14 czerwca 2014

16. Dorothy i Emerald City

Całe miasto miało ten dziwny, szaro–zielonkawy kolor. Zielone były również dachy większości budynków. Przynajmniej tyle widziałam przez mur, który ciągnął się, jak okiem sięgnąć, wzdłuż całej polany, zapewne okalając miasto. W murze była jedna brama – dokładnie naprzeciwko miejsca, w którym wyszliśmy na polanę, nic dziwnego, skoro prowadziła do niej brukowana droga, którą szliśmy – w bramie zaś stało dwóch strażników. Miałam ochotę powiedzieć, że to trochę kiepska ochrona jak na armię latających małp, jednak wtedy właśnie zauważyłam również uzbrojone patrole na murze, które kazały mi przypuszczać, że Emerald City jednak było lepiej przygotowane na inwazję Czarownicy z Zachodu, niż początkowo myślałam.
– Miasto? Za murem? Na polanie w środku dżungli? – W końcu na głos wypowiedziałam moje obawy. Jack pokiwał głową.
– Miasto systematycznie się rozrasta i, uwierz albo nie, te mury ciągle są przebudowywane, żeby pomieścić wszystkich mieszkańców. Poza tym poza miastem, po drugiej stronie, na miejscu wykarczowanej dżungli znajdują się pola uprawne. Już poza murem, oczywiście.
– I kopalnie – dodała Annabelle. – Kopalnie szmaragdów.
Z kominów na dachach widocznych nad murami unosił się dym, a ponieważ w bramie opuszczona była jedynie krata, widziałam przez nią ruch, panujący w środku miasta. Cały ten widok był kompletnie zadziwiający i całkowicie w stylu Oz. To miasto idealnie wpisywało się w moje doświadczenia z tą dziwną krainą i doskonale pasowało do jego wizerunku.
– Więc chodźmy – powiedziałam, ruszając przed siebie, prosto w kierunku bramy. – Nie mamy czasu do stracenia. Jeszcze chwila i… i będziemy u celu…
To było tak abstrakcyjne, że aż zabrakło mi głosu. Wędrówka ostatnich dni tak bardzo wypełniała mi myśli, że z trudem powracałam już do wspomnień związanych z moim życiem w Nowym Jorku. Miałam wrażenie, że wszystko, co znałam, to Oz, Jack i ucieczka przed Czarownicą, ten szaleńczy świat, w którym nic nie było normalne, nic nie było racjonalne i w który, tego byłam pewna, po moim powrocie do Nowego Jorku nikt nie uwierzy. A ten powrót był coraz bliższy, z każdym krokiem stawał się coraz bardziej możliwy i właściwie powinnam się już chyba zacząć zastanawiać, jak wytłumaczę moją nieobecność po powrocie.
Wszystko to jednak z jakiegoś niewiadomego powodu bardzo mi ciążyło. W pewnym stopniu przecież przywiązałam się do tego, co tutaj miałam. Przyzwyczaiłam się do przygód – może nie do niebezpieczeństwa, ale do urozmaicenia, do nowości i braku tej monotonii, którą odczuwałam codziennie w Kansas. Przecież to dlatego wyjechałam do Nowego Jorku, a jednak i tam mnie ona dopadła. Dopiero tutaj… Dopiero tutaj nie wiedziałam, co przyniesie jutro, i w pewnym stopniu było to ekscytujące.
Oczywiście jutro mogło też przynieść śmiertelny atak czarownicy i to już było mniej ekscytujące.
No i pozostawał jeszcze Jack.
Popatrywałam na niego z ukosa, gdy szliśmy w stronę bramy; przyglądałam się ukradkiem jego ciemnej, niedbałej czuprynie, tym ostrym rysom twarzy, szarym oczom, ostro zarysowanemu podbródkowi i ustom wykrzywionym w lekkim, nieco kpiącym uśmiechu. Nie dowiedziałam się przez tę podróż o Jacku więcej, niż sam chciałby mi o sobie wyjawić, a było to naprawdę niewiele. W gruncie rzeczy nadal pozostawał dla mnie zagadką i to już chyba miało się nie zmienić. Wmawiałam sobie, że to wyłącznie dlatego myśl o pożegnaniu go na zawsze była mi niemiła, ale chociaż w głębi duszy wiedziałam, że to nie była cała prawda, wolałam sama się okłamywać. W końcu nic innego nie miałoby sensu, skoro w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin najprawdopodobniej miałam się z nim raz na zawsze pożegnać, prawda?
Strażnicy na nasz widok wyprostowali się jeszcze bardziej, poza tym jednak nie uczynili żadnego ruchu w naszą stronę. Mieli na sobie coś w rodzaju mundurów złożonych z zielonych, grubych kaftanów o długich rękawach, spodni wpuszczonych w wysokie buty i rękawic; do pasów przytroczone mieli prawdziwe miecze, ich głów zaś nie chroniło żadne nakrycie. Obydwaj byli młodzi, najwyżej w moim wieku, blondwłosi i tak niesamowicie do siebie podobni, że po prostu musieli być rodziną.
Zatrzymaliśmy się przed nimi, jednak nawet wtedy nie uczynili absolutnie żadnego ruchu, żeby nas powitać czy zapytać o nasze zamiary. Brama, pod którą się znaleźliśmy, była szeroka i tuż nad łukiem zwieńczona wykonanym z jakiegoś dziwnego, jasnego materiału popiersiem wilka z szeroko rozwartą paszczą i widocznymi ostrymi zębami, którego oczy świeciły na zielono. Dopiero po chwili zorientowałam się, że miał tam zamontowane dwa sporej wielkości szmaragdy.
Spojrzałam pod nogi; Jack miał rację. Brukowana brudnożółtą kostką droga rzeczywiście zaprowadziła nas aż do samego Emerald City.
