Obudził mnie czyjś głos krzyczący moje imię.
Nie miałam pojęcia, jak długo spałam, bo kiedy
się obudziłam, w wieży nadal – albo już – było ciemno. Rozejrzałam się dookoła
siebie, podnosząc głowę znad materaca, nikogo jednak nie dostrzegłam. Nadal
byłam w wieży sama i nadal, co zauważyłam, gdy już ogarnęłam wzrokiem całe
pomieszczenie, nikt nie przyniósł mi nic do jedzenia. Odruchowo chwyciłam się
za żołądek, w którym burczało mi z głodu. Ile to już nic nie jadłam, dobę?
Pewnie coś koło tego. Może jednak miałam rację i Czarownica z Zachodu naprawdę
planowała mnie zagłodzić?
– Dorothy! – Po chwili znowu usłyszałam ten
głos, cokolwiek znajomy głos. – Podejdź do okna!
– Jack? – Ożywiłam się i zerwałam z łóżka,
chwilowo zapominając o głodzie. Skoro Jack tu był, wszystko musiało być w
porządku! Chwyciłam dłońmi pręty krat w oknie i spojrzałam przed siebie,
zastanawiając się równocześnie, jak to możliwe, że odzywał się do mnie z
poziomu dziesiątego piętra. A potem go zobaczyłam i zrozumiałam. – Czyś ty
całkiem zwariował?!
Jack siedział na grzbiecie latającej małpy
zaopatrzonej w coś w rodzaju zrobionej głównie ze sznura uprzęży, której końce trzymał, najwyraźniej kierując zwierzęciem.
Latająca małpa raczej nie była zadowolona, ale wykonywała jego rozkazy, co
kazało mi przypuszczać, że na początku ich znajomości Jack nie był dla niej
najłagodniejszy. Nie utrzymywali się w miejscu, tylko raczej unosili i opadali,
gdy małpa machała skrzydłami.
Ten widok był co najmniej niepokojący, zwłaszcza
że latające małpy od początku nie przypadły mi do gustu. Może to przez te
czerwone oczy, a może przez pełne ostrych zębów pyski, ale jakoś… obawiałam się
ich trochę.
– Spokojnie, nauczyłem ją posłuszeństwa. – Jack
machnął lekceważąco ręką, a ja mimo wszystko szczerze się ucieszyłam na widok
jego nieco zbyt pewnego siebie uśmiechu. – Przepraszam, że to tyle trwało,
złotko, ale uznałem, że lepiej wpaść po ciebie po zmierzchu, kiedy mniej osób
będzie mogło nas zobaczyć. Przydałoby się coś do przecięcia krat, moment…
– Nie trzeba – przerwałam mu pospiesznie. –
Kraty to atrapa, otwierają się razem z oknem. Ale samo okno jest zamknięte na
głucho.
– A, to prostsza sprawa. W końcu okno to tylko
zawiasy, nic więcej. – Wzruszył ramionami, po czym sięgnął do swojej torby i
wyjął z niej kawał grubego sznura. Polecił mi jeden z końców przymocować mocno
do jednego z prętów, po czym kazał mi się odsunąć. Gdy posłusznie to zrobiłam,
zmusił latającą małpę do szybkiego lotu przed siebie, aż lina się naprężyła, a
następnie rozległ się zgrzyt i krata wraz z ramą okienną poleciała za nimi.
Och, jak to dobrze, że Jack nie spisał mnie na
straty i po mnie wrócił! Wygramoliłam się przez dziurę w wieży, czekając, aż z
powrotem podleci, ale zawahałam się, gdy już będąc tuż przy mnie, wyciągnął w
moją stronę rękę.
– Na co czekasz, Dorothy? – syknął, widząc moje
wahanie. – Musimy stąd uciekać, bo zaraz wszyscy się zorientują, że zwiałaś!
– Ona mnie zrzuci – odparłam niepewnie, głową
wskazując latającą małpę. Jack prychnął lekceważąco i w tamtej właśnie chwili
pomyślałam sobie, że pasowaliby do siebie z Czarownicą z Zachodu. Obydwoje
zdawali się mieć do mnie równie lekceważący stosunek.
– Nie zrzuci cię – zapewnił z pewnością siebie,
która przekonałaby i mnie, gdybym go tak dobrze nie znała. Ale znałam i
wiedziałam, że Jack zawsze był pewny siebie, nawet jeśli plan był poroniony i
absolutnie nie miał szans powodzenia. – Przestań wydziwiać i wsiadaj, nie będę
czekał w nieskończoność…!
W końcu chwyciłam jego dłoń, zamknęłam oczy i
pozwoliłam się posadzić na małpie przed nim, chociaż w tym celu Jack musiał
praktycznie unieść mnie w powietrze. To był dużo bardziej niepewny środek
transportu niż konie, dlatego otworzyłam oczy natychmiast, gdy tylko się
zachwiałam, po czym rękami chwyciłam odruchowo małpie futro, a plecami oparłam
się o klatkę piersiową Jacka. Mógł sobie myśleć, co tylko chciał, ja
stanowczo nie zamierzałam spaść!
Pomiędzy moimi ramionami Jack chwycił lejce i
zmusił latającą małpę do poderwania się w górę. Jak to robił, nie miałam
pojęcia i chyba nie chciałam wiedzieć.
– Wynosimy się stąd – mruknął mi prosto do ucha,
na co zadrżałam odruchowo. Mój mózg najwyraźniej jednak jeszcze pracował, bo po
chwili przypomniałam sobie, co takiego ważnego miałam mu powiedzieć.
– Nie, jeszcze nie możemy! – Wyczułam jego
zdziwienie za sobą, nawet nie musiałam na niego patrzeć. – Jack, muszę się
dostać do gabinetu Czarownicy z Zachodu, albo jej sypialni, albo w ogóle
jakichś prywatnych pomieszczeń.
Gdy zerknęłam na niego przez ramię,
stwierdziłam, że Jack obdarzył mnie pełnym niesmaku spojrzeniem.
– Oszalałaś? – No cóż, najwyraźniej obydwoje
oszaleliśmy. On, że przyleciał do mnie na małpie, a ja, że chciałam pakować się
prosto do paszczy lwa. – Nigdzie nie będziemy zbaczać! Wynosimy się stąd!
– Jack, nic nie rozumiesz – zaprotestowałam
uparcie. – Ona ma klucz. Ma klucz z Oz na Ziemię! Muszę go mieć, bo inaczej
nigdy nie wrócę do domu, a kiedy będzie lepsza okazja, jeśli nie teraz, skoro
już tu jestem?
Jack przez moment przyglądał mi się bez słowa,
przeciągle, po czym zmienił kurs i kazał latającej małpie zapikować w dół.
Odruchowo chwyciłam się jego przedramienia, bo byłam coraz bardziej przekonana,
że ta przejażdżka nie skończy się dla mnie najlepiej. Zwłaszcza że na latającej
małpie nie leciało się dobrze, jej lot był dziwny, rwany, bo cały czas wznosiła
się do góry i upadała, z każdym ruchem skrzydeł. Jakoś nie mogłam się do tego
przyzwyczaić.
