Czyjeś mocne ręce pochwyciły mnie w pasie, coś
podcięło mi nogi, zachowałam jednak na tyle przytomności umysłu, by uczepić się
pazurami napastnika i pociągnąć go za sobą na deski podłogi w korytarzu. Moja
długa koszula nocna zaplątała się w moje i jego nogi, gdy wylądowałam na
mężczyźnie czającym się za drzwiami, a chwilę później stłumione przekleństwo
powiedziało mi dobitnie, że znałam tego mężczyznę.
– Jack?! – wyszeptałam nieco histerycznie,
odruchowo opierając dłonie na jego piersi. Ponieważ zaś w jednej z nich nadal
trzymałam nóż, ostrze znalazło się tuż przy jego szyi.
– Dorothy, do diabła – sapnął, co podpowiedziało
mi, że chyba musiałam łokciem zablokować mu przeponę. – Co ty wyprawiasz?!
Zabierz to ode mnie…!
Zezując, próbował spojrzeć na ostrze, czym
prędzej więc wypuściłam je z ręki, aż z brzękiem upadło obok nas na podłogę.
Chciałam się podnieść i uwolnić go spod ciężaru mojego ciała, ale z uwagi na
nogi zaplątane w moją koszulę nocną, okazało się to cokolwiek skomplikowane.
Dobrze, że na korytarzu było ciemno, bo inaczej Jack zobaczyłby, jak bardzo się
w tamtej chwili zarumieniłam.
– Cholera jasna – szepnął mi tuż do ucha,
próbując ręką dosięgnąć do spódnicy i jakoś wyszarpnąć ją spod jego nóg.
Oparłam się na prawym ramieniu, po czym przeturlałam nad nim i dopiero gdy
znalazłam się na podłodze obok, odetchnęłam głęboko. – Co ty właściwie
wyprawiasz, Dorothy?!
– Usłyszałam kroki na korytarzu, myślałam, że
znowu ktoś się do nas zakrada. – Wzruszyłam ramionami, uwalniając wreszcie
spódnicę spomiędzy jego nóg. – Naprawdę winisz mnie za to?
– Za to nie – prychnął. – Natomiast za wypadanie
na potencjalnego wroga z nożem, jak najbardziej. Co ci odbiło?
Miałam serdecznie dość traktowania mnie jak
mimozy, która nie umiała o siebie zadbać. Może do tej pory nie miałam zbyt
wielu okazji, żeby pokazać, że byłam kimś więcej niż typową babą, ale zrzucałam
to na karb aklimatyzacji w Oz, Jack natomiast nie powinien na mnie patrzeć tak
stereotypowo. Nawet jeśli właśnie dałam mu się powalić na ziemię.
Ale ostatecznie wylądowałam na nim i to z nożem
przy jego szyi, prawda?
– Poradziłabym sobie, gdybyś faktycznie był
wrogiem – prychnęłam. – Ale co ty tu właściwie robisz? Dlaczego wymykasz się po
nocy jak jakiś złodziej?!
Jego zakłopotanie powiedziało mi wyraźne, że
może nie powinnam pytać. A co, jeśli Jack zamierzał odwiedzić, na przykład,
burdel? To stanowczo nie była moja sprawa.
Ale przeraził mnie śmiertelnie, wymykając się z
pokoju, a to już była!
– I rozumiem, że bez najmniejszej refleksji
poderżnęłabyś temu wrogowi gardło, gdyby do tego przyszło? – dokończył za mnie
uprzejmie, wprawiając mnie w lekką konsternację, ale na szczęście nie dał mi
odpowiedzieć, tylko dokończył: – Tak, wymykałem się. Nie zamierzam za to
przepraszać. Postanowiłem załatwić w ten sposób problem z czarownicą.
Wstał, otrzepując spodnie, po czym wyciągnął w
moją stronę dłoń, żeby pomóc i mnie. W innych okolicznościach pewnie bym tej
pomocy nie przyjęła, ale nie w momencie, gdy kostka nadal mnie bolała i źle mi
się na niej stało. W takiej sytuacji lepiej było jej niepotrzebnie nie
nadwyrężać.
– Nie rozumiem. Jak dokładnie zamierzałeś to
zrobić? – zapytałam, stając obok niego na korytarzu w samej koszuli nocnej.
Jack przyjrzał mi się z rozbawieniem.
– Wyglądasz w tym ciuchu bardzo walecznie, nie
powiem – zadrwił, jednak pod wpływem mojego twardego spojrzenia wrócił do
tematu. – Złotko, Czarownica ze Wschodu na nas poluje. Dopóki nie przestanie,
nie będziemy mieć spokoju. A nie przestanie, póki nas nie dorwie albo póki nie
umrze. Ponieważ nie mogę pozwolić na to pierwsze, postanowiłem wytropić ją i
samemu ją załatwić. W nocy, żebyście nic o tym nie wiedziały i nie poszły za
mną. Byłybyście tylko ciężarem.
Czekałam na jakieś przeprosiny za nazwanie nas w
ten sposób, ale się nie doczekałam. Najwyraźniej Jack wcale nie czuł się z tym
epitetem źle.
– Nie możesz tego zrobić – zaprotestowałam nieco
irracjonalnie, odruchowo chwytając go za ramię, żeby mi nie uciekł. Spuścił
wzrok i spojrzał w miejsce, gdzie go trzymałam, w taki sposób, że natychmiast
zachciało mi się go puścić, oparłam się temu jednak. – Nie możesz. Nie możesz
nas zostawić, Jack!
– Czyżbyś się o mnie martwiła, złotko? – Chyba
specjalnie używał tego epitetu, wiedząc, że mnie to denerwowało. Spróbowałam to
jednak zignorować.
–Nie, martwię się o siebie – sprostowałam, choć
ile w tym było prawdy, wiedziałam tylko ja. – Nie trafię do Emerald City bez
ciebie, jeśli coś ci się stanie. A biorąc pod uwagę nasze ostatnie spotkanie z
Czarownicą, jest to bardzo prawdopodobne.