– Dzień dobry – powiedziała grzecznie Annabelle, jako pierwsza przerywając tę nieco niezręczną ciszę. – Chcielibyśmy wejść do miasta.
– Brama jest zamknięta – oświadczył jeden ze strażników. Annabelle wychyliła się w lewą stronę i zajrzała przez opuszczoną kratę do środka miasta.
– Chyba jednak nie – zawyrokowała. Ten sam blondwłosy strażnik, który wcześniej jej odpowiedział, zdobył się na wzruszenie ramion.
– Nie wpuszczamy do miasta obcych. Możecie być szpiegami Czarownicy.
– Nie jesteśmy – prychnęłam. Żaden z nich nie odpowiedział, za to wreszcie odezwał się Jack:
– Na waszym miejscu bym nas wpuścił. Wiecie, kto to jest? – Tu wskazał na mnie. – Dorothy Gale. Przybyła tu aż z Kansas.
Obydwaj strażnicy wymienili niespokojne spojrzenia, w których jednak kryła się odrobina niedowierzania.
– To jakiś żart? – prychnął ten, który odzywał się od samego początku. Jack spokojnie wzruszył ramionami.
– Nie wiem, chłopcy. Zamierzacie podjąć taką odpowiedzialność i nie przekazać tego nawet Czarnoksiężnikowi? Sami podejmiecie decyzję, że Dorothy z Kansas nie należy wpuścić do Emerald City?
– Tym bardziej, że jestem Dorothy z Kansas. – Z trudem te słowa przeszły mi przez gardło, ale jakie miałam inne wyjście? Miałam tylko nadzieję, że Czarnoksiężnik nie każe mi, jak małej Dorotce, unieszkodliwić również Czarownicę z Zachodu, bo to już byłaby przesada! – W drodze tutaj zabiłam Czarownicę ze Wschodu. Chcecie dowodu?
Wyciągnęłam rękę w stronę Jacka, który natychmiast zrozumiał, o co mi chodziło. Sięgnął do bagażu i wyciągnął niewielkie, nieco tylko zakrwawione zawiniątko, które następnie pokazał strażnikom.
– Poznajecie to? – zapytał. – To sygnet Czarownicy ze Wschodu. Wraz z jej palcem, ośmielę się dodać.
– Czy teraz mamy waszą uwagę? – Annabelle uśmiechnęła się ślicznie i odrzuciła do tyłu swoje długie, rude włosy.
Strażnicy przyjrzeli się uważnie sygnetowi, Jack nie pozwolił im go jednak wziąć do ręki. W końcu ten bardziej gadatliwy oświadczył, że muszą kogoś o tym poinformować, i zniknęli w bramie, zostawiając nas samych na zewnątrz.
Po prostu świetnie. To tak się traktowało gości w Emerald City?
– Spokojnie – odpowiedział z rozbawieniem Jack na moje pytające spojrzenie, sam zupełnie nieporuszony zniknięciem strażników. – Zaraz wrócą.
Strażnicy rzeczywiście wrócili po krótkiej chwili. Tuż za nimi brama otworzyła się, robiąc nam przejście do Emerald City. Uśmiechnęłam się szeroko.
– Wow, rzadki widok – mruknął Jack, na co spiorunowałam go pełnym politowania spojrzeniem.
– Jakbym dotąd miała mnóstwo okazji, żeby się uśmiechać – odparłam, po czym wreszcie odezwał się jeden ze strażników:
– Orzeknięto, że możecie wejść. O ile możecie wejść.
Było to dosyć enigmatyczne stwierdzenie, dlatego zmarszczyłam brwi, oczekując jakichś dalszych wyjaśnień, które jednak nie nastąpiły. Annabelle też wyglądała na zdziwioną, Jack natomiast – powoli przestawało mnie to już zaskakiwać – był kamiennie spokojny. Wobec tego kolejne pytające spojrzenie skierowałam do niego.
– Spokojnie. Po prostu wejdź do środka, złotko – usłyszałam tylko w odpowiedzi, w dodatku wypowiedziane dość protekcjonalnym tonem.
Och, jak ja nie znosiłam tego tonu. W takich chwilach wyobrażałam sobie, że bez problemów przetrwam powrót do Nowego Jorku i nawet ucieszę się, że więcej nie zobaczę Jacka.
Wobec tego weszliśmy do środka. Nic się nie stało, nikt ani nic nas po drodze nie zatrzymał; dopiero po przekroczeniu bramy, tuż przed wyjściem na miasto, zastopował nas kolejny strażnik, najwyraźniej czekając na kogoś z dalszymi dyrektywami od Czarnoksiężnika.
– Widziałaś tego wilka nad bramą? – Kiwnęłam głową w odpowiedzi na ciche pytanie Jacka. – Czarownica z Północy go zaczarowała, już jakiś czas temu. Wykrywa na wejściu ludzi ze złymi intencjami. W ten sposób Czarnoksiężnik zabezpiecza się przed szpiegami Czarownicy z Zachodu.
– Sprytne, tylko skąd o tym wiesz? – Rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie. Wzruszył ramionami.
– To nie jest oczywiste? Już tu byłem.
W zasadzie to łatwiej byłoby mi chyba wymienić miejsca, w których Jacka nie było. Chciałam zainteresować się bliżej jego poprzednim pobytem w Emerald City, a zwłaszcza powodami, dla których to miasto opuścił, zanim jednak udało mi się o coś zapytać, przybyli kolejni strażnicy z rozkazami bezpośrednio od Czarnoksiężnika. Szybko działali.
– W imieniu Czarnoksiężnika zapraszamy państwa do jego pałacu – powiedział dowódca straży, prężąc się przed nami służbiście. Ubrany był podobnie do tamtych, ale miał na głowie dziwną, kwadratową, zieloną czapkę, i był zdecydowanie starszy od tamtych przy bramie. Miał ciemniejszą karnację, czarne włosy, nieco przydługie, bo wystawały mu spod czapki, i inteligentne spojrzenie. – Chyba że, oczywiście, wolą państwo zostać w mieście.
