Oparta o balustradę statku, przyglądałam się tafli
wody, powoli rozcinanej przez dziób okrętu Noah. Tempo podróży było powolne,
dostosowane do tempa nurtu rzeki, i już wkrótce cała przygoda – w końcu
płynęliśmy statkiem po rzece! –
zaczęła mnie nieco nudzić. Po obydwu stronach rzeki nadal rozciągała się
tropikalna dżungla, powietrze nadal było duszne i wilgotne, nieco tylko
łagodzone bliskością wody, a mętna rzeka nie pozwalała mi zajrzeć głębiej w
swoją toń, bo przecież musiała być bardzo głęboka, skoro spory statek Noah mógł
bez przeszkód po niej płynąć. A w końcu statek Noah nie był największym, jaki
widziałam w porcie w Emerald City.
Emerald City. Kiedy tylko o nim myślałam,
nawiedzały mnie wyrzuty sumienia, które czym prędzej próbowałam od siebie
odsunąć. Ostatecznie tata sprowadził mnie, żebym znalazła mamę, nawet jeśli na
mnie samej też mu zależało. A obecnie właśnie to robiłam – płynęłam na
południe, żeby znaleźć mamę. Nie mógł mieć chyba z tego powodu do mnie
pretensji.
Musiałam przyznać, że niełatwo było podjąć tę
decyzję. Miałam wielką ochotę zamiast na południe, udać się na zachód i wykraść
połówkę klucza Czarownicy z Zachodu, bałam się jednak bezpośredniej z nią
konfrontacji. To znaczy, oczywiście bałam się, że mogłaby mnie zabić, ale dużo
bardziej bałam się, że to ja mogłabym zabić ją. Zabiłam już jedną czarownicę i
tego stanowczo mi wystarczyło. Nie chciałam na swojej drodze więcej trupów.
Byłam jednak pewna, że mama znajdzie sposób,
kiedy już ją znajdę. Południe było więc dobrym kierunkiem. Było kierunkiem tej
Dorothy, która nie chciała nikogo krzywdzić, a nie tej, która w jaskini na
pustyni odcięła głowę Czarownicy ze Wschodu.
– W co się tak wpatrujesz? – Jack podszedł do
mnie i stanął obok, opierając się biodrem o balustradę statku. Zerknął w dół,
ale szybko wrócił wzrokiem do mnie, jakbym stanowiła ciekawszy widok. Byłam
skłonna uwierzyć, że w porównaniu do mętnej wody rzeki może rzeczywiście tak
było. – Nic tam nie ma, więc raczej myślisz i udajesz, że coś oglądasz, żeby
nikt się nie poznał. Co tam ci znowu chodzi po głowie, co, złotko?
Rzuciłam mu roztargnione spojrzenie, po czym
ponownie utkwiłam wzrok w płynącej wolno wodzie. Cieszyłam się, że po powrocie
na statek nie poruszył więcej tematu zaufania, bo absolutnie nie chciałam z nim
o tym rozmawiać – doszłam do wniosku, że w tym temacie musieliśmy po prostu się
zgodzić, że się nie zgadzaliśmy, i uniknąć zbędnych dyskusji, które i tak nic
by nie zmieniły. Jack jednak wrócił już do tego swojego beztroskiego wizerunku,
i nigdy bym nie pomyślała, że jeszcze kilka godzin wcześniej przekonywał mnie,
że brak zaufania w końcu doprowadzi mnie do mojej zguby.
Mama twierdziła, że on to zrobi. Przypadek?
– Uważasz, że to była zła decyzja? – zapytałam
niespodziewanie nawet dla samej siebie. – Że źle zrobiłam, uciekając z Emerald
City? Że powinnam była zostawić całą tę sprawę z moją mamą w rękach taty i
Clarissy, pozwolić im działać i siedzieć bezczynnie w mieście?
– Wtedy przynajmniej byłabyś bezpieczna –
usłyszałam w odpowiedzi. Prychnęłam z lekceważeniem.
– Tak, byłabym, ale nie odpowiedziałeś na moje
pytanie. Uważasz, że tak powinnam była zrobić? Pozwolić im się tym zająć i nie
brać spraw we własne ręce?
Jack popatrzył na mnie z rozbawieniem, które
początkowo mnie zdziwiło. Zrozumiałam je dopiero, gdy odpowiedział:
– Nie byłabyś sobą, Dorothy, gdybyś postanowiła
siedzieć bezczynnie w Emerald City. Wcale mnie nie dziwi, że tak zrobiłaś.
– Dobrze, ale nadal mi nie odpowiedziałeś –
zaprotestowałam niecierpliwie. – Gdybyś ty był na moim miejscu, co byś zrobił?
Przeciwstawiłbyś się ojcu, gdybyś był przekonany, że sam możesz uratować swoją
matkę?
Przez jego twarz przebiegł cień, którego nigdy
wcześniej nie widziałam. Uśmiech zniknął z jego twarzy, a w oczach mignął mu
smutek, gdy odparł:
– Nie wiem, Dorothy, nie potrafię sobie tego
wyobrazić, pewnie dlatego, że nie pamiętam mojej mamy. Zmarła przy porodzie.
Zamarłam, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.
Cholera, przecież gdybym wiedziała wcześniej, nie zapytałabym o to w ten
sposób! Może nie byłam jakoś nadmiernie empatyczna, ale nie byłam też zimną
świnią bez uczuć! Nagle, choć nie było w tym mojej winy, zrobiło mi się trochę
głupio.
A potem zrozumiałam, jak niewiele w zasadzie
wciąż wiedziałam o Jacku.
– Och. Przepraszam – bąknęłam, nadal czując się
nieco idiotycznie. Jack wzruszył obojętnie ramionami.
– Nie masz za co, to nie twoja wina. –
Spojrzałam za siebie, żeby stwierdzić, że reszta załogi znajdowała się w pewnej
odległości od nas i była zbyt zajęta pracą, by się nami przejmować. Nawet Noah
był na nogach, musztrując jakiegoś młodego chłopaka, który wyglądał w tamtej
chwili na bardzo nieszczęśliwego. A Jack po chwili dodał: – Trudno wychowywać
się bez matki, ale już dawno się z tym pogodziłem. A mój ojciec poradził sobie
z jej śmiercią chyba jeszcze szybciej ode mnie.
