15 lutego 2016

67. Dorothy i magia

Dziś rozdział z okazji moich urodzin :) nie pytajcie, których, bo i tak odpowiem, że osiemnastych. Z malutkim vatem.

_________________________

Dopiero kiedy Christian zaprowadził mnie do innego pokoju i pokazał, jak miałam porozmawiać z Clarissą, zrozumiałam pewną rzecz, która mogła mi się w przyszłości przydać.
Nie cały dom został otoczony antymagicznym zaklęciem Czarownicy. Raczej każde pomieszczenie z osobna, bo zostawiła sobie kilka, w których nadal mogła używać magii. Tak jak ten pokój, do którego zabrał mnie Christian.
– Tylko ostrzegam, żadnych sztuczek – syknął, kiedy chwycił mnie pod ramię i wyprowadził z pokoju na korytarz. Pospiesznie rozejrzałam się dookoła, równocześnie formułując odpowiedź.
– A co, boisz się, że znowu złamię ci rękę?
Korytarz znajdował się na piętrze, bo w oddali dostrzegłam prowadzące w dół schody. Był ponury, wąski, zniszczony: farba odłaziła ze ścian, a na podłodze leżał wytarty dywan. Oprócz drzwi mojego pokoju na korytarz wychodziło jeszcze pięć innych, wszystkie zaś zaopatrzone były w porządne, podwójne sztaby. A więc to ten zamek słyszałam, gdy Christian otwierał drzwi mojej celi, a nie zwykłego zamku w drzwiach. To miało sens.
Od razu jasne dla mnie się stało, że to miejsce nie było kryjówką Clarissy. Na to było zbyt obskurne i ponure. To była raczej jej kryjówka dla więźniów i wszelkich wrogów, których z jakichś powodów chciała utrzymać przy życiu. Niewiele mi to dało, bo nadal nie miałam pojęcia, gdzie leżał ten dom, ale był to jakiś początek.
– Nie boję się ciebie – zaśmiał się Christian w odpowiedzi. – Udało ci się to wtedy zrobić tylko dlatego, że mnie zaskoczyłaś. Nie bardzo wierzyłem w te opowieści o twoich umiejętnościach. Drugi raz już ci się nie uda.
Zeszliśmy po schodach, jakiejś bocznej klatce schodowej, wąskiej i zakręconej, i trafiliśmy do kolejnego korytarza, ślepego, jeszcze bardziej ponurego, gdzie nad sufitem dyndała tylko jedna, smutna, niedająca zbyt wiele światła lampa.
– Ach tak? Założymy się? – Podniosłam brwi, Christian niestety nie podjął jednak zaczepki; zamiast tego otworzył któreś kolejne drzwi, po czym wepchnął mnie do środka. Zatoczyłam się i prawie upadłam na podłogę.
– Miłej rozmowy – rzucił, a kiedy chciał już zamknąć drzwi, zatrzymałam go krzykiem:
– Czekaj! Nikogo oprócz mnie tu nie ma. Jak niby mam rozmawiać z Clarissą?
– Spędziłaś całe życie na Ziemi, nie? Więc na pewno wiesz, jak działa telefon – prychnął z rozbawieniem. – My tu, w Oz, nie jesteśmy dużo gorsi. Mamy swoje magiczne telefony. Zapukaj, kiedy skończycie, to cię wypuszczę.
To powiedziawszy, zatrzasnął za mną drzwi, zostawiając mnie samą w tym dziwnym, ciemnym, pustym pomieszczeniu.
Rozejrzałam się dookoła. W przeciwieństwie do mojej celi, w tym pokoju jednak nie było pusto. I był dużo większy. Część, w której się znalazłam, została nieco uprzątnięta, a meble znajdowały się pod przeciwległą ścianą, całkiem sporo, wszystkie przykryte zakurzonymi pokrowcami. Przez zabite deskami okno przeświecała odrobina księżycowego światła, poza tym jednak w pokoju było ciemno i nie potrafiłam nawet dojrzeć, gdzie właściwie się kończył. Szpaler z mebli bardzo dokładnie zasłaniał przeciwległą ścianę.
Na tej, przy której się znalazłam, znajdował się zimny obecnie kominek, nad nim zaś lustro. Niewielkie, prostokątne, nieco zamglone, w złotej, ozdobnej ramie. Podeszłam bliżej, przyglądając się własnemu odbiciu, i wtedy właśnie odbicie zmętniało, rozmazało się, po czym całkiem zniknęło; na jego miejsce po chwili pojawiła się znajoma twarz.
Twarz Clarissy.
Odruchowo odsunęłam się na ten widok. Całe lustro wypełniała jej ładna twarz: białe włosy miała zgarnięte w zgrabny kok, a ciemnoniebieskie oczy niczym woda na jeziorze przyglądały mi się z rozbawieniem. Clarissie musiało naprawdę dobrze iść, skoro tak dopisywał jej humor.
I znowu miała umalowane na czerwono usta.
– Wybacz, Dorothy, że nie mogłam powitać cię osobiście w mojej kryjówce – powiedziało lustro głosem Clarissy. W zasadzie nawet mnie to nie zdziwiło, w końcu w grocie Króla Gnomów widziałam coś podobnego. – Mam nadzieję, że warunki cię zadowalają.
Po tych słowach mrugnęła do mnie. Doskonale wiedziała, jaką norą był ten dom.
– Miałam początkowo plan, żeby umieścić cię w moim zamku na Północy – dodała po chwili z pewną dozą żalu w głosie. – Ale niestety, wezwały mnie inne obowiązki i musieliśmy poszukać czegoś bliższego wybrzeża. Tak strasznie żałuję, miałam nadzieję, że zobaczysz moje wspaniałe komnaty! O tej porze roku wieże tak pięknie przyprósza śnieg, naprawdę, nikt nie może być odporny na takie widoki. Chciałabym obiecać, że kiedyś ci je pokażę, ale… – Rozłożyła bezradnie ręce. – Co ja mogę? Muszę pracować z tym, co mam. Ale na pewno żałujesz, prawda?
