9 sierpnia 2014

22. Dorothy i plan awaryjny

Dopiero wieczorem udało mi się dorwać tatę samego i porozmawiać z nim w cztery oczy. Nie, żebym zamierzała mieć jakieś tajemnice przed Czarownicą z Północy, ale mimo wszystko trochę mnie onieśmielała i o pewnych rzeczach wolałam porozmawiać tylko z ojcem.
Znalazłam go w jego gabinecie, w którym zdawał się spędzać większość dnia. Kiedy weszłam, siedział za biurkiem, ale natychmiast wstał, gdy tylko mnie zobaczył. Miał na nosie okulary – pamiętałam, że nosił je do czytania – których szkła były normalne, wyglądały jak nasze, z Ziemi, oprawki natomiast były dziwne, wykonane z jakiegoś tutejszego materiału. Chciałam coś powiedzieć, ale kiedy go zobaczyłam – to jego zmarszczone czoło, łagodne oczy i ciepły uśmiech, którym obdarzył mnie, gdy tylko zobaczył, że to ja – nogi automatycznie poniosły mnie do niego, aż przytuliłam się do niego mocno i położyłam mu głowę na ramieniu.
– Kochanie, co się dzieje? – zapytał tata zaskoczony, objął mnie jednak i przyciągnął do siebie, a potem pogłaskał mnie po głowie. Nigdy nie lubiłam, gdy inni mi tak robili, ale w jego wykonaniu to mi wyjątkowo nie przeszkadzało.
– Nic, nic, tato – wymamrotałam mu w ramię. – Tylko chciałam cię przeprosić. Niepotrzebnie na ciebie nakrzyczałam. Chcę, żebyś wiedział, że nie mam do ciebie żadnych pretensji. Do was, do ciebie i do mamy. To jest po prostu… Nie mieści mi się to wszystko w głowie, świat mi stanął do góry nogami, ale dobrze jest wiedzieć, że żyjecie i że nie chcieliście mnie zostawić.
– Oczywiście, Dee. – Głos taty stał się szorstki i wiedziałam już, że się przeze mnie wzruszył. Ja też kolejny raz musiałam powstrzymywać łzy, więc czym prędzej się od niego odsunęłam. – Nigdy nie chcieliśmy, żebyś tak pomyślała. Gdyby udało nam się wrócić, pewnie wcześniej dowiedziałabyś się o Oz, w dodatku od nas, i nie byłabyś taka zagubiona. Źle się stało, że pomyślałaś, że zginęliśmy, ale jeszcze gorzej, że myślałaś, że cię zostawiliśmy. Bo dzisiaj już wiesz, że tak nie było, ale przez ostatnie piętnaście lat tak właśnie myślałaś.
Tak było, tata miał rację. I pomimo że go znalazłam, że wiedziałam, co się z nimi stało, nadal czułam się dokładnie tak samo, jak czułam się przez ostatnie piętnaście lat – jak córka porzucona przez własnych rodziców. Świadomość, że tak nie było, nie zmieniała tego, co czułam przez ostatnie piętnaście lat.
Nie oznaczało to jednak, że mogłam mój stan psychiczny zrzucać na ojca. To nie była jego wina – ani jego, ani mamy. Czasami tak po prostu się w życiu układa i nic nie możemy na to poradzić. Tata też nie mógł, chociaż był Czarnoksiężnikiem, i najwyraźniej mama też nie mogła, chociaż była Czarownicą z Południa.
– Nieważne. To jest teraz nieważne – odparłam stanowczo, gdy już wzięłam się w garść i byłam w stanie to powiedzieć. – Nie myśl o tym, bo to nie twoja wina i nic nie mogłeś poradzić. Wujek i ciocia dobrze się mną zajmowali.
– No właśnie… A co tam u nich? – Tata przysiadł na brzeżku biurka i założył ręce na piersi, przyglądając mi się z zadowoleniem, jakby bardzo podobało mu się to, co widział. – U Henry’ego i Ruth? Ich też zostawiliśmy praktycznie bez słowa…
Zagryzłam wargę, bo dopiero wtedy zrozumiałam, co musiałam mu powiedzieć. Że też to musiało spaść na mnie! Podeszłam o krok i chwyciłam tatę za rękę, spoglądając mu poważnie w oczy. Chyba domyślił się, że nie miał usłyszeć niczego dobrego, bo zaniepokoił się wyraźnie.
– Tato… Naprawdę strasznie mi przykro… Ale wujek zginął kilka lat temu. Jestem teraz sama z ciocią.
Nie było chyba dobrego sposobu na powiedzenie tego. Mogłam tylko zrobić to szybko, żeby nie trzymać go dłużej w niepewności, i stać tam, na wszelki wypadek, gdyby mnie potrzebował. W końcu mój wujek był jego młodszym bratem.
Przez twarz ojca przebiegł grymas, jakby coś bardzo go zabolało; pewnie zresztą tak było, zupełnie by mnie to nie zdziwiło. Chwycił mnie za rękę i ścisnął mocno, tak mocno, że aż mnie zabolało.
– Jak… jak to się stało? – zapytał głucho, już na mnie nie patrząc. Westchnęłam.
– Wiesz, jaki był wujek, tato. Zawsze pierwszy, żeby ratować innych. Z któregoś domu… kiedyś po prostu nie wyszedł.
Nie musiałam mówić więcej, tyle tacie wystarczyło. Wujek Henry zawsze był strażakiem i tata zawsze martwił się, że któregoś dnia źle skończy, bo chęć pomocy ludziom łączył jeszcze z niepotrzebną brawurą. Taty nie mogło chyba zdziwić, że w końcu coś mu się stało.
– Bardzo mi przykro – powtórzyłam, tata jednak pokręcił głową.