– Co masz przez to na myśli? – zapytałam, a
równocześnie pomyślałam, że powinnam się była tego spodziewać. W końcu byłam
absolutnie pewna, że gdyby matka Jacka żyła w momencie, gdy ojciec kazał mu
uciec z połówką klucza na Ziemię, ona nigdy by na to nie pozwoliła. Jak to
matka.
Jack znowu uśmiechnął się lekko, gdy
odpowiedział, porzucając ten poprzedni, smutny ton.
– Zawsze miałem wrażenie, że mój ojciec miał
słabość do twojej mamy – odparł lekko, na co wybałuszyłam na niego oczy. – Nie
patrz tak na mnie! Poważnie myślę, że ją kochał.
– A ona jego? – poddałam lekko. Jack machnął
ręką.
– Chyba nie, skoro zostawiła jego i Oz, prawda?
– dopowiedział. – Nie wiem, Dorothy, byłem wtedy dzieckiem, ale kiedy myślę o
tym teraz, to chyba rzeczywiście tak było. Mój ojciec zawsze bardzo cenił
Glorię i jej zdanie. Wtrącała się we wszystkie sprawy Emerald City, razem z
moim ojcem podejmowała decyzje, doradzała mu. No i kazała mu ustąpić, gdy
wróciła z twoim ojcem, twierdząc, że jest Czarnoksiężnikiem. A mój ojciec robił
bez szemrania wszystko to, co mu kazała. Byli ze sobą blisko. Naprawdę myślę,
że ją kochał.
To było co najmniej abstrakcyjne, słuchać czegoś
podobnego. Ojciec Jacka i moja matka? Że niby mieliby być razem?!
– Ale jednak go zostawiła… Uciekła na Ziemię, a
potem wróciła z mężem – dopowiedziałam. Jack rozłożył ręce, po czym oparł się
łokciami o balustradę obok mnie i też spojrzał w dół, na wodę.
– Tak jak mówiłem. Jeśli to była miłość, to
nieodwzajemniona.
Odwróciłam wzrok, żeby nie domyślił się, o czym
w tamtej chwili pomyślałam. Bo czy cokolwiek z tego, co przeżyli nasi rodzice,
miało się powtórzyć u nas? Czy istniała jakakolwiek szansa, że zakocham się w
Jacku bez wzajemności?
Albo że to ja złamię serce jemu, wracając do
mojego świata?
– Opowiedz mi coś o niej – poprosiłam, czym
prędzej kierując myśli na inne tory. – Byłeś starszy ode mnie, gdy wróciła do Oz
z moim ojcem. Co o niej wtedy myślałeś?
– Oj, Dorothy, nie wiem. – Pokręcił głową, ale
po chwili jednak kontynuował: – Była bardzo silna. Komenderowała dwoma
facetami, twoim i moim ojcem, i robiła to bez najmniejszego wysiłku. Musiała
być bardzo pewna siebie. Ale kiedy wymagała tego sytuacja, potrafiła ładnie się
uśmiechnąć i odwołać do tego, że tak naprawdę była kobietą. Czasami widziałem w
jej twarzy jakiś taki… żal. Teraz myślę, że to była tęsknota.
Za mną. Nie powiedział tego, ale tyle sama się
domyśliłam.
– A poza tym była bardzo ładna – dodał po
chwili, już nieco mniej poważnie. – Jesteś do niej podobna, złotko. Jeśli
jesteś do niej podobna tak samo mocno z charakteru, jak z wyglądu, to mam
przechlapane.
Nie wytrzymałam, musiałam się roześmiać. Jack doskonale
wiedział, jak rozładować atmosferę.
– Nie sądzę. Nie byłabym w stanie nikim
komenderować. – Odwróciłam się tyłem do wody i oparłam plecami o balustradę, a
kiedy łokciem przez przypadek dotknęłam dłoni Jacka, czym prędzej go cofnęłam.
Jack rzucił mi sceptyczne spojrzenie. – No co?
– Nic. – Wzruszył ramionami, odwracając wzrok. –
Po prostu myślę, że pewnego dnia, kiedy zaczniesz wreszcie w siebie wierzyć,
zobaczysz, co naprawdę jesteś w stanie zrobić.
Prychnęłam. Taka tania psychoanaliza z ust Jacka?
A co on właściwie mógł o tym wiedzieć?
– Tak jak ty zobaczyłeś, gdy musiałeś sobie sam
poradzić w Oz, co? – mruknęłam. – Wierzysz w te bzdury, że nie znamy się
wystarczająco dobrze, póki się nie sprawdzimy?
– To nie są bzdury, Dorothy. Po prostu jeszcze nie
miałaś okazji się o tym przekonać, bo wiodłaś nudne życie w Kansas.
Mówił to tak poważnie, że miałam ochotę się z
nim pokłócić, przede wszystkim protestując przeciwko nazywaniu mojego życia
nudnym, po namyśle uznałam jednak, że nie było warto. Jackowi może się
wydawało, że dużo o mnie wiedział, ale tak naprawdę wcale tak nie było. Jasne,
może miałam pewne kompleksy z powodu odejścia rodziców, gdy byłam dzieckiem,
ale to nie było nic, czym Jack miałby się interesować.
Pod wieczór zrobiło się nieco chłodniej, a
dżungla przerzedziła się; zakola rozlanej szeroko rzeki zaczęły przecinać
uprawne pola, na których zboża rosły wysoko, i zanim zdążyło zrobić się ciemno,
całkiem wypłynęliśmy z terenów zaczarowanej dżungli. Wreszcie mogłam odetchnąć
świeżym powietrzem i zrobiło się chłodniej, na tyle chłodno, że gdy wyszłam na
pokład już po zmierzchu, na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka.
Gwiazdy na niebie świeciły jak szalone, pogoda
była piękna, a w świetle księżyca rozciągający się przede mną krajobraz wyglądał
niesamowicie. Zboże na brzegu rzeki skrzyło się srebrzyście, w oddali widziałam
też jakieś niewysokie domki; wychyliłam się mocniej za balustradę, żeby zobaczyć,
jak wyglądała woda w świetle księżyca, gdy za sobą usłyszałam chrapliwy głos
kapitana.