Milczałam, wpatrując się w nią uparcie. Chyba naprawdę nie oczekiwała, że jakkolwiek na to zareaguję?
– Och, nie bądź taka poważna – prychnęła po chwili, nie doczekawszy się odpowiedzi. – Swoją drogą, należą ci się słowa uznania, naprawdę mi się przysłużyłaś. Widzisz? Dzięki tobie mam już cały Klucz.
Mówiąc to, podniosła do twarzy dłoń z kluczem w ręce. Od razu zauważyłam, że znowu był połączony. Dwie połówki razem, idealnie do siebie pasujące. Odruchowo pomacałam się po kieszeni, ale oczywiście była pusta. Musieli mnie obszukać, gdy byłam nieprzytomna, i wtedy zabrać klucz. Szkoda, że nie miałam gdzie go ukryć po drodze.
– I co z nim teraz zrobisz? Pomachasz mieszkańcom Oz przed nosem, żeby uznali cię za prawowitego władcę? – zadrwiłam, bo na odległość czułam się pewniej. Przez lustro przecież nie mogła we mnie miotnąć żadnym zaklęciem.
Czarownica schowała Klucz, a do mnie pokręciła głową.
– Przeszło mi to przez głowę, ale potem pomyślałam, ile możliwości niesie ze sobą wykorzystanie go – odpowiedziała. – Po co ograniczać się do Oz, skoro można mieć cały świat? Ziemię? Muszę tylko wymyślić jakiś sposób, by korzystać tam z magii, ale na pewno mi się uda. Na razie będę planować inwazję na sucho.
– Może nie wybiegaj tak bardzo myślami naprzód – zasugerowałam. – Nie zniszczyłaś jeszcze nawet całego oporu w Oz.
Machnęła lekceważąco ręką.
– To tylko kwestia czasu, Dorothy, nie rozumiesz? Twój ojciec jest u mnie w niewoli i w zasadzie czekam tylko na najlepszy moment, żeby go zabić. Twoja matka wkrótce sama umrze dzięki tobie. Potem zabiję ciebie i będzie po sprawie. Kto pokieruje buntem, jeśli was zabraknie? Obawiam się, że nie będzie zbyt wielu chętnych.
Wyglądało na to, że wszystko miała już obmyślone. Dobrze. Jak mówił Jack – Clarissa była bardziej pewna siebie, niż na to zasługiwała. Tacy ludzie zazwyczaj coś przeoczają. Miałam nadzieję, że i w jej przypadku tak było.
– Gdzie jest Jack? Chcę go zobaczyć – oświadczyłam, zmieniając temat. – Nie będę z tobą rozmawiać, póki nie dasz mi dowodu, że on żyje.
– Och, oczywiście, że żyje, jaki miałabym interes zabijać go teraz? Przewidziałam dla niego coś dużo ciekawszego – zaśmiała się w odpowiedzi. – I nie bój się, wkrótce go zobaczysz. Ale najpierw sobie porozmawiajmy. Nie odmawiaj mi tej przyjemności, proszę. Założę się, że mogę ci wyjaśnić pewne sprawy, które przemilczała twoja matka.
Nie chciałam, by zasiała we mnie ziarno wątpliwości, a jednak jej się udało. Zaplotłam ramiona na piersi.
– Dlaczego właściwie jeszcze żyję? Dlaczego od razu mnie nie zabiłaś, tylko trzymasz w jakiejś norze pod nadzorem?
– A wiesz, że to jest bardzo dobre pytanie, Dorothy? – Znowu się zaśmiała. Miałam zdecydowanie dość tych ich dobrych humorów. – Naprawdę dobre. I wiąże się bezpośrednio z tym, o czym chciałam z tobą rozmawiać. W zasadzie zorientowałam się niedawno i cieszę się, że moja pułapka z pocałunkiem Jacka nie wypaliła i przeżyłaś. Naprawdę, cieszę się, że przeżyłaś! Niesamowite, prawda?
– Niesamowite – mruknęłam. Clarissa uśmiechnęła się szeroko.
– Twoja śmierć musi się trochę odwlec w czasie, bardzo mi przykro. Ale nie bój się, co się odwlecze, to nie uciecze. Zmieniłam plany po tym, jak dostałaś się do Iw. Dopiero wtedy zorientowałam się, że po twojej matce odziedziczyłaś nie tylko kompletną naiwność i niepotrzebny kręgosłup moralny, ale także magię. Magię, Dorothy! Czy ty rozumiesz, co to znaczy?!
– Że mam magię? – poddałam bez entuzjazmu. Clarissa potrząsnęła głową.
– Nie, to znaczy, że na razie nie opłaca mi się ciebie zabijać! Powiedz mi jedno, proszę. Kontrolujesz ją w ogóle? Jesteś w stanie pokazać mi, co możesz  nią zrobić? Nie musisz się obawiać. Ten pokój nie jest antymagiczny, nie może, inaczej nie byłybyśmy w stanie rozmawiać sobie przez lustro.
Nie chciałam się wcale przyznawać, ale jakie miałam wyjście?
– Nie mam nad nią kontroli. Wydaje mi się, że jest bardziej… defensywna. Uaktywnia się tylko wtedy, gdy ktoś chce skrzywdzić mnie albo kogoś, kogo jestem skłonna bronić.
– Tak, dokładnie tak! – Z zadowoleniem klasnęła w dłonie. Zaczynałam się zastanawiać, czy ta kobieta była do końca normalna. Pewnie nie, skoro była nieśmiertelną Czarownicą, która planowała podbicie świata. – Ale jest naprawdę mocna, wiesz? To zaklęcie, którym w ciebie walnęłam. Ono powinno było cię zabić, Dorothy! Może nie na miejscu, ale kiedy cię znalazłam, nie miałaś nawet zadraśnięcia! Może oprócz krwi, ale żadnej rany, nic! Wyleczyłaś się, prawda? Wyleczyłaś wszystko, nawet nie wiedząc, jak.
