22 lutego 2014

8. Dorothy i latający dom

– Nigdzie z nami nie jedziesz, jasne?
Początkowy entuzjazm Annabelle zgasł natychmiast, kiedy tylko Jack wypowiedział te słowa, tym swoim stanowczym, nieustępliwym tonem dając do zrozumienia, że to nie było coś, co moglibyśmy przedyskutować.
Oczywiście rozumiałam, dlaczego to powiedział. W końcu tuż przed tym, zanim wróciła, sam mi to wytłumaczył. I wiedziałam, że nie miało to z nią nic wspólnego. Ale i tak zrobiło mi się jej przykro, widząc jej zawiedzioną minę.
Po chwili jakoś się pozbierała, podeszła do nas i wyciągnęła w moją stronę rękę. Chciałam wstać, ale powstrzymała mnie, po czym uśmiechnęła się lekko.
– W zasadzie to jeszcze się oficjalnie nie poznałyśmy – powiedziała. – Jestem Annabelle.
– Dorothy – odparłam. – Dziękuję za wyleczenie mnie.
– Nie ma sprawy, słonko. – Po tych słowach Annabelle przyjrzała mi się z namysłem; jej zielone oczy lśniły niesamowicie i pomyślałam, że tak właśnie powinna wyglądać prawdziwa czarownica. Nie jak tamta kobieta, którą znokautowałam w jej chatce. – Dorothy. To w ten sposób chcecie się dostać do Emerald City?
Jack skrzywił się, zapewne niezadowolony, że podałam jej swoje imię. Po reakcji Annabelle domyśliłam się, że do tamtej pozy pozostawałam dla niej bezimienna. Dobre wychowanie Jacka po prostu nie znało granic. Kto go właściwie wychowywał, jaskiniowcy? Czy ulica?
Chociaż, biorąc pod uwagę, że w wieku trzynastu lat trafił kompletnie sam do mojego świata, to ostatnie mogło być dosyć prawdopodobne…
– Dorothy jest z Kansas – mruknął niechętnie. Annabelle wzruszyła ramionami.
– Jasne, a ja jestem czarownicą! – prychnęła. – Myślisz, że ktokolwiek się na to nabierze?
– Myślisz, że ktokolwiek chciałby udawać Dorothy z Kansas?
Jego odpowiedź nieco zbiła ją z tropu, nie na długo jednak. Utkwiła we mnie zielone spojrzenie, jakby szukając we mnie czegoś, czego i tak miała tam nie znaleźć; po chwili z niezadowoleniem spojrzała z kolei na Jacka.
– Nie rozumiem – poskarżyła się. Jej długa sukienka falowała przy każdym ruchu, gdy oddaliła się od nas o krok. – Przywiało ją? Chcesz wmówić Czarnoksiężnikowi, że to ta Dorothy, a potem poprosić go, żeby ją odesłał?
– To ja zamierzam go o to poprosić – wtrąciłam, bo niby dlaczego Jack miałby za mnie cokolwiek załatwiać? – Nie musi tego za mnie robić mężczyzna. Jack ma mnie tylko doprowadzić do Emerald City, a ja jego wpuścić do środka. To wszystko.
– Nie, wcale nie – mruknęła w odpowiedzi Annabelle. Rzuciłam jej pytające spojrzenie. – Nie wiem, jest w tobie coś takiego… coś dziwnego. Jakbyś była stąd. Dlatego zastanawiam się, czy jesteś tą samą Dorothy.
– Nie jestem – zaprotestowałam z lekką irytacją. Wstając z łóżka, na pewno nie założyłam, że tak długo pobędę poza nim. Dobrze, że siedziałam, bo pewnie inaczej już dawno zrobiłoby mi się słabo. – Pochodzę z Kansas, mieszkam w Nowym Jorku, do Oz pierwszy raz w życiu trafiłam parę dni temu. Jasne?
– No dobrze – mruknęła, chociaż wcale nie wydawała się przekonana. Zignorowałam to jednak, bo nie miałam siły ani ochoty się z nią przepychać. – Ale tym bardziej możecie mnie zabrać do Emerald City. Tutaj życie jest beznadziejne, a tam… tam będę leczyć najbogatszych! Wreszcie naprawdę zacznę żyć, a nie tylko egzystować. Musicie mnie zabrać, w końcu cię wyleczyłam.
Wymieniłam z Jackiem znaczące spojrzenia. W sumie miała rację, byłam jej winna przysługę. Ale przecież nie taką!
– To nie jest dobry pomysł – zaczęłam ostrożnie. – Tutaj będziesz bezpieczniejsza…
– Ściga nas Czarownica ze Wschodu. – Jack bezceremonialnie wszedł mi w słowo, waląc prawdę prosto z mostu. Annabelle bez słowa otworzyła usta, przyglądając mu się w zdziwieniu. – Nieomalże ją zabiłem, gdy spotkałem Dorothy. Teraz najprawdopodobniej chce dopaść nie tylko ją, ale też zemścić się na mnie za wpakowanie jej drewnianej kuli w brzuch. Dorothy ma rację, tutaj będziesz bezpieczniejsza. Z nami mogą ci się przydarzyć różne rzeczy. Ostatnio chciał nas zabić ożywiony Strach na Wróble.
Entuzjazm w oczach Annabelle podpowiedział mi, że wybraliśmy najgorszą możliwą taktykę. Najwyraźniej zielarka zamiast się przestraszyć, ucieszyła się na myśl o czekającej ją przygodzie. Jeszcze lepiej.
– Dlatego nie możemy zostać zbyt długo – dodałam, zanim zdążyła coś powiedzieć. – Nie chcemy ściągać ci na głowę kłopotów. Wyjedziemy, jak tylko to będzie możliwe.
