9 stycznia 2016

65. Dorothy i szalupa ratunkowa

Miałam pewne wyrzuty sumienia, że zostawialiśmy z piratami załogę Noah. Ten jednak przekonał mnie, żebym się nie martwiła.
– Najważniejsze w tej chwili to jak najszybciej pokonać Czarownicę z Północy – powiedział mi, zanim się rozstaliśmy. – Panienka musi dotrzeć do Emerald City i pomóc matce. Reszta jest drugorzędna. A o nas proszę się nie martwić, nie w takich sytuacjach sobie radziliśmy. W końcu jestem kapitanem od kilkudziesięciu lat. – To mówiąc, puścił mi oko.
Trochę podniósł mnie na duchu tymi słowami. Ale tylko.
We Flynna wstąpiły nowe siły, gdy tylko zobaczył przed sobą plan bardziej precyzyjny niż pływanie dookoła po morzu i szukanie lądu. Zamknął Octavię i mnie w kajucie, twierdząc, że to dla naszego bezpieczeństwa, a sam zaczął biegać po statku i wydawać polecenia, co ukradkiem podglądałam przez niewielki bulaj wychodzący na główny pokład. Nic dziwnego, że był kapitanem. Wyglądał na niego. Kiedy rozmawiał z marynarzami, widać w nim było coś takiego w sposobie, w jaki się wypowiadał, w jaki trzymał się wyprostowany, z głową wysoko uniesioną; nie było w tym żadnego wywyższania się, po prostu naturalny autorytet i siła charakteru. Chociaż wiedziałam, że przynajmniej częściowo blefował – w końcu zachowywał się inaczej, gdy rozmawiał z nami w kajucie, i zdawałam sobie sprawę, że był dużo bardziej niepewny i zagubiony, niż chciałby to po sobie pokazać – i tak dawałam się nabrać.
Jack i Nicholas wrócili pod pokład, gdzie, jak się dowiedziałam, trzymano całą załogę Tornada – w pomieszczeniu oddzielonym kratami od korytarza, służącym za celę. Flynn miał wątpliwości co do zostawienia nas wszystkich w kapitańskiej kajucie i wcale mu się nie dziwiłam. Pomijając już podejrzliwość załogi, której nie podobały się konszachty z obcymi, to nie mógł nam przecież tak do końca ufać. To był sojusz oparty na konieczności, a nie zaufaniu.
Galeon płynął szybciej niż krypa Noah. Minęło zaledwie parę godzin, gdy na horyzoncie zobaczyliśmy mgłę, świadczącą przybliżaniu się do kontynentu. Gdy zobaczyłam to przez bulaj, miałam mieszane uczucia. Nie wiedziałam, czy cieszyć się, czy raczej obawiać. Nadal bolała mnie klatka piersiowa i głowa, co przypominało mi, jak wiele razy już oberwałam, odkąd trafiłam do Iw. Obawiałam się kolejnych cięgów, ale przede wszystkim obawiałam się, że dobra passa mogłaby się skończyć i że ktoś z moich przyjaciół mógłby wreszcie umrzeć. Walka z Czarownicą z Północy zaś zdecydowanie zwiększała na to szanse. Z drugiej jednak strony, miałam wrażenie, że nie widziałam moich rodziców od stu lat i czułam się źle z tym, że zostawiłam Oz w momencie, gdy najbardziej potrzebowało pomocy. Jasne, może to było głupie z mojej strony – w końcu nie pochodziłam stamtąd, to nie był mój dom i spędziłam tam za mało czasu, żeby w ogóle przywiązać się do tej krainy lub jej mieszkańców – ale mimo wszystko czułam się za nią odpowiedzialna. Jakby to jednak był mój świat.
Wiedziałam jednak, że póki to wszystko się nie skończy i póki nie będę mogła osiąść gdzieś spokojnie, nie obawiając się o własne życie, nie znajdę swojego prawdziwego miejsca. Póki co wystarczało mi więc, że Jack był blisko mnie.
Mimo to czułam dziwną sensację żołądkową, gdy kontynent na horyzoncie przybliżał się do nas w ślimaczym tempie – chociaż tak naprawdę to my się do niego przybliżaliśmy. Bałam się tego, co tam zastanę, i nie mogłam się już doczekać, żeby wszystkiego się dowiedzieć. Miałam wątpliwości, które były całkiem zrozumiałe.
Ale twardo parłam przed siebie, bo cokolwiek nie powiedziałby mi Jack, wiedziałam, że tak było trzeba. Musiałam wrócić do Oz i dokończyć to, co zaczęłam, zanim uciekłam z niego na Ziemię.