– W takim razie musimy się dostać do gabinetu
Czarownicy – zawyrokował w końcu Jack, najwyraźniej przyjmując moje słowa i się
z nimi zgadzając. Uśmiechnęłam się z zadowoleniem. – Nie ciesz się tak, daję ci
tylko parę minut w środku, Dorothy! Jeśli nic nie znajdziesz, musisz się natychmiast
wycofać, bo nie możemy tracić więcej czasu, jasne?
Kiwnęłam stanowczo głową.
– Oczywiście, że jasne. Skąd wiesz, które okna
należą do jej gabinetu?
– Wiem więcej, niż ci się wydaje. – Och, w to
akurat nie wątpiłam. – Byłem już tutaj, Dorothy. Widziałem, jak Czarownica z
Zachodu chowała połówkę klucza. Może nie na własne oczy, ale wiem, że zabrała
go właśnie do gabinetu. Tam musisz go szukać.
– Ale gdzie? – zapytałam, wyjątkowo ciesząc się
z jego przeszłości. W końcu gdyby nie ona, zupełnie nie wiedziałabym, gdzie
szukać artefaktu!
Z drugiej strony, gdyby nie on, Czarownica z
Zachodu pewnie w ogóle by go nie miała…
– Nie wiem dokładnie, gdzie. Słyszałem tylko, że
ma w gabinecie jakąś dobrze ukrytą skrytkę – wyjaśnił, na co skrzywiłam się
odruchowo.
– Świetnie, nie ma co. Przecież mam mnóstwo
czasu na szukanie dobrze ukrytej skrytki…
– To chyba będzie gdzieś w ścianie – dodał Jack
z rozbawieniem, które w obecnej sytuacji było doprawdy nie na miejscu. – Szukaj
jakichś wystających elementów, naciskaj wszystko, co zdołasz. Jeśli nie
znajdziesz nic w ciągu dziesięciu minut, wracaj do mnie przez okno. Nie mogę wejść z
tobą, bo wtedy stracimy nasz jedyny transport z tego miejsca.
Kiwnęłam głową, wytężając w mroku wzrok, żeby
zobaczyć, dokąd dokładnie lecieliśmy. Serce podeszło mi do gardła, gdy Jack
skierował latającą małpę w dół, równolegle do zakończonej blankami baszty. Na
jej szczycie paliły się dwie pochodnie, więc ktoś zapewne tam patrolował
okolicę.
– Pochyl się – szepnął mi Jack do ucha.
Posłusznie to zrobiłam, niemalże kładąc się na grzbiecie latającej małpy. –
Latających małp tu jest pełno, ale lepiej, żeby nikt nie zobaczył, że na
którejś z nich ktoś leci!
Okrążyliśmy basztę, a Jack jeszcze mocniej
ścisnął mnie ramionami, gdy znowu skierowaliśmy się w dół. Bezpośrednio do
baszty przylegało jedno ze skrzydeł zamku i to właśnie tam najwyraźniej
lecieliśmy. Wysokie na kilka pięter, z wysokimi, półokrągłymi oknami, wykonane
również z tego ciemnego kamienia, co wieża, w której do niedawna byłam
zamknięta, stanowiło dosyć ponury widok. Zastanawiałam się przez moment, jak
bardzo samotny musi być ktoś, kto mieszka w takim miejscu, szybko jednak
odsunęłam od siebie te myśli. W końcu chodziło o Czarownicę z Zachodu! Nie
powinnam się przejmować, czy Czarownica, która uwięziła mnie w ciemnej wieży i
zamierzała zabić wszystkich moich bliskich, czuła się samotna. Nawet jeśli, to
sama była sobie winna.
Jack wyhamował małpę tuż przed samą ścianą, w
której znajdowało się ciemne, zamknięte niestety okno. Mój towarzysz nie
przejmował się jednak niuansami: wyciągnął po prostu rewolwer, z całej siły
uderzył nim w szybę i rozbił szkło, nie przejmując się hałasem. Lufą usunął
odłamki z futryny, po czym chwycił mnie w pasie i praktycznie przerzucił przez
okno. W ostatniej chwili wczepiłam się palcami w parapet, żeby nie wylądować w
środku na podłodze, i podciągnęłam na rękach, uwalniając go od swojego ciężaru.
Jak również dlatego, że chciałam, żeby jak najszybciej mnie puścił, bo jego
dotyk dziwnie na mnie działał nawet w takiej sytuacji.
Szkło chrzęściło mi pod butami, gdy zrobiłam
krok w głąb gabinetu Czarownicy. W ciemnościach obiłam sobie o coś biodro,
syknęłam więc i stanęłam na chwilę w miejscu, czekając, aż wzrok przyzwyczai mi
się do mroku. Bez sensu, w takich warunkach nic nie miałam tu znaleźć. Kiedy w
końcu dostrzegłam zarys biurka, a na nim lampę naftową, bez namysłu ją
zapaliłam. Gabinet zalało drżące, niezbyt mocne, żółte światło, które nie
docierało do wszystkich zakamarków, a przez pozostawione w nich cienie
sprawiło, że gabinet wyglądał nieco upiornie.
Sprawdziłam najpierw jedyne wyjście z gabinetu.
Nie było zamknięte na klucz, ale normalnie, na klamkę, drzwi były całe
drewniane, nie groziło mi więc, że ktoś zobaczy przez nie blask sączący się ze
środka pomieszczenia. Dopiero potem rozejrzałam się dookoła nieco uważniej,
czując dreszcz przebiegający mi po karku.
W końcu znajdowałam się w gabinecie Czarownicy z
Zachodu. W samej paszczy lwa!
Gabinet był urządzony dosyć luksusowo. Masywne
biurko wykonane było z porządnego, jakiegoś bardzo ciemnego drewna, a regały na
obydwu dłuższych ścianach gabinetu mieściły w sobie całe mnóstwo książek –
widok w Oz dość niecodzienny, bo książki zapewne kosztowały tutaj dużo więcej niż w
moim świecie. Miałam wielką ochotę przeczytać kilka tytułów na grzbietach,
powstrzymał mnie jednak niecierpliwy syk Jacka, żebym się pospieszyła.
Naprzeciwko biurka znajdował się duży, misternie
rzeźbiony w kamieniu kominek. Nie płonął w nim ogień, ale po resztkach w
palenisku widziałam, że był używany. Podeszłam bliżej i zbliżyłam dłoń do
paleniska.
– Jeszcze ciepły – szepnęłam sama do siebie. –
Czarownica wyszła niedawno.
– Dorothy! – Dobiegło mnie kolejne ponaglenie od
strony okna. Wobec tego zmobilizowałam się, oderwałam od kontemplacji kominka i
zaczęłam metodycznie przeszukiwać gabinet.
Nie było to jednak proste z uwagi na ilość
książek na regałach – w końcu, wedle wszelkich szpiegowskich filmów, tajne
przejścia i skrytki często otwierały się właśnie po wyciągnięciu książki.
Zaczęłam naciskać wszystko, co tylko było możliwe – rzeźbienia na kominku,
kamienie w ścianach, wreszcie wyjmować książki, skrytki jednak nigdzie nie
było. Minuty mijały, a ja miotałam się bezradnie po gabinecie, zastanawiając
się, gdzie ukryłabym swój największy skarb, gdybym była bezlitosną Czarownicą.
