20 września 2014

28. Dorothy i Winkowie

– Puść ją! Puść jej rękę, Dorothy!
Nie myślałam, po prostu zrobiłam to, co kazał mi ten znajomy głos. Puściłam Czarownicę, a w następnej chwili poczułam szarpnięcie, gdy coś zatrzymało mnie w powietrzu, i usłyszałam ostatni, urwany krzyk Czarownicy, gdy uderzyła wreszcie w posadzkę na dziedzińcu zamku.
Poczułam, że coś ostrego wbija mi się w ramię i unosi wysoko, ponad dziedziniec zamku, ponad jego baszty i wieże, wysoko, gdzie było jeszcze zimniej, a śnieg padał jeszcze obficiej. Spojrzałam w dół i dostrzegłam ją na dole – rozpłaszczoną na ziemi, z otwartymi szeroko oczami i twarzą wykrzywioną strachem, strachem przed śmiercią, której się przeze mnie doczekała.
Nie żyła. Czarownica z Zachodu nie żyła, i to przeze mnie.
Latająca małpa skrzeknęła, poprawiając uchwyt, bo trzymała mnie obydwoma łapami zakończonymi pazurami; w następnej chwili Jack wyciągnął rękę i w locie pomógł mi przetransportować się na jej grzbiet i usiąść przed sobą. Ledwie to zrobiłam, jedną ręką puścił wodze latającej małpy i objął mnie mocno, dłoń wplatając mi we włosy i oddychając w nie drżąco. Ręka też mu się zaskakująco trzęsła.
Odruchowo położyłam mu głowę na ramieniu, choć nie była to dla mnie wygodna pozycja, i spróbowałam zrozumieć, o co w tym chodziło. On nigdy wcześniej się tak nie zachowywał! Nie potrafiłam się jednak opierać, nie, kiedy czułam się tak dobrze z tym, że mnie obejmował.
– Dorothy, na miłość boską – wyszeptał mi Jack prosto do ucha, a ja stwierdziłam, że o dziwo nie był zły, że znowu zrobiłam coś samowolnie, narażając się. W jego głosie słyszałam raczej… ulgę. – Myślałem… już myślałem, że nie zdążę. Że nie zdążę akurat teraz, kiedy naprawdę potrzebowałaś mojej pomocy.
Odsunęłam się od niego nieco, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Dopiero w tamtej chwili przestałam mieć wątpliwości. Nie mogłam być mu obojętna. Po prostu nie mogłam, bo przecież nie wyglądałby tak, gdyby nic do mnie nie czuł, prawda? Nie miałby w oczach tej ulgi i tego przerażenia, jakby jeszcze nie do końca do niego dotarło, że byliśmy bezpieczni.
– Ale zdążyłeś – powiedziałam ciepło, próbując go uspokoić. – A ja wiedziałam, że zdążysz.
Dopiero kiedy to powiedziałam, zrozumiałam, że faktycznie tak było. Nie byłam samobójczynią, nie dlatego rzuciłam się z baszty, żeby spotkać swój koniec. Wiedziałam, że Jack mnie uratuje. I wiedziałam, że zrobi to tak, by przy okazji pozbawić życia naszego wroga. On mógł twierdzić, że ledwie zdążył, ale ja wiedziałam, że zdążył w samą porę. Gdyby oderwał mnie od Czarownicy choćby trochę wcześniej, zdążyłaby się teleportować i nie zginęłaby.
W rezultacie chłopak, którego torturowała, gdy miał kilkanaście lat, zostawiając mu na całe życie blizny, paręnaście lat później przyczynił się do jej śmierci. Jack mógł być chyba z siebie zadowolony.
Latająca małpa skręciła gwałtownie, więc Jack musiał przerwać ten moment między nami, żeby zająć się poważniej sterowaniem tym w gruncie rzeczy dzikim zwierzem, odwróciłam się więc przodem do kierunku lotu i stwierdziłam, że kierujemy się ku krajowi Winków, byle dalej od posępnych gór. To był chyba właściwy kierunek.
Dopiero po chwili ogarnęła mnie ulga, a całe napięcie ostatnich godzin opadło, znowu niemalże doprowadzając mnie do łez. Dobrze, że Jack nie widział w tamtej chwili mojej twarzy, bo byłam naprawdę bliska płaczu. Sama nie wiedziałam, dlaczego – chyba z ulgi, ale i kompletnego wyczerpania psychicznego, które wreszcie mnie dopadło.
Łatwo było mobilizować wszystkie siły, kiedy tuż obok czaiło się niebezpieczeństwo; kiedy już jednak wiedziałam, że byłam w miarę bezpieczna, a Czarownica z Zachodu nie żyła, przestałam być silna, poczułam za to, jak bardzo zmęczona byłam i jak bardzo miałam dość. Dość wszystkiego, ale przede wszystkim Oz.
Pojawiło się jednak światełko w tunelu. W końcu w kieszeni spodni wiozłam klucz, który miał mnie zaprowadzić do domu.
Plecami oparłam się ciężko o klatkę piersiową Jacka i pozwoliłam, by opanowało mnie drżenie, którego nie potrafiłam już tłumić. Dygotałam cała, to na pewno przez adrenalinę, która właśnie ze mnie schodziła. Jack poczuł to i pocieszająco uścisnął moją rękę, nie mógł sobie jednak pozwolić na więcej, póki nadal lecieliśmy na latającej małpie.
– Klucz?! – zapytał, przekrzykując huk wiatru. Pokiwałam głową.
– Noah?! – odpowiedziałam tym samym tonem. W przeciwieństwie do mnie, Jack zdobył się na szerszą odpowiedź.
– Nic im nie jest, popłynęli dalej na południe!
Czyli jednak zdążyli w porę ugasić ogień. I dobrze, wcale nie chciałam, żeby załodze Noah albo jego statkowi przez nas coś się stało.