Z irytacją zacisnął usta w wąską kreskę, zapewne
przypomniał sobie, w jakich okolicznościach uratowałam mu życie. Wyraźnie nie
było mu to w smak. Dobrze mu tak.
– Dorothy, tak umawialiśmy się od samego
początku – przypomniał mi, zmuszając się do zachowania spokojnego tonu głosu. –
Pamiętasz? Mówiłem, że po drodze mogę zboczyć, sam, żeby sprawdzić parę
kryjówek Czarownicy. Nie przypuszczałem wtedy, że sama za nami podąży, więc tę
część oczywiście musiałem zmodyfikować, ale reszta pozostała bez zmian. Muszę
ją zabić i dlatego was zostawiam. Nie martw się o mnie, na pewno nie zginę, wrócę
przed świtem.
– Nie zgadzam się! – Zagrodziłam mu drogę, gdy
chciał przejść. Z irytacją zmarszczył brwi. – Nigdzie nie pójdziesz, Jack!
Ostatnio o mało nie zginąłeś! Nie
twierdzę, że nie należy jej zabić, bo oczywiście należy, musimy to jednak
zrobić razem. Mamy większe szanse…
– Z tobą? – prychnął, przerywając mi w pół
słowa. – Wybacz, Dorothy, nie chcę cię urazić, ale nie masz pojęcia o zabijaniu
czarownic. Może i masz amulet, który chroni cię przed czarami, ale na pewno nie
uchroni cię, gdy Czarownica znajdzie kogoś, kto cię zastrzeli albo zrzuci z
dużej wysokości na skały. Nie, nie podejmę takiego ryzyka. Musisz zostać sama.
Zrobił krok, chcąc mnie wyminąć, ale ponownie
zagrodziłam mu drogę, aż zatrzymał się tuż przede mną, niemalże w ostatniej
chwili. Spróbowałam przybrać stanowczy wyraz twarzy, z tropu zbijała mnie
jednak jego górująca nade mną sylwetka.
– Więc pozwól, że teraz ja wypowiem się jasno –
odparłam, obiecując sobie, że tym razem nie dam sobie przerwać. – Jeżeli
zostawisz mnie teraz i pójdziesz szukać Czarownicy, więcej mnie nie zobaczysz.
Wrócę do pokoju, zbiorę swoje rzeczy i znajdę kogoś innego, kto zaprowadzi mnie
do Emerald City. Możesz zapomnieć o swoim wejściu do miasta; może zostawię ci
jedynie Annabelle, o ile oczywiście nie będzie wolała iść ze mną. Twój wybór.
Milczał przez chwilę, przyglądając mi się
uważnie, a ja bardzo starałam się, by na mojej twarzy nie ukazało się nic z tej
niepewności, którą czułam. W końcu nawet jeśli nie blefowałam, to na pewno
wygłosiłam te zamiary mocno na wyrost. Nie miałam pojęcia, czy w Granicznym
Mieście znalazłabym kogoś innego, kto zaprowadziłby mnie do Emerald City lub
chociaż wskazał drogę na tyle dokładnie, żeby udało mi się tam trafić. Miałam
też poważne wątpliwości, czy Annabelle zechciałaby iść ze mną. Musiałam jednak
spróbować. Co mi szkodziło?
Jack w końcu westchnął niecierpliwie, chwycił
mnie za przedramię i poprowadził w stronę drzwi do mojego pokoju. Pozwoliłam
się prowadzić jak bezwolna kukła, mając nadzieję, że w końcu coś powie.
Opłaciło się.
– No dobrze – mruknął niechętnie, puszczając
mnie przy samych drzwiach. – Nie pojadę szukać Czarownicy ze Wschodu, wygrałaś.
Nie myśl jednak, że to znaczy, że pozwolę ci się z nią mierzyć, Dorothy.
Zabijemy ją, jeśli na nas napadnie, ale jeśli będzie trzymać się z daleka,
odeskortuję cię bezpiecznie do Emerald City, tam zostawię wraz z Annabelle i
wrócę dokończyć polowanie w pojedynkę. Ona i tak nie zapuści się zbyt blisko
Emerald City, bo boi się zarówno Czarownicy z Zachodu, jak i Czarnoksiężnika.
Zawahałam się, bo jakoś nie byłam pewna, czy te
słowa faktycznie oznaczały moje zwycięstwo, w końcu jednak uśmiechnęłam się i
kiwnęłam głową. I dobrze.
Przynajmniej przemówiłam mu do rozsądku.
***
W Mieście Granicznym spędziliśmy dwa dni, w
trakcie których nie tylko wykurowałam się porządnie, ale i wynudziłam.
Czarownica ze Wschodu nie próbowała atakować nas ponownie, wedle opinii Jacka
bojąc się tłumów ludzi, za to Annabelle z zielarki przerodziła się w rasową
pielęgniarkę, która zmieniała mi okłady na nodze i kazała leżeć, leżeć i
odpoczywać, a przy okazji niemalże umrzeć z nudów. Równocześnie sama w
międzyczasie spacerowała po mieście z Jackiem, co, jak przypuszczałam, było
głównym powodem takiego względem mnie zachowania. Jakby nie patrzeć, byłam
piątym kołem u wozu, tylko w tym wypadku trzecim.
Kiedy po dwóch dniach wreszcie uznaliśmy, że
moja kostka nie potrzebowała dłuższej kuracji i że właściwie wróciła do zdrowia
– za co oczywiście dziękowałam Annabelle – zaczęliśmy zbierać się do drogi,
którą już wcześniej, w trakcie mojej rekonwalescencji, dokładnie obmyśliliśmy.
To znaczy, obmyślał głównie Jack, bo tylko on znał te okolice, my głównie
przytakiwałyśmy, ale i tak czułam swój istotny wkład w tę trasę.
Za Miastem Granicznym rozciągało się pasmo
górskie, naturalnie oddzielające miasto od wszelkich niebezpieczeństw
czyhających z tamtej strony – nikt się jednak ich nie spodziewał, biorąc pod
uwagę, że dalej znajdowała się pustynia, na której życie, skupione wokół
nielicznych, niewielkich oaz, było raczej rozproszone i mało zorganizowane.