– Proszę uważać, panienko, bo pani wypadnie. –
Odwróciłam się do Noah z uśmiechem, gdy żylasty marynarz podszedł bliżej i
stanął obok mnie przy balustradzie. Był niewysoki, ledwie mojego wzrostu, ale
było w nim coś takiego, co dawało mu posłuch wśród marynarzy. Miał u nich
szacunek, to pewne. – Nie za późno na spacery po pokładzie?
– Za późno? – zdziwiłam się, zakładając ramiona
na piersi. – Powietrze wreszcie zrobiło się świeże, chciałam się trochę
rozejrzeć. To chyba nie jest zabronione?
– Nie, ale proszę pamiętać, że wpływamy do kraju
Winków. – Nic mi to nie powiedziało, na szczęście Noah się tego domyślił, bo po
chwili rozszerzył swoją wypowiedź. Wyciągnął rękę i wskazał mi horyzont gdzieś
na zachodzie, za tymi wszystkimi żyznymi polami i niewysokimi domkami. – Gdyby
było jasno i widoczność byłaby dobra, mogłaby panienka dojrzeć tam góry.
Wysokie góry, w których swój zamek ma Czarownica z Zachodu. Rządzi całym krajem
Winków, a to w większości dobrzy ludzie, nie mają siły się jej przeciwstawić.
Sama panienka rozumie, że nie byłoby dobrze, gdyby dowiedziała się o waszej
obecności na mojej łodzi.
Pokiwałam głową, czując się jak idiotka.
Zupełnie nie pomyślałam o tym, że moja obecność na statku mogła zagrozić
również bezpieczeństwu Noah i jego załogi.
– Oczywiście – przyznałam bez oporów. – Może
jednak będzie lepiej, jeśli zejdę pod pokład i zostanę tam, dopóki nie miniemy
kraju Winków.
I póki w międzyczasie nie umrę z nudów,
dopowiedziałam w myślach. Noah potrząsnął głową.
– Spokojnie, proszę wyjść na pokład w ciągu dnia
i rozejrzeć się po okolicy. Widoki są naprawdę ładne, zwłaszcza patrząc na
zachód. Tylko proszę nie zostawać na górze zbyt długo. Nie chcemy kusić losu.
Kusić losu? Nie zamierzałam przecież kusić losu.
Zamierzałam rzucić mu wyzwanie, ruszając na poszukiwania zamku mojej matki.
Kiedy jakiś czas później schodziłam pod pokład,
zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście to robiłam. Kusiłam los. Wcześniej,
podczas całej mojej podróży po Oz, byłam raczej bierna i nie miałam wpływu na
wydarzenia. Teraz jednak było inaczej. Po raz pierwszy podjęłam własną decyzję,
postąpiłam inaczej, niż mi to sugerowało całe moje otoczenie.
I to było zaskakująco dobre uczucie, nawet jeśli
wysłało mnie na niepewny grunt pod nogami w postaci statku, którego uporczywe
falowanie wywoływało u mnie lekkie mdłości.
Jack zdawał się zupełnie nie zwracać uwagi na
wszelkie niedogodności związane z pobytem na statku – powoli przestawało mnie
to już dziwić, w końcu momentami miałam wrażenie, że Jack w swoim życiu robił
już wszystko i był wszędzie. Denerwowało mnie nawet to, że po kajucie chodził
dużo pewniej ode mnie, zupełnie się nie krępując, że mieliśmy dzielić
sypialnię. Na szczęście jednak nie zamierzał stawiać mnie w niezręcznej
sytuacji – wyszedł, gdy tylko ja weszłam do środka, i nie wrócił przez dłuższy
czas, a przynajmniej dotąd, dopóki sama nie położyłam się spać. Nie pamiętałam,
kiedy wrócił, musiało to więc być już po tym, jak usnęłam.
Chodziłam w ciemności, po omacku, nadaremnie
próbując znaleźć jakąś ścianę lub cokolwiek, czego mogłabym się chwycić. Czułam
się tak, jakbym znalazła się w próżni, w ciemnej próżni, w której nie było ani
jednego jasnego punktu, ani jednego źródła światła.
Dopiero po chwili je zobaczyłam. Dwa niewielkie,
czerwone punkciki, gdzieś niedaleko ode mnie. Na wszelki wypadek wyciągając
przed siebie ręce, ruszyłam w tamtą stronę, wołając po cichu:
– Halo! Jest tam ktoś?!
Mój głos jednak brzmiał dziwnie głucho, jakby
zza ściany lub zza grubej warstwy waty. Dwa czerwone punkciki odwróciły się w
moją stronę, po czym poczęły się przybliżać, i dopiero wtedy stanęłam w
miejscu, zaniepokojona ich widokiem. Były dziwne. Wpatrywały się we mnie
uparcie. Właściwie to nieco przerażająco. Zupełnie jak…
Zupełnie jak para oczu.
Dostrzegłam twarz, w której te oczy się znajdowały,
dopiero gdy była już tuż przy mnie. Wrzasnęłam, widząc otwartą paszczę pełną
ostro zakończonych, białych zębów i pomarszczoną, wykrzywioną w gniewie twarz,
w której dostrzegłam jednak znajome rysy. Czyżby wreszcie przestała się ukrywać
za tymi swoimi wszystkimi iluzjami?
Cofnęłam się o krok i straciłam równowagę,
poleciałam do tyłu, ponownie wrzeszcząc, gdy Czarownica ze Wschodu się nade mną
pochyliła. Czułam wręcz na twarzy jej śmierdzący oddech. Przecież ona nie żyła…
Sama ją zabiłam…
– Dorothy! Dorothy, obudź się!
Na ślepo wystosowałam prawy prosty, drąc się
wniebogłosy, i z pewną ulgą stwierdziłam, że mój cios spotkał się z celem.
Niestety nie tym, który zamierzałam unieszkodliwić.
Jack zaklął szpetnie i chwycił mnie za ręce,
chociaż w pierwszej chwili próbowałam się jeszcze bronić. Dopiero kiedy udało
mi się zogniskować wzrok na jego twarzy, znajdującej się bardzo blisko mojej,
stwierdziłam, że rozwaliłam mu wargę do krwi. Odetchnęłam drżąco, rezygnując
wreszcie z oporu.