– Zależy mi na spotkaniu z Czarnoksiężnikiem, więc poproszę o zaprowadzenie mnie do pałacu – powiedziałam, nie czekając na decyzję reszty. Sądziłam, że Jack z Annabelle zostaną w mieście, jednak po chwili usłyszałam spokojny głos Jacka, mówiący:
– Będę towarzyszył Dorothy.
– A ja zostanę w mieście, jeśli pozwolicie – dodała Annabelle, chociaż miałam wrażenie, że nie była zadowolona z takiego przebiegu rozmowy. Nic dziwnego, pewnie też miała nadzieję, że Jack zostanie z nią, zamiast iść ze mną. W jej mniemaniu to pewnie znaczyło więcej, niż rzeczywiście znaczyło.
– Oczywiście. Poproszę któregoś ze strażników, by wskazał pani dogodne miejsce na nocleg – odpowiedział natychmiast dowódca straży, prezentując tym samym szybki refleks. – A państwa zapraszam za sobą.
Pożegnaliśmy się pospiesznie z Annabelle, obiecując, że jak najszybciej ponownie się zobaczymy, po czym rozstaliśmy się – Annabelle wraz z jednym ze strażników odeszła w prawo, nas zaś reszta oddziału straży poprowadziła główną aleją prosto do pałacu Czarnoksiężnika.
 Zachłannie przyglądałam się miastu, którego ulicami kroczyliśmy, i zauważyłam, że jego mieszkańcy z takim samym zainteresowaniem przyglądali się nam. Domyślałam się, że była to zasługa zamkniętych bram i ostrożności we wpuszczaniu do środka obcych, nie sądziłam jednak, że będzie to aż tak wyraźne. Ludzi na ulicach było dużo, spieszyli się w różne strony, załatwiając najprzeróżniejsze sprawunki, a na ulicy, którą szliśmy, można było ich załatwić sporo – po obu stronach szerokiej, brukowanej alei znajdowały się okazałe kamienice zbudowane z tego samego budulca, co mur, szaro–zielonkawego, gdzie na parterach można było podziwiać całe mnóstwo różnych sklepów. Dominowały zakłady jubilerskie z ogromem biżuterii wykonanej ze szmaragdu, mijaliśmy jednak różne inne zakłady – krawieckie, szewskie, piekarnie i mnóstwo innych – obwieszczające sprzedaż drewnianymi szyldami nad witrynami. Ulicą przejeżdżało sporo konnych i powozów, chodnikami we wszystkie strony spieszyli ludzie ubrani podobnie jak w Granicznym Mieście – staromodnie, ale porządnie, zależnie od wieku i statusu społecznego – i ogólnie rzecz biorąc, ten widok nie różnił się zbyt wiele od miast z mojego świata sprzed kilkuset lat. Może ulice były nieco czystsze, a ściany budynków miały nieco dziwny kolor, ale niewiele poza tym.
Ulica wznosiła się w górę, prowadząc prosto do położonego na wzniesieniu pałacu. Wyglądał niesamowicie, rozłożysty, szeroki, ale niski, bo zaledwie dwupiętrowy, szaro–zielonkawy budynek z zielonymi, półokrągłymi kopułami, odgrodzony od reszty miasta bramą i białym, niewysokim murem, za którym roztaczał się starannie utrzymany ogród.
Ogród. W dżungli.
– Czarnoksiężnik przyjmie mnie jeszcze dzisiaj? – odważyłam się w końcu zapytać strażnika, gdy już w miarę przyzwyczaiłam się do panującego wokół mnie zgiełku miasta i tłoku. Zupełnie nie mogłam pojąć, jak to miasto było w stanie funkcjonować samodzielnie, bez dostaw ze świata zewnętrznego, skoro jedyna droga do Emerald City tak wyglądała. – Bardzo zależy mi na spotkaniu z nim.
– Rozumiem, oczywiście, jednak Czarnoksiężnik nie spodziewał się pani przybycia i cały dzień spędza dzisiaj w dzielnicy portowej – odparł strażnik grzecznie. – Oczywiście wiadomość została mu już wysłana, pod nieobecność Czarnoksiężnika jednak w pałacu przywita panią jego najbliższy doradca, Charles z rodu Lwa.
Już chyba o nim gdzieś wcześniej słyszałam. Pewna nie byłam, tyle opowieści na temat Oz karmiono mnie od mojego przyjazdu, że po raz pierwszy w życiu mogłam się przekonać, jak w gruncie rzeczy miałam słabą pamięć.
– To prawa ręka Czarnoksiężnika. – Jack pochylił mi się do ucha, by to powiedzieć, a ja aż zadrżałam, oczywiście z zaskoczenia, a nie czegokolwiek innego. Potem dodał zaś już głośniej, do strażnika: – Ale mam nadzieję, że będziemy mogli najpierw odświeżyć się w swoich pokojach? Od wczoraj jesteśmy w drodze bez porządnego postoju.
Nie bardzo rozumiałam, po co to powiedział, skoro było raczej oczywiste, że dostaniemy pokoje, a nie chciałam się nikomu narzucać, strażnik jednak nawet nie mrugnął, tylko przytaknął, sprawiając, że mina Jacka stała się dużo bardziej zadowolona. Coraz mniej podobało mi się jego zachowanie. Byłam niemalże pewna, że postanowił iść ze mną do pałacu, zamiast zostać z Annabelle, ze względu na sam powód, dla którego przybył do Emerald City, nie mogłam go jednak o to wypytywać, zwłaszcza że byłam pewna, że i tak by mi nie powiedział. Wobec tego pozostawało mi chyba tylko zaczekać, aż sprawa sama się wyjaśni.
