Cela, w której zamknięto Jacka, wcale nie była
taka zła. Było w niej sucho i ciepło, a na ziemi leżał siennik w całkiem dobrym
stanie. To właśnie na nim siedział Jack, wpatrując się tępo w ścianę. Na jego
widok poczułam coś dziwnego, co wcale mi się nie spodobało – zza tych krat jego
twarz o ostrych rysach i głęboko osadzonych, szarych oczach wydawała się
jeszcze mniej cywilizowana. W zasadzie wyglądał niemalże jak schwytany na
gorącym uczynku pirat. I pomimo wszelkich różnic, w jednej chwili zrozumiałam,
kogo tak przypominał mi Charles.
A raczej kto był do niego podobny. W końcu Jack
odziedziczył bardzo dużo z urody swojego ojca.
– I co? To wszystko? Po to przyjechałeś do
Emerald City? – zapytałam, wieszając się na kracie, gdy tylko strażnik zamknął
za mną drzwi i zostałam sam na sam z Jackiem. Ten ostatni rzucił mi ponure,
nieco protekcjonalne spojrzenie i prychnął obojętnie.
– A czego się właściwie spodziewałaś, złotko?
– Na pewno nie tego, że natychmiast dasz się
złapać i zamknąć w celi – odpowiedziałam bezlitośnie. – Co z tobą nie tak,
Jack? Po co te wszystkie kłamstwa? O co w tym wszystkim właściwie chodzi, co?
– Na pewno ci powiedzieli. – Wzruszył ramionami,
ponownie wlepił wzrok w ścianę i opadł się plecami o mur stanowiący granicę
celi i piwnicy równocześnie. – Jestem złodziejem i zdrajcą. Ukradłem połówkę
klucza i przekazałem ją Czarownicy z Zachodu.
W jego głosie słyszałam coś gorzkiego, co bardzo
mi się nie podobało. Jeśli wcześniej przemawiała przeze mnie głupia nadzieja,
wierząc, że było jakieś usprawiedliwienie jego czynów, w tamtej chwili się w
tym przekonaniu utwierdziłam. Tak nie zachowywał się człowiek, który wiedział,
że popełnił przestępstwo. Tak zachowywał się ktoś, kto miał pretensje –
wystarczyło tylko się dowiedzieć, o co i do kogo.
– Jasne, a potem się nawróciłeś i zacząłeś
zabijać czarownice – prychnęłam. – Myślisz, że w to uwierzę? Po prostu powiedz
mi prawdę, skoro twierdziłeś, że nie chcesz mnie dłużej okłamywać!
– A co, polecisz do mojego ojca z nim rozmawiać
i przekonywać go, żeby mnie nie powiesił? – prychnął Jack w odpowiedzi. – Nie
potrzebuję twojej pomocy, Dorothy. Niczego od ciebie nie chcę! Po co tu w ogóle
przyszłaś? Masz nadzieję ratować zbłąkaną duszę, którą można jeszcze
naprowadzić na właściwą drogę? To właśnie próbujesz robić? Muszę cię
rozczarować, ale nie chcę odkupienia. Niczego od ciebie nie chcę, słyszysz?
Nie dałam po sobie poznać, że te słowa mnie
zabolały. Zamiast tego wywróciłam oczami i oparłam się o kratę ramieniem.
– Do diabła, Jack, chcę tylko poznać prawdę.
Jeśli wolisz gnić tu w tej celi, proszę bardzo! Pomóż mi tylko zrozumieć, o co
tu chodzi, bo nie wierzę, że z własnej woli oddałeś klucz Czarownicy. Zmusiła
cię do tego? Po co w ogóle go zabrałeś?!
– Nic ci nie powiem, Dorothy – odparł uparcie,
już trochę zdenerwowany. Przynajmniej tyle. – Nie możesz mi pomóc.
– Naprawdę tak myślisz? A jeśli ja powiem ci
coś, czego do tej pory o mnie nie wiedziałeś? – Nareszcie na mnie spojrzał.
Zainteresowanie w jego oczach było śladowe, najwyraźniej mi nie wierzył, ale
nie zamierzałam się już tym przejmować. – Spotkałam się dzisiaj z
Czarnoksiężnikiem. Wiesz, kim on jest? Wiesz, dlaczego wpuszczono mnie tu do
ciebie, na dół? Bo Czarnoksiężnik to mój tata. Aaron Gale.
Jack wstał gwałtownie z siennika i podszedł do
kraty, spoglądając na mnie spomiędzy prętów z mieszaniną niedowierzania i
poczucia winy. Chociaż stałam po drugiej stronie, w korytarzu prowadzącym do
jego celi i jeszcze kilku innych, obecnie pustych, miałam wrażenie, że jeszcze
nigdy nie byłam tak blisko niego. Zadarłam głowę, żeby na niego spojrzeć, a
jego dłonie oplotły pręty kraty tuż nad moimi dłońmi. Gdybym wyciągnęła rękę,
mogłabym go dotknąć. Z jakiegoś jednak powodu nie zrobiłam tego.
– Naprawdę? – Widziałam w jego twarzy napięcie,
którego nie rozumiałam. Kiwnęłam głową.
– Naprawdę. Po co miałabym cię okłamywać?
– W takim razie przepraszam, Dorothy. – Jack
chyba pomyślał o tym samym, bo wyciągnął jedną dłoń między pręty krat i
delikatnie odsunął mi z czoła kosmyk ciemnych włosów. Wstrzymałam oddech, poza
włosami jednak wcale mnie nie dotknął. – To moja wina. To przeze mnie
wychowywałaś się bez ojca.
– Ale dlaczego? Dlaczego zabrałeś klucz, Jack? –
szepnęłam w obawie, że głos mi zadrży, jeśli spróbuję powiedzieć coś głośniej.
Jack niechętnie cofnął rękę i ponownie zacisnął dłoń na pręcie kraty.
