12 lipca 2014

18. Dorothy i Czarnoksiężnik

– Muszę z nim porozmawiać! – wykrzyknęłam histerycznie, jeszcze raz próbując się wyrwać Christianowi. Kiedy mnie nie puścił, zareagowałam odruchowo: kopnęłam go w czułe miejsce, a potem doprawiłam z łokcia prosto w nos. Nie spodziewał się takiego ataku, bo nawet się nie zasłonił; zgiął się tylko w pół, a ja wyszarpnęłam rękę i uciekłam z sypialni, i pobiegłam za strażnikami nie przejmując się, że byłam ubrana tylko w koszulę nocną. – Jack!
Któryś ze strażników próbował mnie zatrzymać, wykręciłam mu więc rękę do tyłu i kopnęłam w nogę nie całkiem w stylu judo, niestety później nogi zaplątały mi się w koszulę nocną i straciłam kilka cennych sekund. A później z sypialni wybiegł Christian, trzymając się za krwawiący nos, i krzyknął do strażników:
– Stać! Puśćcie ją. – Kolejny strażnik niechętnie mnie wyswobodził, a widząc, że dowódca straży pokazuje, żebym się nie krępowała, podeszłam do Jacka i spojrzałam na niego z napięciem.
Jego twarz jak zwykle nie wyrażała nic. Chociaż tym razem było to chyba nawet bardziej „nic” niż zwykle. Musiałam przyznać, że trochę się tego przestraszyłam.
– Jack, powiedz coś – poprosiłam łamiącym się głosem. – Proszę. Przecież ty nic nie zrobiłeś, prawda? Nie mogłeś zrobić nic z tego, o co cię oskarżają…!
Jack wreszcie na mnie spojrzał, a jego szare spojrzenie było smutne i poważne. Widząc to, poczułam autentyczne mdłości, bo wiedziałam, jaka będzie odpowiedź, jeszcze zanim ona nastąpiła.
– Chciałbym ci to powiedzieć, Dorothy, ale skłamałbym, gdybym to zrobił – odpowiedział spokojnie, wręcz łagodnie. – A wolałbym już więcej cię nie okłamywać.
Christian chwycił mnie delikatnie za ramię i byłam pewna, że tym razem przygotował się na ewentualny atak z mojej strony. Żaden atak jednak nie nastąpił i udało mu się mnie odsunąć na bok niczym lalkę, żeby strażnicy z Jackiem mogli przejść. Nie próbowałam ich więcej w żaden sposób zatrzymywać, nie próbowałam już o nic wypytywać Jacka, bo ta jedna odpowiedź wystarczyła mi aż nadto.
Jack nie tylko przyznał się do tego, o co go oskarżano. Przyznał się też, że okłamywał mnie w trakcie drogi do Emerald City. Nie powiedział oczywiście, co dokładnie miał na myśli, ale jakie to właściwie miało znaczenie? Przecież od początku wiedziałam, że nie powinnam mu była ufać, miałam wątpliwości do tego stopnia, że nie powiedziałam mu nawet o połówce klucza!
Nie ufałam mu, to jasne. Nie mogłam jednak tego tak zostawić. Zanim tak całkiem go potępię, powinnam przecież dowiedzieć się chociaż, o co w tym wszystkim chodzi, o co dokładnie go oskarżyli i co takiego zrobił. Mogłam mieć do niego pretensje o kłamstwa i o zatajenie przede mną prawdy na temat swojej przeszłości i powodów przybycia do Emerald City, ale przecież nie było to nic, czego bym się po nim nie spodziewała. A czy po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, Jack nie zasłużył na odrobinę choćby kredytu zaufania?
Patrzyłam jeszcze przez moment za strażnikami, póki nie zniknęli za rogiem, a potem odwróciłam się do Christiana. W jego oczach nadal widziałam to idiotyczne współczucie, którego nienawidziłam. Wyszarpnęłam rękę z jego uścisku i założyłam ramiona na piersi, dopiero wtedy uświadamiając sobie, jak idiotycznie musiałam wyglądać w tej koszuli nocnej.
– Anonimowy donos, tak? – podjęłam; nie potrafiłam pozbyć się z głosu oskarżenia. – I co dokładnie powiedział ten anonimowy donos?
– Dorothy… Naprawdę nie powinienem o tym z tobą rozmawiać. – Christian potrząsnął głową i położył mi dłoń na plecach, żeby skierować mnie z powrotem do sypialni. – Prawdę mówiąc, powinniśmy aresztować też ciebie za pomoc w przedostaniu się do miasta komuś tak niebezpiecznemu jak Jack, Czarnoksiężnik jednak nalegał, żeby zostawić cię w spokoju. Ale musisz wiedzieć, że nie zarobiłaś tym sobie plusa u mieszkańców Emerald City.
– Ale dlaczego? – Zagrodziłam mu drogę, kiedy chciał odejść, i spojrzałam mu nieustępliwie w oczy. Christian westchnął męczeńsko. – Najwyraźniej wszyscy dookoła wiedzą, o co chodzi, więc dlaczego ja nie mogę wiedzieć?
– Jesteście blisko, co? – prychnął, na co wywróciłam oczami. – Och, proszę cię, Dorothy. Znaleźliśmy go w twoim pokoju, o tak wczesnej godzinie! To jasne jak słońce, że byliście razem. Nie zauważyłaś nigdy jego ramienia?
Ramienia?
Ramienia?! Cholera jasna.
– Muszę się ubrać – bąknęłam, wymijając go w drodze do mojej sypialni. – I porozmawiać z Charlesem.
Pospiesznie doprowadziłam się do porządku, ubrałam, umyłam nawet twarz i wyszczotkowałam włosy, bo w połowie bezsensownego miotania się po pokoju stwierdziłam, że przecież miałam trochę czasu. Nie musiałam nic robić już w tej chwili. Ostatecznie Jack siedział w celi, nie groziła mu tam żadna nagła śmierć.