– Nie, to mnie jest przykro, kochanie. To ty zostałaś sama z ciocią, kiedy twój wujek zginął. Mój Boże… Naprawdę nigdy nie sądziłem, że to się tak skończy. Że nigdy więcej nie zobaczę własnego brata. Gdybym tylko wiedział, gdy zdecydowałem się na tę wyprawę…
– Ale nie mogłeś wiedzieć. I nie możesz się o to obwiniać – przerwałam mu stanowczo. – To nie była twoja wina, tato. Nawet gdybyś został, i tak byś go nie uratował. Nie miej o to do siebie pretensji, bo to bez sensu.
– Wyrosłaś na taką mądrą kobietę, Dorothy. – Tata pokręcił głową, patrząc na mnie z podziwem. Naprawdę nie rozumiałam, co mu się tak podobało – wychudzona przez ostatnie tygodnie twarz, całkowity brak makijażu, spękane usta, zniszczone włosy, ściemniała od słońca cera, a może ściorana sukienka, którą nadal na sobie miałam? Nie miało to jednak znaczenia, skoro tata tak na mnie patrzył. – Strasznie żałuję, że nie było mnie przy tobie, żeby patrzeć, jak stajesz się kimś takim. Chociaż nie spodziewałbym się po tobie niczego mniej, biorąc pod uwagę geny twojej matki.
– Myślę, że nie doceniasz też swoich – zaśmiałam się łagodnie. – Tato… Wiem, że to boli, ale musimy skupić się teraz na tym, na co możemy mieć wpływ. Musimy pomóc mamie.
– Wiem. Ale najpierw chciałbym, żebyś trochę odpoczęła. – Tata z kolejnym westchnieniem przeczesał włosy palcami. – Wiem, że na pewno dużo kosztował cię przyjazd tutaj. Chciałbym też dowiedzieć się więcej o twoim życiu w Kansas. Obiecałem Clarissie, że pojutrze zaczniemy pracować nad połączeniem z twoją mamą, ale jutro jest dniem dla ciebie, Dorothy. Musisz odpocząć, bo inaczej Oz w końcu cię zabije. Musisz też zrobić jakieś zakupy, bo nie mogę patrzeć, jak w kółko chodzisz w tej jednej sukience.
Kompletnie nie rozumiałam, o czym on właściwie do mnie mówił, bo przecież nie chciałam robić sobie żadnego dnia wolnego, przeciwnie – chciałam zacząć szukać mamy już, natychmiast, zaraz – i wydawało mi się to niedorzeczne. Może on tylko żartował?
– Nie po to tu jestem – zaprotestowałam. – Będę odpoczywać, gdy już znajdziemy mamę. A na razie…
– Kochanie, mamy nie ma od ponad czternastu lat – przerwał mi tata spokojnie. – Myślę, że wytrzyma jeszcze dwa dni. A przede wszystkim nie chcę cię przemęczać. Miałaś podczas podróży tutaj choćby jeden taki spokojny dzień?
– Tak. W Granicznym Mieście, bo po drodze skręciłam kostkę – przyznałam z przekąsem. – Myślałam, że zwariuję.
– To dziwne, życie w Kansas powinno cię do tego przyzwyczaić.
– Nie mieszkam teraz w Kansas, tato, tylko w Nowym Jorku – wyjaśniłam. – Chociaż… teraz prawdopodobnie nie mieszkam już nigdzie. Przestałam się łudzić, że kiedy wrócę, będę mieć jeszcze pracę, przyjaciół albo mieszkanie. Pozostanie mi chyba tylko wrócić do Lawrence, bo na pewno nie dostanę też rekomendacji z mojej firmy.
– Za to też cię przepraszam – mruknął. – Spodziewałem się, że sprowadzenie cię tutaj może mieć takie reperkusje.
– Ale to nieważne – zapewniłam go pospiesznie. – Naprawdę nieważne, tato. Wy jesteście w tej chwili najważniejsi, ty i mama. Rzuciłabym sto etatów, żeby tylko dowiedzieć się, że żyjecie. Nawet jeśli w tak dziwnym miejscu jak to. Chciałabym jednak… Już jechać po mamę…
– Już ci mówiłem, Dorothy, że nigdzie nie pojedziesz. Ty tylko powiesz nam, gdzie jest twoja mama. My zajmiemy się resztą. A potem, jak już ją znajdziemy, zastanowimy się, co dalej.
– Tato… – Sama nie wiedziałam, czemu to mówiłam, chciałam jednak, żeby wszystko między nami było jasne. – Ja nie zostanę w Oz. Chcę wrócić na Ziemię.
– Nawet jeśli my tu zostaniemy? – zapytał. Wzruszyłam ramionami. – Kochanie, mówiłem ci, że nie mam klucza, który pozwoliłby ci wrócić.
– Ale Czarownica z Zachodu go ma. Trzeba jej go po prostu odebrać.
– To nie będzie takie proste. I na pewno nie narażę ani ciebie, ani twojej matki, żeby tak od razu się na nią rzucić. – Tata powiedział to w taki sposób, że od razu się zaniepokoiłam. Chociaż nie wiedziałam, dlaczego, tak właśnie było. – Podobna operacja wymaga czasu, przemyślenia i precyzji. Nie zaryzykuję więcej niczyjego życia.
Nie odpowiedziałam, bo nie bardzo wiedziałam, co. Tata jednak musiał się domyśleć, co chodziło mi po głowie, bo chwycił mnie za przedramię i powiedział twardo:
– Dorothy, musisz mi obiecać, że nie będziesz działać na własną rękę. Słyszysz?
– Dobrze, obiecuję – mruknęłam, wywracając oczami. Tata naprawdę chyba przez tę piętnastoletnią przerwę nie zauważył, że nie miał już do czynienia z małym dzieckiem, tylko z dorosłą kobietą. A może przeciwnie? Może właśnie zauważył i dlatego kazał mi obiecać, bo bał się, że inaczej mnie nie upilnuje? – I przyznaję, chętnie sprawię sobie jakieś nowe ubrania i buty. Przewędrowałam pół Oz w szpilkach i przysięgam, już chyba nigdy więcej ich nie założę.