Co jednak oznaczało, że aktualnie znowu zostaliśmy bez transportu. To znaczy, póki co lecieliśmy jeszcze na latającej małpie, ale jak daleko?
Jak się wkrótce okazało, bardzo niedaleko. Jack wiedział przecież, co się ze mną działo, i najwyraźniej uznał, że potrzebowałam odpoczynku, bo zmusił latającą małpę do lądowania niedaleko najbliższego miasteczka Winków. Małpa uciekła natychmiast, gdy tylko Jack zdjął jej uprząż, po czym chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę miasteczka, jakby w obawie, że jeśli nie będzie mnie trzymał, to zaraz się przewrócę.
– Dziękuję, że po mnie przyleciałeś – powiedziałam cicho, wpatrzona w niewysokie domki Winków przed nami. Szliśmy polną drogą pośród łąk po obydwu jej stronach, ale zabudowania zaczynały się tuż przed nami. – Nie wydostałabym się bez ciebie.
– Obiecałem przecież, że będę na ciebie uważał, nawet jeśli sobie tego nie życzyłaś – odparł tym swoim lekkim tonem, jakby to było nic takiego. – To jasne, że musiałem po ciebie lecieć. Tak przy okazji, ja z kolei dziękuję za wyciągnięcie mnie wtedy z dymu. Pewnie bym się udusił, gdyby nie ty.
Uśmiechnęłam się lekko, drżąco, a chociaż łzy cały czas czaiły mi się pod powiekami, poczułam się jednak ciut lepiej.
– Co to? – zapytałam, bo cały czas słyszeliśmy nad głowami jakiś dziwny dźwięk. Coś w rodzaju dzwonów, których bicie niosło się po okolicy echem. Jack wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia. Dojdźmy do wioski, to pewnie się przekonamy.
Zamiast jednak ruszyć przed siebie, zatrzymałam się gwałtownie, w pół kroku, bo nie mogłam być taka beztroska i szczęśliwa, że zabiliśmy Czarownicę, póki nie powiem mu reszty. Jack spojrzał na mnie zdziwieniem, a mnie usta wykrzywiły się w podkówkę.
– Jack… Muszę ci coś powiedzieć – jęknęłam. – Czarownica z Zachodu powiedziała mi… Powiedziała, że nigdy wcześniej nie było żadnej Dorothy.
W skrócie opowiedziałam mu, czego dowiedziałam się od Czarownicy, po czym zamilkłam, czekając na jego reakcję. Jack przez cały czas słuchał uważnie, ze zmarszczonymi brwiami, a potem jeszcze chwilę to przetrawiał, zanim w końcu cokolwiek powiedział.
– Dorothy… Przyznam szczerze, że ja nigdy nie wierzyłem w tę bajeczkę o Dorotce. Także… Nie jest to dla mnie specjalnym zaskoczeniem.
Rzuciłam mu zdziwione spojrzenie.
– Ale jak to? Przecież od początku była mowa, że to zbieżność nazwisk.
– Nie zrozum mnie źle, Dorothy, to nie tak, że coś przed tobą ukrywałem. Po prostu nigdy nie wierzyłem, że przed tobą była tu jakaś Dorotka, bo znam Czarownice. Nie byłaby w stanie zabić żadnej z nich wodą. Te opowieści były zbyt naiwne, żeby mogły być prawdziwe. Ale to… – Potrząsnął głową. – Nie powinnaś się tym przejmować. Była mowa o dwóch Czarownicach i dwie Czarownice nie żyją. To naprawdę nie ma znaczenia.
– Jak to: nie ma znaczenia?! – krzyknęłam nieco histerycznie. – To ma ogromne znaczenie! Nie chcę być żadną częścią ich idiotycznych wizji. Nie chcę, żeby to miało cokolwiek ze mną wspólnego. Nie chcę… Nie chcę być tą dziewczyną, która przyleciała do Oz, żeby zabijać, rozumiesz? Nie jestem taka jak ty.
Kiedy tylko to powiedziałam, pożałowałam tych słów, Jack jednak nie wyglądał na urażonego. Puścił tylko moją rękę i ruszył w dalszą drogę, kierując się między główne zabudowania miasteczka. Pobiegłam za nim, bo kiedy tak szedł, odwrócony do mnie tyłem, nie słyszałam zupełnie, co mówił.
– …wiem, że nie jesteś taka jak ja – usłyszałam w końcu. – Uwierz, Dorothy, jest między nami naprawdę spora różnica. Ale mimo wszystko na twoim miejscu nie robiłbym z tego takiej afery. Dwie Czarownice mamy już z głowy, a to wszystko, o czym mówiły te wizje. Już to zrobiłaś, nie chciałaś ich wcale zabić, ale naprawdę nie miałaś innego wyjścia. Więc dlaczego masz z tym taki problem? Dorothy, nie będziesz tutaj, w Oz, źle wspominana. Nie chodzi o to, kogo zabiłaś. Raczej o to, kogo wyzwoliłaś. Zresztą sama zobaczysz.
Faktycznie, sama zobaczyłam, kiedy wreszcie doszliśmy do centrum miasteczka. Zebrali się tam chyba wszyscy jego mieszkańcy.
Początkowo tylko nie wiedziałam, o co chodziło. To wyglądało zupełnie tak, jakbyśmy weszli w sam środek jakiejś imprezy. W ciemnościach, które dookoła panowały, na głównym placu w miasteczku paliły się światła, tworząc spory krąg, w którym zgromadzili się ludzie. Weseli, rozmawiali między sobą beztrosko, pili coś i jedli, jedzenie i picie zaś donosili im najwyraźniej właściciele pobliskiego zajazdu. Ktoś zaczął grać jakąś dziwną melodię na czymś podobnym do bębnów, po chwili ktoś inny dołączył się z drugim instrumentem, brzmieniem przypominającym banjo, ale nie mogłam się przekonać, jak wyglądało na żywo, bo nadaremnie wypatrywałam w tłumie muzyków. Nie miałam pojęcia, skąd dokładnie dochodziła muzyka.