Kiwnęłam głową. Nie wspominałam, jak wiele kości miałam złamane w wyniku jej zaklęcia.
– To naprawdę potężna magia, Dorothy – podjęła Clarissa. – I to jak! Wyleczyć takie obrażenia! Uciec śmierci, jak wtedy, gdy wróciłaś do Iw! Normalna magia nie robi czegoś takiego. Normalna… Mam na myśli nawet silną magię, jaką mam ja czy twoja matka. Jej pokłady zawsze się kiedyś wyczerpują. Ale ty… Ile ty jej tam masz! I założę się, że nie masz pojęcia, dlaczego tak jest. Dlaczego śnią ci się koszmary z Czarownicami, które zabiłaś, dlaczego wyczuwasz cudze zaklęcia, zanim padną, dlaczego leczysz śmiertelne rany! Nie wiesz, prawda? Gloria o niczym ci nie powiedziała? Ukryła przed tobą wszystko, prawda?
Poczułam się w tamtej chwili bardzo niepewnie. Nie byłam pewna, czy chciałam wiedzieć. Jasne, zdawałam sobie sprawę, że mama już wtedy, gdy wydostałyśmy się z jej zamku na Południu, wiedziała, że miałam magię. Nie powiedziała mi, dopiero później… Ale przecież o reszcie nie miała pojęcia. I ja sama też nikomu o tym nie mówiłam. Skąd więc Clarissa wiedziała? Nie mogłam o to nie zapytać.
– Skąd wiesz o tym wszystkim?
– Znam to w teorii. Ale naprawdę nie sądziłam, że kiedyś kogoś takiego spotkam! Widzisz, Dorothy, rzecz w tym, że kiedy zabijasz potężną Czarownicę, jej magia nie znika tak po prostu. Nie może. Magia jest częścią naszego świata, częścią całego ekosystemu, nie może odejść. Może za to zostać wchłonięta przez osobę, która zabiła Czarownicę, oczywiście o ile ta osoba sama ma magię, przynajmniej tak przypuszczam, bo na żywo tego jeszcze nie widziałam. Ale jesteś żywym przykładem, że to prawda! Nie rozumiesz? Ty masz nie tylko swoją magię, Dorothy. Masz też do dyspozycji magię Czarownicy ze Wschodu i Czarownicy z Zachodu, bo zabiłaś je obie.
Poczułam, że zmiękły pode mną nogi i o mało nie upadłam. To był jakiś koszmar. Clarissa nie mogła mówić serio, prawda? Musiała sobie ze mnie żartować. Wystarczająco stresu miałam z samym faktem posiadania magii. Myśl, że mogła być ona mocniejsza i bardziej niebezpieczna niż innych Czarownic, była po prostu przerażająca. Paraliżująca. I do tego to wszystko…
– To dlatego nie mogę jej kontrolować? – wyrwało mi się, chociaż wcale nie chciałam wyglądać na kogoś, kto w to wszystko uwierzył. Clarissa wzruszył ramionami.
– Dopiero co ją odkryłaś, Dorothy. Kontrolowanie magii wymaga czasu i naprawdę dużo pracy. Ale nawet wtedy… Wątpię, żeby ci się to udało. To naprawdę dużo mocy, nie może jej używać byle kto. Byle kto sobie z tym po prostu nie poradzi.
Weź się w garść, Dorothy. Słyszałaś już przecież gorsze rzeczy niż to, że faktycznie byłaś bombą z opóźnionym zapłonem, w dodatku bardziej niebezpieczną, niż do tej pory przypuszczałaś. To przecież nic takiego, nie?
Tylko że, cholera, nie, to naprawdę miało znaczenie. I to jakie…!
– Więc kto sobie z tym poradzi? Ty? – zapytałam, bo domyślałam się już, dokąd dążyła Clarissa. Ze śmiechem pokiwała głową.
– Widzę, że wreszcie zaczynasz rozumieć! Tak, właśnie dlatego ciągle żyjesz, Dorothy. Wykończysz własną matkę i wtedy powinnaś zyskać też jej magię, skoro to ty ją obudziłaś i jesteś bezpośrednią przyczyną jej śmierci. Im więcej magii, tym bardziej będziesz niestabilna. To będzie w interesie całego Oz, żebym cię wtedy zabiła.
– I przejęła całą magię – dokończyłam za nią ponuro. Sądząc po jej uśmiechu, była z siebie naprawdę zadowolona.
– Nie rób takiej miny, Dorothy! Przecież to dobre wieści, powinnaś się cieszyć! Założę się, że tego nie znosisz. Braku kontroli, obawy, że w każdej chwili możesz niechcący skrzywdzić kogoś, kogo kochasz! Ja tylko cię od tego uwolnię. Oddasz magię komuś, kto będzie miał nad nią pełną kontrolę i nigdy nie zrobi nią nic głupiego!
– Za to zrobi sporo złego – dodałam.
– Oj, nie bądźmy drobiazgowi. Naprawdę nie wiem, o co masz do mnie pretensje. Czy ja kiedykolwiek powiedziałam, że w Oz będzie źle pod moimi rządami? Że ktoś będzie głodował? Że dużo osób umrze? Nie jestem potworem, Dorothy. Nie chcę wiecznej wojny. Chcę pokoju, zarówno tutaj, jak i na Ziemi! Te wszystkie konflikty, które szarpią wasz świat? Zakończę je wszystkie za jednym zamachem! Założę się, że kiedy przejmę od ciebie magię wszystkich Czarownic, będzie wystarczająco silna, żeby nawet Ziemia jej nie stłumiła. Zrobię z tym absolutnie wszystko! Powinnaś się cieszyć, że to w moje ręce trafi cała ta moc, ktoś inny wykorzystałby ją dużo gorzej.
Chciała pokoju, jasne. Jakbym kiedykolwiek miała w to uwierzyć.