Galeon nie mógł podpłynąć zbyt blisko do brzegu, dlatego wkrótce zaczęto dla nas szykować szalupę ratunkową, którą mieliśmy dopłynąć do plaży. Ludzie Flynna sarkali i pytali raz po raz, dlaczego w ogóle nas wypuszcza, zamiast nakarmić nami rekiny, ale kapitan niezmiennie kazał wszystkim trzymać gęby na kłódkę i robić swoje i był w tym bardzo przekonujący. Znalezienie nowego celu naprawdę dodało mu sił.
Mimo woli, chociaż przecież oni nas jednak porwali, dobrze im życzyłam. I miałam nadzieję, że znajdą to, czego szukali.
Kiedy w końcu statek zaczął dryfować niedaleko od brzegu, mogłam już gołym okiem rozpoznać okolicę. Kawałek plaży, za nią jakaś uboga łąka, a jeszcze dalej droga. Przypomniało mi się, jak dawno temu we trójkę, z Jackiem i Nickiem, szliśmy tą drogą do Miasta Portowego. Wtedy, kiedy jeszcze wydawało mi się, że moim jedynym zmartwieniem było odnalezienie mamy. Wydawało mi się, że to było jakby w innym życiu. Teraz znowu miałam wylądować na tej plaży, ale oprócz tego nie byłam pewna niczego. Nie wiedziałam, co tam zastanę na miejscu. Czy Emerald City jeszcze w ogóle stało. I czy mój tata wciąż żył.
Dlatego byłam bardzo niecierpliwa, kiedy Flynn w końcu wyprowadził nas na pokład. Pozwoliłam się przedtem trochę rozczochrać, żeby przynajmniej to przypominało załodze, co podobno wyrabiał z nami w kajucie, gdy byliśmy tam tylko we trójkę. Spod pokładu przyprowadzono też Jacka i Nicka, którzy nadal mieli skrępowane ręce. Widocznie ich obawiano się bardziej niż nas.
Zanim wyszliśmy z kapitańskiej kajuty, Flynn postanowił się jeszcze pożegnać.
– Dziękuję wam za pomoc – powiedział, mocno ściskając moją rękę. Miałam nadzieję, że nie złamał mi żadnych kości. – Wiem, że nie musieliście, i doceniam to. Naprawdę.
– To nieważne, ważne, żeby ten mężczyzna w Mieście Portowym wam pomógł – odparłam całkiem szczerze. – Mam nadzieję, że go znajdziecie.
Życzyliśmy sobie wzajemnie powodzenia, potem Flynn pożegnał się jeszcze podobnie z Octavią i w końcu wyszliśmy na zewnątrz. Długo jeszcze czułam ten uścisk dłoni. A zwłaszcza moje kości go czuły.
Na zewnątrz dopadł mnie Noah. Ten nie bawił się w żadne uściski dłoni, tylko chwycił mnie mocno i przytulił, wyciskając mi z płuc resztki powietrza. Nie skarżyłam się jednak, bo czułam idiotyczne łzy pod powiekami na myśl, że miałam pożegnać tego człowieka. Już drugi raz się rozstawaliśmy i chociaż miałam nadzieję, że nie ostatni, było mi przykro. Naprawdę lubiłam Noah. Tego twardego, zasuszonego człowieka, którego życie wiele nauczyło. I on też chyba zdążył mnie polubić, sądząc po jego pożegnaniu.
– Uważajcie na siebie, panienko – powiedział mi na pożegnanie. – Czarownica z Północy wszędzie ma swoich ludzi. Bądźcie ostrożni.
– Będziemy – obiecałam. – A wy wracajcie szybko do Emerald City. Może nawet zdążycie tam dopłynąć przed nami.
Szalupa była już przygotowana, gdy w końcu byliśmy gotowi do drogi. Rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie na ląd przed nami. Czekało nas trochę wiosłowania, ale Nicholas i Jack nie narzekali. Nie było znowu tak bardzo daleko, w końcu rozróżniałam plażę, łąkę i drogę, którą hen, daleko, obecnie ktoś jechał. Widziałam też, że za drogą zaczynał się las, niewielki i rzadki, ale jednak. Mógł stać się dla nas osłoną, kiedy wreszcie dotrzemy do brzegu.
Zejście do szalupy było dla mnie nie lada wyzwaniem. Głównie ze względu na idiotyczną spódnicę, która plątała mi się dookoła nóg. Zdecydowanie musiałam znaleźć coś normalnego na przebranie się. Z trudem schodziłam po chwiejącej się, linowej drabince, a raz nawet stopa ześlizgnęła mi się ze stopnia. Nic dziwnego, skoro lina była śliska i mokra, a ja miałam na sobie obcasy. Morze kołysało nami mocno, fala była na tyle silna, by któraś z kolei, załamawszy się na kadłubie statku, ochlapała mnie zimną, słoną wodą. Kiedy w końcu zeskoczyłam na pokład szalupy, podtrzymywana przez Nicka, odetchnęłam z ulgą.