Chyba.
Wychodziłam właśnie z pokoju, gdy do drzwi zapukał jakiś strażnik. Nie widziałam go wcześniej, najwyraźniej działał jako goniec, bo przekazał mi tylko, że Czarnoksiężnik spotka się ze mną w swoim gabinecie i że zostanę przez niego tam zaprowadzona.
– Świetnie – mruknęłam, natychmiast zmieniając plany. – To nawet lepiej. Nie muszę rozmawiać z Charlesem, jeśli mam pod ręką Czarnoksiężnika.
Posłusznie poszłam więc za strażnikiem w głąb pałacu, a moje szpilki stukały na wszystkich posadzkach po drodze, które nie były przykryte zielonymi dywanami. Wszystko to, co wydarzyło się od chwili, kiedy się obudziłam, nadal nie mogło mi wyjść z głowy. Miałam wrażenie, że rozmowa Jacka z Annabelle przyniosła dokładnie odwrotne od zamierzonych przez nią skutków, skoro następnego ranka tak do mnie mówił, i w zasadzie nie wiadomo, co jeszcze by powiedział, gdyby strażnicy mu nie przerwali. Trochę się tego bałam, ale jeszcze bardziej bałam się faktu, że tak bardzo zależało mi na facecie, który nie tylko mnie okłamał i któremu nie powinnam nawet ufać, ale który w dodatku miał następnego dnia skończyć na stryczku.
Gabinet Czarnoksiężnika był jednym z pomieszczeń urządzonych mniej ascetycznie niż inne. W porównaniu do reszty był wręcz zagracony. Znajdowało się w nim kilka regałów z książkami, biurko, na nim jakieś papiery, kilka krzeseł i stolik do kawy. Strażnik zaprosił mnie do środka i oświadczył, że Czarnoksiężnik za chwilę przyjdzie, usiadłam więc na jednym z krzeseł, rozglądając się ciekawie dookoła.
Wszystko tu było takie… normalne. Jak w moim świecie. Jak w gabinecie kogoś z mojego świata. Musiałam przyznać, że to przypadło mi do gustu.
Dopiero po chwili zauważyłam pewien istotny szczegół, który początkowo przegapiłam chyba tylko dlatego, że tak pasował mi do wyposażenia typowego gabinetu z mojego świata. Na biurku stała, odwrócona tyłem do mnie, ramka na fotografię.
Była to prosta, drewniana ramka z dodatkową drewnianą nóżką i wyglądała tak, jakby wykonano ją w tym świecie, ale na podstawie pomysłu zaczerpniętego z mojego świata. Wahałam się jeszcze z sekundę albo dwie, bo chociaż świerzbiły mnie dłonie, żeby odwrócić ramkę i spojrzeć, co znajdowało się w środku, miałam też wrażenie, że w ten sposób naruszałam czyjąś prywatność. Potem jednak uznałam, że przecież ramka i tak stała na widoku, więc sięgnęłam po nią i odwróciłam ją do siebie przodem.
I zmartwiałam.
Nie pamiętałam tego zdjęcia, ale doskonale znałam osoby, które się na nim znajdowały. Pamiętałam tego wysokiego, barczystego mężczyznę, który uśmiechał się z taką pewnością siebie i nonszalancją, pamiętałam też tę długowłosą kobietę, która obejmowała go tak serdecznie i z taką miłością widoczną w niebieskich oczach.
A co najważniejsze, poznałam też małą dziewczynkę w niebieskiej sukience, z dwoma ciemnymi warkoczami na obu jej ramionach, stojącą między rodzicami i mocno trzymającą mamę za rękę. Poznałam też stary, ale dobrze utrzymany, drewniany dom z szeroką werandą, który znajdował się w tle.
Mój rodzinny dom. Moi rodzice. A przede wszystkim ja – jako ośmio– czy dziewięcioletnia dziewczynka. To było zdjęcie mojej rodziny i mnie, wykonane zapewne niedługo przed tym, jak zginęli.
Odłożyłam ramkę, czując, jak zaczynają mi drżeć ręce. Nigdy przecież nie odnaleziono ich ciał. Ich samochód znaleziono w wodzie, ekipa poszukiwawcza założyła więc, że porwał ich nurt rzeki i zaniósł daleko, zanim ktokolwiek się tym zainteresował. Nie było wtedy tornada, nie pomyślałam więc nigdy, że mogło się z nimi stać coś innego niż to, co napisano w oficjalnym raporcie.
Ale była wtedy burza. I wichura. Zapewne podobna do tej, która rozpętała się, gdy tego feralnego dnia wracałam do domu po pracy i trafiłam do Oz.
Właśnie wtedy, właśnie w momencie, gdy miałam największy mętlik w głowie i przestałam już wiedzieć, w co wierzę, trzasnęły drzwi za moimi plecami i ktoś wszedł do środka. Poderwałam się z krzesła i odwróciłam gwałtownie, szeroko rozszerzonymi oczami wpatrując się w mężczyznę, który właśnie wszedł do środka.
To.
Nie.
Było.
Możliwe.
Otworzyłam usta, nie wiedząc, co powiedzieć, i przez moment obydwoje wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu, z napięciem, ja i ten wysoki, barczysty, ciemnowłosy mężczyzna o szaroniebieskich oczach, wystających kościach policzkowych i wąskich ustach, które tak ładnie się uśmiechały. Miał teraz dużo więcej zmarszczek, niż to zapamiętałam, bruzdy biegły od jego nosa do kącików ust, jak również w poprzek przez czoło, a cienie pod oczami były nieco większe, jakby postarzyły go troski, to ciągle był jednak ten sam mężczyzna. Chociaż to było niemożliwe.
– Tata? – zapytałam z trudem, kiedy to słowo wreszcie przeszło mi przez gardło.