Gdzieś tam, pośród piasków pustyni, znajdowało się Emerald City, które jak na
stolicę kraju miało kiepską lokalizację, przynajmniej jak dla mnie. Co ja się
tam jednak znałam na urbanistyce.
– Brukowana droga wiedzie również przez
pustynię, ale miejscami jest praktycznie niewidoczna, choć dawno temu została
zaczarowana, żeby zawsze prowadziła do Emerald City – wyjaśnił Jack, pokazując
nam coś w rodzaju mapy, gdy dzień przed opuszczeniem miasta siedzieliśmy
wspólnie w pokoju moim i Annabelle; ich dwójka skupiła się wokół mojego łóżka,
na którym leżałam z okładem na nodze, jednym z ostatnich, jakie zamierzała
zaserwować mi Annabelle. W mieście zdążył już zapaść zmrok, my zaś zdążyliśmy
zjeść kolację i Jack uznał to za dobry moment na wtajemniczenie nas w szczegóły
dalszej drogi. – Nią, albo raczej pozostałościami po niej, się udamy.
Teoretycznie stąd do Emerald City nie jest już daleko, ale w praktyce trudny
teren sprawia, że podróż zajmuje dużo więcej czasu.
– Po co w ogóle budować stolicę na takim
odludziu? – mruknęłam, nie mogąc się powstrzymać. Obydwoje spojrzeli na mnie
jak na idiotkę.
– Naprawdę, Dorothy? – zapytała Annabelle z
rozbawieniem. Wzruszyłam ramionami.
– No co?
– Zrozumiesz, gdy zobaczysz – odparł Jack tonem
ucinającym dyskusję, po namyśle, widząc moje niezadowolone spojrzenie, dodał
jednak: – To wyjątkowe miejsce. Nie ma drugiej takiej oazy jak tamta. Poza tym
w okolicach znajduje się mnóstwo wapieni, z których wydobywa się szmaragdy.
Szmaragdy? To stąd brała się nazwa miasta? A ja
myślałam, że z jego koloru. Nie zapytałam o to jednak, uznając, że
najprawdopodobniej pokazałabym po sobie jedynie moją ignorancję, związaną z
czerpaniem informacji o Oz z książki dla dzieci.
Pocieszałam się myślą, że wkrótce przekonam się
na własne oczy, co takiego niezwykłego było w Emerald City.
– Tak czy inaczej musimy to wziąć pod uwagę,
planując zapasy – kontynuował tymczasem Jack, wracając do pierwotnego tematu. –
Trzeba wziąć dużo wody, bo nie wiem, czy trafimy po drodze na jakąś oazę. I
jedzenie. Również ubrania musimy mieć odpowiednie: na pustyni zazwyczaj w dzień
jest gorąco, ale w nocy z kolei bardzo zimno. Pogoda o tej porze roku powinna
być spokojna, więc o to się nie martwię.
– Spokojna? – powtórzyłam. – Co to znaczy, że
pogoda jest spokojna? Gorąco i zimno na przemian to dla ciebie spokój?
– Jackowi chodziło o burze piaskowe – wyjaśniła
za niego Annabelle. – Na początku lata zdarzają się częściej i są dużo bardziej
niebezpieczne, teraz jednak nie powinniśmy na żadną natrafić. Pustynia
zazwyczaj jest spokojna o tej porze roku.
Mnie bynajmniej nie uspokoiła informacja o
możliwym spotkaniu burzy piaskowej. Nawet jeśli Jack i Annabelle twierdzili, że
to się nie zdarzy, przerażała mnie sama ewentualność! Dużo bardziej niż
Czarownica ze Wschodu, Strach na Wróble i Kalidachy, bo z nimi przynajmniej
mogłam walczyć – a z burzą piaskową? To był czysty żywioł!
– Spokojnie, Dorothy – zaśmiał się Jack, widząc
moją winę. Musiała wyglądać naprawdę zabawnie. – Wszystko będzie w porządku,
zobaczysz. Zanim się obejrzysz, będziemy już w Emerald City, a Czarnoksiężnik
znajdzie sposób na twój powrót do domu.
Raźnie pokiwałam głową, choć w środku czułam się
nieco niewyraźnie. To pewnie nadal była wina wspomnienia burzy piaskowej, poza
tym to przecież było naturalne, że ciekawiło mnie, co się z nimi stanie, gdy
odejdę. Jack wyruszy z powrotem na łowy? Annabelle zostanie zielarką w Emerald
City? A może jednak wezmą ten ślub, który planowali dwa lata wcześniej?
Och, to nie była moja sprawa. W ogóle nie
powinnam o tym myśleć!
– Mam nadzieję – mruknęłam więc, bo nieco
podejrzany wydawał mi się sam fakt, że wszyscy tu opisywali Czarnoksiężnika
zgoła jak jakąś mityczną istotę. Nic dziwnego, że w związku z tym spodziewałam
się rozczarowania. – A póki co, czy możemy skupić się na sposobie przejścia
przez pustynię bez utraty życia?
Następnego dnia rano zebraliśmy zapasy, po czym
zaczęliśmy się szykować do drogi. Kiedy mieliśmy gotowe już wszystkie bagaże i
zapasy, pomijając zapasy wody, które zamierzaliśmy uzupełnić w pierwszej oazie,
nieodległej od górskiego pasma oddzielającego Miasto Graniczne od pustyni,
postanowiliśmy wyruszyć o świcie.
Tego wieczoru Annabelle jak zwykle zasnęła jak
kamień, a ja wypalałam resztkę świeczki, wpatrując się w mapę pustyni, z której
absolutnie nic nie rozumiałam, i nadaremnie próbując się zmusić do zamknięcia
oczu. W ogóle nie chciało mi się spać. Problem polegał zapewne na tym, że byłam
za bardzo podekscytowana. Oto przecież cel naszej podróży stawał się coraz
bardziej widoczny i coraz pewniejszy – a wraz z nim, jak miałam nadzieję, mój
powrót do domu. Sen z powiek spędzała mi jednak również świadomość, że mój
powrót do Nowego Jorku po tylu dniach nieobecności nie należałby do
najprostszych. Byłam niemalże pewna, że już straciłam pracę, a ponieważ zbliżał
się termin płacenia czynszu, że niedługo zostanę zapewne także wyrzucona z
mojego mieszkania; najbardziej jednak obawiałam się reakcji ciotki Ruth. Bałam
się, w jakim stanie psychicznym ją zobaczę, gdy wrócę.