W pewnej chwili usłyszałam przekleństwo
dobiegające od strony okna i skrzek małpy. Porzuciłam swoje zadanie i
podbiegłam do parapetu, po czym wychyliłam się na zewnątrz.
– Musimy uciekać, Dorothy! – wykrzyknął Jack zza
okna, schylając się nad grzbietem małpy. – Dojrzeli nas!
Wychyliłam się w lewo, żeby zobaczyć strażników
na dziedzińcu, którzy właśnie zatrzymywali się, by wymierzyć do Jacka z kusz.
Jack zaklął i zrobił unik, gdy pierwsza strzała przecięła powietrze; też
odruchowo się cofnęłam, o mało nie tracąc równowagi i lądując prosto w rozbitym
szkle. W ostatniej chwili przytrzymałam się blatu biurka.
– Dorothy! – zawołał znowu Jack. – Wyłaź
stamtąd, szybko! Musimy wiać!
– Nie znalazłam jeszcze klucza –
zaprotestowałam, nie ruszając się nawet o krok. W oczach Jacka dostrzegłam
zniecierpliwienie.
– Do diabła, Dorothy, co jest ważniejsze,
pieprzony klucz czy nasze życie?!
– Nie wrócę bez niego do domu, Jack! Nie
rozumiesz?! Pewnie już nigdy nie wrócę na Ziemię, jeśli nie znajdę teraz tego
klucza…!
Kolejna strzała świsnęła mu koło ucha, płosząc
tym latającą małpę. Kiedy Jack trochę ją uspokoił, dodałam pospiesznie:
– Leć, zgub ich. Spotkamy się na baszcie za kilka
minut. Pobiegnę tam, kiedy tylko znajdę klucz.
– Dorothy, dasz się zabić przez ten klucz –
syknął. Machnęłam ręką.
– Nie martw się o mnie, poradzę sobie. Tylko
bądź na baszcie na czas.
– Oszalałaś – stwierdził stanowczo, z pewnym
niepokojem. – Jak trafisz stąd na basztę? Jak ominiesz straże?
Jeszcze jedna strzała, nie, dwie, i podniesione
głosy dobiegające z dołu. Jeszcze chwila, a w całą aferę wplącze się Czarownica
z Zachodu i będziemy mieć ostatecznie przerąbane! Musiałam przyznać, że miałam
pewne wątpliwości związane z moją samodzielną wędrówką na basztę, nie mogłam
jednak przecież stchórzyć. Od tego zależała moja przyszłość i mój powrót do
domu! A nie mogłam też kazać mu zgubić strażników Czarownicy i wrócić po mnie pod okno gabinetu; stawka była zbyt duża i obawiałam się, że Czarownica mogłaby wtedy domyślić się, że tu byłam i co robiłam, i w porę mnie powstrzymać.
– Powiedziałam ci, żebyś się o mnie nie martwił!
Jestem samodzielna, poradzę sobie! – powtórzyłam uparcie, chociaż sama do końca
w to nie wierzyłam. – Po prostu bądź na baszcie. Nie zostaw mnie tam, bo to
będzie dla mnie ślepa uliczka! No leć już!
Ociągał się jeszcze przez moment, patrząc mi
nieustępliwie w oczy, jakby uznał, że w końcu stchórzę i postanowię jednak do
niego dołączyć, kiedy jednak wciąż stałam w gabinecie Czarownicy, kiwnął tylko
głową i zawrócił latającą małpę, pikując nią ostro w dół. Co on zamierzał
robić?!
Podbiegłam do okna i oparłam się o parapet, żeby
zobaczyć, jak Jack leciał prosto na strażników na dziedzińcu, najwyraźniej
zamierzając z nimi walczyć. Czy on kompletnie zwariował?
Nie miałam jednak czasu na kontemplację jego
zachowań. Rzuciłam się z powrotem do regałów, chcąc jak najprędzej przeszukać
wszystkie możliwe miejsca. Pozrzucałam z regałów połowę książek, po czym
opadłam na kolana, żeby poszukać między tymi najniższymi. Byłam coraz bliżej
kominka, ale nadal nic nie znalazłam. To było po prostu beznadziejne.
Zatrzymałam się na klęczkach pod samym
kominkiem, wpatrując się w ciepłe palenisko i zastanawiając, co teraz. Może
Jack miał rację. Może to była bzdura, może niepotrzebnie ryzykowałam życie dla
klucza, którego i tak miałam nie znaleźć. Może to było całkiem bez sensu…
Mój wzrok padł na palenisko i zmarszczyłam brwi,
gdy zobaczyłam coś dziwnego. Tylna ścianka paleniska miała pośrodku łączenie,
jakby była złożona z dwóch płyt, a nie jednej. Tylko po co?
Pochyliłam się i niemalże wlazłam cała do
kominka, badając tylną ściankę. Na pewno była jakaś wajcha, która otwierała
skrytkę, ale nie miałam czasu jej szukać. Włożyłam paznokcie między dwie płyty
i pociągnęłam z całych sił, nie przejmując się, że miałam sobie poranić palce.
Dość boleśnie złamałam któryś z paznokci, zacisnęłam więc mocno zęby i
pociągnęłam raz jeszcze, aż w końcu rozszerzyłam szparę na tyle, by włożyć w
nią dłoń.
Ze środkowego palca lewej ręki płynęła mi krew,
zignorowałam to jednak, po czym zaparłam się łokciem i kolanem, i rozszerzyłam
szparę między płytami jeszcze bardziej. Żałowałam, że nie wzięłam lampy ze
stołu, bo bez tego w skrytce było cokolwiek ciemno, musiałam sobie jednak
poradzić w tych warunkach, bo nie wyobrażałam sobie, żebym miała drugi raz tak
ranić sobie palce, a płyty zasunęłyby się z powrotem natychmiast, gdybym ich
nie trzymała.
Przytrzymałam płytę ramieniem, po czym
przyjrzałam się zawartości skrytki za paleniskiem. Było tam kilka dziwnych
bibelotów, które ominęłam szerokim łukiem – sygnet z wyrytym na nim, dziwnym
znakiem, piękna kolia z czegoś, co wyglądało mi na heliodor, miało taki
piękny, głęboki żółty odcień, oraz…
Klucz. Mosiężny klucz ze skomplikowanym wzorem i
języczkiem o równie skomplikowanym kształcie, podobnym do tego, za pomocą
którego dostałam się do Oz. Nie był identyczny, zwłaszcza jego szczerbata
końcówka różniła się od tego drugiego, byłam jednak pewna, że gdyby je do
siebie przystawić, pasowałyby idealnie.
Droga do domu. Droga na Ziemię.
To była moja pierwsza myśl, kiedy chwyciłam
klucz do ręki i wreszcie odblokowałam płyty paleniska, które z trzaskiem
wróciły na swoje dawne miejsce. Wygrzebałam się z kominka i podniosłam na nogi,
nadal hipnotycznie wpatrzona w klucz. Mogłam wrócić do domu. Mogłam wrócić w
każdej chwili.
