7 lutego 2014

7. Dorothy i ruda zielarka

– Gwiazdy są tutaj zupełnie inne niż w moim świecie – stwierdziłam, gdy późnym wieczorem leżeliśmy obok siebie na plecach na trawie, a niedaleko nas trzaskał przyjemnie ogień. Niebo rozpogodziło się już całkiem, dzięki czemu mogłam na nim dostrzec dziwne, obce mi gwiazdozbiory. Nigdy, nawet gdy jeszcze mieszkałam w Lawrence, nie byłam w nich zbyt biegła, ale mimo wszystko zazwyczaj rozpoznawałam kształty. A tutaj… Gdybym po wszystkim, co zdążyłam już przejść w Oz, miała jeszcze jakieś wątpliwości co do faktu, że znalazłam się w zupełnie innym świecie, gwiazdy ostatecznie by mnie przekonały. – Poza tym świecą dużo jaśniej. W moim świecie bledną przy świetle elektrycznym, zwłaszcza w Nowym Jorku, chociaż nawet w moim rodzinnym mieście nie świeciły nigdy tak jasno.
– Dlaczego przeniosłaś się do Nowego Jorku z Kansas? – zagadnął mnie Jack, a brzmiał na autentycznie zainteresowanego. Wzruszyłam ramionami, po czym podłożyłam dłonie pod głowę.
– Lawrence było dla mnie zbyt… ciasne – wyznałam w końcu szczerze. – Po śmierci moich rodziców i wujka ludzie tam dziwnie na mnie patrzyli. Byłam dla nich tą dziewczyną, której rodzina nie miała szczęścia i po kolei ginęła, nikim więcej. Współczuli mi, ale i mówili o mnie za moimi plecami, zakładając się, kiedy wreszcie pęknę i zrobię coś głupiego. Więc zrobiłam. Wyjechałam robić karierę.
– I zostawiłaś ciotkę – podpowiedział. Westchnęłam głęboko.
– Chciałam zabrać ją ze sobą – spróbowałam się usprawiedliwić. – Naprawdę chciałam. Ale ciotka nie chciała słyszeć o opuszczeniu rodzinnego domu. Widzisz, ona zawsze była blisko związana z moimi rodzicami. Kiedy zginęli, nie chciała w to uwierzyć. Przez długi czas mówiła, że to jakaś pomyłka, że oni na pewno któregoś dnia staną w progu domu jak gdyby nigdy nic i zdziwią się, kiedy powiemy im, jak długo ich nie było. Dlatego została. Uparła się, że będzie na nich czekać. Osobiście sądzę, że trzymała się bardziej tych murów, wspomnień, które wiązały się z tym miejscem.
– A ty? Zostawiłaś wspomnienia za sobą? – rzucił, na co zaśmiałam się gorzko.
– To były dobre wspomnienia, ale też przez to bardziej bolesne. Życie w Nowym Jorku jest prostsze. Nie wzbudza aż tak skrajnych emocji. To mi się podoba.
– Dlatego nie podoba ci się w Oz? Bo tutaj wszystko jest skrajne? – domyślił się. Co za pieprzony pseudopsychoanalityk! Wywróciłam oczami, a gdy nie odpowiedziałam, dodał: – I dlatego jesteś sama?
Podniosłam się z trawy, otrzepując sukienkę, po czym podeszłam do naszych bagaży, żeby poszukać czegoś do przykrycia. Mimo że wyszliśmy już na tereny, gdzie było znacznie cieplej niż w krainie Manczkinów, nocą ciągle ciągnęło od ziemi chłodem, a mnie przechodziły przez to dreszcze. Nie pomagał też fakt, że po nocnym deszczu w suche ubrania przebrałam się dopiero po kilkugodzinnym marszu, gdy Jack był już pewien, że wydostaliśmy się z terenów opanowanych przez Kalidachy i pozwolił mi na opóźnienie wędrówki.
Derki nie nadawały się do zebrania, bo konie były nimi przykryte, gdy nastąpił atak, Jack niósł jednak ze sobą także koc, który wyjęłam z torby, żeby się nim opatulić. Odwróciłam głowę, rzucając mu krótkie spojrzenie; przyglądał mi się otwarcie, z rozbawieniem, zapewne wyciągając jakieś własne wnioski na podstawie mojego milczenia. Nie spodobało mi się to, dlatego odruchowo przystąpiłam do kontrataku.
– A co z tobą, Jack? – zapytałam, siadając bliżej ognia, niedaleko od niego, i przykrywając się kocem. – Dlaczego jesteś sam?
– Mój tryb życia raczej nie sprzyja romantycznym związkom, nie sądzisz? – prychnął, rozkładając ręce. Wzruszyłam ramionami.
– Dla właściwej kobiety chyba mógłbyś się zmienić, nie sądzisz?
Tym razem to on nie odpowiedział, pomyślałam więc, że uderzyłam w czułą nutę. Również postanowiłam nie drążyć, bo chociaż ciekawiło mnie życie, jakie prowadził w Oz i Oz w ogóle, nie byłam przecież wścibska. Nie zamierzałam zmuszać go do opowiadania o czymś, o czym nie chciał mówić.
Rozłożyłam koc na ziemi i położyłam się na brzuchu, z głową skierowaną w jego stronę, brodę opierając na rękach, a nogami majtając w powietrzu. Nadal nie chciało mi się spać, dlatego postanowiłam go jeszcze trochę podręczyć.
– Opowiedz mi coś – poprosiłam więc. – Opowiedz mi o Oz.
– Ale co chciałabyś wiedzieć? – zapytał z rozbawieniem. Zamyśliłam się.
