Dopiero wieczorem udało mi się dorwać tatę
samego i porozmawiać z nim w cztery oczy. Nie, żebym zamierzała mieć jakieś
tajemnice przed Czarownicą z Północy, ale mimo wszystko trochę mnie
onieśmielała i o pewnych rzeczach wolałam porozmawiać tylko z ojcem.
Znalazłam go w jego gabinecie, w którym zdawał
się spędzać większość dnia. Kiedy weszłam, siedział za biurkiem, ale
natychmiast wstał, gdy tylko mnie zobaczył. Miał na nosie okulary – pamiętałam,
że nosił je do czytania – których szkła były normalne, wyglądały jak nasze, z Ziemi, oprawki
natomiast były dziwne, wykonane z
jakiegoś tutejszego materiału. Chciałam coś powiedzieć, ale kiedy go zobaczyłam
– to jego zmarszczone czoło, łagodne oczy i ciepły uśmiech, którym obdarzył
mnie, gdy tylko zobaczył, że to ja – nogi automatycznie poniosły mnie do niego,
aż przytuliłam się do niego mocno i położyłam mu głowę na ramieniu.
– Kochanie, co się dzieje? – zapytał tata
zaskoczony, objął mnie jednak i przyciągnął do siebie, a potem pogłaskał mnie
po głowie. Nigdy nie lubiłam, gdy inni mi tak robili, ale w jego wykonaniu to
mi wyjątkowo nie przeszkadzało.
– Nic, nic, tato – wymamrotałam mu w ramię. –
Tylko chciałam cię przeprosić. Niepotrzebnie na ciebie nakrzyczałam. Chcę,
żebyś wiedział, że nie mam do ciebie żadnych pretensji. Do was, do ciebie i do
mamy. To jest po prostu… Nie mieści mi się to wszystko w głowie, świat mi
stanął do góry nogami, ale dobrze jest wiedzieć, że żyjecie i że nie
chcieliście mnie zostawić.
– Oczywiście, Dee. – Głos taty stał się szorstki
i wiedziałam już, że się przeze mnie wzruszył. Ja też kolejny raz musiałam
powstrzymywać łzy, więc czym prędzej się od niego odsunęłam. – Nigdy nie
chcieliśmy, żebyś tak pomyślała. Gdyby udało nam się wrócić, pewnie wcześniej
dowiedziałabyś się o Oz, w dodatku od nas, i nie byłabyś taka zagubiona. Źle
się stało, że pomyślałaś, że zginęliśmy, ale jeszcze gorzej, że myślałaś, że
cię zostawiliśmy. Bo dzisiaj już wiesz, że tak nie było, ale przez ostatnie
piętnaście lat tak właśnie myślałaś.
Tak było, tata miał rację. I pomimo że go
znalazłam, że wiedziałam, co się z nimi stało, nadal czułam się dokładnie tak
samo, jak czułam się przez ostatnie piętnaście lat – jak córka porzucona przez
własnych rodziców. Świadomość, że tak nie było, nie zmieniała tego, co czułam
przez ostatnie piętnaście lat.
Nie oznaczało to jednak, że mogłam mój stan
psychiczny zrzucać na ojca. To nie była jego wina – ani jego, ani mamy. Czasami
tak po prostu się w życiu układa i nic nie możemy na to poradzić. Tata też nie
mógł, chociaż był Czarnoksiężnikiem, i najwyraźniej mama też nie mogła, chociaż
była Czarownicą z Południa.
– Nieważne. To jest teraz nieważne – odparłam
stanowczo, gdy już wzięłam się w garść i byłam w stanie to powiedzieć. – Nie
myśl o tym, bo to nie twoja wina i nic nie mogłeś poradzić. Wujek i ciocia
dobrze się mną zajmowali.
– No właśnie… A co tam u nich? – Tata przysiadł
na brzeżku biurka i założył ręce na piersi, przyglądając mi się z zadowoleniem,
jakby bardzo podobało mu się to, co widział. – U Henry’ego i Ruth? Ich też
zostawiliśmy praktycznie bez słowa…
Zagryzłam wargę, bo dopiero wtedy zrozumiałam,
co musiałam mu powiedzieć. Że też to musiało spaść na mnie! Podeszłam o krok i
chwyciłam tatę za rękę, spoglądając mu poważnie w oczy. Chyba domyślił się, że
nie miał usłyszeć niczego dobrego, bo zaniepokoił się wyraźnie.
– Tato… Naprawdę strasznie mi przykro… Ale wujek
zginął kilka lat temu. Jestem teraz sama z ciocią.
Nie było chyba dobrego sposobu na powiedzenie
tego. Mogłam tylko zrobić to szybko, żeby nie trzymać go dłużej w niepewności,
i stać tam, na wszelki wypadek, gdyby mnie potrzebował. W końcu mój wujek był
jego młodszym bratem.
Przez twarz ojca przebiegł grymas, jakby coś
bardzo go zabolało; pewnie zresztą tak było, zupełnie by mnie to nie zdziwiło.
Chwycił mnie za rękę i ścisnął mocno, tak mocno, że aż mnie zabolało.
– Jak… jak to się stało? – zapytał głucho, już
na mnie nie patrząc. Westchnęłam.
– Wiesz, jaki był wujek, tato. Zawsze pierwszy,
żeby ratować innych. Z któregoś domu… kiedyś po prostu nie wyszedł.
Nie musiałam mówić więcej, tyle tacie
wystarczyło. Wujek Henry zawsze był strażakiem i tata zawsze martwił się, że
któregoś dnia źle skończy, bo chęć pomocy ludziom łączył jeszcze z niepotrzebną
brawurą. Taty nie mogło chyba zdziwić, że w końcu coś mu się stało.
– Bardzo mi przykro – powtórzyłam, tata jednak
pokręcił głową.
– Nie, to mnie jest przykro, kochanie. To ty
zostałaś sama z ciocią, kiedy twój wujek zginął. Mój Boże… Naprawdę nigdy nie
sądziłem, że to się tak skończy. Że nigdy więcej nie zobaczę własnego brata.