– Świetnie. – Tata klasnął w dłonie i nawet się uśmiechnął, co po nowinach, jakie niedawno otrzymał, wiele mówiło o sile jego charakteru. – Od razu muszę poprosić, żebyś sprawiła sobie też coś wieczorowego. Planuję za kilka dni urządzić niewielką uroczystość, podczas której przedstawię cię dworowi i mieszkańcom Emerald City jako moją córkę.
Zrobiło mi się głupio, gdy to usłyszałam, bo przecież miałam inne plany, a to brzmiało tak dobrze. Z trudem kiwnęłam jednak głową.
– Brzmi świetnie, o ile nie planujesz żadnych tańców. Nie umiem tańczyć.
– Spokojnie, tańce w Oz są bardzo proste – odparł z uśmiechem. Musiałam czym prędzej zmienić temat, bo inaczej groziło mi, że zjedzą mnie wyrzuty sumienia, dlatego po chwili powiedziałam:
– Tato, muszę cię jeszcze o coś prosić. – Gdy kiwnął głową, żebym kontynuowała, dodałam: – Błagam, musisz wypuścić z lochów Jacka.
– Zależy ci na nim, co? – mruknął tata, na co wzruszyłam ramionami. Czy to było aż tak oczywiste?
– To nie ma znaczenia, czy mi zależy, czy nie – odparłam z pewnym rozdrażnieniem, bo był już kolejną osobą, która to zakładała. Czyżby Christian rozpowiedział wszystkim dookoła, że rano wyciągnęli go z mojej sypialni? – Tato, Jack to naprawdę dobry człowiek. Jasne, jest zamknięty w sobie i woli skłamać, niż powiedzieć coś na swój temat, jest arogancki i ma o sobie zbyt wysokie mniemanie, ale poza tym złego słowa nie mogę o nim powiedzieć. Uratował mnie tyle razy, że do końca życia mu się za to nie odwdzięczę, zwłaszcza że nie raz ryzykował przy tym własne życie. Jasne, mieliśmy umowę, że ja doprowadzę go za to do Emerald City, ale mimo wszystko… On nie musiał tego robić. Ale był wobec mnie naprawdę w porządku.
– Już dobrze, dobrze. – Tata podniósł do góry ręce w geście kapitulacji. – Przyznaję, nie do końca ufam człowiekowi, który uniemożliwił mi kiedyś powrót do ciebie, nawet jeśli zrobił to na polecenie ojca, i pewnie nigdy go nie polubię dokładnie z tego powodu, ale skoro mu ufasz, jestem skłonny dać mu kredyt zaufania. Wypuszczę go, ale moja straż będzie go miała na oku.
– Jasne. – Kiwnęłam głową, nieco jednak podniesiona na duchu. – Dzięki, tato. A co zrobisz z Charlesem?
– Z Charlesem? Nic. – Tata z rezygnacją wzruszył ramionami. – Wiesz, Dorothy, bardzo chciałbym go ukarać, naprawdę. Ale to kompletnie nie ma sensu. Charles stał przy moim boku przez te piętnaście lat, pomagał, kiedy zabrakło twojej matki, stał się nie tylko moim najbliższym współpracownikiem, ale także przyjacielem. Nie musiałem go nawet pytać, dlaczego to zrobił, bo wiedziałem. Sam zaryzykował dla dobra kraju życie własnego syna i oczekiwał, że zrobię to samo z twoim szczęściem. Charles… On pewnie nigdy nie był i nie będzie dobrym ojcem, jest za to doskonałym patriotą. Nie mogę go za to ukarać.
– Czyli tak po prostu mu odpuścisz? To, za co chciałeś powiesić Jacka? – uściśliłam, na co tata z rozbawieniem pokręcił głową.
– Nie, kochanie, to co innego. Widzisz, byłem przekonany, że Jack zrobił to, co zrobił, żeby przekazać klucz Czarownicy z Zachodu, co byłoby najpospolitszą zdradą stanu. Charles natomiast… Cóż, wiem, że on chciał po prostu, żebym został w Oz i pomógł w walce z czarownicami, to wszystko. Nigdy nie planował, że klucz wróci do Oz i wpadnie w łapy jednej z nich. Charles w gruncie rzeczy chciał dobrze. Co nie oznacza, że nadal będzie moim przyjacielem.
– Nie? – zdziwiłam się. Tata uśmiechnął się ironicznie.
– Kochanie, rozumiem jego pobudki. To nie oznacza, że potrafię mu wybaczyć, że przez niego nie widziałem cię ponad czternaście lat.
No dobrze, miało to trochę sensu. Właściwie to nawet całkiem sporo.
Kiedy później samotnie wracałam do mojej sypialni, spodziewałam się zastać gdzieś w okolicy Jacka, bo jeszcze w trakcie naszej rozmowy tata wysłał kogoś z wiadomością, że ma zostać uwolniony. Nie spotkałam go jednak nigdzie po drodze; zatrzymałam się nawet pod drzwiami jego sypialni, wahając się, czy nie zapukać i nie wejść do środka, ostatecznie nie odważyłam się jednak. Pamiętałam wciąż, że ostatnim razem Jack nie był w najlepszym humorze, gdy się z nim rozstałam. I to z mojego powodu. A nawet jeśli dzięki mnie go wypuścili, nadal mógł mieć do mnie jakieś pretensje, na przykład o to, że nie pozwoliłam mu umrzeć za winy ojca jak ostatniemu frajerowi.
Nie miałam na to ochoty tego wieczora, dlatego poszłam od razu do siebie. Tej nocy ponownie nie miałam problemów z uśnięciem.