– Nie wiem. Może opowiedz mi coś więcej o Czarnoksiężniku, skoro to do niego się udaję? Czego mam się spodziewać? Jakim jest człowiekiem?
– Nie znam go osobiście – odpowiedział po chwili milczenia. – Ale wiem, że jego poddani są ze swojego władcy bardzo zadowoleni. Podobno rządzi Emerald City sprawiedliwie i mądrze, a dla poddanych jest łaskawy i interesuje się ich problemami. Poza tym zawarł też jakiegoś rodzaju sojusz z Czarownicą z Północy. Czarnoksiężnik to najlepsze, co przytrafiło się Oz od dawna.
– Ale czy on rzeczywiście umie czarować? – podjęłam, bo chociaż wiedziałam przecież o istnieniu czarownic, nadal nie chciało mi się w to wierzyć.
– Nie wiem, ale podobno robi rzeczy, o których nikt inny nie ma pojęcia.
– I jak długo rządzi w Oz? – drążyłam, bo po jego słowach można by wnioskować, że to dość świeża sprawa. Jack zamyślił się.
– Nie pamiętam dokładnie, kilkanaście lat – odparł w końcu. – Wkrótce po tym, jak objął rządy, trafiłem do twojego świata, a gdy wróciłem po jakimś roku, miałem trzynaście lat.
No proszę. Nie wiedziałam, że Jack trafił na Ziemię praktycznie jako chłopiec! Cisnęło mi się na usta pytanie, jak w takim razie sobie poradził, ale nie chciałam być wścibska. Zamiast tego zapytałam więc:
– A przedtem? Kto rządził Emerald City przed Ozem?
– Syn z rodu Lwa – wyjaśnił. – Ale to Czarnoksiężnik był prawowitym władcą, dlatego oddano mu władzę, gdy tylko się pojawił.
Syn z rodu Lwa… Tchórzliwego Lwa? Naprawdę?
– Chodzi o tego Lwa, który towarzyszył Dorothy podczas jej wyprawy do kraju Czarownicy z Zachodu? – zapytałam, popisując się znajomością powiastki dla dzieci. Jack zaśmiał się.
– Tak mówią – przyznał. – Ale nie wiadomo, czy coś z tej opowieści w ogóle jest prawdą. Podejrzewam, że wplątali w nią ród Lwa, bo to jeden z najstarszych w Oz, a Dorothy podobno przybyła tu bardzo dawno temu. Ale, tak jak mówiłem… to tylko opowieści.
Zadrżałam z zimna, więc szczelniej przykryłam się kocem, co nie umknęło jego uwadze. Zmarszczył brwi, po czym podniósł się z ziemi, żeby usiąść obok mnie i przyjrzeć mi się uważnie.
– Dobrze się czujesz? – zapytał, ale nie czekając na odpowiedź wierzchem dłoni dotknął mojego czoła, następnie zaś zawyrokował: – Jesteś rozpalona, musisz mieć gorączkę. To pewnie wina tej nocnej ulewy i późniejszej wędrówki w przemoczonych ciuchach.
– Mówiłam, żebyś od razu dał mi się przebrać – wypomniałam nie bez satysfakcji. Jack skrzywił się.
– Nic oprócz tego ci nie jest? Nie masz kaszlu? Kataru?
– Nie, ale trochę boli mnie gardło – przyznałam, nieco zdziwiona. – I oczy. To dziwne, ja nigdy nie choruję.
– I założę się, że nigdy wcześniej nie uciekałaś przed Strachem na Wróble albo chcącymi cię zjeść stworami, co? – mruknął, odsuwając się. – W tej chwili niewiele możemy zrobić. Powinnaś coś zjeść, dużo pić i ubrać się ciepło na noc, żeby nie zmarznąć. Jeśli rano będziesz czuła się gorzej, to…
Zawahał się, po czym zamilkł, co tylko mnie zaintrygowało. Pal sześć niezdrową ciekawość, to musiałam wiedzieć!
– To co? – podchwyciłam więc, na co odpowiedział ostatecznie:
– Znam tu w okolicy jedną zielarkę. Jeśli ci się nie polepszy, zajrzymy do niej i poprosimy o jakieś lekarstwo. Ale mam nadzieję, że ci się polepszy – dodał tonem zamykającym dyskusję i miałam wrażenie, że liczył na to nie przez wzgląd na moje zdrowie, a raczej w nadziei, że nie będzie musiał oglądać na oczy wspomnianej zielarki. – Jest już późno, powinniśmy powoli szykować się do snu. Chcę wyruszyć wcześnie rano i lepiej, żebyś była wtedy wyspana.
Zgodziłam się z nim, dlatego bez protestów przygotowałam się do snu. W innej sytuacji pewnie irytowałoby mnie, że znowu usiłował mi rozkazywać, ale akurat w tym wypadku mówił wyjątkowo rozsądnie.
Zrobiłam sobie legowisko z koca blisko ognia, a Jack pożyczył mi jeszcze swój płaszcz, który przy obecnej pogodzie zupełnie nie był mu już potrzebny, i spróbowałam zasnąć. Początkowo leżałam tylko bez ruchu, wpatrując się w niebo, bo nie byłam przyzwyczajona do sypiania przy takim świetle – a tutaj, na łące niedaleko drogi, przy jednym jedynym drzewie w okolicy, było całkiem jasno nie tylko od palącego się ogniska, ale także mocno świecącego na niebie księżyca – i co chwila zerkając na opartego o pień drzewa, śpiącego beztrosko Jacka, potem jednak w końcu z bezsennością wygrało zmęczenie, posyłając mnie prosto do najdziwaczniejszego snu, jaki kiedykolwiek miałam.