– To był tylko zły sen. Uspokój się – polecił mi
stanowczo, zupełnie nie przejmując się rozciętą wargą. Nawet nie miał o to do
mnie pretensji? Dziwne. – Słyszysz? Wszystko jest w porządku, jesteś
bezpieczna. Uspokój się.
Mówił to takim łagodnym, uspokajającym tonem
głosu, który całkowicie do niego nie pasował. Chwyciłam go kurczowo za
przedramiona, stwierdzając półprzytomnie, że siedział na łóżku obok mnie i
pochylał się nade mną, co natychmiast spowodowało przyspieszoną pracę mojego
serca. Równocześnie jednak poczułam, jakby spadł mi z niego jakiś wielki
ciężar.
To był tylko sen. Tylko paskudny, bardzo zły
koszmar.
– Która godzina? – zapytałam nieco
nieprzytomnie. Jack pokręcił głową.
– Nie wiem, środek nocy. Strasznie krzyczałaś,
musiałem cię obudzić, zanim ty obudziłabyś całą załogę.
Usiadłam na łóżku, opierając się plecami o
ścianę kajuty, i zamrugałam oczami, żeby wyostrzyć widok. Jack nadal trzymał
mnie za ramiona, pomógł mi się podnieść, ale potem wcale mnie nie puścił, a w
jego szarych oczach widziałam troskę. Powinnam to dobrze zapamiętać, bo nie
zdarzało się to często.
Pomiędzy jego ramieniem dłonią sięgnęłam do
włosów i przeczesałam je nerwowym ruchem, odsuwając pasma z czoła. Czyżby
wreszcie odezwały się we mnie wyrzuty sumienia? A może i ten sen, podobnie jak
te z moją matką, był czymś więcej?
Ale przecież to nie było możliwe, przecież
Czarownica ze Wschodu nie żyła. Sama ją zabiłam. Więc to pewnie tylko moje
sumienie, które nie czuło się z tym dobrze.
– Wszystko w porządku? – zapytał Jack,
przysuwając się do mnie nieco bliżej. Zawahałam się.
– To nic takiego – bąknęłam w końcu, planując
wyjątkowo powiedzieć prawdę. – Śniła mi się Czarownica ze Wschodu. To tylko
głupi, zły sen, nie przejmuj się tym. Przepraszam za to.
Wyciągnęłam dłoń i czubkiem palca dotknęłam jego
wargi, z której nadal sączyła się krew. Jack oblizał ją odruchowo, nie cofnęłam
jednak palca, chociaż musiało go to boleć. Boże. Chyba zwariowałam.
– Dorothy… Przestań. – Chwycił moją rękę i ją od
siebie odsunął, aż zrobiło mi się głupio.
– Przepraszam…
– I przestań przepraszać – przerwał mi z
rozbawieniem. – To moja wina, straciłem na chwilę czujność. Nie myślałem, że
jeszcze praktycznie śpiąc, wystosujesz taki piękny cios. Ćwiczyłaś coś kiedyś?
– Judo. Jakieś dziesięć lat. Nie mówiłam ci? –
zdziwiłam się. Pokręcił głową.
– Nie, nie mówiłaś. Mam czasami wrażenie, że im
więcej mi o sobie mówisz, tym mniej o tobie wiem.
Uśmiechnęłam się słabo.
– I vice versa.
Przybliżył się do mnie nieco i w tamtej chwili
byłam pewna, że wiedziałam, co chciał zrobić. Wstrzymałam oddech, próbując
zignorować mętlik w głowie – w końcu sama nie wiedziałam, czy chciałam, żeby
mnie pocałował, czy raczej wręcz przeciwnie, wolałam odsunąć go od siebie
możliwie daleko – i wpatrzyłam się w jego szare oczy, próbując odczytać z nich
zamiary Jacka. Jak zwykle były jednak nieprzeniknione.
W następnej chwili gwałtownie poderwałam głowę,
gdy usłyszałam nad sobą tupanie. Ktoś biegł po pokładzie. Już po kilku
sekundach do kroków dołączyły kolejne, rozległy się też krzyki – odgłosy
krzątaniny były aż zbyt wyraźne, coś tam musiało się dziać. Jack momentalnie
zeskoczył z łóżka i podał mi rękę, pomagając mi wygramolić się spod posłania.
Ponieważ spałam w koszuli, wciągnęłam tylko na siebie spodnie i byłam gotowa do
wyjścia. Jack, jak się w tamtej chwili przekonałam, był za to całkowicie
ubrany, jakby w ogóle nie kładł się spać.
Pierwszy wbiegł po schodkach na górę,
zatrzymując się w przejściu i zasłaniając mi widok. Zerknęłam nad jego
ramieniem i aż zamarłam, widząc na ciemnym niebie lecącą ku nas chmurę. Była jeszcze
dość daleko i wyglądała dziwacznie, jakby niejednorodnie – była jednak
kruczoczarna, ciemniejsza od nocnego nieba, rozświetlonego jedynie blaskiem
księżyca, i wyraźnie pikowała w dół prosto na nas.
– Zostań na dole, Dorothy! – polecił mi Jack,
wysuwając się na zewnątrz. Odruchowo zrobiłam krok w jego stronę, stając na
podeście schodów.
– Co tam się dzieje?! – wykrzyknęłam nieco
histerycznie. Po pokładzie przebiegł Noah, wykrzykując coś do swoich marynarzy,
ale na mój widok zatrzymał się i cofnął do nas, a w jego poważnej twarzy
widziałam zdecydowanie i wolę walki. Jak nigdy wcześniej przypominał starego
wilka morskiego.
– Panienko, proszę schować się w kajucie na dole
– polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu. Ponieważ jednak byłam sobą, spróbowałam
zaprotestować.
– Chcę się do czegoś przydać! Co się dzieje?!
– To tylko sztuczki Czarownicy z Zachodu, nic,
na co nie bylibyśmy przygotowani – odparł Noah przez zaciśnięte zęby. – Jack,
pomożesz nam?
Zignorowałam entuzjastyczną odpowiedź Jacka,
zirytowana, że znowu zostałam potraktowana jak słabsza płeć piękna. Byłam
samodzielna, potrafiłam sobie poradzić i mogłam pomóc! Nie zamierzałam siedzieć
na dole, kiedy mężczyźni na górze mieli sobie radzić z Czarownicą!
