Następnego dnia rano byłam niewyspana i
niespokojna. Niemalże trzy dni spędzone w Granicznym Mieście sprawiły, że
wreszcie w jakimś miejscu poczułam się nieco bardziej zadomowiona i źle mi się
je opuszczało. Chociaż z nadzieją patrzyłam w przyszłość, bo Emerald City
zdawało mi się bliskie jak nigdy wcześniej, niepokój nie opuszczał mnie, gdy
idąc zachodnią drogą, mijaliśmy rzednące zabudowania i domy, rozstawione w
coraz większych odległościach od siebie. Przed sobą mieliśmy pasmo górskie,
które musieliśmy ominąć, a za którym znajdowała się pustynia oddzielająca nas
od Emerald City. Geografia Oz nie przestawała mnie zadziwiać.
Analizując bliżej swoje uczucia, niechętnie
dochodziłam do wniosku, że ów niepokój nie brał się wyłącznie z faktu
opuszczania pierwszego miejsca w Oz, w którym spędziłam więcej niż parę godzin
i które wydawało mi się względnie bezpieczne. (Co prawda Jackowi zdarzyło się
raz wyprowadzić mnie pod rękę z jakiegoś baru, gdy jego bywalcy zaczęli na mnie
dziwnie patrzeć, chociaż nie miałam pojęcia, dlaczego, nie czułam wtedy jednak
jakiegoś dużego zagrożenia). W dużym stopniu ten niepokój był również związany
z celem naszej podróży. Ostatecznie nie wiedziałam przecież, co miało mnie
czekać w Oz. Nie miałam pojęcia, czy Czarnoksiężnik zdecyduje się mi pomóc, czy
raczej wywali z hukiem na zbity pysk. A poza tym… było coś jeszcze.
Chociaż nie mogłam doczekać się powrotu do
Nowego Jorku, Kansas i ciotki Ruth, chociaż nie znosiłam czarownic z Oz, żywych
strachów na wróble, trujących kwiatów i potworów zjadających konie, musiałam
przyznać, że to była pierwsza taka przygoda w moim życiu. I gdybym tylko
częściej natykała się na wygodną sypialnię z porządnie urządzoną łazienką, może
nie podchodziłabym do całej imprezy z tak żywiołową niechęcią.
Jack i Annabelle szli przede mną, rozmawiając o
czymś ze sobą po cichu, nic dziwnego więc, że przyszło mi do głowy, jak ładnie
razem wyglądali. Pasowali do siebie. Cholera.
Chyba nie powinnam o tym myśleć, bo robiło mi
się od tego jeszcze dziwniej.
Krajobraz zmieniał się stopniowo, w miarę jak
wchodziliśmy w przełęcz między dwoma pasmami górskimi, którędy wiodła brukowana
brudnożółtą kostką droga. Zrobiło się zimno, zarzuciłam więc na siebie kożuszek
otrzymany jeszcze w zajeździe Manczkinów, i nawet Jack włożył swój płaszcz,
chociaż zwykle wyglądał tak, jakby uważał odczuwanie zimna za niemęskie. Rude
włosy Annabelle wystawały spod kaptura, który narzuciła na głowę, i żałowałam w
tamtej chwili, że podobnie jak ona nie wybrałam na tę podróż spodni, zamiast
tego wkładając na siebie czarną, zwiewną sukienkę. No, ale na swoje usprawiedliwienie
mogłam dodać, że ubierając się tamtego ranka do pracy, naprawdę nie
przypuszczałam, że popołudnie zakończę zamknięta w klatce w chatce czarownicy.
Właściwie obstawiałabym wszystko, tylko nie to.
– Przełęcz Samobójcy zawsze robi na mnie
wrażenie – przyznał Jack, podążając za moim wzrokiem i również rozglądając się
dookoła. Z obydwu stron otaczały nas wysokie, skalne ściany, i w zasadzie
brakowało tylko porządnej lawiny wywołanej przez Czarownicę ze Wschodu. Na
myśli o tym aż cała zadrżałam.
– Dlaczego Samobójcy? – podchwyciłam, bo ta
nazwa z pewnością miała jakiś związek z moją makabryczną wizją. Jack rzucił mi
rozbawione spojrzenie.
– Bo ilekroć ktoś z okolicy chce popełnić
samobójstwo, przychodzi tutaj i rzuca się wprost na drogę z tamtych wysokich półek
skalnych. Romantyczne, co?
Raz jeszcze się wzdrygnęłam. Wcale nie uważałam
tego za romantyczne!
– Masz dziwne pojęcie romantyzmu – odparła
cierpko Annabelle, a ja natychmiast jej przytaknęłam. – Gdybyś chociaż dodał,
że z powodu nieszczęśliwej miłości…
– Tylko idiota zabija się z powodu
nieszczęśliwej miłości – uciął temat Jack, po czym przyspieszył kroku, chyba
specjalnie po to, żeby mnie pognębić. Przecież wiedział, że na nogach nadal
miałam moje czarne szpilki i po ostatnim urazie kostki absolutnie miałam dość
biegania w nich!
Annabelle zwolniła, zostając ze mną z tyłu, i
chociaż bardzo chciałam udawać zajętą kontemplacją okolicy, nie mogłam jej tak
po prostu zignorować. Nie znaczyło to, że nie próbowałam.
– Chyba o tych skałach mówił Jack – zauważyłam,
ręką wskazując zupełnie nie to, co powinnam, Annabelle jednak nawet nie
spojrzała, tylko mruknęła potakująco, po czym odparła stanowczo:
– Wiesz, wczoraj byłam zbyt śpiąca, żeby upierać
się przy udzieleniu odpowiedzi, ale dzisiaj się nie wymigasz. Co robiłaś
wczoraj w nocy w pokoju Jacka?
Wzruszyłam ramionami. Ostatecznie, co miałam jej
odpowiedzieć? Że czytaliśmy sobie mapę? Że rozmawialiśmy o etyce polowań na
czarownice? Że pytałam Jacka o jego pamiątki z przeszłości? Przecież Annabelle
w żadną z tych czynności by nie uwierzyła, bo w gruncie rzeczy chodziło jej
tylko o jedno.
Co sprawiało, że cała ta rozmowa stawała się po
prostu dziwna.
– Rozmawialiśmy – odparłam lakonicznie,
wkładając ręce do kieszeni kożuszka. Annabelle przyspieszyła nieco i zrównała
się ze mną, wpatrując się we mnie uparcie; najwyraźniej nie zamierzała
odpuścić.