No dobrze, obiektywnie rzecz biorąc, może i nie był taki bardzo dziwaczny. Dla mnie jednak był, bo dla mnie sny w ogóle były rzadkością. Zazwyczaj spałam tak twardo, że nie śniło mi się kompletnie nic, a nawet jeśli, to nigdy tego nie pamiętałam. Tym razem jednak miałam wrażenie, że kiedy tylko wreszcie zamknęłam oczy i zasnęłam, przeniosłam się w to dziwne, jasne miejsce.
Stałam na samym środku łąki pełnej kwiatów, a słońce raziło mnie w oczy, nie pozwalając dostrzec zbyt wyraźnie osoby stojącej przede mną. Wiedziałam, że była to kobieta ubrana w białą, zwiewną sukienkę, ale nic poza tym.
– Nie bój się, Dorothy – odezwała się w pewnym momencie kobieta miękkim, ciepłym głosem, który obudził we mnie dawno ukryte wspomnienia. – To tylko ja.
Podeszłam bliżej, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. To naprawdę była ona. Poznawałam te długie, czarne włosy w splotach spadające na ramiona, te łagodne oczy o mocnym, ciemnoniebieskim kolorze, jasną, porcelanową cerę i kojący, ciepły uśmiech. Byłam do niej podobna bardziej, niż przypuszczałam, porównując się do niej ze zdjęcia – zwłaszcza kolor oczu miałyśmy niemalże taki sam.
– Mama – stwierdziłam po prostu, używając tego zapomnianego już przeze mnie słowa. Wyciągnęłam rękę, nie odważając się jej jednak dotknąć; ona zrobiła to za mnie, zamykając moją dłoń w swojej. Jej skóra była gładka, miękka i ciepła, dokładnie taka, jaką zapamiętałam ją z wczesnego dzieciństwa. – Co ty… To tylko sen, prawda?
– Tak, to sen, kochanie. Nie powinno cię tu być. – Mama uśmiechnęła się smutno. – Ale nie przejmuj się tym. Przyszłam do ciebie, żeby ci powiedzieć, że musisz jak najszybciej wydostać się z Oz. Ale nie trać nadziei, wszystko będzie dobrze.
– Nie możesz tego wiedzieć – zaprotestowałam. – Nikt nie może.
– Ja mogę – zapewniła mnie. – Nie potrafię przewidzieć przyszłości, ale widzę cię na wskroś, Dorothy. Wyrosłaś na dzielną, mądrą kobietę. Poradzisz sobie, jestem tego pewna. Pamiętaj jednak, że nie wolno ci tu zostać. Musisz też uważać na jedno.
– Na co?
Mama smutno potrząsnęła głową.
– Na kogo, kochanie. Na Jacka. Uważaj na Jacka.
Otwarłam już usta, żeby zapytać, dlaczego miałabym na niego uważać, ale w tej samej chwili mama dodała spokojnie:
– A teraz obudź się, Dorothy.
– Ale ja nie chcę. – Wiedziałam, że to tylko sen, właśnie dlatego chciałam go przeciągnąć jak najdłużej. Co złego mogło być w śnie? Zwłaszcza że to właśnie w nim po raz pierwszy raz od piętnastu lat widziałam matkę? – Nie chcę, mamo.
– Wiem, kochanie. Ale to nic. – Poczułam jej dłoń na policzku, po czym powtórzyła: – Obudź się, Dorothy.
OBUDŹ SIĘ, DOROTHY.
Z trudem rozkleiłam powieki, czując się dziwnie, źle, dużo gorzej, niż jeszcze chwilę wcześniej na łące w towarzystwie mamy. Cała drżałam, było mi zimno i gorąco równocześnie, a poza tym mokro. Dopiero po chwili zrozumiałam, że rzeczywiście byłam mokra, bo umysł miałam jakiś zamroczony, jakbym nie mogła się na niczym skupić. Odruchowo chwyciłam się przytrzymujących mnie ramion, nie mogłam jednak złapać ich pewnie, palce ześlizgiwały mi się z materiału, nie potrafiąc go pochwycić. Bolały mnie oczy, mięśnie, gardło, bolało mnie wszystko.
Tuż nad sobą usłyszałam głośne westchnienie ulgi.
– No nareszcie. – To był głos Jacka. Tego jednego byłam pewna, tego głębokiego, miękkiego głosu bez odrobiny chrypki. Taki głos mógłby mnie utulać do snu, bo w zasadzie nadal strasznie chciało mi się spać. – Nie zasypiaj, Dorothy! Przez moment już myślałem, że cię nie wybudzę. Spójrz na mnie, słyszysz?!
Posłusznie spojrzałam na niego, choć powieki ciążyły mi bardzo. Wyglądał na zaniepokojonego, w dodatku miał całkiem mokre włosy. Przylepiły mu się do karku, a koszula do ciała, i dopiero po chwili zorientowałam się, że sama musiałam wyglądać podobnie, bo najwyraźniej znajdowaliśmy się w rzece.
W strumieniu. Czułam na zanurzonych w wodzie nogach delikatny prąd, a także kamieniste dno rzeczki, i to Jack trzymał mnie zanurzoną całą w tej lodowatej wodzie, i dlatego przy okazji sam zamókł cały. Ale dlaczego?
– Byłaś rozpalona – dodał tonem wyjaśnienia, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, jakimi torami szły moje myśli. – Majaczyłaś z gorączki. Musiałem cię jakoś schłodzić, a to jedyne, co przyszło mi do głowy.
Więc wskoczył ze mną do strumienia, żeby mnie ochłodzić. O rany.