To jedno słowo sprawiło też, że i on wreszcie jakby się obudził. W jego oczach pojawiły się łzy i już po chwili zamknął mnie w mocnym uścisku swoich ramion, a ręce o długich palcach artysty głaskały mnie po głowie. Stałam w bezruchu, nieco sztywna, wdychając zapach jego skóry, a potem powoli podniosłam ręce i położyłam mu na plecach.
– O mój Boże – usłyszałam jego szept tuż przy uchu. – O mój Boże… Dee, kochanie… jesteś tutaj… Ależ ty urosłaś, i jesteś taka śliczna! Moja mała córeczka…
Coś zapiekło mnie w gardle i pomyślałam, że jeśli nie wezmę się w garść, to zaraz rozryczę się tu na dobre. Z trudem przełknęłam więc ślinę i zamrugałam oczami, w których już zaczynały pojawiać się łzy. Tata… O mój Boże, to było tak nierealne…
A jednak był tutaj, obejmował mnie i mówił do mnie! Żył!
– Jak mogłeś?! – krzyknęłam histerycznie, wyrywając się z jego objęć. Zdzieliłam go pięścią w klatkę piersiową, a kiedy chwycił mnie za ramiona, ponowiłam atak, wkładając w niego całą swoją frustrację. – Jak mogłeś mi to zrobić?! Jak mogłeś mnie zostawić, samą, na tyle lat, tak po prostu tu sobie mieszkać?! Jak…
Nie wytrzymałam i jednak się rozpłakałam. Najpierw poczułam na policzku jedną łzę, potem drugą i kolejną, i wtedy było już za późno, żeby je zatrzymać, więc tylko ze złością otarłam je wierzchem dłoni, doskonale wiedząc, że to i tak nic nie zmieni. Tata przytulił mnie znowu, a ja nie stawiałam oporu, pozwoliłam się głaskać po włosach, bo tak robił, gdy miałam osiem lat, a on starał się mnie uspokoić.
– Cicho, spokojnie – wymruczał mi znowu do ucha. – Jestem tu. Przepraszam. Nigdy nie chciałem cię zostawić, Dee… Przepraszam…
Po głowie kołatało mi się, że musiało być jakieś racjonalne wyjaśnienie. Musiało być coś, co przez tyle lat powstrzymywało tatę od powrotu do domu, od odebrania mnie spod opieki ciotki i wujka, bo przecież on nie mógł mnie tak po prostu zostawić. Nawet jeśli byłam do tamtej pory przekonana, że tak właśnie się stało, bo obudziłam się tamtej nocy, gdy wychodzili, gdy widziałam ich po raz ostatni. Widziałam to po jego twarzy, gdy mnie zobaczył, kiedy tylko wszedł do gabinetu. Widziałam, że tęsknił za mną tak samo jak ja albo nawet bardziej – bo przecież mnie wmówiono, że moi rodzice nie żyli, a on wiedział, że cały czas gdzieś tam czekałam. Piętnaście lat.
Gdy w końcu się uspokoiłam, tata puścił mnie znowu i odsunął na odległość ramion, żeby mi się przyjrzeć. Musiałam wyglądać w tamtej chwili ślicznie, z zapuchniętymi od płaczu oczami i zaczerwienionymi policzkami, ale niewiele mnie to obchodziło. Obchodziło mnie tylko to, że w oczach ojca widziałam dumę i podziw. Naprawdę!
– Usiądź, musimy porozmawiać – powiedział szorstkim głosem, kiedy już był w stanie. Przysunął mi krzesło, a sobie drugie, tuż obok tego mojego, i usiadł przy mnie. – Dee, na początek muszę cię prosić o wybaczenie. To wszystko moja wina… Nie tylko to, że znalazłaś się w Oz, że na pewno byłaś zagubiona i nie rozumiałaś w pierwszej chwili, co się dzieje, że musiałaś prosić obcych o pomoc i domyślać się, co robić. Za to też cię przepraszam, ale chodzi mi głównie o to… o to wszystko. O to, że w ogóle wplątałem się w życie Oz, w życie w Emerald City, i chociaż zostawiłem cię za sobą, to jednak w pewien sposób wplątałem też ciebie.
– Jesteś… Jesteś tu Czarnoksiężnikiem? – zapytałam, nadal nie mogąc w to uwierzyć. Wcześniejszą tyradę taty puściłam praktycznie mimo uszu, bo nie wierzyłam, żeby to mogła być jego wina. Ostatecznie nie wybrał sobie na pewno takiego życia, bo musiałby w ten sposób wybrać życie beze mnie! – Rządzisz Oz?
– Tak – przyznał, bezradnie rozkładając ręce. – Zabawne, prawda? Że architekt może zostać władcą. Ale owszem, tak właśnie się stało, i teraz walczę o utrzymanie Emerald City i połówki klucza. Będąc już przy tym temacie, masz go przy sobie?
Wyciągnęłam połówkę artefaktu z kieszeni żakietu i mu pokazałam. Tata spojrzał, ale nie wziął go do ręki.
– Trzymaj go na razie, dobrze? Przekażę go Czarownicy z Północy, gdy wkrótce tu przybędzie. Dla mnie ten klucz jest bezużyteczny.
– Bo nie pomógł ci wrócić do mnie? – poddałam. Tata poważnie pokiwał głową.
– Tak, Dorothy. Prawda jest taka, że nie potrafię wrócić do domu. Drugą połówkę klucza, tę do drzwi z Oz na Ziemię, ma Czarownica z Zachodu. Walczę z nią nieprzerwanie od ponad dziesięciu lat, a jednak raczej przegrywam niż cokolwiek wygrywam.
– Niech zgadnę, chcesz, żebym odzyskała ten klucz – powiedziałam ze znudzeniem. – Po to mnie tu ściągnąłeś.
– Nie, Dorothy. – Tata poważnie pokiwał głową. – Nie chodzi o żadne zdobywanie kluczy. Nie chodzi też o zabijanie, nawet Czarownic. Chodzi o coś zupełnie innego…