– Jak to, Czarownicy? Ona wie, że tu jestem?! –
wykrzyknęłam z lekką paniką. Noah rzucił mi niecierpliwe spojrzenie.
– Prawdopodobnie nie, panienko, Czarownica lubi
od czasu do czasu napaść na któryś statek kupiecki. Spokojnie, mamy na to swoje
sposoby.
– Jakie sposoby? Co to jest?! – wykrzyknęłam,
ręką wskazując płynącą ciągle w naszą stronę, czarną chmurę. W następnej chwili
padł na nią mój wzrok akurat w chwili, gdy chmura znalazła się między statkiem
a tarczą księżyca i kiedy została wyraźniej podświetlona, nie potrzebowałam już
więcej wskazówek. Dostrzegłam wyraźnie, czym była.
Ptaki. To była chmura złożona z mnóstwa czarnych
ptaków.
– Wrony – domyślił się Jack. – Czarownica z
Zachodu często korzysta z nich w celach zwiadowczych. Rzadko jednak to one
wyprowadzają atak. Jak mogę pomóc?
Tymi ostatnimi słowami zwrócił się do Noah i po
chwili obydwaj zniknęli na górnym pokładzie, zostawiając mnie na schodach samą.
Prychnęłam, zirytowana przez tak lekceważące mnie traktowanie, po czym
wybiegłam na górę, uznając, że w tym zamieszaniu i tak pozostanę niezauważona.
– Miotacz! Odkryjcie miotacz! – darł się Noah na
swoich marynarzy, którzy uwijali się niczym w ukropie przy czymś, co pojawiło
się na górnym pokładzie, przy kajucie kapitana. Kiedy odkryli długą, ogromną
lufę, która metalem zalśniła w świetle księżyca, ze zdziwienia oczy o mało nie
wyszły mi z orbit. Miotacz ognia.
Ci ludzie mieli na statku miotacz ognia…!
No dobrze, może to i miało trochę sensu, skoro
Czarownicy zdarzało się napadać na przepływające tą drogą statki. Ale miotacz ognia?!
– Atak znad lewej burty! – rozdarł się nagle
ktoś między marynarzami i dopiero wtedy spojrzałam w tamtą stronę, odrywając
wreszcie wzrok od miotacza ognia.
Zanurkowałam pod burtę, padając na kolana tak
gwałtownie, że na pewno narobiłam sobie na nich siniaków. Schyliłam głowę i w
następnej chwili powietrze nade mną przeszył najpierw jeden, a potem kolejne
obiekty, pikując w dół prosto na członków załogi Tornada. Jack wyciągnął pistolet i zaczął strzelać do nadlatujących
wron, jednak ze względu na swoje umaszczenie miały nad nami zdecydowaną
przewagę i trafił zaledwie jedną czy dwie. Zobaczyłam, jak któraś z wron ląduje
prosto na twarzy jednego z marynarzy, pociągając go na deski pokładu; ktoś inny
rzucił się, by mu pomóc, jednak w tej samej chwili zapikowały na nich kolejne
ptaki.
Marynarze zaczęli się zbroić, w co tylko mogli,
i odpierać ataki rozwścieczonych ptaków. Rozejrzałam się pospiesznie dookoła,
szukając czegoś, co i mnie mogłoby posłużyć za broń; w niewielkiej odległości
ode mnie zobaczyłam porzucone samotnie wiosło, zapewne pozostałość po szalupie
ratunkowej. Podpełzłam kawałek w tamtą stronę, ale właśnie wtedy jeden z
marynarzy ogłuszył kolejne, ogromne ptaszysko, uderzając je pięścią, aż
wylądowało przy burcie zaledwie parę kroków ode mnie.
Nie zginęło niestety, wręcz przeciwnie,
natychmiast otrzepało się i stanęło na nogi, przyglądając mi się uważnie
pustymi, czarnymi oczami. Wrona zakrakała głośno, po czym odbiła się i skoczyła
na mnie, zanim zdążyłam choćby pomyśleć o sięgnięciu po wiosło.
Upadłam na plecy, wyciągając przed siebie ręce,
na których wylądowało ptaszysko. Wrzasnęłam, gdy poczułam ostry dziób kaleczący
mi skórę na rękach, nie zabrałam ich jednak, bo zbyt wyraźnie widziałam, gdzie
chciała dostać się wrona. Starała się sięgnąć między moimi rękami do twarzy, do
oczu, zapewne pragnąc mi je wydłubać. Co to, to nie, pomyślałam z paniką, byłam
przywiązana do moich oczu…!
Uwolniłam prawą rękę i z całej siły trzasnęłam
wronę pięścią, chwilowo ją oszałamiając, po czym wychyliłam się przez burtę i
upuściłam ją do wody. Spadła bezwładnie i miałam szczerą nadzieję, że się
utopi. Ponownie rzuciłam się na kolana i chwyciłam wreszcie to wiosło, po czym
wstałam chwiejnie na nogi akurat w porę, by przygotować się do uderzenia
kolejnego nadlatującego w moją stronę ptaka. Mocniej chwyciłam rękojeść wiosła,
próbując sobie wmówić, że to prawie tak jak w Małej Lidze.
Tylko zamiast kija baseballowego miałam wiosło,
a zamiast piłki w moją stronę leciała wrona. Ogromna, czarna wrona z długim,
ostro zakończonym dziobem i tymi czarnymi, okrągłymi niczym dwa guziki, pustymi
oczami.
Zamachnęłam się i uderzyłam z całej siły, po
czym usłyszałam trzask miażdżonego ptasiego kręgosłupa. Wrona padła u moich
stóp bez życia, czemu poświęciłam jedno krótkie spojrzenie pełne satysfakcji,
zanim obejrzałam się za kolejnymi, pikującymi wciąż w naszą w stronę. Potem
spojrzałam w niebo i zamarłam.
To była tylko forpoczta. W naszą stronę leciała
cała chmura ptaków i nie było mowy, żebym ogoniła się przed nimi wiosłem.
– Padnij! – usłyszałam w następnej chwili
donośny głos dochodzący gdzieś z górnego pokładu, i wykonałam ten manewr bez
wahania, domyślając się, co mogło oznaczać to polecenie.
Oznaczało to, że marynarze wreszcie uruchomili
miotacz ognia.