Po cichu wstałam z łóżka i, żeby odsunąć od
siebie te myśli, skierowałam się ku drzwiom do pokoju Jacka. Nie było jeszcze
tak późno, miałam nadzieję, że nie spał i że będzie w stanie choć nieco
objaśnić mi tę idiotyczną mapę. Poza tym rozmowa z nim zawsze była lepsza niż
samotne użalanie się nad własnym losem.
Zapukałam cicho, po czym otworzyłam drzwi między
naszymi pokojami, wślizgnęłam się do jego sypialni i podniosłam wzrok. Po czym
zamarłam.
Nie chodziło nawet o to, że Jack był bez
koszuli. Chociaż był. Ani o to, że bardzo dobrze bez tej koszuli wyglądał.
Chociaż wyglądał. Nie mogłam powiedzieć, żebym się do tego już przyzwyczaiła,
ale przynajmniej raz miałam wcześniej okazję oglądać go bez jakiegokolwiek
okrycia wierzchniego, tylko z tą przepaską na ramieniu.
Nie widziałam wtedy jego pleców.
– Przepraszam – mruknęłam, zmieszana, gdy
odwrócił się do mnie znad umywalni, chwytając w dłonie ręcznik. – Przyszłam nie
w porę…
– Nie, zostań – przerwał, osuszając ciało
ręcznikiem i rozglądając się za jakąś koszulą. O ile wyraźnie nie był
skrępowany jej brakiem, o tyle bardzo starał się, żeby więcej nie odwrócić się
do mnie tyłem. – Chodź.
Nogi same poniosły mnie do przodu, chociaż
pustka w mojej głowie uniemożliwiała mi podjęcie podobnej decyzji. Gdy
znalazłam się przy nim, właśnie rozpinał guziki świeżej koszuli, nie patrząc na
mnie. Nadal nie używając umysłu, wyciągnęłam rękę i delikatnie dotknęłam
chropawej skóry na jednej z jego łopatek.
– Zostaw – warknął, strząsając moją dłoń.
Odsunęłam się o krok.
– Kto ci to zrobił?
Przez plecy Jacka biegło kilkanaście bladych,
ale wyraźnie widocznych pręg, paskudnych blizn, wokół których skóra czerwieniła
się i nieco marszczyła. Wyglądało to tak, jakby ktoś pociął go czymś po
plecach. Nie widziałam tego wcześniej, bo wtedy siedział na łóżku, opierając
się o wezgłowie plecami – najwyraźniej blizny nie bolały – ale też byłam pewna,
że Jack specjalnie oszczędził mi tego widoku. Nie dziwiłam mu się wcale: nie
wyglądał na faceta, który oczekiwałby od kobiety współczucia, a właśnie to w
tamtej chwili czułam.
Chociaż nie tylko.
– Wiesz, jak to jest. – Uśmiechnął się krzywo,
zakrywając wreszcie poranione plecy materiałem koszuli. Odetchnęłam bezgłośnie.
– Jak się od tylu lat jest łowcą czarownic, trudno nie dorobić się żadnych
pamiątek.
– Masz niewielką bliznę nad jednym łukiem
brwiowym i drugą, równie małą, na łokciu – zauważyłam, przyglądając mu się
uważnie, z bliska. – To są przypadkowe rany z polowań, nie tamto. Tamto wygląda
tak, jakby ktoś specjalnie cię torturował. Po co? Pocięli cię?
– Nie. To była chłosta – wyjaśnił, przez co
zrobiło mi się jeszcze gorzej. – Teraz to nauczka, żeby nie ufać ludziom. Po co
w ogóle tu przyszłaś, bo chyba nie po to, żeby wypytywać mnie o moją
przeszłość?
Powiedział to bardzo kąśliwie i nie byłam w
stanie stwierdzić, czy to była jedynie taktyka obronna. Odruchowo cofnęłam się
o krok, wyciągając przed siebie mapę. Równocześnie pomyślałam, że może jednak
przyjście do jego pokoju nie było najmądrzejszym pomysłem.
– Chciałam, żebyś pomógł mi odczytać mapę, bo
nic z niej nie rozumiem – mruknęłam. – Ale jest późno, zapytam cię o to jutro.
Myślałam, że pozwoli mi odejść, skoro moja
dociekliwość była mu tak bardzo nie w smak, nie zrobił tego jednak. Zagrodził
mi drogę, gdy tylko odwróciłam się na pięcie, a chociaż był raczej szczupły niż
umięśniony i szeroki w barach, i tak zastawił mi całe przejście. Przez twarz
przebiegł mu pełen irytacji grymas.
– Przestań się wygłupiać. Siadaj. – Głową
wskazał mi łóżko, bo też jedyne w jego pokoju krzesło było zajęte przez miskę z
wodą. Zawahałam się, ale trudno było mu odmówić, dlatego w końcu zajęłam
miejsce na brzegu łóżka, siadając na podwiniętych nogach.
Jack bez skrępowania ułożył się na brzuchu na
łóżku obok mnie, opierając się na łokciach i biorąc mapę przed siebie. Tym
samym zmusił mnie do pochylenia się nad nim i chociaż próbowałam to robić z
pewnego dystansu, na niewiele się to zdało. I tak znajdowałam się za blisko.
– No i czego tu nie rozumiesz? – zdziwił się,
przenosząc drwiące spojrzenie z mapy na mnie. – Przyznaj się, mapa to tylko
pretekst. Miałaś nadzieję, że zobaczysz mnie bez koszuli, co?