– Bo tak trzeba było zrobić – odparł spomiędzy
szczelnie zaciśniętych zębów. – Naprawdę nie rozumiesz? Twoja matka zaginęła,
Dorothy, twój ojciec jej szukał, a w kraju działo się coraz gorzej. Czarownica
z Zachodu chciała zdobyć klucz i zrównać z ziemią Emerald City. A wtedy
Czarnoksiężnik oświadczył, że musi wrócić na Ziemię, do córki. Co mieliśmy
zrobić? Nie mogliśmy pozwolić mu odejść, był nam potrzebny ktoś, kto złączy
mieszkańców we wspólnej walce, będzie stanowił symbol, jakiego to miasto potrzebowało.
Czarnoksiężnik był tym symbolem, rozumiesz? Ale chciał odejść.
– Więc… więc zabrałeś klucz i uciekłeś z nim na
Ziemię? – domyśliłam się. Jack kiwnął głową.
– Spędziłem tam rok. Szukałem przez ten czas
sposobu, żeby wrócić do Oz, pomóc w walce z Czarownicą. Miałem więcej
szczęścia, niż sądziłem. Kiedy tornado w końcu przeniosło mnie do Oz, trafiłem
prosto do krainy Czarownicy z Zachodu.
– I zabrała ci klucz? – dopowiedziałam, na co
skrzywił się brzydko.
– Zdążyłem go schować, ale mnie schwytała. Zrozum,
Dorothy, miałem wtedy czternaście lat. – Jego pełne frustracji spojrzenie
powiedziało mi wszystko, co chciałam wiedzieć. – Nie mogłem długo wytrzymać.
– To ona ci to zrobiła? – Przesunęłam rękę do
góry i objęłam jego dłoń. Nie cofnął jej, ale nie zrobił też żadnego ruchu w
moją stronę. – Czarownica z Zachodu? To ona kazała cię wychłostać?
– Widzisz, Dorothy, powiedziałem jej w końcu
wszystko – powiedział gorzko. – Najpierw przyznałem się, gdzie schowałem
połówkę klucza, chociaż przysiągłem bronić go za wszelką cenę. A potem wyznałem
też, że druga połówka była w posiadaniu Czarownicy z Północy. Udało mi się
potem uwolnić, zabić jedną z podległych Czarownicy z Zachodu wiedźm, ale było
już za późno. Zaraz potem ogłoszono mnie zdrajcą narodu numer jeden. Na
szczęście udało im się na czas schować drugą połówkę artefaktu w Emerald City,
ale… Zrozum, to, co się tu teraz dzieje, dzieje się przeze mnie.
– Rany boskie, Jack! – Wprost nie mogłam w to
uwierzyć. I on jeszcze myślał, że to była jego wina? Naprawdę?! – Miałeś czternaście lat! Nie mogłeś być niczemu
winien, bo byłeś jeszcze małym chłopcem i nie powinno się obarczać cię taką
odpowiedzialnością! Zresztą… Nie wierzę w to. Nie wierzę, że sam doszedłeś do
tego, że jedynym sposobem na zatrzymanie mojego taty w Oz jest ucieczka z
kluczem na Ziemię. Kto ci to podpowiedział?
Właśnie wtedy wyszarpnął rękę, jakby nie
spodobało mu się to, o co zapytałam. W zasadzie nie musiałam już usłyszeć odpowiedzi, bo dzięki temu
wiedziałam.
– Daj spokój, Dorothy, to już nie ma znaczenia…
– To był twój ojciec. – To nie było pytanie,
tylko stwierdzenie, bo wcale nie potrzebowałam jego potwierdzenia. – Twój
ojciec zmusił cię do tego, prawda? Przekonał cię, że ucieczką spełniasz jakiś
rodzinny, a może nawet narodowy, pokręcony obowiązek, tak? Rozumiem, że
zrobiłeś, co ci kazał, na pewno był dla ciebie autorytetem. Najwyraźniej nadal
jest, skoro nie chcesz przyznać, że to wszystko jego wina! Na litość boską,
Jack, nie widzisz, jaką krzywdę on ci wyrządził? Przedłożył sprawy państwowe nad
własnego syna, wysłał cię do świata, o którym nie wiedział nic, nie wiedząc,
czy w ogóle przeżyjesz?! Jaki ojciec tak postępuje?!
– Taki, który przejmuje się dobrem wszystkich
mieszkańców, Dorothy, owszem – syknął Jack, odsuwając się nieco od kraty. Po
chwili zaczął niespokojnie krążyć po celi niczym, nomen omen, lew zamknięty w
klatce. – Nie rozumiesz? Mój ojciec pełni ważną funkcję państwową. To jasne, że
kraj jest dla niego ważniejszy od dziecka.
– W przeciwieństwie do mojego ojca, co? –
podsunęłam. Jack machnął lekceważąco ręką.
– To co innego. Twojego ojca inaczej wychowano,
Dorothy. Na Ziemi, w zupełnie innej kulturze. Ludność w Oz zawsze przede
wszystkim uczyła się walczyć o swoje.
– Więc dlaczego twój ojciec nie walczył, tylko
wysłał ciebie? – prychnęłam. – Łatwo jest poświęcać dla ojczyzny kogoś innego
niż siebie.
Jack zatrzymał się w swojej wędrówce i rzucił mi
twarde, niezadowolone spojrzenie.
– Mój ojciec był tu potrzebny, Dorothy. W
przeciwieństwie do trzynastoletniego chłopca.
– Którego można było poświęcić, wysyłając z
ważnym artefaktem na Ziemię! – krzyknęłam z niedowierzaniem. – I ty jeszcze go
bronisz?! Nie przeszkadza ci, że on zamierza cię powiesić za coś, czemu nie
zawiniłeś?! To on był winien, skoro kazał ci uciekać z kluczem na Ziemię! Cholera,
Jack, miałeś trzynaście lat! Jak można nazwać zdrajcą trzynastoletniego
chłopca?!
– Daj spokój, Dorothy. Podjąłem już decyzję.
– I dlatego tu wróciłeś? – Nie mogłam mu dać
spokoju. Nie mogłam przecież pozwolić, żeby zginął za coś takiego. Gdyby mój
ojciec podjął taką decyzję, nigdy bym mu tego nie wybaczyła. – Żeby dać się
złapać?
– Nie, wróciłem, żeby porozmawiać z ojcem.