Zasłoniłam głowę dłońmi, ale i tak wyraźnie
poczułam moment, w którym miotacz został skierowany na nadlatującą chmurę wron.
Nad nami rozgrywało się piekło, na które wprawdzie nie patrzyłam, ale które
czułam na całym ciele, tak bardzo w momencie podniosła się wokół temperatura.
Najpierw rozległ się huk, znamionujący puszczenie maszyny w ruch, a następnie
przeraźliwie skrzeki ginących ptaków i okropny, duszący swąd palonego mięsa i
piór. Zakaszlałam raz i drugi, nadaremnie próbując nabrać w płuca czystego
powietrza, nie dość jednak, że miałam wrażenie, jakbym oddychała samym gorącem,
to jeszcze w dodatku wkrótce wokół nas zrobiło się aż gęsto od dymu.
Między rękami rozejrzałam się dookoła, szukając
miejsca, które pozwoliłoby mi nieco swobodniej odetchnąć, po czym zaczęłam
pełznąć w stronę zejścia pod pokład, sądząc, że tam mogło być spokojniej. Kilka
spalonych ciał ptaków spadło z hukiem na pokład obok mnie, na szczęście jednak
żadna nie uderzyła we mnie. Spróbowałam podnieść się na klęczki, gorąco jednak
było zbyt duże i ostatecznie znowu przypadłam do podłogi. Na szczęście zejście
na dół było już niedaleko i może nie groziło mi jednak, że się uduszę.
Jakiś ciemny materiał spadł mi na głowę tak
nagle, że w pierwszej chwili wrzasnęłam i spróbowałam się uwolnić. Dopiero
znajomy głos sprawił, że trochę się uspokoiłam.
– Do diabła, Dorothy, mówiłem ci, żebyś została
na dole! Przykryj głowę moją kurtką i idź przed siebie!
– A ty?! – odkrzyknęłam gromko, bo materiał
skutecznie tłumił moje słowa.
– Będę zaraz za tobą!
Pod kurtką Jacka oddychało się nieco lepiej, ale
tylko nieco, udało mi się jednak w końcu dotrzeć do schodów. Praktycznie z nich
zleciałam, zatrzymałam się dopiero na dole, w korytarzu, gdzie powietrze było
czyste, i dopiero w tamtej chwili doceniłam jego zaduch. Zdjęłam z głowy kurtkę
Jacka, a gdy spojrzałam w górę, dostrzegłam najpierw, że schodził po schodach
za mną, a potem, że miotacz ognia wreszcie ucichł.
– Zabili je? – zapytałam słabo. Jack rzucił mi
niezadowolone spojrzenie.
– Zaraz to sprawdzę, a ty czekaj tu na mnie albo
wracaj do kajuty. Rozumiesz, Dorothy? Masz nie wychodzić na pokład!
– Dobrze – mruknęłam, a kiedy się ode mnie
odwrócił, pokazałam mu język. Czasami, kiedy traktował mnie jak małą
dziewczynkę, wprost go nie znosiłam. Ostatecznie nawet i bez jego pomocy
udałoby mi się dotrzeć do schodów albo nawet przeżyć tam na zewnątrz, prawda?
Więc o co było robić taką aferę?!
Jack na szczęście wrócił po chwili, zanim
zdobyłam się na stanięcie na moich cokolwiek słabych nogach, i pomógł mi wstać,
dłoń w żelaznym uścisku zaciskając na moim przedramieniu. Wyglądał
prześlicznie: miał ciemne smugi na twarzy i rękach, rozcięty łuk brwiowy i
potargane włosy, a obrazu tej nędzy i rozpaczy dopełniała rozwalona przeze mnie
warga. Mimo wszystko i tak uważałam, że mógłby zrobić coś, żeby nie wyglądać
tak dobrze, bo zdecydowanie za bardzo mnie rozpraszał. Cholera, ostatnio w jego
obecności nie potrafiłam racjonalnie myśleć!
– Kryzys zażegnany, większość wron jest martwa,
uciec udało się nielicznym – zdał raport. – Dobrze, że załoga Noah jest
przygotowana na takie niespodzianki.
– Czarownica nie będzie zachwycona – zauważyłam.
Jack pociągnął mnie w stronę naszej kajuty, równocześnie kiwając głową.
– Pewnie nie będzie. Ale może uzna, że nie ma
sensu dalej zadzierać z jednym statkiem kupieckim? Zresztą to nieważne, Noah
sobie poradzi. Pytanie, co ty właściwie wyprawiasz, Dorothy. Chcesz się zabić,
czy jak?!
O rany, pomyślałam z irytacją, po czym
wywróciłam oczami. Czyżby czekał mnie kolejny wykład?
Może tym razem to ja powinnam urządzić Jackowi
pogadankę na temat feminizmu?
Lalalala...tyle możliwości i nic. Moja psychika powoli zaczyna wysiadać, chociaz stwierdzam ze to i dobrze. Jedno z niewielu opowiadań, gdzie bohaterowie nie całują sie w pierwszym rozdziale. Hihihi.
OdpowiedzUsuńUwielbiam tą troskę Jacka. On jest taki, poniekąd słodki ale jednocześnie nie. Oj nie wiem, nie mnie o tej godzinie oceniać jego wspaniały charakter, jeszcze za wcześnie. Mówiłam ze jest wspaniały? Chyba wspomniałam już o tym...
Oj ta Dorothy. Nigdy sie nie nauczy ze kobieta powinna w takich sytuacjach siedzieć grzecznie. Chociaz podziwiam za odwagę, co nie zmienia faktu ze jestem ciekawa co by sie stało jakby raz posłuchała Jacka. Chyba by zszedł na zawał...ale to tylko moje domniemania.
Cóż, pozdrawiam gorąco, tradycyjnie wiecej weny życzę...i jeszcze raz, już tak na koniec: Jack rządzi! :)
Haha, no niestety xd ja idę w drugą skrajność, to znaczy na pewno nie będą się całować w ostatnim, ale czasami myślę, że za bardzo z tym zwlekam. Tutaj jednak akurat tak miało być od samego początku, bo od początku też mam w głowie okoliczności, które temu będą towarzyszyły^^ chyba wspominałaś, ale wcale mi nie przeszkadza, jeśli się powtórzysz xd zwłaszcza że też całkiem lubię Jacka;)
UsuńNo tak, Dorothy jest aż za bardzo samodzielna ;> spokojnie, posłucha go w kolejnym rozdziale xd
Haha, to bardzo mnie to cieszy^^
Całuję!