– Oczywiście, że wyjedziecie, ale ze mną – odparła w końcu z podnieceniem. Jack wreszcie wstał z ławy i w rozdrażnieniu zaczął chodzić po pomieszczeniu w tę i z powrotem.
– Nigdzie z nami nie pojedziesz, jasne? – syknął. Annabelle rzuciła mu niewinne spojrzenie.
– Obydwoje jesteście mi coś winni. Ciebie uleczyłam, Dorothy, a ty zostawiłeś mnie tuż przed naszym ślubem. Macie u mnie dług…
– Oczywiście, i spłacę go za nas obydwoje, zostawiając cię tutaj – wszedł jej stanowczo w słowo. Przegryzłam kawałek chleba, żałując, że nie miałam popcornu, bo ta wymiana zdań robiła się coraz ciekawsza. – Tak będzie dla ciebie lepiej.
– Nie, Jack! Nie zrobisz mi tego znowu! – Podniosła głos tak nagle, że zaskoczyła zarówno mnie, jak i jego. Miała strasznie piskliwy głos, kiedy zaczynała krzyczeć, aż zabolały mnie bębenki. – Już raz mnie zostawiłeś, pamiętasz? Wtedy myślałam, że tak będzie lepiej, że chcę takiego życia, a tobie po prostu w głowie było co innego! Ale teraz?! Nie będę dłużej siedzieć na tym końcu świata i leczyć podróżnych za jakieś marne grosze! Nie i już! Jadę z wami do Emerald City, otworzę tam własny sklep i będę bogata, zobaczycie…!
Odwróciłam wzrok w stronę Jacka, bo bardzo byłam ciekawa, co na to powie. Ostatecznie to on w tej sprawie decydował i chyba równie dobrze jak ja widział, w jakim stanie była Annabelle. Przypuszczałam, że nie istniała żadna siła na świecie, która zmusiłaby ją do rezygnacji z tej przeprowadzki.
– A mogłem ci powiedzieć, że Dorothy to moja narzeczona i idziemy przedstawić mnie jej rodzicom – mruknął po chwili. Prychnęłam, a Annabelle zaśmiała się.
– Pewnie, tylko kto by w to uwierzył?
Nie wiedziałam, co chciała przez to powiedzieć i wolałam nie wiedzieć. Gdyby spojrzenie Jacka mogło zabijać, Annabelle dawno już byłaby martwa.
– Przykro mi, Anne, ale nic z tego – odpowiedział twardo. – Podtrzymuję swoją decyzję. Chcesz, to jedź do Emerald City, ale bez nas. Ja nie będę ryzykował niczyjego więcej życia. I chociaż wiem, jak mało dbasz o swoje, to akurat w tym temacie nie zmienię zdania.
Wyszedł, zanim Annabelle zdążyła zaprotestować po raz sto piąty. Wymieniłyśmy znaczące spojrzenia.
– Faceci – mruknęłyśmy w tym samym momencie, wyjątkowo zgodnie. No jasne, kobieta z kobietą zawsze się dogada, niezależnie od poglądów i miejsca pochodzenia, jeśli chodzi o beznadziejność mężczyzn.
Chciałam wrócić do łóżka, ale nie bardzo miałam na to siły i głupio było mi prosić ją o pomoc, więc zostałam. Annabelle najwyraźniej zaś nie czuła żadnego skrępowania przed obcą osobą, bo po chwili wahania siadła po drugiej stronie ławy, omiatając mnie buntowniczym, zielonym spojrzeniem, po czym wypaliła:
– Wy naprawdę jesteście razem?
Roześmiałam się krótko. Sherlockiem to bym jej nie nazwała.
– Znamy się od paru dni – zaprotestowałam. – Poza tym, nie. Stanowczo nie.
– Dlaczego tak stanowczo?
– Po prostu. – Nie potrafiłam opisać dzikiego strachu, które odczuwało moje serce, gdy tylko ktoś sugerował coś podobnego. A nawet gdybym umiała, na pewno nie podzieliłabym się tym z nikim. – Jack pasuje bardziej do ciebie. Naprawdę zostawił cię tuż przed ślubem?
W zamyśleniu pokiwała głową. Pomyślałam, że chyba bym zabiła mojego narzeczonego, gdyby wywinął mi taki numer. A najgorsze, że nawet umiałabym to zrobić, biorąc pod uwagę moją znajomość karate.
Annabelle jednak nie wyglądała na kogoś, kto znał karate. Wręcz przeciwnie, ona leczyła ludzi.
Chociaż, jakaś drobna trucizna…
Na miejscu Jacka chyba bym jednak na siebie uważała.
– Kiedy to było? – Porzuciłam już wszelką ostrożność i odważyłam się zapytać, uznając, że Annabelle i tak nie będzie miała nic przeciwko. Rzeczywiście, nie miała.
– Jakieś dwa lata temu – odparła bez chwili wahania. – Fakt, że może i dobrze się stało. Byłam w nim zakochana po uszy i przestawałam myśleć w jego obecności, nie wiedziałam nawet do końca, w co właściwie się pakowałam. Wprawdzie dostał ode mnie w twarz, kiedy się tu z tobą pojawił, ale bardziej dla zasady. Nie mam do niego pretensji, teraz oboje jesteśmy dojrzalsi i bardziej dorośli, i z perspektywy czasu widzę, że to było dobre wyjście.
– Ale nadal jesteś sama? – drążyłam. Kiwnęła głową.
– Jasne – odparła, jakby to było oczywiste. – W końcu nigdy nie przestałam go kochać.