– Nie rób tego, proszę cię – spróbowałam, chociaż wiedziałam, że to beznadziejne. Nie mogłam jednak nie spróbować. – Taka ilość magii nie jest dobra dla nikogo. Nikt nie powinien mieć takiej władzy. Daruj to sobie, wycofaj się, a obiecuję, że nikt z nas nie będzie cię ścigał. Możemy jeszcze rozejść się w pokoju i skończyć z całą tą bezsensowną walką. To nie jest konieczne, przecież to wiesz. Możemy… Naprawdę możemy…
– Co, Dorothy? Żyć w pokoju i razem rządzić Oz? – dokończyła za mnie z politowaniem. – Błagam, powiedz mi, że to żart z twojej strony. Nie możesz przecież mówić poważnie! Posłuchaj mnie uważnie, złotko. Twoja matka i ty jesteście najbardziej irytującymi, słodkimi, praworządnymi, nudnymi, naiwnymi istotami, jakie kiedykolwiek spotkałam. Żadna z was nie zrobi z tej magii takiego użytku, jaki powinna. Tylko ja mam dość siły i jaj, żeby cokolwiek zmienić. A sporo tu wymaga zmian, zaś jeszcze więcej na Ziemi. Potrzymam cię więc w niewoli, poczekam, aż umrze twoja matka, a potem cię zabiję i przejmę całą tę magię. Nie przejmuj się, obiecuję, że dobrze ją wykorzystam. Zrobię z Oz i wszystkich innych królestw dookoła taki świat, jakiego wy nigdy nie mieliście odwagi zrobić. Ludzie będą mnie jeszcze kochać.
To oficjalne. Ta kobieta była wariatką. Ta sama osoba, która zaczynała władzę od ataku na stolicę i wyrżnięcia bezbronnych ludzi, mówiła, że jest dla tego kraju zbawcą. To po prostu nie mieściło mi się w głowie.
– W którym dokładnie momencie zwariowałaś? – zapytałam uprzejmie, bez emocji. A przynajmniej bardzo się starałam, żeby nie było ich słychać. – Nie mogłaś taka przecież być od początku. Ja to się więc stało, że moja matka może pozostawać względnie dobrą osobą, a ty jesteś tym… tym czymś? Szaloną kobietą z manią wielkości, przez którą nikt w tym kraju nie może czuć się bezpiecznie? Przykro mi, ale nie pozwolę ci na to. Nie pozwolę ci przejąć całej magii i zmienić Oz w swój plac zabaw. Nie ma takiej opcji.
– Wiesz, co jeszcze jest interesujące w ludziach twojego pokroju? – Clarissa wyglądała na zupełnie nieporuszoną moimi słowami; zapewne dlatego, że nie wierzyła, by miały jakąkolwiek moc. Cóż, po tym wszystkim ciągle mnie nie doceniała. – Wspomniałam chyba kiedyś, że łatwo wami kierować, bo jesteście tacy przewidywalni. Ale jest coś jeszcze lepszego. Tak łatwo z wami wygrać, bo wiadomo, że są rzeczy, których nigdy nie zrobicie. Do których się nie posuniecie. Twoja matka tak ma i ty jesteś taka sama. Wiesz, co powinnaś teraz zrobić?
Pokręciłam głową, chociaż wcale nie miałam na to ochoty. Miałam ochotę skończyć tę rozmowę, bo robiło mi się od niej coraz bardziej niedobrze. Nie potrafiłam jednak.
– Powinnaś się zabić.
Zamilkła po tych słowach, czekając na moją reakcję, po czym wybuchła śmiechem, zapewne na widok mojej miny. Nie wiedziałam, co zobaczyła w mojej twarzy, ale musiało to być coś bardzo zabawnego. Nic dziwnego, bo czułam się coraz gorzej. Jakby tą rozmową Clarissa wysysała ze mnie wszystkie siły życiowe i całą nadzieję. Nie wiedziałam, jak to robiła, ale tak właśnie było. Zamiast chcieć z nią walczyć, byłam coraz bardziej wyprowadzona z równowagi i przestraszona. Z każdym jej wesołym słowem, z każdą życzliwą uwagą. Jak mogłam walczyć z kimś takim?
– Mówię serio, powinnaś się zabić – dodała po chwili, znowu z tym kretyńskim rozbawieniem. – Jeśli umrzesz z własnej ręki, nie przejmę twojej magii. Nie wiem, co się z nią wtedy stanie, ale na pewno jej nie dostanę. Więc teoretycznie, jeśli chcesz ocalić Oz i swój świat, powinnaś popełnić samobójstwo. Ironia losu, co?
Serce biło mi coraz szybciej i szybciej, aż w końcu chyba stanęło. Jeśli chciała mnie przestraszyć, to udało jej się to doskonale.
– Co, nic mi nie odpowiesz? – zadrwiła. – Spokojnie, doskonale wiem, że tego nie zrobisz. I na pewno jakoś to usprawiedliwisz, że kiedy umrzesz, nie będziesz mieć wpływu na to, czy kogoś skrzywdzę, czy nie, albo coś. Jakbyś teraz jakiś miała. Problem w tym, Dorothy, że w przeciwieństwie do mnie, nie jesteś dla tej krainy i dla tych ludzi gotowa na prawdziwe poświęcenie. I nie mówię tutaj nawet o poświęceniu własnego życia, wiesz? Mówię o czymś innym. Macie w waszej religii koncept duszy, prawda? Na pewno masz też wyrzuty sumienia. Na pewno sporo, znając cię. Ale to wszystko, co ci się przytrafiło, nie było twoją winą. Kogoś zabiłaś przez przypadek, ktoś zginął przez ciebie. Pewnie, możesz się o to obwiniać, ale w głębi duszy wiesz, że nie mogłaś nic na to poradzić. Ale co, gdybyś wiedziała, że możesz powstrzymać wszystko, co złe, jeśli sama zrobisz coś złego? Coś naprawdę złego. Zabić się. Zabić niewinną osobę. Dziecko. Całą wioskę. Gdybyś mogła cofnąć się w czasie i zabić mnie, gdy byłam małą dziewczynką, zrobiłabyś to? Szczerze, Dorothy. Zrobiłabyś to?