Miałem nadzieję, że zastanowi się nad cofnięciem listu gończego za mną –
mruknął niechętnie, zakładając ramiona na piersi. Niemalże przykleiłam się do
kraty, Jack jednak nie podszedł już bliżej. – Teraz widzę, że się myliłem. On
nie jest w stanie tego odkręcić.
Z trudem puściłam pręty kraty i cofnęłam się pod
przeciwległą ścianę w obawie, że Jack złapie mnie natychmiast, gdy tylko powiem
to, co zamierzałam powiedzieć. Jeśli myślał, że dam sobie spokój, poddam się i
spokojnie będę patrzeć, jak następnego dnia powieszą go na szubienicy, to się
grubo mylił. Może on był męczennikiem. Ja nie byłam.
W jednym Jack miał rację. Rzeczywiście ludzi z
mojego świata i jego wychowywano inaczej.
– Och, oczywiście, że jest – odparłam wobec tego
lekko, z ledwie słyszalnym gniewem w głosie. – I zrobi to, już ja tego
dopilnuję.
– Dorothy!
– Nie pozwolę, żeby powieszono cię za coś
takiego, Jack. Możesz się poświęcać, ile sobie chcesz, ale dla mnie to nie jest
wyjście – prychnęłam. – Zmuszę twojego ojca, żeby powiedział prawdę, choćby
miał mnie przy tym znienawidzić. Choćbyście oboje mieli mnie znienawidzić!
– Dorothy, zabraniam ci tego robić…
– Nie możesz mi niczego zabronić – przerwałam mu
stanowczo. – I wiesz co? Coś w tych opowieściach o Dorotce z Kansas jednak było
prawdą. Lew faktycznie jest tchórzliwy.
Odwróciłam się, żeby wymaszerować z lochu, i nie
zatrzymałam się, chociaż gonił mnie podniesiony głos Jacka. W jednym miał rację
– nie potrafiłam go zrozumieć. Dobrze, był w stanie wiele zrobić dla swojego
ojca, bo pewnie była to najbliższa mu osoba w całym jego życiu, ale to? Czy
Jack naprawdę był samobójcą? Zamierzał zginąć za błędy swojego ojca, za jego
decyzje, za to, co kazał zrobić własnemu dziecku?
Trzasnęłam drzwiami wyjściowymi, nie zważając na
kolejne krzyki Jacka, składające się głównie z opisów wymyślnych tortur, jakim
zamierzał mnie poddać, jeśli cokolwiek z tej rozmowy dotrze do jego ojca. Jak
zamierzał mnie torturować, będąc nadal zamknięty w celi, nie miałam pojęcia,
jak również nie wiedziałam, czy zdecyduje się na to, gdy już z niej dzięki mnie
wyjdzie – nie obchodziło mnie to jednak. Gdy weszłam z powrotem do strażnicy,
na wejściu powitało mnie dwóch zaniepokojonych lekko strażników. Zapewne
słyszeli krzyki dobiegające z dołu, ojciec jednak poinformował ich bardzo
dokładnie, żeby nikt nie przeszkadzał mi w tej rozmowie. Zatrzymałam się
niepewnie w pół kroku, po czym ostatecznie zatrzasnęłam za sobą drzwi.
– Czy ktoś mógłby poinformować Czarnoksiężnika,
że teraz jestem gotowa z nim porozmawiać? – zapytałam w przestrzeń. Któryś ze
strażników obiecał, że zaraz wezwie odpowiednią osobę ze służby. – I prosiłabym
też, żeby poprosić o obecność Charlesa.
***
Denerwowałam się trochę przed tą rozmową, to
fakt; musiałam to w końcu rozegrać tak, żeby uratować życie Jackowi, nie
chodziło o byle co! Nadal nie mogło pomieścić mi się w głowie, że Charles byłby
w stanie poświęcić życie własnego syna po to tylko, by nie wyszło na jaw, że
brał udział w jego ucieczce. Przecież to było niedorzeczne!
W gabinecie Czarnoksiężnika zjawiłam się
pierwsza, jak i poprzednio zaprowadzona tam przez kogoś ze służby. Powoli
zaczynałam się już wprawdzie orientować w tych wszystkich korytarzach i salach,
nie dość jednak, żebym odważyła sama wypuścić się w eskapadę po prywatnych
komnatach ojca. Przez chwilę chodziłam po gabinecie niespokojnie, zastanawiając
się, co powiedzieć; a potem mój wzrok ponownie przyciągnęło zdjęcie w ramce,
które w porównaniu z całą resztą Oz stanowiło dla mnie widok niesamowicie
swojski. Uspokoiłam się nieco, patrząc w niebieskie, roześmiane oczy mamy.
Była wtedy taka szczęśliwa; a wyglądała tak,
jakby była w moim wieku, chociaż sądząc po tym, ile wtedy miałam lat, mama
musiała mieć koło trzydziestki.
I gdzie właściwie była obecnie?
Pospiesznie odsunęłam od siebie te myśli i
odłożyłam zdjęcie na stolik, słysząc trzask otwieranych i zamykanych drzwi. Do
gabinetu weszli wspólnie – Czarnoksiężnik i syn z rodu Lwa, mój ojciec i ojciec
Jacka. To naprawdę zabawne, że lądując gdzieś w krainie Manczkinów, pod chatą
czarownicy, musiałam trafić akurat na syna najbliższego współpracownika i
doradcy mojego ojca.
Chociaż z drugiej strony zabawny był sam fakt,
że mój ojciec był Czarnoksiężnikiem z Oz.
– Myślałem, że chcesz usłyszeć ode mnie
wyjaśnienia. – Tata zmarszczył brwi, podchodząc bliżej, podczas gdy Charles
zatrzymał się w drzwiach. – Ale Charles? O co tu właściwie chodzi, Dorothy?
Spojrzenia moje i Charlesa się skrzyżowały i już
wiedziałam, że on wiedział. Spodziewałam się, że jak na Tchórzliwego Lwa
przystało, ucieknie, nic takiego jednak nie nastąpiło. Zamiast tego Charles
zrobił dzielnie krok do przodu i z determinacją w tych szarych oczach, które
tak bardzo przypominały mi oczy Jacka, powiedział:
– Przypuszczam, że chodzi o mnie. Czyż nie tak,
Dorothy?