– Te rany wyglądają na stare. – Wiedziałam, że
nie powinnam była tego mówić. Cóż z tego, skoro to po prostu nie chciało mi
wyjść z głowy? Może i byłoby lepiej, gdybym nie weszła do jego pokoju, ale nie
było sensu w obecnej sytuacji zastanawiać się, co by było, gdyby. – Ile miałeś
lat, gdy je zrobiono?
Spuścił wzrok na mapę, studiując ją tak
dokładnie, jakby szukał ukrytej do tej pory drogi do skarbu. Widziałam
wyraźnie, że nie chciał na ten temat rozmawiać, a jednak drążyłam temat,
chociaż nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć dla żadnego z nas. Nie potrafiłam
już jednak się wycofać, gdy raz go poruszyłam.
– To było wystarczająco dawno, żebym zapomniał –
mruknął w końcu niechętnie. – Możemy wrócić do tematu mapy?
– Więc co, byłeś wtedy dzieckiem? – zapytałam z
niedowierzaniem. Jack podniósł się, kołysząc materacem, aż usiadł, a jego oczy
znalazły się na wysokości moich oczu. Uuups. Chyba jednak był wkurzony.
– Dorothy, to naprawdę nie twoja sprawa –
warknął, a kiedy chciałam coś dodać, uprzedził mnie: – Zapomniałem o tym. To
naprawdę nic takiego. Jak już mówiłem, nie potrzebuję twojego współczucia.
– Nie zamierzam ci współczuć – prychnęłam. –
Chciałabym raczej zabić tego, kto ci to zrobił.
– Nie musisz – odparł, już nieco uspokojony. –
Kiedyś ja to zrobię.
Te ostatnie słowa dobitnie wskazywały na to, że
Jack bynajmniej nie zapomniał, nie zamierzałam mu jednak tego wypominać. Mimo
wszystko, mimo dociekliwości i wścibstwa, które nagle wykazałam, wiedziałam,
kiedy przestać.
Tym razem to ja przerwałam kontakt wzrokowy,
spuszczając spojrzenie na mapę. Musiałam przyznać, że przyszło mi to z niejakim
trudem.
– Dobrze, więc wracając do tematu mapy. – Może
nie było to najzręczniejsze przejście, ale nie zamierzałam się tym przejmować.
– Ona wcale nie wygląda normalnie. Coś z nią jest nie tak, przecież z tego się
nie da nic odczytać. Co to w ogóle jest?!
Palcem wskazałam pas ciemniejszego odcienia żółci, wijący się przez środek mapy. Jack wzruszył ramionami.
– Nasza droga.
– Przez pustynię? – powtórzyłam z
niedowierzaniem. – Droga przez pustynię?
Przecież to nie Vegas, na litość boską…!
– Nie, to Oz, i jak wiesz, magia potrafi tu
czynić cuda – prychnął w odpowiedzi. – Jeszcze się tego nie nauczyłaś? Niby
jakim cudem droga nie zarosłaby przez tyle lat w puszczy, gdyby nie była
zaczarowana? To jedyna droga wiodąca przez cały kraj do Emerald City. Jasne, że
musi być zawsze przejezdna.
No dobrze. Z trudem, ale mogłam to łyknąć.
Problem w tym, że to i tak był najmniejszy problem związany z tą mapą.
– No dobrze, ale czemu ona się tak wije? –
drążyłam. Widziałam, jak Jack opanował kolejne wzruszenie ramionami.
– Bo prowadzi od oazy do oazy, to chyba
oczywiste.
– Nie, Jack – zaprotestowałam z rozbawieniem. –
Nie to miałam na myśli. Ona się wije. Dosłownie. Jej rysunek się rusza.
– No i? – spojrzał na mnie jak na idiotkę, więc
odwdzięczyłam mu się takim samym spojrzeniem.
– Droga. Na mapie. Rusza się. Według ciebie to normalne?!
Jeszcze raz wzruszy ramionami, a osobiście go
zabiję, obiecałam sobie, gdy Jack nadal zdawał się nie rozumieć. No zupełnie
tak, jakbyśmy mówili w innym języku, chociaż, o dziwo, wcale tak nie było.
– A, o to ci chodzi – zaskoczył w końcu, a w
jego głosie ponownie usłyszałam rozbawienie. – A co, nie macie takich map w
Kansas?
– Byłeś w moim świecie przez rok, sam sobie
odpowiedz na to pytanie – odparłam, całkiem już wyprowadzona z równowagi. –
Jack, ta mapa się rusza. Nie tylko droga, ale praktycznie wszystko… widzę na niej nawet jakieś chmury, które się
ruszają.
– Burze piaskowe – wyjaśnił bez mrugnięcia
okiem. – Mapa pokazuje burze piaskowe, żebyśmy byli w stanie je przewidzieć i w
odpowiednim czasie się przed nimi schronić. To chyba sensowne, nie?
– To jest mapa,
na litość boską! – powtórzyłam z lekką histerią. – Mapy nie robią takich rzeczy! Mapy to tylko papier i różne
rysunki na nich, nic więcej! Jak to niby możliwe?!
– Ciągle zapominam, że pochodzisz ze świata, w
którym sceptycyzm powinien stać się osobną religią – mruknął, przysuwając się
nieco bliżej mnie na łóżku. – Magia, złotko. To wszystko dzięki magii.
No tak. Właściwie powinnam była się tego
domyślić. Chciałam się odsunąć, ale gdy chciałam położyć ręce za sobą na łóżku,
stwierdziłam, że siedziałam już na samym brzegu.
– To dziwne – odparłam bardziej po to, żeby
cokolwiek powiedzieć. – Myślałam, że nie lubisz magii.
– Dlaczego?
– Bo zabijasz czarownice. – Szare oczy Jacka
wpatrzyły się we mnie z rozbawieniem. Wzruszył ramionami.
– Nie w tym rzecz. Gdybym w wieku czternastu lat
nie trafił na czarownicę i jej nie zabił, pewnie teraz polowałbym na innych
skurwysynów. – Mówił to, cały czas się do mnie zbliżając, a gdy chciałam wstać,
chwycił mnie za nadgarstek i osadził w miejscu. – Musisz zrozumieć jedno, jeśli
chcesz odnaleźć się w tym świecie, Dorothy. Magia sama w sobie nie jest ani
dobra, ani zła. Dopiero to, co z nią robimy, nadaje jej kierunek.