Mogłam włożyć klucz w zamek w drzwiach
prowadzących na korytarz i zaraz z powrotem znaleźć się w Nowym Jorku albo w
Lawrence. W zasadzie bardzo mnie
ciągnęło, żeby to zrobić. Uciec… Uciec z powrotem do mojego świata, od tych
wszystkich koszmarów Oz, od Czarownicy z Zachodu, od latających małp, od
wszystkiego.
A z drugiej strony…
Nie mogłam przecież odejść. Nie mogłam uciec,
nie znalazłszy uprzednio mamy. Nie mogłam nie pomóc ojcu, zostawić ich
wszystkich na pastwę Czarownicy z Zachodu, która po utracie klucza, byłam tego
pewna, w jeszcze większej wściekłości zaatakuje Emerald City i w końcu je
zdobędzie. I nie mogłam zostawić Jacka. Przecież obiecałam mu, że pojawię się
na baszcie!
Ta ostatnia myśli zmobilizowała mnie
wystarczająco, by schować klucz do kieszeni i wybiec za drzwi. Znalazłam się w
obszernym korytarzu, prowadzącym w obydwie strony. Próbowałam sobie przypomnieć,
w którą stronę powinnam iść, żeby dotrzeć do baszty, ale właśnie wtedy z
korytarza po prawej stronie wybiegło dwóch strażników i problem rozwiązał się
sam.
– Stać! – wykrzyknęli, na co oczywiście zaczęłam
uciekać w drugą stronę, korytarzem w lewo.
Gdzieś za mną zaśpiewała kusza, więc skuliłam
się odruchowo, a strzała wbiła się w portret Czarownicy zawieszony na ścianie
przede mną. Zakręciłam w pierwszą odnogę po prawej stronie, jaka się nawinęła,
żeby tylko zniknąć strażnikom z oczu, i po chwili korytarz wyprowadził mnie do
dużego holu, z którego podwójne, szerokie schody prowadziły na niższe piętro.
Rzuciłam się do okna, które wychodziło, na szczęście, prosto na basztę. Więc
najlepiej byłoby biec gdzieś w prawo. O ile to w ogóle było możliwe.
Minęłam klatkę schodową i właśnie miałam
zagłębić się w kolejny korytarz, prowadzący rzeczywiście gdzieś w prawo, gdy
nagle rzeźba zdobiąca szczyt poręczy schodów eksplodowała w drobny mak,
obrzucając mnie kamiennymi odłamkami. Krzyknęłam i osłoniłam się ręką, po czym
rzuciłam w korytarz, przylepiając się do ściany, która stanowiła jako taką
osłonę przed kolejnym atakiem.
– Dorothy! – Zimny głos Czarownicy z Zachodu
sprawił, że serce mi zamarło. – Dorothy, przestań się chować. Wiesz, że nie
mogę ci zrobić krzywdy czarami, ale to nie znaczy, że jestem bezbronna. A może
skrzywdzę tego chłopaczka, który przyleciał na jednej z moich małpek, żeby cię
ratować? Kochasz go?
Myśli kłębiły mi się w głowie, chociaż żadna
zdawała się nie mieć większego sensu. Co robić, co robić? Uciekać? A jeśli ona
naprawdę zamierzała zabić Jacka? Była przecież w stanie. Po co w ogóle
próbowała ze mną rozmawiać?
Może zwyczajnie grała na czas?
– Na pewno go kochasz – zawyrokowała tymczasem
Czarownica, nie doczekawszy się mojej odpowiedzi. – W końcu jak można nie
kochać takiego odważnego łowcy czarownic, co, Dorothy? Gdzie go w ogóle
znalazłaś?!
Nie wytrzymałam. To pewnie była zła decyzja, ale
trudno.
– Ty też powinnaś go znać – wykrzyknęłam ze
swojej kryjówki w korytarzu. – W końcu to jemu ukradłaś połówkę klucza!
Na moment w holu zapadła cisza, zapewne
Czarownica zastanawiała się nad moimi słowami, próbując zdecydować, czy to było
możliwe, nie czekałam więc, aż dojdzie do jakichś wniosków. Oddaliłam się,
starając się stawiać kroki jak najciszej; dopiero po przejściu kilku jardów
odważyłam się pobiec. Z daleka dobiegł mnie jeszcze głos Czarownicy, wołającej
swoich strażników; najwyraźniej nie zamierzała się jednak ze mną mierzyć
osobiście. Bardzo mądrze.
Raz jeszcze skręciłam w prawo, w jakiś korytarz,
po czym wreszcie odnalazłam wejście na basztę. Słyszałam za sobą tupot
podkutych butów strażników, przyspieszyłam więc kroku i zaczęłam biec po
schodach, przeskakując co kilka stopni. Klatka schodowa zakręcała w prawo, a ja
cały czas bałam się, że spotkam na niej uzbrojonego strażnika, który zagłębi mi
miecz w brzuch, zanim zdążę się zorientować, nic takiego jednak nie nastąpiło.
Pod koniec zasapałam się już nieco, udało mi się jednak dobiec na sam szczyt, a
gdy wybiegłam na basztę, na zewnątrz, pierwsze, co zauważyłam, to że zaczął
padać śnieg.
W moich przewiewnych spodniach i cienkiej kurtce
natychmiast zrobiło mi się zimno, jednak kwestia mrozu zeszła na dalszy plan,
gdy tylko zobaczyłam, że nie byłam na baszcie sama. Trzech strażników pochylało
się nad murami, strzelając z kuszy do czegoś, co pozostawało poza zasięgiem
mojego wzroku i pokrzykując do siebie co chwila. Wybiegłam jednak na górę z
takim impetem, że jeden z nich natychmiast mnie zauważył i odwrócił się,
mierząc do mnie z kuszy.
Zrobiłam krok w stronę brzegu baszty, byle dalej
od wejścia, z którego wkrótce mieli wyłonić się kolejni strażnicy, i podniosłam
ręce do góry w geście poddania. Strażnik tymczasem zmarszczył brwi.
– Kim jesteś?! – zawołał gromko, bo hełm, który
miał na głowie, nieco utrudniał mu konwersację. – Przedstaw się i trzymaj ręce
wysoko, żebym je widział!
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, nad
basztą pojawiła się latająca małpa, która porwała strażnika za ręce i wywlokła
w powietrze, po czym puściła. Strażnik darł się, gdy spadał te dziesięć pięter
w dół, w tym momencie jednak zareagowali pozostali dwaj, celując do Jacka na
małpie. Bez namysłu podbiegłam do pierwszego z nich i zanim zdążył się do mnie
odwrócić, kopniakiem wytrąciłam mu z ręki kuszę. Odskoczyłam, kiedy wyciągnął z
pochwy miecz.
Natarł na mnie, więc odskoczyłam ponownie,
chwyciłam go za ramię i wyrwałam z ręki miecz, nawet się przy tym, o dziwo, nie
kalecząc. Jeden cios w tchawicę i strażnik leżał już bez ruchu na ziemi. W
międzyczasie Jack zdołał podlecieć na tyle blisko trzeciego, by małpa załatwiła
go pazurami, w tym samym jednak momencie na basztę wybiegło trzech kolejnych, a
za nimi… Czarownica.