Stary problem. Czy gdybym mogła cofnąć się do początków dwudziestego wieku i zabić Hitlera, gdy był jeszcze dzieckiem, zrobiłabym to? Poświęciłabym własną duszę, żeby uratować innych? Zrobiłabym coś naprawdę złego dla dobra ogółu?
Skąd niby miałam to wiedzieć?
– Myślę, że nie jestem w stanie tego stwierdzić, dopóki nie miałabym okazji, żeby coś takiego zrobić – odpowiedziałam ostrożnie, całkiem poważnie. – Ale nie spisuj mnie na straty, mogę cię jeszcze zaskoczyć.
– I spróbować mnie zabić, co? – zaśmiała się. – Nie widzę problemu, możesz próbować, Dorothy. To nawet byłoby nudne, gdybyś nie spróbowała. Ale myślę, że póki co mogę znaleźć dla ciebie inną rozrywkę. Przekonajmy się, jak bardzo chcesz przeżyć.
Te słowa wreszcie mnie zaniepokoiły. Przecież nie mogła mnie zaatakować przez lustro, prawda?
– Przecież nie chcesz mnie jeszcze zabić – przypomniałam jej. Kiwnęła głową.
– Nie chcę. Ale jeśli sama nie potrafisz się obronić, jestem gotowa wziąć na siebie te straty. Chciałaś uczyć się kontrolować magię? Proszę bardzo. Zapukaj w drzwi.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie zignorować jej polecenia. Potem jednak doszłam do wniosku, że to bez sensu. Jeśli Clarissa chciała porozumieć się z Christianem, i tak by to zrobiła. I co zamierzała mu powiedzieć, żeby ze mną walczył? Już raz złamałam mu rękę, mogłam zrobić to ponownie. Cokolwiek by na ten temat nie mówił.
Ostatecznie zapukałam więc w drzwi, które po chwili otworzyły się; na widok Christiana Clarissa powiedziała tylko:
– Wypuść go za pięć minut.
Christian skinął głową i zamknął drzwi; usłyszałam jeszcze szczęk zasuwy i znowu zostałam sama z Clarissą. Odwróciłam się do niej z pytaniem w oczach.
– W co ty grasz?
– Magia to naprawdę interesująca dziedzina nauki, wiesz, Dorothy? – powiedziała Clarissa zamiast jakichkolwiek wyjaśnień. Zacisnęłam mocno szczęki, żeby nie odpowiedzieć czegoś, czego potem mogłabym żałować. – Warto ją zgłębiać i uczyć się nowych rzeczy. Mnie czasami już nudzi, w końcu miałam na to tyle lat… Nie miej więc do mnie pretensji, że czasami potrzebuję czegoś na rozluźnienie. Jakiejś rozrywki. Miałam taki okres, że eksperymentowałam z zaklęciami, wiesz? Wymyśliłam parę nowych, w tym jedno, które bardzo lubię. Jest takie zaklęcie, które sprawia, że człowiek robi dokładnie to, czego chcesz. Brzmi świetnie, nie?
– Niespecjalnie – odparłam. – Nie widzę nic zabawnego w pozbawianiu człowieka wolnej woli.
– No wiem, przecież mówiłam, że jesteś nuuudna! – wykrzyknęła w odpowiedzi. – W każdym razie, któregoś dnia znalazłam sobie jakiegoś człowieka i postanowiłam się nim pobawić. Chciałam zobaczyć, czy da się w nim wykształcić bezwarunkowy odruch zabijania wszystkiego, co napotka na swojej drodze. Zajęło mi to ładnych parę lat, ale wiesz, że się udało? To znaczy, rzucenie takiego zaklęcia zawsze tym się kończy, ale normalnie efekt jest krótkotrwały. A w tym przypadku… Całkowite wyparcie charakteru i osobowości, uwierzysz? Byłam z siebie taka dumna! Praktycznie wyparłam z niego człowieka. Powinnaś kiedyś spróbować, naprawdę świetne uczucie!
– Jesteś nienormalna – powtórzyłam, tym razem z jeszcze głębszym przekonaniem niż poprzednio. – Naprawdę. Powinno się ciebie odciąć od społeczeństwa i zamknąć gdzieś daleko, tak jak w moim świecie zamyka się ludzi w wariatkowie. Nie powinnaś funkcjonować w normalnym środowisku, bo nie myślisz jak normalny człowiek.
– No oczywiście, nigdy nie twierdziłam, że jestem normalnym człowiekiem. – Uśmiechnęła się promiennie. Czy naprawdę nie było niczego, co mogło tę kobietę wyprowadzić z równowagi? – Jestem lepsza od większości z nich, wiesz? Udowodnię ci to. Pokażę ci moje dzieło.
– Zaraz, moment. – Wreszcie zrozumiałam chyba, do czego dążyła, i wcale mi się to nie spodobało. – Chcesz powiedzieć, że masz tego człowieka gdzieś tutaj?
– Nie gdzieś. W sąsiednim pomieszczeniu – odparła, rozradowana. – Christian zaraz go do ciebie wpuści. Zobaczymy, czy ten odruch bezwarunkowy faktycznie jest taki bezwarunkowy.
Gdy to usłyszałam, oblał mnie zimny pot. A więc o to chodziło Clarissie, gdy rozmawiała z Christianem. Pięć minut. Miałam dziwne wrażenie, że to moje pięć minut dawno już się skończyło.
Zaraz. Ona naprawdę chciała, żebym walczyła z jakimś człowiekiem? Z normalnym człowiekiem, któremu ona wyprała mózg z pomocą magii i zrobiła z niego bezmyślną maszynkę do zabijania? To przecież nie miało za grosz sensu!
– Nie mówisz serio, prawda?
– Dlaczego tak uważasz? – zdziwiła się. – Dlatego, że się śmieję? Serio, co robię nie tak, że nie chcesz mnie wziąć na poważnie? Przyznaj się, przyda mi się to potem, gdy już zostanę władcą całego Oz. Wolałabym, żeby moi poddani nie brali moich słów za żart, gdy nim nie są.