Jack minął zgromadzenie bokiem placu, aż doszedł do wejścia do zajazdu. Najwyraźniej już go tam znali, bo właściciel, łysiejący, ogorzały mężczyzna koło czterdziestki z zaraźliwym uśmiechem i mocnymi rękami, na jego widok uśmiechnął się jeszcze szerzej i podszedł, by z wyraźnym podziwem poklepać go po ramieniu.
– No, Jack! – wykrzyknął, próbując przekrzyczeć muzykę na placu. – Nie sądziłem, że wrócisz od Czarownicy żywy, a tu coś takiego! To niesamowite! Musicie zostać na noc…!
– O co tutaj chodzi? – wtrąciłam, ręką wskazując tańczących na placu ludzi. – Skąd wszyscy wiedzą, że Czarownica nie żyje?
– Jak to, skąd? Na zamku biją dzwony – wyjaśnił właściciel zajazdu, a my wreszcie zrozumieliśmy, co oznaczał ten dźwięk, na który zwróciliśmy uwagę, idąc do wioski. – To znak, że Czarownica nie żyje. Od razu wiedzieliśmy, że jednak ją zabiłeś, Jack! Brawo!
– Dziękuję, ale tak właściwie to nie moja zasługa. – Jack uśmiechnął się oszczędnie, po czym kiwnął na mnie głową. – To ona była na tyle szalona, by zrzucić Czarownicę z baszty. Ale w zasadzie nic dziwnego, w końcu to Dorothy z Kansas. Dorothy, poznaj Adriana, Adrian pomógł mi dawno temu, kiedy jeszcze byłem dzieckiem.
Właściciel zajazdu zrobił wielkie oczy, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem, a ja uśmiechnęłam się ze skrępowaniem, równocześnie myśląc, że Jack naprawdę wszędzie miał znajomości. Wyglądało na to, że w ciągu tych kilkunastu lat od powrotu do Oz przemierzył całe wzdłuż i wszerz przynajmniej kilkakrotnie!
– Dorothy? Naprawdę? – Kiedy pokiwałam głową, chwycił mnie krzepkim uściskiem za rękę i z całej siły nią potrząsnął. – Dorothy z Kansas zabiła Czarownicę z Zachodu, kto by pomyślał! Cały kraj Winków to twoi dłużnicy, Dorothy! Jak możemy ci się odwdzięczyć?!
– Pokój na noc by się przydał – odpowiedziałam niepewnie, nieprzyzwyczajona, mimo wszystko, do takiego zainteresowania. Adrian zaśmiał się w głos.
– Oczywiście, co tylko zechcesz! Wszystko na nasz koszt! Hej, ludzie! – zawołał w stronę placu, gdzie bawiła się większość mieszkańców miasteczka. – Chodźcie tutaj, poznajcie Dorothy z Kansas, która uwolniła nas od Czarownicy z Zachodu!
W następnej chwili, zanim zdążyłam pomyśleć, że powinnam uciekać, zostałam otoczona przez tłum ludzi, z których przynajmniej część nie była już trzeźwa. Usłyszałam okrzyki niedowierzania, zaciekawienia, ktoś prosił, żebym opowiedziała, jak to zrobiłam, ktoś inny wsunął mi w rękę kufel z piwem i kazał się napić. Oszołomiło mnie to kompletnie i zupełnie nie wiedziałam, jak się zachować, próbowałam jednak zachowywać się tak, jak zawsze. Możliwie normalnie.
Gdy już dość chaotycznie skończyłam opowiadać, jak pozbyłam się Czarownicy, zostałam zmuszona do wypicia zawartości mojego kufla, po czym muzyka zagrzmiała na nowo i jakiś tamtejszy mężczyzna porwał mnie do tańca. Krzyknęłam, bo zupełnie nie znałam kroków i bałam się, że zaraz zabiję kogoś albo siebie, ale, o dziwo, nic takiego się nie stało. Melodia była wesoła i skoczna, mężczyzna prowadził mnie pewnie i po chwili zaczęłam się rozluźniać, tańczyć już z większym zapałem, a nawet się śmiać. W końcu oni wszyscy mieli rację, że tak się zachowywali.
Czarownica z Zachodu nie żyła. Podobnie Czarownica ze Wschodu. Miałam przy sobie klucz, dzięki któremu w odpowiednim momencie mogłam wrócić do domu. Czy wszystko mogło ułożyć się jeszcze lepiej?!
W końcu wyrwałam się z uścisku mężczyzny i pobiegłam z powrotem w stronę zajazdu, gdzie obok właściciela nadal stał Jack, przyglądając mi się z namysłem. Po drodze odpowiedziałam jeszcze na kilka wesołych zaczepek, po czym poprosiłam Adriana o coś do picia.
– To po ciebie Jack poleciał do zamku Czarownicy – stwierdził, podając mi kolejny kufel z piwem. Upiłam łyk, skrzywiłam się, takie było gorzkie, po czym kiwnęłam głową.
– Tak, porwała mnie jedna z latających małp. Notabene, gdyby nie on, Czarownica na pewno nadal by żyła. – Zamilkłam na moment, popatrując na Jacka spod oka, po czym dodałam: – Jack był tutaj, zanim wyruszył za mną?
– Tak, musiałem gdzieś zostawić nasze bagaże, a mam zaufanie do Adriana, dlatego wybrałem akurat to miasteczko – wyjaśnił Jack spokojnie, zakładając ramiona na piersi i opierając się plecami o ścianę chaty, w której znajdował się zajazd. – Nie przypuszczałem, że trafimy na taką imprezę, kiedy wrócimy.