– Dorothy, pospiesz się! – krzyknął Jack,
wyciągając w moją stronę rękę. W tej samej chwili Czarownica miotnęła w jego
stronę zaklęciem, które wprawdzie nie trafiło w Jacka, ale za to oszołomiło
latającą małpę, i obydwoje stracili równowagę i zaczęli spadać w dół, obracając
się jeszcze w locie.
– Jack! – krzyknęłam za nim histerycznie,
opierając się o mur baszty, wtedy jednak od kontemplacji jego upadku oderwał
mnie spokojny, zimny głos Czarownicy:
– Mówiłam, żebyś się nie chowała, bo inaczej go
skrzywdzę, Dorothy. – Odwróciłam się pospiesznie, po czym stwierdziłam, że
Czarownica zbliżyła się do mnie niebezpiecznie, swoich strażników zostawiając
za sobą, przy wejściu na basztę. Wszyscy jednak mierzyli do mnie z kusz. –
Naprawdę myślałaś, że to się uda? A teraz poproszę o moją własność.
Przyglądałam się jej bez słowa, gdy wyciągnęła w
moją stronę rękę i zbliżyła się o kolejny krok. Jakie miałam szanse? Miecz,
który wydarłam strażnikowi, leżał u moich stóp, potrzebowałabym przynajmniej
sekundy, żeby się po niego schylić i z powrotem podnieść. A potem co? Odbijać
nim lecące w moim kierunku strzały? Może i byłam dobra w walce wręcz, ale broni
białej nigdy nie przerabiałam!
– Nie wiem, o czym mówisz – odpowiedziałam w
końcu, idąc w zaparte. Czarownica z Zachodu zaśmiała się gniewnie, bez
wesołości.
– Oczywiście. I to wcale nie ty buszowałaś w
moim gabinecie, prawda, Dorothy? – zapytała następnie słodkim głosem. – I nie
ukradłaś mi połówki artefaktu, prawda?
– Nie można ukraść czegoś, co już wcześniej było
skradzione – zaprotestowałam, dumnie podnosząc głowę do góry. W oczach
Czarownicy zalśniły gniewnie błyski.
– Dość tej czczej gadaniny! Oddaj mi klucz, a
potem grzecznie wróć do wieży, Dorothy!
– Więc chodź i sama go sobie weź – syknęłam, nie
spuszczając z niej wzroku. – Chyba się nie boisz, co? Przecież nie wierzysz w
te głupie wizje.
Czarownica podeszła całkiem blisko, a wtedy
zareagowałam bardzo szybko. Jednym ruchem stopą poderwałam z ziemi miecz,
chwyciłam rękojeść w dłoń i przyciągnęłam Czarownicę do siebie za ramię, ostrze
kładąc na jej szyi. Jeden ze strażników zdążył wystrzelić z kuszy, ale na
szczęście chybił o cale, chociaż strzała w locie dotknęła moich włosów.
– Rzućcie broń! – wykrzyknęłam, wzmacniając
ucisk na szyi Czarownicy. – Rzućcie broń albo ona umrze!
– I tak nie wygrasz, Dorothy – syknęła
Czarownica, gdy strażnicy spojrzeli na swoją panią, niepewni, co robić. – Co,
zabijesz mnie? A wiesz, co potem się stanie? Oni zabiją ciebie, zanim zdążysz
powiedzieć choćby słowo. I lepiej, żebyś zabiła mnie na miejscu, bo inaczej od
razu się zregeneruję. Myślisz, że nie będę mieć na to siły? Wiesz, ile lat
przeżyłam, Dorothy?! Nie zabije mnie byle smarkula z Kansas! Więc tnij raz, a
dobrze, bo i tak nie zobaczysz kolejnego poranka!
Ręka, w której trzymałam miecz, drżała mi
strasznie, i zrozumiałam, że w jednym Czarownica miała rację. Nie zabiję jej
przecież. Nie mieczem, nie jednym cięciem. Nie byłam w stanie tego zrobić.
Mogłam oczywiście wziąć ją za zakładniczkę i spróbować opuścić z nią jej zamek,
ale jak daleko mogłam ujść, zanim nie zauważyłabym któregoś strażnika, który w
końcu by mnie zabił? Czy w ogóle istniała szansa, żebym uszła z tego z życiem?
Zaryzykowałam krótkie spojrzenie za siebie, w
przestrzeń rozpościerającą się za basztą, po czym szybko wróciłam spojrzeniem
do strażników. To było kompletnie idiotyczne, a jednak właśnie to miałam ochotę
zrobić. Nie miałam nigdy lęku wysokości. A zresztą, czy to w tamtej chwili w
ogóle miało znaczenie?
Jack, żyj, poprosiłam w myślach, po czym
wprowadziłam mój wymyślony naprędce plan w życie natychmiast – bo przecież nie
zrobiłabym tego nigdy, gdybym miała się zastanawiać, czy był w tym jakikolwiek
sens.
Wiedziałam, że nie było.
Rzuciłam miecz i zanim strażnicy zdążyli
zareagować, rzuciłam się do tyłu, ciągnąc Czarownicę za sobą. Krzyknęła, tracąc
równowagę, a potem wraz ze mną poleciała z baszty w dół, dziesięć pięter w dół,
prosto na spotkanie z twardą posadzką dziedzińca zamku.
Wczepiłam się w nią pazurami z całej siły, bo
bałam się, że jakimś cudem ucieknie, kiedy tylko ją puszczę. Pęd powietrza
wyciskał mi powietrze z płuc i łzy z oczu, spadanie sprawiało, że żołądek podchodził
mi do gardła. Czułam się tak, jakbym za chwilę miała zwymiotować, ale
równocześnie czułam się bosko, błogo, jakbym wreszcie była wolna.
Czarownica darła się i szarpała w moim uścisku;
dopiero po chwili zorientowałam się, o co jej chodziło.
– Puszczaj! W tej chwili puszczaj! Wstrzymujesz
moje czary, nie teleportuję się z tobą, puszczaj…!
Spojrzałam w dół; ziemia przybliżała się bardzo
szybko, nieubłaganie. Dopiero wtedy poczułam niepokój. Czy tu miałam zginąć?
Takie było moje przeznaczenie? Zabić dwie Czarownice i samej zakończyć przy tym
życie? Czy upadek z takiej wysokości miał bardzo boleć, a może po prostu miałam
stracić przytomność i tyle?
Z całej siły trzymałam się Czarownicy, pewna
jednego. Jeśli ja miałam zginąć, to ona ze mną. Skoro nie mogła czarować, póki
ją trzymałam, to nie widziałam innej opcji. Musiała zginąć.
Wiatr świszczał mi w uszach, w które wdzierał
się też z każdą chwilą coraz bardziej rozpaczliwy wrzask Czarownicy. Szarpała
się też coraz mocniej, ale byłam już spokojna, pogodzona z losem, i trzymałam
ją mocno, pewna, że nie puszczę. Jeszcze chwila… Jeszcze tylko chwila…
Nie, to nieprawda, że jestem pogodzona z losem,
uznałam po sekundzie, czując nagle niespokojne bicie serca. Wcale nie chciałam
umierać. Nie powiedziałam przecież Jackowi, że go kocham.
Zamknęłam oczy. Choć wiedziałam, że to było
idiotyczne, irracjonalne, potrafiłam modlić się tylko o to jedno.