To było dziwne. Ale oczywiście nie powiedziałam jej tego, bo może tylko ja uważałam czekanie dwa lata na faceta, który uciekł tuż przed ślubem, za nienormalne.
Poza tym, serio, co ja mogłam wiedzieć o miłości?
–Tak… Przepraszam, że tak przerywam, ale naprawdę kręci mi się trochę w głowie. – Byłam dzielna, ale kiedy do zawrotów dołączyły też mdłości, uznałam, że nie było sensu dłużej udawać chojraka. – Pomogłabyś mi wrócić do łóżka?
– Rany, Dorothy, jasne! Trzeba było od razu mówić – mruknęła, podchodząc bliżej i chwytając mnie pod ramię. Wstałam z ławy i zachwiałam się nieco, a w następnej chwili do kuchni wrócił Jack, z impetem otwarłszy drzwi.
– Za późno – stwierdził, zamykając je za sobą i chwytając stół, żeby zabarykadować nas w środku. Obydwie przyglądałyśmy się temu ze zdziwieniem. – Czarownica już tu jest.
– Dlaczego zabarykadowałeś drzwi, naprawdę myślisz, że ona będzie chciała nimi wejść? –prychnęła Annabelle, puszczając mnie. – Musimy uciekać!
Spróbowałam zrobić krok i zachwiałam się, w ostatniej chwili ratując się przed upadkiem desperackim złapaniem ławy. Jack podszedł do mnie w kilku susach i chwycił mnie w pół, niemalże podnosząc mnie w powietrze i przy okazji zgniatając przeponę. Tylko dlatego nie udało mi się go skrytykować, mówiąc, że jednak chyba trochę przesadzał.
– Tak, jasne, spróbuj uciekać z nią – odparł z irytacją, ciągnąc mnie w stronę drzwi do sypialni. – Zamknijcie się w drugim pokoju, poradzę sobie z nią. Muszę tylko znaleźć mój karabin, mam w nim jeszcze wystarczająco dużo drewnianych kul, żeby podziurawić kilka czarownic.
Zatoczyłam się w stronę Annabelle, gdy mnie puścił, i ze zdziwieniem stwierdziłam, że musiałam się czuć dużo gorzej, niż przypuszczałam, skoro miałam wrażenie, jakby ziemia uciekała mi spod stóp.
W następnej chwili Annabelle krzyknęła i straciła równowagę, upadając na kolana, a Jack zaparł się nogami o podłogę, żeby ustać na nogach. Mnie samą gwałtowny wstrząs powalił na ziemię; oparłam się dłońmi o deski, próbując zrozumieć, co właśnie się stało. W zrozumieniu sytuacji nie pomagał mi zresztą gruchot kuchennych sprzętów, które od przechylenia chatki powypadały z szafek i zaczęły turlać się po podłodze.
– Co się dzieje?! – krzyknęłam, w jednej chwili zapominając o zmęczeniu. Jack rzucił się do porzuconej w kącie torby, żeby wyjąć z niej karabin, po czym po podłodze poturlał w moją stronę wolny pistolet. Nie musiał nawet używać siły, bo pistolet sam, dzięki sile ciążenia, zaczął sunąć w moim kierunku. Złapałam go w ostatniej chwili.
– Podniosła dom – wyjaśnił przez zaciśnięte zęby, siadając na podłodze i zapierając się nogami o deski, żeby nie zjechać po nich w ślad za pistoletem. Niemalże w tym samym momencie przechylenie stało się na tyle duże, że obydwie z Annabelle zleciałyśmy pod przeciwległą ścianę, w ostatniej chwili unikając przygwożdżenia przez lecący za nami stół. Jack tymczasem zawiesił się na klamce przy drzwiach wejściowych po drugiej stronie pomieszczenia. – Wrzuciła go w sam środek tornada!
– Tornada?! – powtórzyłam z niedowierzaniem. Annabelle rzuciła mi rozbawione spojrzenie.
– Widać na serio wzięła te opowieści o Dorothy z Kansas, którą przywiało tornado, no wiesz.
No nie…! I ona jeszcze była w stanie żartować, w takiej sytuacji?!
Dom obrócił się jeszcze bardziej, sprawiając, że znalazłam się nie dość, że na ścianie, to jeszcze praktycznie na oknie, za którym zobaczyłam widok, od którego ponownie zakręciło mi się w głowie. Byliśmy naprawdę daleko od ziemi. Na tyle daleko, że ludzie, którzy pokazywali nas sobie z dołu, wyglądali na malutkich niczym Manczkinowie, i z każdą chwilą zmniejszali się coraz bardziej!
– Zrób coś! – wykrzyknęłam histerycznie w kierunku Jacka, który puścił klamkę i niczym kot, który spada na cztery łapy, zgrabnie zeskoczył na nogi na ścianę obok nas. Podszedł bliżej, po czym odsunął mnie od okna i dwoma szybkimi ruchami wybił szybę kolbą karabinu.
– Odsuńcie się! – polecił nieco poniewczasie, bo wiatr zdążył już wedrzeć się do środka chatki i porwać część sprzętów, a mnie pozbawić oddechu. Włosy zaczęły mi tańczyć wokół głowy, co znacznie utrudniało widoczność. – Dorothy, słyszysz?! Odsuń się! Annabelle, zabierz ją stąd!
Annabelle podpełzła do mnie i spróbowała odciągnąć mnie dalej; w ostatniej chwili dostrzegłam jeszcze przez okno ciemny, niewyraźny kształt, poruszający się szybko po niebie wokół chatki. Czarownica. Latała wokół domu Annabelle, wywołując tornado. Jack miał rację, nie zamierzała atakować bezpośrednio.