"[...] a mętna rzeka nie pozwalała mi zajrzeć głębiej w swoja toń [...]" - swoją
OdpowiedzUsuń-----------
Uuuff, tyle emocji, za dużo, bym je mogła składnie skomentować. Ale rozdział świetny, tyle jeszcze jestem w stanie powiedzieć! :D
Pozdrawiam cieplutko,
Oczywiście, dzięki, poprawione.
UsuńDziękuję, cieszę się, że się podobał, staram się bardzo, żeby cały czas coś się tutaj działo ;>
Całuję!
Sen może i nie był świetny, ale jego następstwa owszem. W myślach ciągle darłam się "pocałuj ją! pocałuj go! pocałujcie się!", ale to byłoby za piekne, aby było prawdziwe. Musiał się wtrącić miotacz ognia. A tak w ogóle to przy wzmiance o nim aż się roześmiałam. Było to trochę zabawne biorąc pod uwagę, że są na statku i mają miotacz ognia. Nie dziwię się reakcji Dorothy.
OdpowiedzUsuńDorothy zaliczyła pewnie home run (nie mam pojęcia co to takiego, ale szpan jest po obejrzeniu amerykańskich seriali :P). Jak każda niezależna kobieta musiała złapać za wiosło i dać sobie radę sama. Jack raczej nie będzie jej rycerzem na białym koniu ratującym ją z opresji. :D
Już widzę Jacka słuchającego kazania na temat feminizmu i feministek. :D
Co do zapowiedzi... Pszczoły? Nienawidzę os, a dla mnie te dwa owady to prawie jedno i to samo, chociaż widzę różnicę (jak ukąszą to i tak boli jak cholera), ale i tak obu nienawidzę. Co tam czarownice, latające małpy, wrony i wszystkie zła w Oz. Pszczoły to będzie prawdziwe piekło. A przynajmniej tak mi się wydaje :P
Pozdrawiam gorąco!
Hahaha, to faktycznie byłoby za piękne, a na pocałunek trzeba jeszcze sporo poczekać xd ale gwarantuję, że będzie warto ;P no ba, w końcu to Oz, tutaj nic nie jest normalne. W następnym rozdziale będą palić na statku ognisko ;>
UsuńMoże i będzie, kto wie? Tylko jeszcze nie teraz, a kiedyś, gdy naprawdę będzie tego potrzebowała?;)
Tak, rozumiem Cię doskonale, ja też ich nienawidzę! Cieszę się, że nie jestem jedyna, bo moi znajomi się ze mnie śmieją z tego powodu xd na szczęście Dorothy jest pod tym względem raczej przeciętna i specjalnie jej to przeszkadzać nie będzie;)
Całuję!
Trzymam za słowo! :D Chociaż jestem pewna, że to będzie spektakularne! :D
UsuńNiech sobie grilla zorganizują, sympatycznie będzie :)
W sumie dobrze by było, gdyby raz ją uratował, wiadomo, że nikt już nie przepada za rozpłakanymi ślicznotkami, ale zrewanżowałby się jej :D
Znam to... Najgorzej gdy jakaś się uczepi i latam na plaży jak potłuczona.. :P Czasem zastanawiam się, czy Dorothy w ogóle się czegoś boi... Oprócz facetów. Naprawdę, najchętniej to by tam chyba wszystkim Rambo zrobiła bez sentymentów.. :D
Pozdrawiam! :)
Mam nadzieję, bo przewiduję w związku z tym sporo komplikacji xd
UsuńHmm... Ognisko raczej sympatyczne nie będzie^^
Nie no, rozpłakanymi na pewno nie, ale nie można też popadać w przesadę. Dorothy nie byłaby człowiekiem, gdyby zawsze radziła sobie ze wszystkim sama;)
Taak, no właśnie ;/ albo w restauracji, jak uciekam od stolika, a wszyscy się na mnie gapią jak na idiotkę xd Dorothy w ogóle boi się uczuć, ale masz rację, jakiś bardziej namacalny lęk pewnie też by się przydał ;>
Całuję!
Przybywam tylko powiedzieć, że nadrobię niedługo oba blogi. Jak już napisałam ten komentarz, to głupio mi będzie tego nie zrobić :) Oj, uzbierało mi się... ^^
OdpowiedzUsuńBędzie mi bardzo miło, ale oczywiście nie popędzam, bo doskonale Cię rozumiem, sama ostatnio nie mam na cudze blogi zbyt dużo czasu ;(
UsuńDorotka nie powinna wychodzić na pokład w czasie ataku. Mam wrażenie, że przez to zobaczyła ją swoimi sposobami czarownica z zachodu. Obym się myliła, ale w końcu, te wrony są zwiadowcami. Tym razem nie popieram jej waleczności, bo owszem, kobieta może być niezależna, ale żeby tak bezmyślna? :D I co ona chciała zrobić z tymi wronami. Naprawdę pozabijać je wiosłem? Oj, Dorotko... Ja bym została pod pokładem, przynajmniej nie plątałabym się pod nogami.
OdpowiedzUsuńTen sen był okropny! Nie zazdroszczę i wcale się nie dziwie, że Jackowi się oberwało. Haha :D I pomyśleć, że było o krok od pocałunku, chociaż mnie się zdaje, że Łowca wcale nie zamierzał jej całować. Nie wiem czemu ^^
Rozdział jak zwykle bardzo mi się podobał! Życzę weny i pozdrawiam :*
Hmm, tak to faktycznie może wyglądać... I może rzeczywiście masz rację;) ale mogę zapewnić, że takie proste to nie będzie, Czarownica może i się o nich dowie, ale skąd... Niekoniecznie od wron w każdym razie ;P co nie zmienia faktu, że faktycznie, było to bezmyślne. Ale cóż, Dorothy po prostu stara się coś udowodnić.
UsuńJak to nie? Oczywiście, że zamierzał ;P no dobra, pewna nie jestem, co chciał zrobić, ale wystarczyło, żeby wystraszyć Dee xd
Cieszę się:) całuję! ;*
witaj!