***

Następnego ranka obudzono mnie wcześnie śniadaniem, a potem, kiedy już umyłam się i ubrałam, również nie dano mi spokoju. Pokojówka o imieniu Beatrice – młoda, rozszczebiotana blondynka o uroczych lokach i dołeczkach w policzkach – oświadczyła, że została oddelegowana osobiście przez Czarnoksiężnika, by pomóc mi się przygotować do wyjścia, a następnie towarzyszyć mi w zakupach na mieście, jako że z pewnością nie znam tu nie tylko żadnych sklepów, ale nawet zwyczajów. Ponieważ akurat w tej kwestii się z nią zgadzałam, na to towarzystwo przystałam bardzo chętnie.
Dużo mniej podobał mi się pomysł łażącego za nami po mieście strażnika, który zgodnie z ziemskimi obyczajami taty miał chyba robić za ochroniarza. Musieli bardziej przejąć się moją nieobecnością poprzedniego dnia, niż przypuszczałam, skoro tata postanowił sprawić mi aż taką obstawę. Ale chociaż niespecjalnie mi się to podobało, przystałam na wszystko, słusznie podejrzewając, że inaczej nie wyszłabym nigdzie.
W związku z tym, że zebrałam się wcześnie i w dodatku nie sama, a w towarzystwie Beatrice, nie udało mi się sprawdzić, czy Jack wrócił do swojej sypialni obok mojej, czy może jednak postanowił na stałe zamieszkać w lochach. Siłą rzeczy nie sprawdziłam więc również, czy był na mnie obrażony, czy może jednak docenił, że kolejny raz uratowałam mu życie.
Nigdy nie lubiłam zakupów – moje zazwyczaj wyglądały tak, że wchodziłam do jednego lub dwóch sklepów i kupowałam w nich wszystko, co mi się spodobało lub na co był mnie stać, a potem czym prędzej uciekałam do domu. To jednak było możliwe w Nowym Jorku, gdzie wszystkie interesujące mnie marki mogłam znaleźć pod jednym dachem, a nie w Emerald City, gdzie żeby dobrać buty do sukienki, trzeba było przejść cztery ulice. Siłą rzeczy więc całe zakupy zajęły nam trochę czasu, zwłaszcza że uparłam się, żeby przy okazji załatwić też kilka moich jak najbardziej prywatnych sprawunków. Podczas gdy Beatrice ciągnęła mnie do krawcowej, na wystawie której wisiały gotowe sukienki, ja w sklepie obok próbowałam się dowiedzieć, czy znajdą się na mnie jakiekolwiek spodnie. Gdy Beatrice namawiała mnie do kupna butów na obcasie, które byłyby mniej moimi szpilkami, a bardziej trzewikami w stylu Emerald City – tak niepodobnymi do butów, które nosiła choćby Czarownica z Północy – ja oglądałam się za wysokimi oficerkami, które nadawałyby się do forsownych marszów. Gdy wreszcie Beatrice przekonywała, że do tych wszystkich sukienek przyda mi się choćby jedna torebka, ja szukałam solidnego plecaka na dłuższą wędrówkę.
Jakim cudem udało mi się to wszystko ze sobą pogodzić – sama nie wiedziałam. Grunt, że z zakupów wracałam zadowolona, bo udało mi się kupić zarówno dwie sukienki na co dzień, jedną wieczorową, buty na obcasie, trochę bielizny i torebkę, jak i dwie koszule, spodnie o dziwnym kroju, w rodzaju naszych alladynek – wąskie na dole, o ciasnych nogawkach, a szerokie w biodrach, wykonane z wygodnego, niezbyt grubego materiału – oficerki, skórzaną kurtkę i skórzany plecak. Gdyby te ostatnie zakupy zobaczył tata, zapewne zacząłby coś podejrzewać, Beatrice jednak nie miała żadnych wątpliwości, że po prostu kupowałam to, czego spodziewałam się w przyszłości potrzebować. Jej to wystarczyło.
Na wieczór tata zapowiedział uroczystą kolację w niewielkim gronie, Beatrice uparła się więc, że upnie mi włosy, żebym ładnie wyglądała; przez cały ten czas, siedząc przy toaletce w mojej sypialni, zastanawiałam się, czy dobrze robiłam. Owszem, tata zachowywał się trochę irracjonalnie, każąc mi siedzieć w pałacu w Emerald City i czekać, aż mężczyźni załatwią całą sprawę – chyba trochę za bardzo wczuł się w klimat Oz – ale czy aby na pewno najlepszym wyjściem z tej sytuacji była ucieczka? Może należało jednak zaczekać, dać mu szansę zamiast kolejnych zmartwień? A co, jeśli tata miał rację i szłam na pewną śmierć?
Przygryzłam wargę, przeglądając się w lustrze. Prosta niebieska sukienka z krótkim rękawem, której jedyną ozdobą była biała koronka, ładnie podkreślała mój kolor oczu, a długie, ciemne włosy ułożone przez Beatrice częściowo zwijały się na czubku głowy, a częściowo spadały mi swobodnie na policzki. Łatwo byłoby mi przyzwyczaić się do traktowania mnie jak kobiety, którą należy bronić i rozpieszczać, o którą trzeba walczyć i się starać. Właśnie po tym domyślałam się, że to nie była właściwa droga – bo to wydawało się aż za proste.
