Wczesnym rankiem, zanim jeszcze słońce wzeszło
ponad horyzont, wymknęłam się z mojej sypialni i po cichu przekroczyłam
korytarze dzielące mnie od głównego wyjścia z pałacu. Miałam na sobie kupione
poprzedniego dnia spodnie, koszulę, skórzaną kurtkę i oficerki, a na plecy
zarzuciłam plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami – był to idealny strój na
ucieczkę, którą sobie na ten poranek zaplanowałam. Pałac był o tak wczesnej
godzinie niczym wymarły – raz usłyszałam przed sobą kroki, zdążyłam jednak w
porę schować się w bocznym korytarzu, zanim minął mnie ktoś ze służby. Poza tym
wszyscy zdawali się twardo spać.
No, może prawie wszyscy.
Kiedy poczułam na ramionach i brzuchu czyjeś
ręce, szarpnęłam się i spróbowałam krzyknąć, męska dłoń jednak zakryła mi usta,
jednym mocnym szarpnięciem przygważdżając mnie przodem do ściany. Chociaż nie
widziałam napastnika, rozluźniłam się nieco, bo natychmiast poznałam go po
zapachu. Ten mocny, korzenny zapach z domieszką zapachu skóry poznałabym już
wszędzie. Spróbowałam się wyrwać, ale nie było to proste, zważywszy, że mimo
wszystko byłam kobietą i miałam mniej siły.
– Co ty właściwie robisz, Dorothy?! – syknął mi
do ucha Jack, a ja zamarłam, czując tuż przy sobie jego ciało. Jego klatka
piersiowa przylegała dość ściśle do moich pleców, a gdy mówił, jego oddech
owionął mi skórę na karku; niestety zdawało się to robić wrażenie tylko na
mnie. – Gdzie się wybierasz, co?!
Czekałam, aż zabierze dłoń z moich ust, a kiedy
w końcu to zrobił, odpowiedziałam równie przyciszonym tonem głosu, z irytacją:
– Czy mógłbyś mnie puścić?
– Żebyś znowu zaczęła uciekać? Nie ma mowy. –
Poprawił chwyt, drugą dłonią łapiąc moją drugą rękę, a ja pomyślałam o plecaku,
który w tej szamotaninie ześlizgnął mi się, tak że za jedno ramię trzymałam go
lewą ręką. Jack chyba też to zauważył, bo po chwili daremnej dla mnie
szamotaniny mi go zabrał. – Spakowałaś się, co? Zamierzałaś opuścić Emerald
City bez pożegnania? Dobrze, że wpadłem na coś takiego.
– Tak? – podjęłam z irytacją, bo przecież nie
była to najwygodniejsza pozycja do prowadzenia konwersacji. – A jak doszedłeś
do tego błyskotliwego wniosku?
– Rozmawiałem wczoraj z Beatrice – wyjaśnił
spokojnie, na co wywróciłam oczami. – Widzisz, Dorothy, może i znam cię krótko,
ale wystarczająco, by wiedzieć, że jeśli potulnie godzisz się na plany innych
osób, to znaczy, że coś knujesz. Dowiedziałem się od niej, że najchętniej
kupiłaś sobie spodnie i plecak. Beatrice może nie miała na ten temat refleksji,
ale ja od razu pomyślałem, że to raczej nieodpowiedni ubiór na pałacowe salony.
Brawo, Sherlocku! Jego dedukcja wręcz zwalała
mnie z nóg. Tak się jednak nieszczęśliwie dla mnie złożyło, że była również
słuszna, przez co wpadłam jak śliwka w kompot. I co teraz miałam zrobić?!
– Puść mnie – powtórzyłam spokojnie, ignorując
jego wywód. Tak było najprościej. – Obiecuję, że nie ucieknę…
– Podobno obiecałaś też swojemu ojcu, że nie
zrobisz niczego głupiego – przerwał mi bezlitośnie. – Widzisz, ile warte są
twoje obietnice, złotko? Wybacz, ale nie skorzystam.
Idiota. Gdybym tylko nie miała skrępowanych rąk,
już dawno bym mu przywaliła!
– Nie robię niczego głupiego – zaprotestowałam,
odwracając głowę w jego stronę, nie byłam jednak w stanie na niego spojrzeć. Na
szczęście korytarz, który omiotłam przy okazji spojrzeniem, był pusty, bo
musieliśmy stanowić ciekawy widok. A wszystko przez niego! – A ty, szowinisto,
nie musisz od razu stawać po stronie mojego ojca tylko dlatego, że nie zgadzam
się z jego wizją mojego udziału w tej imprezie. A raczej jego braku.
– Aha, dlatego uciekasz? Rzeczywiście. To
całkowicie trzyma się kupy. – Nie musiałam wcale na niego patrzeć, żeby
usłyszeć ironię w jego głosie. Poprawił chwyt na moich rękach, aż syknęłam, bo
trochę mnie to zabolało. – Dorothy, naprawdę. Co właściwie zamierzasz zrobić?
Na własną rękę odnaleźć twoją matkę? Czy ty zdajesz sobie sprawę, jakie to jest
niebezpieczne? Chcesz dać się zabić?! Myślałem, że nabrałaś trochę rozsądku po
tym wszystkim, co przeszliśmy w drodze tutaj, ale najwyraźniej to było tylko
moje myślenie życzeniowe.
– Idiota – prychnęłam w końcu na głos. – Wtedy
ścigała nas Czarownica, to całkiem coś innego! Którą, notabene, to ja zabiłam,
więc daj sobie spokój z tym gadaniem o tym, przez co to nie zginę po drodze.
Poradzę sobie.