Szalupa była jeszcze bardziej chybotliwa niż wszystkie poprzednie statki, na których podróżowałam. Z impetem usiadłam na jednym z jej końców, podczas gdy Nick wskazał Octavii miejsce na drugim. Drewno łódki było śliskie, nasączone wodą, która chlupotała i przelewała się zza burty; od lądu wiał ostry, chłodny wiatr, od którego zrobiła mi się gęsia skórka. Jak tak dalej pójdzie, w końcu dostanę zapalenia płuc.
Kiedy w końcu Jack zeskoczył na pokład i zajął miejsce obok mnie, miałam już serdecznie dość. Łódką kołysało tak bardzo, że wreszcie zrobiło mi się niedobrze, było mi zimno i znowu odezwał się ból głowy. Równocześnie jednak jakoś ciągle nie mogłam uwierzyć, że opuszczaliśmy właśnie piracki statek. Nie sądziłam, że to tak łatwo pójdzie. Spodziewałam się więcej kłopotów z Flynnem, który w końcu okazał się całkiem w porządku. Jasne, nie bardzo miał wyjście i musiał z nami współpracować, jeśli chciał jeszcze przez jakiś czas pobyć kapitanem statku, ale mimo wszystko jego rozsądek przyjemnie mnie zaskoczyły. Może to była kwestia jego niegdysiejszej przynależności do Royal Navy, trudno powiedzieć.
Miałam też nadzieję, że Flynnowi z załogą uda się wrócić do swoich czasów. Oz to nie było miejsce dla nich.
– Trzymajcie się, ruszamy! – krzyknął Jack, gdy już chwycili z Nickiem wiosła, i po chwili szalupa odbiła od boku galeona, po czym powoli, podnosząc się na falach, popłynęła w stronę lądu.
Gdy wypłynęliśmy na morze spod boku statku Flynna, szalupą zaczęło kołysać jeszcze bardziej. Zacisnęłam zęby, żeby powstrzymać mdłości, niewiele to jednak dało. Jack, wiosłujący cały czas w tym samym tempie, co siedzący za nim Nicholas, spojrzał na mnie z troską.
– Wszystko w porządku, Dee? – zapytał nieco szorstko. – Dobrze się czujesz?
Pokiwałam pospiesznie głową i ponad jego ramieniem spojrzałam na przybliżającą się ku nam plażę.
– Co zrobimy, gdy już dostaniemy się na Południe? – podjęłam temat, który martwił mnie od jakiegoś czasu. – Musimy jakoś przedostać się do Emerald City. Jak? Znowu przez ten las, który już raz o mało nas nie zabił?
– Coś wymyślimy. Martwisz się? – Czyż to nie było oczywiste? Naprawdę nie musiał pytać, żeby się tego dowiedzieć. Wzruszyłam ramionami.
– Mogę cię o coś zapytać?
– O co tylko zechcesz, złotko. – Wreszcie się do mnie uśmiechnął. Od tego zrobiło mi się nieco cieplej, przynajmniej na sercu, bo ręce nadal miałam zgrabiałe z zimna.
– Myślisz, że każda czarownica jest zła, Jack?
Szare spojrzenie Jacka błysnęło zdziwieniem.
– Skąd to pytanie, Dee? Przecież mówiłem ci, że zabijam tylko złe czarownice.
– Wiem… – zawahałam się, ale nie mogłam już się w tamtej chwili wycofać. – Ale widzisz… Nigdy też nie słyszałam, żebyś mówił o którejś, że jest dobra. Znasz jakąś? Kogoś z magią… o kim z czystym sumieniem mógłbyś powiedzieć, że jest dobry?
Przez moment Jack milczał, pracując równo ramionami, synchronizując się z siedzącym za nim Nicholasem. Zastanawiał się. Czekałam, wstrzymując oddech. Dopiero po chwili zorientowałam się, jak bardzo nie mogłam się doczekać tej odpowiedzi. Jak bardzo na nią czekałam i równocześnie się jej bałam. Na moment przestałam zwracać uwagę na ból głowy i wodę wylewającą mi się na skostniałe  zimna nogi przez burtę. Zapomniałam o przenikliwym wietrze i Czarownicy z Północy, czyhającej na nas gdzieś w Oz. Były tylko szare oczy Jacka, wpatrujące się we mnie uważnie, z namysłem. I niestety – przeczuwałam odpowiedź, jeszcze zanim ją dostałam.
