Przeczytajcie, proszę, notkę na koniec rozdziału.
_________________________________
Był naprawdę szybki. Natarł na mnie, zanim
zdążyłam opracować jakąkolwiek strategię. Zanim zdążyłam wymyślić cokolwiek!
Kilka szybkich susów i już był przy mnie – oszalałe, żółte oczy, zakończone
istnymi szponami dłonie, wyszczerzone, ostre, pożółkłe zęby, charkot dobywający
się z głębi jego gardła. Odsunęłam się chwiejnie o krok i zasłoniłam
przedramieniem, gdy zaatakował. Jego dłoń wyprysnęła w górę, a potem poczułam
ostry ból w ręce, którą czym prędzej do siebie przyciągnęłam.
Jeszcze jeden chwiejny krok i straciłam równowagę,
lądując na tyłku. Odczołgałam się czym prędzej, próbując równocześnie nie
spuścić atakującego mnie człekozwierza z oczu i znaleźć coś do obrony. Weź się
w garść, Dorothy, przemknęło mi nagle przez głowę. Nie potrzebujesz żadnego narzędzia
do obrony, znasz judo, na litość boską!
Kiedy człekozwierz znowu na mnie skoczył,
zareagowałam odruchowo. Wyprostowałam nogi i uderzyłam przed siebie, celując w
kolana. Gdy zawył z bólu, przenikliwym, świdrującym głosem i upadł na podłogę,
nie próbowałam już uciekać. Jeśli miałam z nim jakieś szanse, to tylko w
parterze, na krótki dystans. Poderwałam się na kolana, nie patyczkując się,
wystosowałam mocnego prawego sierpowego. Stwór zawył ponownie, gdy moja pięść
dosięgła celu, pod siłą uderzenia coś chrupnęło mocno, ale nie miałam czasu ani
zastanawiać się, czy był to jego nos, czy szczęka, ani rozwodzić się nad ostrym
bólem, który w następnej chwili eksplodował w mojej dłoni (pewnie skaleczyłam
ją o jego zęby). Korzystając z chwili, gdy był zamroczony, chwyciłam go za
kark, rzuciłam na ziemię, a potem praktycznie usiadłam na nim okrakiem i
założyłam bardzo fachowego nelsona.
Już po chwili człekozwierz przyszedł do siebie,
zaczął warczeć, krztusić się, bić nogami, które nadaremnie starałam się zablokować,
a także rękami, usiłując jakoś mnie dosięgnąć. Byłam pod wrażeniem jego siły i
wytrzymałości, co nie zmieniało faktu, że nie wiedziałam, co dalej robić.
Byłabym w ogóle w stanie go zabić?
Przeniosłam ramiona na przód jego gardła i
ścisnęłam mocno. Nie chciałam zabić, chciałam tylko, żeby stracił przytomność,
żebym spokojnie mogła się zastanowić, co robić z nim dalej. Człekozwierz jednak
tym gwałtowniej zaczął walczyć o uwolnienie. Szarpał się coraz mocniej, a ja
próbowałam utrzymać chwyt, zamiast go jeszcze wzmocnić, bo wyglądało na to, że
moje podduszanie go dawało niewielki skutek poza dodatkowym go rozjuszeniem.
Trudno powiedzieć, może był silniejszy? Bardziej wytrzymały?
– Śpij wreszcie – wycedziłam przez zęby, gdy
gwałtownym wierzgnięciem o mało nie zrzucił mnie z pleców. – Nie chcę cię
skrzywdzić, do diabła!
Krzyknęłam, gdy nagle poczułam ostre zęby
zatapiające się w moim przedramieniu. Głęboko, z pewnością do krwi, jeśli nie
do mięsa. Chociaż chciałam być twarda i wytrzymać, zareagowałam odruchowo i nie
bez trudu cofnęłam rękę, wyszarpując ją spomiędzy jego szczęk i nie zważając na
kolejną falę bólu. Chwilowe poluzowanie chwytu i moja odwrócona uwaga mu
wystarczyły. Wykręcił się pode mną, wierzgnął nogą, trafiając gdzieś w okolice
mojej nerki; kiedy skuliłam się z bólu, zrzucił mnie z siebie i pociągnął za
włosy, przygważdżając do podłogi, mocno, aż zobaczyłam gwiazdy przed oczami.