Jack, uratuj mnie… Proszę.
Po pierwsze: cudny szablon! Uważam, że zielone barwy bardzo tutaj pasują, przecież jest Emerald City i tak dalej... A poza tym zielony to taki ładny kolor! :P
OdpowiedzUsuńTrzeba przyznać, że Jack ma czasem niezłe pomysły. Przyleciał sobie na małpce, a co tam... :) To dobrze, bo gdyby chciał się po Dorothy wybierać piechotą, to trochę by to zajęło...
Wiedziałam! Wiedziałam, że to będzie ten kominek! Może dlatego, że tak o nim wspominałaś w tekście. Ale ściany też brałam pod uwagę, bo Dorothy bardziej skupiła się na książkach... Co ja w ogóle komentuję?!
Nigdy w zyciu nie zrobiłabym tak jak ona! To znaczy nie skoczyła nie mając spadochronu, liny, czy innych cudów!
"Wcale nie chciałam umierać. Nie powiedziałam przecież Jackowi, że go kocham." - Matko, ale się podjarałam! Matko! Matko!
Oczywiście wiadomo, że trochę zajmie, zanim ona mu to powie, on jej to powie i w ogóle, ale takie napięcie jest nawet fajne. To znaczy zależy, ale Ty to robisz genialnie!
Już nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów! I wcale nie chcę, byś do końca roku skończyła SEC, za bardzo lubię tego bloga... Chciaż pewnie później i tak przeczytam to jeszcze kilka razy jak Negatyw. :D
Pozdrawiam cieplutko! :D
Spokojnie, myślę, że raczej do końca roku uda mi się SEC całe napisać, ale na pewno nie opublikować, myślę, że przy obecnym tempie dodawania rozdziałów publikacja potrwa jeszcze gdzieś do przyszłych wakacji;)
UsuńDziękuję:) też najbardziej pasuje mi tutaj zielony i postaram się go bardziej trzymać w przyszłości;) może nie jest to mój ulubiony kolor, ale zdecydowanie to barwy tego tekstu;)
No trudno, Czarownica widać przewidywalna jest ;> albo raczej ja jestem^^
No ba, pewnie, że nie. Ale Dorothy założyła, że Jack jej pomoże, a jeśli nie pomoże, to i tak zginie tam na tej wieży, postanowiła więc zmaksymalizować straty przeciwnika xd
Haha, no to się bardzo cieszę;) niespodzianka: tutaj to nie Dorothy pierwsza wyjawi swoje uczucia ;> i mam nadzieję, że Was tym napięciem nie wymęczę, bo trochę to jeszcze potrwa xd
Całuję!
Po pierwsze przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniej notki. Byłam tak zmęczona, że ledwo ją przeczytałam, a od tamtego czasu nawet nie korzystałam z komputera. Bardzo mi się podobała, te wyjawione tajemnice i w ogóle, tylko miałam jedną pretensję: GDZIE JEST JACK?
OdpowiedzUsuńPo drugie, szablon jest śliczny! Uwielbiam zieleń.
Co do notki, to też mi się podoba, tylko znowu mi mało Jacka, no wybacz. :(( Chociaż te ostatnie zdania piękne! Tak się ucieszyłam, ale wiem, że kiedy Jack już ją uratuje (jeśli uratuje, a podejrzewam, że zrobi to), to ona i tak mu tego nie powie. XDD
Nie chce mi się więcej pisać, ale wiedz, że nic już nie komentuję, tylko twoje opowiadanie. Czeekam na następny rozdział i lecę przeczytać zapowiedź. :)
Pozdrawiam!
Naprawdę nie masz za co przepraszać;) ja to naprawdę rozumiem i nawet jeśli będziesz cichym czytelnikiem, nie ma obawy, też zrozumiem, a rozdziały na pewno nie przestaną się pojawiać ;>
UsuńNo wiem, Jacka trochę mało. Nie zawsze może go być dużo xd
A dziękuję, mnie też się wyjątkowo podoba:)
Oj no xd w kolejnych już powinno go być więcej. W końcu teraz znowu będą podróżować razem, bo chyba nie ma wątpliwości, że Dorothy nie może umrzeć;) no oczywiście, że mu nie powie. Głupia nie jest xdd
O, no to tym bardziej mi miło:) dziękuję i całuję!
Wlasciwie mozna by wlasnie teraz użyć klucz,prawda? Tylko ze wtedy tez byłoby problematyczne powiedzieć jaskowi, ce go kocha. Cóż, wreszcie sie do tego przyznała,aczkolwiek w dosc ciężkich okolicznościach.nie spodziewałam sie,ze az tak szybko nadejdzie ratunek i uważałam z poczatku,ze Przesadziłam z ta szybkością, ale koniec końców i tak skomplikowalas wszystko,wiec sie nie czepiam.ale o tak uwazam,ze Jack jakos podejrzanie szybko znalazł sposob, jak on w ogole sobie te małpę ujarzmil? Bo akurat jesli chodzi o znalezienie drogi do zamku,to pewnie małpa nie miała wyboru...ale ro i tak bardzo dziwne. W kazdym razie liczę,ze Jadk zyje i ze zaraz sie zjawi jak rycerz na Malpie xD umrę z cniecierpliwpsci czekając na kolejna notke. Zaparszam na nowosc na odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com
OdpowiedzUsuńŻeby użyć klucza, Dorothy musiałaby jednak mieć drzwi i klucz;) mogła go użyć wcześniej, zanim wbiegła na basztę, ale nie chciała zostawiać Jacka i rodziców w potrzebie. No, trochę mu to jednak zajęło, ostatecznie Dorothy trochę w tej wieży spała;) ale nie chciałam, żeby to trwało zbyt długo, bo zrobiłoby się nudno xd jak to jak? Siłą XDD a znalezienie drogi też nie było trudne, skoro sam zamek było widać z daleka, już z Tornada nawet;) haha, no wiadomo, że Dorothy musi kiedyś umrzeć, tak jej powiedziała mama, ale nie wiem, czy akurat teraz^^
UsuńCałuję!