– Prawdę mówiąc, nie – odpowiedział w końcu szczerze. – Widzisz, Dee, problem w tym, że żadna czarownica nie jest do końca dobra. Jasne, zabijam tylko te, które są po prostu złe, które krzywdzą innych ludzi, które nie dostosowują się do społeczeństwa. Ale to nie znaczy, że z którąś, która nie należy do tej grupy, chciałbym się zaprzyjaźnić.
– Naprawdę? – zapytałam, kiedy przezwyciężyłam już ścisk gardła. – A moja mama? Co o niej myślisz?
– Nie zrozum mnie źle, Dee, twoja mama nie jest zła – westchnął. – Ale z pewnością też nie jest kimś, z kim dobrowolnie chciałbym mieć bliższą relację. Sama zobacz. Magia sprawiła, że twoja mama uważa się za lepszą od nas wszystkich. To dlatego zataiła przed wami informacje, które mogłyby znacząco wszystkim pomóc. Bo myślała, że wszystko wie lepiej i że sama najlepiej wszystko załatwi. Bo w przeciwieństwie do nas, nie jest zwykłym człowiekiem tylko dlatego, że ma magię. Z moich doświadczeń z czarownicami wynika, że każda tak ma. Magia psuje ludzi, Dee. Nawet ktoś, kto z gruntu rzeczy ma dobry charakter, pod jej wpływem w końcu się zmieni. Stanie się bardziej arogancki. Bardziej przekonany o własnej nieomylności. Nie mogę powiedzieć, że twoja mama jest zła, Dee, zresztą dzielenie ludzi na złych i dobrych to zbytnie uproszczenie, wiesz przecież. Ale zdecydowanie wolałbym mieć z nią do czynienia na Ziemi, gdzie nie będzie miała wrażenia, że ma nad nami wszystkimi przewagę. Rozumiesz?
Rozumiałam jedno. Dobrze, że zapomniałam wspomnieć Jackowi o mojej magii.
Z trudem pokiwałam głową. Tak naprawdę rozumiałam, przynajmniej częściowo. Może i Jack miał rację, mówiąc, że magia psuła ludzi. Tym gorzej czułam się ze świadomością, że mogła zepsuć i mnie. Nie dość, że nie potrafiłam jej kontrolować i mogłam komuś nią przypadkowo zrobić krzywdę, to jeszcze mogłam się stać własną matką, czego wcale nie chciałam. Co wobec tego mogłam zrobić? Był jakiś sposób, żeby pozbyć się tego paskudztwa krążącego w moich żyłach?
– Masz o to do mnie pretensje? Że tak mówię o twojej mamie? – dopytywał tymczasem Jack, zapewne zaniepokojony brakiem odpowiedzi. Dla odmiany pokręciłam głową.
– Nie, wiem, co masz na myśli. Zgadzam się z tym, co tyczy mojej matki. Po prostu się zastanawiam… czy możemy tak generalizować. Czy to rzeczywiście tyczy się wszystkich czarownic.
– Nie wiem – przyznał, spoglądając za siebie, na ląd, który przybliżał się coraz bardziej. Mogłam już dostrzec skały otaczające plażę, przy której zamierzaliśmy wylądować. – Nie spotkałem wszystkich, ale sporo. I uwierz, z żadną nie chciałbym się spotkać ponownie.
Uwierzyłam. Czułam się tak, jakby jakaś stalowa obręcz zacisnęła mi się na sercu. Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć, i nie bardzo też byłam w stanie, więc po prostu milczałam. Uspokój się, powtarzałam sobie w myślach, bo w końcu Jack domyśli się, że coś było nie tak. Poza tym… Przecież nie było opcji, żeby znienawidził mnie, gdy dowie się, że we mnie też była magia, prawda? Nie mógłby.
Problem w tym, że jakoś nie byłam tego pewna. Przypominałam sobie jego arsenał, którego używał, gdy jeszcze tropił Czarownicę ze Wschodu, i robiło mi się od tego słabo. Wpatrywałam się w niego, gdy tak wiosłował zgodnie z Nickiem, próbując wyobrazić sobie jego reakcję. Przecież mnie kochał. Nie zostawiłby mnie, to pewne. Ale co by sobie pomyślał? Jak po tym wszystkim by na mnie spojrzał? Bałam się, co mogłabym zobaczyć w jego oczach. Chciałam go przytulić i zostać tak z nim, aż to wszystko dookoła minie.
