– Muszę z nim porozmawiać! – wykrzyknęłam
histerycznie, jeszcze raz próbując się wyrwać Christianowi. Kiedy mnie nie
puścił, zareagowałam odruchowo: kopnęłam go w czułe miejsce, a potem doprawiłam
z łokcia prosto w nos. Nie spodziewał się takiego ataku, bo nawet się nie
zasłonił; zgiął się tylko w pół, a ja wyszarpnęłam rękę i uciekłam z sypialni,
i pobiegłam za strażnikami nie przejmując się, że byłam ubrana tylko w koszulę
nocną. – Jack!
Któryś ze strażników próbował mnie zatrzymać, wykręciłam
mu więc rękę do tyłu i kopnęłam w nogę nie całkiem w stylu judo, niestety
później nogi zaplątały mi się w koszulę nocną i straciłam kilka cennych sekund.
A później z sypialni wybiegł Christian, trzymając się za krwawiący nos, i
krzyknął do strażników:
– Stać! Puśćcie ją. – Kolejny strażnik
niechętnie mnie wyswobodził, a widząc, że dowódca straży pokazuje, żebym się
nie krępowała, podeszłam do Jacka i spojrzałam na niego z napięciem.
Jego twarz jak zwykle nie wyrażała nic. Chociaż
tym razem było to chyba nawet bardziej „nic” niż zwykle. Musiałam przyznać, że
trochę się tego przestraszyłam.
– Jack, powiedz coś – poprosiłam łamiącym się
głosem. – Proszę. Przecież ty nic nie zrobiłeś, prawda? Nie mogłeś zrobić nic z
tego, o co cię oskarżają…!
Jack wreszcie na mnie spojrzał, a jego szare
spojrzenie było smutne i poważne. Widząc to, poczułam autentyczne mdłości, bo
wiedziałam, jaka będzie odpowiedź, jeszcze zanim ona nastąpiła.
– Chciałbym ci to powiedzieć, Dorothy, ale
skłamałbym, gdybym to zrobił – odpowiedział spokojnie, wręcz łagodnie. – A
wolałbym już więcej cię nie okłamywać.
Christian chwycił mnie delikatnie za ramię i
byłam pewna, że tym razem przygotował się na ewentualny atak z mojej strony.
Żaden atak jednak nie nastąpił i udało mu się mnie odsunąć na bok niczym lalkę,
żeby strażnicy z Jackiem mogli przejść. Nie próbowałam ich więcej w żaden
sposób zatrzymywać, nie próbowałam już o nic wypytywać Jacka, bo ta jedna
odpowiedź wystarczyła mi aż nadto.
Jack nie tylko przyznał się do tego, o co go
oskarżano. Przyznał się też, że okłamywał mnie w trakcie drogi do Emerald City.
Nie powiedział oczywiście, co dokładnie miał na myśli, ale jakie to właściwie
miało znaczenie? Przecież od początku wiedziałam, że nie powinnam mu była ufać,
miałam wątpliwości do tego stopnia, że nie powiedziałam mu nawet o połówce
klucza!
Nie ufałam mu, to jasne. Nie mogłam jednak tego
tak zostawić. Zanim tak całkiem go potępię, powinnam przecież dowiedzieć się
chociaż, o co w tym wszystkim chodzi, o co dokładnie go oskarżyli i co takiego
zrobił. Mogłam mieć do niego pretensje o kłamstwa i o zatajenie przede mną
prawdy na temat swojej przeszłości i powodów przybycia do Emerald City, ale
przecież nie było to nic, czego bym się po nim nie spodziewała. A czy po tym
wszystkim, co razem przeszliśmy, Jack nie zasłużył na odrobinę choćby kredytu
zaufania?
Patrzyłam jeszcze przez moment za strażnikami,
póki nie zniknęli za rogiem, a potem odwróciłam się do Christiana. W jego
oczach nadal widziałam to idiotyczne współczucie, którego nienawidziłam.
Wyszarpnęłam rękę z jego uścisku i założyłam ramiona na piersi, dopiero wtedy
uświadamiając sobie, jak idiotycznie musiałam wyglądać w tej koszuli nocnej.
– Anonimowy donos, tak? – podjęłam; nie
potrafiłam pozbyć się z głosu oskarżenia. – I co dokładnie powiedział ten
anonimowy donos?
– Dorothy… Naprawdę nie powinienem o tym z tobą
rozmawiać. – Christian potrząsnął głową i położył mi dłoń na plecach, żeby
skierować mnie z powrotem do sypialni. – Prawdę mówiąc, powinniśmy aresztować
też ciebie za pomoc w przedostaniu się do miasta komuś tak niebezpiecznemu jak
Jack, Czarnoksiężnik jednak nalegał, żeby zostawić cię w spokoju. Ale musisz
wiedzieć, że nie zarobiłaś tym sobie plusa u mieszkańców Emerald City.
– Ale dlaczego? – Zagrodziłam mu drogę, kiedy
chciał odejść, i spojrzałam mu nieustępliwie w oczy. Christian westchnął
męczeńsko. – Najwyraźniej wszyscy dookoła wiedzą, o co chodzi, więc dlaczego ja
nie mogę wiedzieć?
– Jesteście blisko, co? – prychnął, na co
wywróciłam oczami. – Och, proszę cię, Dorothy. Znaleźliśmy go w twoim pokoju, o
tak wczesnej godzinie! To jasne jak słońce, że byliście razem. Nie zauważyłaś
nigdy jego ramienia?
Ramienia?
Ramienia?! Cholera jasna.
– Muszę się ubrać – bąknęłam, wymijając go w
drodze do mojej sypialni. – I porozmawiać z Charlesem.
Pospiesznie doprowadziłam się do porządku,
ubrałam, umyłam nawet twarz i wyszczotkowałam włosy, bo w połowie bezsensownego
miotania się po pokoju stwierdziłam, że przecież miałam trochę czasu. Nie
musiałam nic robić już w tej chwili. Ostatecznie Jack siedział w celi, nie
groziła mu tam żadna nagła śmierć.
Chyba.
Wychodziłam właśnie z pokoju, gdy do drzwi
zapukał jakiś strażnik. Nie widziałam go wcześniej, najwyraźniej działał jako
goniec, bo przekazał mi tylko, że Czarnoksiężnik spotka się ze mną w swoim
gabinecie i że zostanę przez niego tam zaprowadzona.