– Rozmawialiście? W środku nocy? – powtórzyła z
niedowierzaniem. – I uważasz, że mam w to uwierzyć, Dorothy?
Zatrzymałam się w pół kroku, z irytacją
zakładając ramiona na piersi. Annabelle też stanęła, nadal nie spuszczając ze
mnie wzroku. Byłam już wkurzona.
– Wiesz, w zasadzie to nie obchodzi mnie, w co
wierzysz – wyrzuciłam z siebie, zanim zdołałam się powstrzymać. – A ciebie nie
powinno obchodzić, co robię z Jackiem ani kimkolwiek innym.
– Problem w tym, że zamierzam go odzyskać. –
Podziwiałam szczerość. Naprawdę. Nie byłam w stanie sobie przypomnieć, czy
kiedykolwiek zdobyłam się na taką szczerość w stosunku do mężczyzny, oczywiście
szczerość nieobejmującą słów „Nie chcę cię więcej widzieć”. Tego ostatniego
typu szczerość uprawiałam aż zbyt często.
– Nie wiem, dla kogo to jest problem, bo na
pewno nie dla mnie. – Oderwałam nogi od podłoża i ruszyłam w dalszą drogę, bo
wcale nie chciałam, żeby Jack się zorientował, że coś było na rzeczy, bo nie
szłyśmy już za nim. Annabelle poszła za moim przykładem, podbiegając kawałek,
żeby mnie dogonić.
– Naprawdę? I nie miałabyś nic przeciwko temu?
– Życzę wam wszystkiego najlepszego – wydusiłam
przez szczelnie zaciśnięte zęby. Annabelle prychnęła.
– Jakbym miała w to uwierzyć.
– Słuchaj, nie mam czasu na takie bzdety, jasne?
– W końcu naprawdę się zirytowałam. No bo ileż można? – Chcę tylko dotrzeć do
Emerald City, zapytać Czarnoksiężnika o drogę do domu i wrócić do Nowego Jorku.
A wy możecie sobie tu zostać i robić, co tylko wam się żywnie podoba, nawet się
pobierać. Nie mogłoby mnie to mniej obchodzić.
Chyba brzmiałam szczerze. Zupełnie inaczej, niż
się czułam.
Annabelle jednak nie wyczuła żadnego fałszu i po
tych słowach ostatecznie dała sobie spokój. Byłam jej za to wdzięczna, bo
naprawdę ostatnim, o czym miałam ochotę w tamtej chwili myśleć, było jej życie
uczuciowe. Poza tym, zazdrosna o Jacka? Przeze mnie? Przecież to było
niedorzeczne.
A poprzedniej nocy spadłam z jego łóżka, bo sama
sobie coś ubzdurałam.
Przejście przez przełęcz zajęło nam większość
dnia, tak że do pierwszej oazy na pustyni dotarliśmy dopiero pod wieczór. Jak
to zwykle bywało w przypadku Oz, tak i tutaj przejście z jednego krajobrazu do
drugiego następowało dosyć nagle – po prostu z drugiej strony masywu górskiego,
którego wierzchołki w miarę, jak posuwaliśmy się do przodu, robiły się coraz
niższe i niższe, wychodziło się na obszar półpustynny; całość bardzo
przypominała mi krajobrazy Nevady. Pod wieczór dotarliśmy do niewielkiej oazy,
w której Jack postanowił rozlokować się na nocleg, za co byłam mu bardzo
wdzięczna – na pustyni bowiem nocą robiło się okropnie zimno.
Byliśmy w oazie sami, co przyjęłam z pewną ulgą.
Był to kolejny element krajobrazu, który mnie zaskoczył, bo nigdy wcześniej nie
widziałam czegoś takiego na żywo – po prostu nagle spośród piasku pustyni
zaczynały wyrastać drzewa, swoją zielenią bijąc po oczach już z daleka;
otaczały one niewielki zbiornik wodny, z którego Jack postanowił zaopatrzyć nas
w zapasy wody. Wyglądało na to, że miejsce było niezamieszkane i w gruncie
rzeczy mnie to nie dziwiło – ostatecznie Miasto Graniczne znajdowało się o
dzień drogi stąd, a pustynia nie była najwygodniejszym miejscem do życia.
– Rozpalimy ognisko i zrobimy coś w rodzaju
szałasu – zaordynował Jack, gdy już zaspokoiliśmy pragnienie i zrzuciliśmy
nasze bagaże na jedną, niezbyt malowniczą kupę. – Kiedy całkiem się ściemni,
zrobi się naprawdę zimno. Trzeba jakoś przetrwać tę noc.
Zabraliśmy się więc do pracy: z ogniskiem
mieliśmy problem, bo w okolicy nie było zbyt dużo suchego drewna, które
nadawałoby się na jego rozpalenie, ostatecznie jednak udało nam się uzbierać go
trochę. Jack zajął się budową szałasu, głównie ze ściętych gałęzi drzew;
całość, już gotowa, wyglądała nieco karkołomnie i jakby miała się rozsypać pod
naporem pierwszego podmuchu wiatru, postanowiłam jednak darować sobie złośliwe
uwagi i pozwolić sobie na przywilej wątpliwości. Zwłaszcza że Annabelle rzucała
szałasowi niepewne spojrzenia za nas dwie. Gdybym była szałasem, w tamtej
chwili poczułabym się niezwykle urażona.
Jack zresztą też chyba był.
– Jeśli ci się nie podoba, możesz spać na
zewnątrz, przy ognisku – burknął, wsadzając do środka nasze koce i bagaże. –
Może to nawet i lepiej, bo nie ma tu za dużo miejsca. Będziemy musieli się
cisnąć.
Annabelle mruknęła coś pod nosem i ostatecznie
nie pogardziła jednak szałasem, zwłaszcza że gdy zapadła noc, zgodnie ze
słowami Jacka zrobiło się jeszcze zimniej. Siedzieliśmy w szałasie, jedząc
resztki prowiantu i popatrując na mrugające wesoło ognisko, a ja trzęsłam się z
zimna mimo okrycia w postaci koca, kożucha, marynarki i ubrań, postanowiłam
więc oderwać moje myśli od zimna i zająć je czym innym.
Było przecież tyle tematów, które mogłam
poruszyć.
– Opowiedzcie mi o czymś – powiedziałam więc,
przypominając sobie, że kiedyś już w ten sposób coś od Jacka wyciągnęłam. – O
Oz. Coś ciekawego. Może jakąś historię na temat tego, jak powstało? Macie coś
takiego?