Nie zdążyłam zasłonić uszu; w chatce zagrzmiał huk wystrzału, jeden, potem drugi i trzeci; Jack strzelał przez okno, próbując trafić poruszający się wciąż szybko kształt, a mnie zastanawiało tylko, co będzie, jeśli ją trafi. Spadniemy na ziemię? Jak niby mielibyśmy to przeżyć?
Twarz Annabelle wykrzywiła się w przerażeniu; pomyślałam, że to przez nas, że to była nasza wina, że w ogóle dała się w to wszystko wplątać. Nie myśląc w ogóle o tym, co robiłam, sięgnęłam do dekoltu sukienki i zdjęłam ochronny medalion, po czym założyłam jej na szyję, zanim zdążyła zaprotestować.
– Zostaw – powiedziałam twardo, kiedy chciała się go pozbyć. – Zostaw, on cię ochroni.
– A ty?! – Usłyszałam w odpowiedzi jej nieco histeryczny ton głosu. Zacisnęłam mocniej zęby.
– Ja sobie poradzę – mruknęłam, a w następnej chwili Jack wydał z siebie triumfalny okrzyk.
– Ha! Trafiłem ją…!
Domyśliłam się tego, gdy całą chatą ponownie zatrzęsło, po czym zaczęliśmy spadać. Annabelle wydarła się na całe gardło, a ja zacisnęłam zęby tak mocno, że skaleczyłam sobie wargę do krwi. Tylko Jack zachował całkowity spokój umysłu. Co było naprawdę dziwne, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że chwilę później drzwi, dla nas znajdujące się obecnie w suficie, odleciały z głośnym trzaskiem, a w nich stanęła Czarownica ze Wschodu.
Rzeczywiście, krwawiła, ale na pierwszy rzut oka nie wyglądało to na ranę dużo groźniejszą niż ta, którą zadał jej Jack przy naszym pierwszym spotkaniu. Jednym ruchem ręki, na odległość wyrwała Jackowi broń, która potoczyła się aż pod przeciwległą ścianę; później jej szalone, ciemne, skośne oczy skierowały się prosto na mnie. Była jeszcze bledsza, niż gdy widziałam ją poprzednim razem, ostre kości policzkowe zdawały się wystawać jeszcze bardziej, a dodatkowo pod oczami pojawiły się cienie, które nadawały jej iście upiorny wygląd. W połączeniu z zakrwawionymi rękami, którymi przytrzymywała dziurę w klatce piersiowej, dawało to dosyć straszny obrazek.
Zareagowałam w mgnieniu oka. Podniosłam pistolet i zaczęłam strzelać, póki nie opróżniłam magazynku. Nigdy wcześniej nie używałam broni palnej, nic dziwnego więc, że nie trafiłam tam, gdzie powinnam; choć jedna z kul przeszyła jej ramię, a druga wbiła się w nogę, pozostałe utkwiły w ścianie domku, nie robiąc jej większej krzywdy. Czarownica nadal stała o własnych siłach, chwytając się framugi drzwi, zupełnie nieprzejęta faktem, że właśnie dostała dwa postrzały. Nic dziwnego, skoro nie dostała tego najważniejszego: w serce.
Kolejny ruch jej dłoni, wykonany jakby od niechcenia, i poczułam, jakby odepchnęła mnie jakąś gwałtowna siła; wpadłam na Jacka, a pistolet wypadł mi z ręki. Uderzyłam głową w ścianę i na moment mnie zamroczyło; otrzeźwił mnie dopiero przeraźliwy wrzask Annabelle, krzyczącej imię Jacka, i ocknęłam się w samą porę, by zobaczyć, jak Czarownica ze Wschodu zamierza się na zasłaniającego mnie Jacka.
– Powiedziałabym, że to cię oduczy mierzenia się z czarownicami, którym nie dorastasz do pięt – syknęła – ale to nie nauczy cię niczego, bo nie przeżyjesz, żeby wynieść z tego jakąś nauczkę.
W jej ręce zmaterializowało się coś dziwnego, jakby powietrze pod jej dłońmi wypełniło się nagle ciemnym, niemalże czarnym dymem; pchnęła to coś w kierunku Jacka, ale zanim dziwnym ruchem, jakby płynąc w powietrzu, zdążyło w niego uderzyć, zupełnie odruchowo odepchnęłam go, stając na jego miejscu i przyjmując przeznaczony dla niego cios.
W tamtej chwili, przez ułamek sekundy, byłam pewna, że to koniec. Dziwny dym, uformowany w coś w rodzaju kuli, niósł ze sobą śmierć, wiedziałam to, choć nie miałam pojęcia, czym na dobrą sprawę był. Cały czas słyszałam krzyki Annabelle i Jacka, śmiech Czarownicy ze Wschodu i huk omiatającego chatkę wiatru, gdy materia uderzyła we mnie z impetem, wyciskając mi z płuc powietrze i rzucając mną o ścianę chatki. W następnej chwili we wnętrzu rozbłysło oślepiające, białe światło, które kazało mi mocno zacisnąć powieki w obawie, że stracę wzrok; usłyszałam jeszcze jeden krzyk Czarownicy ze Wschodu, po czym wszystko ucichło, wchłonięte przez miękką, chłodną ciemność, która wkradła mi się pod powieki.
Straciłam przytomność.