Kiwnęłam głową, przysiadając na brzegu blatu
biurka. Tata spojrzał dla odmiany na Charlesa.
– O co tutaj chodzi? Co my tu robimy?
– Tato, musisz powstrzymać egzekucję Jacka –
powiedziałam wprost, uznając, że przy tak istotnych tematach nie było co się
bawić w krygowanie się. – On nie jest niczemu winien.
– O czym ty mówisz, Dorothy? – prychnął tata z
lekceważeniem, które trochę mnie wkurzyło. Czemu on się uparł, żeby traktować
mnie jak małą dziewczynkę? Myślał, że wezwał mnie sobie po piętnastu latach, a
ja nadal będę tą dziewczynką z warkoczykami, która przytakiwała każdemu jego
słowu? Pobudka, tato, te czasy dawno minęły! – Na własne oczy widziałem, jak przechodził
przez drzwi na Ziemię. Nie zdążyłem go zatrzymać, to przez niego wychowywali
cię wujek i ciotka!
– Technicznie rzecz biorąc, owszem – odezwałam
się, kiedy w końcu tym dramatycznym okrzykiem zakończył swoją tyradę. – W
praktyce jednak… naprawdę sądzisz, że trzynastoletni chłopak byłby w stanie
współpracować z Czarownicą? Że by go chciała? Że on uznałby, że mu się to
opłaca? Zdradzić własną rodzinę, ojca?
– Do czego zmierzasz? – Tata był wyraźnie
niezadowolony z przebiegu tej rozmowy. Trudno, nie przybyłam do Emerald City,
żeby mu ułatwiać życie. – Uważasz, że tego nie zrobił?
– Skąd. Uważam, że to zrobił – zaprotestowałam
spokojnie, po czym dodałam: – Pytanie, na czyje polecenie to zrobił, bo sam na
pewno nie wymyśliłby takiego spisku, nie mówiąc już o samodzielnej decyzji
podróży na Ziemię. Pytanie też, co stało się później, gdy już znalazł się z
powrotem w Oz. Tak nawiasem mówiąc, Charles, wiedziałeś, że Czarownica z
Zachodu torturowała twojego syna, żeby dowiedzieć się, gdzie jest klucz, który
mu dałeś? Bardzo chciał nic nie powiedzieć. To widać po bliznach na jego
plecach. Ale, do diabła, miał tylko czternaście lat! Spodziewaliście się, że
bity czternastolatek nie odda jej, czego chciała?!
– Wystarczy – jęknął Charles, wyciągając w moją
stronę ręce jakby w obronnym geście. – Nie chcę tego słyszeć. Nie mogę.
– Oczywiście, że nie możesz, bo cokolwiek
zdarzyło się twojemu synowi, zawdzięcza to tobie – prychnęłam. – I tak jest
dziwnie lojalny jak na to wszystko, co mu się przytrafiło. A Jack ma jeszcze wyrzuty
sumienia, że oddał wtedy klucz. Pomimo że bito go, żeby to zrobił! Pewnie uważa
też, że cię zawiódł, chociaż to ty powinieneś pobiec do niego na dół i prosić,
żeby ci wybaczył!
– O czym ty mówisz? O czym ona mówi? – pytał raz
po raz tata, kierując to pytanie to do mnie, to do Charlesa, nie doczekał się jednak
odpowiedzi. Charles zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju zupełnie jak jego
syn, a po chwili odpowiedział nieco rozpaczliwie:
– Ja naprawdę chciałem jak najlepiej dla Oz. Dla
Emerald City. Wtedy wydawało mi się, że zamiana pojedynczego życia mojego syna
na życia tysięcy mieszkańców Oz to dobra wymiana. Dopiero potem…
Przyglądałam mu się w milczeniu i już
wiedziałam, że wygrałam. Pewnie powinnam czuć się źle z tym, że obudziłam w nim
wyrzuty sumienia, że wprost powiedziałam, co o tym wszystkim myślałam, ale
wcale tak nie było. Prawda była taka, że czułam wyłącznie ponurą satysfakcję.
To dobrze, że Charles czuł się z tym źle, że nie uważał, że w porządku było
wysłanie trzynastoletniego syna samego na Ziemię, do obcego świata z obcymi
zwyczajami i kulturą, tylko po to, by zatrzymać mojego ojca w Oz. Pomijając już
całą resztę, to w zasadzie była wina Charlesa, że wychowywałam się bez ojca.
– Łatwo było o tym nie myśleć, co? – prychnęłam,
rzucając Charlesowi oskarżycielskie spojrzenie. – Wysłać za Jackiem list gończy
i założyć, że to wszystko załatwi, że więcej nie będziesz musiał się tym
martwić. Ale on jest tutaj i jeśli nic nie zrobisz, umrze. Twój syn. Umrze przez ciebie.
– Chcę wiedzieć, o co tutaj chodzi! – zawołał
tata, najwyraźniej wyprowadzony wreszcie z równowagi. Kiedy żadne z nas mu nie
odpowiedziało, huknął pięścią w blat biurka. – Dosyć tego! To mój gabinet, mój
pałac i moje miasto, nikt nie będzie tu przede mną niczego ukrywał! Dorothy, to
ty poprosiłaś mnie tu o spotkanie, więc słucham. O co w tym wszystkim chodzi?!
– Jack rzeczywiście zabrał klucz i uciekł z nim
na Ziemię – wyjaśniłam bez namysłu, bo przecież nie chciałam tego trzymać w
tajemnicy. – Rzeczywiście wrócił po roku, wtedy jednak schwytała go Czarownica
z Zachodu i torturowała, póki nie oddał jej klucza. Ale uciekł na polecenie
swojego ojca. To Charles nie chciał, żebyś odszedł z Emerald City i wrócił do
mnie.
– To prawda? – Tata nie zadawał mi zbędnych
pytań, po prostu od razu zwrócił się do swojego doradcy. Charles z frustracją
pokręcił głową.
– Nigdy nie chciałem, żeby to wszystko się stało
– odparł, praktycznie potwierdzając tym moje słowa. – Jack miał zostać na
Ziemi, wtopić się w tamtejszą ludność i zacząć nowe życie, a nie wracać do Oz!
Zakazałem mu tego!