– Czy mamy? – Annabelle rzuciła mi
protekcjonalne spojrzenie. – Dorothy, każda
kultura ma jakąś swoją historię na temat jej powstania.
– Nawet w twoim świecie, prawda? – dodał Jack,
kiwając na mnie głową. – Zdarzyło mi się czytać mity greckie.
– No tak – przyznałam, wzruszając ramionami. –
Ale w Oz wszystko jest tak postawione na głowie… Więc opowiedzcie mi. Jak
powstało Oz?
Porozumieli się spojrzeniem, jakby dogadując
się, które ma mówić, po czym ostatecznie głos zabrała Annabelle. Odgarnęła za
uszy rude włosy, po czym podjęła:
– Podobno… bo musisz wiedzieć, że to wszystko
tylko historie, domysły… Oz zostało wydzielone z waszego świata, z Ziemi. W
którymś momencie nasz kreator, mówi się, że był to Czarnoksiężnik, postanowił
pozbyć się magii z twojego świata, twierdząc, że wprowadzała zbyt wiele chaosu.
Dlatego odłączył jego część, stwarzając w ten sposób Oz wraz z jego czterema
najsilniejszymi czarownicami i mnóstwem pomniejszych, dużo słabszych.
Oczywiście pozostawił możliwość kontaktu między światami. Ci, którzy nie mają
szczęścia, do tej pory trafiają tu czasem za pośrednictwem tornad czy wichur.
Czarnoksiężnik natomiast dla siebie zrobił specjalny klucz, mogący w każdej
chwili otworzyć mu przejście między obydwoma światami.
Historia Annabelle była oczywiście ciekawa,
jednak do tamtego momentu słuchałam jej jak tego właśnie, czym była, i niczym
więcej – zmyślonej historii. Dopiero w chwili, gdy wspomniała o kluczu
Czarnoksiężnika, moje serce zabiło szybciej.
Czy to było możliwe? Czy rzeczywiście mogłam być
w posiadaniu właśnie tego, o czym mówiła Annabelle? Przecież to była tylko
historia. Niemożliwe, ten klucz na pewno nigdy faktycznie nie istniał.
Chyba że…
– Czarnoksiężnik? – podchwyciłam więc, celowo
krążąc wokół tematu. W końcu nie bez powodu żadnemu z nich nie powiedziałam o
kluczu, spoczywającym bezpiecznie w kieszeni mojego żakietu. To był mój ostatni
atut w razie jakichś problemów. Jack i Annabelle nie musieli wiedzieć o
wszystkim. – Ten sam, który teraz rządzi Oz?
– Nie, nie do końca – do rozmowy wmieszał się
Jack. Przyglądał mi się tak uważnie, że uznałabym, że dostrzegł coś z mojej
nagłej zmiany nastroju, gdyby to nie było możliwe. Ostatecznie nie była ona aż
tak duża, by być powszechnie widoczną. – Mówi się, że Czarnoksiężnik ma swoje
kolejne wcielenia. I że w każdym z nich przybywa do Oz, by objąć w nim władzę,
a pod jego nieobecność pieczę nad miastem sprawuje kolejny syn z rodu Lwa.
Czarnoksiężnik, w przeciwieństwie do Czarownic, ma normalne, ludzkie życie.
– A one nie? – zainteresowałam się mimo woli,
choć odciągnęło mnie to od najważniejszego tematu. Jack, siedzący najbliżej
wyjścia z szałasu, narzucił na ramiona kurtkę, co oznaczało, że musiało się
zrobić naprawdę zimno, skoro nawet on się ubierał. Wyjrzał na zewnątrz, zanim
odpowiedział, jakby sprawdzając, czy wszystko tam było w porządku, po czym
odwrócił się do mnie i odparł:
– Już ci chyba mówiłem, że Czarownice się nie
starzeją. Nie te cztery najważniejsze. – Faktycznie, ktoś już chyba o tym
wspominał. Trudno spamiętać, tyle tego było. – Można je zabić. Ale ze starości
same nie umrą.
Zawahałam się, nie bardzo wiedząc, jak wrócić do
tematu, który najbardziej mnie interesował. Ostatecznie uznałam, że trudno,
trzeba było zapytać wprost. Może nie uznają, że miałam po temu jakieś
szczególne powody.
– A co z tym kluczem do Oz? – podjęłam więc. – Jest
prawdziwy czy to tylko legenda?
– Och, oczywiście, że jest prawdziwy! –
wykrzyknęła Annabelle, krzywiąc się. – Jak myślisz, po co Czarownica z Zachodu
przypuszcza szturm za szturmem na Emerald City?
– Czarnoksiężnik go ma? – zdziwiłam się. – A ona
chce go z jakiegoś powodu mieć?
– Czarownicy z Zachodu zawsze chodziło o Klucz –
włączył się ponownie Jack. – Przez jakiś czas go miała i to nie skończyło się
dobrze. Dzięki temu mogła przechodzić do waszego świata i wracać, kiedy tylko
chciała, zabierając ze sobą mnóstwo niewolników.
Rzuciłam mu autentycznie zaskoczone spojrzenie.
Naprawdę?
– Ludzi? – zapytałam więc. Kiwnął głową.
– Tak, Czarownicy z Zachodu zawsze chodziło o
ludzi z twojego świata, Dorothy. Macie ich dużo więcej, w Oz zaludnienie nie
jest takie duże, poza tym ludność w końcu zaczęłaby się przeciwko niej
buntować, gdyby zabierała tylu, ilu chciała. Przechodzenie na Ziemię było dla
niej świetnym sposobem. Dlatego właśnie kilkanaście lat temu Czarnoksiężnik
wraz z Czarownicą z Południa postanowili położyć temu kres. Rozdzielili Klucz
na dwie części: każda z nich wiodła tylko w jedną stronę, albo z Ziemi do Oz,
albo z Oz na Ziemię. Czarownica z Zachodu zdobyła wprawdzie jedną część, ciągle
jednak Czarnoksiężnik jest w posiadaniu drugiej. To dlatego latające małpy
robią naloty na Emerald City. Czarownica chce mieć znowu cały Klucz.
Milczałam przez chwilę, przetrawiając te
informacje. Było tego stanowczo za dużo naraz i obawiałam się, że w końcu
przegrzeją mi się zwoje mózgowe.
– Więc którą część ma teraz Czarownica z Zachodu?
– zapytałam ostrożnie. Jack uśmiechnął się smutno.
– Obawiam się, że tę, która prowadzi stąd na
Ziemię, czyli tę samą, która mogłaby pomóc ci w powrocie do Nowego Jorku.