Gdybym tylko wiedział, gdy zdecydowałem się na tę wyprawę…
– Ale nie mogłeś wiedzieć. I nie możesz się o to
obwiniać – przerwałam mu stanowczo. – To nie była twoja wina, tato. Nawet
gdybyś został, i tak byś go nie uratował. Nie miej o to do siebie pretensji, bo
to bez sensu.
– Wyrosłaś na taką mądrą kobietę, Dorothy. –
Tata pokręcił głową, patrząc na mnie z podziwem. Naprawdę nie rozumiałam, co mu
się tak podobało – wychudzona przez ostatnie tygodnie twarz, całkowity brak
makijażu, spękane usta, zniszczone włosy, ściemniała od słońca cera, a może
ściorana sukienka, którą nadal na sobie miałam? Nie miało to jednak znaczenia,
skoro tata tak na mnie patrzył. – Strasznie żałuję, że nie było mnie przy
tobie, żeby patrzeć, jak stajesz się kimś takim. Chociaż nie spodziewałbym się
po tobie niczego mniej, biorąc pod uwagę geny twojej matki.
– Myślę, że nie doceniasz też swoich – zaśmiałam
się łagodnie. – Tato… Wiem, że to boli, ale musimy skupić się teraz na tym, na
co możemy mieć wpływ. Musimy pomóc mamie.
– Wiem. Ale najpierw chciałbym, żebyś trochę
odpoczęła. – Tata z kolejnym westchnieniem przeczesał włosy palcami. – Wiem, że
na pewno dużo kosztował cię przyjazd tutaj. Chciałbym też dowiedzieć się więcej
o twoim życiu w Kansas. Obiecałem Clarissie, że pojutrze zaczniemy pracować nad
połączeniem z twoją mamą, ale jutro jest dniem dla ciebie, Dorothy. Musisz
odpocząć, bo inaczej Oz w końcu cię zabije. Musisz też zrobić jakieś zakupy, bo
nie mogę patrzeć, jak w kółko chodzisz w tej jednej sukience.
Kompletnie nie rozumiałam, o czym on właściwie
do mnie mówił, bo przecież nie chciałam robić sobie żadnego dnia wolnego,
przeciwnie – chciałam zacząć szukać mamy już, natychmiast, zaraz – i wydawało
mi się to niedorzeczne. Może on tylko żartował?
– Nie po to tu jestem – zaprotestowałam. – Będę
odpoczywać, gdy już znajdziemy mamę. A na razie…
– Kochanie, mamy nie ma od ponad czternastu lat –
przerwał mi tata spokojnie. – Myślę, że wytrzyma jeszcze dwa dni. A przede
wszystkim nie chcę cię przemęczać. Miałaś podczas podróży tutaj choćby jeden
taki spokojny dzień?
– Tak. W Granicznym Mieście, bo po drodze
skręciłam kostkę – przyznałam z przekąsem. – Myślałam, że zwariuję.
– To dziwne, życie w Kansas powinno cię do tego
przyzwyczaić.
– Nie mieszkam teraz w Kansas, tato, tylko w
Nowym Jorku – wyjaśniłam. – Chociaż… teraz prawdopodobnie nie mieszkam już
nigdzie. Przestałam się łudzić, że kiedy wrócę, będę mieć jeszcze pracę,
przyjaciół albo mieszkanie. Pozostanie mi chyba tylko wrócić do Lawrence, bo na
pewno nie dostanę też rekomendacji z mojej firmy.
– Za to też cię przepraszam – mruknął. –
Spodziewałem się, że sprowadzenie cię tutaj może mieć takie reperkusje.
– Ale to nieważne – zapewniłam go pospiesznie. –
Naprawdę nieważne, tato. Wy jesteście w tej chwili najważniejsi, ty i mama.
Rzuciłabym sto etatów, żeby tylko dowiedzieć się, że żyjecie. Nawet jeśli w tak
dziwnym miejscu jak to. Chciałabym jednak… Już jechać po mamę…
– Już ci mówiłem, Dorothy, że nigdzie nie
pojedziesz. Ty tylko powiesz nam, gdzie jest twoja mama. My zajmiemy się
resztą. A potem, jak już ją znajdziemy, zastanowimy się, co dalej.
– Tato… – Sama nie wiedziałam, czemu to mówiłam,
chciałam jednak, żeby wszystko między nami było jasne. – Ja nie zostanę w Oz.
Chcę wrócić na Ziemię.
– Nawet jeśli my tu zostaniemy? – zapytał.
Wzruszyłam ramionami. – Kochanie, mówiłem ci, że nie mam klucza, który
pozwoliłby ci wrócić.
– Ale Czarownica z Zachodu go ma. Trzeba jej go
po prostu odebrać.
– To nie będzie takie proste. I na pewno nie
narażę ani ciebie, ani twojej matki, żeby tak od razu się na nią rzucić. – Tata
powiedział to w taki sposób, że od razu się zaniepokoiłam. Chociaż nie
wiedziałam, dlaczego, tak właśnie było. – Podobna operacja wymaga czasu,
przemyślenia i precyzji. Nie zaryzykuję więcej niczyjego życia.
Nie odpowiedziałam, bo nie bardzo wiedziałam,
co. Tata jednak musiał się domyśleć, co chodziło mi po głowie, bo chwycił mnie
za przedramię i powiedział twardo:
– Dorothy, musisz mi obiecać, że nie będziesz
działać na własną rękę. Słyszysz?
– Dobrze, obiecuję – mruknęłam, wywracając
oczami. Tata naprawdę chyba przez tę piętnastoletnią przerwę nie zauważył, że
nie miał już do czynienia z małym dzieckiem, tylko z dorosłą kobietą. A może
przeciwnie? Może właśnie zauważył i dlatego kazał mi obiecać, bo bał się, że
inaczej mnie nie upilnuje? – I przyznaję, chętnie sprawię sobie jakieś nowe
ubrania i buty. Przewędrowałam pół Oz w szpilkach i przysięgam, już chyba nigdy
więcej ich nie założę.
– Świetnie. – Tata klasnął w dłonie i nawet się
uśmiechnął, co po nowinach, jakie niedawno otrzymał, wiele mówiło o sile jego
charakteru. – Od razu muszę poprosić, żebyś sprawiła sobie też coś wieczorowego.