– Poczekaj. – Przerwałam mu w ostatnim momencie, jeszcze chwila, a powiedziałby, byłam tego pewna, coś istotnego. Nie mogłam jednak pozwolić mu kontynuować, ta wiedza mogła na mnie czekać, w przeciwieństwie do Jacka! – Najpierw muszę cię o coś spytać. Dzisiaj rano aresztowano towarzysza, który przybył ze mną do Emerald City.
– Ach, tak, tego chłopaka. – Tata pokiwał głową, a ja popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. „Chłopaka”? Rany, czy mój tata był aż tak stary? – Owszem, jutro zawiśnie.
– Zawiśnie? Czy ty sam siebie słyszysz? – prychnęłam, bo to było kompletnie nienormalne. – Nie obchodzi cię, że zabierasz czyjeś życie? Nie chcesz tego sprawdzić, tak po prostu wierzysz ludziom na słowo? Co to w ogóle za sąd, który dzisiaj robi proces, ale na jutro ma już wyznaczony termin wykonania kary?!
– Dorothy, rozumiem, że nie jesteś stąd i nie rozumiesz. – Tata posłał mi twarde spojrzenie, którego nie znałam wcześniej. Jasne, byłam dzieckiem, gdy zniknął, ale mimo wszystko znałam go wtedy lepiej niż obecnie. Obecnie część mnie skakała z radości, że to tata, a druga zastanawiała się, czy to faktycznie jeszcze on. Nawet nie drgnęła mu powieka, gdy powiedział o zamordowaniu Jacka! – Ale takie mamy tutaj prawo. Surowe. I to się sprawdza, bo inaczej już dawno nie trzymalibyśmy Emerald City w ryzach. Ten człowiek jest złodziejem, zdrajcą i oszustem.
– Ten człowiek pomógł mi dostać się do Emerald City – zaprotestowałam. – Prosto z Kraju Manczkinów. I ratował mnie po drodze niezliczoną ilość razy.
Tata podniósł jedną brew.
– I co, mam go za to ułaskawić?
– Nie! Wystarczy, że powiesz mi, o co w tym właściwie chodzi! – wykrzyknęłam z frustracją. – Jaki wyrok? Za co? Co oznaczają te slogany, za które Jack został aresztowany? Co on w ogóle takiego zrobił?!
Miałam ochotę zapytać o coś zupełnie innego, z moją mamą na czele, ale ponownie – to mogło poczekać. W tej chwili to Jack stał się priorytetem. Nawet jeśli mu nie ufałam, nawet jeśli do wszystkiego się przyznał, to ciągle był człowiek, który kilkakrotnie uratował mi życie, i jeśli w choć najmniejszy sposób mogłam mu się odwdzięczyć, zamierzałam to zrobić. Mimo wszystko.
Tata westchnął i chwycił mnie za rękę. Zmarszczył brwi, a wraz z nimi zmarszczyło mu się całe czoło. Rany. Nadal nie chciało mi się wierzyć, że on tutaj był, że był Czarnoksiężnikiem i rządził w Oz. Przez te wszystkie lata, gdy myślałam, że nie żył!
– Dorothy, rozumiem, że Jack mógł stać ci się bliski, ale on na to nie zasługuje, uwierz mi – powiedział następnie tak poważnie, jakby spodziewał się, że się w nim zakochałam. Wywróciłam oczami. – Wiesz, co stało się z drugą połówką klucza, który dostałaś? Jack oddał ją Czarownicy z Zachodu. Powiedział jej też, gdzie powinna szukać drugiej.
To było niedorzeczne. Prychnęłam i wyszarpnęłam rękę, odsuwając się nieco od taty. Przecież to się w ogóle nie trzymało kupy!
– To bez sensu – powiedziałam więc. – Jack jest łowcą, poluje na czarownice, nie pomaga im. Po co miałby robić coś takiego?
– A skąd ja mam to wiedzieć, Dorothy? – Tata rozłożył bezradnie ręce. – Posłuchaj mnie. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale musisz wiedzieć, że chciałem do ciebie wrócić. Naprawdę. Był taki moment, w jakiś rok po naszym zniknięciu, kiedy uznałem, że muszę wrócić do ciebie albo przynajmniej po ciebie. Ale właśnie wtedy syn Charlesa, mojego najbliższego współpracownika, wykradł klucz, otworzył drzwi i uciekł na Ziemię… Odebrał mi w ten sposób jedyną drogę do domu. A jakiś czas później klucz pojawił się w rękach Czarownicy z Zachodu…
Przestałam go słuchać, tak bardzo byłam oszołomiona. Bezwiednie otworzyłam usta, nie wiedziałam jednak, co powiedzieć. Jack miał rację, okłamywał mnie od samego początku. A nawet jeśli robił to, po prostu zatajając przede mną prawdę, na jedno wychodziło.
W zasadzie nie powinnam być taka zdumiona. W końcu już wcześniejsze słowa Charlesa i Christiana wzbudziły we mnie różne dziwne podejrzenia. Ale to… Podejrzewać a mieć pewność to jednak zupełnie dwie różne rzeczy.
– Jack… Jack jest synem Charlesa? Synem z rodu Lwa? – zapytałam słabo, gdy byłam już w stanie. Tata pokiwał głową, a w jego oczach pojawiła się troska.
– Myślałem, że wiesz. Jack ma tatuaż na ramieniu jak jego ojciec.
– Nie, nie wiedziałam – mruknęłam. – A tatuaż zawsze miał zakryty bandażem, myślałam, że to przez jakąś ranę. I Charles… Nie ma nic przeciwko temu, że jego syn zostanie stracony?
– Dee, zrozum. Jack jest zdrajcą, oszukał nie tylko ciebie, ale nas wszystkich. Nawet jego ojciec nie może mu w tej sytuacji pomóc.
Więc po co wrócił?, pomyślałam gorączkowo, a ilość rewelacji, którą mój mózg musiał przetworzyć, sprawiła, że niczemu już się nie dziwiłam. Zaczęłam przyjmować wszystko – to, że mój ojciec był Czarnoksiężnikiem z Oz, a Jack okazał się synem jego zastępcy i zdrajcą, który pomagał Czarownicy z Zachodu.