Minęliśmy plac, na którym rozstawione było mnóstwo straganów z żywnością, pomiędzy którymi przekupki przekrzykiwały się w najlepsze mimo późnej pory, przeszliśmy dalej tą szeroką aleją, aż w końcu dotarliśmy do kolejnej bramy, dużo mniejszej, jedynego w pobliżu wejścia za biały mur na teren pałacu. Dowódca straży tylko kiwnął głową na strażników przy bramie, a natychmiast przepuszczono nas do środka. Dodając także to, że po drodze widzieliśmy kilka uzbrojonych patroli, mogłam chyba orzec, że Emerald City było dobrze chronione i rzeczywiście wyglądało na miasto, któremu mogła grozić niebezpieczeństwo. Czy to z zewnątrz, czy z wewnątrz.
– Przepraszam, dobrze usłyszałam, że Czarnoksiężnik znajduje się w dzielnicy portowej? – podjęłam rozmowę, gdy już znaleźliśmy się na terenie pałacowych ogrodów. Do głównego wejścia do pałacu wiodła tutaj szeroka, żwirowa aleja, sam pałac jednak nie przypominał pałaców z mojego świata. Choćby dlatego, że był niski, ale miał dachy w formie półkolistych kopuł, i zajmował naprawdę duży obszar, co w warunkach miasta zamkniętego murami i otoczonego dżunglą musiało być marnotrawstwem przestrzeni. Najwyraźniej jednak prestiż Czarnoksiężnika liczył się tutaj bardziej. – W ogóle macie coś takiego?
– Przez dżunglę przepływa rzeka, która kierując się na południe, omija większą część pustyni i jest spławna przez cały rok – wyjaśnił strażnik. – Odkąd zawarto przymierze z Czarownicą z Północy, handel z tamtejszą ludnością odbywa się na dużo większą skalę i opłacało się wybudować port przy rzece. Tamtędy docierają do nas dostawy z Północy, a nasi kupcy stamtąd wyruszają na południe. Port jest oczywiście doskonale strzeżony, nie musi się pani o nic martwić.
– Nie zamierzałam się martwić, po prostu mnie to ciekawi. – Tym razem to ja wzruszyłam ramionami. Strażnik pozwolił sobie na mało profesjonalny uśmiech w moim kierunku.
– Gdyby miała pani jeszcze jakiekolwiek pytania dotyczące Emerald City, proszę się nie krępować i pytać. Chętnie o wszystkim pani opowiem.
– Och, nie wątpię – dobiegło mnie z tyłu mruknięcie Jacka. Nic nie mogłam poradzić na to, że niesamowicie mnie tym rozbawił.
Wnętrze pałacu nie sprawiło mi zawodu. Utrzymane było, oczywiście, w zielonej kolorystyce, na przykład obszerne korytarze wyłożone były zielonymi dywanami, a na ścianach wisiały zielone arrasy; przeprowadzono nas też przez kilka sal, gdzie obicia na meblach w większości również były zielone, samych mebli jednak nie było za dużo. Większość wnętrz była chłodna i dość sztywna, jakby od dawna niczego tam nie zmieniano. Może zresztą tak było, trudno powiedzieć.
Na szczęście nasze sypialnie wyglądały nieco inaczej. Nie były tak wielkie, wręcz przeciwnie, przynajmniej ta, którą ja dostałam, była wielkości przeciętnego pokoju, a większość jej zajmowało wielkie podwójne łóżko – z baldachimem! Oprócz niego w pokoju znajdowała się jedynie toaletka i niewielki stolik pod oknem z dwoma krzesłami, drzwi w rogu prowadziły zaś do garderoby i umywalni. Widok z okna był ładny i roztaczał się na tyły pałacu, gdzie krył się kolejny ogród i taras, a ponad białym murkiem mogłam dostrzec kolejną ulicę, sądząc po widokach w oddali, chyba tę prowadzącą do doków. Obiecałam sobie, że jeśli znajdę chwilę, przejdę się tam, nie zakładałam jednak, że spędzę w Emerald City dużo czasu.
Pokój Jacka znajdował się obok mojego, obydwa zaś umieszczone były na tym niskim parterze, który tak mi nie pasował do podobnych budowli. Oprócz parteru w pałacu znajdowało się jeszcze piętro, ale także, co ciekawiło mnie bardziej, zobaczyłam gdzieś po drodze schody w dół, jakby do piwnicy, ale schody znajdowały się w na tyle reprezentacyjnym miejscu, że nie mogły prowadzić do jakiejś spiżarni czy magazynu. Nie pytałam jednak, uznając, że dowiem się w swoim czasie.
Minęliśmy kilka osób ze służby, głównie ubranych w czarne uniformy, jak również parę osób, które najwyraźniej tam mieszkały albo pracowały, ciężko powiedzieć, ogólnie jednak w pałacu nie było wielkiego ruchu. Kiedy w końcu zostałam zaprowadzona do mojej sypialni przez dowódcę straży – swoją drogą, przygotowali to wszystko błyskawicznie – i położyłam moją jedyną torbę na łóżku, mężczyzna obrzucił mój bagaż uważnym spojrzeniem.
– Nie ma pani dużo bagażu – zauważył lekko. Odwróciłam się do niego spod okna, gdzie kontemplowałam widok na doki.
– Tak jakby… Nie spodziewałam się tej podróży. – Rozłożyłam bezradnie ręce. Strażnik uśmiechnął się lekko.
– Jeśli potrzebuje pani czegoś do przebrania lub…
– Nie! Dziękuję – przerwałam mu stanowczo, dopiero po chwili orientując się, że mogło to zabrzmieć trochę niegrzecznie, zatuszowałam to więc uśmiechem. – Nie zamierzam zostać tu długo, więc myślę, że nie będę niczego potrzebowała.