Wszystko się zgadzało. I było to tak
niepokojące, że musiałam walczyć z całej siły, by nie pokazać po sobie nic z
tych uczuć, które wybuchły we mnie ze zdwojoną siłą. Ostatecznie… to wreszcie
zaczynało mieć jakiś sens.
Jeśli Jack i Annabelle mieli rację i ta historia
nie była wyłącznie historią, a Klucz rzeczywiście istniał, wszystko wskazywało
na to, że miałam jedną jego część. Tę przeciwną do klucza Czarownicy z Zachodu,
czyli umożliwiającą przejście z Ziemi do Oz. Jakim cudem dokładne ten klucz
zamiast w posiadaniu Czarnoksiężnika, znalazł się w moim – nie wiedziałam. To
wyjaśnienie miało jednak najwięcej sensu.
Obydwoje – Czarownica ze Wschodu, gdy schwytała
mnie za pierwszym razem, i Jack podczas naszego pierwszego spotkania –
twierdzili, że w okolice tamtej chatki nie dało się przywiać i że w związku z
tym musiałam tam się zjawić w inny sposób. Połówka starodawnego artefaktu,
Klucza prowadzącego z jednego świata do drugiego, byłaby tu idealnym
wyjaśnieniem.
Tylko dlaczego właściwie trafił on w moje ręce?
I od kogo go dostałam?
– Ten klucz – podjęłam w końcu w zamyśleniu –
potrafi otworzyć przejście do lub z Oz w dowolnych drzwiach? Pasuje do
wszystkich zamków?
– No tak – przyznał Jack, przyglądając mi się
uważnie. – Skąd wiesz?
Wzruszyłam ramionami.
– Zgadłam. To wydawało się najbardziej sensowne.
I jesteście pewni, że to nie jest tylko mit, i że ten klucz istnieje naprawdę?
– Wiem, co sobie myślisz – westchnął Jack,
próbując, czy plecami był w stanie oprzeć się o ściankę szałasu. Wstrzymałam
oddech, ale o dziwo, cała budowla wcale się nie rozleciała. – Rzeczywiście
najprościej byłoby, gdybyś wróciła do Nowego Jorku z pomocą tego klucza. Ale to
nie takie łatwe, Dorothy. Jego połowę ma Czarownica z Zachodu i uwierz mi,
wcale nie byłoby prosto cokolwiek jej zabrać. Czarnoksiężnik w ciągu ostatnich
lat też bardziej się broni, niż atakuje. Ale tak, klucz istnieje naprawdę.
Na szczęście Jack wcale nie wiedział, o czym
myślałam. Jack nie wiedział, że wcale nie przyszło mi w tamtej chwili do głowy
odebranie Czarownicy z Zachodu połówki klucza, który mógłby pomóc mi dostać się
do domu. Myślałam raczej o tej połówce, która nadal spoczywała w kieszeni
mojego żakietu.
I karteczce, która była do niego dołączona. Ktoś
wyraźnie chciał, żebym miała ten klucz, skoro jednak był tak istotnym
artefaktem w Oz, kto i po co mógłby zdecydować się mi go przekazać? Nie bał
się, że przechwyci go Czarownica z Zachodu?
– Czyli Czarownica z Zachodu nadal chce mieć
całość klucza? – dokończyłam, chcąc się po prostu upewnić. – I dlatego napada
na Emerald City, żeby go zdobyć?
– No tak. – Jack chyba w końcu uznał, że coś
było nie tak, bo rzucił mi uważne spojrzenie. – Dlaczego właściwie tak o to
wypytujesz, Dorothy? Tak jak mówię, odebranie jej połówki Klucza nie będzie
proste. Nie wiem nawet, czy to w ogóle możliwe. Może Czarnoksiężnik znajdzie inny
sposób, żeby wysłać cię do domu.
Jasne, pomyślałam z nagłą irytacją. Może i
znajdzie.
A może nie.
– To po prostu ciekawe – zaprotestowałam,
przechwytując sceptycznie spojrzenie Annabelle. Co, ona też mi nie wierzyła? –
Nie zamierzam robić nic głupiego, o to możecie być spokojni. A przynajmniej
nie, dopóki nie dotrzemy do Emerald City i przestanę wam być potrzebna. Potem
sama znajdę sposób, żeby wrócić do domu, jeśli Czarnoksiężnik mi nie pomoże.
Po tych słowach w szałasie zapadła cisza, której
nie zamierzałam przerywać. Może i moje ostatnie słowa zabrzmiały trochę jak
wymówka, nawet jeśli tego nie chciałam, ale nie bardzo wiedziałam, jak miałabym
się z tego wyplątać. Nie spodziewałam się przecież, że po doprowadzeniu ich do
Emerald City wyruszą ze mną w kolejną podróż. To byłoby niedorzeczne.
Poza tym nadal spodziewałam się, że oni jednak
jakoś się dogadają i w końcu z powrotem zejdą.
– Dorothy, to przecież nie tak, że chodzi nam
tylko o dotarcie do Emerald City – zaprotestowała w końcu bez przekonania Annabelle.
Bardziej niż jej słowa, zabolało mnie milczenie ze strony Jacka. Ale cóż mogłam
poradzić?
– Daj spokój. – Wzruszyłam ramionami. – Taka od
początku była umowa. Poradzę sobie sama. Wy musicie się zająć swoim życiem, a
ja zajmę się swoim. Po prostu doprowadźcie mnie do Emerald City… Potem to już
moja sprawa, jak wrócę do Nowego Jorku.
Kolejne milczenie z ich strony przekonało mnie,
że nie zamierzali się ze mną kłócić. I dobrze.
I tak czułam się z tym, co powiedziałam,
wystarczająco źle, nawet jeśli sama tego do końca nie rozumiałam.
Jakiś czas później ułożyliśmy się do snu – ja
pod jedną ze ścianek szałasu, Jack pod drugą, a Annabelle po środku – ale jakoś
nie mogłam usnąć. Mimo wielu warstw, którymi byłam przykryta, nadal było mi
chłodno, poza tym cały czas nie opuszczał mnie niepokój i mętlik w głowie,
które przyniósł mi ten dzień. Jack i Annabelle spali już głęboko, gdy wreszcie
odważyłam się wyciągnąć z kieszeni żakietu klucz i przyjrzeć mu się w wątłym,
wpadającym przez wejście do szałasu świetle księżyca.