– Nie wyobrażaj sobie, że już wszystko wiesz i
ze wszystkim sobie poradzisz tylko dlatego, że udało ci się z jedną czarownicą
– odparł Jack protekcjonalnie. Odwrócił mnie gwałtownie, nie zdążyłam nawet
zaprotestować, a już stałam oparta plecami o ścianę, a przodem do niego; twarz
Jacka znajdowała się bardzo blisko mojej, za blisko, zresztą cały był za
blisko, włącznie z jego rękami, które nadal trzymały mnie za przedramiona. Jack
wyglądał na rozluźnionego, usta miał wykrzywione w ironicznym grymasie, a szare
oczy patrzyły na mnie krytycznie. Jak on to robił, że jednym spojrzeniem
potrafił sprawić, że znowu czułam się jak dziesięciolatka? – Dorothy, ja wiem,
że ty uważasz, że chcę ci zrobić na złość, ale ja naprawdę tylko się o ciebie
martwię. Oz jest niebezpieczne, nie poradzisz sobie w nim całkiem sama!
– Nie musisz się o mnie martwić – syknęłam. –
Mieliśmy umowę, pamiętasz? Ty doprowadzasz mnie do Emerald City, ja wprowadzam
cię do środka. W momencie, gdy się tu znaleźliśmy, ta umowa przestała
obowiązywać. Nie musisz się o mnie martwić ani troszczyć, więc daj mi święty
spokój i pozwól mi przejść!
Spróbowałam się wyrwać, ale mimo moich słów Jack
trzymał mnie mocno, a żeby mnie przytrzymać, przyciągnął mnie jeszcze bliżej do
siebie. W panice położyłam mu dłonie na piersi i znowu zwyzywałam się w
myślach, że jego bliskość robiła na mnie takie wrażenie. Zwłaszcza że jego
twarz pozostawała nieodgadniona, jak to często w przypadku Jacka bywało.
– Bardzo chciałbym, złotko, naprawdę – prychnął,
znowu tym protekcjonalnym tonem – ale, widzisz, problem w tym, że obiecałem
mojemu ojcu, że będę miał na ciebie oko.
To było tak niedorzeczne, że nawet nie
wiedziałam, o co pytać najpierw. Spróbowałam jednak.
– Słucham? A co ma do tego twój ojciec? Dlaczego
miałby chcieć, żeby ktoś mnie pilnował i dlaczego właściwie ty?
Zabrzmiałam nieco pogardliwie, chociaż nie było
to zamierzone. Jack musiał jednak to usłyszeć, bo skrzywił się nieco.
– Dorothy, w przeciwieństwie do ciebie, nie
pytam ojca o takie rzeczy, tylko z reguły robię to, o co mnie prosi – odparł,
dowodząc tym samym kompletnego braku zdrowego rozsądku. Ja rozumiem, zaufanie i
tak dalej, ale coś takiego? Przecież Charles chciał powiesić
swojego syna! A Jack mimo to dalej bez cienia refleksji godził się na
to, czego chciał od niego ojciec?! – Ale jeśli użyjesz przez chwilę mózgu,
zamiast tylko próbować mi uciec, dojdziesz na pewno do wniosku, że to polecenie
nie było inicjatywą mojego ojca, tylko twojego.
– Nieważne – mruknęłam, próbując wyprostować
ręce i w ten sposób się od niego odsunąć. Pozwolił mi na to z pobłażliwym
uśmiechem na ustach, który bardzo mi się nie podobał. – Dlaczego wszyscy tutaj
myślą, że potrzebuję jakiejś pieprzonej niańki? I tak wyjadę z Emerald City,
czy ci się to podoba, Jack, czy nie, i nikt mnie nie zatrzyma. Jestem dorosła i
mogę robić, co chcę, a wy nie możecie mnie tak po prostu zamknąć, bo lepiej
wiecie, co jest dla mnie dobre. I ostrzegam, że jeśli teraz mnie zatrzymasz,
nigdy więcej słowem się do ciebie nie odezwę.
Coś w moim głosie musiało mu podpowiedzieć, że
nie żartowałam z tym ostatnim zdaniem, bo ten idiotyczny uśmieszek spełzł mu z
twarzy, a w następnej chwili Jack cofnął się o krok, po czym zdjął ręce z moich
ramion. Nie uciekłam, chociaż miałam na to wielką ochotę. Wiedziałam, że był
ode mnie szybszy i silniejszy, i dogoniłby mnie bez trudu i zatrzymał, gdybym
tylko spróbowała jakichś gwałtownych ruchów.
– W porządku – odpowiedział po prostu, ku mojemu
zdumieniu. – Dobrze, że też zabrałem ze sobą torbę.
Za jego wzrokiem spojrzałam na podłogę;
faktycznie leżała tam torba, z którą Jack podróżował do Emerald City jeszcze z
kraju Manczkinów. Musiał rzucić ją na ziemię, zanim mnie złapał, żeby nie
krępowała mu ruchów – tyle rozumiałam. Całej reszty już nie bardzo.
– A dlaczego ją zabrałeś? – zapytałam więc,
starając się brzmieć spokojnie. Jack wzruszył ramionami.
– Wiesz, nie mam pojęcia. Może dlatego, że
spodziewałem się po tobie czegoś podobnego? Pomyślałem, że lepiej, jeśli będę
przygotowany.
Ostrożnie, cały czas nie spuszczając z niego
wzroku, pochyliłam się, by podnieść z podłogi mój plecak. Równie ostrożnym
ruchem zarzuciłam go sobie na ramię. Absolutnie nie chciałam dawać Jackowi
kolejnych powodów, by mnie dotykał, wolałam więc, żeby nie uznał, że próbowałam
uciec. Tak na wszelki wypadek.