– Nie przypuszczałeś? Naprawdę, Jack? – prychnął Adrian, po czym zwrócił się do mnie: – Pewnie nie wiesz, Dorothy, bo nie jesteś stąd, ale Czarownica z Zachodu rządziła nami od lat. I, uwierz mi, to nie były przyjemne lata. Ziemie dookoła są żyzne, a jednak część z nas często niedojadała, tak dużo naszych plonów oddawaliśmy Czarownicy. Najeżdżała nasze wioski, kiedy tylko chciała, terroryzowała nas swoimi latającymi małpami… To były okropne lata. A wszystko to skończyło się dzięki tobie, Dorothy! Nie dziw się, że wszyscy są ci bardzo wdzięczni!
Dopiłam piwo i oddałam kufel; alkohol zawsze łatwo uderzał mi do głowy, dlatego postanowiłam więcej nie pić, bo już trochę mi w niej szumiało. Oczywiście był to również zapewne efekt tego, że od doby nie miałam niczego w ustach, pusty żołądek nie sprzyjał mocnej głowie, i że byłam całkowicie wykończona – tak czy inaczej jednak, więcej raczej pić nie powinnam.
Jack chyba coś musiał dostrzec, bo po chwili dobiegło mnie jego pytanie:
– Kiedy ostatnio coś jadłaś, Dorothy?
Wzruszyłam ramionami.
– Nie wiem… Wieczorem przed tą nocą, kiedy cię znokautowałam? – Biorąc pod uwagę wypadki ostatnich godzin, naprawdę wydawało mi się, że to było sto lat temu, a nie zaledwie poprzedniej doby. Jack rzucił mi niedowierzające, lekko zirytowane spojrzenie.
– No wiesz co…! I nic nie mówisz?! Przecież musisz umierać z głodu! Adrian, masz coś pod ręką?
Po chwili usadzili mnie w zajeździe, przy drewnianej ławie, nad miską kaszy z jakimś sosem i mięsem. Wolałam nie pytać, co to dokładnie było, bo nie chciałam tracić apetytu. Oprócz nas w zajeździe było pusto – całe miasteczko zgromadziło się na placu na zewnątrz, a świętowanie śmierci Czarownicy z każdą chwilą stawało się coraz głośniejsze. Kiedy w końcu wszystko zjadłam, poczułam się ciut lepiej – nadal kręciło mi się trochę w głowie, ale przynajmniej nie byłam już taka słaba. Przestałam się obawiać, że padnę w trakcie zabawy.
– Teraz powinniśmy iść spać – zawyrokował twardo Jack, kiedy już Adrian zabrał mi pustą miskę i postawił przede mną kufel z piwem. Chciałam się napić, ale Jack odsunął go ode mnie na bezpieczną odległość, rzucając mi ostrzegawcze spojrzenie. – Ty już na dzisiaj masz dość, Dorothy.
– Och, daj sobie na wstrzymanie – prychnęłam, przechylając się nad ławą, żeby zabrać mu kufel. Na szczęście nie chciało mu się ze mną szarpać i puścił. – Wreszcie mamy powód do świętowania! Skoro uwolniłam Winków od takiego złego losu… To chyba to, co zrobiłam, nie mogło być takie złe, prawda? Czy możemy przez chwilę po prostu… nie martwić się tym, co będzie jutro?
Po minie Jacka widziałam, że chyba nie bardzo, na szczęście w następnej chwili do karczmy wpadła jakaś młoda dziewczyna, nawet ładna, i porwała go do tańca. Opierał się, ale ponieważ w żaden sposób nie zamierzałam mu pomóc, przyglądając się tylko ze śmiechem jego daremnym wysiłkom, w końcu wyciągnęła go na zewnątrz.
Upiłam kolejny łyk piwa i sama zawyrokowałam, że to dla mnie dość. Nie chciałam jednak jeszcze iść spać, postanowiłam więc popatrzeć trochę na zabawę na placu. Pomimo że na zewnątrz było całkiem ciemno, a mrok rozjaśniały tylko palące się dookoła placu latarnie, mieszkańcom wioski to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie – po ciemku czuli się bardziej swobodni. Naprędce sklecona kapela grała skocznie, całkiem nieźle się do siebie dostrajając, a większość Winków tańczyła na środku placu, w parach lub większych grupach, samotnie lub nie, do muzyki lub nie – w zasadzie w każdy możliwy sposób. Byli tacy beztroscy, że i mnie udzielił się ten nastrój.
– Hamulce im puściły – wyjaśnił Adrian, podchodząc do mnie bliżej. – Tyle lat musieliśmy chować się po kątach, żeby Czarownica nas nie dojrzała… Nic dziwnego, że teraz wszyscy mamy tego dość.
– Więc zatańcz ze mną – poprosiłam, chwytając go za ręce. Adrian roześmiał się, na co również odpowiedziałam mu uśmiechem.
– Z naszą zbawczynią? Oczywiście! – wykrzyknął, po czym wyprzedził mnie i poprowadził do tańca, zręcznie lawirując między grupkami tańczących, aż w końcu dotarł na sam środek placu, gdzie ustawił mnie naprzeciwko siebie i wziął za ręce. – Znasz kroki?
– Nie! – odkrzyknęłam ze śmiechem, na co Adrian wzruszył ramionami.
– Trudno, będziemy improwizować!
To był jeden z najbardziej szalonych tańców, w jakich uczestniczyłam. Skakaliśmy przez cały plac, ciągnąc za sobą innych ludzi, aż w końcu wszyscy wspólnie utworzyli coś w rodzaju koła, gdzie tańczyliśmy razem. Nie znałam kroków, ich układ był dziwny i nieprzewidywalny, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało.
W którejś chwili poczułam wreszcie zmęczenie; najpierw zachwiałam się raz, potem drugi, a kiedy za trzecim razem niemalże straciłam równowagę i upadłam za siebie, ktoś chwycił mnie za rękę, odwrócił tyłem do reszty tańczących i gwałtownie do siebie przyciągnął, dłoń kładąc mi na plecach.