– I naprawdę myślałeś, że posłucha? – zapytałam
z niedowierzaniem. – Znasz swojego syna… a raczej go znałeś. Naprawdę
przypuszczałeś, że nie spróbuje wrócić do miejsca, które nazywał domem? Że nie
spróbuje znaleźć innego wyjścia?
– Miał nie wracać – powtórzył uparcie Charles. –
To jego wina, że Czarownica przechwyciła połówkę klucza.
– Nie, to twoja wina – zaprotestowałam
natychmiast, marszcząc brwi. – Jack miał czternaście lat i chciał po prostu
wrócić do domu. To twoja wina, że złożyłeś na niego taką odpowiedzialność.
– Zaraz, moment. – W końcu przerwał nam mój
ojciec, wyraźnie zdezorientowany toczącą się obok niego wymianą zdań. –
Dorothy, chcesz powiedzieć, że to Charles wymyślił, by pozbyć się klucza, żebym
nie mógł do ciebie wrócić?
– Oczywiście – potwierdziłam. – Chyba nie
myślałeś, że zrobiło to trzynastoletnie dziecko? Sam go zapytaj.
Obydwoje pytająco spojrzeliśmy na Charlesa,
który mimo że nie tracił fasonu i nadal odpowiadał hardym, nieco lekceważącym
spojrzeniem, najwyraźniej czuł już, że miał kłopoty, bo jego oczy były nieco za
bardzo rozbiegane. Prawdziwy Tchórzliwy Lew. Wyglądało jednak na to, że myślał
nad czymś usilnie, bo po chwili wyprostował się, a w jego oczach błysnęło
zdecydowanie, jakby podjął jakąś decyzję.
Tata wyglądał w tamtej chwili bardzo poważnie.
Patrząc na niego i widząc ten surowy wyraz jego twarzy, pomyślałam, że
rzeczywiście nadawałby się na osobę rządzącą miastem. Nie byłam pewna, czy od
razu nazwałabym go Czarnoksiężnikiem – w końcu doskonale wiedziałam, że tata,
jako osoba pochodząca z mojego świata, nie miał żadnych umiejętności magicznych
– ale skoro taki tytuł otrzymywali rządzący Emerald City… Nie mnie było się z
tym kłócić.
Wydawało mi się, że pamiętałam innego tatę.
Jasne, miałam dziewięć lat, gdy odszedł, byłam wtedy dzieckiem i na pewno
zwracał się do mnie inaczej niż do innych ludzi, ale pomimo wszystko miałam to
nieodparte wrażenie, że się zmienił – że stwardniał, stał się bardziej
stanowczy. Że Oz go zmieniło.
Kto wie, może zresztą tak było? W końcu trudno
byłoby mu przetrwać w Oz bez twardego charakteru.
– To prawda – przyznał w końcu Charles. Zabawne,
że okłamywał mojego tatę i wszystkich dookoła przez tyle lat, żeby teraz tak po
prostu się przyznać! – Kazałem mojemu synowi wziąć klucz i uciec z nim na
Ziemię. Powiedziałem też, żeby nigdy nie wracał do Oz.
– Ale dlaczego? – Tata najwyraźniej miał
problemy ze zrozumieniem. Charles rozłożył bezradnie ręce.
– Bo ty
chciałeś tam wrócić! Kiedy nie znalazłeś Glorii, uparłeś się, że musisz wrócić
do Dorothy. A ja, w przeciwieństwie do ciebie, wiedziałem, że nie można
poświęcić dobra całego państwa dla jednej osoby, nawet tak ci bliskiej. Emerald
City cię potrzebowało, Aaron, więc musiałeś tutaj zostać…
– Jasne. Widzę, że ty nie miałeś problemu z
poświęceniem po drodze bliskiej ci osoby – syknął tata, na co Charles wyraźnie
się oburzył.
– Wszystko, co robiłem, robiłem dla dobra Oz i
Emerald City! Jeśli chcesz, ukarz mnie za to. Ale Dorothy ma rację, nie
powinienem dłużej zasłaniać się Jackiem. Nie zasłużył na śmierć, nawet jeśli
wbrew moim poleceniom wrócił do Oz i przez to Czarownica z Zachodu przechwyciła
połówkę klucza. Był wtedy małym chłopcem…
Tata palcami chwycił nasadę nosa, najwyraźniej
mocno się nad czymś zastanawiając. Przyglądałam się temu z rosnącym
zainteresowaniem, bo kiedy obawa o życie Jacka już minęła – skoro Charles
przyznał, że kradzież klucza była jego pomysłem, Jackowi chyba nic nie groziło
– przestałam się martwić i mogłam już tylko zajmować rolę widza. Niestety, wkrótce
i to zostało mi odebrane.
– Dorothy, mogłabyś zostawić nas samych? –
zapytał mnie bowiem następnie tata. Rzuciłam mu zaskoczone spojrzenie. – Muszę
porozmawiać z Charlesem w cztery oczy, wybacz.
– A co z Jackiem? – wyrwało mi się. Tata
westchnął.
– Wstrzymam egzekucję, ale nad wypuszczeniem go
muszę się jeszcze zastanowić.
– Ale…
– Dorothy, proszę – przerwał mi stanowczo. – Nie
mam podstaw, żeby ufać temu chłopakowi. Może i zrobił to, co zrobił, na rozkaz
swojego ojca, ale jednak to zrobił. Ukradł połówkę klucza, uniemożliwił mi
powrót do ciebie, rozumiesz? Nie wiem, czy mogę mu ufać, w końcu nie znam go
jako dorosłego mężczyzny. Pamiętam go tylko jako dziecko… Nie wiem teraz, co z
tym zrobić. A ty? Ufasz mu?
Zawahałam się, kiedy już otwarłam usta, by odpowiedzieć.
Bo prawda była taka, że nie bardzo wiedziałam, co.
– Tak, tato – odparłam w końcu. – Wiem, że Jack
mnie okłamał, ale myślę, że miał po temu dobre powody. Także mimo wszystko ufam
mu. Gdyby nie on, nigdy nie dotarłabym do Emerald City.