Kiwnął głową i chciał się już wycofać, żeby zostawić mnie samą, ale wtedy pomyślałam, że przez tę całą wędrówkę po Oz i przepychanki słowne z Jackiem całkiem straciłam moje dobre wychowanie. Zrobiłam więc krok w przód i dodałam:
– Tak w ogóle to jestem Dorothy.
– Tak, wiem. – Niebieskie spojrzenie strażnika przesunęło się po mnie z rozbawieniem. – Zaanonsowała się pani.
– Chodziło mi o to, że możesz mi mówić po imieniu.
– Będzie mi bardzo miło. Mam na imię Christian, gdybyś czegoś potrzebowała.
Nie zrobił jednak ani kroku w moją stronę, nadal stojąc w wejściu, uznałam więc w końcu, że po prostu jest mu głupio i chciałby sobie pójść. Wobec tego pozwoliłam mu na to i w końcu zostałam sama, co przywitałam z prawdziwą ulgą.
Kiedy to ostatnio byłam sama? Odkąd trafiłam do Oz, nawet w pokoju nie sypiałam samotnie. Czy to z Jackiem, czy z Annabelle, to zawsze był ktoś. Chyba tylko raz, kiedy się rozchorowałam, zajęłam sypialnię Annabelle w jej chatce, poza tym jednak nie było mi dane pobyć w samotności. Chyba powinnam się tym delektować, póki jeszcze mogłam.
Odświeżyłam się trochę, zmieniłam opatrunek na ręce i sukienkę na jedyną, jaką miałam, czyli tę samą, w której trafiłam do Oz, po czym postanowiłam odpocząć dosłownie moment, rzuciłam się więc na łóżko, które okazało się bardzo miękkie i bardzo wygodne. Wprawdzie ta Dorothy, która przybyła bezpośrednio z Nowego Jorku, mogłaby zauważyć w nim jakieś nierówności i grudki, jednak ta Dorothy, która ostatnie kilka nocy spędziła na ziemi, była całkowicie zadowolona. Łóżko było takie miękkie… A ja byłam taka zmęczona… Miałam dość wszystkiego, polowań na Czarownice, ucieczek przed latającymi małpami, miałam dość, że wszystko w Oz próbowało mnie zabić… A tutaj, w sypialni w pałacu w Emerald City, czułam się tak bezpiecznie. Nie chciałam już nigdy stąd wychodzić.
Miałam położyć się tylko na moment, ale nawet nie zauważyłam, kiedy usnęłam. Nie mogłam jednak spać długo, bo kiedy ponownie się obudziłam, przez okno wciąż wpadało światło, chociaż na zewnątrz zdążył zapaść półmrok. Obudziłam się gwałtownie, siadając na łóżku i wzrokiem szukając źródła dźwięku, który mnie obudził.
Dzwony. Słyszałam dzwony.
Okno było otwarte, a dźwięk, który zza nich dobiegał, aż za bardzo brzmiał jak sygnał ostrzegawczy. Przez moment miałam wrażenie, że może mi się wydawało, może miałam paranoję, ale potem podeszłam do okna i zobaczyłam, że ludzie na ulicach za murem pospiesznie chowają się do domów. Ulicą w stronę pałacu biegło jedynie kilku strażników, pokazując sobie coś w powietrzu i celując w tamtą stronę z kusz.
To nie była moja paranoja.
Jakiś cień przemknął po ziemi, już na terenie pałacowego ogrodu, odruchowo więc spojrzałam w górę, niczego jednak tam nie dostrzegłam. Przykleiłam się wręcz do szyby, żeby coś wypatrzeć, i wtedy właśnie usłyszałam donośny huk, dobiegający gdzieś z góry. Jakby coś wylądowało na dachu.
A potem kolejny. I kolejny. Zrobiłam krok w tył, nareszcie uznając, że może stanie przy oknie nie było najmądrzejszym pomysłem, a w następnej chwili otwarły się drzwi mojego pokoju.
– Dorothy, musimy się ukryć. – To był Jack. Jak zawsze spokojny, choć odrobinę niepokoju w jego głosie udało mi się usłyszeć. Odwróciłam się do niego; wilgotne, ciemne włosy moczyły mu kark, był ubrany tylko w białą koszulę niestarannie włożoną do ciemnych spodni, nie miał nawet butów, tylko był boso. Najwyraźniej dzwony zaskoczyły go jeszcze bardziej niż mnie. – Jest tutaj specjalna piwnica…
Nie dokończył zdania, bo przerwały mu kolejne odgłosy dobiegające z dachu. Jakby ktoś szedł tamtędy, zbliżając się do krawędzi przy ścianie, gdzie znajdowało się okno do mojego pokoju. A potem – nadal nie mogłam się ruszyć, tak bardzo zaskoczyła mnie ta sytuacja – w oknie powoli pojawiło się skrzydło, wielkie, skórzaste skrzydło, które już wcześniej widziałam.
Latające małpy. Latające małpy atakowały miasto!
– Dorothy! – Jack chwycił mnie w pasie i szarpnął do tyłu, nie czekając, aż odzyskam sprawność w członkach. Nie rozumiałam, co właściwie zamierzał zrobić, póki nie wylądowałam na podłodze przy łóżku, obok niego, a mój towarzysz nie pokazał mi, żeby się cofnęła. Pochyliłam się i wpełzłam pod łóżko, a Jack po chwili znalazł się obok mnie akurat w tym samym momencie, gdy okno w pokoju roztrzaskało się w drobny mak.
Oczywiście nie zakładałam, że samo. Aż zbyt dobitnie powiedział mi to skrzek latających małp, który nagle wydał się dużo bliższy i wyraźniejszy, a także tupot bosych, małpich stóp na posadzce sypialni. Serce podskoczyło mi wyżej, a Jack objął mnie, przyciągając do siebie bliżej i przysuwając usta do mojego ucha.