– Świetnie – mruknęłam, natychmiast zmieniając
plany. – To nawet lepiej. Nie muszę rozmawiać z Charlesem, jeśli mam pod ręką
Czarnoksiężnika.
Posłusznie poszłam więc za strażnikiem w głąb
pałacu, a moje szpilki stukały na wszystkich posadzkach po drodze, które nie
były przykryte zielonymi dywanami. Wszystko to, co wydarzyło się od chwili,
kiedy się obudziłam, nadal nie mogło mi wyjść z głowy. Miałam wrażenie, że
rozmowa Jacka z Annabelle przyniosła dokładnie odwrotne od zamierzonych przez
nią skutków, skoro następnego ranka tak do mnie mówił, i w zasadzie nie
wiadomo, co jeszcze by powiedział, gdyby strażnicy mu nie przerwali. Trochę się
tego bałam, ale jeszcze bardziej bałam się faktu, że tak bardzo zależało mi na
facecie, który nie tylko mnie okłamał i któremu nie powinnam nawet ufać, ale
który w dodatku miał następnego dnia skończyć na stryczku.
Gabinet Czarnoksiężnika był jednym z pomieszczeń
urządzonych mniej ascetycznie niż inne. W porównaniu do reszty był wręcz
zagracony. Znajdowało się w nim kilka regałów z książkami, biurko, na nim
jakieś papiery, kilka krzeseł i stolik do kawy. Strażnik zaprosił mnie do
środka i oświadczył, że Czarnoksiężnik za chwilę przyjdzie, usiadłam więc na
jednym z krzeseł, rozglądając się ciekawie dookoła.
Wszystko tu było takie… normalne. Jak w moim
świecie. Jak w gabinecie kogoś z mojego świata. Musiałam przyznać, że to
przypadło mi do gustu.
Dopiero po chwili zauważyłam pewien istotny
szczegół, który początkowo przegapiłam chyba tylko dlatego, że tak pasował mi
do wyposażenia typowego gabinetu z mojego świata. Na biurku stała, odwrócona tyłem
do mnie, ramka na fotografię.
Była to prosta, drewniana ramka z dodatkową
drewnianą nóżką i wyglądała tak, jakby wykonano ją w tym świecie, ale na
podstawie pomysłu zaczerpniętego z mojego świata. Wahałam się jeszcze z sekundę
albo dwie, bo chociaż świerzbiły mnie dłonie, żeby odwrócić ramkę i spojrzeć,
co znajdowało się w środku, miałam też wrażenie, że w ten sposób naruszałam
czyjąś prywatność. Potem jednak uznałam, że przecież ramka i tak stała na
widoku, więc sięgnęłam po nią i odwróciłam ją do siebie przodem.
I zmartwiałam.
Nie pamiętałam tego zdjęcia, ale doskonale
znałam osoby, które się na nim znajdowały. Pamiętałam tego wysokiego,
barczystego mężczyznę, który uśmiechał się z taką pewnością siebie i
nonszalancją, pamiętałam też tę długowłosą kobietę, która obejmowała go tak
serdecznie i z taką miłością widoczną w niebieskich oczach.
A co najważniejsze, poznałam też małą
dziewczynkę w niebieskiej sukience, z dwoma ciemnymi warkoczami na obu jej
ramionach, stojącą między rodzicami i mocno trzymającą mamę za rękę. Poznałam
też stary, ale dobrze utrzymany, drewniany dom z szeroką werandą, który
znajdował się w tle.
Mój rodzinny dom. Moi rodzice. A przede
wszystkim ja – jako ośmio– czy dziewięcioletnia dziewczynka. To było zdjęcie
mojej rodziny i mnie, wykonane zapewne niedługo przed tym, jak zginęli.
Odłożyłam ramkę, czując, jak zaczynają mi drżeć
ręce. Nigdy przecież nie odnaleziono ich ciał. Ich samochód znaleziono w
wodzie, ekipa poszukiwawcza założyła więc, że porwał ich nurt rzeki i zaniósł
daleko, zanim ktokolwiek się tym zainteresował. Nie było wtedy tornada, nie
pomyślałam więc nigdy, że mogło się z nimi stać coś innego niż to, co napisano
w oficjalnym raporcie.
Ale była wtedy burza. I wichura. Zapewne podobna
do tej, która rozpętała się, gdy tego feralnego dnia wracałam do domu po pracy
i trafiłam do Oz.
Właśnie wtedy, właśnie w momencie, gdy miałam
największy mętlik w głowie i przestałam już wiedzieć, w co wierzę, trzasnęły
drzwi za moimi plecami i ktoś wszedł do środka. Poderwałam się z krzesła i
odwróciłam gwałtownie, szeroko rozszerzonymi oczami wpatrując się w mężczyznę,
który właśnie wszedł do środka.
To.
Nie.
Było.
Możliwe.
Otworzyłam usta, nie wiedząc, co powiedzieć, i
przez moment obydwoje wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu, z napięciem, ja i
ten wysoki, barczysty, ciemnowłosy mężczyzna o szaroniebieskich oczach,
wystających kościach policzkowych i wąskich ustach, które tak ładnie się
uśmiechały. Miał teraz dużo więcej zmarszczek, niż to zapamiętałam, bruzdy
biegły od jego nosa do kącików ust, jak również w poprzek przez czoło, a cienie
pod oczami były nieco większe, jakby postarzyły go troski,
to ciągle był jednak ten sam mężczyzna. Chociaż to było niemożliwe.
– Tata? – zapytałam z trudem, kiedy to słowo
wreszcie przeszło mi przez gardło.
To jedno słowo sprawiło też, że i on wreszcie
jakby się obudził. W jego oczach pojawiły się łzy i już po chwili zamknął mnie
w mocnym uścisku swoich ramion, a ręce o długich palcach artysty głaskały mnie
po głowie. Stałam w bezruchu, nieco sztywna, wdychając zapach jego skóry, a
potem powoli podniosłam ręce i położyłam mu na plecach.
– O mój Boże – usłyszałam jego szept tuż przy
uchu. – O mój Boże… Dee, kochanie… jesteś tutaj… Ależ ty urosłaś, i jesteś taka
śliczna! Moja mała córeczka…
Coś zapiekło mnie w gardle i pomyślałam, że
jeśli nie wezmę się w garść, to zaraz rozryczę się tu na dobre. Z trudem
przełknęłam więc ślinę i zamrugałam oczami, w których już zaczynały pojawiać
się łzy. Tata… O mój Boże, to było tak nierealne…
A jednak był tutaj, obejmował mnie i mówił do
mnie! Żył!