Planuję za kilka dni urządzić niewielką uroczystość, podczas której przedstawię
cię dworowi i mieszkańcom Emerald City jako moją córkę.
Zrobiło mi się głupio, gdy to usłyszałam, bo
przecież miałam inne plany, a to brzmiało tak dobrze. Z trudem kiwnęłam jednak
głową.
– Brzmi świetnie, o ile nie planujesz żadnych
tańców. Nie umiem tańczyć.
– Spokojnie, tańce w Oz są bardzo proste –
odparł z uśmiechem. Musiałam czym prędzej zmienić temat, bo inaczej groziło mi,
że zjedzą mnie wyrzuty sumienia, dlatego po chwili powiedziałam:
– Tato, muszę cię jeszcze o coś prosić. – Gdy
kiwnął głową, żebym kontynuowała, dodałam: – Błagam, musisz wypuścić z lochów
Jacka.
– Zależy ci na nim, co? – mruknął tata, na co
wzruszyłam ramionami. Czy to było aż tak oczywiste?
– To nie ma znaczenia, czy mi zależy, czy nie –
odparłam z pewnym rozdrażnieniem, bo był już kolejną osobą, która to zakładała.
Czyżby Christian rozpowiedział wszystkim dookoła, że rano wyciągnęli go z mojej
sypialni? – Tato, Jack to naprawdę dobry człowiek. Jasne, jest zamknięty w
sobie i woli skłamać, niż powiedzieć coś na swój temat, jest arogancki i ma o
sobie zbyt wysokie mniemanie, ale poza tym złego słowa nie mogę o nim
powiedzieć. Uratował mnie tyle razy, że do końca życia mu się za to nie
odwdzięczę, zwłaszcza że nie raz ryzykował przy tym własne życie. Jasne,
mieliśmy umowę, że ja doprowadzę go za to do Emerald City, ale mimo wszystko…
On nie musiał tego robić. Ale był wobec mnie naprawdę w porządku.
– Już dobrze, dobrze. – Tata podniósł do góry
ręce w geście kapitulacji. – Przyznaję, nie do końca ufam człowiekowi, który
uniemożliwił mi kiedyś powrót do ciebie, nawet jeśli zrobił to na polecenie
ojca, i pewnie nigdy go nie polubię dokładnie z tego powodu, ale skoro mu
ufasz, jestem skłonny dać mu kredyt zaufania. Wypuszczę go, ale moja straż
będzie go miała na oku.
– Jasne. – Kiwnęłam głową, nieco jednak
podniesiona na duchu. – Dzięki, tato. A co zrobisz z Charlesem?
– Z Charlesem? Nic. – Tata z rezygnacją wzruszył
ramionami. – Wiesz, Dorothy, bardzo chciałbym go ukarać, naprawdę. Ale to
kompletnie nie ma sensu. Charles stał przy moim boku przez te piętnaście lat,
pomagał, kiedy zabrakło twojej matki, stał się nie tylko moim najbliższym
współpracownikiem, ale także przyjacielem. Nie musiałem go nawet pytać, dlaczego
to zrobił, bo wiedziałem. Sam zaryzykował dla dobra kraju życie własnego syna i
oczekiwał, że zrobię to samo z twoim szczęściem. Charles… On pewnie nigdy nie
był i nie będzie dobrym ojcem, jest za to doskonałym patriotą. Nie mogę go za
to ukarać.
– Czyli tak po prostu mu odpuścisz? To, za co
chciałeś powiesić Jacka? – uściśliłam, na co tata z rozbawieniem pokręcił
głową.
– Nie, kochanie, to co innego. Widzisz, byłem
przekonany, że Jack zrobił to, co zrobił, żeby przekazać klucz Czarownicy z
Zachodu, co byłoby najpospolitszą zdradą stanu. Charles natomiast… Cóż, wiem,
że on chciał po prostu, żebym został w Oz i pomógł w walce z czarownicami, to
wszystko. Nigdy nie planował, że klucz wróci do Oz i wpadnie w łapy jednej z
nich. Charles w gruncie rzeczy chciał dobrze. Co nie oznacza, że nadal będzie
moim przyjacielem.
– Nie? – zdziwiłam się. Tata uśmiechnął się
ironicznie.
– Kochanie, rozumiem jego pobudki. To nie
oznacza, że potrafię mu wybaczyć, że przez niego nie widziałem cię ponad
czternaście lat.
No dobrze, miało to trochę sensu. Właściwie to
nawet całkiem sporo.
Kiedy później samotnie wracałam do mojej
sypialni, spodziewałam się zastać gdzieś w okolicy Jacka, bo jeszcze w trakcie
naszej rozmowy tata wysłał kogoś z wiadomością, że ma zostać uwolniony. Nie
spotkałam go jednak nigdzie po drodze; zatrzymałam się nawet pod drzwiami jego
sypialni, wahając się, czy nie zapukać i nie wejść do środka, ostatecznie nie
odważyłam się jednak. Pamiętałam wciąż, że ostatnim razem Jack nie był w
najlepszym humorze, gdy się z nim rozstałam. I to z mojego powodu. A nawet
jeśli dzięki mnie go wypuścili, nadal mógł mieć do mnie jakieś pretensje, na
przykład o to, że nie pozwoliłam mu umrzeć za winy ojca jak ostatniemu
frajerowi.
Nie miałam na to ochoty tego wieczora, dlatego
poszłam od razu do siebie. Tej nocy ponownie nie miałam problemów z uśnięciem.
***
Następnego ranka obudzono mnie wcześnie
śniadaniem, a potem, kiedy już umyłam się i ubrałam, również nie dano mi
spokoju. Pokojówka o imieniu Beatrice – młoda, rozszczebiotana blondynka o
uroczych lokach i dołeczkach w policzkach – oświadczyła, że została
oddelegowana osobiście przez Czarnoksiężnika, by pomóc mi się przygotować do
wyjścia, a następnie towarzyszyć mi w zakupach na mieście, jako że z pewnością
nie znam tu nie tylko żadnych sklepów, ale nawet zwyczajów. Ponieważ akurat w
tej kwestii się z nią zgadzałam, na to towarzystwo przystałam bardzo chętnie.