Ale… Z drugiej strony musiało przecież być jakieś racjonalne wytłumaczenie. Jack przecież nigdy nie zrobiłby czegoś podobnego!
Kiedy jednak to pomyślałam, przypomniałam sobie, jak kiedyś Jack powiedział mi, że nie jest błędnym rycerzem, ale walczy z czarownicami dla ludzi, bo ma swoje powody. Czyżby to były jego powody? Czuł się źle z tym, co zrobił, gdy miał te kilkanaście lat?
Wtedy powiedział mi też przecież, że jest prostym facetem. Tymczasem gdy właśnie wszystko, co wiedziałam na temat Jacka, obracało się do góry nogami, dochodziłam do wniosku, że wcale tak nie było. Wręcz przeciwnie. Jack najwyraźniej był bardziej skomplikowany, niż myślałam.
– Muszę z nim porozmawiać – oświadczyłam, wstając gwałtownie z krzesła. – Musi być jakieś wytłumaczenie. On nie mógł… Tak po prostu…
– Podobno się przyznał. Tak twierdził mój dowódca straży – odparł spokojnie tata, w oczach jednak nadal miał żal. – Przykro mi, Dorothy, wiem, że on mógł…
– Nie, to w ogóle nie o to chodzi – zaprotestowałam natychmiast, bo aż za dobrze wiedziałam, co chciał powiedzieć. – Ty tego nie rozumiesz. Jack naprawdę uratował mi życie. I to nie raz. Nie mogę… nie mogę tego teraz tak zostawić. To nie byłoby w porządku.
– Ale… kochanie. – Tata spróbował przemówić mi do rozsądku jak małemu dziecku, tak przynajmniej sądziłam po tonie jego głosu. Zresztą nic dziwnego; nie widział mnie tyle czasu, że chyba jeszcze nie całkiem do niego dotarło, że dorosłam. – Musimy porozmawiać. Muszę o wszystkim ci powiedzieć… Dlaczego zostawiliśmy cię z mamą, co się stało, wreszcie dlaczego tu jesteś. Czekałem na to tyle czasu…
– Więc dasz radę poczekać jeszcze trochę – przerwałam mu bezlitośnie. – Ja też. A na razie… Muszę porozmawiać z Jackiem, bo nie wierzę, że to tak wyglądało. Powiedz tylko swoim strażom, żeby mnie do niego wpuścili.
– Dorothy…
– Przestań! – W końcu podniosłam głos. Natychmiast tego pożałowałam, ale co z tego, skoro słowa same się ze mnie wydostały, praktycznie bez udziału umysłu. – Wiesz, może i masz dobre wytłumaczenie, ale i tak nie było cię w moim życiu przez cały ten czas, kiedy najbardziej cię potrzebowałam. Ani ciebie, ani mamy w nim nie było. Pozwoliliście mi wierzyć, że mnie zostawiliście, że mnie opuściliście! Wybacz, jeśli teraz mam ważniejsze sprawy na głowie od słuchania twoich wymówek.
Odwróciłam się, żeby wyjść, co kosztowało mnie naprawdę wiele samozaparcia. W połowie drogi jednak zatrzymałam się, walcząc sama ze sobą, by w końcu odwrócić się do taty. Mogłam być na niego wściekła, ile tylko chciałam, mogłam krzyczeć i robić mu wymówki, ale to niczego nie zmieniało. On nadal był moim tatą i nadal czułam coś dziwnego rozpierającego moją pierś, gdy myślałam o tym, że on wcale nie zginął. Że był tutaj. W Oz, przy mnie.
To chyba była radość.
– A co… co z mamą? – zapytałam lekko łamiącym się głosem, bo z jednej strony trudno przyszło mi wydusić z siebie te słowa, a z drugiej nie mogłam wyjść, nie zapytawszy. Tata zrobił taki ruch, jakby chciał za mną wstać z krzesła, ale ostatecznie tego nie zrobił. – Czy ona… żyje?
Przez moment w gabinecie Czarnoksiężnika panowała cisza. Wpatrywałam się w ojca z napięciem, aż w końcu westchnął i odpowiedział:
– Tak, Dee. Chyba tak. Tak przypuszczam…
– Dobrze, to na razie mi wystarczy – ucięłam, chociaż miałam sto tysięcy kolejnych pytań, gdy to usłyszałam. – Tato, posłuchaj. Nie mam do ciebie pretensji. Przypuszczam, że gdybyś mógł wrócić, zrobiłbyś to. Ale to może poczekać… A Jack nie może. Przynajmniej pozwól mi z nim ostatni raz porozmawiać, zanim coś mu się stanie.
Ojciec tylko kiwnął głową, nie zdobył się jednak na odpowiedź. Przyjęłam to za zgodę, uśmiechnęłam się więc do niego blado i opuściłam gabinet, z każdym krokiem zmuszając się, by nie zacząć biec. Kiedy wkraczałam do Emerald City, naprawdę nie przypuszczałam, że w wyniku tej wizyty będę miała taki mętlik w głowie.
To nadal wydawało mi się niedorzeczne, że to tata był Czarnoksiężnikiem. Jakim cudem? Skąd znalazł się w Oz? Jakim sposobem się tu dostał? Skoro w Lawrence nie było wtedy trąby powietrznej… Była tylko burza i wichura. Czy to mogło mieć coś wspólnego z kluczem, za pomocą którego sama trafiłam do Oz? Ale jeśli tak, skąd tata go miał? I dlaczego już na miejscu został Czarnoksiężnikiem? Zwykły architekt z Kansas, który nigdy, z tego, co wiedziałam, nie wierzył w tego typu bzdury?
I co w tym wszystkim robiła mama? Która, notabene, śniła mi się ze dwa razy… Czy to było możliwe, że to jednak nie był tylko sen, skoro nawet tata mówił, że ona najprawdopodobniej nadal żyła?