Dopiero kiedy to powiedziałam, zrozumiałam, że
mówiłam to, co rzeczywiście czułam. Nie wiedziałam, w którym momencie się to
stało, ale gdzieś po drodze do Emerald City rzeczywiście zaczęłam ufać Jackowi,
nawet jeśli do końca również nie powiedziałam mu o sobie wszystkiego. Jak
mogłabym w końcu nie zacząć mu ufać, jeśli uratował mi życie tak niezliczoną
ilość razy, niejednokrotnie ryzykując przy tym własne? Nie oszukujmy się, nie
musiał tego robić. Zależało mu na dotarciu do Emerald City, ale przecież nie na
tyle, żeby zginąć w mojej obronie.
Tata kiwnął głową, przyjmując moje słowa. Nie
zmieniło to jednak jego decyzji.
– Tak jak mówiłem, muszę się nad tym zastanowić.
A na razie zostaw nas, proszę, samych.
Chociaż bardzo chciałam wiedzieć, jak potoczy
się dalej ta rozmowa, niechętnie pożegnałam się z nimi i wyszłam z gabinetu.
Dopiero gdy ruszyłam korytarzem w stronę swojej sypialni, poczułam, jak opada
ze mnie cała adrenalina. Nic dziwnego; w końcu od samego rana biegałam w tę i z
powrotem jak głupia, nie zdążyłam nawet nic zjeść, bo jak zawsze były bardziej
istotne sprawy na głowie. Skoro egzekucja Jacka była odwołana, mogłam już
przestać przejmować się faktem, że siedział sobie zamknięty w ciepłej, suchej
celi, bo nic mu nie groziło, i zająć się innymi sprawami.
Na przykład moimi rodzicami.
Mogłam zrozumieć, że Jack był synem Charlesa, a
tatuaż lwa ukrywał pod bandażem na ramieniu; to jakoś pasowało mi do Oz, w
którym wszystko było wywrócone na głowie i dziwaczne. Ale że mój własny ojciec
okazał się Czarnoksiężnikiem – to nadal nie mieściło mi się w głowie. Jeszcze
mniej zrozumiałe było to, co powiedział o mojej mamie – że chyba żyje. To słowo „chyba” było tutaj
zwłaszcza kluczowe.
Poza tym Charles przecież też wspomniał o mojej
mamie. Była to krótka wzmianka, ale bynajmniej mi nie umknęła. Powiedział
przecież Kiedy nie znalazłeś Glorii.
Nie było siły, musiało chodzić o mamę, w takie zbiegi okoliczności nie
wierzyłam. Jedno było pewne – mama trafiła do Oz razem z tatą. W jaki sposób i
co się z nią później stało – tego nie wiedziałam, ale byłam przekonana, że tata
będzie potrafił odpowiedzieć na te pytania, kiedy już znajdzie dla mnie czas,
miałam nadzieję, że jeszcze tego samego dnia. Tym bardziej, że najwyraźniej
sprowadził mnie do Oz w jakimś konkretnym celu.
A nawet jeśli zarzekał się, że nie chodziło o
zabijanie czarownic, miałam jak najgorsze przeczucia.
W końcu chciałam przecież wrócić do domu. Do
Nowego Jorku. Do cioci, która musiała odchodzić od zmysłów po moim zniknięciu.
Wyglądało jednak na to, że Czarnoksiężnik nie dość, że nie znał sposobu na
powrót do mojego świata – w końcu gdyby znał, sam wróciłby do mnie dawno temu –
to jeszcze wcale nie chciał, żebym ja sama odchodziła z Oz. Przynajmniej nie,
póki nie zrobię tego, po co mnie tu sprowadził. Sytuacja nie przedstawiała się
różowo, a ja zdecydowanie nie spodziewałam się, że tak się skomplikuje, kiedy
wraz z Jackiem i Annabelle wkraczałam do Emerald City.
Wtedy miałam nadzieję, że to będzie koniec mojej
wędrówki. Teraz z każdą chwilą byłam coraz bardziej przekonana, że to raczej
jej początek.
Idąc bezmyślnie korytarzami, trafiłam w końcu do
tej sali z malowidłami na suficie, w której pierwszy raz spotkałam Charlesa.
Zatrzymałam się tam, raz jeszcze zadzierając głowę do góry i spoglądając nad
siebie, bo poprzednio nie zdążyłam przecież przyjrzeć się dokładnie postaciom
na malowidle, zanim nie przyszedł ojciec Jacka. Czarownica ze Wschodu
rzeczywiście wyglądała bardzo podobnie do tego, co zapamiętałam choćby z
potyczki w grocie na pustyni. Czarownica z Północy z kolei była nieco starsza,
miała na sobie biały płaszcz, jasne, bardzo jasne włosy wystawały jej spod
kaptura, a po ustach błąkał się uśmiech Mona Lisy, kobiety przekonanej, że wie
więcej od innych. Zupełnie nie przypominała tej postaci, która pojawiła się przede
mną z kluczem w Corner Bistro. Czarownica z Zachodu wyglądała na kobietę około
trzydziestki, z burzą rudych, kręconych włosów, była szczupła i wysoka, a twarz
miała wykrzywioną w złośliwym uśmiechu. Czarownica z Południa natomiast…
Myślałam, że już nic mnie nie zdziwi. Kiedy już
dowiedziałam się, że Charles był ojcem Jacka, a Czarnoksiężnik okazał się moim
ojcem, sądziłam, że wyczerpałam temat niespodzianek związanych z Oz i Emerald
City. Patrząc na malowidło na suficie, przekonałam się jednak, jak bardzo się
myliłam. Najwyraźniej Oz miało jeszcze kilka sztuczek w zanadrzu, żeby mnie
zdumieć.
Czarownica z Południa miała długie, proste,
ciemne włosy, pociągłą twarz o jasnej cerze, również była wysoka i szczupła, a
otwarte ręce trzymała przed sobą w takim geście, jakby chciała wszystkich
objąć. Uśmiech miała ciepły i kojący, i wyglądała na bardzo pewną siebie mimo
faktu, że mogła mieć może ze dwadzieścia pięć lat. A przynajmniej na tyle
wyglądała.