– Jack, ja… – Spróbowałam coś powiedzieć, ale urwałam, zdawszy sobie sprawę, że z ust wydobył mi się tylko jakiś dziwny skrzek. Zupełnie straciłam głos, co więcej, przy próbie powiedzenia czegoś gardło bolało mnie jeszcze bardziej.
– Cicho, nic nie mów – odparł, wyraźnie przejęty. – Posłałem już po pomoc. Ktoś niedługo zjawi się tu z wozem, przewieziemy cię do zielarki. Byłem głupi, że wieczorem kazałem ci się położyć spać, zamiast od razu do niej iść, kiedy jeszcze mogłaś ustać na nogach!
Słuchałam go jednym uchem, bo miałam straszną ochotę ponownie usnąć, spotkać się z mamą i poczuć lepiej, a nie tak gównianie, jak czułam się w tamtej chwili. Jack za każdym razem próbował mnie utrzymać w stanie świadomości, jakby faktycznie bał się, że kiedy zamknę oczy, mogłabym ich już z powrotem nie otworzyć. Na pewno histeryzował, ale czy mogłam być pewna? W końcu nie znałam odporności mieszkańców Oz, nie wiedziałam, od czego umierali… Może od odrobiny gorączki i bólu stawów też… Poza tym moja odporność mogła się przecież różnić od ich i mogłam inaczej niż oni reagować na ich zarazki…
Dalszą drogę pamiętałam jak przez mgłę. Wiedziałam, że jacyś dwaj mężczyźni z pobliskiej wioski rzeczywiście wyjechali wozem, na który zostałam przetransportowana przez Jacka, niosącego mnie na rękach. Pamiętałam, że było mi zimno, więc nie dość, że okrył mnie swoim płaszczem i kocem, to jeszcze usiadł na furze obok, przytulając mnie mocno do swojego rozgrzanego ciała. Pamiętałam, że droga była wyboista i długa, i że w którejś chwili chyba jednak usnęłam, całkowicie wykończona.
Gdy obudziłam się ponownie, czułam się już dużo lepiej. Najpierw stwierdziłam, że byłam sucha i leżałam w łóżku. W normalnym łóżku z pościelą, przebrana w czystą koszulę nocną! Niedaleko siebie usłyszałam czyjąś przyciszoną rozmowę, rozejrzałam się więc dyskretnie po pokoju, nie dając znać po sobie, że się obudziłam.
Zdawało mi się, że w międzyczasie, kiedy spałam, Jack czuwał przy moim łóżku; to jednak musiały być tylko majaki, podobnie jak moja rozmowa z matką, bo gdy wreszcie otworzyłam oczy, stwierdziłam, że rozmawiał w kącie pokoju z jakąś kobietą.
Kobieta była młoda, może w moim wieku, i bardzo ładna. Szczupła, nieco wyższa ode mnie, miała zabójczą szopę długich, rudych włosów w intensywnym, ciemnym odcieniu, i pięknie oprawione, zielone oczy, którymi cały czas strzelała w stronę Jacka. Urody nie psuło także kilka piegów na jej nosie i policzkach, wręcz przeciwnie – dodawały jej uroku. Kobieta nosiła na sobie obcisłe spodnie i wpuszczoną w nie, jasną koszulę z dużym dekoltem – a naprawdę, miała co pokazywać.
Jack uśmiechał się do niej łagodnie, jak jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się do mnie, i trzymał dłoń na jej ramieniu; ich zachowanie względem siebie sugerowało długą znajomość. Zielarka, pomyślałam przelotnie. To musiała być ona.
– Nie, to nie jest moja dziewczyna – usłyszałam rozbawiony głos Jacka, najwyraźniej tłumaczącego coś kobiecie. – To tylko interes. Nie, żebyś miała prawo pytać, ale zważywszy na nasze przeszłe stosunki… Ta dziewczyna jest moją przepustką do Emerald City, Annabelle.
– Do Emerald City? – Ruda zielarka zdziwiła się tak samo, jak się przestraszyła. – Przemyślałeś to dobrze, Jack? Co zamierzasz tam zrobić? Co w ogóle możesz zrobić, nie powodując przy tym wielkiej zadymy, co?
– Nie martw się o to – mruknął Jack, odsuwając się od rudej o krok i rzucając mi niespokojne spojrzenie. – Powiedz mi lepiej, co z nią. Kiedy będziemy mogli jechać?
– Podałam jej zioła, do jutra powinno jej się polepszyć – odparła zielarka pewnie. – Wiesz, że prawdopodobnie uratowałeś jej życie, wrzucając ją do zimnej wody w rzece, prawda, Jack? Gdybyś jej nie ochłodził, mogłaby nie wytrzymać tej gorączki.
– Ratowanie jej powoli wchodzi mi w nawyk – stwierdził kąśliwie, na co oczywiście chciałam zaprotestować, musiałabym jednak wtedy przyznać się, że podsłuchiwałam ich rozmowę. Wobec tego tylko otworzyłam szerzej oczy, uważniej rozglądając się po pokoju, w którym się znajdowałam.
A raczej izbie. Jej umeblowanie było bardzo skromne: podwójne łóżko w drewnianej ramie, stolik, dwa krzesła i szafka przy łóżku, całość wykonana z tego samego, jasnego drewna – i to wszystko. Najwidoczniej zielarka ceniła sobie prostotę.
Widząc, że się przebudziłam, Jack podszedł bliżej i ukląkł przy łóżku. Jego twarz złagodniała, gdy spojrzał mi w oczy.