– Nie rozumiem – poskarżyłam się. Jack podniósł
torbę i jedną ręką przerzucił ją sobie przez głowę.
– Ale czego nie rozumiesz, złotko? Idę z tobą.
Bezwiednie otworzyłam usta, wpatrując się w
niego pytająco. Chciałam go w ten sposób zmusić do udzielenia jakichś szerszych
wyjaśnień i zatuszować nieco fakt, że nie byłam w stanie wydobyć z siebie
słowa, nie wyszło mi to jednak najlepiej. A w zasadzie wcale.
Jack, zniecierpliwiony widocznie moim
nieogarnięciem, w końcu westchnął, chwycił mnie za przedramię i pociągnął przed
siebie korytarzem, w stronę wyjścia z pałacu. Dopiero wtedy mój mózg jakby się
obudził i zaczął pracować. Przecież to było niedorzeczne. Jack nie mógł jechać
ze mną, tyle trudu sobie przecież zadał, żeby znaleźć się w Emerald City! Wcale
nie chciałam, żeby zmieniło to jedno głupie polecenie jego ojca i wcale nie
chciałam z nim wyruszać w kolejną podróż…!
– Co ty właściwie robisz? Dokąd idziemy? –
zapytałam nieco niespokojnie, gdy minęliśmy główne wejście i Jack pociągnął
mnie w kolejny korytarz. Roześmiał się krótko, słysząc moje pytania.
– Wiesz, Dorothy, oczywiście możesz spróbować
sforsować główną bramę do pałacu, a później główne wyjście z miasta –
powiedział protekcjonalnie – nie licz jednak na to, że ucieczka wtedy ci się
powiedzie. Znam inne wyjście z pałacu, z miasta już nie bardzo, więc mam
nadzieję, że masz jakiś plan.
– Mam – przyznałam niechętnie, zastanawiając się
równocześnie, co musiałabym zrobić, żeby wreszcie puścił moją rękę. – Ale nie
bardzo rozumiem, dlaczego cię o to obchodzi.
– Przecież już mówiłem, że idę z tobą.
– Ale niby po co? – prychnęłam z
niedowierzaniem. – Żeby mnie bronić, bo twój tata ci kazał? Dlaczego pomagasz
mi uciec?
– Zabolała mnie ta twoja groźba, że jeżeli
powiem twojemu ojcu, to się do mnie więcej nie odezwiesz. Była naprawdę
złowieszcza – odparł złośliwie. Wywróciłam z irytacją oczami. – Złotko, wybacz,
może wpadłem w rutynę, ale chroniłem cię tyle czasu, że dziwnie teraz od tego
odwyknąć. Masz rację, nie powstrzymam cię, jeśli będziesz chciała uciec, a nie
o to chodzi, żebyś była więźniem w Emerald City, tylko dobrowolnym gościem.
Skoro więc mam się z tobą bawić w podchody przy twoich kolejnych próbach
ucieczki, to już wolę wziąć udział w tej pierwszej. Przynajmniej będę miał
pewność, że nie dasz się zabić przy pierwszej możliwej okazji.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, pociągnął mnie w
stronę wyjścia na taras i do ogrodu na tyłach pałacu. Wiedziałam, że z tamtej
strony znajdowało się drugie wyjście do miasta – to, przez które codziennie
przechodziły dostawy żywności i służący z różnymi sprawunkami – więc doszłam do
wniosku, że pewnie Jack ciągnął mnie tam. Jasne, zawsze było mniej strzeżone
niż główne wyjście. Co nie znaczyło, że nie było strzeżone w ogóle.
Spodziewałam się jakichś ceregieli, uciekania
przed strażnikami czy chowania się po kątach, ale Jack niczego takiego nie
zrobił. Po prostu chwycił mnie pod ramię, skinieniem głowy pozdrowił strażnika,
po czym jakby nigdy nic przekroczył bramę i już po chwili znaleźliśmy się na
najbliższej ulicy.
– Jak to zrobiłeś? – zapytałam, zaintrygowana.
Jack obojętnie wzruszył ramionami.
– Grunt to się nie wyróżniać, złotko. Jeśli
jesteś wystarczająco pewna siebie, zazwyczaj udaje się każdy przekręt.
No tak, zapewne mówił z doświadczenia. W
zasadzie nie powinno mnie to dziwić.
Ulica, w którą zanurkowaliśmy, o tak wczesnej
porze była niemalże pusta i cicha. Paru maruderów wytaczało się z okolicznych
barów, kilku handlarzy rozkładało właśnie swoje stragany, tu i ówdzie słyszałam
też oznaki budzących się do życia kamienic, poza tym jednak było bardzo
spokojnie. Poprawiłam spadające mi z ramienia ramiączko plecaka, po czym
delikatnie wyswobodziłam rękę z uścisku Jacka. Stanowczo nie potrzebowałam jego
pomocy, żeby iść w dół ulicą.
– To dokąd teraz? – zapytał Jack
protekcjonalnie, a ja wywróciłam oczami, bo zirytowało mnie jego przekonanie,
że wybrałam się na tę ucieczkę kompletnie bez głowy. – Będziemy się miotać po
mieście, aż znajdą nas strażnicy, czy spróbujemy sforsować mur górą?
– Wyobraź sobie, że naprawdę mam plan. I wcale
nie zakłada on opuszczania Emerald City przez bramę – odpowiedziałam, po czym
tym razem to ja pociągnęłam go za rękę, prowadząc w znajomą mi już uliczkę
prowadzącą prosto do dzielnicy portowej. – Chodź, musimy się pospieszyć.