Poznałabym ten zapach wszędzie. Jack.
– Dorothy, powinnaś się położyć – szepnął mi do ucha, ale o dziwo jego ton był łagodniejszy niż zazwyczaj. Wywróciłam oczami.
– Jeden jedyny raz mam odrobinę zabawy, a ty już chcesz mi to psuć? Jesteś okropny.
– Nie, po prostu w przeciwieństwie do ciebie myślę trzeźwo. – Objął mnie mocniej, aż wstrzymałam oddech, gdy moje piersi otarły się o jego klatkę piersiową, i zrobił krok do tyłu; automatycznie poszłam za nim, dopiero po chwili się orientując, że chciał nas odciągnąć od tańczących. – Naprawdę, złotko, masz prawo być padnięta. Ja sam ledwo trzymam się na nogach, a ty przeżyłaś jeszcze więcej ode mnie.
– Nic mi nie jest – zaprotestowałam buntowniczo. – Poza tym, nie musimy nigdzie się spieszyć.
– Nie? A twoja matka?
Zagryzłam wargę, nie odpowiadając mu, bo prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziałabym, co. Owszem, powinnam ratować mamę. Robiło mi się jednak ciężko na sercu, gdy o tym myślałam, bo wiedziałam też, że gdy wreszcie ją znajdę, nic już nie będzie mnie trzymało w Oz. Będę mogła wrócić do Emerald City, żeby namówić rodziców, by wrócili ze mną do domu, a jeśli nie zechcą, sama będę musiała odejść.
Do niedawna nie mogłam się tego doczekać, a teraz, kiedy dusiłam się od długo wstrzymywanego w płucach powietrza w ramionach Jacka, myślałam o tym z jakąś taką dziwną niechęcią. Zakładałam, że miało to coś wspólnego z uczuciami, do których sama przed sobą w pełni po raz pierwszy przyznałam się wtedy w zamku Czarownicy, gdy myślałam, że umrę; kiedy jednak zagrożenie minęło, nie byłam już taka skora, żeby mu o tym powiedzieć. Wręcz przeciwnie, doszłam do wniosku, że Jack nie powinien wiedzieć.
Nawet jeśli było mi tak dobrze, gdy trzymał mnie w ramionach, mocno, stanowczo, jakby trochę opiekuńczo. Nawet jeśli serce topniało mi pod jego najlżejszym dotykiem, najcichszym szeptem i najbardziej nawet przelotnym spojrzeniem. Tak po prostu było i już, widocznie musiałam się z tym pogodzić. I dalej się z tym ukrywać.
W końcu zamierzałam przecież wrócić do Nowego Jorku, a to nie było jego miejsce. Więc po co w ogóle miałabym zaczynać coś, co i tak nie miało prawa bytu?
– Nie wiemy, czy znajdziemy moją matkę w pałacu na Południu – powiedziałam cicho, kładąc mu obydwie dłonie na ramionach. Muzyka na chwilę zwolniła, więc wykorzystaliśmy ten moment, żeby zamienić kilka słów, wkrótce jednak na powrót przyspieszyła. – Jeśli nie, czeka mnie jeszcze długa wyprawa w poszukiwaniu jej. Mogę chyba najpierw pozwolić sobie na odrobinę rozrywki?
Odsunęłam się od niego, gdy kolejny raz rozbrzmiały dźwięki tej skocznej melodii, do której kroki zapamiętałam już mniej więcej za pierwszym razem. Podałam rękę Jackowi, a on wprawdzie pokręcił z niedowierzaniem głową, ujął ją jednak i poprowadził mnie do tańca.
Jack może nie był najzgrabniejszym partnerem – tańczyłam już z lepszymi, a miałam wrażenie, że był zbyt rozproszony, żeby tańczyć należycie dokładnie – ale to i tak było przyjemne doświadczenie. Zwłaszcza z nim i zwłaszcza wtedy, gdy okręcał mnie dookoła osi, aż lądowałam niemalże na nim. Całkowicie oddałam się tańcowi, a po głowie chodziła mi myśl, że już dawno nic takiego nie robiłam. Już dawno nie traciłam nad sobą kontroli, nie pozwalałam sobie na taką beztroską rozrywkę. To po prostu nie było w moim stylu i to nie tylko od czasu, gdy przybyłam do Emerald City.
W Nowym Jorku zawsze mówiono o mnie, że byłam chłodna. Zawsze opanowana, zawsze wiedząca, co powiedzieć, trzymająca ludzi na dystans. Taka właśnie byłam. Jak to więc się stało, że jakoś tak zupełnie niepostrzeżenie Jack sforsował wszystkie wybudowane przeze mnie mury i trafił prosto do mojego serca?
– Wiesz… Chyba rzeczywiście mam już dość – powiedziałam dość głośno, gdy znowu zbliżyłam się do niego na wyciągnięcie ramion. Jack położył mi dłoń w pasie i spojrzał na mnie z pobłażaniem.
– Tak? A co się stało z tą szaloną Dorothy, która chciała imprezować?
– Chyba już straciła przytomność – zażartowałam. – Ale serio, Jack, chciałabym trochę odpocząć. Mógłbyś poprosić Adriana o nocleg dla nas?
– Już zająłem nam pokój, nasze bagaże tam są – wyjaśnił, obejmując mnie ramieniem i ukradkiem wyprowadzając z tłumu. Lepiej było zrobić to niepostrzeżenie, bo tłum gotów był się jeszcze zbuntować, że Jack zabierał od nich Dorothy z Kansas, odpowiedzialną za śmierć Czarownicy i ich od niej uwolnienie. – Chcesz jeszcze czegoś przed snem? Jeść? Pić?
Pokręciłam głową; zupełnie nie byłam głodna, a od nadmiaru alkoholu i tak kręciło mi się w głowie, nie interesowało mnie nic, co nie byłoby wodą, a w tutejszych zajazdach nie podawano wody. Chciałam tylko spać.