– Nie ruszaj się – szepnął; oddech przyspieszył mi wcale nie tylko dlatego, że latające małpy właśnie wdarły się do mojej sypialni. Leżałam na brzuchu, Jack lekko oparty na prawym boku natomiast pochylał się nade mną, jakby chciał mnie chronić przed kolejnym zagrożeniem, chociaż dotarliśmy już przecież do Emerald City i nie musiał tego robić. Czułam gorący dotyk jego palców na moim lewym biodrze, a drugą rękę na moim przedramieniu. – Dorothy, spokojnie…
Wstrzymałam oddech, bojąc się, że któraś z małp go usłyszy. W ciszy, jaka nagle zapadła w sypialni, wyraźnie usłyszałam człapanie, które po chwili zaczęło zbliżać się do łóżka i rozlegać po całym pomieszczeniu. Małpy najwyraźniej ostrożnie, dość nieporadnie obchodziły mój pokój, jakby czegoś szukały. Albo raczej kogoś. Mnie, dokładnie.
W innej sytuacji Jack pewnie podjąłby się walki, ale najwyraźniej było ich za dużo. Kiedy oderwałam wreszcie wzrok od jego twarzy i spojrzałam w lewo, dostrzegłam na podłodze wielkie, owłosione małpie łapy. Oznaczało to, że byliśmy otoczeni i teraz już małpy znajdowały się z obydwu stron łóżka.
Huknęły ponownie otwierane drzwi i już po chwili w sypialni rozgorzała walka. Tupot podkutych butów strażników zmieszał się z tupotem bosych stóp małp, krzyki i komendy ludzi ze skrzekami skrzydlatych stworzeń. Raz i drugi zaśpiewała kusza, szczęknęło ostrze miecza, ktoś krzyknął. Nie byłam na tyle głupia, by pchać się na zewnątrz i pomóc w walce z małpami, Jack jednak został przy mnie i przytrzymał mnie mocno, jakby właśnie tego się spodziewał. Po paru minutach usłyszałam oddalający się trzepot skrzydeł, a znajomy głos wykrzyknął:
– Dorothy! Jesteś tu?!
Jack puścił mnie niechętnie, żebym zdołała się wygrzebać spod łóżka, a po chwili również zrobił to samo. Zamrugałam oczami, gdy tylko ponownie stanęłam na nogi. Moja sypialnia przedstawiała sobą opłakany widok. Pod zbitym oknem walało się całe mnóstwo odłamków szkła, meble były poprzewracane, na podłodze czerwienią lśniły plamy krwi, między którymi leżały dwa trupy małp. W pokoju znajdowało się pięcioro strażników, w tym jeden wyraźnie ranny w ramię. Poza tym jednak nie wyglądało na to, żeby któryś doznał jakichś poważniejszych obrażeń. Najbliżej mnie stał strażnik, którego już znałam – ciemnowłosy Christian, który nie tak dawno właśnie do tej sypialni mnie odprowadził – i najwyraźniej rozglądał się za mną, a gdy wyszłam spod łóżka, odetchnął z ulgą. To on musiał mnie wołać.
Wydał reszcie strażników rozkazy, żeby sprawdzić resztę pałacu, rannego odesłał do tutejszego medyka, potem zaś zwrócił się do mnie, podchodząc bliżej:
– Nic ci nie jest? – Potrząsnęłam głową; w tej samej chwili Jack podszedł z drugiej strony i chwycił mnie za przedramię.
– Na szczęście w porę kazałem Dorothy schować się pod łóżko – odparł za mnie. Otworzyłam usta, żeby coś dodać, ale w tej samej chwili nadeszła nieco zjadliwa odpowiedź strażnika:
– Na szczęście ty też zdążyłeś się schować, bo inaczej musiałbyś stawić czoła latającym małpom.
Rzuciłam Christianowi pełne niedowierzania spojrzenie. Czy on właśnie sugerował, że Jack był tchórzem? Miał nierówno pod sufitem, czy jak?
– Na szczęście w porę pojawiłeś się tu, bardzo odważnie, z piątką innych strażników – odgryzł się natychmiast Jack. Ponieważ wyglądało na to, że Christian nie tylko zaraz odpowie coś paskudnego, to jeszcze być może przejdzie do rękoczynów, czym prędzej się wtrąciłam, bo przecież to nie była teraz pora i miejsce na kłótnie, zwłaszcza wywołane źle rozumianą męską dumą.
– Co to właściwie było?! – wykrzyknęłam, wskazując rozbite okno, przez które musiała uciec reszta małp. Christian porzucił wreszcie jałową dyskusję z Jackiem i postanowił coś odpowiedzieć.
– To wina strażników broniących murów miasta – mruknął. – Mają za zadanie wyglądać takich ataków i na czas je neutralizować. Tym razem jednak małp było wyjątkowo dużo i udało im się przedostać do środka Emerald City, stąd te dzwony. Skierowały się prosto ku pałacowi, myślę, że szukały właśnie ciebie. Nie przejmuj się, zaraz zmienimy ci sypialnię i postaramy się, by jak najmniej osób wiedziało, w której części pałacu mieszkasz.
Usiadłam na łóżku, bo nagle dziwnie zmiękły mi nogi. Przecież myślałam, że przynajmniej w Emerald City mogłam być bezpieczna! Tego już było zbyt wiele. Jak długo mogłam żyć w taki sposób, wyczekując kolejnych przeszkód i niebezpieczeństw?! Skoro nawet tutaj, w stolicy Oz, nie mogłam odetchnąć spokojnie?!
To nie było normalne. Ten świat nie był normalny. Wobec tego mogłam zrobić tylko jedno.
– Chcę jak najszybciej rozmawiać z Czarnoksiężnikiem – oświadczyłam stanowczo. – Nie zostanę w tym świecie ani dnia dłużej.
Zignorowałam zatroskane spojrzenie Jacka, bo w tamtej chwili nic już nie mogło mnie powstrzymać. Zamierzałam zrobić wszystko, żeby jak najszybciej wrócić do domu.
Dopiero później nauczyłam się, by nie obiecywać sobie rzeczy, na które nie miałam wpływu.