– Dokąd? – powtórzył, ale nie odpowiedziałam,
ciesząc się, że przynajmniej raz miałam nad nim jakąś przewagę. – Złotko, nie
wierzę, ty naprawdę masz jakiś plan?
Naprawdę nie zamierzałaś uciekać na aferę, bo wkurzyłaś się na tatusia?
– Spadaj – mruknęłam, przyspieszając kroku, bo
miałam go serdecznie dość. Musiałam sobie przypomnieć, po co właściwie
pozwoliłam mu ze sobą iść i dlaczego on chciał ze mną iść. Masochista czy co?
Czy może raczej sprawiało mu przyjemność robienie mi na złość?
Dotarliśmy w końcu na nadbrzeże, gdzie
zatrzymałam się na moment, oszołomiona rozciągającym się przede mną widokiem.
Wstające właśnie na wschodzie słońce rozświetlało brudnozieloną rzekę, kładąc
się na niej złocistymi refleksami i odbijając od wody w sposób dziwnie
urokliwy, a przez to niepasujący mi do Oz. Cała rzeka iskrzyła się jasnym,
słonecznym blaskiem, a czyste, błękitne niebo wisiało nad nią nisko, zwiastując
kolejny piękny dzień w Oz.
Po chwili zadumy skierowałam swe kroki ku
najbardziej niepozornej łodzi, zajmującej ostatnie miejsce po prawej stronie w
rzędzie stojących w porcie statków. To właśnie koło niej uwijało się najwięcej
ludzi – wnosili na pokład jakieś ciężkie pakunki w skrzyniach, doglądali samego
statku i dyskutowali między sobą zawzięcie. Ten ruch mnie nie zdziwił;
wiedziałam przecież, że w przeciwieństwie do innych statków, Tornado miało tego dnia wyjść w długi
rejs. Byłoby wręcz dziwne, gdyby nie czyniono przed tym ostatnich przygotowań.
– Przepraszam! Chciałabym rozmawiać z kapitanem
– zaczepiłam pierwszego lepszego marynarza, mężczyznę w średnim wieku o
umięśnionych ramionach i nieco bezmyślnym spojrzeniu. – Mógłby mu pan
przekazać, że Dorothy zdecydowała się na podróż?
Marynarz zawahał się, ale ostatecznie kiwnął
głową i zniknął we wnętrzu krypy; najwyraźniej moje imię rzeczywiście dużo
zmieniało. Jack przyglądał mi się z mieszaniną zdziwienia i podziwu.
– Dorothy, zamierzałaś uciec statkiem? Sama? –
prychnął, a jego ton znowu mnie zirytował. Rzuciłam mu protekcjonalne
spojrzenie.
– Tak, a co?
– A nie domyślasz się, jacy są marynarze,
obojętne, w którym świecie?
– Tak się składa, że poznałam kapitana. –
Odwróciłam się z powrotem w stronę statku, po trapie którego właśnie schodził
Noah. – To bardzo sympatyczny i dobrze wychowany mężczyzna.
– Marynarz, dobrze wychowany! A to dobre –
parsknął śmiechem. – Naprawdę słusznie zrobiłem, że z tobą poszedłem, Dorothy.
Chociaż przyznaję, pomysł z ucieczką statkiem jest całkiem oryginalny, tego się
po tobie nie spodziewałem.
– Nie spodziewałeś się, że umiem samodzielnie
myśleć, co? – warknęłam, chociaż w zasadzie do końca tak nie myślałam, ale
zanim Jack zdążył coś odpowiedzieć, Noah wreszcie do nas podszedł, rozkładając ręce
w geście powitania. Uśmiechał się szeroko, co wyglądało nieco niepokojąco,
biorąc pod uwagę jego brak zębów.
Noah miał na sobie parciane spodnie i
podkoszulek, który ukazywał jego umięśnione ramiona. Miałam rację, sądząc, że
mimo szczupłego, nieco zasuszonego wyglądu miał sporo krzepy. Wyciągnął w moją
stronę rękę i kiedy podałam mu swoją, uścisnął ją mocno.
– Czyżby jednak się panienka zdecydowała? –
zapytał. Stanowczo kiwnęłam głową.
– Tak, o ile jesteś w stanie zapewnić kwaterę
dla mnie i mojego towarzysza. – Głową wskazałam Jacka. – Ma na imię Jack. Jack,
to jest Noah, właściciel statku.
Uścisnęli sobie ręce, a żadnemu przy tym nawet
oko nie mrugnęło. Noah nie wahał się ani chwili.
– Mam tylko jedną wolną kajutę – oświadczył. –
Jeśli nie macie nic przeciwko dzieleniu jej, to zapraszam.
Zawahałam się. Wcale nie chciałam dzielić kajuty
z Jackiem, w zasadzie to najchętniej znalazłabym się jak najdalej od niego! Po
chwili namysłu uznałam jednak, że to nie miało znaczenia, byłam przecież
dorosłą dziewczynką i potrafiłam powściągnąć swoje uczucia, nawet jeśli szalały
we mnie z siłą tornada.
Jeśli to miała być cena dostania się do kraju
Kwadlingów, nie powinnam widzieć problemu.
– Oczywiście, że nie – powiedzieliśmy
równocześnie, o sekundę za późno. Widać przez to było, że obydwoje mieliśmy w
związku z tym jakieś wątpliwości. Spojrzałam przelotnie na Jacka, po czym
dodałam: – Musimy dostać się na południe, do kraju Kwadlingów. Ile to może
potrwać?
