłyszeć
jak najwięcej, dlatego ciągnąłem ją za język. Poza tym to chyba nie przypadek,
nie sądzisz? W końcu nazywam się Nick Chopper. O mnie też chyba była mowa w tej
głupiej opowieści, nie?
Jack wyglądał na zdziwionego i nieco
zdezorientowanego, aż zaczęłam się obawiać, czy to aby nie uraz głowy tak na
niego wpływał. Musiał mieć na potylicy olbrzymiego guza, bo krzywił się przy
każdym szybszym ruchu i aż pożałowałam, że nie było z nami Annabelle, bo ona na
pewno od razu uwarzyłaby mu na to jakieś ziółka. Kiedy jednak spróbowałam
delikatnie dać mu do zrozumienia, że nie całkiem wszystko było z nim w porządku,
oczywiście mnie zbył.
– Może powinieneś jeszcze wsiąść z powrotem na
konia, Nick na pewno się nie obrazi – zaproponowałam łagodnie, na co Nick
oczywiście przytaknął. – Na pewno ciągle boli cię głowa…
– Dorothy, nie jestem małym chłopcem, poradzę
sobie – przerwał mi szorstko, po czym rozejrzał się dookoła. – W takim razie
prowadź, Nick, skoro tak dobrze znasz te okolice. Dokąd teraz?
Nick ruszył przodem, ciągnąc za wodze swojego
konia wraz z bagażami, które udało mi się uratować, a Jack chwycił mnie za ramię,
osadzając mnie w miejscu i nie pozwalając pójść za drwalem, po czym powiedział
cicho:
– Dee, tak? Tak dobrze zdążyłaś się z nim
poznać? – Otworzyłam usta, żeby coś odpowiedzieć, ale Jack nie dał mi dojść do
słowa, tylko dodał szybko: – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, złotko. Nie
chciałbym, żeby ten facet nas zdradził, bo za dużo się o nas dowiedział.
Odszedł, nie czekając na moją odpowiedź, choć
bardzo chciałam go zapytać, kogo właściwie się obawiał. Czarownica ze Wschodu
nie żyła, podobnie Czarownica z Zachodu. Mieliśmy więcej wrogów, o których nie
wiedziałam? A może po prostu po tylu latach gonienia czarownic popadł w
kompletną paranoję i spodziewał się ataku z każdej strony, nawet wtedy, gdy
teoretycznie wszystko było w porządku?
Obecność Nicka jednak znacznie ułatwiła naszą
dalszą podróż. Skończyły się postoje na sprawdzenie kierunku i opóźnienia, bo
drwal najwyraźniej rzeczywiście doskonale znał drogę i wiedział, którędy iść, żeby
jak najszybciej dotrzeć do celu. Mimo to zdążyło już zrobić się ciemno, zanim
wreszcie dotarliśmy do domu Nicka. Zapewniał nas jednak, że nie było sensu
rozbijać obozu na noc gdzieś w lesie, bo jego chata znajdowała się już
niedaleko. Możliwość zanocowania nie w polu ani w lesie, a pod normalnym
dachem, w normalnym domu, przyjęłam z ulgą, i właściwie jedynym minusem było
zachowanie Jacka, który wyraźnie był na mnie zły. Na mnie.
Zupełnie już nie wiedziałam, o co chodziło temu
facetowi i niestety nie mogłam z nim tego wyjaśnić, bo nie byliśmy przecież
sami. Nie potrafiliśmy się porozumieć i to już nie pierwszy raz, i to
doprowadzało mnie do frustracji, bo przecież wcale tego nie chciałam. Wcale nie
chciałam się z nim kłócić ani sobie dogryzać.
Z drugiej strony, jeśli to miało mnie utrzymać
na dystans, to może tak było lepiej?