10 komentarzy:

  1. Haha, ja też;) natomiast Dorothy może niekoniecznie xd

    Myślę, że Jack nie będzie się gniewał;) chociaż starcie z Christianem jeszcze będzie miał, może nieprędko, ale jednak xd w związku z czym jednak na pewno nie będzie za nim przepadał (ale jednak głównie ze względu na to, że Christian jest zainteresowany Dorothy xd)

    No ba. Dorothy w Oz nie może mieć nawet chwili spokoju, niestety xd chociaż następne kilka dni może będzie bardziej spokojne, to znaczy też będzie się dużo działo, ale to raczej nie będą dynamiczne wydarzenia, raczej parę tajemnic wyjdzie na jaw ;>

    Czarownik czy Czarnoksiężnik, co za różnica;)

    Całuję!

    OdpowiedzUsuń
  2. Uhuhu! Ale się dzieje! Akcja z atakiem małp na Emerald City była niespodziewana, a przynajmniej dla mnie :) Pewnie na tym się nie skończy, ale nie będę się już nad tym dłużej rozwodzić...
    Muszę za to zwrócić uwagę na Christiana... Albo ci dwaj się skądś znają i dlatego są dla siebie tacy opryskliwi, albo Christianowi spodobała się Dorothy i Jacka to wkurza. chociaż druga opcja bardzo mi się podoba, to jednak bardziej prawdopodobna dla mnie jest ta pierwsza. Chociaż... przekonamy się :)
    Co do zapowiedzi... Matko Boska, dlaczego mam czekać jeszcze dwa tygodnie...? Ja chcę to już teraz! :P
    Pozdrawiam gorąco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Dlaczego ktoś leci na czyjeś stopy? Spotkałam się z tym parę razy, ale nie ogarniam tego. Może dlatego, że nigdy nie poleciałam na czyjeś bose stopy?

      Usuń
    2. To trochę taka zmyłka, z tą zapowiedzią, bo żeby nie rozczarowywać po dwóch tygodniach czekania, już teraz mogę chyba zdradzić, że do niczego nie dojdzie ;p co do Christiana - nie, raczej nie znali się wcześniej, nie mogłoby tak być - to zresztą też się wyjaśni, dlaczego - i raczej chodzi tutaj o Dorothy xd ale ten wątek pewnie spróbuję jeszcze rozwinąć dużo później;)

      Pewnie na tym się nie skończy, ale to jeszcze nie teraz. Z Czarownicą z Zachodu Dorothy jeszcze się zmierzy, ale później, sporo później...

      Haha, nie mam pojęcia. Sama też nigdy na nie nie leciałam ;>

      Całuję!