Zabrzmiało bardzo mądrze, jak nauki mistrza
Jedi. Powstrzymałam parsknięcie śmiechem.
– Więc chcesz mi powiedzieć, że zabijasz tylko złe czarownice – podsumowałam za to
rzeczowo. Kiwnął głową.
– Oczywiście. Z magią jest jak z władzą,
Dorothy… Jej nadmiar psuje człowieka – wyjaśnił, sięgając po mapę i pokazując
mi ją. – Osoba, która zaczarowała to, nie miała jej wiele. Tacy ludzie używają
magii do zwykłych sztuczek, do codziennego użytku, bo nie są w stanie zrobić z
nią nic więcej. Gorzej, gdy trafia się czarownica z mnóstwem mocy… Wtedy często
przeświadczenie, że jest potężna, sprowadza ją na złą drogę.
– Tak jak Czarownicę ze Wschodu? – podsunęłam
niewinnie. Jack jednak całkiem poważnie pokręcił głową.
– Czarownica ze Wschodu to inny kaliber. Są
tylko trzy inne tak potężne czarownice jak ona… albo raczej dwie, biorąc pod
uwagę, że Czarownicy z Południa od lat nikt nie widział. Mówi się nawet, że
mają mnóstwo lat, bo nigdy się nie starzeją.
– Są nieśmiertelne?
– Można je zabić. – No tak, przecież Jack
właśnie taki miał zamiar. – Ale się nie starzeją. To różnica.
– Więc co… – podjęłam po chwili milczenia,
chociaż miałam niejasne wrażenie, że powód, dla którego przyszłam do jego
pokoju, dawno rozmył się w bystrych, szarych oczach Jacka – zabijasz tylko te
złe? Jesteś nie tylko katem, ale i sędzią? Jak odróżniasz te złe od tych
dobrych? Skąd wiesz, które zasługują na śmierć, sam o tym decydujesz?
– Do cholery, Dorothy, nie jestem żadnym, jak wy
to mówicie?… błędnym rycerzem – prychnął, chwytając mnie mocniej za rękę.
Wstrzymałam oddech. – Nikogo nie osądzam i nie robię tego sam dla siebie. Robię
to dla ludzi. To oni mnie wzywają, gdy mają problem z czarownicą. A ja najpierw
wysłuchuję, co mają do powiedzenia, potem to sprawdzam, a dopiero potem wydaję
w miarę obiektywną opinię i biorę tę robotę albo nie.
O mało się nie udusiłam. W ostatniej chwili
przypomniałam sobie, że powinnam oddychać, najwyraźniej nie miałam podzielności
uwagi i nie potrafiłam równocześnie słuchać i dotleniać mózgu.
– Więc jednak jesteś błędnym rycerzem – stwierdziłam
nieco ironicznie, próbując wyrwać rękę. Nic z tego, trzymał bardzo mocno. –
Skoro tak bardzo starasz się pomagać ludziom i robisz to dla nich, nie dla
siebie, Jack.
Jego twarz była tak blisko, że mogłam policzyć
mu wszystkie zmarszczki w kącikach oczu. Wyglądał na starszego niż te
dwadzieścia siedem lat, ale też nic dziwnego, biorąc pod uwagę życie, jakie
prowadził. Nie mogłam przestać się w niego wpatrywać: w te opadnięte kąciki ust
i lekko zmarszczone brwi, w opadające na czoło, ciemne włosy i mocno zaciśnięte
szczęki. Miałam wręcz ochotę dotknąć pokrytego kilkudniowym zarostem,
szorstkiego policzka. Co ze mną było nie tak?!
– Mam swoje powody – mruknął, cały czas nie
spuszczając ze mnie wzroku. Powoli zaczynało mi się robić nieswojo. – A ty nie
staraj się mnie tak zrozumieć, Dorothy, bo naprawdę nie ma czego. Jestem
prostym facetem.
Pochylił się nade mną jeszcze bardziej i właśnie
w tamtym momencie spanikowałam. Szarpnęłam się do tyłu, zapominając, że tuż za
mną kończyło się łóżko, i walnęłam tyłkiem o podłogę z wdziękiem worka
kartofli. Zaklęłam przy tym szpetnie, powodując tym u niego niespodziewany
wybuch wesołości.
Pozbierałam się możliwie szybko i tracąc
możliwie niewiele godności (jeżeli w ogóle coś mi z niej zostało), po czym
wycofałam się powoli w kierunku drzwi. Żałowałam, że nie zrobiłam tego
wcześniej, ale w gruncie rzeczy mówił przecież jednak o takich ciekawych
sprawach! Jack obejrzał się na mapę.
– Nie chcesz jej zabrać?
– Nie – wykrztusiłam z siebie, cały czas cofając
się przodem do niego, żeby przypadkiem nie spuścić go z oczu. – Już późno,
powinnam iść spać. Dobranoc!
Uciekłam, nie czekając na jego odpowiedź.
Dopiero zatrzasnąwszy za sobą drzwi pomyślałam, że zachowałam się jak
konkursowa idiotka.
Tylko przez chwilę cieszyłam się powrotem do
swojej sypialni. Zaraz potem usłyszałam bowiem rozespany, ale już pełen
niedowierzania głos Annabelle:
– Czy ty właśnie wróciłaś z sypialni Jacka,
Dorothy?
O łał... Z deszczu pod rynnę, biedna Dorothy.
OdpowiedzUsuńNie powiem, wpierw się trochę zdziwiłam, że z Miasta Granicznego "tylko przez pustynię i o, jesteśmy w Emerald City", ale jak Dorothy zaczęła czytać mapę, to wrażenie zniknęło. Nie żebym w ogóle podejrzewała, że koniec tej historii miałby nadejść tak szybko, to by było zbyt proste i za dużo wątków do dokończenia w tak krótkim czasie, ale tak jakoś wydało mi się to zwyczajnie blisko. Ale skoro droga się wije i jeszcze burze piaskowe (plus wszelkie inne potencjalne niebezpieczeństwa), to pewnie aż tak szybko do Emerald City nie trafią.