Rozejrzałam się dookoła, próbując wziąć się w garść. Póki co nie musiałam martwić się Jackiem i magią, jak zwykle mogłam ten problem zrzucić na później; obawiałam się wprawdzie, że zakończy się to w ten sposób, co zwykle, że cała kwestia wybuchnie mi w końcu w twarz, ale nie miałam siły się tym obecnie zajmować.
Brzeg był coraz bliżej, a gdy obejrzałam się za siebie, stwierdziłam też, że galeon za nami oddalał się jeszcze szybciej w stronę Miasta Portowego. Chwyciłam mocniej za burtę szalupy, chociaż moje skostniałe z zimna palce wcale nie chciały się porządnie zacisnąć. Odetchnęłam głębiej świeżym, chłodnym, morskim powietrzem, aż zabolała mnie klatka piersiowa. Ponad ramieniem Jacka podchwyciłam spojrzenie Octavii. Chyba słyszała, o czym rozmawiałam z Jackiem, bo patrzyła na mnie z troską, której nie potrzebowałam.
Zgięłam się w pół, gdy coś dziwnego przeze mnie przeskoczyło. Jakby elektryczny impuls, który spiął wszystkie moje mięśnie.
– Też to poczuliście? – zapytałam, spoglądając na dłonie, bo miałam wrażenie, jakby przebiegała po nich iskra, zupełnie tak, jakbym miała na nich za chwilę zobaczyć własną magię.
Nick rzucił mi przez ramię zdziwione spojrzenie.
– Ale co?
W tym samym momencie powietrze rozdarła eksplozja, która sprawiła, że odruchowo pochyliliśmy głowy. Ogłuszający dźwięk rozrywanego kadłuba statku powiedział mi wszystko. Gdy odwróciłam się, by spojrzeć na Notosa, nie tylko był cały w płomieniach – on tonął, rozdarty praktycznie na pół.
Osłoniłam twarz ramieniem, gdy w naszą stronę poleciały odłamki statku. Szalupą zakołysało mocno, chwyciłam się więc mocniej burty, nie mogłam jednak oderwać wzroku od statku. Poprzez przenikliwy pisk w uszach z trudem przedzierały się inne dźwięki: trzeszczały trawione przez płomień belki, maszt upadł z hukiem do wody, słyszałam krzyki i jęki załogi. Noah! Przecież na Notosie została cała jego załoga!
– Musimy im pomóc! – wydarłam się zupełnie odruchowo. W następnej chwili Jack chwycił mnie mocno za ramię.
– Trzymaj się, Dorothy!
Zagapiona na galeon, nie od razu zrozumiałam, o co mu chodziło. Kiedy wreszcie dojrzałam zagrożenie, było już za późno.
Potężna fala, wywołana zapewne siłą wybuchu statku, uderzyła z mocą tajfunu i przewróciła szalupę, a nas wraz z nią. Słona woda połknęła mój desperacki krzyk, gdy nagle znalazłam się za burtą. Dostałam czymś w głowę i zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Zamroczyło mnie dosłownie na moment, który wystarczył, żebym poszła pod wodę jak kamień. Otworzyłam oczy i zakrztusiłam się wodą, po czym zamachałam rozpaczliwie ramionami. Płuca paliły żywym ogniem, odruchowo chciałam popłynąć w górę, ale nie miałam dość siły w rękach. Zrobiłam jeden wymach, po którym moje płuca skurczyły się boleśnie; znowu napiłam się wody. Nie mogłam oddychać. Dusiłam się!
Coś pociągnęło mnie w górę, powietrza… Błagałam o powietrze. Zwiotczałam, mięśnie przestały mnie słuchać, ale brudna woda opadała ciągle w dół, a może to ja poruszałam się ku górze? Spróbowałam poruszyć nogami, ale spódnica okręciła się wokół nich bardzo dokładnie, nabrałam znowu wody do ust, błagam, nie mogłam przecież tak głupio umrzeć, musiałam dostać się na powierzchnię! W głowie huczało mi tak bardzo, zdążyłam jeszcze pomyśleć, żeby ten huk wreszcie ustał…
W następnej chwili zaczerpnęłam głęboko powietrza, krztusząc się słoną morską wodą. Wyplułam ją odruchowo, zalała mnie kolejna fala, uderzyłam ramionami o powierzchnię wody i właśnie wtedy do mojego zamroczonego umysłu przedostał się krzyk Jacka:
– Przestań się rzucać, Dorothy! Za chwilę oboje pójdziemy pod wodę…!