Nadal nie byłam pewna, czy mówiła serio. Naprawdę oczekiwała ode mnie rady czy po prostu się zgrywała? Problem w tym, że chyba po raz pierwszy była poważna. Serio. Co z tą kobietą było nie tak i czemu wcześniej tego nie zauważyłam? Aż tak dobrze się maskowała?
– Może dlatego, że to, co mówisz, jest kompletnie absurdalne? – poddałam w końcu. W granatowych oczach Clarissy znowu błysnęło zdziwienie.
– Naprawdę? Ale przecież mówię poważnie. Faktycznie chcę, żebyś z nim walczyła. No dobrze, mam nadzieję, że zmusi cię do użycia magii, przyznaję. Ale to nie jest żaden żart. Nie znam się na żartach, Dorothy. Sama się przekonaj. Spójrz za siebie.
Zamarłam. Obejrzałam w życiu za dużo horrorów, by nie wiedzieć, co oznaczały takie słowa. To nie był dobry znak.
Przez moment jeszcze się wahałam, ale potem w końcu bardzo powoli się odwróciłam. Wiedziałam, że to niczego nie zmieni, ale cokolwiek czaiło się tam w mroku, wolałam nie prowokować tego gwałtownymi ruchami. Wytężyłam wzrok, by w mroku pokoju dojrzeć cokolwiek oprócz jasnych pokrowców na meble; miałam jednak wrażenie, że pomieszczenie było puste. Żadnych ruchów w cieniu. Żadnych niepokojących odgłosów.
Czyżby jednak sobie żartowała?
Zaraz potem jednak wydało mi się, że uchwyciłam coś kątem oka. Jakiś ruch na poziomie podłogi, gdzieś w odległym kącie pokoju, tonącym w mroku. Wytężyłam wzrok tak bardzo, że do oczu napłynęły mi łzy. A chwilę później usłyszałam… skrobanie.
Skrobanie. Coś skrobało o deski podłogi.
Odsunęłam się odruchowo o krok, chociaż wciąż nie byłam pewna, czy wierzyć słowom Clarissy. Usłyszałam za sobą jej chichot, ale zignorowałam go, skupiona na czającym się w mroku potencjalnym zagrożeniu. Zaraz potem to zobaczyłam.
Coś błysnęło w rogu pokoju, w którym widoczność była najsłabsza. Coś jakby oczy – dziwnego, żółtego koloru, umiejscowione nisko nad podłogą, jakby ktoś tam kucał albo wręcz siedział na czworaka. Ciemniejsza dziura w rogu pokoju podpowiedziała mi, że była tam jakiegoś rodzaju klapa do sąsiedniego pomieszczenia, którą na polecenie Clarissy Christian otworzył z korytarza. Czyli naprawdę kogoś do mnie wpuścili.
Skrobanie. Mocniejsze i mocniejsze, aż miałam ochotę zatkać uszy. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to paznokcie skrobały tak o deski. Ludzkie paznokcie. W chwilę po tym, jak sobie to uświadomiłam, usłyszałam też niski warkot, wydobywający się z gardła tego czegoś, co było ze mną w pokoju.
To nie mógł być człowiek, zadecydowałam. To musiało być jakieś zwierzę. Żaden człowiek się tak nie zachowywał.
Skrobanie zaczęło się przybliżać i wkrótce odrobina księżycowego światła padła wreszcie na stworzenie, z którym miałam walczyć. Serce ponownie mi stanęło, gdy go zobaczyłam.
To był człowiek. Albo raczej kiedyś nim był, bo obecnie niewiele z niego zostało. Naprawdę szedł na czworaka, długimi, połamanymi paznokciami szorując o deski podłogi. Włosy miał dłuższe niż ja, splątane, podobnie z zasłaniającą pół twarzy brodą, co kazało mi przypuszczać, że był mężczyzną. Wychudzony grzbiet okrywała mu zniszczona, szara koszula, która niegdyś pewnie była biała. W jego żółtych oczach, ledwie widocznych zza skołtunionych włosów, nie widziałam człowieczeństwa. Widziałam tam tylko bestię.
Mój Boże. Ile czasu Clarissa musiała trzymać tego biedaka, żeby zrobić z niego niebezpieczne zwierzę?
– Nie będę z tobą walczyć – odezwałam się wreszcie, uspokajającym gestem wyciągając przed siebie ręce. – Wiem, że wcale tego nie chcesz. Że tak naprawdę nie jesteś zły. To tylko ona… włożyła ci te myśli do głowy. Złe myśli. Ale jeśli będziesz walczyć, możesz je wygnać. Przypomnij sobie, kim byłeś wcześniej. Twoje imię. Jak masz na imię?
Człekozwierz jakby zawahał się, zatrzymał na moment, wpatrzył we mnie bezmyślnie. Sama nie wierzyłam, że to mogłoby cokolwiek dać. Musiałam jednak spróbować, bo naprawdę nie chciałam robić mu krzywdy. Nie, gdy jego jedyną winą był fakt, że wpadł w łapy Czarownicy z Północy.
W następnej chwili jednak człekozwierz wyszczerzył zęby, połamane i pożółkłe, a z jego gardła znowu wydostał się głuchy warkot. Gdy zrobił kolejny krok w moją stronę, wiedziałam już, że nie miałam wyjścia. Musiałam się bronić. Nie mogłam tak po prostu dać się zabić, bo nie chciałam z nim walczyć.
A potem zrozumiałam jeszcze jedno. Clarissa spędziła na kształtowaniu psychiki tego człowieka nie wiadomo ile lat. Zrobiła z niego zwierzę. Patrząc na niego, wiedziałam, że ten proces był nieodwracalny. Nie powinnam z nim walczyć po to, żeby się bronić. Powinnam walczyć, żeby go zabić. Żeby wreszcie z tym skończyć.
Potem reszta myśli wyparowała mi z głowy.
Człekozwierz zaatakował i nie miałam już wyjścia.