***

– Dobrze, że miała na sobie amulet.
W tym właśnie sęk, pomyślałam półprzytomnie, częściowo tylko wiedząc, o czym była mowa. Nie miałam.
Z trudem rozkleiłam powieki, stwierdzając, że nadal znajdowałam się w chacie Annabelle – a może jej pozostałościach, bo tych ruin raczej nie można było nazwać domem. Obydwoje – Jack i Annabelle – klęczeli nade mną, przyglądając mi się z troską i obawą. Rozejrzałam się dookoła, czując okropny ból w czaszce, i stwierdziłam, że było spokojnie i cicho. Nic nie kołysało, nie wiał ten okropny wiatr, nie miotało całą chatką na wszystkie strony.
Znaleźliśmy się z powrotem na ziemi.
– Tak, dobrze – mruknęła Annabelle, która miała przeciętą do krwi skórę na policzku i niesamowicie zmierzwione włosy. Również Jack wyglądał średnio: z rozciętą do krwi wargą i podbitym okiem sprawiał wrażenie człowieka, który właśnie uciekł z jakiejś ulicznej walki.
Nie przyznała się, że oddałam jej amulet, pomyślałam niejasno. Postanowiłam jednak zapytać o to później.
– Co się stało? – wymamrotałam, podnosząc się z podłogi do pozycji siedzącej, chociaż moja głowa protestowała przeciwko takim wyczynom. Jack rzucił mi gniewne spojrzenie.
– Co się stało? – powtórzył ze złością. – Pytasz, co się stało, Dorothy?! To się stało, że przyjęłaś na siebie cios, który był przeznaczony dla mnie, idiotko! Skąd wiedziałaś, że amulet zadziała, że to przetrzyma?! To było cholernie mocne zaklęcie, mogło cię zabić…! Zachciało ci się bohaterstwa?! Nie warto było mnie ratować, rozumiesz?!
– Oszalałeś – stwierdziłam z pewnością siebie, patrząc na niego jak na kosmitę. – Ze trzy razy uratowałeś mi życie. Co kazało ci sądzić, że nie odwdzięczę się, kiedy będę miała okazję?
– Skąd wiedziałaś, że to zadziała?! – wydarł się znowu. Wzruszyłam ramionami.
– Nie wiedziałam.
Poderwał się z podłogi, po czym zaczął krążyć po pokoju, wykrzykując jakieś kalumnie na mnie i moją głupotę. Przyglądałam się temu tylko przez chwilę, zaraz potem uznając, że cicha Annabelle była dużo lepszym źródłem informacji. Przeniosłam więc wzrok na nią.
– Może ty wyjaśnisz mi, co tu się stało? – zapytałam. Spojrzenie zielonych oczu, które rzuciła mi w odpowiedzi, wyrażało niepokój.
– Nie wiem, czy potrafię to wyjaśnić, Dorothy – odparła przyciszonym głosem. – Czarownica cię trafiła, i wiesz, widywałam już to zaklęcie. Zawsze kończyło się śmiercią na miejscu, ale ty… ty nie umarłaś. Odpowiedziałaś jakiegoś rodzaju… falą uderzeniową, która wypłoszyła Czarownicę i ucięła wszystkie jej czary. Spadliśmy na ziemię, ale wcale się nie roztrzaskaliśmy, Jack sądzi, że to dzięki pozostałościom prądów po tornadzie. Powiedział mi o amulecie i sądzi, że to on cię ochronił, ale, Dorothy… ja wiem lepiej. Co to było?
– Nie wiem – odparłam szczerze, nieco przerażona. – Myślałam, że umrę, i właśnie wtedy… to się stało. Nie mam pojęcia, jak to zrobiłam i czy w ogóle to ja to zrobiłam. Naprawdę, nie wiem, ale błagam, nie mów o tym nikomu.
Annabelle zawahała się wyraźnie.
– Ale… Jack…
– Zwłaszcza Jackowi – weszłam jej w słowo, jeszcze bardziej ściszając głos, bo Jack, nadal wściekły i nieco od nas oddalony, właśnie próbował zebrać z pozostałości po chatce jakieś nasze rzeczy i gdyby zaczął nasłuchiwać, pewnie mógłby nas usłyszeć. – Słyszałaś, co powiedział. Nie chcę wiedzieć, jak zareagowałby, gdyby usłyszał, że nie miałam na sobie tego amuletu.
Dłuższą chwilę mierzyłyśmy się spojrzeniami; moje z pewnością wyrażało nieme błaganie, jej natomiast niepewność i strach. Na szczęście w tej samej chwili wrócił do nas Jack, rzucając obok torbę z resztą rzeczy, między innymi jego karabinem, który udało mu się znaleźć.
– Jak się czujesz? – zapytał mnie szorstko. Uśmiechnęłam się kwaśno.
– Jakby mnie walec drogowy przejechał – mruknęłam. Na te słowa Annabelle zmarszczyła z niezrozumieniem brwi, obydwoje zgodnie więc dodaliśmy: – Nie pytaj.
– Jesteś pewna, że nic ci nie jest? – drążył, ciągle tym samym, niezadowolonym tonem. – Spróbuj poruszać rękami i nogami, zobacz, czy nic nie jest złamane. Tylko tego by nam brakowało, gdybyś połamała nogi w wyniku tej brawury.
„Tej brawury”…! Ta brawura właśnie uratowała mu życie, ale oczywiście ten gbur nie był w stanie tego przyznać…!
– Nie ma za co – odparłam więc ironicznie, próbując jednak, zgodnie z jego słowami, rąk i nóg. Wyglądało na to, że wszystko działało, tylko głowa nadal mnie bolała i wciąż byłam nieco osłabiona. Musiałam jednak przyznać, że dużo mniej niż w momencie, gdy wstałam z łóżka. – Następnym razem zostawię cię na śmierć, niech ta głupia Czarownica cię wykończy, niewdzięczniku.
– Nie prosiłem, żebyś mnie ratowała! – wykrzyknął z oburzeniem. Prychnęłam.
– Bo przecież ja prosiłam, gdy poświęciłeś dla mnie swoje konie i wlazłeś ze mną do rzeki, co?!
– To co innego – mruknął. Sprawdziłam działanie rąk, palcem wskazującym dziabiąc go w pierś.
– Bo co, bo jesteś facetem i możesz ratować kobiety, ale głupio ci, kiedy kobieta uratuje ciebie?! – wykrzyknęłam. – Przykro mi, że podkopałam twoje ego, ale tam, skąd pochodzę, kobiety mają dokładnie takie same prawa jak mężczyźni, i jeśli najdzie mnie ochota, żeby kogoś uratować, to po prostu to robię i nie oglądam się na jego płeć…!