Chata Nicka znajdowała się na niewielkiej
polance, jeszcze w lesie, ale wedle jego słów, blisko jego skraju. Miejsca było
tam niewiele, akurat na tyle, by postawić niewielki, drewniany, parterowy domek
i jeszcze mniejszą stajnię dla konia Nicka. Domek był zadbany i dobrze
utrzymany, do jednej z jego ścian został zaś dobudowany spory daszek, pod
którym Nick składował najwyraźniej drewno. Okna były czyste, a chociaż za nimi
było całkiem ciemno, nawet w mroku dom sprawiał miłe, przytulne wrażenie.
– No, to zapraszam w moje skromne progi –
zażartował Nick, gdy wyszliśmy na polankę. Odruchowo spojrzałam w górę, by
wreszcie dostrzec niebo, jak zwykle w Oz roziskrzone gwiazdami składającymi się
na nieznane mi konstelacje. – Ostrzegam przed bałaganem, nie spodziewałem się
żadnych gości.
– Daj spokój, mam wrażenie, że nie spałam w
normalnym łóżku sto lat, każdy normalny dach przyjmę z wdzięcznością –
jęknęłam, na co Jack posłał mi drwiące spojrzenie.
– Kto by pomyślał, że to zaledwie dwie noce,
złotko.
Czy on naprawdę nie potrafił nigdy w mojej
obecności normalnie się odzywać? Jak człowiek, na przykład, a nie ostatni
dupek, którym przecież wiedziałam, że nie był, kiedy tylko wykazywał odrobinę
dobrej woli?
Postanowiłam nie reagować na zaczepkę i pierwsza
wyszłam na polankę, pragnąc jak najszybciej znaleźć się już pod dachem – nawet
tutaj, w bliskości domu Nicka, czułam się dość niepewnie w tych ciemnościach,
przekonana, że ktoś czaił się na nas w mroku. Chciałam już po prostu zamknąć
się w jego domu i spędzić spokojnie tę noc, zwłaszcza że niewyspanie dawało mi
się we znaki i powoli zaczynałam mieć dość.
Uszłam ledwie parę kroków, gdy doskoczył do mnie
Nick i ręką zagrodził mi dalszą drogę, równocześnie rozglądając się dookoła
uważnie. Spojrzałam na niego z niepokojem.
– Co się dzieje?
– Chyba nic – odparł po chwili milczenia, w
trakcie której uparcie wpatrywał się w las. – Chodźmy szybciej.
Rzuciłam zaniepokojone spojrzenie Jackowi, który
wzruszył ramionami, a potem na wszelki wypadek odczepił od siodła nasze torby i
zarzucił je sobie na ramiona. To było kompletnie irracjonalne, jasne. Ale i tak
mój niepokój wzrósł jeszcze bardziej. Zwłaszcza że naprawdę byłam zmęczona i
marzyłam tylko o łóżku.
Byliśmy mniej więcej w połowie drogi, gdy tym
razem i ja bardzo wyraźnie usłyszałam gdzieś za nami szelest krzaków.
Odwróciłam się gwałtownie, a Jack i Nicholas natychmiast poszli w moje ślady.
Spodziewałam się czegoś złego, absolutnie jednak nie spodziewałam się tego, co
w następnej chwili wyszło z lasu.
Wstrzymałam oddech i nie spanikowałam chyba
tylko dlatego, że było ciemno i w tej ciemności czarny kształt widziałam trochę
niewyraźnie. Z pewnością jednak był to pająk. Olbrzymi, czarny, włochaty pająk,
którego każda z ośmiu kończyn była większa od mojej nogi. Masywne, ostro zakończone
szczękoczułki skierowane były w naszą stronę i miałam wrażenie, że skapywał z
nich jad. Ogromny, pękaty odwłok przypominał mi worek, który szczelnie
wypełniono wodą.
Cofnęłam się odruchowo, aż wpadłam na Jacka,
który przytrzymał mnie odruchowo, chwytając mnie za ramiona.