– Kilka dni, panienko – odparł Noah spokojnie,
wzruszając ramionami. – Nie sposób powiedzieć dokładnie, bo to zależy od tego,
co się po drodze trafi. Ale płyniemy na południe, więc jest nam to po drodze.
Obiecuję, że nie zedrę z was skóry.
Na całe szczęście poprzedniego dnia tata
postanowił, że nie mogłam włóczyć się po mieście tak całkiem bez pieniędzy, i
zapatrzył mnie w sumę, która uniezależniła mnie od Jacka. Mogłam zapłacić za
siebie, czując tylko odrobinę wyrzutów sumienia, że pieniądze, które dał mi
ojciec, przeznaczałam na ucieczkę od niego. Bo to przecież wcale nie było tak.
A przynajmniej tak to sobie wmawiałam. Że to nie
była ucieczka, tylko próba wzięcia spraw we własne ręce. Chyba po raz pierwszy,
odkąd trafiłam do Oz.
Noah zaprowadził nas na pokład, którego deski,
choć stare i wysłużone, lśniły czystością, a nieliczna załoga karnie uwijała
się przy robocie. Statek był niewielki, przedni pokład znajdował się nieco
niżej od tylnego, gdzie w nadbudówce znajdowała się kajuta kapitana, zaś pod
nią schody prowadziły pod pokład, gdzie znaleźliśmy również naszą kwaterę.
Zeszliśmy po drewnianych, stromych schodkach na dół, prosto w korytarz, w
którym było gorąco i duszno, a poza tym mocno pachniało przyprawami, i Noah
wskazał nam pierwsze z brzegu drzwi.
– To będzie wasza kajuta – oznajmił. – Najlepsza
jest najbliżej wyjścia, bo następne są położone bliżej kuchni i ładowni, tam
zapachy są silniejsze. Proszę, rozejrzyjcie się.
Otworzył drzwi, po czym cofnął się,
przepuszczając nas przodem. Ostrożnie zajrzałam do środka, nie nastawiając się
za bardzo, żeby się zbytnio nie rozczarować. Rzuciłam tylko okiem na wnętrze
kabiny i odetchnęłam z ulgą.
Łóżka były dwa. Właściwie to koje, tak chyba
powinnam to nazwać. Mimo że sufit zawieszony był nisko, w malutkiej kajucie
znajdował się łóżko piętrowe – zapewne dlatego, że na dwa łóżka obok siebie nie
starczyłoby miejsca. Oprócz tego w kajucie stał tylko samotnie niewielki,
drewniany, kwadratowy stolik i dwa krzesła, a na jednym z nich miska i dzbanek
z wodą. Wątłe światło rozpoczynającego się dopiero dnia wpadało przez nieduże,
okrągłe okienko znajdujące się w ścianie przeciwległej do drzwi – zdaje się, że
był to bulaj. Pewna nie byłam, ze statkami nigdy nie miałam do czynienia.
– Będzie nam tu świetnie. – Głos Jacka wyrwał
mnie z odrętwienia, i przestałam bezmyślnie przyglądać się pomieszczeniu, gdy
wyjął mi z ręki plecak i wszedł głębiej do kajuty. – Dorothy? Które łóżko
wybierasz?
Był dziwnie rozluźniony, biorąc pod uwagę, że
właśnie uciekaliśmy z Emerald City przed moim ojcem, mieliśmy spać podczas tej
podróży w jednym pomieszczeniu, w dodatku na statku, a cała sytuacja była co
najmniej nietypowa. Wzruszyłam ramionami.
– Dolne – odpowiedziałam tonem sugerującym, że
tak naprawdę było mi wszystko jedno. Jack rzucił mój plecak na dolne łóżko, a
swoją torbę położył na górnym, po czym odwrócił się do mnie z krzywym uśmiechem
na twarzy.
– Świetnie, więc skoro już się zadomowiliśmy,
mam małą prośbę. Muszę wyjść jeszcze na chwilę na miasto, ale zostaniesz tutaj,
prawda, Dorothy?
Otworzyłam usta, nie bardzo wiedząc, co
powiedzieć. Serio? Myślał, że odsunie mnie na dalszy plan, cokolwiek zamierzał
zrobić? A może to był podstęp, a tak naprawdę chciał lecieć do mojego ojca?
Przecież nie zamierzałam mu tak po prostu zaufać!
– Noah, mógłbyś nas na chwilę zostawić samych? –
dodał, widząc moje wahanie. Właściciel statku kiwnął tylko głową i już go nie
było. Ponieważ nadal stałam w drzwiach, nieco niezdecydowana, Jack podszedł do
mnie z westchnieniem, chwycił mnie za rękę i wciągnął do środka kajuty, po czym
zamknął za nami drzwi. – Złotko, zrozum, nie zamierzam na ciebie donosić, bo
gdyby tak było, zrobiłbym to już w pałacu. Potrzebujemy po prostu jakichś
zapasów, wolę nie pozostawać na łasce jadłospisu tutejszych marynarzy. Wyjdę
tylko na miasto, kupię nam coś do jedzenia i wrócę.
– Mogę iść z tobą – zaprotestowałam, na co
prychnął lekceważąco.
– Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł, Dorothy?
Właśnie uciekłaś z pałacu. Ojciec na pewno już cię szuka, a wraz z nim połowa
miasta i wszyscy strażnicy. Chcesz ryzykować? Proszę bardzo, mnie tam nie
zależy, żebyś dzisiaj opuściła Emerald City.
Przygryzłam wargę, zastanawiając się, co robić.
Jack miał niestety sporo racji, obawiałam się jednak, że pomimo wszystko znowu
nie mówił mi całej prawdy. Wprawdzie powiedział mi ostatnio, że nie chciał mnie
więcej okłamywać… Ale kto go tam mógł wiedzieć? Może i wtedy kłamał? Albo po
prostu to było silniejsze od niego?