I co to właściwie znaczyło „chyba tak”?!
Przyspieszyłam kroku, idąc kolejnym korytarzem w kierunku przejścia do twierdzy i lochów, nie zamierzałam bowiem tracić czasu na niepotrzebną wizytę w mojej sypialni. Musiałam odbyć poważną rozmowę z ojcem, a żeby to zrobić, należało najpierw załatwić temat Jacka.
W przejściu do twierdzy nieoczekiwanie wpadłam na jakiegoś strażnika, idącego ramię w ramię obok… Annabelle.
Ta ostatnia wyglądała na mocno wystraszoną, a oczy miała zapuchnięte, lśniła w nich jednak determinacja. Na mój widok rzuciła się w moją stronę i zaczęła coś bełkotać bez ładu i składu.
– Dobrze, że pani jest – ucieszył się na mój widok strażnik. Zabawne, przysięgłabym, że widziałam go pierwszy raz na oczy, a on tak od razu mnie poznał? Wieści w Oz naprawdę szybko musiały się rozchodzić. – Ta panienka upierała się, że musi się z panią zobaczyć.
Ulotnił się natychmiast, jakby miał dość radzenia sobie z babskimi humorami – za bardzo mu się zresztą nie dziwiłam – a ja spróbowałam trochę uspokoić Annabelle. Kiedy nie pomogły delikatne pytania, co właściwie się stało i prośby, by o wszystkim mi opowiedziała, zamachnęłam się i uderzyłam ją z całej siły w policzek.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że to nie przyniosło mi odrobiny satysfakcji. Oczywiście, że przyniosło. Najważniejsze jednak, że poskutkowało, bo Annabelle zamilkła i spojrzała na mnie z niedowierzaniem i wyrzutem.
– Uderzyłaś mnie…! – zaczęła, ale nie dałam jej dojść do słowa.
– Annabelle, uspokój się, na litość boską – syknęłam, pociągając ją za ramię nieco dalej od wejścia do twierdzy, do najbliższego, pustego na szczęście, korytarza i niewielkiej wnęki, w której zamiast parapetu pod niewielkim oknem znajdowało się obite miękkim materiałem siedzenie. Usadziłam ją tam niemalże siłą i stanęłam nad nią z założonymi na piersi rękami. – Możesz mi wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi? Wczoraj się na mnie darłaś, a dzisiaj przylatujesz w takim stanie? Co się stało?
– To moja wina – wyjąkała z trudem, pociągając nosem. No nie, jeszcze mi tego brakowało, żeby mi się tu rozbeczała! – To wszystko moja wina.
Tylko nie trać cierpliwości, Dorothy. Tylko spokojnie. Bądź jak Szwajcaria…
– Ale co dokładnie?
– No, że zamknęli Jacka – wyznała z trudem. – Słyszałaś coś o anonimowym donosie? To ja. Ja im powiedziałam…
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. No dobrze, przypuszczałam, że Annabelle wiedziała więcej na temat Jacka ode mnie, ale nie sądziłam nigdy, że mogłaby tej wiedzy użyć przeciwko niemu! Czy ona całkowicie oszalała?! Jeśli to właśnie miłość robiła z człowiekiem, to miałam nadzieję, że nigdy jej nie doświadczę…!
– Annabelle, oszalałaś? – syknęłam, potrząsając ją za ramię. Annabelle pisnęła, ale w żaden sposób nie zaprotestowała przeciwko takiemu traktowaniu. Może uznała, że jej się należało? – Co ci wpadło do głowy?! Co im właściwie powiedziałaś?!
– Jack przyznał się kiedyś, że nie może wrócić do pałacu, do ojca, bo ukradł klucz, a potem dostała go w swoje ręce Czarownica z Zachodu – odpowiedziała Annabelle żałośnie łamiącym się głosem. Siłą powstrzymałam cisnące mi się na usta kolejne wymówki, dochodząc do wniosku, że mogłyby jeszcze bardziej zaszkodzić jej i tak delikatnej już psychice. – Dorothy, ja… ja nie myślałam. Kiedy Jack powiedział mi, że nie wróci do mnie, że musi zostać w pałacu, byłam naprawdę wściekła, wiesz? Na ciebie też, ale przede wszystkim na niego. Nie myślałam… Po prostu poszłam i powiedziałam, że to on te kilkanaście lat temu ukradł Czarnoksiężnikowi połówkę klucza…
– Nie wiedziałaś, że tym samym podpisujesz na niego wyrok śmierci? – dodałam bezlitośnie. Annabelle załkała bezgłośnie, a w jej oczach pojawiły się łzy.
– Nie myślałam… Naprawdę nie sądziłam, Dorothy… Byłam pewna, że najwyżej wyrzucą go z miasta… I byłam taka wściekła, że…
– Dobrze, Annabelle, naprawdę mi wystarczy, nie tłumacz się już – przerwałam jej ze zdenerwowaniem. – Wracaj do miasta, ja spróbuję tu coś odkręcić, chociaż nie wiem, jak to pójdzie. To wszystko, co na ten temat wiesz? Jack nic więcej ci nie powiedział?
– Nie. – Annabelle żałośnie potrząsnęła głową. – Zawsze wydawało mi się, że było w tej historii coś więcej, niż mi powiedział, ale Jack nigdy nie przyznał się, co to takiego i czy w ogóle coś było. Ale może tobie…
Może mnie? Wolne żarty, Annabelle.
Co jednak innego mi pozostawało? Musiałam spróbować.
Zostawiłam Annabelle i poszłam porozmawiać z Jackiem. Schodząc do jego celi, miałam wrażenie, jakbym spędziła w Emerald City ostatni tydzień, a nie dzień. Tyle się przez ten czas wydarzyło… Moi rodzice…
Najpierw jednak, zanim mogłam pozwolić sobie na myślenie o rodzicach, musiałam uratować Jacka.