Ostatnio pytałam o białego rumaka, bo nie czytałam zapowiedzi, nadrobiłam z telefonu, więc zupełnie o tym zapomniałam. Teraz mogłam sobie zapowiedź przeczytać, więc jestem spokojna, że Dorothy znowu wyjdzie z sytuacji obronną ręką, uff... Chyba za dużo się naoglądałam Gry o Tron, tam non stop trzeba być czujnym, a tutaj jednak trudno byłoby zabić główną bohaterkę XD Tak sobie myślę, że to po krótkiej naprawdę nieciekawej sytuacji powrót naszej starej Dee, która wszystko chce zrobić sama. Chociaż ostatnio mam wrażenie, że może sobie na po pozwolić tylko wtedy, gdy jest świadoma obecności Jacka. Gdyby podświadomie nie liczyła, że Jack ją uratuje (no, może nie w momencie spadania :P), to zapewne nie zdecydowałaby się na taki krok, jak rzucenie się z wysokości w zasadzie na pewną śmierć. Poleganie na Jacku weszło jej w nawyk ;) I rzeczywiście żaden magiczny sposób nie sprawił, że Dorothy została uratowana. Niby po prostu zjawił się Jack, ale to chyba i tak jest najlepsze wyjście, bo... PRZYLECIAŁ PO NIĄ! :D Czego więcej nam potrzeba? :D Sorki, czego więcej potrzeba Dorothy, oczywiście ;>
OdpowiedzUsuńCokolwiek by się działo później, jest klucz! Przynajmniej na chwilę, nie chcę mówić, że to już na zawsze, bo jednak może powinnam być odrobinę podejrzliwa ;P Tutaj chyba pasuje określenie, że lepiej zginąć, próbując, niż siedzieć bezczynnie i zamartwiać się. Chociaż... to drugie nawet nie pasowałoby do Dorothy :D Szczerze powiedziawszy, zdziwiło mnie, że kiedy wreszcie Dorothy miała już klucz w dłoni, to zamiast myśleć baszta-Jack-ucieczka, pomyślała o tym, że mogłaby wrócić na Ziemię. Nie spodziewałam się, że nagle w tamtym momencie o tym pomyśli, ale z drugiej strony wyprawa, aby oszukać matkę nie była tym, czego od początku Dorothy chciała. Całkiem podoba mi się, że ona wciąż pamięta o Ziemi, bo to... bardzo komplikuje sytuację. Będę okropna, ale cieszę się, że pojawił się taki dylemat. Może to zniknęło na chwilę, póki Dorothy nie poczuje się bezpiecznie, ucichło, ale niedługo zapewne wróci. Bo jednak po tej krótkiej myśli wracam do domu, pojawia się Jack i ja się bardzo cieszę, że Dee chociaż w myślach nazwała rzeczy po imieniu. Cóż, trochę pewnie pomogła jej czarownica, mówiąc to na głos, noale... :D Już od pewnego czasu Dorothy zaczęła na niego reagować inaczej. Wydaje mi się, że to zaczęło się od groźby ścięcia Jacka. Wcześniej dosyć alergicznie reagowała, gdy Annabelle sugerowała, że pomiędzy nią a Jackiem coś może być. Później groźba śmierci i... bach! Jack dotknął Dee małym paluszkiem, a ona zachowuje się tak, jakby kopnął ją prąd... Zazdroszczę jej! Kurcze, w związku takie rzeczy już nie są tak ekscytujące (inne są, takie małe trochę odchodzą na inny plan XD). Och, zakochała się, to jest naprawdę urocze! :D Ja mam szczerą nadzieję, że ja sama kiedyś objawi się jako rzucenie się Jackowi w ramiona, o!
A co do poprzedniego komentarza, to niestety moje rozjazdy nie były spowodowane sprawami przyjemnymi :( Tyle dobrze, że czas spędzony w pociągu mogłam sobie umilić czytaniem :D I chwilowo jestem na bieżąco w SEC, jeeej! ;D CS pewnie nadrobię, kiedy wrócę na uczelnię i nie będę chodziła do pracy. Szybko zleci do października ;O
Pozdrawiam! ;*
Haha, zwłaszcza w narracji pierwszoosobowej, fakt xd nie lubię Gry o tron, bo nie lubię zabijania bohaterów - w mojej karierze pisarskiej tych zabitych przeze mnie naprawdę można policzyć na palcach jednej ręki xd ja myślę, że Dee jednak od początku liczyła, że Jack ją uratuje;) niby chce być samodzielna, ale na pewno wie, że jego opieka jej się przydaje;) i też mi się wydaje, że ratunek z rąk Jacka jest lepszy od jakiegokolwiek innego magicznego sposobu ;>
UsuńCzy podejrzliwa... Spokojnie, teraz Dorothy prędko z kluczem się nie rozstanie xd myślę, że to było takie odruchowe, w końcu tyle myślała o tym powrocie na Ziemię, że teraz nie mogła tak po prostu o tym zapomnieć. Jasne, że komplikuje, a tym bardziej komplikuje wszystko dla samej Dorothy, bo, jak się później okaże, Ziemia też nie do końca jest tym, za czym ona tęskni. A co do uczuć do Jacka - myślę, że jednak Dorothy sama to sobie uświadomiła;) czy ja wiem - już wcześniej, w Granicznym Mieście, Dorothy spadła przecież z łóżka Jacka, tak się od niego odsuwała xd haha, no pewnie, takie rzeczy też z czasem powszednieją;) pewnie kiedyś się objawi^^
O, no to przykro mi ;( ale cieszę się, że były jakiekolwiek dobre strony tych podróży;)
Całuję! ;*
Ojej, skończyłam rozdział i nie ma następnego :< Z jednej strony bardzo wyczekiwałam momentu, w którym je wszystkie nadrobię, ale z drugiej… Tak miło było bez czekania wykonać jedno kliknięcie i ponownie zanurzyć się w lekturze!
OdpowiedzUsuńJestem tak zachwycona, że sama nie wiem co napisać… Podoba mi się dosłownie wszystko :> Sam pomysł, fabuła, bohaterowie (tutaj raczej nie będę oryginalna: Jack <3). Bardzo przypadł mi do gustu opis Czarownicy ze Wschodu, moim zdaniem idealnie pasował do jej profesji i podkreślał jej cechy :> Pozostali bohaterowie oczywiście też mnie urzekli, są tacy… Ludzcy. Za częścią z nich nie przepadam (Annabelle: to jakieś irracjonalne uczucie, chyba przyzwyczajenie z oglądania seriali i zasady „stoisz moim ulubieńcom na drodze do happy endu! Nie lubię cię”) ale przecież bez nich byłoby nudno! A tak, cały czas coś trzyma czytelnika w napięciu :> Podziwiam Dorothy, naprawdę wydaje się coraz bardziej odnajdywać w rzeczywistości Oz i już nie reaguje takim niedowierzaniem na kolejne zjawiska i przygody, których doświadcza.
Co do samego rozdziału, jak zwykle jest znakomity! Nie spodziewałam się, że Dorothy odzyska już klucz, nie doceniłam jej determinacji xD Tak myślę, że jej coraz bardziej zależy na Oz, ma tam przecież ojca, nie jest obojętna na cierpienia ludzi no i jest Jack <3 Zastanawia mnie tylko co stanie się z Czarownicą, bo jakoś dziwnie pewna jestem, że Jack stanie na wysokości zadania i uratuje Dorothy, a ona Czarownicy puścić nie chce xd
Swoją drogą nie chciałabym widzieć tego jak Jack „tresował” małpę skoro nawet atakowała strażników… Niby to latająca małpa no i jest paskudnym stworzeniem, ale z drugiej strony jakoś mi jej żal xd
Z niecierpliwością czekam na następny rozdział (chyba do tej pory zdążę nadrobić „Czyste Sumienie” ;D )
Pozdrawiam i dziękuję za tak wspaniałą lekturę!
Haha, fakt, też tego nie lubię w opowiadaniach publikowanych na blogach - że ciągle trzeba czekać na nowe rozdziały;)
UsuńCieszę się w takim razie strasznie, że tekst przypadł Ci do gustu, zwłaszcza że i mnie tak dobrze się go pisze:) Jacka uwielbiają chyba wszyscy, tak to już jest z tego typu facetami ;> co do Annabelle natomiast... Cóż, chyba w każdym moim tekście musi być taka irytująca postać;) chociaż ja myślę, że na drodze do happy endu Dorothy i Jacka stoi bardziej Dorothy xd no pewnie, w końcu ileż czasu można się dziwić.