– Nie bój się, złotko. To tylko duży pająk –
szepnął mi do ucha, na co odwróciłam do niego nieco głowę, aż nasz wzrok się
spotkał. Stałam tak blisko, że mogłabym go pocałować, gdybym tylko odrobinę się
do niego pochyliła.
– Tylko że wiesz… Nie mówiłam ci o jednym. – Z
trudem przełknęłam ślinę, po czym dokończyłam: – Ja potwornie boję się pająków.
Jack sięgnął za siebie, do torby, i wyciągnął
stamtąd pistolet. Wycelował w powietrze, zanim jednak zdążył wystrzelić, Nick
uprzedził go, mówiąc:
– Poczekaj. One nigdy nie wchodzą na moje
terytorium. Jestem pewien, że za chwilę sobie pójdzie.
Wtedy właśnie jednak pająk postąpił do przodu
najpierw o krok, a potem o kolejne dwa. Nie mogłam na to patrzeć, bo sam jego
widok przyprawiał mnie o ciarki. Odwróciłam więc wzrok i aż krzyknęłam, widząc
kolejnego pająka wyłaniającego się bezszelestnie z lasu po naszej lewej
stronie.
Dopiero wtedy mężczyźni dostrzegli problem,
który mógł być poważniejszy, niż początkowo sądziliśmy. Jack opuścił pistolet i
odwrócił się tyłem do Nicka i mnie, celując w kolejne dwa pająki, próbujące
zajść nas od tyłu. Po chwili jednak wcisnął mi swój pistolet w rękę, a sam
wyciągnął z torby ten sam karabin maszynowy, którym po raz pierwszy powitał
mnie pod chatą Czarownicy ze Wschodu, tuż po moim przybyciu do Oz.
Odwróciłam się bokiem do nich obydwu i w ten
sposób zabezpieczyliśmy niemalże wszystkie kierunki, z których pająki mogły nas
dopaść. Nick zrobił krok do przodu, jednym ruchem uwolnił swojego konia od
siodła, a potem klepnął go w zad i kazał uciekać, mrucząc jakąś nazwę wioski –
jakby koń miał go zrozumieć – zaś zwierzę wyjątkowo zgodnie pogalopowało przed
siebie, a po chwili zniknęło w lesie, zanim pająki zdążyły je złapać. Potem
Nick wrócił do nas, w ręce mocniej ściskając swoją siekierę.
A pająki były coraz bliżej, podchodziły jednak
powoli i wkrótce zrozumiałam, dlaczego: chciały zaatakować nas ze wszystkich
stron równocześnie, złapać w pułapkę, z której nie zdołamy uciec. Na to było
tylko jedno wyjście.
– Musimy zaatakować pierwsi – Jack oczywiście
natychmiast wyjął mi je z ust. – Przebić się przez najsłabsze miejsce i
uciekać. Nie zdołamy pokonać wszystkich. Chyba że dalej myślisz, że nas nie
zaatakują, Nick.
Drwiny w głosie Jacka nie dało się zignorować.
Nick obejrzał się na niego szybko.
– Tak myślałem – przyznał. – Ale obawiam się, że
to kara. Strażnicy lasu tolerowali mnie, do czasu… Najwyraźniej postanowili dać
mi nauczkę po tym, jak wam dzisiaj pomogłem. Nic dziwnego, zraniłem tam jednego
z nich.
– Więc teraz my damy nauczkę im – wycedził przez
szczelnie zaciśnięte zęby Jack. – Z nami się nie zadziera. Sugeruję tego po
stronie Dorothy. Wprawdzie ten po mojej jest mniejszy, ale pewnie dlatego
spodziewają się ataku właśnie tam. A Dorothy…
– …stoję na południe – dokończyłam za niego. –
To dobry kierunek ucieczki. Daleko do skraju lasu?
– Damy radę – zapewnił nas Nick, chociaż
obydwoje z Jackiem wiedzieliśmy, że wcale nie był tego taki pewien. Złożyłam
krótką, dziękczynną modlitwę, ciesząc się, że w Emerald City pozbyłam się
wreszcie moich szpilek, po czym mentalnie przygotowałam się do walki.