Na oślep wymacałam coś przed sobą i chwyciłam się tego mocno, kurczowo; dopiero kiedy zamrugałam kilkakrotnie i całkiem wrócił mi wzrok, dostrzegłam, że był to przewrócony do góry nogami kadłub szalupy. Łapczywie wciągnęłam w płuca powietrze, chociaż każdy jego haust wywoływał ostry ból w gardle i płucach. Przez moment trwałam tak, trzymając się łodzi, próbując uspokoić oddech, trzęsące się ręce i rozszalałe serce. O mało nie umarłam… O mało nie udusiłam się drugi raz w życiu!
– Wszystko w porządku? Dostałaś dosyć mocno w głowę.
Czułam ostry ból gdzieś w okolicach lewej skroni; pewnie to słona woda dostała się do krwawiącej rany. Nie miałam czasu się tym przejmować. Musieliśmy wydostać się z wody. Była lodowata i Jackowi groziło za chwilę podzielenie losów bohatera Titanica, nomen omen Jacka.
– Płyńmy do brzegu – zachrypiałam i odchrząknęłam, nadaremnie próbując przywrócić głos do normalności. – Gdzie są Octavia i Nick?
– Przed nami. – Jack wskazał dłonią w stronę brzegu, przez piekące oczy nie byłam jednak w stanie nic zobaczyć. – Kazałem im płynąć, gdy tylko cię wyciągnąłem. Jesteś w stanie sama płynąć? Mam cię podholować?
– Nic mi nie jest – odparłam automatycznie, tak bardzo już nauczyłam się tego zdania na pamięć. – To była Czarownica, prawda? Co ze statkiem Flynna?
Jack potrząsnął głową, co wywołało we mnie kolejną falę bólu.
– Ktoś skakał do wody, ale raczej niewielu się uratowało. To było jakieś zaklęcie, rzucone z brzegu. Dlatego musimy jak najszybciej uciekać. Jeśli Clarissa tam jest, szybko zorientuje się, że nie było nas na statku i zacznie szukać. Płyńmy, potem porozmawiamy.
Tym razem się nie kłóciłam. Moje myśli krążyły wprawdzie wokół Noah i jego załogi, a także Flynna, ale wiedziałam, że nie byliśmy w stanie im pomóc. Chociaż bardzo mi się to nie podobało, musieliśmy skupić się na ratowaniu własnego życia. Nie byliśmy gotowi na konfrontację z Clarissą, jeszcze nie.
Mięśnie paliły mnie, gdy ruszyłam w stronę brzegu. Fala nam pomagała, ale niewiele, a ja całe moje siły traciłam na samo utrzymanie się na powierzchni. Szybko całkowicie z nich opadłam, przestałam czuć ramiona i nogi; potem przez jakiś czas poruszały się jeszcze popędzane desperacją, a potem odkryłam w sobie jeszcze głębsze pokłady siły i zaczęłam ignorować ból, uparcie prąc do brzegu. Jack płynął obok mnie i widziałam, że i jego wiele to kosztowało, choć cały czas oglądał się na mnie, jakby był gotowy, by w razie czego zacząć mnie holować. Byłam jednak przekonana, że gdyby do tego doszło, żadne z nas nie dotarłoby do brzegu.
Widziałam niedaleko przed sobą głowy Octavii i Nicka, co podniosło mnie na duchu, bo przynajmniej o nich nie musiałam się już martwić i mogłam skupić się na sobie i Jacku. Raz i drugi zalała mnie któraś mocniejsza fala; zakrztusiłam się wodą, połknęłam ją, podrażniając gardło solą; wreszcie zaczęłam kaszleć, równocześnie jednak ciągle płynąc do brzegu. Utkwiłam w nim wzrok, zaklinając plażę, by przybliżała się szybciej, by płycizna sięgała daleko, by fala trochę się uspokoiła. Morze jednak drwiło ze mnie i nie zamierzało współpracować. Wyjść z tego cało mogłam wyłącznie o własnych siłach.
Kiedy poczułam pod stopami dno, miałam ochotę rozpłakać się ze szczęścia i ulgi. Przedarłam się jeszcze kawałek przed siebie, aż woda opadła nieco, po czym padłam na kolana i podparłam się rękami, dysząc niczym astmatyk. Czułam się jak po przebiegnięciu maratonu i nie byłam w stanie dalej iść na dwóch nogach. Poszłam więc na czworaka, byle dalej od wody, byle dalej w głąb plaży, chociaż piasek zdzierał mi skórę na kolanach i wbijał się w skórę dłoni, chociaż z trudem łapałam oddech i chciałam wypluć płuca. Potem i w rękach opuściła mnie siła i padłam bez życia na piasek, przykleiłam policzek do mokrego podłoża, pozwoliłam oblać się nadchodzącej fali, poczekałam, aż odpłynie i dopiero wtedy wzięłam kolejny oddech. I jeszcze jeden. I jeszcze. Liczyłam każdy z osobna, bo każdy z nich coraz bardziej oddzielał mnie od śmierci. Kolejny raz.