– Jak się czujesz? – zapytał, odgarniając mi z czoła pasmo włosów. Pozwoliłam mu na to tylko i wyłącznie dlatego, że słabo się czułam i wolałam się nie ruszać.
– Lepiej – wychrypiałam. Nadal bolało mnie gardło. – Ja nie choruję.
– No to nic dziwnego, że jak cię rozłożyło, to na dobre – uznał, po czym odwrócił się do rudej zielarki. – Wcale nie czuje się lepiej. Nie chce powiedzieć prawdy, ale wygląda okropnie. Możesz jej dać coś jeszcze?
– Jestem tu – przypomniałam mu z tą odrobiną irytacji, którą miałam siłę po sobie pokazać. Jack kiwnął głową.
– Wiem, uwierz, trudno zapomnieć. Gdybym wiedział, że przysporzysz mi w tej drodze tyle problemów, zastanowiłbym się dwa razy, zanim bym cię zabrał.
– Możesz mnie jeszcze zostawić – zachrypiałam, obrażona. Wstał, otrzepał ręce i dał znak zielarce, żeby wyszła. Dopiero kiedy zostaliśmy sami, odparł:
– Problem w tym, że nie mogę. Czarownica ze Wschodu nas ściga. Jeśli zostawię cię samą, znajdzie sposób, żeby cię dopaść i już nigdy nie zobaczysz Kansas ani Nowego Jorku. To częściowo moja wina, bo to ja ściągnąłem na nas jej uwagę, więc nie byłoby fair z mojej strony, gdybym cię teraz zostawił. Poza tym obiecałaś mi wejście do Emerald City.
– Żebyś zrobił zadymę, co? – mruknęłam, nie mogąc się powstrzymać. Uniósł brew, zakładając ramiona na piersi, i uśmiechnął się kpiąco.
– Chyba jednak czujesz się lepiej, niż sądziłem, skoro jesteś w stanie podsłuchiwać – odparł z rozbawieniem. – To Annabelle to powiedziała, nie ja, pamiętaj.
– Bo najwyraźniej dobrze cię zna i wie, czego się po tobie spodziewać.
– Nie zna mnie aż tak dobrze – zaprotestował, po czym cofnął się do drzwi. – Odpoczywaj teraz. Po południu dostaniesz coś do zjedzenia. I nie martw się, jutro będziesz już na nogach, Annabelle to naprawdę dobra zielarka.
I najwyraźniej miała z nim jakąś wspólną przeszłość, uznałam, poznając po ciepłym tonie, jakiego użył.
Nie, żeby mnie to interesowało. Skąd. To w ogóle nie była moja sprawa. O ile oczywiście oceniał ją ze względu na jej umiejętności, a nie starą znajomość.
Dopiero kiedy wyszedł, na trzeźwo spróbowałam ocenić swoją sytuację. Nie było kolorowo, ale z drugiej strony bywałam już w gorszych tarapatach, zwłaszcza w ciągu ostatnich dwóch dni.
To, że czułam się tak, jakby przejechał po mnie walec drogowy, było mniejszym problemem. Podobnie jak fakt, że gardło bolało mnie, jakby palono je żywym ogniem, a oczy, jakby zaraz miały mi wypaść. Byłam słaba i absolutnie nie wierzyłam, żebym mogła podnieść się z tego w dwadzieścia cztery godziny.
To był jednak mniejszy problem. Większym było to, że praktycznie oddałam swoje życie w ręce Jacka.
W ręce faceta, którego kilka dni temu w ogóle nie znałam. Który poruszał się po tym świecie bez większego trudu, z wdziękiem pantery i doświadczeniem zawodowego zabójcy. O którym nie wiedziałam nic ponadto, co sam postanowił mi o sobie powiedzieć, nawet co do tego nie będąc pewną, czy aby mnie nie okłamał. Nie powiedział mi przecież, po co chciał znaleźć się w Emerald City. Nie przyznał się, co robił przez rok na Ziemi. Nie od razu wspomniał o amulecie, który odebrał Czarownicy ze Wschodu. Nie wspomniał, że weszliśmy na terytorium Kalidachów, póki nie było za późno. W zasadzie niczego o nim nie wiedziałam.
Nie mogłam mu ufać. A skoro nie mogłam mu ufać, jak to się stało, że powierzyłam mu własne życie? Które, notabene, faktycznie uratował już ze trzy czy cztery razy?
W moim świecie uważałam się za osobę, która sama potrafiła o siebie zadbać. Umiałam wykręcić napastnikowi nóż z ręki i kopnąć go w krocze, byłam wystarczająco wysportowana, by uciec większości ludzi, i miałam sporo rozumu, który w większości sytuacji okazywał się pomocny. Jasne, Nowy Jork to nie było Oz i nie zdarzyło mi się tam z nikim walczyć na noże, ale miałam tę świadomość, że dałabym sobie radę, gdyby zaszła taka potrzeba.
Tu jej nie miałam. Tutaj, w Oz, po raz pierwszy od śmierci wujka miałam wrażenie, że życie wymknęło mi się spod kontroli i że spadałam w dół niczym na szalonej kolejce górskiej, przed siebie, nie wiedząc, gdzie właściwie się zatrzymam i czy po drodze nie wypadnę z torów. Pozwoliłam zaprowadzić się Jackowi do Emerald City i równocześnie oddałam mu kontrolę nad swoim życiem.
Jasne, że trudno było o inne wyjście, skoro nie miałam pojęcia o zwyczajach panujących w tym dziwnym świecie i wiedziałam, że sama nie przeżyłabym długo.
Nadal jednak miałam wrażenie, że sama siebie zapędziłam w pułapkę.