– Jak mogłeś?! – krzyknęłam histerycznie,
wyrywając się z jego objęć. Zdzieliłam go pięścią w klatkę piersiową, a kiedy
chwycił mnie za ramiona, ponowiłam atak, wkładając w niego całą swoją
frustrację. – Jak mogłeś mi to zrobić?! Jak mogłeś mnie zostawić, samą, na tyle
lat, tak po prostu tu sobie mieszkać?! Jak…
Nie wytrzymałam i jednak się rozpłakałam.
Najpierw poczułam na policzku jedną łzę, potem drugą i kolejną, i wtedy było
już za późno, żeby je zatrzymać, więc tylko ze złością otarłam je wierzchem
dłoni, doskonale wiedząc, że to i tak nic nie zmieni. Tata przytulił mnie
znowu, a ja nie stawiałam oporu, pozwoliłam się głaskać po włosach, bo tak
robił, gdy miałam osiem lat, a on starał się mnie uspokoić.
– Cicho, spokojnie – wymruczał mi znowu do ucha.
– Jestem tu. Przepraszam. Nigdy nie chciałem cię zostawić, Dee… Przepraszam…
Po głowie kołatało mi się, że musiało być jakieś
racjonalne wyjaśnienie. Musiało być coś, co przez tyle lat powstrzymywało tatę
od powrotu do domu, od odebrania mnie spod opieki ciotki i wujka, bo przecież
on nie mógł mnie tak po prostu
zostawić. Nawet jeśli byłam do tamtej pory przekonana, że tak właśnie się
stało, bo obudziłam się tamtej nocy, gdy wychodzili, gdy widziałam ich po raz
ostatni. Widziałam to po jego twarzy, gdy mnie zobaczył, kiedy tylko wszedł do
gabinetu. Widziałam, że tęsknił za mną tak samo jak ja albo nawet bardziej – bo
przecież mnie wmówiono, że moi rodzice nie żyli, a on wiedział, że cały czas
gdzieś tam czekałam. Piętnaście lat.
Gdy w końcu się uspokoiłam, tata puścił mnie
znowu i odsunął na odległość ramion, żeby mi się przyjrzeć. Musiałam wyglądać w
tamtej chwili ślicznie, z zapuchniętymi od płaczu oczami i zaczerwienionymi
policzkami, ale niewiele mnie to obchodziło. Obchodziło mnie tylko to, że w
oczach ojca widziałam dumę i podziw. Naprawdę!
– Usiądź, musimy porozmawiać – powiedział
szorstkim głosem, kiedy już był w stanie. Przysunął mi krzesło, a sobie drugie,
tuż obok tego mojego, i usiadł przy mnie. – Dee, na początek muszę cię prosić o
wybaczenie. To wszystko moja wina… Nie tylko to, że znalazłaś się w Oz, że na
pewno byłaś zagubiona i nie rozumiałaś w pierwszej chwili, co się dzieje, że
musiałaś prosić obcych o pomoc i domyślać się, co robić. Za to też cię
przepraszam, ale chodzi mi głównie o to… o to wszystko. O to, że w ogóle
wplątałem się w życie Oz, w życie w Emerald City, i chociaż zostawiłem cię za
sobą, to jednak w pewien sposób wplątałem też ciebie.
– Jesteś… Jesteś tu Czarnoksiężnikiem? – zapytałam,
nadal nie mogąc w to uwierzyć. Wcześniejszą tyradę taty puściłam praktycznie
mimo uszu, bo nie wierzyłam, żeby to mogła być jego wina. Ostatecznie nie
wybrał sobie na pewno takiego życia, bo musiałby w ten sposób wybrać życie beze
mnie! – Rządzisz Oz?
– Tak – przyznał, bezradnie rozkładając ręce. –
Zabawne, prawda? Że architekt może zostać władcą. Ale owszem, tak właśnie się
stało, i teraz walczę o utrzymanie Emerald City i połówki klucza. Będąc już
przy tym temacie, masz go przy sobie?
Wyciągnęłam połówkę artefaktu z kieszeni żakietu
i mu pokazałam. Tata spojrzał, ale nie wziął go do ręki.
– Trzymaj go na razie, dobrze? Przekażę go
Czarownicy z Północy, gdy wkrótce tu przybędzie. Dla mnie ten klucz jest
bezużyteczny.
– Bo nie pomógł ci wrócić do mnie? – poddałam.
Tata poważnie pokiwał głową.
– Tak, Dorothy. Prawda jest taka, że nie
potrafię wrócić do domu. Drugą połówkę klucza, tę do drzwi z Oz na Ziemię, ma
Czarownica z Zachodu. Walczę z nią nieprzerwanie od ponad dziesięciu lat, a
jednak raczej przegrywam niż cokolwiek wygrywam.
– Niech zgadnę, chcesz, żebym odzyskała ten
klucz – powiedziałam ze znudzeniem. – Po to mnie tu ściągnąłeś.
– Nie, Dorothy. – Tata poważnie pokiwał głową. –
Nie chodzi o żadne zdobywanie kluczy. Nie chodzi też o zabijanie, nawet
Czarownic. Chodzi o coś zupełnie innego…
– Poczekaj. – Przerwałam mu w ostatnim momencie,
jeszcze chwila, a powiedziałby, byłam tego pewna, coś istotnego. Nie mogłam
jednak pozwolić mu kontynuować, ta wiedza mogła na mnie czekać, w
przeciwieństwie do Jacka! – Najpierw muszę cię o coś spytać. Dzisiaj rano
aresztowano towarzysza, który przybył ze mną do Emerald City.
– Ach, tak, tego chłopaka. – Tata pokiwał głową,
a ja popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. „Chłopaka”? Rany, czy mój tata był
aż tak stary? – Owszem, jutro zawiśnie.
– Zawiśnie? Czy ty sam siebie słyszysz? –
prychnęłam, bo to było kompletnie nienormalne. – Nie obchodzi cię, że zabierasz
czyjeś życie? Nie chcesz tego sprawdzić, tak po prostu wierzysz ludziom na
słowo? Co to w ogóle za sąd, który dzisiaj robi proces, ale na jutro ma już
wyznaczony termin wykonania kary?!