9 komentarzy:

  1. Clarissa jest stuknięta. Ale w sumie pasuje d profilu... Zdrowi na umyśle ludzie nie planują objąć władzy nad światem... Nad dwoma nawet. Tylko wariaci i fanatycy.
    Clarissa naprawdę jest zbyt pewna siebie. Tzn. nie dziwię się jej, bo jednak jak na razie to ona jest górą. Ale żeby nią pozostać musi uważać. W końcu faktycznie się potknie i ułatwi Dee robotę. Tylko na to czekam!
    Co do człekozwierza... To okrutne. Jestem ciekawa jak się to dalej potoczy (skończyć w takim momencie!). W sumie jest środek nocy, ciemno i w ogóle, a ja sobie go wyobraziłam rodem z horroru. I jeszcze odc spn z ludźmi w ścianach się mi przypomniał...
    Człekozwierz podziałał mi na wyobraźnię XD

    Ekhm, napisałam komentarz to teraz przejdę do życzeń. Życzę Ci wszystkiego najlepszego, dużo dużo weny i zapasu tekstu ;)
    Pozdrawiam ciepło! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No fakt, coś w tym jest. Musi być w niej coś nienormalnego ;) ale na szczęście nie jest też pozbawiona wad, i to jest szansa dla Dee. Czy ją wykorzysta - to już inna kwestia.