***

O dziwo, Annabelle miała rację. Następnego dnia rzeczywiście czułam się lepiej. Nie na tyle dobrze, żeby wyruszyć w dalszą drogę, ale na tyle, by na jakiś czas wstać z łóżka i przejść się po okolicy. To już było coś.
Annabelle mieszkała sama w niewielkiej chacie na skraju wioski, której mieszkańcy byli bardzo nieufni. W zasadzie im się nie dziwiłam, bo skoro na co dzień przeżywali ataki czarownic, to z pewnością nauczyli się nie tylko z dystansem podchodzić do obcych, ale i trzymać na uboczu zielarkę, która wprawdzie nie miała magicznych zdolności, ale w sumie to kto ją tam wiedział. Dziwne, że pomogli Jackowi, kiedy byłam chora, przewieźć mnie do Annabelle, postanowiłam jednak zapytać go o to w odpowiedniej chwili.
Nie miała też przez to wielu znajomych, i tym tłumaczyłam sobie otwartość, z jaką przyjęła nas u siebie. Chociaż w głębi duszy wiedziałam doskonale, że wcale nie o to chodziło. Już na pierwszy rzut oka było widać, że Annabelle zależało na Jacku.
Kiedy rano wstałam, żeby coś zjeść, w największym pomieszczeniu chaty, służącym głównie za kuchnię i jadalnię, zastałam tylko Jacka. Kiedy mnie zobaczył, poderwał się z ławy, na której siedział, z irytacją w szarych oczach.
– Co ty robisz?! – wykrzyknął na powitanie. – Nie powinnaś wstawać!
– Annabelle mówiła przecież, że dzisiaj będę się dobrze czuć – odparłam, robiąc dobrą minę do złej gry, bo nadal nie czułam się w stu procentach dobrze. Jej wywary, którymi poiła mnie poprzedniego dnia, czyniły wprawdzie cuda, ale bez przesady. Skupiłam się więc na przebyciu drogi do ławy możliwie godnie i w taki sposób, by Jack nie domyślił się, że kręciło mi się trochę w głowie. – Jestem głodna.
– Przyniósłbym ci coś do jedzenia. – Zbliżył się, żeby pomóc mi usiąść, na co odruchowo cofnęłam się o krok i wyciągnęłam przed siebie ręce w obronnym geście. Rezygnacja na jego twarzy powiedziała mi wszystko. – Cholera, Dorothy, przecież wiesz, że jak najszybciej musisz wrócić do pełni sił. Nie możemy zbyt długo tu przebywać.
Z ulgą opadłam w końcu na ławkę, do końca jednak zachowując pozory. Po uważnym spojrzeniu Jacka domyśliłam się jednak, że nie do końca udało mi się go zmylić. Widocznie był lepszym obserwatorem niż ja aktorką.
– Boisz się, że Annabelle zakradnie ci się w nocy do łóżka? – wyrwało mi się, zanim zdążyłam się ugryźć w język. To na pewno wina tego osłabienia.
– Co? – Jack zmarszczył brwi. Obojętnie wzruszyłam ramionami.
– Daj spokój, nie jestem ślepa. Widzę przecież, że coś was łączyło i przynajmniej ona nadal coś do ciebie czuje.
– Naprawdę tak uważasz? – Nie miałam pojęcia, dlaczego zrobiło mi się tak dziwnie, słysząc to pytanie. Wiedziałam tylko, że zapewne ja sama potrafiłam u innych dostrzec więcej niż u siebie. –  Zresztą, nieważne. Nie, nie o to mi chodziło. Dobrze wiesz, że Czarownica nas ściga. Na pewno wie już, gdzie jesteśmy. Podejrzewam, że boi się pokazać osobiście, żebym tym razem nie podziurawił jej drewnianymi kulami na dobre, ale to tylko kwestia czasu, zanim wyśle za nami którąś ze swoich magicznych zabawek. Nie możemy wciągać w to Annabelle. Ma dużo wad, ale na to nie zasłużyła.