W Oz widziałam ją już trzykrotnie. Dwa razy w
moim śnie i raz na zdjęciu, stojącym na biurku Czarnoksiężnika. Wyjaśnienia
były dwa. Albo malarza, który stworzył to dzieło na suficie, tak zafascynowała
kobieta o ciemnoniebieskich oczach, do których moje były tak bardzo podobne, że
postanowił umieścić jej twarz jako Czarownicy z Południa, albo to właśnie w ten
sposób ojciec dostał się do Oz i został Czarnoksiężnikiem.
W końcu na tym malowidle Czarownica z Południa
miała twarz Glorii Gale, mojej matki.
Hi, hi, pierwsza <3 Rozdziały powolutku nadrabiam, niedługo całość ogółem skomentuję ;)
OdpowiedzUsuńGratulacje, chociaż, jak widać, u mnie nikt się o miejsca nie zabija xd ale nie chcę umniejszać Twoich zasług;) będzie mi bardzo miło;)
Usuń"Coś w tych opowieściach o Dorotce z Kansas jednak było prawdą. Lew faktycznie jest tchórzliwy." - uwielbiam! Nie mogę tego wyjasnić, ale ten tekst jest po prostu zajebisty i nawet nie wiem z jakiego powodu tak mi się podoba... :)
OdpowiedzUsuńA reszta rozdziału... Ciekawie... Dee pokazuje pazurki, demaskuje 'przestępce' i... chyba ratuje Jacka. mam nadzieję, że Czarnoksiężnik go nie uwolni i Dee będzie musiała zrobić to sama wbrew jego woli i będą musieli uciekać... Niby powinnam chcieć dobrze, ale już sobie wyobrażam jak Christian, czy Chrisopher musi ich szukać ze swoimi żołnierzami i nagle skądś wyskakuje Annabelle i we trójkę znów przemierzają Oz (w poszukiwaniu klucza, tak na przykład) i rudzielec ich wkurza, a Jack i Dee mają swoje romantyczne uniesienia i w ogóle... Byłoby fajnie! :D
Chociaż jestem pewna, że jakoś tak zrobią, że będą musieli iść po ten głupi klucz, czy tam połówkę...
No i ta mama... Tego tematu nie potrafię tak do końca ogarnąć... :)
Pozdrawiam! :D
Haha, no też nie wiem, dlaczego, ale cieszę się bardzo, że Ci się podoba:)
UsuńTo niestety muszę Cię zawieść - Annabelle póki co schodzi na dalszy plan;) co nie znaczy, że sobie nie znajdą innych towarzyszy podróży, spokojnie. Jack wprawdzie wyjdzie z celi i nie trzeba go będzie ratować, ale... A zresztą, co będę spoilerować ;P wprawdzie zarówno Christian, jak i Annabelle będą jeszcze mieli swoje pięć minut, ale na to trzeba trochę poczekać.
Co nie znaczy, że nie będzie romantycznych uniesień ;P
To tak jak Dee xd
Całuję!
Ten rozdział jak dla mnie był dużo bardziej zaskakujący niż poprzedni. Rozwiązanie bardzo wiarygodne, nienaciągane, a tego się obawiałam.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem tylko, po co Jack tam się pchał, list gończy przecież nie mógł przeszkadzać mu aż tak bardzo, skoro bez problemu nocował w karczmach, poruszał się po krainie Oz, a jak zauważyliśmy na przykładzie jego i Anabelle, on wcale nie chce siedzieć w jednym miejscu. Czy ryzykowałby aż tyle, dla... no w zasadzie nie wiadomo czego.
Teraz jeszcze bardziej nie rozumiem jego obecności w sypialni Dorothy sprzed dwóch rozdziałów, jego zachowanie uległo diametralnej zmianie i coś każe mi sądzić, że to wszystko to jakiś plan Jacka. Może z góry wiedział, że ona pomoże oczyścić jego imię.
Jestem ciekawa, co Jack robił przez rok na Ziemi i jak tam sobie radził, domyślam się, że to musiał być dla niego ogromny wstrząs, no i co skłoniło go tak naprawdę do nieposłuszeństwa i powrotu.
Jedyne co nie podoba mi się to matka Dorothy jako czarownica, nawet jeśli miałaby to być jakaś miła i fajna wiedziemka, to chyba za dużo informacji na raz. Ojciec czarnoksiężnik, Jack niemal książątko i na dokładkę zaginiona matka czarodziejka. Może z czasem będzie to łatwiej przetrawić, ale jak na tę chwilę, mam wrażenie, że opowiadanie uległo takiej zmianie, że nie przypomina już tego sprzed wejścia do Emerald City.
Tak szybko dodany rozdział tylko zaostrza apetyt na kolejną dawkę, Swoją drogą czy kolejne odcinki nie są coraz to krótsze? Czekam ze zniecierpliwieniem.
Pozdrawiam
Nie, wszystkie mają jednakową długość, ewentualnie mogą się różnić raptem o parę linijek;)
UsuńBardzo się staram, żeby wszystko było wiarygodne, bo z początku nie zamierzałam tutaj jakoś bardzo utrudniać fabuły, a potem uznałam, że skoro wszystko mogłabym logicznie wytłumaczyć, to w sumie czemu nie xd co do Jacka - jasne, że list gończy specjalnie mu nie przeszkadzał, ale jednak pewne sprawy miał niedokończone, zwłaszcza z własnym ojcem. Myślę, że na jego miejscu postąpiłabym tak samo i spróbowała to z kimś tak mi bliskim wyjaśnić, a nie pozostawać banitą we własnym rodzinnym mieście. Nie wiem, czy co do tej obecności w sypialni, to jest co rozumieć xd w końcu w którymś momencie w SEC musi się też pojawić wątek romansowy;)
Jack od początku zamierzał wrócić, nigdy nie planował zostać na Ziemi. Ale udało mu się dopiero po roku, a jak... o tym też jeszcze będzie szerzej;]
Mama Dorothy jako Czarownica była mi tutaj niezbędnie potrzebna xd nawet sama myślałam, czy to nie za dużo, ale ona wyjaśnia bardzo wiele w reszcie kwestii i wprowadza kolejne wątki, dotyczące samej Dorothy, które będą później poruszane. Ten tekst musi się zmieniać, nie może stać w miejscu, jest na to zbyt dynamiczny, w końcu z gruntu rzeczy ma być przygodowy;) ale spokojnie, myślę, że jeszcze zacznie znowu tamten przypominać, tylko bez takiej ilości tajemnic.