Całe życie uczono mnie, że powinnam być samodzielna. Ostatnie czternaście lat życia z kolei tata spędził w Oz, zapewne przekonywany, że kobiety niewiele mają do powiedzenia – oczywiście pomijając Czarownice – ale to jeszcze nie znaczyło, że powinnam go we wszystkim słuchać. Jasne, lepiej znał Oz, jasne, lepiej ode mnie wiedział, jakie mogły w nim czekać na mnie niebezpieczeństwa – ale chociaż był moim ojcem, w gruncie rzeczy mnie nie znał. Nie wiedział, na co mnie stać.
A ja nie zamierzałam mu tego tłumaczyć. Zamierzałam mu to naocznie pokazać.
Kiedy jednak w mojej nowej sukience i obcasach, z ułożonymi ładnie włosami, wyszłam z sypialni i skierowałam się korytarzem w stronę pomieszczenia, które tego wieczoru miało nam służyć za jadalnię, nie mogłam nic poradzić na to, że czułam się jednak bardziej jak kobieta. W Nowym Jorku rzadko chodziłam w takich sukienkach – prostych, sięgających za kolano, z rozszerzanym nieco dołem zakończonym koronką – więc siłą rzeczy nie mogłam się do tego przyzwyczaić. A tutaj, w Oz, w Emerald City… wszystko było takie inne. Nawet ubrania.
– Dorothy?
Obróciłam się, słysząc za sobą ten znajomy głos. Korytarzem od swojej sypialni szedł w moją stronę Jack, a wyglądał naprawdę dobrze i równocześnie zupełnie nie jak Jack. Miał na sobie ciemny surdut i ciemne spodnie, białą koszulę, był starannie ogolony i uczesany, a jego buty wypolerowane i lśniące. Najwyraźniej i on szedł na tę kolację.
Poczekałam, aż do mnie dołączy, a gdy stanął obok mnie, z szelmowskim uśmiechem wyciągnął ramię, które po chwili wahania ujęłam. Poprowadził mnie znacznie pewniejszym krokiem, niż sama szłam wcześniej – nic dziwnego, skoro w tym pałacu spędził pierwsze kilkanaście lat życia.
– Niemalże cię nie poznałem – powiedział, a chociaż starał się być poważny, w jego głosie słyszałam źle ukrywane rozbawienie. – Świetnie wyglądasz, złotko. Czyżby zakupy?
– Owszem – przytaknęłam, z trudem przełykając ślinę, gdy mocniej zacisnął dłoń na moim nagim przedramieniu. – Ty też nieźle wyglądasz.
– Kwestia mojej kreatywności. – Wzruszył ramionami. – Więc, jak rozumiem, to tobie mam dziękować za wypuszczenie z lochów?
– Jeśli nie chcesz, to nie musisz – prychnęłam. – Nie chciałabym słyszeć od ciebie wymuszonych podziękowań.
– Oj, Dorothy. – Jack roześmiał się głęboko, w odpowiedzi na co zadrżałam lekko. – Wygląd nieco ci się zmienił, ale charakter ciągle ten sam.
– Charakter nie tak łatwo zmienić jak wygląd. Powinieneś coś o tym wiedzieć – odcięłam się natychmiast. Jack pokiwał głową.
– Masz rację, słusznie sugerujesz, że i tak na zawsze pozostanę dzikusem. Posłuchaj, Dorothy… Naprawdę doceniam, co dla mnie zrobiłaś, zwłaszcza że nie musiałaś. Słyszałem też, że dogadałaś mojemu ojcu.
– Rozmawiałeś z nim?
– Nie nazwałbym tego rozmową – prychnął, kierując nas ku lewemu skrzydłu. W tym celu musieliśmy przejść jeszcze tylko jakieś sto pięćdziesiąt korytarzy, a jednymi osobami, które czasem nas mijały, były jakieś półprzezroczyste duchy służby. – Ojciec podziękował mi za poświęcenie dla kraju i oświadczył, że ułaskawienie jest moją nagrodą. Ludzki pan, nie uważasz?
– Mam wrażenie, że twój tata jest… bardzo oddany Emerald City – odpowiedziałam po namyśle. Jack roześmiał się głośno.
– Oddany, to niedopowiedzenie stulecia! Dla mojego ojca nie było chyba nigdy niczego ważniejszego od Emerald City. Nawet ja nigdy nie byłem.
– Nie mów tak…
– Nie przejmuj się, Dorothy, to prawda – przerwał mi. – Sprawy Emerald City zawsze były u mojego ojca na pierwszym planie. Nic dziwnego, że poświęcił mnie, żeby zatrzymać w mieście twojego ojca. To on cię tutaj sprowadził?
Poświęciłam dwie minuty na to, by opowiedzieć mu o połówce klucza, którą przed nim ukrywałam i mojej matce, której miejsce pobytu powinnam poznać. Jack wyraził stosowne zaskoczenie i zaciekawienie, dopytując o szczegóły i wyrażając swoje niezadowolenie z powodu mojego skrytego charakteru.
– Nic mi wcześniej o tym nie mówiłaś – mruknął. – Przecież bym nikomu nic nie powiedział…
– Wybacz, ale ty też nie byłeś ze mną całkiem szczery. – Wywróciłam oczami. – Zataiłeś przede mną tyle rzeczy, że naprawdę musisz nie mieć wstydu, żeby mieć o to pretensje do mnie. Twój ojciec? Powód wizyty w Emerald City? Połówka klucza? Oskarżenie o zdradę stanu? Wiesz, naprawdę mogłeś mi powiedzieć.