Wygięłam się w łuk i znowu krzyknęłam, gdy ostre niczym szpony paznokcie do
krwi przez ubranie rozorały mi skórę na plecach.
– Użyj magii, Dorothy! – darła się tymczasem
Clarissa z lustra, najwyraźniej uważnie nam kibicując. – Zabij go magią albo
daj się zabić!
Jasne, jakby to tylko było takie proste! Nawet
gdybym chciała jej użyć, nie miałabym
przecież pojęcia, jak…!
Poza tym, nie chciałam wcale zabić człekozwierza.
Chociaż to prawdopodobnie byłoby bardziej miłosierne, nie potrafiłabym chyba
tego zrobić. Po prostu go ogłusz, kołatało mi się w głowie. Przecież wiesz,
jak, Dorothy.
Przetoczyłam się po podłodze, próbując zignorować
palący ból w plecach. Miałam ochotę odkrzyknąć coś ostrego drącej się w tle
Clarissie, ale nie wystarczyło mi na to czasu. Już w następnej chwili musiałam
bronić się przed kolejnym atakiem. Tym razem zdążyłam chwycić lecącą w moim
kierunku rękę, podbiłam ją od dołu, aż coś chrupnęło w łokciu, a wokół mnie
znowu rozbrzmiał ochrypły krzyk człekozwierza. Drugie ramię odruchowo
zablokowałam łokciem, tak, że pazury jedynie drasnęły mi skórę na policzku.
Zapiekło.
Oszalałe, żółte ślepia znalazły się nagle tuż nade
mną. Przez dwa długie uderzenia serca wpatrywałam się w nie, walcząc z
odruchową chęcią zaprzestania walki. To ciągle był w jakimś stopniu człowiek,
który tak naprawdę wcale nie chciał mnie skrzywdzić! Potem jednak wywinęłam
łokieć, walnęłam nim prosto w twarz człekozwierza, a równocześnie z tym zgięłam
nogę i kolanem poszukałam jego brzucha. Trafiłam, ale nie dało to spodziewanych
rezultatów, bo ogłuszyłam przeciwnika jedynie na moment. Wyglądało na to, że
cokolwiek zrobiła mu Clarissa, zwiększyło to też jego odporność na ból.
Zalana płynącą mu z nosa krwią twarz wyglądała
jeszcze bardziej przerażająco. Odskoczyłam w ostatniej chwili, paznokcie
przecięły powietrze zamiast mojej skóry, ale znowu straciłam równowagę i
krzyknęłam, gdy boleśnie wykręciłam nogę w kostce. Upadek uratował mnie przed
kolejnym atakiem człekozwierza, którego pazury wbiły się w drewnianą ścianę
zamiast we mnie. Zdrową nogą nieco na oślep wymierzyłam kopniaka, trafiłam
niemalże idealnie w prawe kolano, aż mój napastnik zawył i upadł na nie,
wyszarpując równocześnie pazury z drewna. Zamachnął się nagle i nie zdążyłam
się odsunąć, zanim pazury zatopiły się w mojej łydce.
Krzyknęłam rozdzierająco, bo ból był naprawdę
ostry, i spróbowałam wyszarpnąć nogę, ale trzymał mnie mocno, pochylając się
nade mną coraz bardziej. Rzuciłam się do przodu, zablokowałam jego drugą rękę,
ale ból w łydce wycisnął mi łzy z oczu. W sekundzie zakotłowała się we mnie
wściekłość, to piekące uczucie w okolicach klatki piersiowej, które sprawiało,
że ból w nodze przestawał się liczyć – potrafiłam myśleć tylko o tym, że zaraz
eksploduję, a z każdą sekundą, gdy to powstrzymywałam, było tylko gorzej. Jakby
coś trawiło mnie od środka. Gorączka, ogień, żar – nie miałam pojęcia. Ale to z
pewnością nie było normalne.
Upadłam do tyłu, chwyciłam się wolną ręką za
klatkę piersiową, a chwilowa utrata koncentracji sprawiła, że już w następnej
sekundzie człekozwierz był przy mnie. Nie miałam siły dłużej się bronić.
Wrzasnęłam, ile miałam sił w płucach, i równocześnie z nagłą ulgą w klatce
piersiowej zobaczyłam, jak mojego napastnika jakaś niewidzialna siła odrzuciła
do tyłu, mocno, aż w pędzie uderzył całym ciałem o najbliższą ścianę.