– Wstawaj, Dorothy – usłyszałam po chwili nad sobą głos Jacka. – Musimy iść. Nie możemy tu zostać. Clarissa…
Ramiona Jacka wywindowały mnie w górę, zanim zdążyłam zareagować. Zatoczyłam się i wpadłam na niego; był cały mokry, podobnie jak ja, ale na pewno miał więcej sił. Widziałam to w sposobie, w jaki mnie pochwycił, pewnie, mocno, nie ruszając się ani o cal. Jak on to robił, do cholery? Skąd miał tyle siły?!
Po chwili z drugiej strony pochwyciło mnie drugie ramię i dopiero po sekundzie zrozumiałam, że to Nick. Świetnie. Wyglądało na to, że tylko ja jak ostatnia łajza o mało nie utopiłam się, płynąc do brzegu, i nie miałam siły dalej uciekać. Po prostu wspaniale.
– Już… Dam radę – wymamrotałam i zebrałam się w sobie, żeby zrobić krok. Pierwszy przyszedł najtrudniej. Kolejne już trochę łatwiej, chociaż nogi się pode mną uginały, płuca i gardło dalej paliły, a głowa bolała jeszcze bardziej niż przedtem. – Wszystko w porządku, naprawdę. Po prostu dajcie mi minutę.
– Obawiam się… że nie mamy minuty, Dee – wysapała gdzieś przede mną Octavia.
Wiatr zerwał się nagle, odlepił od nóg moją spódnicę i zmierzwił włosy Nickowi; zaparłam się nogami, gdy po chwili wzmógł się, aż położył rachityczne drzewka rosnące przy plaży. Piasek sypnął nam w oczy, odwróciłam więc wzrok, żeby zobaczyć, jak potężna fala rozbija się o skały przy brzegu. Dobrze, że zdążyliśmy dopłynąć przed nią.
Pobiegliśmy przed siebie, choć nogi zapadały nam się w piasku, ścigani przez wzmagający się cały czas wiatr. Ciągnięta przez trzymającego mnie kurczowo za rękę Jacka, dopiero po chwili zrozumiałam, że ten wiatr nie był naturalny. Gdy uderzył w nas jego kolejny podmuch, zwalił mnie z nóg, aż upadłam na piasek i pociągnęłam za sobą Jacka.
– To jakieś sztuczki Clarissy! – krzyknął, pomagając mi się podnieść. – Musimy dostać się do lasu, jak najszybciej!
Spojrzałam przed siebie. Do lasu mieliśmy jakieś pół mili. Wystarczyło przebiec resztę plaży, przeciąć drogę, wpaść na łąkę i tuż za nią rozpościerał się już las. Pół mili. Kilka minut biegu. A jednak wiedziałam, że nie zdążymy. Clarissa jakimś cudem wiedziała już, że nie było nas na galeonie, że bezpiecznie dotarliśmy do lądu. Analizowanie tego, jak się dowiedziała, postanowiłam zachować na później – teraz liczyła się ucieczka. Do ostatniego tchu, gdyby miało do tego przyjść. Zależało jej na mnie. Wiedziałam więc, co zrobić, żeby moi przyjaciele nie zginęli.
Nieważne, co Jack opowiadał o niepotrzebnym bohaterstwie. Nie zamierzałam się poświęcać. Ale gdyby nie było innego wyjścia, byłam pewna, że nie pozwolę im umrzeć za mnie.
Pognaliśmy znowu przed siebie, próbując oprzeć się coraz silniejszym podmuchom wiatru. Jeden z nich uniósł Octavię do góry i rzucił na piasek, zanim ktokolwiek z nas zdążył pospieszyć jej z pomocą. Krzyknęła, ale część krzyku utonęła w oszałamiającym huku wiatru.
– Nic mi nie jest! – krzyknęła, kiedy Nick pomógł jej wstać.
Jack pociągnął mnie dalej i po chwili pod stopami poczułam wreszcie twardy, pewny grunt. Droga!
Potem wszystko wydarzyło się w ułamku sekundy. Stanęłam dosłownie na moment, gdy znowu to poczułam. Przebiegającą mi po ciele iskrę, jakby magia wyłaziła na zewnątrz. Jakby reagowała na coś poza moim ciałem.
Na inną magię.