28 komentarzy:

  1. Jejku, to jest takie asdfghjkl! Smutne, nostalgiczne, wywołujące we mnie złość..oj potrafisz grać na ludzkich emocjach. Ale szczerze? Wiedziała, że to Annabelle powiedziała, coś tak czułam że jest wredną jędzą i to w dodatku nie myśląca jak się okazało. Mam nadzieję, że jednak nie stracisz Jacka, bo usunęłabyś w mojej głowie obraz idealnego faceta :) No nic, rozdział bardzo fajny, naprawdę i poza tym wiele wyjaśnia. Czekam z niecierpliwością na następny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie bardzo, że rozdział wywołał w Tobie takie emocje;) rzeczywiście, jeśli chodzi o Annabelle, to to akurat było do przewidzenia. Spokojnie, Jack to moja ulubiona postać tutaj, jasne, że bym go nie straciła ;P myślę, że takie stwierdzenie nie jest zbytnim spoilerem, bo chyba nikt się nie spodziewa, że mógłby zginąć;) zresztą temat wyjaśni się już w kolejnym rozdziale, bo to jeszcze nie koniec wyjaśnień:)

      Całuję!

      Usuń
  2. Łoooooo! O.O W obliczu tych wszystkich rewelacji następny rozdział NA PEWNO NIE BĘDZIE ZA WCZEŚNIE! Ba, powiedziałabym prawie, że jest za późno. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, no to się cieszę;) mam sporo zapasu, więc pomyślałam, że może będziecie miały ochotę poznać wersję Jacka wcześniej niż za dwa tygodnie;)

      Usuń
  3. Witam:)

    łołłłłłł, jestem mistrzem xd, sama dla siebie - zgadłam trzy razy :D Co wcale nie odebrało mi przyjemności czytania rozdziału:)
    Pytasz czy dodawać rozdziały co tydzień? Podobno nie am głupich pytań...podobno :) OCZYWIŚCIE ŻE TAK!!!
    Wracając do Dee i Jacka - czekam na akcję rodem z mission impossible - nawet z motywem muzycznym w tle z tego filmu, gdy Dorothy będzie wydostawać łowce z celi, bo będzie?? Prawda??
    Czarnoksiężnik i Dee - ach ta rodzina, najlepiej wychodzi się z nią na zdjęciach. Myślę że czeka ich kozetka u dobrego psychologa, może nawet psychiatry. Dorothy tak łatwo rodzicom nie odpuści.
    Przepraszam, że tak chaotycznie i emocjonalnie, ale przeczytałam rozdział tuż przed wyjściem do pracy, a nie mogłam się powstrzymać, aby nie dodać paru słów:) Lecę bo autobus jest wredny i nie poczeka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to leć, bo nie chciałabym, żebyś się przeze mnie spóźniła;)

      Wow, to faktycznie jesteś mistrzem! xd chociaż nigdy nie zakładałam, że moje tajemnice będą jakieś nie do domyślenia się;)

      No to cieszę się, że mam Twoją aprobatę;)

      Haha, aż tak to nie będzie, Dee raczej spróbuje wszystko załatwić polubownie, bez większych szaleństw, przynajmniej póki co xd ona ciągle jeszcze uważa, że to wszystko da się jakoś wyjaśnić i że to tylko nieporozumienie.

      Może i nie odpuści... ale problem w tym, że w przypadku rodziców serce Dorothy będzie mówiło co innego, a rozum co innego. Ciężko to będzie pogodzić.

      Spokojnie, nie było wcale źle;) i dziękuję za komentarz:)

      Usuń
  4. Dawno mnie nie było na Twoich blogach, Postaram się w najbliższym czasie nadrobić zaległości ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, nic się nie dzieje. Ja też jeszcze nie odpisałam na Twojego maila, przepraszam, mam ostatnio za dużo na głowie;(

      Usuń
    2. Spoko ;) u mnie też różnie bywa. Zwariować można. Najchętniej spakowałabym się i wyjechała gdziekolwiek.

      Sorry, nie tu mi się opublikował komentarz, tamten usuniesz.

      Usuń
    3. O rany, dokładnie, też bym wyjechała, najlepiej na stałe... Marzy mi się praca w Hiszpanii;) ale trzeba się wziąć w garść i jakoś się ogarnąć, zamiast marzyć o bzdurach xd

      Usuń
    4. Mnie się marzy praca we Włoszech ;)
      Pomarzyć zawsze można :D

      Usuń
    5. Pochwalę się: mam dwa rozdziały na opowiadanie, na które Szwamka robiła mi szablon;)
      Zabieram się za pisanie trójki :D

      Usuń
    6. świetny szablon ;)

      Usuń
    7. Mam pytanie: Jak wstawić uniwersalną na bloga?

      Usuń
    8. Dziękuję:) ale jaką uniwersalną?

      Usuń
    9. Tfu, szeroką listę

      Usuń
    10. Instrukcję znajdziesz na przykład tutaj: http://zaczarowane-instrukcje.blogspot.com/2012/10/3-przepis-menuszeroka-liste.html

      Usuń
    11. Dziękuję ;)

      Usuń
    12. Ile planujesz rozdziałów?:-)

      Usuń
    13. Hmm, szczerze, to nie mam pojęcia. Przypuszczam, że około sześćdziesięciu, żeby nie lać za bardzo wody, ale to może mi się jeszcze tysiąc razy zmienić, biorąc pod uwagę, jak bardzo sobie po drodze nawet komplikuję fabułę XD

      Usuń
  5. Okej... Ojczulek coś nie wydaje mi się do końca okej. Może to bez sensu, ale jednak. Chyba przesiąkł Oz, skoro chce od razu Jacka skazać na śmierć...
    Annabelle jest po prostu... Przewidywałam to trochę, ale jednak... Matko Boska, co za idiotka!
    Jack Tchórzliwym Lwem? hmm.. Fajnie! A mama czarownicą? Jeszcze lepiej!
    Szczerze mówiąc nie mam pojęcia co napisać... Niech Dee i Jack zwieją i nie wiem co zrobią... Córka Czarnoksiężnika i syn Charlesa z rodu Tchórzliwego Lwa (czy jakoś tak :P)! Ważne, że robi się gorąco... Uwielbiam Dee za pierwszy akapit! Należało się gnojkowi! Niby nie jest taki zły, ale... Nie lubię go i zdaje mi się, że coś jeszcze tutaj pomiesza, albo nawet nie pomiesza, tylko zwyczajnie zrobi coś, za co będę kibicowała Dee, żeby powtórzyła swój wyczyn. Jest taki dziwny... I ciągle nie pamiętam jego imienia!c Myli mi się z Christopherem...
    I to jak przywaliła Annabelle... Matko, to nawet lepsze niż to, że Jack nie mógł zasnąć bez Dee!
    A jeżeli chodzi o cotygodniowe rozdziały, to jestem na tak! TAK! Nie wiem nawet, jak możesz o coś takiego pytać... :D
    Pozdrawiam gorąco! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie do końca bez sensu, bo masz rację, ojciec Dee rzeczywiście trochę się zmienił przez ten pobyt w Oz. Nie do końca tak, jak Dorothy by sobie życzyła. Także tutaj może mieć jeszcze pewne problemy...

      Annabelle jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa xd rzeczywiście jest idiotką, i w przyszłości jeszcze to udowodni;)

      W zasadzie Tchórzliwym Lwem jest Charles, a dlaczego, to się jeszcze wyjaśni... Ale Jack jego synem, jak najbardziej;) i mama - no tak, tak właśnie jest xd

      Czy zwieją... Powiedzmy, że jeszcze nie, Dorothy jeszcze nie dowiedziała się wszystkiego xd haha, Dorothy musiała wreszcie pokazać, na co ją stać. Christian pewnie jeszcze coś namiesza, ale nieprędko, na razie nie mam z nim związanych większych planów. A Annabelle się należało wreszcie ;>

      Haha, no dobrze, może to jednak było z mojej strony głupie pytanie;) ale i tak cieszy mnie taka entuzjastyczna reakcja ;P

      Całuję!