– Dorothy, rozumiem, że nie jesteś stąd i nie
rozumiesz. – Tata posłał mi twarde spojrzenie, którego nie znałam wcześniej.
Jasne, byłam dzieckiem, gdy zniknął, ale mimo wszystko znałam go wtedy lepiej
niż obecnie. Obecnie część mnie skakała z radości, że to tata, a druga
zastanawiała się, czy to faktycznie jeszcze on. Nawet nie drgnęła mu powieka,
gdy powiedział o zamordowaniu Jacka!
– Ale takie mamy tutaj prawo. Surowe. I to się sprawdza, bo inaczej już dawno
nie trzymalibyśmy Emerald City w ryzach. Ten człowiek jest złodziejem, zdrajcą
i oszustem.
– Ten człowiek pomógł mi dostać się do Emerald
City – zaprotestowałam. – Prosto z Kraju Manczkinów. I ratował mnie po drodze
niezliczoną ilość razy.
Tata podniósł jedną brew.
– I co, mam go za to ułaskawić?
– Nie! Wystarczy, że powiesz mi, o co w tym
właściwie chodzi! – wykrzyknęłam z frustracją. – Jaki wyrok? Za co? Co
oznaczają te slogany, za które Jack został aresztowany? Co on w ogóle takiego
zrobił?!
Miałam ochotę zapytać o coś zupełnie innego, z
moją mamą na czele, ale ponownie – to mogło poczekać. W tej chwili to Jack stał
się priorytetem. Nawet jeśli mu nie ufałam, nawet jeśli do wszystkiego się
przyznał, to ciągle był człowiek, który kilkakrotnie uratował mi życie, i jeśli
w choć najmniejszy sposób mogłam mu się odwdzięczyć, zamierzałam to zrobić.
Mimo wszystko.
Tata westchnął i chwycił mnie za rękę.
Zmarszczył brwi, a wraz z nimi zmarszczyło mu się całe czoło. Rany. Nadal nie
chciało mi się wierzyć, że on tutaj był, że był Czarnoksiężnikiem i rządził w Oz. Przez te wszystkie lata, gdy
myślałam, że nie żył!
– Dorothy, rozumiem, że Jack mógł stać ci się
bliski, ale on na to nie zasługuje, uwierz mi – powiedział następnie tak poważnie,
jakby spodziewał się, że się w nim zakochałam. Wywróciłam oczami. – Wiesz, co
stało się z drugą połówką klucza, który dostałaś? Jack oddał ją Czarownicy z
Zachodu. Powiedział jej też, gdzie powinna szukać drugiej.
To było niedorzeczne. Prychnęłam i wyszarpnęłam
rękę, odsuwając się nieco od taty. Przecież to się w ogóle nie trzymało kupy!
– To bez sensu – powiedziałam więc. – Jack jest
łowcą, poluje na czarownice, nie pomaga im. Po co miałby robić coś takiego?
– A skąd ja mam to wiedzieć, Dorothy? – Tata
rozłożył bezradnie ręce. – Posłuchaj mnie. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale
musisz wiedzieć, że chciałem do ciebie wrócić. Naprawdę. Był taki moment, w
jakiś rok po naszym zniknięciu, kiedy uznałem, że muszę wrócić do ciebie albo
przynajmniej po ciebie. Ale właśnie wtedy syn Charlesa, mojego najbliższego
współpracownika, wykradł klucz, otworzył drzwi i uciekł na Ziemię… Odebrał mi w
ten sposób jedyną drogę do domu. A jakiś czas później klucz pojawił się w
rękach Czarownicy z Zachodu…
Przestałam go słuchać, tak bardzo byłam
oszołomiona. Bezwiednie otworzyłam usta, nie wiedziałam jednak, co powiedzieć.
Jack miał rację, okłamywał mnie od samego początku. A nawet jeśli robił to, po
prostu zatajając przede mną prawdę, na jedno wychodziło.
W zasadzie nie powinnam być taka zdumiona. W
końcu już wcześniejsze słowa Charlesa i Christiana wzbudziły we mnie różne
dziwne podejrzenia. Ale to… Podejrzewać a mieć pewność to jednak zupełnie dwie
różne rzeczy.
– Jack… Jack jest synem Charlesa? Synem z rodu
Lwa? – zapytałam słabo, gdy byłam już w stanie. Tata pokiwał głową, a w jego
oczach pojawiła się troska.
– Myślałem, że wiesz. Jack ma tatuaż na ramieniu
jak jego ojciec.
– Nie, nie wiedziałam – mruknęłam. – A tatuaż
zawsze miał zakryty bandażem, myślałam, że to przez jakąś ranę. I Charles… Nie
ma nic przeciwko temu, że jego syn zostanie stracony?
– Dee, zrozum. Jack jest zdrajcą, oszukał nie
tylko ciebie, ale nas wszystkich. Nawet jego ojciec nie może mu w tej sytuacji
pomóc.
Więc po co wrócił?, pomyślałam gorączkowo, a ilość
rewelacji, którą mój mózg musiał przetworzyć, sprawiła, że niczemu już się nie
dziwiłam. Zaczęłam przyjmować wszystko – to, że mój ojciec był
Czarnoksiężnikiem z Oz, a Jack okazał się synem jego zastępcy i zdrajcą, który
pomagał Czarownicy z Zachodu.
Ale… Z drugiej strony musiało przecież być
jakieś racjonalne wytłumaczenie. Jack przecież nigdy nie zrobiłby czegoś
podobnego!
Kiedy jednak to pomyślałam, przypomniałam sobie,
jak kiedyś Jack powiedział mi, że nie jest błędnym rycerzem, ale walczy z
czarownicami dla ludzi, bo ma swoje powody. Czyżby to były jego powody? Czuł
się źle z tym, co zrobił, gdy miał te kilkanaście lat?
Wtedy powiedział mi też przecież, że jest
prostym facetem. Tymczasem gdy właśnie wszystko, co wiedziałam na temat Jacka,
obracało się do góry nogami, dochodziłam do wniosku, że wcale tak nie było.
Wręcz przeciwnie. Jack najwyraźniej był bardziej skomplikowany, niż myślałam.