– Nie znałem cię, kiedy pierwszy raz się zobaczyliśmy – zaprotestował od razu. – A potem… Potem było już coraz trudniej ci to powiedzieć. Miałem nadzieję, że dojdę do Emerald City i znajdę sposób, żeby na spokojnie porozmawiać z ojcem, wyjaśnić z nim całą sprawę i sprawić, żeby wycofał zarzuty przeciwko mnie… Nigdy nie chciałem, żeby moja wina przeszła na niego. No, ale trudno, najwyraźniej wystarczył jeden anonimowy donos…
Przyglądałam mu się ukradkiem i milczałam, nie zamierzając wyznać, że za donos odpowiedzialna była Annabelle. Nie chciałam grać zagraniami poniżej pasa, poza tym to mogłoby sprowokować rozmowę na temat jej pobudek. A tego zdecydowanie wolałam uniknąć, bo obawiałam się, że mogłabym usłyszeć coś, co bardzo by mi się nie spodobało.
– Ale że jesteś córką Czarownicy z Południa, w to nadal nie mogę uwierzyć! – zaśmiał się po chwili, zmieniając temat. Wzruszyłam ramionami. – Władasz magią? Potrafisz coś wyczarować, złotko?
– No wiesz – prychnęłam. – Spędziłeś ze mną kilka tygodni i musisz pytać? Nie, nie mam żadnej magii. Chociaż moja mama był na tyle potężna, by rzucić na mnie zaklęcie na Ziemi. Pamiętasz, mówiłeś, że to niemożliwe… A jej wystarczył pocałunek.
– A wiesz, że słyszałem o tym – przyznał, marszcząc brwi. – Ale nie sądziłem, że to faktycznie możliwe, myślałem, że to tylko bajka. Czyli co, pocałowała cię i w ten sposób rzuciła zaklęcie ochronne?
– Dokładnie. To było tuż przed tym, zanim rodzice odeszli tutaj, do Oz – wyjaśniłam z niejaką satysfakcją. – Przyznam, że dzięki temu poczułam ulgę. Nie czuję się już jak dziwadło, od którego odbijają się wszystkie zaklęcia.
– Nigdy nie byłaś dziwadłem, Dorothy – zaprotestował Jack i ten jego ciepły ton głosu wcale mi się nie podobał. Na szczęście w następnej chwili wkroczyliśmy wreszcie do jadalni i zajęło nas coś innego niż ta rozmowa, która powoli przestawała mi być na rękę.
Oprócz taty, Charlesa i Clarissy w jadalni znajdowało się jeszcze kilka osób, które zostały mi przedstawione, większości imion jednak nie zapamiętałam – wiedziałam tylko, że byli to ludzie z dworu ojca. Również Jacka przywitano zaskakująco ciepło – najwyraźniej przed naszym przyjściem musiała się toczyć na jego temat rozmowa, która rozwiała wszelkie wątpliwości. Zostałam usadzona obok taty, po jego prawej stronie, po lewej od taty zaś siedział Charles, a za nim jego syn, nie mogłam więc nie tylko rozmawiać z Jackiem, ale nawet na niego patrzeć. Uznałam to za okoliczność sprzyjającą.
Starałam się beztrosko rozmawiać z tatą i innymi gośćmi, przyjmowałam też skinieniem głowy jego wyjaśnienia na temat tego, w jaki sposób Czarownica z Północy zamierzała wydobyć ze mnie informacje dotyczące miejsca pobytu mamy;  nie był one specjalnie niepokojące, ale i tak czułam się dość niepewnie. Być może dlatego, że wcale nie zakładałam, że stawię się na tym wydobywaniu ze mnie informacji.
Z każdą chwilą planowania mojego – nie ukrywajmy to, dość nagłego – wyjazdu z Emerald City, odczuwałam coraz większej wyrzuty sumienia, zwłaszcza gdy patrzyłam na zachwyconego moją obecnością tatę. Czułam jednak, że nie mogłam tak zrobić, nie mogłam zostawić wszystkiego i schować się w pałacu w mieście, bo miałam nieokreślone wrażenie, że wcale nie po to przybyłam do Emerald City. Tata mógł sobie mówić, że moim zadaniem było tylko wskazanie miejsca pobytu mamy; ja jednak miałam inne zdanie.
Pozostawało więc tylko zaplanować ucieczkę. A to nie mogło być łatwe, bo podejrzewałam, że nikt nie wypuściłby mnie przez główną bramę.
Towarzystwo w jadalni opuściłam wcześnie, wymawiając się zmęczeniem i bólem głowy. Jack oglądał się za mną, gdy wychodziłam, nie zwróciłam na to jednak większej uwagi, obmyślając już w głowie szczegóły mojego planu awaryjnego. Gdyby w tamtej chwili ktoś zapytał mnie, po co właściwie to robiłam – chyba nie potrafiłabym odpowiedzieć. Czułam jednak, że tak właśnie powinnam postąpić. Że to było słuszne.
Po powrocie do pokoju przygotowałam wszystko do wyjazdu: do mojego nowego plecaka spakowałam zapasowe ubrania i niewielki prowiant, który udało mi się wynieść z jadalni; przygotowałam sobie na rano ubrania, sukienkę nie bez żalu odwieszając do szafy w nadziei, że może kiedyś jeszcze po nią wrócę; wreszcie zabrałam się za napisanie listu. To przysporzyło mi najwięcej problemów.