OdpowiedzUsuńuuuuu wstyd mi wstyd...jedyne usprawiedliwenie to awaria netu i urlop, choć nie od końca mnie to tłumaczy...ale TYLE JACKA I DEE :D NA RAZ!!! Normalnie mój prywatny dzień dziecka pod koniec sierpnia :D
Ale już się ogarniam xd
Cała Dorothy: mówią "zrobimy za ciebie" - robi sama, mówią"zostań" - wymyka się, mówią" siedź pod pokładem"- to tej się gry w softball zachciewa. Cała ona.
Dobrze, że Jack ma na nią oko xd. Choć w poprzednim rozdziale wystarszyłam się, gdy powiedział, że musi wrócić do miasta. Przez krótką chwilę podejrzewałam go o masochizm i chęć zabrania w podróż Annabell! Na szczęscie jednak nie zgłupiał całkiem (choś sprawa z ojcem nie podniosła jego notowań w moich oczach).
Tata Dee nadal u mnie minusuje. Tak trudno zobaczyć, że jego córeczka ma więcej niż dziesięc lat? Ech, mężczyźni.
Charles i Gloria? Ho, Ho! Czyżby matka Czarownica ostrzegała córkę nie całkiem bezinteresownie?:D Może jednak coś było na rzeczy! Tylko błagam - nie rób z nich rodzeństwa! Złamałabyś nie tylko ich ale i moje serce.
Jednym zdanie: dawno nie czytałam tak dobrego opowiadania przygodowego z romansem w tle:) Więcej słodzić nie będę.
Czekam na te "pszczoły" choć osobiście nie znoszę tego robactwa.
Pozdrawiam :*
Tak czy inaczej jest mi miło, że postanowiłaś zajrzeć i skomentować;) a że więcej rozdziałów dla Ciebie na raz, to chyba też dobrze;)
UsuńNo pewnie. Pod tym względem Dorothy bardzo mnie przypomina ;>
Niee, Jack ma trochę oleju w głowie, wie, że Annabelle na nic by mu się tam nie przydała. Annabelle wprawdzie jeszcze się pojawi, namiesza i będzie miała swoją rolę do odegrania, ale to sporo później. A co do ojca - Jack taki po prostu jest i już, co nie znaczy, że się jeszcze nie zmieni ;>
No, dla niego chyba trudno, ale też nie miał wiele czasu, żeby się do tego przyzwyczaić;)
Nie, spokojnie, aż taką sadystką nie jestem, żeby z nich robić rodzeństwo, zresztą uważam osobiście, że to byłoby głupie rozwiązanie ich wątku xd uczucie Charlesa do Glorii pojawiło się tutaj z trochę innego powodu, ale o tym później;)
Dziękuję, bardzo się cieszę, że Ci się podobało;)
Też nienawidzę pszczół! I os, bo to jeden pies ;>
Całuję! ;*
Jestem. Tak. Bardzo. Bardzo. Bardzo. Strasznie. Zła.
OdpowiedzUsuńNapisałam pięęęęęęęęeekny, długi komentarz, ale jak zawsze go nie dodało! Trzymajcie mnie, bo zaraz coś komuś zrobię!
Ugh.
No to napiszę jeszcze raz.
Muszę ci powiedzieć, że Twój blog jest genialny! Nie spotkałam się jeszcze z czymś takim. Choć zaobserwowałam tego bloga dawno, dawno temu, to nigdy nie miałam czasu, żeby go przeczytać. Wczoraj wieczorem stwierdziłam, że mam ochotę na coś nowego i stwierdziłam, że wreszcie przeczytam Twoje opowiadanie. Czytałam do trzeciej w nocy, bo zasnęłam. Obudziłam się o piątej... i skończyłam czytać wszystko o jedenastej. Czuję taki niedosyt!
To opowiadanie jest cudowne! Naprawdę, najlepszy blog, na jaki się natknęłam przez te moje dwa latka w blogosferze. No, ale ja jestem jeszcze bardzo młoda.
Myślałam, że kiedy matka ją ostrzegała przed Jackiem, to chodziło jej o to, że Dorothy jest czarownicą, a on Łowcą Czarownic. A tu sprawy się tak pokomplikowały... Nie wiem, jak ty to robisz, że wszystko jest takie obmyślone i pasujące do siebie. :(( Też tak chcę!
Kurczę, Jack jest po prostu piękny (nie chodzi mi tu raczej o powierzchowność). A Dee... Bardzo ją lubię, jest taka śmieszna w swojej upartości.
Ty już piszesz rozdział 41?! O rany, co tam się musi dziać. Aż boję się spytać, ale jestem bardzo ciekawa. Czekam z wielkim zniecierpliwieniem na jutro.
Moje serce domaga się więcej. :'(
Zapomniałam, co było w tamtym komentarzu, ale jestem pewna, że ten nie jest już taki fajny. :///
Mam nadzieję, że lubisz długie komentarze i pozdrawiam! :')
Ja już się nauczyłam, że w momencie gdy piszę komentarz niezalogowana, a dopiero potem się loguję, komentarz zwykle się nie dodaje i dlatego zawsze go sobie kopiuję;)
UsuńDziękuję, bardzo mnie taka opinia cieszy:) mniej mnie cieszy, że niemalże zarwałaś przeze mnie noc, ale mam nadzieję, że tekst Ci tę niewygodę wynagrodził;)
O rany, tyle słodzenia:) bardzo mi miło w takim razie:)
Jack w zasadzie poluje tylko na złe czarownice, nie na wszystkie po kolei, ale faktycznie byłby to ciekawy zwrot akcji;) na szczęście zaplanowałam ich jeszcze kilka i mam nadzieję, że Was nie rozczarują i że nadal wszystko będzie do siebie pasowało. Też nie wiem, jak mi się to tu udaje, ale jakoś rzeczywiście nawet to, co początkowo nie miało planu, ładnie mi się ułożyło w całość;)
Cieszę się, że bohaterowie przypadli Ci do gustu, zwłaszcza że też całkiem ich lubię, a już Jacka w szczególności ;>
Owszem:) i taak, dzieje się, po drodze jeszcze kilka zwrotów akcji, w tym jeden porządny, i na pewno nie zgadniecie, gdzie w okolicach tego rozdziału znajduje się Dorothy^^
Oj tam, komentarz był bardzo fajny;) i owszem, bardzo lubię długie komentarze ;>
Całuję!