Coś chrupnęło nieprzyjemnie i człekozwierz osunął
się bezwładnie na podłogę, i już więcej nie wstał. Przez kilka niespokojnych
uderzeń serca leżałam bez ruchu na ziemi, próbując uspokoić oddech i
zdecydować, co bolało mnie najbardziej – przedramię, łydka, kostka czy plecy –
a potem z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej, ignorując cały czas
dobiegający do mnie z oddali rozentuzjazmowany głos Clarissy. Szumiało mi w
uszach i choćbym chciała, nie potrafiłabym skupić się na jej słowach. A wcale
nie miałam na to ochoty.
Ze stęknięciem przeniosłam ciężar ciała na ręce i
kolana, na czworaka podpełzłam do leżącego w bezruchu na podłodze ciała. Być
może było to z mojej strony irracjonalne, ale wcale nie chciałam, żeby był
martwy. Błagam, spraw, żebym go nie
zabiła, kołatało mi się w kółko w głowie, chociaż nie byłam pewna, do kogo
wystosowałam tę prośbę. Nawet gdybym wierzyła w Boga, wątpiłam, by w ogóle
spoglądał na Oz.
Człekozwierz żył – to rozpoznałam od razu i nie
potrzeba było do tego wiedzy medycznej, bo oddychał z trudem, oczy miał otwarte
i wodził nimi po pomieszczeniu z przerażeniem. W tamtej chwili, gdy przestał
szczerzyć zęby i rzucać się na mnie, zobaczyłam w nim tylko zaszczute,
przestraszone zwierzę i ta obserwacja sprawiła, że poczułam łzy pod powiekami.
Zrobiłam to. Zrobiłam dokładnie to, czego chciała ode mnie Clarissa. Użyłam na
nim magii, prawdopodobnie złamałam mu kark na ścianie. A przecież wcale tego
nie chciałam. W ogóle nie zamierzałam mu robić krzywdy!
– Przepraszam – wyjąkałam, z trudem zmuszając
skołowaciały język do artykulacji słów. – Przepraszam. Nie chciałam…
Człekozwierz poruszył ustami, jakby chciał coś
powiedzieć; chociaż w ten sposób znowu zobaczyłam jego ostre zęby, od których
przeszedł mnie po karku dreszcz, odruchowo pochyliłam się ciut bliżej, żeby
usłyszeć, co próbował mi przekazać. Z początku był to tylko niewyraźne,
charczące mamrotanie, szept. A potem usłyszałam to wyraźniej i zamarłam w
przerażeniu, niezdolna do wykonania żadnego ruchu, wypowiedzenia żadnego słowa,
po prostu wpatrując się w niego rozszerzonymi oczami i powtarzając sobie w
myślach, że to nie było możliwe. To nie było możliwe. To nie było…
– Henry…
Zapytałam go, jak miał na imię, przemknęło mi
przez głowę. Prosiłam, by przypomniał sobie, kim był w poprzednim życiu, zanim
Clarissa położyła na nim swoje łapy. Zanim wmówiono mu, że był jedynie gotowym
do zabijania zwierzęciem. Kiedy jeszcze był człowiekiem.
Poprosiłam o imię i to dostałam, zrozumiałam,
wpatrując się w żółte ślepia, w których powoli gasło życie. Zupełnie jakby ktoś
zdmuchnął świeczkę. Nie mogłam oderwać od nich wzroku, gdy spojrzenie człekozwierza
mętniało i traciło ostrość, by w końcu całkiem zastygnąć. Zapytałam o imię i w
ostatnim przebłysku świadomości, zanim odszedł na zawsze, to właśnie mi
powiedział. Z trudem, ale to na pewno było to imię.
To nie mogło być możliwe, powtórzyłam po raz
setny. Henry to bardzo popularne imię. To musiał być przypadek.
Wyciągnęłam rękę, by zamknąć mu oczy, a potem
odwróciłam się powoli i spojrzałam w lustro, z którego Clarissa przyglądała mi
się z zainteresowaniem. Zupełnie jakby oglądała rezultaty jakiegoś ciekawego
eksperymentu. Najwyraźniej nim byłam i to nie pod tylko jednym względem. Nie
chodziło tylko o moją magię.