Wyglądał staro. I przecież już przy pierwszych
oględzinach tego dziwnego przedmiotu zauważyłam, że koniec, za który go
trzymałam, był jakby niedokończony, jakby należało dołożyć do niego coś
jeszcze. Teraz w dodatku wiedziałam już, co. Drugą połówkę.
Czarnoksiężnik rozdzielił klucz na dwie połówki,
żeby całość ponownie nie wpadła w łapy Czarownicy z Zachodu, jednak ta zdobyła
jedną z nich. Rozsądek podpowiadałby więc, że drugiej z nich Czarnoksiężnik
powinien bronić jak niepodległości, do ostatniego tchu. Jakim więc cudem to ja
ją otrzymałam? W jakim celu i po co dołączono do niej tę idiotyczną karteczkę?
Były w zasadzie dwie możliwości. Albo z jakiegoś
powodu to sam Czarnoksiężnik wysłał do mnie klucz, albo ktoś mu go odebrał i w
jakiś sposób do mnie dostarczył. Obojętne jednak, która z tych opcji była
prawdziwa, pozostawało jeszcze pytanie „Po co”. Po co ktokolwiek chciałby
sprowadzić mnie do Oz? Czy aby na pewno nie chodziło o moje nazwisko, które
robiło tutaj na ludziach ogromne wrażenie? Jasne, Oz to nie była Ameryka, tutaj
ludzie mogli nie zdawać sobie sprawy, że niejedna Dorothy chodziła po ziemi,
ale czy przypadkiem tak czy inaczej nie był to idiotyczny strzał w ciemno?
Potrzebowali pomocy z czarownicami i tak po prostu uznali, że sprowadzą sobie
kogoś, kto nazywał się tak samo, jak ich niegdysiejsza wybawczyni, Dorothy?
Przecież to było niedorzeczne.
A jednak trzymałam w dłoni klucz i karteczkę,
namacalne dowody na to, że ktoś naprawdę chciał mnie widzieć w Oz. Szkoda, że
niewiele z tego wynikało, bo ktokolwiek to był, nie wykazał mną ani odrobiny
zaufania, gdy już trafiłam w to miejsce. Przecież gdyby nie Jack, już dawno bym
zginęła, a wraz ze mną bezcenna połówka klucza! Jak ktokolwiek mógł być na tyle
bezmyślny, by tak po prostu mi go przekazać?!
W głębi duszy jednak cieszyłam się, że wcześniej
nie wspomniałam nikomu o tym kluczu. Miałam nosa, skoro okazywało się, że był
tak istotny. Gdyby ktoś wiedział, że go miałam, to mogłoby narazić moje życie
na jeszcze większe niebezpieczeństwo niż to, z którym obecnie próbowaliśmy
sobie poradzić. Oczywiście mogłam również przesadzać, coś jednak podpowiadało
mi, że wcale tak nie było. Skoro Czarownica z Zachodu przypuszczała szturmy na
Emerald City, żeby go zdobyć, nie mogło to być byle co. I mogłabym ściągnąć na
siebie niemałe zainteresowanie, gdybym to wszem i wobec ogłosiła. Z pewnością
więc była to dobra decyzja.
Zmięłam w ręce karteczkę, wraz z kluczem
wkładając je z powrotem do kieszeni mojego żakietu. Kto mógłby chcieć mojego
przybycia do Oz? Czy w ogóle ktoś, kto był w stanie zdobyć dla mnie połówkę
klucza, mógłby być tak bezmyślny, by sądzić, że byłabym w stanie zabić
czarownice? Nie, to było całkiem bez sensu.
Z westchnieniem odwróciłam się na drugi bok,
uznając, że i tak nie miałam szans dojść do żadnych sensownych wniosków. Przede
wszystkim potrzebowałam więcej informacji. Może gdybym porozmawiała z
Czarnoksiężnikiem i spróbowała się dowiedzieć, co wiedział na temat historii
połówki klucza, doprowadziłoby mnie to do osoby, która sprowadziła mnie do Oz?
Z irytacją poprawiłam część koca, która służyła mi za poduszkę.
Tylko po co właściwie była mi ta wiedza? Z
czystej ciekawości? Bo przecież tak naprawdę chciałam tylko wrócić do domu. Nie
zamierzałam bawić się w żadne podchody z mieszkańcami Oz. Więc jaki byłby
sensowny powód na prowadzenie śledztwa w sprawie klucza, skoro samo Oz ani
trochę mnie nie obchodziło? Chciałam
wrócić do Nowego Jorku i mojej ciotki. To wszystko.
A przynajmniej tak sobie wmawiałam.
A jednak nadmiar wiedzy raczej nikomu jeszcze
nie zaszkodził. W przeciwieństwie do jej braku.
Kiedy następnego dnia zbieraliśmy się do drogi,
nadal bezskutecznie próbowałam dojść do jakichś sensownych wniosków. Jack i
Annabelle dyskutowali między sobą, ale ja byłam bardzo cicha, całkiem
wyłączyłam się z rozmowy i coraz bardziej się niepokoiłam. Coraz trudniej też
było mi to ukryć, sądząc po ukradkowych spojrzeniach rzucanych mi przez Jacka.
Najwyraźniej poznał, że coś ze mną było nie tak.
Wkrótce potem ruszyliśmy w drogę; kiedy słońce
wywędrowało wysoko nad horyzont, na pustyni zrobiło się nieznośnie gorąco i
nasze bagaże zaczęły nam okropnie ciążyć. Mapa w zasadzie nie była nam
potrzebna, bo w stronę Emerald City cały czas wiodła nas brukowana kostką
droga, mimo to co jakiś czas Jack spoglądał na nią z miną człowieka, który
stawał się dzięki temu dużo mądrzejszy. Annabelle zaczęła narzekać już po
pierwszej godzinie marszu, na co sama tylko mocniej zaciskałam zęby, bo ruda
zielarka coraz bardziej mnie tym denerwowała. Ostatecznie nam wszystkim było gorąco
i ciężko, i wszyscy mieliśmy trochę dość. Dlaczego tylko ona musiała o tym
opowiadać na głos, irytując wszystkich dookoła?
Przez cały dzień nie natrafiliśmy na żadną oazę,
dlatego musieliśmy oszczędzać zapasy wody, które Jack zrobił przy poprzednim
postoju. Gdzieś po południu natomiast słońce na niebie zaczęło przybierać
dziwny kolor.