– Muszę z nim porozmawiać – oświadczyłam,
wstając gwałtownie z krzesła. – Musi być jakieś wytłumaczenie. On nie mógł… Tak
po prostu…
– Podobno się przyznał. Tak twierdził mój
dowódca straży – odparł spokojnie tata, w oczach jednak nadal miał żal. –
Przykro mi, Dorothy, wiem, że on mógł…
– Nie, to w ogóle nie o to chodzi –
zaprotestowałam natychmiast, bo aż za dobrze wiedziałam, co chciał powiedzieć.
– Ty tego nie rozumiesz. Jack naprawdę uratował mi życie. I to nie raz. Nie
mogę… nie mogę tego teraz tak zostawić. To nie byłoby w porządku.
– Ale… kochanie. – Tata spróbował przemówić mi
do rozsądku jak małemu dziecku, tak przynajmniej sądziłam po tonie jego głosu.
Zresztą nic dziwnego; nie widział mnie tyle czasu, że chyba jeszcze nie całkiem
do niego dotarło, że dorosłam. – Musimy porozmawiać. Muszę o wszystkim ci
powiedzieć… Dlaczego zostawiliśmy cię z mamą, co się stało, wreszcie dlaczego
tu jesteś. Czekałem na to tyle czasu…
– Więc dasz radę poczekać jeszcze trochę –
przerwałam mu bezlitośnie. – Ja też. A na razie… Muszę porozmawiać z Jackiem,
bo nie wierzę, że to tak wyglądało. Powiedz tylko swoim strażom, żeby mnie do
niego wpuścili.
– Dorothy…
– Przestań! – W końcu podniosłam głos.
Natychmiast tego pożałowałam, ale co z tego, skoro słowa same się ze mnie
wydostały, praktycznie bez udziału umysłu. – Wiesz, może i masz dobre
wytłumaczenie, ale i tak nie było cię w moim życiu przez cały ten czas, kiedy
najbardziej cię potrzebowałam. Ani ciebie, ani mamy w nim nie było.
Pozwoliliście mi wierzyć, że mnie zostawiliście, że mnie opuściliście! Wybacz,
jeśli teraz mam ważniejsze sprawy na głowie od słuchania twoich wymówek.
Odwróciłam się, żeby wyjść, co kosztowało mnie
naprawdę wiele samozaparcia. W połowie drogi jednak zatrzymałam się, walcząc
sama ze sobą, by w końcu odwrócić się do taty. Mogłam być na niego wściekła,
ile tylko chciałam, mogłam krzyczeć i robić mu wymówki, ale to niczego nie
zmieniało. On nadal był moim tatą i nadal czułam coś dziwnego rozpierającego
moją pierś, gdy myślałam o tym, że on wcale nie zginął. Że był tutaj. W Oz,
przy mnie.
To chyba była radość.
– A co… co z mamą? – zapytałam lekko łamiącym
się głosem, bo z jednej strony trudno przyszło mi wydusić z siebie te słowa, a
z drugiej nie mogłam wyjść, nie zapytawszy. Tata zrobił taki ruch, jakby chciał
za mną wstać z krzesła, ale ostatecznie tego nie zrobił. – Czy ona… żyje?
Przez moment w gabinecie Czarnoksiężnika
panowała cisza. Wpatrywałam się w ojca z napięciem, aż w końcu westchnął i
odpowiedział:
– Tak, Dee. Chyba tak. Tak przypuszczam…
– Dobrze, to na razie mi wystarczy – ucięłam,
chociaż miałam sto tysięcy kolejnych pytań, gdy to usłyszałam. – Tato,
posłuchaj. Nie mam do ciebie pretensji. Przypuszczam, że gdybyś mógł wrócić,
zrobiłbyś to. Ale to może poczekać… A Jack nie może. Przynajmniej pozwól mi z
nim ostatni raz porozmawiać, zanim coś mu się stanie.
Ojciec tylko kiwnął głową, nie zdobył się jednak
na odpowiedź. Przyjęłam to za zgodę, uśmiechnęłam się więc do niego blado i
opuściłam gabinet, z każdym krokiem zmuszając się, by nie zacząć biec. Kiedy
wkraczałam do Emerald City, naprawdę nie przypuszczałam, że w wyniku tej wizyty
będę miała taki mętlik w głowie.
To nadal wydawało mi się niedorzeczne, że to
tata był Czarnoksiężnikiem. Jakim cudem? Skąd znalazł się w Oz? Jakim sposobem
się tu dostał? Skoro w Lawrence nie było wtedy trąby powietrznej… Była tylko
burza i wichura. Czy to mogło mieć coś wspólnego z kluczem, za pomocą którego
sama trafiłam do Oz? Ale jeśli tak, skąd tata go miał? I dlaczego już na
miejscu został Czarnoksiężnikiem? Zwykły architekt z Kansas, który nigdy, z
tego, co wiedziałam, nie wierzył w tego typu bzdury?
I co w tym wszystkim robiła mama? Która,
notabene, śniła mi się ze dwa razy… Czy to było możliwe, że to jednak nie był
tylko sen, skoro nawet tata mówił, że ona najprawdopodobniej nadal żyła?
I co to właściwie znaczyło „chyba tak”?!
Przyspieszyłam kroku, idąc kolejnym korytarzem w
kierunku przejścia do twierdzy i lochów, nie zamierzałam bowiem tracić czasu na
niepotrzebną wizytę w mojej sypialni. Musiałam odbyć poważną rozmowę z ojcem, a
żeby to zrobić, należało najpierw załatwić temat Jacka.
W przejściu do twierdzy nieoczekiwanie wpadłam
na jakiegoś strażnika, idącego ramię w ramię obok… Annabelle.
Ta ostatnia wyglądała na mocno wystraszoną, a
oczy miała zapuchnięte, lśniła w nich jednak determinacja. Na mój widok rzuciła
się w moją stronę i zaczęła coś bełkotać bez ładu i składu.
– Dobrze, że pani jest – ucieszył się na mój
widok strażnik. Zabawne, przysięgłabym, że widziałam go pierwszy raz na oczy, a
on tak od razu mnie poznał? Wieści w Oz naprawdę szybko musiały się rozchodzić.
– Ta panienka upierała się, że musi się z panią zobaczyć.