Tato!
Przepraszam, że to musiało tak wyglądać. Musisz mi jednak pozwolić iść za moim instynktem, który jak do tej pory mnie nie zawiódł. Jestem już dużą dziewczynką i nie potrzebuję, by dla ochrony zamykać mnie w pałacu, wręcz przeciwnie – zamierzam na własną rękę znaleźć mamę. Nie szukajcie mnie, na pewno sama odezwę się we właściwym czasie, tak jak zrobiłam to teraz. I, proszę, nie miej do mnie pretensji – robię tylko to samo, co ty próbujesz robić, czyli chronię moją rodzinę i równocześnie pomagam Oz. Pozwól mi udowodnić Ci, że dorosłam na tyle, by zrobić to samej.
Dorothy

List zostawiłam na szafce nocnej, po czym położyłam się spać, bo musiałam przecież wcześnie wstać. Jeszcze przed świtem.
Wprowadzałam właśnie w życie mój własny plan awaryjny. Miałam tylko nadzieję, że nie okaże się jednym wielkim niewypałem.
Oz zdążyło mnie już jednak nauczyć, żeby ufać instynktowi.

13 komentarzy:

  1. Moim zdaniem, ojciec Dee dziwnie robi nie karając w żaden sposób Charlesa. Nie mówię, że ma od razu zawisnąć, ale sądze, że parę dni w tym lochu by mu nie zaszkodziło... A on co? Przestał się z nim przyjaźnić? To trochę jak szantarz mojej młodszej siostry, gdy nie chcę czegoś zrobić, a ona mówi, że przestanie mnie lubić. Chociaż jeżeli w parze z tym ojciec Dee trochę zmniejszy swoje zaufanie do niego, by Charles musiał zapracować, by je odzyskać...
    W sumie też go trochę rozumiem, bo chciał zatrzymać Czarnoksiężnika w Oz, żeby został u władzy, ale czy naprawdę nie mogliby go na te kilka dni wtrącić do lochu? Skoro technicznie niewinny Jack musiał tam siedzieć, to chyba dobre wyrównanie rachunków. Mniej więcej. Ja bym tak zrobiła, ale najwyraźniej nie jestem tak wyrozumiała, jak Czarnoksiężnik. :D
    Po czterech godzinach szukania sukienki na mieście rozumiem Dorothy. To naprawdę męczące... :P
    Bardzo bardzo bardzo podoba mi się postawa Dorothy! Nie powiem, mogłaby skądś wytrzasnąć jeszcze jakąś broń, ale po zapowiedzi sądze, że jeszcze to nadrobi. Albo sama, albo Jack się tym zajmie, albo razem to zrobią... Chociaż czytając zapowiedź, Jack może nie być zbyt zadowolony... na początku.
    Ciągle zastanawiam się, kiedy coś między tą dwójką się stanie, bo nie mam już cierpliwości. Ale w sumie lepiej, że sprawy idą trochę wolniej, bo kiedy coś w końcu się stanie, będzie to jak eksplozja kuchenki po ulatniającym się kilka godzin gazie! :P Niezbyt optymistyczna metafora, ale co tam.
    Mam tylko nadzieję, że to nie moje urojenia. Dziwnie by było, chociaż wątpie, żebym je w ogóle miała. Iskrzy między nimi, że ojeju! :D
    Pozdrawiam gorąco! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaronowi chodziło raczej o to, że nie uwięzi Charlesa ani go nie ukarze, bo jest mu potrzebny w Emerald City i przydaje się w rządzeniu miastem, ale prywatnie nie zamierza już mieć z nim zbyt wiele wspólnego. Wydaje mi się, że jest to sensowne, bo w końcu Aaron znał pobudki Charlesa i wiedział, że nie zrobił on niczego ze złej woli, nawet jeśli w rezultacie przeciw Czarnoksiężnikowi.
      Ja bym tyle nie wytrzymała xd
      Dorothy ogólnie nie umie posługiwać się żadną bronią, więc niewiele by jej pewnie pomogła ;) w przeciwieństwie do Jacka, który rzeczywiście tym pomysłem zachwycony nie będzie xd a co do tego, kiedy zacznie się między nimi coś dziać... Troszkę jeszcze trzeba poczekać, ale mam nadzieje, że warto;)
      A będzie iskrzyc jeszcze bardziej^^
      Całuję!

      Usuń
  2. Dwie literówki się wkradły (o, niedobre!):
    * "[...] czy może jednak docenił, ze kolejny raz uratowałam mu życie." - że
    * " Również Jacka przywitano zaskakująco ciepło – najwyraźniej przed naszym przyjście musiała się toczyć na jego temat rozmowa [...]" - przyjściem

    Zaraz, ale jak Dorothy zamierza odnaleźć mamę, skoro nie wie, gdzie ona jest? Myślałam, że wpierw się stawi na to spotkanie, podczas którego Czarownica z Północy pomoże im ustalić, gdzie mama Dorothy jest i dopiero wtedy wyruszy. Nie brzmi mi to zbyt mądrze, te całe poszukiwania tak totalnie na własną rękę, no ale!
    I Jack! Jack jest wolny, jeeej, radujmy się! I Jack mówi ciepłym głosem, mrau. ;D Mam ogromną ochotę zrobić memowe "Now kiss", ale to jeszcze za wcześnie, najpierw Jack musi Dorothy rozgryźć (bo jako jedyny w Oz zdążył Dorothy jakoś poznać i w dodatku dorosłą Dorothy, nie Dorothy-dziecko, jak jej ojciec) i wyruszyć razem z nią na te poszukiwania. "Now kiss" przyjdzie później. ;D

    Pozdrawiam cieplutko i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, już poprawiłam, wiedziałam, że coś tam było, ale sprawdzałam to na telefonie i nie bardzo miałam jak poprawić, a wczoraj byłam już tak śpiąca, że zupełnie nie miałam na to siły;)
      No, Dorothy zakłada, że znajdzie zamek mamy na Południu i może tam się czegoś dowie - fakt, plan nie jest specjalnie dopracowany, ale taka już jest Dee;) w każdym razie jest przekonana, że skoro dotąd sobie poradziła, to i dalej da radę, więc nie zamierza korzystać z pomocy ojca czy Clarissy.
      Muszę Cię rozczarować, bo na "now kiss" trzeba będzie jeszcze poczekać, ale mam nadzieje, że warto xd a co do wspólnych poszukiwań, to zapowiedź trochę w tym temacie zdradza ;>
      Całuję!

      Usuń
  3. Nie dobra kobieta! Zła, be i w ogóle, nawet bym rzekła czarownica, o! Kończyć w takim momencie, wprowadzić Jacka który był i nic nie zrobił- moje życie legło w gruzach szybciej niż mur z klocków Lego. no ale dość narzekania.
    Myślałam, że zraziła się do szpilek :) W końcu te w których przybyła do Oz mocno dawały jej o sobie znać. No ale cóż, to taki detal.
    Wiesz że uroniłam łzę? Gdy Dorothy rozmawiała ze swoim tatą...nie mogła się powstrzymać i zaczęła chlipieć. taki odruch, no cóż, ja wrażliwy człowiek jestem, taka moja natura.
    No i jesteś zła, a co! Znów musze czekać tydzień....ja wyłysieję od tego czekania. Ale pomimo tego życzę dużo, ale to bardzo dużo weny i pozdrawiam gorąco!

    Ps. Ja chcę miłość, pocałunki, jednorożce, tęczę i walkę z czarownicami!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wybacz, obiecuję, że w kolejnym Jacka będzie więcej i bardziej z sensem xd wiadomo, że jestem zła i niedobra, ale nie aż tak^^
      Dorothy jednak za bardzo lubi szpilki, żeby miała z nich ostatecznie zrezygnować ;>
      To przecież tylko tydzień ;p i tak jestem najbardziej regularną blogerka jaką znam;]
      Dziękuję i całuję!
      P.S. A koniecznie w tej kolejności? ;p

      Usuń
    2. Może być w innej, tego nie mogę ci narzucić bo to ty piszesz :)
      Ps.: Nie pochwaliłam szablonu- cudny jest, nawet jeśli wolę ogólnie zieleń i błękit ten fiolet do mnie zdecydowanie przemawia.