To w zasadzie była pierwsza rzecz, którą
zauważyłam. Zmiana nastąpiła niespodziewanie, bo nie nagle, ale po trochu, tak,
że w pierwszej chwili żadne z nas się nie zorientowało. Niebo pociemniało,
przybrało jakby brudniejszy odcień błękitu, a słońce przestało grzać tak mocno,
choć nadal panowała nieznośna duchota. Gdy wreszcie spojrzałam w jego stronę,
stwierdziłam, że wyglądało dziwnie – jakby zamglone, przesłonięte czymś, ale
przecież nie chmurami – tych na niebie brakowało.
Zatrzymałam się w miejscu, tak bardzo zaskoczona
tą zmianą. Annabelle i Jack natychmiast to zauważyli, bardzo zgodnie odwracając
się do mnie z pytaniem w oczach. Ręką wskazałam na słońce.
– Jest środek dnia, czemu ono tak dziwnie
świeci?
Annabelle się odwróciła, jednak Jack w ogóle nie
spojrzał na słońce; zamiast tego wyciągnął mapę, którą zaczął przeglądać.
Odczułam lekką irytację, ale starałam się tego po sobie nie pokazać.
Ostatecznie jaki związek mogła mieć mapa z moim w gruncie rzeczy niewinnym
pytaniem?
– I co? – zapytała Annabelle, próbując zajrzeć
Jackowi przez ramię. Rozłożył bezradnie ręce, z powrotem chowając mapę.
– Nic tu nie ma. Najbliższa powinna być
kilkadziesiąt mil stąd. Albo magia w mapie się wyczerpuje, albo to coś innego.
Magia się wyczerpuje? Przecież to nie baterie!,
pomyślałam, nie powiedziałam tego jednak głośno, bo miałam akurat na głowie
inne zmartwienia. Tym bardziej, że zanim zdążyłam zapytać o cokolwiek, Jack
pogonił nas do szybszej wędrówki.
– Poczekaj! – Dogoniłam go w paru susach,
chociaż znowu musiałam mocno wyciągać nogi, by za nim nadążyć. Annabelle, choć
sama wysoka i o długich nogach, już znajdowała się nieco za nami. – Co powinno
być kilkadziesiąt mil stąd?
– Burza piaskowa – wyjaśnił krótko. Raz jeszcze
rozejrzałam się dookoła, przez co potknęłam się o jakiś kamień i o mało nie
wylądowałam z brodą na brukowanej drodze.
Zamglone słońce, niebo o dziwnym kolorze… Nigdy
wcześniej czegoś takiego nie widziałam, bo nigdy wcześniej nie byłam w takim
miejscu. Na pustyni. Nic dziwnego, że tego nie poznawałam.
Kiedy jednak wpatrzyłam się uważniej w krajobraz
majaczący na horyzoncie, gdzieś za naszymi plecami po prawej stronie,
stwierdziłam, że obraz rzeczywiście był zamglony. Zupełnie tak, jakby padał tam
deszcz albo… w powietrzu unosiło się mnóstwo piasku.
– Burz piaskowa? – powtórzyłam więc nieco
histerycznie. – Czy ta mapa przypadkiem nie miała ostrzegać o burzach
piaskowych?!
– Miała, właśnie dlatego powiedziałem, że mapa
przestała działać – odparł cierpliwie. – I mam nadzieję, że to z powodu magii,
a nie dlatego, że tej burzy nie powinno tutaj być.
– Więc może nie idzie w naszą stronę? –
zapytałam jeszcze naiwnie, nadal nie wiedząc, co właściwie próbował mi
przekazać. Jack nie odpowiedział, rozglądając się uważnie dookoła; na szczęście
w tej samej chwili dobiła do nas Annabelle, która najwyraźniej słyszała moje
ostatnie pytanie, bo odpowiedziała za niego:
– Właśnie w tym rzecz, że nie wiemy, Dorothy.
Jeżeli tę burzę napędza magia i dlatego nie widać jej na mapie, prawdopodobnie
została wywołana specjalnie po to, by uderzyć właśnie w nas. Rozumiesz?
– Musimy znaleźć jakąś kryjówkę – dodał Jack,
nie patrząc na żadną z nas. – Zanim będzie za późno.
Dopiero wtedy ostatecznie zrozumiałam, co
obydwoje próbowali mi przekazać. Oni najwyraźniej obawiali się, że to nie była
zwykła burza piaskowa.
Bali się, że to było coś magicznego, stworzonego
specjalnie dla nas. Przez Czarownicę ze Wschodu.
_______________________________
Moje drogie, z okazji nadchodzących świat Wielkanocy życzę Wam wszystkiego najlepszego! Dużo szczęścia, zdrowia, spokoju, odpoczynku i dobrego jedzenia. Niech się Wam wszystko spełni, co tylko sobie życzycie, i dobrze wykorzystajcie ten wolny czas, jak i ja zamierzam;)
Moje drogie, z okazji nadchodzących świat Wielkanocy życzę Wam wszystkiego najlepszego! Dużo szczęścia, zdrowia, spokoju, odpoczynku i dobrego jedzenia. Niech się Wam wszystko spełni, co tylko sobie życzycie, i dobrze wykorzystajcie ten wolny czas, jak i ja zamierzam;)
Witam, mam ważną sprawę.
OdpowiedzUsuńZakładam spis blogów i chciała bym aby twój też się w nim znalazł. Jeżeli wyrażasz zgodę
to proszę abyś zgłosił/a się na ten e-mail: kathy.reen286@gmail.com.
Tam odeślę wiadomość z resztą informacji.
Kathy
Wydawało mi się, że wczoraj dodałam komentarz dotyczący wszystkich rozdziałów, kt zostały tutaj opublikowane, ale najwyraźniej się nie dodał. może i dobrze, ponieważ teraz będzie nieco inna treść. i ostrzegam, że będzie długo. zanim zpaomnę - wstawiłaś rozdział dwa razy :D
OdpowiedzUsuńNigdy jeszcze nie czytałam ff związanego z Czarnoksiężnkiem z krainy Oz. właściwie niespecjalnie pamiętam fabułę, prócz tego, że każdy bohater chciał coś otrzymać i dlatego szli do czarnoksiężnika :P Jednak po przeczytaniu drugiego bloga wiedziałam już, że Twoja twórczość jest warta uwagi, a że fantastyczny świat daje wiele do popisu, z zaciekawieniem przystąpiłam do lektury.