I uuu-łaaaa, zrobiło się gorąco, Jack bez koszuli i jeszcze plecy poorane bliznami. Brakowało tylko, żeby te rany były świeże, a Dorothy je opatrywała, a wzdychowywołująca scena gotowa, jeszcze za wzór dla innych by pewnie posłużyła! ;D Dużo mrau.
A teraz żeby tylko Annabelle nie dała się za bardzo ponieść zazdrości (proszęproszęproszę). m(_ _)m ^^
Pozdrawiam cieplutko,
Haha, nie, na pewno tak łatwo nie będzie;) wprawdzie owszem, planuję, że około rozdziału piętnastego dotrą wreszcie do Emerald City (ale też tam dopiero wszystko zacznie się wyjaśniać i fabuła nabierze kierunku), ale po drodze czeka ich jeszcze trochę trudności. Włącznie z Czarownicą, bo ona tak łatwo nie odpuści, to na pewno.
UsuńNo tak, to zresztą dosyć istotny epizod z przeszłości Jacka. Tym razem nie, ale może kiedy indziej? ;> chociaż nie wiem, czy Dorothy odnalazłaby się w roli Florence Nightingale, chyba do tego bardziej pasuje Annabelle xd
Za bardzo to pewnie nie, tragedii nie będzie;)
Całuję!
Na miejscu Dorothy też bym tak zrobiła (pomijając fakt, że raczej nie wyląduję w magicznej krainie)! Tak, czy inaczej to chyba dobrze, że się broniła, ale co ja tam wiem...
OdpowiedzUsuńRuszająca się mapa... Hmm, ale odjazd!
Oj, coś mam wrażenie, że burza ich nie ominie, to by było za proste! Oni ciągle wpadają w jakieś tarapaty :D
Co do wizyty w pokoju Jacka... Jupi! Annabelle oczywiście już pewnie wyciągnęła z tego własne wnioski, a jak się wytłumaczy Dorothy?
Pozdrawiam gorąco!
Czy ja wiem, trochę przeszarżowała xd ale pewnie by sobie poradziła, gdyby tam za drzwiami faktycznie czaił się napastnik, w końcu to Dorothy^^
UsuńDorothy nie zamierza się w ogóle tłumaczyć, bo nie chce dać się wciągnąć Annabelle w jakieś jałowe dyskusje. Czy jednak na tym dobrze wyjdzie, to inna sprawa;)
No pewnie, że nie ominie. W końcu za bardzo lubię moim bohaterom komplikować życie xd
Całuję!
Prawda? xd wreszcie, bo do tej pory zazwyczaj to Jack bywał górą;)
OdpowiedzUsuńZ herbatą to może nie, ale z wodą! W końcu przez pustynię będą szli ;>
No może i była, właśnie dlatego, żeby na koniec wybuchnąć xd zresztą Annabelle jeszcze pokaże, na co ją stać. Uznajmy, że to taka cisza przed burzą^^
Czy zabić... Ujmę to tak: Jack bezpośrednio do Czarnoksiężnika w zasadzie nic nie ma;]
Całuję!
Mieli krótki postój, a teraz w drogę. Ciekawa jestem, co się im przydarzy w czasie podróży, bo na pewno coś im się przytrafi. Przypuszczam, że Czarownica już tam gdzieś na nich czeka ze swoimi pułapkami i stworami.
OdpowiedzUsuńJa wiem, że Dorothy trenuje sztuki walki, ale akurat nie wiem, czy rzucanie się na domniemanego napastnika było dobrym pomysłem. Sama mogła zginąć, ale rozumiem ją też, bo w końcu już kilka razy zdarzyło im się ledwo ujść z życiem przed skradającymi się napastnikami. Także odruch całkowicie naturalny po tym, co przeszła.
Ta scena, jak Dorothy wpada do pokoju Jacka i widzi go półnagiego z bliznami na plecach przypomina mi scenę z mojego ulubionego romansidła. Jason też miał ślady po biczowaniu. I tym właśnie Jack sprawił, że stał mi się bliższy sercu, nawet jeśli zrobi coś złego, jeśli zrobi;) Nie wierzę w to, że mógłby świadomie skrzywdzić. Dorothy. Podejrzewam, że zrobi to, bo ktoś go zaczaruje. W końcu w Oz rządzi magia, a Jack i może wie, jak zabić czarownicę, to podejrzewam, że nie jest w stanie obronić się przed czarami rzucanymi bezpośrednio w niego.
Jack najwidoczniej ma bardzo mroczne tajemnice.
W ogóle to sobie pomyślałam, choć nie wiem, czy to akurat coś z tym związek, ale czepiam się każdej poszlaki: czy przypadkiem śmierć mamy Dorothy nie ma związku z przybyciem Jacka do jej świata? Jeśli jej matka nie miałaby nic wspólnego z tym światem, to nie pojawiałaby się ot tak w jej wizach, prawda? Ale mogę się mylić, ostatecznie marny ze mnie śledczy xD
Śliczny szablon!<3
Pozdrawiam<3
Och, oczywiście, że im się przytrafi;) podpowiem tylko, że przed dotarciem do Emerald City rozwiąże się kwestia Czarownicy ze Wschodu, za to pojawi się parę nowych ;>
UsuńHaha, moim zdaniem to był bardzo głupi pomysł xd prędzej już powinna była iść po Jacka, ale też rozumiem, że po ich ostatnim spotkaniu nie miała na to ochoty^^
Tak? A którego? ;> bo nie kojarzę, a fajnie byłoby sobie porównać xd ja tam nic nie wiem co do tego krzywdzenia Dorothy przez Jacka, także w tym temacie się nie wypowiem;)
Nie wiem, czy akurat mroczne, ale tajemnice na pewno xd
Wcale nie taki marny ;P podpowiem tyle: akurat sam Jack niewiele ma z matką Dorothy wspólnego, ale może nie był to taki zupełny zbieg okoliczności...
Dziękuję:) i całuję!