Jezu, ta moja nieufność była chyba jakaś
chorobliwa. Z jednej strony mówiłam tacie, że ufałam Jackowi, a z drugiej bałam
się go puścić samego na miasto? Czy ja kompletnie oszalałam?
– Co zamierzasz w ogóle potem zrobić? – dodał po
chwili, znowu nie doczekawszy się ode mnie odpowiedzi. – Jaki masz plan,
Dorothy? Przyznaję, nie doceniłem cię z tym statkiem, ale co dalej? Dopłyniesz
do miasta Kwadlingów? I co? Zapytasz o drogę do zamku Czarownicy z Południa?
– Tak właśnie zrobię – prychnęłam. – Na pewno
ktoś mi pomoże.
– Rzecz w tym, że nie tak prosto jest trafić do
zamku Czarownicy z Południa. – No ba, byłabym zdziwiona, gdyby było prosto. W
Oz nic nie było proste. – Myślisz, że twój ojciec nie próbował go znaleźć? To
było pierwsze miejsce, w którym zamierzał szukać twojej mamy, gdy zaginęła. Ale
wrócił z krainy Kwadlingów z pustymi rękami.
– Nie znalazł zamku? – zdziwiłam się. Jack
pokręcił głową.
– Miał dokładne wskazówki, a i tak mu się nie
udało. Dlatego zajęło mu to tyle czasu, bo będąc tak blisko, nie chciał
rezygnować.
Co mogłam zrobić? Miałam nad ojcem jedną
zasadniczą przewagę. Rozmawiałam z mamą. Cokolwiek te rozmowy znaczyły i
niezależnie, ile w nich było prawdy, faktycznie z nią rozmawiałam. Stawiało to
wprawdzie pod znakiem zapytania moją znajomość z Jackiem, ale za to dawało
nadzieję, że może uda mi się to, co nie udało się nawet mojemu ojcu. Że może
znajdę mamę.
– Nieważne, jak poszło mojemu ojcu – mruknęłam,
podchodząc do okienka. Miałam z niego dobry widok na nadbrzeże, na którym
pakowano właśnie na statek ostatnie skrzynie. – Mnie się uda. Jeśli mama żyje,
znajdę ją. A potem znajdę sposób, żeby wrócić do domu. A ty, Jack… Możesz
płynąć ze mną i mi pomóc albo zostać tutaj. Wybór należy do ciebie.
– Podjąłem go już w pałacu, złotko – mruknął,
zakładając ręce na piersi. – Mam nadzieję, że to był słuszny wybór.
– I robisz to tylko dlatego, że ojciec kazał ci
mieć na mnie oko? – dopowiedziałam sceptycznie.
Widziałam wyraźnie, że Jack zawahał się na
chwilę. Zupełnie, jakby zamierzał powiedzieć coś jeszcze, coś innego, na co
może wcale nie czekałam, ale czego byłam bardzo ciekawa. Z jednej strony
chciałam, żeby powiedział, że robił to dla mnie, bo mu na mnie zależało, a z
drugiej wcale nie chciałam. W końcu to było bez sensu. Byliśmy zupełnie różnymi
ludźmi i pochodziliśmy z zupełnie różnych światów, nawet jeśli on spędził
rok na Ziemi, a ja miałam ojca
Czarnoksiężnika. A poza tym zamierzałam znaleźć mamę, a potem wrócić do mojego
świata, do ciotki, a Jack miał zostać w Oz. Bałam się, że gdybym zrobiła teraz
krok w jego stronę, skończyłabym ze złamanym sercem. Biorąc pod uwagę moje
obecne uczucia, było to bardzo prawdopodobne.
Szybko jednak przeszło mi przekonanie, że Jack
chciał powiedzieć coś więcej, coś innego; już po chwili zobaczyłam w jego
oczach ten znajomy, szelmowski błysk, i po chwili odpowiedział lekko, nieco
złośliwie:
– Już ci mówiłem, że tak naprawdę to twój ojciec
kazał mi mieć na ciebie oko, złotko. A gdy Czarnoksiężnik czegoś chce, lepiej
mu to dać, bo inaczej skutki mogą być opłakane. Można na przykład przez
kilkanaście lat być poszukiwanym w całym Oz za zdradę stanu.
Kiwnęłam głową, przyglądając się, jak wyjmował z
torby potrzebne mu w mieście rzeczy. Nie było ich dużo, bo nie chciał brać ze
sobą bagażu. Stałam bez ruchu, gdy w końcu do mnie podszedł, chwycił mnie za
przedramię i poważnie popatrzył w oczy.
– Serio, Dorothy, proszę, zostań na statku –
powiedział następnie tonem, który całkowicie wytrącił mnie z równowagi. Nie
było w nim ani odrobiny pobłażania, ani krzty złośliwości, po prostu czysta,
poważna prośba! Nie wiedziałam, że Jack tak potrafił. – Naprawdę nie chcę mieć
kłopotów przez to, że pomagam ci uciec, dobrze?
Ach, no tak, i znowu chodziło o niego. A ja
przez moment, głupia, łudziłam się, że zależało mu na moim bezpieczeństwie.
– Dobrze, zostanę na pokładzie – zgodziłam się z
rezygnacją. Jack potrząsnął głową.
– Nie wychodź na pokład, dopóki nie odbijemy od
brzegu, Dorothy – polecił mi stanowczo. – Ktoś może cię zobaczyć i będziemy
mieć przez to niepotrzebne kłopoty. Zgoda?