podoba mi się, że Dorothy pochodzi z Ziemi. Jakkolwiek niedorzeczne to jest, myslę, że ma coś wspólnego z bajką,a może anwet jest jakimś cudem tą samą Dorothy...na pewno ma jakąś moc. w końcu odpędziła czarownicę ze Wschodu w bardzo widowiskowy sposób. pytanie - kim była osoba, która dała jej klucz. moje dwa typy to - Czarnoksiężnik (ale to chyba męzczynz,a ponadto chyba bardziej zrównoważony psychiczni exD), albo czarownica z Zachodu -tylko ona chyba nie opuściłaby Oz, zanim nie zyskałaby pewności, że ma klucz; a jakby miała, to po cholerę miałaby oddawać. więc może była to jakąś posłanniczka czarownicy wysłana na ziemię w celu przesłania Dorothy i klucza do Oz. To skomplikowane dziąłanie, ale zważywszy na to, że Dorothy ma tutraj na pewno większe znaczenie, niż komukolwiek się zdaje, chyba ma sens xD pewnie bedziesz miała niezły ubaw,czytajac o moih podejrzeniach. mnie ciekawi, jak usytuowane jest Oz w stosunku do Ziemi. byc może JAck ma raję , że z powodu magii świat ten nie jest zbyt daleko posunięty w przód, bo magia załatwia wiele dla tych, którzy ją potrafią, ale z drugiej strony jest arcyciekawy :D już w dwunastu, a właściwie w jedenastu rozdziałach tyle się wydarzyło xD po pierwsze muszę przyznać, że świetnie opisujesz ten świat, w wyważony sposób. umiesz pomalutku uchylać rąbki tajemnicy, są dla Ciebie ważne opisy zarówno uczuć, jak i miejsc czy sytuacji.
Twoi bohaterowie, a tym samym czytelnicy nie mogą się nudzić. ponadto Dorothy ma ciekawy, nieco podobny do mnie charakter i abrdzo ją lubię. jest rozkoszna wobec Jacka. z jednej strony ma problemy z facetami, z drugiej - niewielki wybór, jeśli chodzi o sooby, którym może ufać, jak również jeśli chodzi o własne uczucia. Jack jest trudnym partnerem, ale jakże intrygującym. Uwielbiam go. na poenwo życie z nim nie nalęży do najbezpieczniejszych, ale nie sądzę by chciał zabić Dor. Dlatego zastanawia mnie, ze w snach to włąśnie mówi matka dziewczyny. może chodzi o to, że ten facet naraża ją na śmiertelne niebezpieczeństwo? to całkiem możliwe, ale z drugiejk strony ile razy już ją uratował xD Myślę, że o ich relacjack dobrze świadczy zazdrość Anabelle (która równie mocno mnie wkurza, co rozbraja-zdecydowanie barwna, choć czasem nieco zbyt... impulsywna postac; super, że ją wprowadziłaś) - mają się ku sobie. liczę że niedługo dowiemy się wiecej o pobycie Jacka na ziemi xD jak tam trafił, kto się nim zajmował? chyba to na niego wpłynęło... Uwielbiam Jacka i liczę na to, że coś z tego wyniknie; choć nie wiem, na któym świecie:D wydaje mi się, że rodzina Dorothy nie umierała ot tak sobie...skoro nie znaleziono ich ciał, może są w Oz? może to czarownica z Zachodu...? tak wiec i ciotka Ruth może być w tarapatach, moze też się dostanie do Oz? wtedy Dorothy mogłaby tam zostac z Jackiem i mieć słodkie dzieci... ok, tutaj nieci przesadziłam. ogólnie miałam wrażenie poodczas lektury,że bardzo lubisz wpędzać Dor w kłopoty, z których Jack ją ratuje, ale podoba mi się ta tendencja :D lubię jego męskość i nawet ten warkocz:D
UsuńJeśli chodzi o styl, ogólnie mi się podoba. Czasem wpadasz w manię potwórzeń, np.l tutaj ze słowem szałas. Zdarzają się też kropki nad „i”. Ogólnie jednak mi się podoba. Masz bardzo dobre pomysły, które świetnie potrafisz przelać na papier. Bohaterowie są z krwi i kości, zaś świat fasynujący.
Czekam z niecierpliwością na cd i zapraszam na zapiski-condawiramurs.blogspot.com oraz niedoceniony.blogspot.com
Wesołych Świąt:)
Dzięki za info, zupełnie nie wiem, jak to się stało;) ostrzegam więc - długie komentarze mi niestraszne i zazwyczaj równie długo na nie odpowiadam - nawet jeśli po czasie xd
UsuńPrzyznam szczerze, że ja też się nigdy z żadnym nie spotkałam. Co więcej, kiedy wpadł mi pomysł na napisanie tego tekstu, też niespecjalnie pamiętałam Czarnoksiężnika, odświeżałam go sobie specjalnie na potrzeby SEC ;>
Może to i jest niedorzeczne, ale za to masz sporo racji. A propos odpędzenia Czarownicy - akurat to nie ma nic wspólnego z mocą Dorothy i wyjaśni się w kolejnym rozdziale (stwarzając jednak kolejne pytania), ale co do reszty... Ja tam nie wiem;) Podpowiem - Czarownice są cztery;) ale kto wysłał klucz, to też się niedługo wyjaśni, koło siedemnastki, tak wstępnie przypuszczam, bo jeszcze do tego nie doszłam. Ale rzeczywiście - Dorothy ma większe znaczenie, niż się to może początkowo wydawać;) cieszę się, że opis świata przypadł Ci do gustu, bo momentami się zastanawiałam, czy właśnie nie był zbyt wyrywkowy, ale jeśli nie, to super;)
No właśnie! Bo Dorothy wcale nie chce ufać Jackowi, ale równocześnie nie dość, że nie ma wyjścia, to jeszcze jej serce mówi jej coś nieco innego. Jack przede wszystkim ma jeszcze sporo kart do odkrycia, które zataił przed Dee - o tym też będzie wkrótce. Co do ich relacji natomiast - rzeczywiście, Annabelle może z boku widzieć więcej, niż ktorekolwiek z nich mogłoby podejrzewać. Będzie, będzie i o jego pobycie na Ziemi, i o powodach, dla których tam trafił, i co stało się z nim później, będzie wszystko, obiecuję! Co do Jacka jeszcze - on może i nie chce zabić Dorothy, ale kto powiedział, że mimo to tego nie zrobi? ;> Podoba mi się to myślenie o rodzicach Dorothy, bo rzeczywiście, z nimi to jeszcze nie skończony temat. Ciotka raczej nie... SPOILER ALERT, to raczej Jack ponownie trafi na Ziemię, ale to dużo później ;> oczywiście, że uwielbiam wpędzać Dorothy w kłopoty! Ale później będzie sobie radzić lepiej i nie zawsze Jack będzie ją ratował, zrzućmy tę jej początkową niedyspozycję na karb aklimatyzacji w Oz^^
O, to muszę to z tym szałasem prześledzić. Niestety z moim stylem to jest tak, że jak mi się dobrze pisze, to się pisze, a jak mi się zmusza do pisania, to już gorzej - będzie widać po kolejnych rozdziałach;) ale cieszę się, że pomimo to tekst Ci się podoba. A pomysłów, mam nadzieję, jeszcze trochę Wam dostarczę;)
Całuję!