Dużo mniej podobał mi się pomysł łażącego za
nami po mieście strażnika, który zgodnie z ziemskimi obyczajami taty miał chyba
robić za ochroniarza. Musieli bardziej przejąć się moją nieobecnością
poprzedniego dnia, niż przypuszczałam, skoro tata postanowił sprawić mi aż taką
obstawę. Ale chociaż niespecjalnie mi się to podobało, przystałam na wszystko,
słusznie podejrzewając, że inaczej nie wyszłabym nigdzie.
W związku z tym, że zebrałam się wcześnie i w
dodatku nie sama, a w towarzystwie Beatrice, nie udało mi się sprawdzić, czy
Jack wrócił do swojej sypialni obok mojej, czy może jednak postanowił na stałe
zamieszkać w lochach. Siłą rzeczy nie sprawdziłam więc również, czy był na mnie
obrażony, czy może jednak docenił, że kolejny raz uratowałam mu życie.
Nigdy nie lubiłam zakupów – moje zazwyczaj
wyglądały tak, że wchodziłam do jednego lub dwóch sklepów i kupowałam w nich
wszystko, co mi się spodobało lub na co był mnie stać, a potem czym prędzej
uciekałam do domu. To jednak było możliwe w Nowym Jorku, gdzie wszystkie
interesujące mnie marki mogłam znaleźć pod jednym dachem, a nie w Emerald City,
gdzie żeby dobrać buty do sukienki, trzeba było przejść cztery ulice. Siłą
rzeczy więc całe zakupy zajęły nam trochę czasu, zwłaszcza że uparłam się, żeby
przy okazji załatwić też kilka moich jak najbardziej prywatnych sprawunków.
Podczas gdy Beatrice ciągnęła mnie do krawcowej, na wystawie której wisiały
gotowe sukienki, ja w sklepie obok próbowałam się dowiedzieć, czy znajdą się na
mnie jakiekolwiek spodnie. Gdy Beatrice namawiała mnie do kupna butów na
obcasie, które byłyby mniej moimi szpilkami, a bardziej trzewikami w stylu
Emerald City – tak niepodobnymi do butów, które nosiła choćby Czarownica z
Północy – ja oglądałam się za wysokimi oficerkami, które nadawałyby się do
forsownych marszów. Gdy wreszcie Beatrice przekonywała, że do tych wszystkich
sukienek przyda mi się choćby jedna torebka, ja szukałam solidnego plecaka na
dłuższą wędrówkę.
Jakim cudem udało mi się to wszystko ze sobą
pogodzić – sama nie wiedziałam. Grunt, że z zakupów wracałam zadowolona, bo
udało mi się kupić zarówno dwie sukienki na co dzień, jedną wieczorową, buty na
obcasie, trochę bielizny i torebkę, jak i dwie koszule, spodnie o dziwnym
kroju, w rodzaju naszych alladynek – wąskie na dole, o ciasnych nogawkach, a
szerokie w biodrach, wykonane z wygodnego, niezbyt grubego materiału –
oficerki, skórzaną kurtkę i skórzany plecak. Gdyby te ostatnie zakupy zobaczył
tata, zapewne zacząłby coś podejrzewać, Beatrice jednak nie miała żadnych
wątpliwości, że po prostu kupowałam to, czego spodziewałam się w przyszłości
potrzebować. Jej to wystarczyło.
Na wieczór tata zapowiedział uroczystą kolację w
niewielkim gronie, Beatrice uparła się więc, że upnie mi włosy, żebym ładnie
wyglądała; przez cały ten czas, siedząc przy toaletce w mojej sypialni,
zastanawiałam się, czy dobrze robiłam. Owszem, tata zachowywał się trochę
irracjonalnie, każąc mi siedzieć w pałacu w Emerald City i czekać, aż mężczyźni
załatwią całą sprawę – chyba trochę za bardzo wczuł się w klimat Oz – ale czy
aby na pewno najlepszym wyjściem z tej sytuacji była ucieczka? Może należało
jednak zaczekać, dać mu szansę zamiast kolejnych zmartwień? A co, jeśli tata
miał rację i szłam na pewną śmierć?
Przygryzłam wargę, przeglądając się w lustrze.
Prosta niebieska sukienka z krótkim rękawem, której jedyną ozdobą była biała
koronka, ładnie podkreślała mój kolor oczu, a długie, ciemne włosy ułożone
przez Beatrice częściowo zwijały się na czubku głowy, a częściowo spadały mi
swobodnie na policzki. Łatwo byłoby mi przyzwyczaić się do traktowania mnie jak
kobiety, którą należy bronić i rozpieszczać, o którą trzeba walczyć i się
starać. Właśnie po tym domyślałam się, że to nie była właściwa droga – bo to
wydawało się aż za proste.
Całe życie uczono mnie, że powinnam być
samodzielna. Ostatnie czternaście lat życia z kolei tata spędził w Oz, zapewne
przekonywany, że kobiety niewiele mają do powiedzenia – oczywiście pomijając
Czarownice – ale to jeszcze nie znaczyło, że powinnam go we wszystkim słuchać.
Jasne, lepiej znał Oz, jasne, lepiej ode mnie wiedział, jakie mogły w nim
czekać na mnie niebezpieczeństwa – ale chociaż był moim ojcem, w gruncie rzeczy
mnie nie znał. Nie wiedział, na co mnie stać.
A ja nie zamierzałam mu tego tłumaczyć.
Zamierzałam mu to naocznie pokazać.
Kiedy jednak w mojej nowej sukience i obcasach,
z ułożonymi ładnie włosami, wyszłam z sypialni i skierowałam się korytarzem w
stronę pomieszczenia, które tego wieczoru miało nam służyć za jadalnię, nie
mogłam nic poradzić na to, że czułam się jednak bardziej jak kobieta. W Nowym
Jorku rzadko chodziłam w takich sukienkach – prostych, sięgających za kolano, z
rozszerzanym nieco dołem zakończonym koronką – więc siłą rzeczy nie mogłam się
do tego przyzwyczaić. A tutaj, w Oz, w Emerald City… wszystko było takie inne.