Kiwnęłam tylko głową, a Jack puścił mnie
wreszcie i skierował się do drzwi. Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu się ode mnie
odsunął. Jak niby miałam z nim wytrzymać w tej jednej kajucie przez całą
podróż?
Jack zatrzymał się jeszcze z dłonią na klamce,
po czym odwrócił do mnie z wahaniem. Widziałam wyraźnie, że chciał coś
powiedzieć, ale nie był pewien, czy decyzja o poruszeniu tematu była właściwa.
Ostatecznie jednak wyrzucił z siebie:
– Wiesz, Dorothy, w którymś momencie będziesz w
końcu musiała komuś zaufać. Czy to mnie, czy twojemu ojcu, nie możesz wiecznie
traktować nas jak przeciwników. Boję się, że nadejdzie taki moment, kiedy twoje
życie będzie zależało od zaufania, którego zdajesz się nie mieć do żadnego
mężczyzny, i że wtedy podejmiesz złą decyzję. Pomyśl o tym, dobrze?
Wyszedł, nie czekając na moją odpowiedź, a ja
zostałam w kajucie sama, całkowicie wyprowadzona z równowagi. Usiadłam ciężko
na łóżku, czując pod palcami szorstki materiał siennika. Od kiedy to Jack był
takim czarnowidzem?
Obawiałam się jednak, że mógł mieć trochę racji.
W końcu dlaczego uciekałam z Emerald City, jeśli nie dlatego, że nie wierzyłam,
by sposób taty na odnalezienie mamy mógł się powieść? Że nie wierzyłam, że
pozwoliliby mi wkroczyć do akcji, nawet gdyby od tego miało zależeć całe jej
powodzenie? Jasne, może i Czarnoksiężnik był moim ojcem, może rzeczywiście
pamiętałam go z czasów, gdy byłam dzieckiem. Ale ten Aaron Gale był kimś innym
niż ten człowiek, którego nosiłam w pamięci. Jak mogłam mu zaufać, skoro nie
widziałam go piętnaście pieprzonych lat, w trakcie których Oz musiało go
zmienić? Jakim cudem Jack mógł zakładać, że byłabym w stanie tak po prostu
zaufać tacie?
Może miało to coś wspólnego z faktem, że on na
nowo uwierzył swojemu ojcu natychmiast, gdy tylko wypuszczono go z celi. W
końcu wykonywał jego polecenia bez mrugnięcia okiem, tak samo jak wtedy, gdy
ukradł klucz i z jego pomocą przeniósł się na Ziemię. Nie rozumiałam, jak można
wierzyć i ufać człowiekowi, który wyrządził mu w życiu tyle złego, i sama
absolutnie nie zamierzałam tego robić. A jeśli Jack miał z tym jakiś problem –
to był jego problem, nie mój.
Wyjrzałam za okienko, za którym słońce powoli
wyłaniało się znad horyzontu, żeby stwierdzić, że przygotowania do wypłynięcia
z portu były na ukończeniu. Nad głową słyszałam coraz więcej kroków, jakby cała
załoga wreszcie zeszła się na statek i przez moment martwiłam się, czy Jack
zdąży wrócić przed wypłynięciem. Potem jednak przypomniałam sobie, że pierwotnie
chciałam płynąć całkiem sama, bez niego, i mi przeszło. Jeśli Jack się spóźni,
to będzie tylko jego wina.
Nie wytrzymałam jednak i wyszłam z kajuty, żeby
wyjrzeć na zewnątrz. Stanęłam u szczytu schodków prowadzących na górny pokład i
rozejrzałam się dookoła. Marynarze krzątali się dookoła, przygotowując statek,
nigdzie natomiast nie widziałam Noah, przypuszczałam więc, że stał na górnym
pokładzie, znajdującym się dokładnie za mną, i stamtąd wszystko nadzorował.
Musiałam przyznać, że praca szła marynarzom szybko i gładko.
Jack zdążył jednak wrócić na czas. Trap
sprzątnięto wkrótce po tym, jak go przekroczył, idąc ku mnie z szerokim
uśmiechem na ustach. W ręce rzeczywiście trzymał torbę z zapasami, co
potwierdziło jego zamiary, nie zrobiło mi się jednak z tego powodu głupio.
Raczej ponownie zaskoczył mnie, jak przystojnie wyglądał i to zdominowało moje
myśli.
Wkrótce potem łódź zakołysała się i powoli
odbiła od brzegu. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na miasto za nami, z lekkim
sercem myśląc o tym, że przecież wrócę tu, do ojca – z mamą.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że Emerald City,
które ujrzę następnym razem, nie będzie już tym samym miastem.
Uff, przez jedną krótką chwilę obawiałam się, że Jack wpadł na genialny pomysł zabrania ze sobą Annabelle. Bardzo to głupie z mojej strony, wiem. :P
OdpowiedzUsuńCiekawe, jak Jack i Dorothy wytrzymają ze sobą w jednej kajucie przez tych kilka dni. Niby podróżowali razem wcześniej, a nawet spali tuż obok siebie, ale od tego czasu trochę się pozmieniało (raz że nie ma Annabelle, dwa że na statku są zamknięci, podczas gdy w drodze do Emerald City, jeśli by im się zachciało, mogliby uciec/rozdzielić się/cokolwiek). Chociaż te słowa o tym, że Dorothy powinna wreszcie komuś zaufać... Prawda, Jack ma rację, ale jednocześnie przypomniałam sobie słowa mamy Dorothy: że przez Jacka umrze. Czyli że co, w końcu ma mu ufać, bo jeśli nie, to przez niego zginie, czy właśnie nie ma mu ufać, bo jak to zrobi, to przez niego zginie? (Aż się sama odrobinę zaplątałam :P).