Jeśli istnieje jakiś sposób, żeby Ci się lepiej pisało, to ja jestem bardzo chętna, żeby go zastosować :D Mogłabym użyć jakiejś techniki motywacyjnej, ale niestety żadnych nie znam :P
OdpowiedzUsuńWiedziałam! Zapewnienia, że z mapą ominą burze piaskowe, jakoś mnie nie przekonały. Zresztą to by było dosyć zaskakujące (chyba nawet w taki negatywny sposób :P), gdyby na tej pustyni nic dziwnego ich nie spotkało i gdyby dotarli na Emerald City bez żadnych niespodzianek po drodze :P Co do klucza natomiast, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Dorothy go otrzymała od tej dziwnej kobiety spotkanej jeszcze w Nowym Jorku i przychodzi mi do głowy jedna myśl, ale... na razie zachowam ją dla siebie, może akurat się sprawdzi, haha ;) I jest coś, co mnie trochę bawi, ale sama nie wiem dlaczego :P Może przez to, że to taka zabawna ironia losu. Dorothy jest teraz w Oz szychą, kimś ważnym, ha! Ma coś, co jest bardzo cenne, co zapewne nie tylko Czarownica za Zachodu chciałaby mieć w swoim posiadaniu. A nawet jeśli nie, to jest w posiadaniu rzeczy, która w zasadzie jest własnością Czarnoksiężnika. To już jest poważna sprawa i, chociaż wcześniej można się było tego domyślić, to jednak teraz wydać wyraźniej, że Dorothy trafiła do Oz "po coś". Po co, no własnie jeszcze nie wiemy ;P
Pozdrawiam i życzę spokojnych świąt! ;*
Haha, w sumie to nie wiem, jaki, ale coś na pewno by się przydało xd może nie ma tragedii, bo jestem już w połowie szesnastki i właśnie docieram do najciekawszych wydarzeń (Emerald City!), ale cały czas czegoś w tym moim pisaniu mi brakuje. Ale, na pewno się rozkręcę^^
UsuńNiee, niespodzianki są wpisane w tę ich podróż i wiadomo, że nic ich nie może ominąć xd ciekawi mnie, czy Ci się to sprawdzi, koniecznie daj znać, bo tym bardziej mnie korci, żeby już Wam wstępnie wszystkie tajemnice porozpowiadać, tak mnie ciekawi, czy moze tym razem uda mi się Was jakoś zaskoczyć XD co do Dorothy natomiast... szychą może i faktycznie jest, ale nie tylko ze względu na klucz... Ale o tym cichosza, o tym będzie później ;P
Dziękuję i całuję! ;*
"Burz piaskowa?" - burza. ^^
OdpowiedzUsuńUff, dobrze, że Annabelle nie naciskała na odpowiedzi za mocno. Ale z drugiej strony, trochę mi jej szkoda, że nadal wierzy, że zdoła Jacka odzyskać - Czytelnik widzi w nim aż za dużo chęci samotnego życia spędzonego na polowaniu na czarownice, raczej nie dałby się skusić dawnej miłości. A przynajmniej nie sprawia takiego wrażenia.
I koniec rozdziału w najlepszym momencie! Jakoś wątpię, aby to była zwykła burza piaskowa i wyczerpująca się mapa. Nie dość, że to mało ekscytujące z fabularnego punktu widzenia (chociaż wiadomo, postaciom napędziłoby stracha), to chyba poprzedniej nocy, kiedy Dorothy o mapę wypytywała, Jack by się zorientował, że się wyczerpuje, jakieś pierwsze tego oznaki by znalazł, prawda? ;D No ale, poczekamy, zobaczymy.
Pozdrawiam cieplutko,
Dzięki, jak zawsze bez literówki się nie obejdzie;)
UsuńAleż Annabelle nadal wierzy, że może go zmienić! I pewnie myśli, że sama też do pewnego stopnia dałaby radę się zmienić, i że po drodze by na siebie trafili. To, czy Jack jest skłonny na ustępstwa - zwłaszcza dla Annabelle - to już, oczywiście, inna sprawa;)
Haha, naturalnie, że nie! Ale fakt, wszystko wyjaśni się w najbliższym rozdziale xd
Całuję!
Annabelle jest strasznieeeee zazdrosna, ale nie ma się jej co dziwić. Ma do tego prawo, skoro chce raz jeszcze spróbować ułożyć sobie życie z Jack'iem.
OdpowiedzUsuńDee chyba sama przed sobą się okłamuje, że nic nie czuje do swojego "rycerza". Matko w snach może i ją ostrzegała, ale serce nigdy nie słucha głosu rozsądku!
Burza piaskowa - kurczę, porobiło się i to nieźle!
Ps. Klucz ma dwie połówki? Oooooo! :)
Cześć:) sorki, że dopiero teraz odpisuję, ale zazwyczaj nie sprawdzam komentarzy pod poprzednimi rozdziałami, a błąd, bo tu taka niespodzianka xd
UsuńDorothy? Oczywiście, że się okłamuje. Tutaj może w pełni nie zdaje sobie jeszcze sprawy ze swoich uczuć, ale że COŚ czuje, to na pewno. Natomiast z Jackiem jest, bo musi, i nic więcej, nie zamierza tego ciągnąć. Jack z kolei też niechętnie się przed sobą przyznaje, że chodzi mu o coś więcej niż dotarcie do Emerald City;)
Na wszystkie swoje pytania znajdziesz, mam nadzieję, odpowiedzi. Na przykład na to, co zazdrosna Annabelle będzie w stanie zrobić, żeby rozłączyć Dorothy i Jacka. Oraz o co chodzi z tymi snami Dorothy i matce i czy ma to znaczenie. Oraz skąd te blizny - chociaż masz sporo racji, w pewnym sensie Jack faktycznie jest złodziejaszkiem;) co do Jacka i Dorothy natomiast - och, tutaj wątek romansowy jest murowany, o to spokojnie. Niestety, nie za prędko^^
Dziękuję za zainteresowanie, komentarze i całuję!