Nareszcie! Nie mogę się w takim razie doczekać tych nowych postaci, co masz je wprowadzić;)
UsuńAkurat w tej chwili to chyba jakoś nie bardzo myślała nad tym, czy iść, czy nie iść, więc wybrała jeden z najgorszych możliwych sposób, aby pokonać napastnika. No, ale całe szczęście, że to Jack.
Tajemnica zawsze jest tajemnicą;)
Na zawsze, Judith McNaught. Normalnie kocham scenę, kiedy Victoria odkrywa jego blizny na plecach i akurta ta sytuacji z Twojego rozdziału pobudziła moją melancholię;) Ale wiem, że to dwa różne opowiadania, więc nie ma co porównywać. W każdym razie ciekawi mnie historia tych blizn, bo na pewno jest ona bardzo skomplikowana. A poza tym, mam słabość do bohaterów z bliznami. NO SPOILERS, NO SPOILERS:)
Podejrzewam, że nie, ale dowiem się wkrótce. Nie lubię czekać na rozwiązania zagadek, jeśli sama powoli dochodzę do jakiejś tam konkluzji:)
Dużo ich nie będzie, nie ma się co nastawiać;) ale głównie inne Czarownice i Czarnoksiężnik, a zwłaszcza Waszej reakcji na tego ostatniego jestem ciekawa ;>
UsuńNo dokładnie. Taki trochę impuls to był;)
O, nie znam. Może sobie przeczytam;) haha, widać tę słabość po Zamkowej choćby^^ jakaś tam historia związana z tym jest i nawet dość istotna, ale czy skomplikowana, to nie wiem. Ale już nic więcej nie zdradzam;)
Owszem, już za kilka rozdziałów. Także bardzo długiego czekania nie będzie;]
Hej, i niby nie potrafisz zaskakiwać, co? Ja się nie spodziewałam, że tym kimś, kto pałęta się po nocy jest Jack. Spodziewałam się "kogoś nowego" :P Myślałam, że to będzie jakiś szpieg, a tutaj proszę... Kiedy już otrząsnęłam się i dotarło do mnie, że żadnej innej niespodzianki nie będzie, to trochę mnie zaskoczyło zachowanie Jacka. No bo co? Postanowił się rozłączyć, bo ma swoje sprawy i w zasadzie nie powinien narażać Dorothy. Ale przecież to się stało, więc...? Ech, chyba się zagmatwałam XD Kurcze, czy tylko ja odniosłam takie wrażenie, że Jack w tym rozdziale jest bardziej... ludzki? XD Do tego dochodzi fakt, że sytuacja pomiędzy Dorothy i Jackiem była dosyć dwuznaczna. Zastanawiam się, w którym momencie Jack zmienił nastawienie do Dorothy, bo wcześniej nie wyczuwałam specjalnej chemii między nimi, na pewno nie z jej strony. Hm, czyżby Złotko było mniej protekcjonalne niż się na początku wydaje? ;> Od razu sobie skojarzyłam z tym, że Dorothy wciąż może mieć klucz w swoim staniku, a Jack chce się do tego klucza dostać. Ewentualnie mógłby go znaleźć przy okazji :P
OdpowiedzUsuńA pamiątki z przeszłości? Hm, jestem ciekawa, czy przeszłość Jacka będzie miała jakiś wpływ na dalszą podróż, a może nawet nie samą podróż, ale relacje między nim a Dorothy.
No i oczywiście wpadłam wcześniej, ale jak pasożyt nie zostawiłam komentarza :P Rehabilituję się, ale w zasadzie chodzi mi o coś innego, bo widziałam, co wcześniej napisałaś w ramce. Pisz! :D Ja mam nadzieję, że nadrobisz, będziesz miała więcej zapasu i nie będzie takich długich przerw, jak chociażby na moim blogu XD Ech, ale teraz dochodzi problem z komputerem, życzę, żeby szybko się rozwiązał ;) Swoją drogą, ile mniej więcej rozdziałów planujesz? :)
Pozdrawiam! ;*
Ale to była taka... mało interesująca niespodzianka xd bo w sumie momentami się zastanawiam, czy nie za mało tu postaci, bo kolejne dojdą dopiero w Emerald City a i wtedy nie będzie ich dużo ;> oj no, kiedyś to nastawienie musiało się zmienić, a też sytuacja była trochę bardziej sprzyjająca. Poza tym to chyba bardziej Dorothy stwierdziła, że jest jakoś inaczej między nimi;) a Jack, no cóż, nie chciał jej po prostu jeszcze bardziej narażać. Może też dlatego wydawał się bardziej ludzki;) rzeczywiście może było mniej protekcjonalne, a co do klucza... Taka scena może się jeszcze znaleźć ;>
UsuńBędzie, będzie. Na wszystko w zasadzie - i relację, i dalszą podróż, i w ogóle rozwój fabuły^^
Haha, nic się nie stało;) coś tam piszę, trzynastkę skończyłam, ale na powrót Wena nadal czekam, bo nie jestem z tego rozdziału specjalnie zadowolona. Też nie chciałabym takich przerw i postaram się do nich nie dopuścić;) a Ciebie podziwiam, że w ogóle możesz się tak zmobilizować, żeby coś napisać, bo trzeba opublikować, ja tam zawsze muszę mieć zapas. Problem tymczasowo rozwiązał się sam, ale może jeszcze wróci, kto go tam wie. A co do rozdziałów - nie mam pojęcia xD szacuję, że gdzieś 40-50, ale to zależy, jak mi się dokładnie fabuła potoczy:)
Całuję! ;*
No tak, mogłam się spodziewać, że to Jack! :D
OdpowiedzUsuńTa ich rozmowa była miła i pełna nowych wiadomości. Nasz łowca czarownic ma blizny po chłoście... Hmmmm... Czyżby kiedyś był złodziejaszkiem?
O kurczę, ruszająca się mapa! Super! W sumie to od razu mi przyszła na myśl mapa Huncwotów z Harry'ego Potter'a. :)
No to teraz się będzie nasza Dee tłumaczyć zielarce. Coś mi się zdaje, że Dorothy trafi na czarną listę u rudej!!
:)