Ulotnił się natychmiast, jakby miał dość
radzenia sobie z babskimi humorami – za bardzo mu się zresztą nie dziwiłam – a
ja spróbowałam trochę uspokoić Annabelle. Kiedy nie pomogły delikatne pytania,
co właściwie się stało i prośby, by o wszystkim mi opowiedziała, zamachnęłam
się i uderzyłam ją z całej siły w policzek.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że to nie
przyniosło mi odrobiny satysfakcji. Oczywiście, że przyniosło. Najważniejsze
jednak, że poskutkowało, bo Annabelle zamilkła i spojrzała na mnie z
niedowierzaniem i wyrzutem.
– Uderzyłaś mnie…! – zaczęła, ale nie dałam jej
dojść do słowa.
– Annabelle, uspokój się, na litość boską –
syknęłam, pociągając ją za ramię nieco dalej od wejścia do twierdzy, do
najbliższego, pustego na szczęście, korytarza i niewielkiej wnęki, w której
zamiast parapetu pod niewielkim oknem znajdowało się obite miękkim materiałem
siedzenie. Usadziłam ją tam niemalże siłą i stanęłam nad nią z założonymi na
piersi rękami. – Możesz mi wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi? Wczoraj się
na mnie darłaś, a dzisiaj przylatujesz w takim stanie? Co się stało?
– To moja wina – wyjąkała z trudem, pociągając
nosem. No nie, jeszcze mi tego brakowało, żeby mi się tu rozbeczała! – To
wszystko moja wina.
Tylko nie trać cierpliwości, Dorothy. Tylko
spokojnie. Bądź jak Szwajcaria…
– Ale co dokładnie?
– No, że zamknęli Jacka – wyznała z trudem. –
Słyszałaś coś o anonimowym donosie? To ja. Ja im powiedziałam…
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. No dobrze,
przypuszczałam, że Annabelle wiedziała więcej na temat Jacka ode mnie, ale nie
sądziłam nigdy, że mogłaby tej wiedzy użyć przeciwko niemu! Czy ona całkowicie
oszalała?! Jeśli to właśnie miłość robiła z człowiekiem, to miałam nadzieję, że
nigdy jej nie doświadczę…!
– Annabelle, oszalałaś? – syknęłam, potrząsając
ją za ramię. Annabelle pisnęła, ale w żaden sposób nie zaprotestowała przeciwko
takiemu traktowaniu. Może uznała, że jej się należało? – Co ci wpadło do
głowy?! Co im właściwie powiedziałaś?!
– Jack przyznał się kiedyś, że nie może wrócić
do pałacu, do ojca, bo ukradł klucz, a potem dostała go w swoje ręce Czarownica
z Zachodu – odpowiedziała Annabelle żałośnie łamiącym się głosem. Siłą
powstrzymałam cisnące mi się na usta kolejne wymówki, dochodząc do wniosku, że
mogłyby jeszcze bardziej zaszkodzić jej i tak delikatnej już psychice. –
Dorothy, ja… ja nie myślałam. Kiedy Jack powiedział mi, że nie wróci do mnie,
że musi zostać w pałacu, byłam naprawdę wściekła, wiesz? Na ciebie też, ale
przede wszystkim na niego. Nie myślałam… Po prostu poszłam i powiedziałam, że
to on te kilkanaście lat temu ukradł Czarnoksiężnikowi połówkę klucza…
– Nie wiedziałaś, że tym samym podpisujesz na
niego wyrok śmierci? – dodałam bezlitośnie. Annabelle załkała bezgłośnie, a w
jej oczach pojawiły się łzy.
– Nie myślałam… Naprawdę nie sądziłam, Dorothy…
Byłam pewna, że najwyżej wyrzucą go z miasta… I byłam taka wściekła, że…
– Dobrze, Annabelle, naprawdę mi wystarczy, nie
tłumacz się już – przerwałam jej ze zdenerwowaniem. – Wracaj do miasta, ja spróbuję
tu coś odkręcić, chociaż nie wiem, jak to pójdzie. To wszystko, co na ten temat
wiesz? Jack nic więcej ci nie powiedział?
– Nie. – Annabelle żałośnie potrząsnęła głową. –
Zawsze wydawało mi się, że było w tej historii coś więcej, niż mi powiedział, ale
Jack nigdy nie przyznał się, co to takiego i czy w ogóle coś było. Ale może
tobie…
Może mnie? Wolne żarty, Annabelle.
Co jednak innego mi pozostawało? Musiałam
spróbować.
Zostawiłam Annabelle i poszłam porozmawiać z
Jackiem. Schodząc do jego celi, miałam wrażenie, jakbym spędziła w Emerald City
ostatni tydzień, a nie dzień. Tyle się przez ten czas wydarzyło… Moi rodzice…
Najpierw jednak, zanim mogłam pozwolić sobie na
myślenie o rodzicach, musiałam uratować Jacka.
Jejku, to jest takie asdfghjkl! Smutne, nostalgiczne, wywołujące we mnie złość..oj potrafisz grać na ludzkich emocjach. Ale szczerze? Wiedziała, że to Annabelle powiedziała, coś tak czułam że jest wredną jędzą i to w dodatku nie myśląca jak się okazało. Mam nadzieję, że jednak nie stracisz Jacka, bo usunęłabyś w mojej głowie obraz idealnego faceta :) No nic, rozdział bardzo fajny, naprawdę i poza tym wiele wyjaśnia. Czekam z niecierpliwością na następny.
OdpowiedzUsuńCieszy mnie bardzo, że rozdział wywołał w Tobie takie emocje;) rzeczywiście, jeśli chodzi o Annabelle, to to akurat było do przewidzenia. Spokojnie, Jack to moja ulubiona postać tutaj, jasne, że bym go nie straciła ;P myślę, że takie stwierdzenie nie jest zbytnim spoilerem, bo chyba nikt się nie spodziewa, że mógłby zginąć;) zresztą temat wyjaśni się już w kolejnym rozdziale, bo to jeszcze nie koniec wyjaśnień:)
UsuńCałuję!