No tak. Oczywiście o tym nie pomyślałam. Ponownie – na pewno ze względu na osłabienie po ekspresowo przebytej chorobie.
– Jasne – odparłam w końcu z trudem, gdy Jack zakrzątnął się, by przygotować mi coś do jedzenia. – Nie chciałabym, żeby coś jej się stało ze względu na nas. Wygląda na sympatyczną dziewczynę.
– Chyba majaczysz – prychnął z rozbawieniem. – Annabelle nie jest sympatyczna. Z wdziękiem modliszki wpakowałaby cię w największe tarapaty i jeszcze potem dziwiła się, że masz o to do niej pretensje. Ale jest lojalna. I ufa mi, pomimo wszystko. To dużo dla mnie znaczy, że po tym, co przeszliśmy, zdecydowała się mi pomóc. Właśnie dlatego nie chcę ściągnąć na jej głowę gniewu czarownicy.
Postawił przede mną talerz z chlebem, któremu nie poświęciłam nawet chwili uwagi. Zamiast tego uznałam, że to dobry moment na pytanie.
– Pomimo wszystko? – powtórzyłam więc. – Pomimo czego? Co takiego jej zrobiłeś?
Spodziewałam się, że nie odpowie, jednak Jack tylko wzruszył ramionami i odpowiedział wprost:
– Zostawiłem ją tuż przed naszym ślubem.
No, tego się nie spodziewałam.
Rzeczywiście, sądziłam, że byli kiedyś razem, że dobrze i długi się znali, ale to? Byli zaręczeni?! Nie, tego nie przewidziałam. Nie znałam Jacka długo, ale ten jego obraz, który wytworzył się w mojej głowie, sugerował, że Jack nie mógłby być czyimkolwiek narzeczonym. A tu coś takiego, proszę bardzo!
W następnej chwili, zanim zdążyłam otrząsnąć się z szoku, drzwi chaty się otworzyły i stanęła w nich ta smukła, wysoka dziewczyna, z rudymi włosami rozwianymi przez wiatr i koszykiem w ręce, w którym niosła jakieś zioła. Uśmiechała się szeroko, a na nasz widok klasnęła w dłonie i oświadczyła:
– Dobrze, że jesteście, chciałam wam coś powiedzieć! Długo nad tym myślałam i podjęłam ostateczną decyzję. Jadę z wami do Emerald City!
Nie odważyłam się po tych słowach spojrzeć na Jacka. I tak wiedziałam, że wyraz jego twarzy by mi się nie spodobał.
Obojętne, jak zareagowałby na tę wieść.

7 komentarzy:

  1. Przeczytałam już w piątek kilkanaście minut po dodaniu, ale że jestem nazbyt leniwa, komentuję teraz.
    podobało mi się to z ochłodzeniem... takie sexy(?) - jakkolwiek ma to brzmieć. Nie tyle sexy co takie słodziutkie. opiekuńczy, przystojny facet, który jest kwintesencją wszystkiego, co irytuje Dorothy. Nie ważne, jakim argumentem się posłużę, bardzo podobała mi się ta scena.
    Annabell chyba namiesza... Wydaje sie narazie postacia pozytywaną i pewnie taką pozostanie, chociaż Ty akurat potrafisz zaskoczyć, tym bardziej, że Jack i ona mają wspólną przeszłość. I to jaką!
    Nie mam pojęcia co dalej napisać, więc czekam z niecierpliwością na tę sobotę i następny piątek! :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tak jak ja z odpowiedzią na komentarz - tylko że ja czekałam dużo dłużej xd

      Rozuuuumiem:) to w sumie takie tymczasowe ocieplenie, więc nie przyzwyczajaj się za bardzo;) zresztą ja w zasadzie też lubię tę scenę.

      Annabelle? Na pewno! xd pytanie, czy w pozytywny sposób, bo że będzie chciała odzyskać Jacka, to jest pewne xd

      Cieszę się w takim razie:) i całuję!