      Oj no, tak wyszło :P taki w zasadzie był zamiar, ale ja nie bardzo umiem pisać horrorów, niestety. O, a który to odcinek był? Bo nie kojarzę :D

      Bardzo dziękuję!

      Całuję!

      Usuń
  2. Napisze Ci jeszcze raz wszystkiego najlepszego! A z właściwym komciem wrócę to jutro rano ( czyli w zasadzie jeszcze dzisiaj ).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, trochę mi to zajęło, ale jestem!
      Kurczę, może będę jedyną osobą, która to napiszę, ale bardzo chciałabym, żeby Christian po prostu zrozumiał, w co się wpakował i uciekł od tej psychopatki. Serio. Może go nie lubiłam na początku, ale teraz bardzo chciałabym, żeby odmienił się jego los, tak na lepsze.
      Clarissa to kompletna psychopatka. Czarownica pozbawiona zdrowego rozsądku, chociaż nie twierdzę, że te poprzedni były jakoś specjalnie normalne, ale jednak: nie miały w sobie tyle chorych zapędów. Jak mogła tak po prostu zrobić z człowieka coś takiego? Obawiam się, że to jest wujek Dee, i że zrobi mu krzywdę, skoro czary zrobiły z nim zwierzę gotowe do zabicia. Nie wiem, czy wyjdzie z tego cało, ale skoro już nie da się odwrócić tego procesu, to dla jego dobra będzie, jeśli po prostu zginie. Zbyt długo tu cierpiał, a Dee przyniesie mu jedynie wybawienie. Chociaż ona sama może nabawić się potem okropnych wyrzutów sumienia, jeśli to jej wujek. Ale to na pewno jej wujek.
      Obawiam się tylko, co mogłaby teraz zrobić z Jackiem. W końcu nauczyła się przejmować kontrolę nad ludźmi i jego może jakoś wykorzystać przeciwko Dee. No dobra, może jednak poczekam na kolejne rozdziały i dowiem się wszystkiego, bo mam całą masę wątpliwości :)
      Pozdrawiam <3

      Usuń
    2. Jak widzisz, mnie zajmuje jeszcze więcej, by odpowiedzieć, więc no worries :P

      Hmm, na to bym chyba nie liczyła. Christian jest trochę za ślepo wpatrzony w Clarissę na takie objawienie, ale zobaczymy... Na pewno będzie tu jeszcze miał coś do powiedzenia :)

      No fakt, jest. W tym tkwi jej siła i równocześnie słabość, co Dee na pewno spróbuje wykorzystać. A co do reszty - znaczące milczenie, może ktoś się jeszcze nie domyślił :P

      Hmm. Czy Ty przypadkiem nie czytasz mi w myślach? Czy jestem aż tak przewidywalna? :D

      Całuję!

      Usuń
  3. Clarissa jest lekko chora na umyśle xd swietnie udało Ci się tk oddać w tym rozdziale. Ona naprawdę wierzy, ze jest zbawca emerald city i ziemi i ze to jej misja... Podobał mi sie sposob komunikacji jej Dorothy. Końcówka mocno straszna, nke wierze, ze C mogła zdobić cos takiego, nie dlatego ze nie jest wystarczajaco zła, ale to b dziwna magia.... Chyba Dorothy musi użyć swoich czarów, by sie uratować. Zastanawiam sie, co z Jackiem.... Nie moge żyć w tej niepewności. Zapraszam Cię na nowosc na zapiski-Condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie tylko lekko :D och, to się cieszę, bo zastanawiałam się, czy nie przeszarżowałam. A końcówka... jeszcze się wyjaśni. Co z Jackiem także :P

      Całuję!

      Usuń
  4. Rzeczywiście, ta czarownica ma kuku na muniu. Bardzo dobrze ją wykreowałaś! Jest naprawdę szalona. Śmierć jej. A końcówka pokazuje tylko, jak szaleni ludzie potrafią być niebezpieczni :(
    Dee jest sobą, próbując oswoić swojego przeciwnika :D Brakowało mi tego (Jack nazwałby to pewnie głupotą).
    Życzę wszystkiego najlepszego :* I żebyś napisała tę historię do końca.
    Pozdrawiam!

    PS Chciałam... poinformować, że zainspirowałam się twoją zakładką z zapowiedzią i stworzyłam taką na swoim blogu, bo stwierdziłam, że to świetna sprawa. Miałam napisać to wcześniej, ale wyleciało mi z głowy i teraz mi głupio. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, a jeśli tak, to proszę, napisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No coś Ty! To super, ja sama uwielbiam czytać spoilery, między innymi dlatego coś podobnego u siebie zainstalowałam, także ekstra :) tym bardziej, że to wcale nie był mój pomysł, podpatrzyłam to też gdzieś, nie pamiętam, gdzie, tylko pamiętam, że w nie tak rozbudowanej wersji jak moja ;)

      No fakt, Clarissa jest mocno stuknięta. Cieszę się, że tak uważacie, bo taką właśnie chciałam ją pokazać :) to zresztą jeszcze oczywiście nie koniec tej kwestii.

      Jack? Na pewno :D ale Dee nie byłaby sobą, gdyby nie próbowała. Czy jej wyjdzie, to już inna kwestia...

      Dziękuję, bardzo się przydadzą takie życzenia :)

      Całuję!

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.