Nawet ubrania.
– Dorothy?
Obróciłam się, słysząc za sobą ten znajomy głos.
Korytarzem od swojej sypialni szedł w moją stronę Jack, a wyglądał naprawdę
dobrze i równocześnie zupełnie nie jak Jack. Miał na sobie ciemny surdut i
ciemne spodnie, białą koszulę, był starannie ogolony i uczesany, a jego buty
wypolerowane i lśniące. Najwyraźniej i on szedł na tę kolację.
Poczekałam, aż do mnie dołączy, a gdy stanął
obok mnie, z szelmowskim uśmiechem wyciągnął ramię, które po chwili wahania
ujęłam. Poprowadził mnie znacznie pewniejszym krokiem, niż sama szłam wcześniej
– nic dziwnego, skoro w tym pałacu spędził pierwsze kilkanaście lat życia.
– Niemalże cię nie poznałem – powiedział, a
chociaż starał się być poważny, w jego głosie słyszałam źle ukrywane
rozbawienie. – Świetnie wyglądasz, złotko. Czyżby zakupy?
– Owszem – przytaknęłam, z trudem przełykając ślinę,
gdy mocniej zacisnął dłoń na moim nagim przedramieniu. – Ty też nieźle
wyglądasz.
– Kwestia mojej kreatywności. – Wzruszył
ramionami. – Więc, jak rozumiem, to tobie mam dziękować za wypuszczenie z
lochów?
– Jeśli nie chcesz, to nie musisz – prychnęłam.
– Nie chciałabym słyszeć od ciebie wymuszonych podziękowań.
– Oj, Dorothy. – Jack roześmiał się głęboko, w
odpowiedzi na co zadrżałam lekko. – Wygląd nieco ci się zmienił, ale charakter
ciągle ten sam.
– Charakter nie tak łatwo zmienić jak wygląd.
Powinieneś coś o tym wiedzieć – odcięłam się natychmiast. Jack pokiwał głową.
– Masz rację, słusznie sugerujesz, że i tak na
zawsze pozostanę dzikusem. Posłuchaj, Dorothy… Naprawdę doceniam, co dla mnie
zrobiłaś, zwłaszcza że nie musiałaś. Słyszałem też, że dogadałaś mojemu ojcu.
– Rozmawiałeś z nim?
– Nie nazwałbym tego rozmową – prychnął,
kierując nas ku lewemu skrzydłu. W tym celu musieliśmy przejść jeszcze tylko
jakieś sto pięćdziesiąt korytarzy, a jednymi osobami, które czasem nas mijały,
były jakieś półprzezroczyste duchy służby. – Ojciec podziękował mi za
poświęcenie dla kraju i oświadczył, że ułaskawienie jest moją nagrodą. Ludzki
pan, nie uważasz?
– Mam wrażenie, że twój tata jest… bardzo oddany
Emerald City – odpowiedziałam po namyśle. Jack roześmiał się głośno.
– Oddany, to niedopowiedzenie stulecia! Dla
mojego ojca nie było chyba nigdy niczego ważniejszego od Emerald City. Nawet ja
nigdy nie byłem.
– Nie mów tak…
– Nie przejmuj się, Dorothy, to prawda –
przerwał mi. – Sprawy Emerald City zawsze były u mojego ojca na pierwszym
planie. Nic dziwnego, że poświęcił mnie, żeby zatrzymać w mieście twojego ojca.
To on cię tutaj sprowadził?
Poświęciłam dwie minuty na to, by opowiedzieć mu
o połówce klucza, którą przed nim ukrywałam i mojej matce, której miejsce
pobytu powinnam poznać. Jack wyraził stosowne zaskoczenie i zaciekawienie,
dopytując o szczegóły i wyrażając swoje niezadowolenie z powodu mojego skrytego
charakteru.
– Nic mi wcześniej o tym nie mówiłaś – mruknął.
– Przecież bym nikomu nic nie powiedział…
– Wybacz, ale ty też nie byłeś ze mną całkiem
szczery. – Wywróciłam oczami. – Zataiłeś przede mną tyle rzeczy, że naprawdę
musisz nie mieć wstydu, żeby mieć o to pretensje do mnie. Twój ojciec? Powód
wizyty w Emerald City? Połówka klucza? Oskarżenie o zdradę stanu? Wiesz,
naprawdę mogłeś mi powiedzieć.
– Nie znałem cię, kiedy pierwszy raz się
zobaczyliśmy – zaprotestował od razu. – A potem… Potem było już coraz trudniej
ci to powiedzieć. Miałem nadzieję, że dojdę do Emerald City i znajdę sposób,
żeby na spokojnie porozmawiać z ojcem, wyjaśnić z nim całą sprawę i sprawić,
żeby wycofał zarzuty przeciwko mnie… Nigdy nie chciałem, żeby moja wina
przeszła na niego. No, ale trudno, najwyraźniej wystarczył jeden anonimowy
donos…
Przyglądałam mu się ukradkiem i milczałam, nie
zamierzając wyznać, że za donos odpowiedzialna była Annabelle. Nie chciałam
grać zagraniami poniżej pasa, poza tym to mogłoby sprowokować rozmowę na temat
jej pobudek. A tego zdecydowanie wolałam uniknąć, bo obawiałam się, że mogłabym
usłyszeć coś, co bardzo by mi się nie spodobało.
– Ale że jesteś córką Czarownicy z Południa, w
to nadal nie mogę uwierzyć! – zaśmiał się po chwili, zmieniając temat.
Wzruszyłam ramionami. – Władasz magią? Potrafisz coś wyczarować, złotko?
– No wiesz – prychnęłam. – Spędziłeś ze mną
kilka tygodni i musisz pytać? Nie, nie mam żadnej magii. Chociaż moja mama był
na tyle potężna, by rzucić na mnie zaklęcie na Ziemi. Pamiętasz, mówiłeś, że to
niemożliwe… A jej wystarczył pocałunek.