Jego pełne niedowierzania spojrzenie powiedziało mi, że chyba trochę przeszarżowałam. Trudno. Niedawny skok adrenaliny właśnie dawał o sobie znać zmęczeniem i drżeniem rąk, pewnie dlatego mówiłam za dużo i niekoniecznie z sensem.
– Nie to miałem na myśli – zaprotestował ze spokojem. – Po prostu uważam, że twoje życie jest warte więcej niż moje.
– Jack! – zawołała z oburzeniem Annabelle, najwyraźniej nie zgadzając się z tymi słowami (co chyba powinno z kolei oburzyć mnie, ale tak się nie stało, pewnie miałam za mało sił), ale Jack nie zwrócił na to uwagi, ponownie podnosząc się z klęczek i rozglądając po izbie. – Nieważne, możecie na siebie krzyczeć później, ale ruszcie się wreszcie. Całe to miejsce wygląda tak, jakby zaraz miało się rozpaść i wcale by mnie to nie zdziwiło. Musimy się zbierać, bo zaraz cała wioska zjawi się tu z pretensjami.
Pomogła mi się podnieść, a kiedy odruchowo skrzywiłam się i złapałam za bolącą głowę, obiecała, że zrobi mi później na to wywar z jakichś ziół. Kiedy już trochę przyzwyczaiłam się do tępego łupania w czaszce – jeśli do czegoś takiego można było się w ogóle przyzwyczaić – powtórzyłam jej słowa, pytając:
– Ale dlaczego z pretensjami? Co im w ogóle do tego?
– Jak to co? – zdziwiła się. – Podpadliśmy Czarownicy ze Wschodu. Ściągnęliśmy na siebie jej gniew, który teraz, po naszej ucieczce, wyładuje na wszystkich mieszkańcach wioski. Oczywiście zakładając, że przeżyła, ale akurat w tej sprawie nie byłabym optymistką i nie miała nadziei, że jednak ją załatwiliśmy.
Był to mało sprawiedliwy sposób myślenia, ale za to bardzo ludzki, dlatego po chwili wahania przyznałam jej rację i trochę, na tyle, na ile mogłam, zagęściłam ruchy. Było to trudne, zważywszy, że na każdy ruch głowa odpowiadała tępym bólem, a na to z kolei odpowiadał mój żołądek, domagając się natychmiastowego zwrotu wszystkich posiłków zjedzonych w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin. Jack jednak zdawał się tego nie dostrzegać, poganiał nas tylko kolejnymi pomrukami, aż w końcu wydostaliśmy się z tych ruin domu.
Z zewnątrz chatka Annabelle wyglądała jeszcze gorzej. Pochylona na jedną stronę, bo lewa ściana osiadła i częściowo się rozkruszyła, bez drzwi i połowy dachówek, z wybitym oknem i porysowanymi deskami, prezentowała się… jak po przejściu tornada, czyli bardzo adekwatnie. Kiedy przez dwa rozleciałe schodki wydostaliśmy się na zewnątrz, od strony wsi rzeczywiście zobaczyliśmy dążącą w naszą stronę grupę ludzi. Na ten widok Annabelle zatrzymała się jak wryta, wydając z siebie jakiś dziwny dźwięk, brzmiący tak, jakby zakrztusiła się podczas prychnięcia.
– Musimy wiać – oznajmiła, po czym pociągnęła nas w odwrotnym kierunku, ku ciągnącemu się z dala od drogi zagajnikowi. Mieszkańcy wioski najwyraźniej nie byli aż tak żądni krwi, bo nie poszli za nami.
W zagajniku było ciepło i przytulnie, nie docierał tam wiatr, za to temperatura była w miarę wysoka, z czym moja nie do końca doleczona choroba bardzo dobrze się czuła. Szybko zrobiliśmy postój, bo Annabelle chciała przyrządzić mi zioła na gorączkę i ból głowy, a przy okazji zrobić Jackowi okład na zaczynające już puchnąć oko. Znaleźliśmy dogodne miejsce nad niewielkim strumyczkiem, gdzie z westchnieniem ulgi usiadłam na trawie, a Annabelle oddaliła się, by znaleźć odpowiednie zioła. Zostałam sam na sam z Jackiem, którego wcale nie zamierzałam przepraszać za moje zachowanie w chatce zielarki. Nie uważałam, żebym zrobiła coś złego, ratując go.
– Nie rozumiesz, że miałbym wyrzuty sumienia, gdyby coś stało ci się przeze mnie? – zapytał w końcu po długiej chwili ciężkiego milczenia. Prychnęłam.
– A nie rozumiesz, że ja miałabym wyrzuty sumienia, gdyby tobie coś się stało, a ja bym temu nie zapobiegła, chociaż mogłam?
Rzucił mi krzywe spojrzenie, przeczesując dłonią zmierzwione, przydługie włosy.
– Widziałem kiedyś działanie tego amuletu na Czarownicy ze Wschodu – mruknął. – Nie dało nigdy tak spektakularnego efektu. Nie wiesz, dlaczego z tobą było inaczej?
– Chryste, Jack, jestem tu od paru dni – zaprotestowałam z rozdrażnieniem. – Wyobraź sobie, że nie, nadal nie orientuję się tu lepiej od ciebie.
– Nie możemy zostawać tu długo. – Po chwili milczenia znów zmienił temat. – Podejrzewam, że niedługo Czarownica ze Wschodu zaatakuje ponownie.
– Po tym, co już dostała? – Rzuciłam mu sceptyczne spojrzenie.
– Jasne, że boi się teraz używać na nas magii – przyznał. – Ale to nie wszystko. Czarownica ze Wschodu ma mnóstwo poddanych, zwykłych ludzi, czasami całe wioski, które może za nami wysłać. Będzie się bała ponownie zaatakować, ale inni nie będą mieli takich skrupułów. No, ale to zapewne dlatego, że nadal nas nie znają.
W tej samej chwili gdzieś za sobą usłyszeliśmy głosy Annabelle i po chwili ona sama wkroczyła między nad, w dłoniach niosąc jakieś zielska. Następnie zaś wypaliła:
– To kiedy wyruszamy do Emerald City?
– Ty? – Jack rzucił jej rozbawione spojrzenie. – Nie jedziesz z nami do żadnego Emerald City, już ci mówiłem!
– Mówiłeś, ale sytuacja się zmieniła, a wraz z nią warunki – odparła stanowczo, a po chwili wahania dokończyła: – Właśnie zniszczyliście mój dom, Jack, nasłaliście na niego czarownicę, obróciliście wszystko w drobny pył i nastawiliście przeciwko mnie całą wioskę. Nie mam co ze sobą tutaj zrobić. Jadę z wami.
Tym razem Jack nie mógł już protestować.
W końcu miała rację.