      Usuń
  2. Rozdział był bardzo ciekawy.
    Nie spodziewałam się też, że Jack mógłby być czyimkolwiek narzeczonym. Sprawia wrażenia mężczyzny, który raczej nie ma czasu na romantyczne związki (jak sam to ujął), bowiem myślałam, ze jego całym życiem było polowanie na wiedzmy.
    I w ogóle to się zastanawiam nad tym Jackiem. Wydaje sie sympatyczny, no i do tego uratował Dorothy wielokrotnie, jak i z tą gorączką, ale czy może mu całkowicie zaufać? Ten sen o jej matce trochę zbił mnie z tropu i dlatego nachodzą mnie teraz pewne wątpliwości.
    No i ciekawe, że Annabelle chce z nimi wyruszyć w podróż. Jest to dość podejrzane. Czyżby była zazdrosna o Dorothy i chce mieć na oku Jacka, mając nadzieje, ze do niej wróci? Ciekawie, ciekawa.

    I miło zobaczyć szablon z Emmy^^ Widać, że przekonałaś się co do niej. Ciesze się bardzo:) A szablon bardzo śliczny:)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, Dorothy też się nie spodziewała xd motywy jego decyzji - zarówno związku z Annabelle, jak i jego zerwania - z pewnością będzie mogli jeszcze poznać, tak więc pozostaje z tymi pytaniami poczekać;)

      Sen... Sen mógł być jedynie podświadomością Dorothy, próbującą jej przekazać, że nie powinna ufać Jackowi. Tego jednak w stu procentach pewna nie jest nawet sama Dorothy, i z pewnością też ma mieszane uczucia;)

      Motywy Annabelle też na pewno wyjaśnią się później, ale ona jest bardziej otwarta, niż to może na pierwszy rzut oka wyglądać, i raczej jest niezdolna do planowania wielkich spisków;)

      Dziękuję:) tak, Emmy jest śliczna i na pewno w przyszłości znajdzie się tu więcej z nią prac;)

      Całuję!

      Usuń
  3. I... jestem! Korzystając z tego, że mam teraz miesiąc przerwy w końcu udało się nadrobić i teraz żałuję, że tak późno. Miałam do nadrobienia chyba 4 rozdziały, chociaż to nie ma znaczenia, bo nawet nie zauważyłam, kiedy je wszystkie przeczytałam. Rozkręciło się to opowiadanie i wkręciłam się. Teraz będę się zastanawiać, co będzie dalej, szczególnie że końcówka tego rozdziału kompletnie mnie zaskoczyła, bo nie przypuszczałam, że Annabelle zechce im towarzyszyć. Jestem ciekawa, czy chce przypilnować Jacka, żeby nie zrobił rozróby, czy tak po prostu go... przypilnować ;>

    Chyba pod drugim rozdziałem pisałam, że to opowiadanie jest podobne do Utraconego celu, przynajmniej takie miałam skojarzenia. I nie, nie jest podobne, musiało się trochę rozkręcić, żebym zauważyła, że to coś zupełnie innego. Ja cały czas mam w pamięci Tropem zbrodni, więc mogę powiedzieć, że fajne te Twoje przygodówki :D I tak ogólnie SEC bardzo mi się podoba, o!

    W każdym rozdziale mnie jakoś zaskoczyłaś, dużo się działo, pewnie mogłabym napisać o tym wszystkim długaśny komentarz, ale jedyne, co mi teraz przychodzi do głowy, to Jack xD Może dlatego, że przewija się w każdym rozdziale. Nie do końca mu ufam, ale w porównaniu do tych wcześniejszych rozdziałów, stał się taki... uroczy :D Tak, to odpowiednie słowo ;)

    Pozdrawiam ciepło! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratuluję w ogóle obrony! Nie pamiętam, czy miałam wcześniej okazję;) cieszę się w takim razie, że nadrabianie nie było męczarnią i że jakoś to minęło xd mam nadzieję, że rozkręcać się będzie dalej, bo planuję jeszcze wiele atrakcji przed nami;) raczej tak po prostu chce go... przypilnować ;>

      No to się cieszę, że zmieniłaś zdanie, nie chciałabym się powtarzać xd myślę, że z czasem tych podobieństw będzie coraz mniej. Dziękuję:) miło mi, że się podobają:)

      Haha, widzę, że Jack zdominował wszystko xd no właśnie muszę zrobić coś z tymi bohaterami, bo jest ich tu stanowczo za mało. Ale to pewnie dopiero jak dotrą do Emerald City;) a uroczość pewnie mu jeszcze przejdzie, chociaż... kto go tam wie ;>

      Całuję!

      Usuń
  4. No to pięknie! Nie dość, że matka ostrzega Dee przed jej towarzyszem, to jeszcze ta wieść o jego ślubie z zielarką - a raczej niedoszłym ślubie. Dlaczego tak podle z nią postąpił? Skąd ta sympatia rudej do Jacka? Ciekawe jaki to miało przebieg... Jak to wyglądało, co było przyczyną ich rozstania???

    Wow - nasza Dee jest lekko zazdrosna, nie? No weź! Ja dobrze wiem jak to się zaczyna! :D

    No chyba, że Jack wcale nie jest pisany Dee, to spoko ;)

    OdpowiedzUsuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.