– A wiesz, że słyszałem o tym – przyznał,
marszcząc brwi. – Ale nie sądziłem, że to faktycznie możliwe, myślałem, że to
tylko bajka. Czyli co, pocałowała cię i w ten sposób rzuciła zaklęcie ochronne?
– Dokładnie. To było tuż przed tym, zanim
rodzice odeszli tutaj, do Oz – wyjaśniłam z niejaką satysfakcją. – Przyznam, że
dzięki temu poczułam ulgę. Nie czuję się już jak dziwadło, od którego odbijają
się wszystkie zaklęcia.
– Nigdy nie byłaś dziwadłem, Dorothy –
zaprotestował Jack i ten jego ciepły ton głosu wcale mi się nie podobał. Na
szczęście w następnej chwili wkroczyliśmy wreszcie do jadalni i zajęło nas coś
innego niż ta rozmowa, która powoli przestawała mi być na rękę.
Oprócz taty, Charlesa i Clarissy w jadalni
znajdowało się jeszcze kilka osób, które zostały mi przedstawione, większości imion
jednak nie zapamiętałam – wiedziałam tylko, że byli to ludzie z dworu ojca.
Również Jacka przywitano zaskakująco ciepło – najwyraźniej przed naszym
przyjściem musiała się toczyć na jego temat rozmowa, która rozwiała wszelkie
wątpliwości. Zostałam usadzona obok taty, po jego prawej stronie, po lewej od
taty zaś siedział Charles, a za nim jego syn, nie mogłam więc nie tylko
rozmawiać z Jackiem, ale nawet na niego patrzeć. Uznałam to za okoliczność
sprzyjającą.
Starałam się beztrosko rozmawiać z tatą i innymi
gośćmi, przyjmowałam też skinieniem głowy jego wyjaśnienia na temat tego, w
jaki sposób Czarownica z Północy zamierzała wydobyć ze mnie informacje
dotyczące miejsca pobytu mamy; nie był
one specjalnie niepokojące, ale i tak czułam się dość niepewnie. Być może
dlatego, że wcale nie zakładałam, że stawię się na tym wydobywaniu ze mnie
informacji.
Z każdą chwilą planowania mojego – nie ukrywajmy
to, dość nagłego – wyjazdu z Emerald City, odczuwałam coraz większej wyrzuty
sumienia, zwłaszcza gdy patrzyłam na zachwyconego moją obecnością tatę. Czułam
jednak, że nie mogłam tak zrobić, nie mogłam zostawić wszystkiego i schować się
w pałacu w mieście, bo miałam nieokreślone wrażenie, że wcale nie po to
przybyłam do Emerald City. Tata mógł sobie mówić, że moim zadaniem było tylko
wskazanie miejsca pobytu mamy; ja jednak miałam inne zdanie.
Pozostawało więc tylko zaplanować ucieczkę. A to
nie mogło być łatwe, bo podejrzewałam, że nikt nie wypuściłby mnie przez główną
bramę.
Towarzystwo w jadalni opuściłam wcześnie,
wymawiając się zmęczeniem i bólem głowy. Jack oglądał się za mną, gdy
wychodziłam, nie zwróciłam na to jednak większej uwagi, obmyślając już w głowie
szczegóły mojego planu awaryjnego. Gdyby w tamtej chwili ktoś zapytał mnie, po
co właściwie to robiłam – chyba nie potrafiłabym odpowiedzieć. Czułam jednak,
że tak właśnie powinnam postąpić. Że to było słuszne.
Po powrocie do pokoju przygotowałam wszystko do
wyjazdu: do mojego nowego plecaka spakowałam zapasowe ubrania i niewielki
prowiant, który udało mi się wynieść z jadalni; przygotowałam sobie na rano
ubrania, sukienkę nie bez żalu odwieszając do szafy w nadziei, że może kiedyś
jeszcze po nią wrócę; wreszcie zabrałam się za napisanie listu. To przysporzyło
mi najwięcej problemów.
Tato!
Przepraszam, że to
musiało tak wyglądać. Musisz mi jednak pozwolić iść za moim instynktem, który
jak do tej pory mnie nie zawiódł. Jestem już dużą dziewczynką i nie potrzebuję,
by dla ochrony zamykać mnie w pałacu, wręcz przeciwnie – zamierzam na własną
rękę znaleźć mamę. Nie szukajcie mnie, na pewno sama odezwę się we właściwym
czasie, tak jak zrobiłam to teraz. I, proszę, nie miej do mnie pretensji –
robię tylko to samo, co ty próbujesz robić, czyli chronię moją rodzinę i
równocześnie pomagam Oz. Pozwól mi udowodnić Ci, że dorosłam na tyle, by zrobić
to samej.
Dorothy
List zostawiłam na szafce nocnej, po czym
położyłam się spać, bo musiałam przecież wcześnie wstać. Jeszcze przed świtem.
Wprowadzałam właśnie w życie mój własny plan
awaryjny. Miałam tylko nadzieję, że nie okaże się jednym wielkim niewypałem.
Oz zdążyło mnie już jednak nauczyć, żeby ufać
instynktowi.
Moim zdaniem, ojciec Dee dziwnie robi nie karając w żaden sposób Charlesa. Nie mówię, że ma od razu zawisnąć, ale sądze, że parę dni w tym lochu by mu nie zaszkodziło... A on co? Przestał się z nim przyjaźnić? To trochę jak szantarz mojej młodszej siostry, gdy nie chcę czegoś zrobić, a ona mówi, że przestanie mnie lubić. Chociaż jeżeli w parze z tym ojciec Dee trochę zmniejszy swoje zaufanie do niego, by Charles musiał zapracować, by je odzyskać...