– Chętnie bym się wcześniej umyła, to wszystko – odpowiedziałam, dłonią zasłaniając usta, gdy ziewnęłam ze zmęczenia. Jack pokiwał głową.
– To chyba da się załatwić.
Pokój był przyjemnie urządzony, choć niewielki; po kajucie na statku Noah nie zwracałam już jednak na to uwagi. Ważne, że byliśmy na suchym lądzie. W sypialni znajdowało się oczywiście podwójne, szerokie łóżko, na widok którego poczułam niezrozumiały niepokój, oprócz tego zaś umeblowanie było standardowe – niewielki stolik z krzesłami przy oknie, skrzynia zamiast szafy, dywanik na podłodze. Na prośbę Jacka służący natychmiast wnieśli wannę z parującą, gorącą wodą. Gdy już zostałam sama, z przyjemnością pozbyłam się ciuchów, które zdawały się już do mnie przyrosnąć, i zanurzyłam się cała w wodzie.
Gorąca woda, zamiast mnie ożywić, jeszcze bardziej mnie uśpiła. Kiedy w końcu się z niej wygrzebałam, szczękałam zębami, bo kąpiel zdążyła w międzyczasie całkiem wystygnąć. Byłam przekonana, że kiedy wreszcie położę się do łóżka, zasnę natychmiast, jakoś jednak sen nie przychodził, gdy już leżałam na mojej stronie posłania, szczelnie okryta dwoma kocami i bez sensu wpatrywałam się w sufit.
Może to dlatego, że okno sypialni, znajdującej się na piętrze, wychodziło na główny plac, na którym zabawa nadal trwała w najlepsze, a ja nauczyłam się w Oz spać w ciszy; a może próbowałam tylko w ten sposób usprawiedliwiać swoją słabość, która tak naprawdę miała niewiele wspólnego z Winkami na placu, a za to wiele wspólnego z pewnym łowcą czarownic, który prawdopodobnie również się tam znajdował.
Przeklinałam się za to, że do tego doprowadziłam. Jak w ogóle mogłam sobie na coś takiego pozwolić? Jakim cudem właściwie mogłabym zakochać się w tym bezczelnym facecie, który postrzelił mnie przy naszym pierwszym spotkaniu? Musiałam chyba kompletnie zwariować i to nie była wyłącznie moja wina – to była wina Oz.
Musiałam wrócić na Ziemię. Byłam pewna, że w racjonalnym Nowym Jorku czy spokojnym Lawrence te uczucia znikną, jakby nigdy nie istniały. To musiała być wina Oz.
Kiedy Jack wreszcie wrócił do pokoju, byłam już na skraju snu. Wybudziłam się nieco, spoglądając na niego spod zmrużonych powiek, gdy wszedł, po czym odwróciłam się do niego plecami, tak na wszelki wypadek.
– Dorothy, śpisz? – usłyszałam następnie. Westchnęłam.
– Tak, śpię, Jack. O co chodzi?
– O nic… Cieszę się po prostu, że dobrze się dziś bawiłaś. Po tym wszystkim, co przeszłaś, należało ci się przynajmniej tyle.
Poczułam, że oczy mi wilgotnieją, i z tego to powodu się do niego nie odwróciłam, chociaż pierwotnie zamierzałam. Co, znowu miałam ryczeć? Dlaczego, bo dwie Czarownice chciały mnie zabić, a zamiast tego ja zabiłam obydwie, samej przy tym przy okazji prawie nie ginąc? Cholera. Czy to naprawdę był powód do płaczu?
Co się właściwie ze mną działo?
– Poczuję się dobrze, kiedy wrócę do domu – wychrypiałam, mając nadzieję, że Jack uzna, że to od snu. Poczułam, jak materac za moimi plecami ugiął się, gdy Jack wszedł na łóżko.
– Tak, oczywiście. Ale zdobyłaś klucz, więc możesz wrócić, kiedy chcesz, prawda?
Stanowczo pokiwałam głową, nadal na niego nie patrząc.
– Kiedy tylko znajdę mamę, tak – odparłam, a jakaś idiotyczna nadzieja we mnie trzymała kciuki, żeby poprosił, żebym nie odchodziła. Jack jednak, oczywiście, nic takiego nie zrobił.
– A póki co, pozwolę sobie cię przypilnować i tu zostanę – zażartował zamiast tego. – Wolałbym w najbliższym czasie nie ratować cię ponownie od rychłej śmierci.
– Nie musisz tu być, jeśli nie chcesz. – Ziewnęłam i zamknęłam oczy, bo coraz bardziej chciało mi się spać. – Idź na plac, znajdź jakąś ładną dziewczynę i świętuj z nią zabicie Czarownicy z Zachodu.
– Nie, dziękuję – odpowiedział, a w jego głosie słyszałam coś ciepłego. – Zostanę.
Chciałam kontynuować tę rozmowę, ale byłam już tak śpiąca i zmęczona, że po prostu nie byłam w stanie. Już po chwili znalazłam się na skraju jawy i snu, oddech mi się uspokoił i przestałam się wreszcie wszystkim martwić, przestałam myśleć, przestałam trząść się pod posłaniem; usypiałam.
I właśnie wtedy, na skraju jawy i snu, usłyszałam jeszcze głos Jacka, a słowa, które wypowiedział, mimo mojego stanu w tamtej chwili utkwiły mi w głowie. Może dlatego, że jeszcze przez jakiś czas nie chciałam uwierzyć, że faktycznie je usłyszałam, że nie był to już majak związany z tą częścią mnie, która zdążyła usnąć.
Po chwili bowiem poczułam delikatny dotyk dłoni Jacka na moim ramieniu, a później mężczyzna powiedział ciepło:
– Przecież wiesz, że jesteś jedyną dziewczyną w całym Oz, z którą chciałbym świętować cokolwiek.