      Usuń
  6. Ja ostatnio mam problem, żeby ogarnąć swoje blogi, a co dopiero czyjeś, ale jeśli rozdział ma być za tydzień, to ja również jestem na tak :) Najwyżej będę miała więcej do nadrabiania, a w przypadku tego opowiadania to będzie tylko przyjemność pochłonąć większość ilość tekstu :) Niemniej jednak liczę na to, że w najbliższym tygodniu odgarnę swoje życie XD

    Najmniej zaskoczyła mnie Annabelle, ale cała reszta - no tego się nie spodziewałam. Ostatnio dodałaś zapowiedź ze zdjęciem, ale tak umiejętnie wybrałaś ten fragment, że trudno byłoby się tego domyślić. Czarnoksiężnik ojcem Dorothy? Czekałam, aż ona go pozna i Czarnoksiężnik wyjawi, dlaczego Dorothy trafiła do Oz, w sumie w świetle tego, czego dowiedziałam się po tym rozdziale to... chwilowo nieważne. Będę przeżywać do kolejnego rozdziała.

    Poza tym Jack jest synem Charlesa? Mam w głowie podobny mętlik do tego, który ma w głowie Dorothy. Dorothy może nie widziała tatuażu, który był zasłonięty, ale na ciele Jacka widziała coś zupełnie innego, myślę, że to będzie miało powiązanie z tą sprawą. Bo może Jack jest zdrajcą i wykradł ten klucz, ale wydaje mi się, że cała reszta już nie jest taka prosta, jak to przestawił Czarnoksiężnik. Gdyby tak było Jack nie podjąłby się wyprawy do miejsca, gdzie czekała go pewna śmierć (na pewno wiedział, jakie prawo jest w EC).

    Jejku, uwielbiam takie rozdziały :D Czekam niecierpliwie na kolejny i pozdrawiam serdecznie! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to tym bardziej się cieszę, że mimo wszystko jesteś na tak;) życzę w takim razie, żebyś się odgarnęła z życiem;)

      No wiem, wiem, Annabelle była totalnie przewidywalna xd ale cieszy mnie, że reszta Cię zaskoczyła. Tym razem zapowiedź jest mniej umiejętnie dodana, ale to i tak już chyba nie jest większa niespodzianka ;> a to, po co Dorothy trafiła do Oz, będzie chyba za dwa rozdziały, o ile dobrze pamiętam XD

      No właśnie;) owszem, blizny na plecach Jacka mają zasadniczy związek z Czarownicą i połówką klucza. To zresztą będzie wyjaśnione w kolejnym rozdziale:) rzeczywiście Jack miał pewien powód, by iść do Emerald City i absolutnie nie była nim chęć ponownego zamieszania, wręcz przeciwnie. Ale o tym wkrótce;)

      Bardzo mnie to cieszy XD w takim razie kolejny już w przyszłą sobotę. Całuję! ;*

      Usuń
  7. Ja jestem za rozdziałem za tydzień. Pasuje mi! :)

    Kiedy wspomniałaś o zdjęciu w rozdziale, to już wiedziałam kim był Czarnoksiężnik, choć nie mogłam w to do końca uwierzyć. Jakoś nie mogłam sobie uświadomić, że mógłby to być jej ojciec, ale skoro jej rodzice zniknęli podczas wichury, to pewnie właśnie efektem tego była podróż do Oz.No, ale kiedy właśnie zorientowałam się, kim jest Czarnoksiężnik, byłam równie zdziwiona co Dee podczas ich pierwszego spotkania. Cieszę się jednak, że się odnaleźli, choć mężczyzna nieco się zmienił, ale władza zmienia każdego, bez względu na to jakim cudownym był ojcem, gdy była mała. Nie jest zły, to pewne, ale teraz myśli tak, jak mieszkańcy miasta. No, ale w końcu nie widzieli się tyle lat, miłość do córki na pewno go zmiękczy jeszcze bardziej, gdy Dorothy już tu jest.
    Wow, tyle niespodzianek w jednym rozdziale. Obawiam się kolejnych. W każdym razie Jack i Charles to rodzina. No pewnie! :) W każdym razie nie domyśliłam się tego, dopóki Czarooksiężnik tego nie powiedział, bo kompletnie nie wiedziałam jak mogłam ich powiązać razem. Wiedziałąm tylko jedno, że Jack najwidoczniej nie jest mile widziany w mieście i nawet przez własnego ojca, który najwidoczniej oskarża go o coś, czego nie zrobił. Nie oddał połówki klucza Czarownicy z Zachodu.
    I tak, Annabelle to patologiczna idiotka, bo nie potrafię tego inaczej nazwać. Co za idiotka! Jak mogła oskarżyć faceta, którego kocha i tym samym skazać go na śmierć? W głowie mi się to nie mieści. Mam jednak nadzieję, że poniesie za to odpowiednie konsekwencje.

    Czekam na rozdział w kolejną sobotę! <3

    Pozdrawiam<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Annabelle naprawdę nie sądziła, że Jacka skażą za to na śmierć, była przekonana, że najwyżej wygnają z miasta, byle dalej od Dorothy XD co nie zmienia faktu, że owszem, idiotką to ona jest;)

      Czy miłość do córki go zmiękczy... Nie czekałabym na jakiś spektakularny cud XD tata Dorothy po prostu sporo się zmienił przeze te lata, musiał, jeśli chciał przetrwać w Oz, i Dorothy będzie musiała się z tym pogodzić albo... No właśnie, pozostańmy przy "albo";]

      Podpowiedzią tutaj był ten bandaż na ramieniu Jacka, o którym wspominałam wcześniej ze dwa razy, a pod którym ukrywał tatuaż lwa, to właśnie na to Dorothy wcześniej zwróciła uwagę. A w kolejnym rozdziale wyjaśni się, jak to jest z Charlesem i dlaczego właściwie nazwałam go Tchórzliwym Lwem ;>

      Całuję! ;*

      Usuń
  8. Jak ty to robisz, że masz taki zapas rozdziałów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc, nie wiem, po prostu jak mam wene, to pisze, pisze i pisze, nawet po kilka rozdziałów dziennie;) przepraszam za brak części polskich znakow, ale pisze z telefonu i nie wszystko mi Poprawia;)

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.