OdpowiedzUsuńW sumie też go trochę rozumiem, bo chciał zatrzymać Czarnoksiężnika w Oz, żeby został u władzy, ale czy naprawdę nie mogliby go na te kilka dni wtrącić do lochu? Skoro technicznie niewinny Jack musiał tam siedzieć, to chyba dobre wyrównanie rachunków. Mniej więcej. Ja bym tak zrobiła, ale najwyraźniej nie jestem tak wyrozumiała, jak Czarnoksiężnik. :D
Po czterech godzinach szukania sukienki na mieście rozumiem Dorothy. To naprawdę męczące... :P
Bardzo bardzo bardzo podoba mi się postawa Dorothy! Nie powiem, mogłaby skądś wytrzasnąć jeszcze jakąś broń, ale po zapowiedzi sądze, że jeszcze to nadrobi. Albo sama, albo Jack się tym zajmie, albo razem to zrobią... Chociaż czytając zapowiedź, Jack może nie być zbyt zadowolony... na początku.
Ciągle zastanawiam się, kiedy coś między tą dwójką się stanie, bo nie mam już cierpliwości. Ale w sumie lepiej, że sprawy idą trochę wolniej, bo kiedy coś w końcu się stanie, będzie to jak eksplozja kuchenki po ulatniającym się kilka godzin gazie! :P Niezbyt optymistyczna metafora, ale co tam.
Mam tylko nadzieję, że to nie moje urojenia. Dziwnie by było, chociaż wątpie, żebym je w ogóle miała. Iskrzy między nimi, że ojeju! :D
Pozdrawiam gorąco! :D
Aaronowi chodziło raczej o to, że nie uwięzi Charlesa ani go nie ukarze, bo jest mu potrzebny w Emerald City i przydaje się w rządzeniu miastem, ale prywatnie nie zamierza już mieć z nim zbyt wiele wspólnego. Wydaje mi się, że jest to sensowne, bo w końcu Aaron znał pobudki Charlesa i wiedział, że nie zrobił on niczego ze złej woli, nawet jeśli w rezultacie przeciw Czarnoksiężnikowi.
UsuńJa bym tyle nie wytrzymała xd
Dorothy ogólnie nie umie posługiwać się żadną bronią, więc niewiele by jej pewnie pomogła ;) w przeciwieństwie do Jacka, który rzeczywiście tym pomysłem zachwycony nie będzie xd a co do tego, kiedy zacznie się między nimi coś dziać... Troszkę jeszcze trzeba poczekać, ale mam nadzieje, że warto;)
A będzie iskrzyc jeszcze bardziej^^
Całuję!
Dwie literówki się wkradły (o, niedobre!):
OdpowiedzUsuń* "[...] czy może jednak docenił, ze kolejny raz uratowałam mu życie." - że
* " Również Jacka przywitano zaskakująco ciepło – najwyraźniej przed naszym przyjście musiała się toczyć na jego temat rozmowa [...]" - przyjściem
Zaraz, ale jak Dorothy zamierza odnaleźć mamę, skoro nie wie, gdzie ona jest? Myślałam, że wpierw się stawi na to spotkanie, podczas którego Czarownica z Północy pomoże im ustalić, gdzie mama Dorothy jest i dopiero wtedy wyruszy. Nie brzmi mi to zbyt mądrze, te całe poszukiwania tak totalnie na własną rękę, no ale!
I Jack! Jack jest wolny, jeeej, radujmy się! I Jack mówi ciepłym głosem, mrau. ;D Mam ogromną ochotę zrobić memowe "Now kiss", ale to jeszcze za wcześnie, najpierw Jack musi Dorothy rozgryźć (bo jako jedyny w Oz zdążył Dorothy jakoś poznać i w dodatku dorosłą Dorothy, nie Dorothy-dziecko, jak jej ojciec) i wyruszyć razem z nią na te poszukiwania. "Now kiss" przyjdzie później. ;D
Pozdrawiam cieplutko i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!
Dzięki, już poprawiłam, wiedziałam, że coś tam było, ale sprawdzałam to na telefonie i nie bardzo miałam jak poprawić, a wczoraj byłam już tak śpiąca, że zupełnie nie miałam na to siły;)
UsuńNo, Dorothy zakłada, że znajdzie zamek mamy na Południu i może tam się czegoś dowie - fakt, plan nie jest specjalnie dopracowany, ale taka już jest Dee;) w każdym razie jest przekonana, że skoro dotąd sobie poradziła, to i dalej da radę, więc nie zamierza korzystać z pomocy ojca czy Clarissy.
Muszę Cię rozczarować, bo na "now kiss" trzeba będzie jeszcze poczekać, ale mam nadzieje, że warto xd a co do wspólnych poszukiwań, to zapowiedź trochę w tym temacie zdradza ;>
Całuję!
Nie dobra kobieta! Zła, be i w ogóle, nawet bym rzekła czarownica, o! Kończyć w takim momencie, wprowadzić Jacka który był i nic nie zrobił- moje życie legło w gruzach szybciej niż mur z klocków Lego. no ale dość narzekania.
OdpowiedzUsuńMyślałam, że zraziła się do szpilek :) W końcu te w których przybyła do Oz mocno dawały jej o sobie znać. No ale cóż, to taki detal.
Wiesz że uroniłam łzę? Gdy Dorothy rozmawiała ze swoim tatą...nie mogła się powstrzymać i zaczęła chlipieć. taki odruch, no cóż, ja wrażliwy człowiek jestem, taka moja natura.
No i jesteś zła, a co! Znów musze czekać tydzień....ja wyłysieję od tego czekania. Ale pomimo tego życzę dużo, ale to bardzo dużo weny i pozdrawiam gorąco!
Ps. Ja chcę miłość, pocałunki, jednorożce, tęczę i walkę z czarownicami!!!
No wybacz, obiecuję, że w kolejnym Jacka będzie więcej i bardziej z sensem xd wiadomo, że jestem zła i niedobra, ale nie aż tak^^
UsuńDorothy jednak za bardzo lubi szpilki, żeby miała z nich ostatecznie zrezygnować ;>
To przecież tylko tydzień ;p i tak jestem najbardziej regularną blogerka jaką znam;]
Dziękuję i całuję!
P.S. A koniecznie w tej kolejności? ;p
Może być w innej, tego nie mogę ci narzucić bo to ty piszesz :)
UsuńPs.: Nie pochwaliłam szablonu- cudny jest, nawet jeśli wolę ogólnie zieleń i błękit ten fiolet do mnie zdecydowanie przemawia.