      Usuń
  3. Szablon bardzo wpasowuje się w kolorystykę Emerald City ;> To tak specjalnie czy czysty przypadek? :D

    Przyznam szczerze, że jestem zaskoczona. Mnie, podobnie jak Dorothy, wydawało się, że po przekroczeniu bram, może nie czeka na nią sielanka, ale jednak będzie bezpieczna. A tutaj, bach!, małpy, w dodatku w jej własnym pokoju. Jakie to szczęście, że dzielni mężczyźni są gotowi oddać za nią życie! XD Widzę, że Jack ma godnego konkurenta, który, w przeciwieństwie do niego, wcale nie ukrywa, że Dorothy jest obiektem jego zainteresowania ;> A wiadomo, za mundurem panny sznurem. W ogóle cieszę się, że zaczyna się pojawiać ktoś nowy, bo to, jak już od razu widać, dużo wnosi w znajomości, które Dorothy nawiązała wcześniej. No bo kto by pomyślał, że Jack może być o nią zazdrosny, no nie? :P

    Cóż, Czarnoksiężnika nie ma, ale mam nadzieję, że i tak w następnym rozdziale się coś zacznie wyjaśniać :)

    Z niecierpliwością czekam na kolejny i pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej specjalnie xd musiało być zielono;)

      A no właśnie! Wszyscy tak myśleli, ale w końcu Emerald City cały czas obawia się Czarownicy z Zachodu, więc przy okazji chciałam to tutaj też pokazać;) haha, chciałam wreszcie wprowadzić kogoś nowego, kto trochę namieszałby w relacji Dorothy z Jackiem i myślę, że Christian był do tego odpowiednią osobą ;> Jack chyba sam się nie podejrzewał, że mógłby być o Dorothy zazdrosny, a tu taka niespodzianka! Ale trzeba mu przyznać, że to Christian pierwszy rzucił złośliwą uwagą, Jack tylko mu odpowiedział XD

      No nie ma, w następnym też nie będzie, i chyba jeszcze za wiele się nie wyjaśni, ale od osiemnastki to już same zaskoczenia, mam nadzieję! ;P

      Całuję! ;*

      Usuń
  4. Chyba nie wykaże się zbytnią oryginalnością, jeśli napisze, że myślałam, iż Emerald City będzie dla Dorothy bezpieczne.Nic z tego. Czarownica z Zachodu nawet tu nie daje jej spokoju, a przecież Dee sądziła, że pozbyła się już swojego wroga, a tu okazuje się, że ma kolejnego ( i podejrzewam, że nie ostatniego ) z armią latających małp. Dobrze, że Jack do niej przybiegł i nie była sama. Cieszę się, że już są w mieście, choć dopiero teraz Dorothy będzie miała niespodzianki.
    No, Anabelle mnie irytuje, tyle w tym temacie. A co to, Dee uzyskała nowego adoratora? Christian jest świetny! I złośliwy dla Jacka xDDD

    Pozdrawiam<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha... I słusznie podejrzewasz, że nie ostatniego XD ale spokojnie, po tym ataku Dorothy będzie mogła trochę odetchnąć, bo głównie czekają ją kolejne szoki psychiczne ;> i rzeczywiście, niespodzianek, mam nadzieję, trochę będzie.

      No ba, ktoś musiał Jackowi trochę podkopać pewność siebie^^ ale tylko trochę, Christian powinien pojawić się szerzej dużo później;]

      Całuję!

      Usuń
  5. haha, właściwie to się zdziwiłam, że tak szybko doszli do pałacu, wydawało mi się, ze już do tego nie dopuścisz (akurat to,że zostaną wpuszczeni bez większych problemów, przewidywałam xD). no ale szybko przyszło co do czego - i pojawiły się małpy.aż dziw, że nie rozwaliły tego łózka. Podobała mi się też konfrontacja między JAckiem a tym żołnierzykiem - po tym wyrażnie było widać, że Jackowi też nasza Dorothy nie ejsr obojętna. Ciekawe, które pierwsze się do tego przyzna, wg mnie chyba potrzebna jest jakaś pomoc z zewnątrz,żeby coś z tego wynikło, bo zarówno J, jak i D są mistrzami w ukrywaniu swoich uczuć nawet przed samymi sobą... ciężkie to jest, seriously. Myślę,że tak szybko się Dorothy nie uwolni od Oz, o ile w ogóle; chciałabym żeby koniec konców postanowiła zostać w tej krainie i mieć z Jackiem gromadkę małych dzieciaczków xD ok, tutaj może trochę wyobraźnia mnie poniosła, ale nie widze jej w NY po tym wszystkimxD chciałabym też dowiedzieć się, czemu JAckowi tak zależało na wejściu do stolicy. Z niecierpliwością czekam na cd, coś czuję, ze jeszcze czarnoksiężnika nie poznamy, ale Lew wydaje się być dobrą alternatywą. zapraszam na moje blogi zapiski-condawiramurs i odnalezcprzeznaczenie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do pałacu dostać się musieli, bo to tylko teoretycznie koniec drogi, tak naprawdę wizyta tam da Dorothy powód do kolejnej podróży, jak w oryginalnym Czarnoksiężniku z krainy Oz;) pewnie by rozwaliły w końcu, gdyby nie nadeszła odsiecz. A co do Jacka... Odezwał się tak chyba głównie z powodu męskiej dumy, chociaż na pewno nie podoba mu się, że Christian interesuje się Dorothy, nawet jeśli sam jeszcze nie chce zrozumieć, czemu^^ Rzeczywiście z przyznaniem się do swoich uczuć nie będzie prosto, ale pewnie jednak pierwszy będzie Jack;) szybko na pewno się nie uwolni, ale czy zostanie... Tego nie zdradzę;)

      No nie, w następnym Czarnoksiężnika jeszcze nie będzie, za to w jeszcze kolejnym, jak najbardziej;]

      Całuję!

      Usuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Breatherain, Pinterest.