12 komentarzy:

  1. Tyle do nadrobienia! Ale juz udalo mi się i..znów mam ochotę rzucić na ciebie urok i to taki który sprawić se nie będziesz kończyć w takich momentach! Wykończysz mnie psychicznie dziewczyno.
    Mam takie wrażenie, że Jack stał się miękki. To moje wrażenie ale jest mniej twardy niż byl, taki, taki...zakochany? Przywiązany? No to go trochę zmieniło, i to jest takie słodkie! Ach, zdecydowanie za dużo słodkości jak na jeden raz.

    Na razie to tyle, pozdrawiam gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, to musisz spróbować skutecznie rzucać ten urok, bo w najbliższych rozdziałach przewiduję sporo akcji i będą się one raczej kończyć cliffhangerami, bardzo mi przykro;)

      Za dużo? To nie mogę obiecać, że będzie mniej, chociaż, z drugiej strony, niedługo nastąpi dość drastycznie ochłodzenie stosunków na linii Dee - Jack, więc kto wie^^

      Całuję!

      Usuń
  2. No cóż, trzeba przyznać, że jeżeli chodzi o pchnięcie fabuły dalej, to w tym rozdziale raczej niewiele się działo. To, że Jack uratuje Dorothy było pewne, ale no trudno byłoby to zrobić tak, żeby pewne nie było. A raczej niedałoby się tak zrobić. :D
    Czarownica umarła oczywiście przez Dorothy. Aż się boję co do przepowiedni jej matki...
    I Jack! Na początku przypimnał mi typowego kochasia z książek (wybacz). Wydawał mi się takim macho, co to wie jaki jest sexy i pewny siebie... Ale Jack jest bardzo wrażliwy, jak widać. Chociaż widać to już było od pewnego czasu. Zadbał o nią tam w tym stawie, jak gorączkę miała, zabrał ją do Annabelle, poszedł do niej spać, polazł za nią i poleciał na małpie by ją ratować. Jeszcze parę takich wydarzeń by się znalazło, ale... :D W każdym razie nie podejrzewałam wcześniej (przed akcją w pałacu), że Jack może być też słodki. Myślałam podobnie jak Dorothy, że głównie robi to po to by się znaleźć w Emerald City.
    W ogóle zeszłam z tematu, więc może wrócę do tego rozdziału, poprzednie skomentowałam także tego... :P
    Dajcie mi patelnie, dajcie mi cegłę, dajcie mi cokolwiek, by walnąć Dorothy w czoło! Jakby nie mogli sobie tego w końcu powyznawać... Nie no, dobra, wiem, że Dorothy chce wrócić do domu, więc nie mówi nic Jackowi, bo jeszcze bardziej by się chłopak załamał. A Jack... Jack nie mówi Dorothy, że coś do niej czuje, bo.... Właściwie to tu chyba (jak dla mnie) nie ma żadnego "bo". Głupi jest i tyle w temacie... :)
    Przynajmniej Dorothy jest na tyle bystra, by wiedzieć, albo się domyślać, że Jack też coś tam do niej czuje. On też nie jest głupi. Ostatnie zdanie tak mi się wyryło w mózgu, że trudno będzie się go pozbyć...
    Ale się rozpisałam... A wracając do Glorii i jej wizji. Mam wrażenie, że Jack nie zrobi Dorothy krzywdy. Raczej przez to, co do niego czuje, Dorothy wpakuje się w tarapaty i tyle. Nie wiem co dalej. Mam nadzieję, że nie umrze, bo biedny Jack z rudzielcem się urzerać będzie musiał. :P
    Pozdrawiam gorąco! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, i przyznaję, że następny też w większości taki będzie, ale myślę, że takie chwilowe zwolnienie akcji też jest dobre, bo przynajmniej nikt w końcu nie dostanie zadyszki;) no jasne, że musiał ją uratować xd

      I słusznie... ;p

      No właśnie miałam nadzieję, że Jack jednak nie wyjdzie mi taki jednowymiarowy, zwłaszcza że dochodzą jeszcze kwestie jego rodziców, ale fakt, nie jest też tak nieczuły, za jakiego chciałby uchodzić;) ja myślę, że do pewnego momentu Jack sam sobie wmawiał, że robi to wszystko, żeby dostać się do Emerald City. Ale do którego, to trudno powiedzieć^^

      Haha, no właśnie... Dorothy też trochę pewnie się boi, że wyznanie uczuć mogłoby ją zatrzymać w Oz, chociaż przecież chce wrócić na Ziemię, ale Jack... Czemu Jack nie miałby powiedzieć Dorothy, że coś do niej czuje? To jest bardzo dobre pytanie i też nie widzę powodu, żeby milczał ;P

      No i dobrze. Teraz będzie ich coraz więcej, takich zdań^^

      No cóż... Pewnie ma to coś wspólnego z uczuciem, jakie ich połączyło, ale czy dokładnie tak będzie... Tego to ja nie wiem^^ a z rudzielcem to się jeszcze obydwoje będą męczyć xd

      Całuję!