      Usuń
    3. Dziękuję:) mnie też nawet się podoba ;>

      No bo najpierw będzie raczej walka z czarownicami ;p

      Usuń
  4. Ona tak tylko mówi, ale w gruncie rzeczy Dorothy lubi szpilki, więc nie mogłaby z nich tak całkiem zrezygnować xd
    No oczywiście, że Jack musi dołączyć ^^ a strażnikom może jednak uda się przeżyć gniew Czarnoksiężnika xd
    Spokojnie, Aaron jeszcze się tu pojawi, i to nie na krótko, także zdąży jeszcze coś z tą relacją z Dorothy zrobić ;)
    Całuję!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ta rozmowa z ojcem była jak najbardziej potrzebna! Wprawdzie to spotkanie ich po latach było wzruszające, ale wiadomo, że mieli sobie wiele do wyjaśnienia, a ich sercach buszował żal z powodu tego, co stało się w przeszłości. I nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wypuszczono Jacka. Nasz dzikus zdobył się na przeprosiny! Coś takiego! Jaka miła niespodzianka. Czyżby odrobinę się zmienił? Ciekawa jestem, czy mamy szanse na ponowne spotkanie z Anabell. Przypuszczam, że tak. W końcu, po tej zdradzie wobec Jacka chyba tak łatwo to opowiadanie się jej nie pozbędzie. Oby tylko nie wyczyniła znowu jakiegoś głupstwa. Chyba bym ją pozbawiła głowy! Ot co!
    Dorothy się pakuje w niezły Sajgon. Ja na jej miejscu dałabym się jednak sobą zaopiekować. Gdyby jeszcze miała świadomość, że wyruszy z Jackiem (swoją drogą, jestem pewna, że do niej dołączy) to byłoby mi lżej, ale tak samej? To Oz! Jak ona zamierza sobie dać radę? Szalona dziewczyna :D Ale przecież wiedziałam, że wyruszy na poszukiwania matki. Wiedziałam! :D I dobrze, bo jestem ciekawa spotkania z nią.
    Czekam na kolejny rozdział! <3

    Natomiast nadal nie rozumiem specyfiki postaci Aaarona. Bo Charles tyle zaryzykował, żeby Aaron nie odszedł z Oz, bo był mu potrzebny do zwalczania czarownic. Czyli jednak coś w nim jest potężne, ale na jakiej zasadzie? Jest geniuszem maszyn zabijających? Skoro nie ma własnej mocy, to jak miał się przyczynić do zwycięstwa nad czarownicami? Przepraszam za moją niekumatość, ale nic a nic już nie rozumiem. Czuję się ślepcem w tej kwestii ^^

    Haha, a te osobiste sprawunki na mieście przypomniały mi, że przecież Dorothy powinna dostać okres w końcu. Ja wiem, że prawie żadna fantastyka nie podejmuje się problematyki tej kobiecej przypadłości, ale jakoś uświadomiłam tak sobie, że Dorothy wyzwoliła się od comiesięcznych dolegliwości po przybyciu do Oz. Nie, tą kwestią bym się na Twoim miejscu nie przejmowała, bo chociaż logicznie powinna go dostać, to przecież fantastyka z racji gatunku pozbywa się pewnych, realistycznych kwestii. Ale tak dla żartu o tym wspomniałam :D

    "Miał na nosie okulary – pamiętałam, że nosił je do czytania – których szkła były normalne, nasze, z Ziemi, oprawki natomiast musiały mu się w międzyczasie zepsuć, bo były dziwne, wykonane z jakiegoś tutejszego materiału." - I mała uwaga. Jakim cudem Dorotka wiedziała, że te szła są z ziemi? Szla jak szła, a Oz nie zna na tyle dobrze, by stwierdzić, że nie produkuje się tutaj zwykłych szkieł. Zwłaszcza, że oprawki są inne, więc logicznie całe okulary powinny wydać jej się totalnie NIE z ziemi :D

    Dobra o tyle :D Pozdrawiam Cię cieplutko :** Czekam na Czyste Sumienie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba ucieszy Cię informacja, że wyjaśniłam kwestię karteczki, późno bo późno, ale wydaje mi się, że sensownie, to może uda mi się jeszcze coś na temat ojca Dorothy też dołożyć, bo najwyraźniej zawaliłam, skoro dla mnie to jest oczywiste, a dla Was nie jest;) chodzi po prostu o to, że Czarnoksiężnik jest dla mieszkańców Oz swojego rodzaju symbolem i Charles wierzył, że to właśnie dzięki temu Aaron zjednoczy Oz przeciwko Czarownicom;)
      Rozmowa z ojcem rzeczywiście była potrzebna, żeby wyjaśnić pewne kwestie. A co do Annabelle - pojawi się, ale nieprędko;) Jack z trudem zniósł te przeprosiny, to mogę zapewnić xd
      Dorothy po prostu ma w głowie pewien plan i nie zakłada, że coś miałoby w nim pójść nie tak;) ale oczywiście, bez Jacka ta wyprawa nie mogłaby się odbyć ;p
      Ja zawsze o takich logicznych rzeczach myślę, ale jednak jakoś głupio by mi się o tym pisało xdd
      A co do okularów... Gdzieś chciałam to wcześniej zawrzeć, ale chyba mi umknęło^^
      Całuję! ;*

      Usuń
    2. Wydaje mi się, że kwestię Aarona raz na zawsze zażegałby dialog, gdzie Dorotka pytałaby ojca o to, na jakiej zasadzie działa jego władza. Kim jest w Oz i dlaczego jest taki potężny. Wiem, że miał nie wspominać o matce, ale jestem pewna, że dasz radę zgrabnie to ominąć, a jednocześnie wyjaśnić na jakiej zasadzie działa władza i fenomen Aarona :D Moje zdanie na ten temat. Zrobisz jak chcesz :D
      Może tylko ja tego nie ogarniam? Także się nie przejmuj :)

      Usuń
    3. E, myślę że tak czy inaczej gdzieś taki dialog wepchnę, ale raczej będzie to dialog między Dorothy i Jackiem i nieprędko, bo mam sporo rozdziałów napisane do przodu ;> ale na pewno wezmę to pod uwagę;)

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.