Łoooooo! O.O W obliczu tych wszystkich rewelacji następny rozdział NA PEWNO NIE BĘDZIE ZA WCZEŚNIE! Ba, powiedziałabym prawie, że jest za późno. :P
OdpowiedzUsuńHaha, no to się cieszę;) mam sporo zapasu, więc pomyślałam, że może będziecie miały ochotę poznać wersję Jacka wcześniej niż za dwa tygodnie;)
UsuńWitam:)
OdpowiedzUsuńłołłłłłł, jestem mistrzem xd, sama dla siebie - zgadłam trzy razy :D Co wcale nie odebrało mi przyjemności czytania rozdziału:)
Pytasz czy dodawać rozdziały co tydzień? Podobno nie am głupich pytań...podobno :) OCZYWIŚCIE ŻE TAK!!!
Wracając do Dee i Jacka - czekam na akcję rodem z mission impossible - nawet z motywem muzycznym w tle z tego filmu, gdy Dorothy będzie wydostawać łowce z celi, bo będzie?? Prawda??
Czarnoksiężnik i Dee - ach ta rodzina, najlepiej wychodzi się z nią na zdjęciach. Myślę że czeka ich kozetka u dobrego psychologa, może nawet psychiatry. Dorothy tak łatwo rodzicom nie odpuści.
Przepraszam, że tak chaotycznie i emocjonalnie, ale przeczytałam rozdział tuż przed wyjściem do pracy, a nie mogłam się powstrzymać, aby nie dodać paru słów:) Lecę bo autobus jest wredny i nie poczeka.
No to leć, bo nie chciałabym, żebyś się przeze mnie spóźniła;)
UsuńWow, to faktycznie jesteś mistrzem! xd chociaż nigdy nie zakładałam, że moje tajemnice będą jakieś nie do domyślenia się;)
No to cieszę się, że mam Twoją aprobatę;)
Haha, aż tak to nie będzie, Dee raczej spróbuje wszystko załatwić polubownie, bez większych szaleństw, przynajmniej póki co xd ona ciągle jeszcze uważa, że to wszystko da się jakoś wyjaśnić i że to tylko nieporozumienie.
Może i nie odpuści... ale problem w tym, że w przypadku rodziców serce Dorothy będzie mówiło co innego, a rozum co innego. Ciężko to będzie pogodzić.
Spokojnie, nie było wcale źle;) i dziękuję za komentarz:)
Dawno mnie nie było na Twoich blogach, Postaram się w najbliższym czasie nadrobić zaległości ;)
OdpowiedzUsuńSpokojnie, nic się nie dzieje. Ja też jeszcze nie odpisałam na Twojego maila, przepraszam, mam ostatnio za dużo na głowie;(
UsuńSpoko ;) u mnie też różnie bywa. Zwariować można. Najchętniej spakowałabym się i wyjechała gdziekolwiek.
UsuńSorry, nie tu mi się opublikował komentarz, tamten usuniesz.
O rany, dokładnie, też bym wyjechała, najlepiej na stałe... Marzy mi się praca w Hiszpanii;) ale trzeba się wziąć w garść i jakoś się ogarnąć, zamiast marzyć o bzdurach xd
UsuńMnie się marzy praca we Włoszech ;)
UsuńPomarzyć zawsze można :D
Pochwalę się: mam dwa rozdziały na opowiadanie, na które Szwamka robiła mi szablon;)
UsuńZabieram się za pisanie trójki :D
świetny szablon ;)
UsuńMam pytanie: Jak wstawić uniwersalną na bloga?
UsuńDziękuję:) ale jaką uniwersalną?
UsuńTfu, szeroką listę
UsuńInstrukcję znajdziesz na przykład tutaj: http://zaczarowane-instrukcje.blogspot.com/2012/10/3-przepis-menuszeroka-liste.html
UsuńDziękuję ;)
UsuńIle planujesz rozdziałów?:-)
UsuńHmm, szczerze, to nie mam pojęcia. Przypuszczam, że około sześćdziesięciu, żeby nie lać za bardzo wody, ale to może mi się jeszcze tysiąc razy zmienić, biorąc pod uwagę, jak bardzo sobie po drodze nawet komplikuję fabułę XD
UsuńOkej... Ojczulek coś nie wydaje mi się do końca okej. Może to bez sensu, ale jednak. Chyba przesiąkł Oz, skoro chce od razu Jacka skazać na śmierć...
OdpowiedzUsuńAnnabelle jest po prostu... Przewidywałam to trochę, ale jednak... Matko Boska, co za idiotka!
Jack Tchórzliwym Lwem? hmm.. Fajnie! A mama czarownicą? Jeszcze lepiej!
Szczerze mówiąc nie mam pojęcia co napisać... Niech Dee i Jack zwieją i nie wiem co zrobią... Córka Czarnoksiężnika i syn Charlesa z rodu Tchórzliwego Lwa (czy jakoś tak :P)! Ważne, że robi się gorąco... Uwielbiam Dee za pierwszy akapit! Należało się gnojkowi! Niby nie jest taki zły, ale... Nie lubię go i zdaje mi się, że coś jeszcze tutaj pomiesza, albo nawet nie pomiesza, tylko zwyczajnie zrobi coś, za co będę kibicowała Dee, żeby powtórzyła swój wyczyn. Jest taki dziwny... I ciągle nie pamiętam jego imienia!c Myli mi się z Christopherem...
I to jak przywaliła Annabelle... Matko, to nawet lepsze niż to, że Jack nie mógł zasnąć bez Dee!
A jeżeli chodzi o cotygodniowe rozdziały, to jestem na tak! TAK! Nie wiem nawet, jak możesz o coś takiego pytać... :D
Pozdrawiam gorąco! :)
Nie do końca bez sensu, bo masz rację, ojciec Dee rzeczywiście trochę się zmienił przez ten pobyt w Oz. Nie do końca tak, jak Dorothy by sobie życzyła. Także tutaj może mieć jeszcze pewne problemy...
UsuńAnnabelle jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa xd rzeczywiście jest idiotką, i w przyszłości jeszcze to udowodni;)
W zasadzie Tchórzliwym Lwem jest Charles, a dlaczego, to się jeszcze wyjaśni... Ale Jack jego synem, jak najbardziej;) i mama - no tak, tak właśnie jest xd
Czy zwieją... Powiedzmy, że jeszcze nie, Dorothy jeszcze nie dowiedziała się wszystkiego xd haha, Dorothy musiała wreszcie pokazać, na co ją stać. Christian pewnie jeszcze coś namiesza, ale nieprędko, na razie nie mam z nim związanych większych planów. A Annabelle się należało wreszcie ;>
Haha, no dobrze, może to jednak było z mojej strony głupie pytanie;) ale i tak cieszy mnie taka entuzjastyczna reakcja ;P
Całuję!