Dziękuję:) mnie też nawet się podoba ;>
UsuńNo bo najpierw będzie raczej walka z czarownicami ;p
Ona tak tylko mówi, ale w gruncie rzeczy Dorothy lubi szpilki, więc nie mogłaby z nich tak całkiem zrezygnować xd
OdpowiedzUsuńNo oczywiście, że Jack musi dołączyć ^^ a strażnikom może jednak uda się przeżyć gniew Czarnoksiężnika xd
Spokojnie, Aaron jeszcze się tu pojawi, i to nie na krótko, także zdąży jeszcze coś z tą relacją z Dorothy zrobić ;)
Całuję!
Ta rozmowa z ojcem była jak najbardziej potrzebna! Wprawdzie to spotkanie ich po latach było wzruszające, ale wiadomo, że mieli sobie wiele do wyjaśnienia, a ich sercach buszował żal z powodu tego, co stało się w przeszłości. I nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wypuszczono Jacka. Nasz dzikus zdobył się na przeprosiny! Coś takiego! Jaka miła niespodzianka. Czyżby odrobinę się zmienił? Ciekawa jestem, czy mamy szanse na ponowne spotkanie z Anabell. Przypuszczam, że tak. W końcu, po tej zdradzie wobec Jacka chyba tak łatwo to opowiadanie się jej nie pozbędzie. Oby tylko nie wyczyniła znowu jakiegoś głupstwa. Chyba bym ją pozbawiła głowy! Ot co!
OdpowiedzUsuńDorothy się pakuje w niezły Sajgon. Ja na jej miejscu dałabym się jednak sobą zaopiekować. Gdyby jeszcze miała świadomość, że wyruszy z Jackiem (swoją drogą, jestem pewna, że do niej dołączy) to byłoby mi lżej, ale tak samej? To Oz! Jak ona zamierza sobie dać radę? Szalona dziewczyna :D Ale przecież wiedziałam, że wyruszy na poszukiwania matki. Wiedziałam! :D I dobrze, bo jestem ciekawa spotkania z nią.
Czekam na kolejny rozdział! <3
Natomiast nadal nie rozumiem specyfiki postaci Aaarona. Bo Charles tyle zaryzykował, żeby Aaron nie odszedł z Oz, bo był mu potrzebny do zwalczania czarownic. Czyli jednak coś w nim jest potężne, ale na jakiej zasadzie? Jest geniuszem maszyn zabijających? Skoro nie ma własnej mocy, to jak miał się przyczynić do zwycięstwa nad czarownicami? Przepraszam za moją niekumatość, ale nic a nic już nie rozumiem. Czuję się ślepcem w tej kwestii ^^
Haha, a te osobiste sprawunki na mieście przypomniały mi, że przecież Dorothy powinna dostać okres w końcu. Ja wiem, że prawie żadna fantastyka nie podejmuje się problematyki tej kobiecej przypadłości, ale jakoś uświadomiłam tak sobie, że Dorothy wyzwoliła się od comiesięcznych dolegliwości po przybyciu do Oz. Nie, tą kwestią bym się na Twoim miejscu nie przejmowała, bo chociaż logicznie powinna go dostać, to przecież fantastyka z racji gatunku pozbywa się pewnych, realistycznych kwestii. Ale tak dla żartu o tym wspomniałam :D
"Miał na nosie okulary – pamiętałam, że nosił je do czytania – których szkła były normalne, nasze, z Ziemi, oprawki natomiast musiały mu się w międzyczasie zepsuć, bo były dziwne, wykonane z jakiegoś tutejszego materiału." - I mała uwaga. Jakim cudem Dorotka wiedziała, że te szła są z ziemi? Szla jak szła, a Oz nie zna na tyle dobrze, by stwierdzić, że nie produkuje się tutaj zwykłych szkieł. Zwłaszcza, że oprawki są inne, więc logicznie całe okulary powinny wydać jej się totalnie NIE z ziemi :D
Dobra o tyle :D Pozdrawiam Cię cieplutko :** Czekam na Czyste Sumienie!
Chyba ucieszy Cię informacja, że wyjaśniłam kwestię karteczki, późno bo późno, ale wydaje mi się, że sensownie, to może uda mi się jeszcze coś na temat ojca Dorothy też dołożyć, bo najwyraźniej zawaliłam, skoro dla mnie to jest oczywiste, a dla Was nie jest;) chodzi po prostu o to, że Czarnoksiężnik jest dla mieszkańców Oz swojego rodzaju symbolem i Charles wierzył, że to właśnie dzięki temu Aaron zjednoczy Oz przeciwko Czarownicom;)
UsuńRozmowa z ojcem rzeczywiście była potrzebna, żeby wyjaśnić pewne kwestie. A co do Annabelle - pojawi się, ale nieprędko;) Jack z trudem zniósł te przeprosiny, to mogę zapewnić xd
Dorothy po prostu ma w głowie pewien plan i nie zakłada, że coś miałoby w nim pójść nie tak;) ale oczywiście, bez Jacka ta wyprawa nie mogłaby się odbyć ;p
Ja zawsze o takich logicznych rzeczach myślę, ale jednak jakoś głupio by mi się o tym pisało xdd
A co do okularów... Gdzieś chciałam to wcześniej zawrzeć, ale chyba mi umknęło^^
Całuję! ;*
Wydaje mi się, że kwestię Aarona raz na zawsze zażegałby dialog, gdzie Dorotka pytałaby ojca o to, na jakiej zasadzie działa jego władza. Kim jest w Oz i dlaczego jest taki potężny. Wiem, że miał nie wspominać o matce, ale jestem pewna, że dasz radę zgrabnie to ominąć, a jednocześnie wyjaśnić na jakiej zasadzie działa władza i fenomen Aarona :D Moje zdanie na ten temat. Zrobisz jak chcesz :D
UsuńMoże tylko ja tego nie ogarniam? Także się nie przejmuj :)
E, myślę że tak czy inaczej gdzieś taki dialog wepchnę, ale raczej będzie to dialog między Dorothy i Jackiem i nieprędko, bo mam sporo rozdziałów napisane do przodu ;> ale na pewno wezmę to pod uwagę;)
Usuń