Walki z gigantycznymi pająkami.
Jakby do czegoś takiego w ogóle można się było
przygotować.
Ja pierniczę, z deszczu pod rynnę, a dokładniej z drzewa pod pająki... nawet chwulu spokoju, ale cóż, skoro się weszło do lasu, to muszą być konsekwencje. Wlasciwie w jakis sposob rozumiem te biedne drzewa, ale cóż, przecież tak naprawdę ani Dorothy, ani Jack nic by nie zrobili samym drzewom, prawda? Życżę powodzenia w walce z pająkami... jest szansa, że się uda,w koncu w nastęonym rozdziale będą już w kraju K. Ciekawe, jak tam bedzie, i tak wiem,że mnie zaskoczysz xD ale chyba najbardizej byś mnie zaskoczyła, jakby wreszcie pojawiła się choćby minimalna rozmowa na temat uczuć między Jackiem a Dorothy w jakichś miarę normalnych okolicznościach (czytaj nie w obliczu rychłej śmierci) zapraszam na nowość na zapiski-condawiramurs
OdpowiedzUsuńJak Ci powiem, to już Cię nie zaskoczę, ale spokojnie, rozmowa o uczuciach pojawi się już w rozdziale numer 32;) Jack i Dorothy to wiedzieli, ale drzewa już nie wiedziały, stąd cały problem. W zasadzie należało się spodziewać, że w lesie nie będzie spokojnie, w końcu nie bez powodu ludzie się tam nie zapuszczali;) owszem, będą, ale czy Cię nim zaskoczę, to już nie wiem ;>
UsuńCałuję!
O, Nick! Moje ulubione imię, a i sam bohater jest bardzo sympatyczny, otwarty i w ogóle sprawia wrażenie, że można mu zaufać. Pozory jednak mogą mylić, w końcu nie powinna się ufać mężczyznom spotkanym w lesie, w dodatku z siekierą przytroczoną do pasa. Dorothy i Jack mieli jednak niebywałe szczęście, że Nicki był w pobliżu i ich uratował. Żal mi tylko tego, że przez to Strażnicy Lasu zaatakowali go. Ale mam dziwne wrażenie, że to nie o Nicka chodzi tym wstrętnym pająkom. Może to paranoja, ale myślę, że te stwory przyszły po Dee. W końcu niemal zawsze chodzi o nią, więc czemu tym razem miałoby być inaczej? ;) Ale to tylko moje domysły. W każdym razie mam nadzieję, że Nick okaże się rzeczywiście sprzymierzeńcem Dee i Jacka.
OdpowiedzUsuńNo, a skoro o nim mowa.. Czasami mam ochotę mu walnąć, ale powstrzymam się, bo natura zrobiła to za mnie. Należało mu się za to, że w ten sposób odzywał się do Dee. Nie wiem czy to zazdrość, czy co, ale mógłby nieco przyhamować. Rozumiem, że chce być ostrożny, ale zachowując się w ten sposób wcale nie pomoże ich wspólnej sprawie. Niech się w końcu ogarnie! :)
Pozdrawiam! <3
Ja tam za tym imieniem akurat nie przepadam, ale wyboru nie miałam, bo Nick był w oryginale xd Akurat Nick jest raczej prostolinijnym facetem, na pewno nie skrywa takich sekretów jak Jack;) Tym razem chodzi akurat o Nicka, w końcu nie może ciągle chodzić o Dorothy ;>
UsuńOj no, w tym rozdziale to akurat nie było jeszcze tak źle xd btw, niedługo Jack zacznie mówić więcej i wtedy zapewne gromy z Waszych ust (a raczej klawiatur ;p) posypią się w stronę Dorothy^^ no ba. Oczywiście, że jest zazdrosny xd
Całuję!