Ja ostatnio mam problem, żeby ogarnąć swoje blogi, a co dopiero czyjeś, ale jeśli rozdział ma być za tydzień, to ja również jestem na tak :) Najwyżej będę miała więcej do nadrabiania, a w przypadku tego opowiadania to będzie tylko przyjemność pochłonąć większość ilość tekstu :) Niemniej jednak liczę na to, że w najbliższym tygodniu odgarnę swoje życie XD
OdpowiedzUsuńNajmniej zaskoczyła mnie Annabelle, ale cała reszta - no tego się nie spodziewałam. Ostatnio dodałaś zapowiedź ze zdjęciem, ale tak umiejętnie wybrałaś ten fragment, że trudno byłoby się tego domyślić. Czarnoksiężnik ojcem Dorothy? Czekałam, aż ona go pozna i Czarnoksiężnik wyjawi, dlaczego Dorothy trafiła do Oz, w sumie w świetle tego, czego dowiedziałam się po tym rozdziale to... chwilowo nieważne. Będę przeżywać do kolejnego rozdziała.
Poza tym Jack jest synem Charlesa? Mam w głowie podobny mętlik do tego, który ma w głowie Dorothy. Dorothy może nie widziała tatuażu, który był zasłonięty, ale na ciele Jacka widziała coś zupełnie innego, myślę, że to będzie miało powiązanie z tą sprawą. Bo może Jack jest zdrajcą i wykradł ten klucz, ale wydaje mi się, że cała reszta już nie jest taka prosta, jak to przestawił Czarnoksiężnik. Gdyby tak było Jack nie podjąłby się wyprawy do miejsca, gdzie czekała go pewna śmierć (na pewno wiedział, jakie prawo jest w EC).
Jejku, uwielbiam takie rozdziały :D Czekam niecierpliwie na kolejny i pozdrawiam serdecznie! ;*
No to tym bardziej się cieszę, że mimo wszystko jesteś na tak;) życzę w takim razie, żebyś się odgarnęła z życiem;)
UsuńNo wiem, wiem, Annabelle była totalnie przewidywalna xd ale cieszy mnie, że reszta Cię zaskoczyła. Tym razem zapowiedź jest mniej umiejętnie dodana, ale to i tak już chyba nie jest większa niespodzianka ;> a to, po co Dorothy trafiła do Oz, będzie chyba za dwa rozdziały, o ile dobrze pamiętam XD
No właśnie;) owszem, blizny na plecach Jacka mają zasadniczy związek z Czarownicą i połówką klucza. To zresztą będzie wyjaśnione w kolejnym rozdziale:) rzeczywiście Jack miał pewien powód, by iść do Emerald City i absolutnie nie była nim chęć ponownego zamieszania, wręcz przeciwnie. Ale o tym wkrótce;)
Bardzo mnie to cieszy XD w takim razie kolejny już w przyszłą sobotę. Całuję! ;*
Ja jestem za rozdziałem za tydzień. Pasuje mi! :)
OdpowiedzUsuńKiedy wspomniałaś o zdjęciu w rozdziale, to już wiedziałam kim był Czarnoksiężnik, choć nie mogłam w to do końca uwierzyć. Jakoś nie mogłam sobie uświadomić, że mógłby to być jej ojciec, ale skoro jej rodzice zniknęli podczas wichury, to pewnie właśnie efektem tego była podróż do Oz.No, ale kiedy właśnie zorientowałam się, kim jest Czarnoksiężnik, byłam równie zdziwiona co Dee podczas ich pierwszego spotkania. Cieszę się jednak, że się odnaleźli, choć mężczyzna nieco się zmienił, ale władza zmienia każdego, bez względu na to jakim cudownym był ojcem, gdy była mała. Nie jest zły, to pewne, ale teraz myśli tak, jak mieszkańcy miasta. No, ale w końcu nie widzieli się tyle lat, miłość do córki na pewno go zmiękczy jeszcze bardziej, gdy Dorothy już tu jest.
Wow, tyle niespodzianek w jednym rozdziale. Obawiam się kolejnych. W każdym razie Jack i Charles to rodzina. No pewnie! :) W każdym razie nie domyśliłam się tego, dopóki Czarooksiężnik tego nie powiedział, bo kompletnie nie wiedziałam jak mogłam ich powiązać razem. Wiedziałąm tylko jedno, że Jack najwidoczniej nie jest mile widziany w mieście i nawet przez własnego ojca, który najwidoczniej oskarża go o coś, czego nie zrobił. Nie oddał połówki klucza Czarownicy z Zachodu.
I tak, Annabelle to patologiczna idiotka, bo nie potrafię tego inaczej nazwać. Co za idiotka! Jak mogła oskarżyć faceta, którego kocha i tym samym skazać go na śmierć? W głowie mi się to nie mieści. Mam jednak nadzieję, że poniesie za to odpowiednie konsekwencje.
Czekam na rozdział w kolejną sobotę! <3
Pozdrawiam<3
Annabelle naprawdę nie sądziła, że Jacka skażą za to na śmierć, była przekonana, że najwyżej wygnają z miasta, byle dalej od Dorothy XD co nie zmienia faktu, że owszem, idiotką to ona jest;)
UsuńCzy miłość do córki go zmiękczy... Nie czekałabym na jakiś spektakularny cud XD tata Dorothy po prostu sporo się zmienił przeze te lata, musiał, jeśli chciał przetrwać w Oz, i Dorothy będzie musiała się z tym pogodzić albo... No właśnie, pozostańmy przy "albo";]
Podpowiedzią tutaj był ten bandaż na ramieniu Jacka, o którym wspominałam wcześniej ze dwa razy, a pod którym ukrywał tatuaż lwa, to właśnie na to Dorothy wcześniej zwróciła uwagę. A w kolejnym rozdziale wyjaśni się, jak to jest z Charlesem i dlaczego właściwie nazwałam go Tchórzliwym Lwem ;>
Całuję! ;*
Jak ty to robisz, że masz taki zapas rozdziałów?
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc, nie wiem, po prostu jak mam wene, to pisze, pisze i pisze, nawet po kilka rozdziałów dziennie;) przepraszam za brak części polskich znakow, ale pisze z telefonu i nie wszystko mi Poprawia;)
Usuń