      Usuń
  3. Jezu, nie wiem, ale mam schizy, że Czarownica wcale nie zginęła, że jakoś udało jej się przeżyć, a ich radość jest przedwczesna. Ale to pewnie wina tego, że ciągle coś czai się w każdym rozdziale i mam wrażenie, że to jeszcze nie koniec potyczek z czarownicami. No nie wiem. Cieszę się jednak, że Dee wyszła z tego bez szwanku na ciele, bo chyba gorzej z duszą. Takie ciągłe napięcie może się dla niej źle skończyć. Powinna wziąć sobie jakiś urlop czy coś.
    Mimo wszystko Dorothy zaczyna być coś w rodzaju bohaterem narodowym Oz, zyska sławę wybawicielki, co może też przysporzyć jej mnóstwo problemów. Tak podejrzewam xDD
    Widzę, że między Dee i Jackiem zaczyna robić się gorąco. Ich uczucia zaczynają się klarować, przynajmniej u Dorothy, która i tak postanowiła wszystko zataić przed łowcą, co w jej sytuacji jest całkiem zrozumiałe. Wcale się nie dziwię, że nic nie chce mu mówić o tym, co czuje. Mimo wszystko oboje pochodzą z różnych światów i to dosłownie. Jak mogłaby porzucić ciotkę, Lawrence i Nowy Jork, żeby pozostać z nim? Albo odwrotnie? Czy Jack odnalazłaby się w jej świecie? Póki co, jeszcze nie mam co gdybać, więc pewnie na razie nie dowiem się, co Dee zrobi.

    Pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, spokojnie, Czarownica z Zachodu zginęła. Co nie znaczy, że tym samym Dorothy pozbyła się ostatniego wroga, skąd^^ chociaż wydaje mi się, że gorsze od napięcia są wyrzuty sumienia, które mimo wszystko na pewno będą Dee męczyć.

      No ba. Z tym związane będą jeszcze bardzo konkretne problemy^^

      No właśnie! Dorothy nie chce tego jeszcze bardziej komplikować, zwłaszcza że nie zamierza zostawić ciotki i nie wracać na Ziemię, a podejrzewa, całkiem zresztą słusznie, że Jack by się tam nie odnalazł. Wszystko wyklaruje się z czasem, ale na to trzeba jeszcze poczekać, bo póki co Dee sama pewnie nie wie do końca, co robić;)

      Całuję! ;*

      Usuń
  4. Baddzo lubie yen rozdzial,poniewaz nareszcir widac wyrazniej rodzaj uczucia fodzacy sie od dawna miedzy glownymi bohaterami, mam mimo wszystko nadzisje, ze Dee zdecyduje sie kiedys ujawnic wlasne uczucia ;) aczkolwiek zdaje sobie sprawe, ze na pewno u Ciebie sporo to potrwa haha, rozdzial byl bardzo potrzebna odskocznia,taka... lekka notka.radosc ze zwyciestwa.. super,to bylo potrzebne. Final z czarownica mnie nie zdziwil,ale i tak sie boje,co szykujesz dalej. Zapraszam na rozdzial na odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wreszcie musiało się to pojawić;) a co do Dee... kiedyś pewnie się zdecyduje, ale faktycznie nieprędko, w przeciwieństwie do Jacka;) ale u mnie to rzeczywiście takie rzeczy trochę trwają xd chodziło głównie o to, żeby dać im chwilę wytchnienia, ale spokojnie, niedługo ten spokój już się skończy^^ a szykuję jeszcze sporo, owszem xd

      Całuję!

      Usuń
  5. Oooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooch! *.* Ojoj, jak się czyta takie cuda, to aż się samej chce być bohaterką jakiejś książki, byleby tylko mieć gwarancję, że otrzyma się równie ekscytujący wątek miłosny. Ech, a tak poważnie, to zaczynam się zastanawiać, co to będzie, gdy Dorothy w końcu swoją mamę odnajdzie. Bo z sercem w Oz, a ciałem w Nowym Jorku raczej nie żyłoby się najciekawiej, a trudno mi wyobrazić sobie Dorothy czy Jacka poświęcających swój świat dla tego drugiego. Wietrzę, że znajdzie się jakieś trzecie wyjście, jakiś kompromis, który teraz mi nie przychodzi do głowy... a może to tylko nadzieja, a nie wietrzenie? Och, niech już będzie kolejny rozdział! :D
    Pozdrawiam cieplutko,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, no cieszę się, że tak uważasz i mam nadzieję, że dalej nie przestanie być tak ekscytująco xd no rzeczywiście, byłoby trudno, ale spokojnie, zanim znajdą mamę Dee, a także wkrótce później, czeka ich jeszcze sporo komplikacji, zanim się rozdzielą... O ile się rozdzielą ;p rzeczywiście byłoby trudno, ale myślę, że problem z czasem rozwiąże się sam, może niekoniecznie za sprawą kompromisu, ale jednak - ale o tym cichosza;]

      Całuję!

      Usuń
  6. jak zmieniasz kolory suwaka? jest na to jakiś kod?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, użyłam tych dwóch kodów:

      ::-webkit-scrollbar {width: 10px; background: #416f52;}
      ::-webkit-scrollbar-thumb {background: #2f5548;}

      Pierwszy determinuje wygląd całego suwaka, a drugi tego paska, który się przewija:)

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.