Ale ostatnie zdanie jest bardzo złowieszcze... O.O
Pozdrawiam cieplutko i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!
Nie, tym razem Annabelle nie będzie im przeszkadzać;)
UsuńHmm... Ta podróż statkiem może być krótsza niż oni obydwoje myślą xd ale nie będę spoilerowac ;p a co do zaufania... Tego nie zdradzę, ale jest to dylemat, który także Dorothy nie jest obcy. W zasadzie najprościej by było, gdyby nie miała z nim nic wspólnego, ale na to już za późno;)
Haha, to dobrze ;p
Całuję!
Jedna, ciasna kajuta i tych dwoje? Ale będzie zajebiście!
OdpowiedzUsuńEmerald city nie będzie tym samym miastem...? Nie mam pojęcia o co może chodzić, ale coś mi się tu kojarzy z atakiem którejś czarownicy. Chyba że Aaron coś odwali, lub Charles. Wszystkie opcje wydają mi się szczerze mówiąc prawdopodobne.
Dlaczego Dorothu nie ufa żadnemu facetowi? Coś mi się tu nie podoba. Na randki w NY też jakoś nie szła z entuzjazmem, a tutaj tym bardziej nie obdarza wszystkich przyjaźnią. Mam przeczucie, że ma jakieś złe doświadczenia, albo... Albo nie wiem co. W każdym razie Jackowi sama bym nie zaufała do końca przez ten głupi sen, ale z drugiej strony nie może przecież ciągle trzymac go na taki dystans. Będą musieli jakoś współpracować... :D
Pozdrawiam i życzę miłego wyjazdu! :D
Haha, nie liczyłabym na zbyt wiele ;p
UsuńPowiedzmy, że jakiś atak może się przydarzyć... Ale więcej spoilerow nie będzie xd
Rzeczywiście, współpracować jakoś muszą, ale proste to nie będzie, i to jeszcze przez jakiś czas. Dorothy ogólnie ma kompleks porzucenia, jej problemy z zaufaniem biorą się z problemów z rodzicami, i w zasadzie głównie o to chodzi;) a sen... Clarissa sama powiedziała Dorothy, że faktycznie kontaktowała się wtedy z matką, więc to chyba kwestia, dlaczego Gloria powiedziała coś takiego;)
Dziękuję i całuję!
Romanse, romanse..ROMANSE! jak mówią słowa pewnej pięknej piosenki "Miłość rośnie wokół nas, w spokojna jasną noc". Myślę, że te słowa pasując do tego rozdziału jak ptasie wisienka do tortu czekoladowego.
OdpowiedzUsuńKocham Jacka za te akcje. Kocham go za wyczucie czasu i oczywiście zabójczy uśmiech schowany w mojej głowie. On naprawdę ma jakiś szósty zmysł ściśle związany z Dorothy. i dobrze. Niech dziewczyna się cieszy że ma kogoś takiego pod ręką. Warto z kilku względów, po pierwsze ją obroni, po drugi jakby co pójdzie za nią w ogień a po trzecie i ostatnie pocałuje jak się skaleczy. Czego chcieć więcej? :)
Pozdrawiam serdecznie, cieplutko i najmocniej jak mogę oraz życzę miłego oraz owocnego wyjazdu. Wypoczywaj!
Oj tam, na romans trzeba jeszcze poczekać, na razie tylko napięcie rośnie ;p
UsuńOczywiście, że Jack jest wyczulony na wszystko, co dotyczy Dorothy ;p i on pewnie chętnie zrobiłby wszystkie te rzeczy, to Dee ma wątpliwości i niekoniecznie by tego od niego chciała. W sumie trudno się dziwić, biorąc pod uwagę słowa jej matki;)
Dziękuję i całuję!
Haha, rumu nawet nie zdążą się napić, a fale absolutnie nie będą ich najgorszym przeciwnikiem ;p zresztą można to poznać już po zapowiedzi;) ale mam nadzieję, że i dalej będzie wesoło ;p
OdpowiedzUsuńCałuję!
Wiedziałam, że popłynie tym statkiem na poszukiwania matki, wiedziałam, że Jack będzie jej towarzyszyć. Pewne rzeczy w powieściach nie pojawiają się ot tak sobie, więc czułam, że nie bez powodu Dorothy spotkała tego kapitana i w ogóle zawędrowała aż do portu. Dlatego to było dla mnie takie oczywiste ^^ Bardzo się cieszę, że nasz Łowca Czarownic okazał się chętny do podróży. Przypuszczam, że coś za tym stoi, skoro matka dziewczyny tak ją przed nim ostrzegała, ale to tylko dodaje tej powieści smaczku i dreszczyku emocji. Cudownie <3 Już nie mogę się doczekać ich wspólnej podróży statkiem. Nie wiem czemu, ale to dla mnie takie intymne i wspaniałe. Mimo wszystko, wierzę, że Jack na samym końcu okaże się nawrócony i nie skrzywdzi w żaden sposób Dorotki. Chociaż kto wie? A nuż zginie? Taki los też jest często pisany bohaterom. Wolę nawrócenie na dobrą drogę, ot co! Ciekawa też jestem co Aaron zrobi. Może wreszcie pokaże jakąś władze i umiejętności? Chciałabym. Ostatnie zdanie przyprawia o dreszcze. Czyżby Szmaragdowe Miasto miało spłonąć? Albo być ofiarą niszczycielskiego ataku wroga? Przerażasz mnie!
OdpowiedzUsuńRozdział był genialny! Nie mogę się doczekać następnego! Pozdrawiam ciepło :*