Odwróciłam się w stronę, z której wiał wiatr, i zobaczyłam ją na drodze. Wystarczająco daleko, żebyśmy zdążyli uciec, oczywiście zakładając, że goniłaby nas tradycyjnymi metodami, w co wątpiłam. Poznałam ją nawet z takiej odległości, pewnie po rozwianych na wietrze, puszczonych luźno, jasnych, niemalże białych włosach. Jechała konno – Clarissa na czele orszaku, a za nią jacyś jej ludzie. Podniosła rękę w tej samej chwili, gdy na nią spojrzałam, i właśnie wtedy uderzyło mnie nagłe zrozumienie.
To, co czułam, ta nagła iskra w moim ciele, nie była magią. Była odpowiedzią na cudzą magię, w tym przypadku… na magię Clarissy. Wyczuwałam ją na moment przed tym, zanim jej użyła.
– Musimy uciekać, Dorothy!
Głos Jacka przebił się do mnie jak przez mgłę. Zareagowałam odruchowo.
Odepchnęłam go, zrzucając z drogi, aż upadł na pobocze, na plecy. Niemalże w tej samej chwili uderzyło we mnie zaklęcie Clarissy, wyciskając ze mnie resztki powietrza.
Usłyszałam krzyk i dopiero po sekundzie zorientowałam się, że wydobył się z moich ust. Siła uderzenia uniosła mnie znad ziemi, porwała ze sobą, nie czułam jednak pędu, nie czułam bólu, nie czułam niczego poza przenikliwym zimnem, które zmroziło całe moje ciało, aż nie mogłam się ruszyć. Jego szpilki wbiły mi się do mózgu, próbując go opanować, przed czym broniłam się z całych sił. Zakręciło mi się w głowie, bezwładnie patrzyłam, jak siła zaklęcia wyniosła mnie wysoko ponad ziemię, zanim zaczęłam spadać.
Odruchowo zamknęłam oczy tuż przed upadkiem. Krzyknęłam ponownie, w tym samym momencie, gdy w końcu się zatrzymałam, z impetem uderzając o ziemię przy akompaniamencie trzasku pękających kości. Uderzenie sprawiło, że znowu poczułam własne ciało: ból rozbłysnął pod czaszką i zaczął promieniować we wszystkie strony. Jęknęłam i otworzyłam oczy.
Nade mną było szybko przejaśniające się niebo. Zapewne to samo, które mama widziała gdzieś nad Emerald City. Odkaszlnęłam, wyplułam coś czerwonego. Krew. Oddech, rwany, rozpaczliwy, przyniósł ze sobą kolejną falę ostrego, oślepiającego bólu. Któreś płuco nie chciało pracować, pewnie przebiło je jedno ze złamanych żeber. Konwulsyjnie zacisnęłam dłonie na trawie i spróbowałam się poruszyć. Nie miałam w tamtej chwili czasu zastanawiać się nad tym, dlaczego zaklęcie ochronne mamy nie zadziałało; za bardzo skoncentrowałam się na przeraźliwym bólu w plecach, który wycisnął mi łzy z oczu.
Dopiero po chwili zorientowałam się, co jeszcze nie działało.
Moje nogi. W ogóle mnie nie słuchały. Zapewne miało to coś wspólnego z tym bólem w plecach, a raczej – w kręgosłupie.
Poczułam coś ciepłego, lepkiego, spływającego mi po twarzy z głowy. Krew. Ciekawe, czy uszkodziłam też czaszkę, pomyślałam niemalże leniwie. Zaraz potem przyszła kolejna myśl.
Czy to mogłoby już się skończyć?
Ledwie to pomyślałam, oczy uciekły mi gdzieś w głąb czaszki i szczelnie opatuliła mnie miękka ciemność.
Straciłam przytomność.

1 komentarz:

  1. Kurczę, oni chyba nigdy nie odpoczną. Nie spodziewałam sie, ze Clarissa się fak szybko zorientuje. I ze zabije tal wielu ludzi. Choc wlasciwie to w jej stylu. Nie rozumiem, dlaczego udało jej się rzucić czar w Dorothy? Tak nie powinno byc! W ogole czy ta dziewczyna jest nieśmiertelna? Obawiam się, ze nie i ze nie moze przeżyć bez szwanku tak wielu obrażeń... Mam tez nadzieje, zd kiedy Jack się dowie o magicznych właściwościach swojej wybranki,to jej nie zostawi. Aczkolwiek mysle, ze mądrzej byłoby, jakby jednak mu o tym powiedziała, a nie zeby skę jakoś inaczej dowiedział... Ech... Szkoda załogi :( zapraszam na nowosc na zapiski-Condawiramurs na nowosc ;)

    OdpowiedzUsuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.