9 komentarzy:

  1. Dorothy pokazała, jak szlachetną jest bohaterką. Przyjęła na siebie atak, aby uchronić Jaka. Szkoda, że mężczyzna tego nie docenił. W ogóle to.... ciekawe to wszystko, że ta dziwny rodzaj magi zablokował Czarownicę, a Dorothy nie miała tego amuletu... Sprawa jest interesująca.
    No i Anabelle postawiła na swoim. W sumie to jednak racje ma. Przez atak Czarownicy tornado zburzyło jej dom, mieszkańcy wioski sprzeciwili się przeciwko niej. Argumenty pójścia do Emerald City są mocne.
    Rozdział był bardzo interesujący i pełen akcji. Czytało mi się bardzo lekko i przyjemnie:)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w zasadzie nawet nie kwestia szlachetności, tylko po prostu odruchu. Pewnie gdyby miała czas, żeby się nad tym zastanowić, nie zrobiłaby tego xd a tak, zadziałał moment, pierwszy odruch i tak po prostu się stało. A ta sprawa z zablokowaniem czaru jest dość istotna i owszem, później się to wyjaśni, ale nie wcześniej niż za jakieś osiem rozdziałów;)

      Może i rację ma, ale jednak jakoś tak bardzo wygodnie wyszło na jej xd natomiast niekoniecznie po myśli Jacka, co jeszcze będzie miało w tekście swoje uargumentowanie;]

      Cieszę się:) całuję!