A co do rewelacji - to jeszcze nie koniec! xd
Całuję!
Jestem! Nareszcie! Początkowo nie byłam pewna, czy motyw z Oz mi się spodoba, ale ponieważ kocham "Czyste sumienie", miałam świadomość, że świetnie piszesz, dlatego się skusiłam. I nie zawiodłam się. Dorotka trzymała mnie w napięciu z każdym rozdziałem; od momentu ataku stracha na wróble, po zabicie czarownicy w grocie, po dotarciu do Emerald City, gdzie okazało się, że czarnoksiężnik to jej ojciec, czego się zupełnie nie spodziewałam. Wszystkiego tutaj nie dam rady skomentować, ale powiem tylko tyle, że nigdy nie polubiłam Anabelle, bo wydaje mi się zbyt nachalna Jackowi, a wiadomo, że Jack i Doroty... sama rozumiesz ;) I jakoś nie ufam też zjawie jej matki, która ostrzegała ją przed Jackiem. Nie wiem czemu, jakoś tak. A teraz, gdy do tego jest czarownicą... tym bardziej jestem ciekawa, czym nas zaskoczysz.
OdpowiedzUsuńWierzę, że Jack zostanie uwolniony. W końcu to faktycznie w dużej mierze wina Charlesa, chociaż jeżeli weźmiemy styl życia w Oz, dość zbliżony do naszych czasów przed I wojną światową, chłopcy w wieku czternastu lat byli wtedy traktowani doroślej i chociaż ja w pełni rozumiem, że dziecko by nigdy nie wytrzymało tortur, gdzieś podświadomie zdaje sobie sprawę, że mentalność społeczna może na to inaczej patrzeć. Cieszę się jednak, że Doroty miała odwagę zmierzyć się z tą sprawą i wylać na Charlesa kubeł zimnej wody. Państwo państwem, ale postąpił niegodziwie, a teraz był gotów nie kiwnąć palcem, żeby uratować syna. Tchórz!
Nie podobało mi się trochę zachowanie Czarnoksiężnika w rozmowie/kłótni między Charlesem a Doroty. Ta jego długa niemoc w zrozumieniu tematu trochę nie pasuje mi do potężnego władcy potężnego królestwa. Owszem, nie wszyscy u władzy muszą być zimnokrwiści, ale myślę, że powinni błyskawicznie orientować się o co chodzi, a przecież Charles i Doroty nie rozmawiali po chińsku. To jego upewnienie się i pytanie, o co chodzi, bo on nic nie rozumie, było takie trochę... ciapciowate :D Mogę się mylić, ale tak to po prostu odebrałam. Trochę stracił u mnie na wizerunku. Mam nadzieje, że matka będzie mieć więcej ognistego charakteru :)
Jestem też ciekawa, jak on i Doroty zyskali moc. Na początku myślałam, że oni są rodem z Oz tylko jakoś trafili na ziemie, ale widać jest odwrotnie, więc czekam na wyjaśnienia :)
I te szpilki... ja wciąż nie rozumiem jakim cudem one to wszystko przetrwały, a sama Doroty nie nabawiła sie tysiąca i jeden odcisków. Ja bym chyba skonała, a nigdzie nie wyczytałam, żeby w pewnym momencie zmieniła obuwie. Myślę, że to trochę tak z logiką się kłóci, bo chociażby kobieta BARDZO ze szpilami była obyta, taką długą podróż na piechotę na obcasach to jednak nie mogła sobie tak swobodnie przejść :)
Dobra, czepialstwo zostawiam już, bo przecież ja się w Dorotce nieziemsko zakochałam <3 Wiesz, co powinnaś zrobić? Wydrukować rozdziały i zanieść je do jakiegoś wydawnictwa. Takiego pomysłu i przede wszystkim... takiego talentu grzech jest zmarnować!
Buziaki :*
Łorany, ale komentarz xd
UsuńSzczerze mówiąc, miałam nadzieję, że Ci się spodoba bo osobiście bardzo moją Dorotkę lubię, co w przypadku moich tekstów jest właściwie dziwne ;> liczyłam też, że uda mi się chociaż czasem Was zaskoczyć i cieszę się, jeśli tak było;) Annabelle z założenia nie miała być pozytywnym bohaterem, więc słusznie, że jej nie lubisz;) co do zjawy matki natomiast... Ja bym tak w ciemno nie wierzyła Jackowi, jeszcze różne rzeczy mogą się tu okazać ;p
Jack miał trzynaście lat, gdy wysłano go na Ziemię i szczerze wierzę, że nie był wtedy traktowany jak młody dorosły, i na pewno nie myśli też tak Aaron, który przecież pochodzi z Ziemi;) Musiał być tchórzem, w końcu to Tchórzliwy Lew. A Jack? Dorothy czuła potrzebę ratowania Jacka, pewnie dlatego, że coś do niego czuje, ale kogoś obcego pewnie też by ratowała, tylko z mniejszym entuzjazmem;)
Hmm, tak? Chodziło mi raczej o to, że Dorothy w tej rozmowie nie powiedziała niczego wprost, a Aaron po prostu chciał się upewnić, że rzeczywiście mówiła o tym, o czym myślał, ale może faktycznie tak to wyszło. Pochylę się jeszcze nad tym;) inna sprawa, że Aaron nie jest typowym, zimnokrwistym władcą, nawet jeśli wprawia się kilkanaście lat, i tak ciągle pochodzi z Ziemi;)
To mama Dorothy jest z Oz, reszta tej rodzinki jak najbardziej pochodzi z Ziemi;) a większość powinna wyjaśnić się w rozdziale 21;)
Hmm, wydawało mi się, że pisałam tam gdzieś po drodze, że Dorothy część trasy przeszła na bosaka, ale nie będę się upierać, może mi to umknęło. Na pewno przejrzę ten tekst i jakoś to poprawię;)
Dziękuję i bardzo mi miło, naprawdę;) może tak nawet zrobię, jak już ją skończę, chociaż nie jest to typowa polska powieść;) ale w końcu typowe nie zawsze znaczy dobre ;>
Całuję!