Dziękuję;) wiem, że tu trochę pospieszyłam się z akcją, ale tak musiało być, nie chciałam tego jeszcze bardziej przedłużać, bo i tak jeszcze dużo nas czeka;) no pewnie, że Oz nie jest jej już obojętne, a już zwłaszcza los jej rodziców. A, to już w kolejnym rozdziale;)
No fakt, łagodnie się z nią na pewno nie obchodził^^
Będzie mi bardzo miło;) dziękuję za komentarz i opinię i całuję!
Mój komputer to buc, bo coś nacisnęłam, a on po prostu wyłączył mi przeglądarkę i sto tysięcy otwartych kart, w tym okno z komentarzem. No buc.
OdpowiedzUsuńPisałam coś o tym, że Dorothy nie potrafi tak siedzieć z założonymi rękoma i czekać, aż ktoś odwali za nią całą robotę, w dodatku dość brudną. W końcu przemierzanie krainy Oz w poszukiwaniu matki jest dość niebezpieczne. W zasadzie to bardzo niebezpieczne. Spotkała przecież nie tylko pszczoły czy wrony, ale i samą Czarownicę z Zachodu, która mimo wszystko bardzo się jej boi.
I cieszę się, że w końcu wyjaśniła się ta cała przepowiednia. Naprawdę nie wiedziałam, jak to w ogóle pogodzić. Ta mała Dorothy i ta duża. Na szczęście wszystko okazało się nieco prostsze i łatwiejsze po ostatnim rozdziale. Łatwiejsze dla nas, czytelników, ale chyba skomplikowane dla Dee. I zastanawiam się, czy Czarownica zginie, a Jack zdąży uratować Dorothy. Skoro jednak jest zapowiedź to dziewczyna przeżyje.
I, omg, Dee przyznała się do tego, że go kocha. Wow, jestem taka, wow <3
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału!
Pozdrawiam<3
No cóż, trudno, tak to już bywa;)
UsuńNo ba, Czarownica z Zachodu wprawdzie nie chciała się do tego przyznać, ale też myślę, że trochę się jednak obawiała Dee. Problem w tym, że silniejsza była jej pewność siebie i buta;) ale jasne, że Dee nie potrafi czekać, aż ktoś ją uratuje, w końcu jest nowoczesną, samodzielną kobietą ;>
Nooo... Powiedzmy, że się wyjaśniła, bo w sumie jeszcze nie cała xd ale fakt, nabrało to teraz troszkę więcej sensu. Haha, dałam zapowiedź, bo raczej nie spodziewałam się, by ktokolwiek z Was uznał, że Dee mogłaby zginąć ;>
No w końcu musiała xd
Całuję! ;*
Hej, dawno nie komentowałam z różnych przyczyn, ale na każdy rozdział czekam z ogromną niecierpliwością i ostatnio czytanie nowego rozdziału to ierwsza rzecz jaką robię w sobotę. Uzależniłam się. Teraz znajując chwilę napiszę coś chociaż o tym rodziale.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że Dorothy tak szybko opuści wieżę, ale chyba nie miałaś innego wyjścia biorąc pod uwagę obraną narrację. Raczej ciężko byłoby przeznaczyć więcej rozdziałów na opisy więziennej celi i ewentualnych odwiedzin czarownicy. Takiego jednak obrotu spraw się nie spodziewałam. Jakim cudem Jackowi udało się okiełznać latającą małpę? Jest jeszcze większym herosem niż sądziłam do tej pory. Ale skoro udało się ją podporządkować teraz, to czemu nie próbowali tego wcześniej?
Dobrze rozumiem, że zaklęcie chroniące rzucone na Dorothy broni ją także przed tymi "dobrymi" zaklęciami? W takim razie jest to dość kłopotliwe.
Zaletą tego rozdziału jest przede wszystkim to że Dee przestae być taka bezbronna i nieskuteczna w swoich działaniach. W ostatnich rozdziałach czego nie spróbowała to oczywiście nie wyszło i spowodowało problemy. Teraz w końcu wzięła się za siebie. Ba! Wykazała się nie lada odwagą, że postawnowiła zostać i suzkać połówki klucza. Mam wrażenie, że Jack wcale nie chciał, by Dee go znalazła. Może i to egosityczne podejście, ale można go zrozumieć. Jego plątania się podczas rozmów i próby powiedzenia czegoś z oprzednich rozdziałów wychodzą bardzo realistycznie i pokazują nowy obraz Jacka. Myślę, że zdążył już przywyknąć do Dorothy i ją pokochać.
Zakończenie tego rozdziału pewnie spowodowałoby strach o Dorothy, ale ponownie narracja pierwszoosobowa gwarantuje, że na pewno przeżyje - więc Jack zjawi się na czas i znów ją uratuje.
Szablon jest śliczny, najlepszy z dotychczasowych i mam nadzieję, że zostanie to już na stałe. Lubię kojarzyć opowiadanie z konkretną szatą graficzną ;)
Pozdrawiam i zycze powodzenie przy pisaniu SEC jak i CS, które też już zdążyłam uwielbić.
W takim razie bardzo mi miło:)
UsuńNo dokładnie, wiem, że trochę przyspieszyłam akcję, ale nie widziałam innego wyjścia, żeby nie było za nudno. Wcześniej nie próbowali, bo Jack sam wątpił, by to było możliwe, ale w końcu po porwaniu Dorothy wpadł w desperację;) a zresztą, po co mieliby to robić?
Tak, dobrze rozumiesz. A gdybym kiedyś coś mi się wymsknęło, to liczę, że mnie poprawicie, bo czasami ciężko o tym pamiętać;)
Też tak myślę;) i też myślę, że co do połówki klucza, może mieć mieszane uczucia, a już na pewno nie sądził, by warto było za niego ginąć, tak jak prawie zginęła tu Dorothy. Ale cóż, on ma nieco inne priorytety;)
Haha, no fakt, tą narracją trochę strzeliłam sobie w stopę, chociaż i tak nie sądziłam, by ktokolwiek uwierzył, że mogłabym zabić główną bohaterkę xd
Dziękuję:) też mi się podoba, nawet bardzo, ale nie obiecuję, że zostanie na stałe, bo szybko nudzą mi się szaty graficzne i dlatego tak często je zmieniam, nawet jeśli mi się podobają;)
Dziękuję i całuję!
Jestem z siebie dumna! Nie miałam wcześniej czasu, żeby ci to powiedzieć, ale w tamten weekend przeczytałam calutki Negatyw, a wczoraj to, co pojawiło się dotąd na Czystym Sumieniu. Nie no, piszesz świetnie. :(
OdpowiedzUsuńA ja piszę ci to, żebyś wiedziała, że ci cholernie zazdroszczę. :)
I czekam na więcej!
Całuję!
Jeej, to naprawdę się cieszę, że Ci się chciało i podziwiam, j bym raczej dała sobie spokój;)
UsuńDziękuję i całuję!