      Usuń
  2. Fajny rozdział, czekałam na niego, a potem oczywiście i tak później przeczytałam... Dorothy u mnie nieźle zapunktowała, chociaż szczerze mówiąc niezbyt to wszystko jak narazie rozumie, ale jestem ciekawa tego amuletu i w ogóle...
    Polubiłam Anabelle i wydaje mi się, że zrozumieją się chociaż trochę z Dorothy.
    Dziwnie mi się czytało tę całą akcję z tornadem i w ogóle, ale z drugiej strony bardzo mi się podobało. Głównie ten tekst "podniosla dom" mnie zmylił i w mojej wyobraźni malował się już obraz kulturysty, czy kogoś... Ale to już akurat moja idiotyczna początkowa interpretacja... :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, spoko;) nic dziwnego, że nie rozumiesz, bo tu rzeczywiście sporo niedopowiedzeń jest, ale to tak specjalnie, gwarantuję, że w pewnym momencie wszystkie wątpliwości się rozwieją. Niestety, trochę jeszcze trzeba na to poczekać;)

      Jak to kobieta z kobietą:)

      Haha, rozumiem, jak można było to tak odebrać xd ale nie, chodziło o bardziej metaforyczne "podniosła dom";) ciekawi mnie tylko, czy "dziwnie" znaczy źle^^

      Całuję!

      Usuń
  3. "po chwili ona sama wkroczyła między nad" - nas. Widziałam gdzieś jeszcze jedną literówkę gdzieś na początku i teraz mi umknęła...

    W zasadzie nie wiem, co kierowało Dorothy, kiedy odepchnęła Jacka i przyjęła cios na siebie. W zasadzie równie dobrze mógł to być taki niewyjaśniony odruch, instynkt, intuicja albo nawet przejaw głupoty. Wydaje mi się, że w tamtym momencie, gdy Wiedźma podniosła dom i zaatakowała ich, Dorothy nie myślała o tym, ile razy Jack ją uratował i że mogłaby się odwdzięczyć.

    Nie spodziewałam się, że Dorothy zaufa od razu Anabelle. Hm, zaufa... chyba ta ich wspólna tajemnica je zbliżyła. W końcu nie wygadała się przed Jackiem, że tego amuletu wcale nie miała na sobie, ale zaczęła rozmawiać o tym z Anabelle. Chociaż z drugiej strony to, co zobaczyła Anabelle może ją przekonać do Dorothy.

    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dzięki, zaraz poprawię:)

      To zdecydowanie był odruch, Dorothy nie miała czas na myślenie, bo gdyby miała, raczej by tego nie zrobiła. Dopiero później próbowała to jakoś wyjaśnić, bo przecież w tamtej chwili nie kalkulowała tego: "No tak, on mnie uratował tyle razy, więc ja też muszę, więc teraz odepchnę go na bok..." xd

      To chyba nie kwestia zaufania, Dorothy nie bardzo miała inne wyjście, bo Annabelle i tak znała prawdę o amulecie. Mogła tylko mieć nadzieję, że nie wygada się przed Jackiem i to jej się akurat udało;) przynajmniej na razie.

      Całuję! ;*

      Usuń
  4. Może jestem okrutna, ale nalot na chatkę zielarki był ekstra! :)
    Nie spodziewałam się, że to wszystko zakończy się w taki sposób. Sadziłam, że wylądują gdzieś na pustkowiu narażeni na niebezpieczeństwo. A tu widzę, ze Dee nieźle się sprawiła. W zasadzie to nieświadomie, ale jednak. Najwidoczniej ta kraina wyzwoliła w niej moc i teraz miała okazję jej użyć? Nie wiem, w każdym razie żadnej amulet nie dział, więc Dorothy najwidoczniej została obdarzona zdolnościami, których nie umie jeszcze wyzwolić. Albo w ogóle ich nie ma, lecz po prostu stało się coś, co nikt nie jest w stanie wytłumaczyć. Pochodzi z innego świata, więc może taka magia, nie działa na nią? Zapewne tego dowiemy się już wkrótce.
    A faceci wszędzie są tacy sami! Szowinista! :) Ale wiesz, zastanowiło mnie to, co powiedział: nie warto go ratować albo jego życie nie jest nic warte. Czyżby nisko się cenił?
    Ach, była narzeczona Jacka jest taka... uroczo irytująca:) Ciekawa z niej osóbka;)

    Pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, no skądże xd

      No właśnie, w zasadzie nie zrobiła tego świadomie;) od razu mogę powiedzieć, że Dorothy nie ma żadnej mocy, przynajmniej nie w tym znaczeniu, o jakim można by w pierwszej chwili myśleć. Nie ma w niej niczego specjalnego - może poza pewnym drobnym szczegółem, ale o tym później;) rzeczywiście na dany moment ciężko wyjaśnić, co się stało, gwarantuję jednak, że później - ponownie, chyba koło rozdziału piętnastego, może ciut później - stanie się to jasne.

      Tak, jesteś nawet bliska prawdy. Dorothy też na pewno o tym pomyślała. Chociaż Jack jest egoistą, z drugiej strony rzeczywiście coś tam z nim jest nie tak. Może nie aż do tego stopnia, że jego życie jest nic niewarte, ale na pewno ma ze sobą jakiś problem. O tym też później xd

      Spoko, w następnym rozdziale będzie jeszcze bardziej irytująca. Tego możesz być pewna;]

      Całuję! <3

      Usuń
  5. No pięknie! Teraz to się zacznie! Zielarka, Jack i Dorothy! Będzie ostro! Przygód zapewne będzie wiele, tylko kwestia tego, czy nasza trójca przeżyje to... ?

    Annabelle kocha Jacka, no cóż, to oczywiste skoro nie ma faceta, ale nadal nie wiem czemu on ją zostawił.
    Z drugiej strony co się stanie, jak jednak Dee coś poczuje do Jacka? Annabelle ją udusi!! Ojjjjjjjj będzie gorąco!!!

    :*

    OdpowiedzUsuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.