Chodziło o pozbawienie mnie woli życia i
zaszczucie mnie wyrzutami sumienia, jak na dobrego człowieka, którego widziała
we mnie Clarissa, przystało.
– Już rozumiesz, prawda? – zapytała lekko, jakby
to nie było nic takiego. Pewnie zresztą dla niej tak właśnie było.
Chciałam, żeby zaprzeczyła. Żeby powiedziała, że
to był tylko głupi żart. Albo zbieg okoliczności. Cokolwiek, co pozwoliłoby mi
się czuć mniej jak zły człowiek.
Ale oczywiście tego nie zrobiła. To była Clarissa,
nie głaszcząca mnie po główce mama. Znowu poczułam pod powiekami łzy i nie
potrafiłam już ich powstrzymać.
– Dlaczego to zrobiłaś? – wykrztusiłam z siebie.
Wzruszyła beztrosko ramionami, a jej uśmiech zdradzał zadowolenie moim stanem.
– Bo mogłam? Bo mi się nudziło? To był taki
sympatyczny eksperyment! Przyznaję, nigdy nie sądziłam, że tak ładnie się to
ułoży. Zabraliśmy twojego wujka z Ziemi, upozorowaliśmy jego śmierć, bo
chciałam wiedzieć, ile wiedział. Nie miałam pojęcia, że tak dużo. Twoi rodzice
praktycznie o wszystkim mu powiedzieli. Gdyby był z tobą, nigdy nie pozwoliłby
ci przejść do Oz, a na to nie mogłam pozwolić. Byłaś mi potrzebna tutaj.
– Ale go nie zabiłaś. – Pozwoliłam sobie na
jeszcze jedno spojrzenie na leżącą bez ruchu na podłodze postać; nigdy nie
domyśliłabym się, że to mógł być ktoś, kogo kiedyś znałam. Z trudem udało mi
się skupić na rozmowie z Clarissą. – Dlaczego?
– Mówiłam już. Bo mi się nudziło. Bo chciałam
zobaczyć, czy będę w stanie zrobić z niego… coś innego. Twój wujek miał bardzo
silny charakter, wiesz, Dorothy? Naprawdę ciężko było go ugiąć do mojej woli.
Tylko nie panikuj, przemknęło mi przez głowę, gdy
moje serce przyspieszyło niebezpiecznie swój rytm. Boże. Zabiłam go. Zabiłam
własnego wujka. Tego samego, który razem z ciocią przygarnął mnie, gdy moi
rodzice zniknęli. Który okazał mi tyle serca i cierpliwości, gdy tego
potrzebowałam. Zabiłam go.
Ale to Clarissa najpierw zrobiła z niego zwierzę,
odarła z człowieczeństwa, zapewne świetnie się przy tym bawiąc. Zacisnęłam
dłonie w pięści, próbując się uspokoić. I wmówić sobie, że nie miałam innego
wyjścia. Co mogłam zrobić? I tak nie potrafiłabym mu pomóc.
– Dużo czasu minęło, zanim stał się tym, wiesz? –
Clarissa tymczasem beztrosko kiwnęła głową w stronę nieruchomego ciała. – Ale
też miałam go bardzo dużo. Kilkanaście lat, żeby moja magia wyciągnęła z niego
człowieka. Interesujący efekt, nie sądzisz?
W jednej chwili przestało mi się chcieć płakać. To
nie twoja wina, że on nie żyje, przemknęło mi znowu przez głowę. Do niedawna
myślałam, że wujek zginął wiele lat temu i to naprawdę było lepsze. Nie tylko
przez to, co zrobiłam, ale przez niego. Przez to, co musiał przechodzić podczas
tych wszystkich lat.
Wujek, ciocia, która chciała mnie jedynie ratować.
Mama, która starzała się w zastraszającym tempie. To wszystko nie było moją
winą, jakkolwiek Clarissa próbowałaby mi to wmówić. To wszystko stało się przez
nią. To przez nią obudziłam mamę, to przez nią musiałam się bronić przed
własnym wujkiem, to przez nią ciocia oddała za mnie życie. Nie powinnam mieć
wyrzutów sumienia. Nigdy nie miałam na to żadnego wpływu.
Ona miała. I podjęła wszystkie złe decyzje.
– Wiesz, co się stanie, kiedy już wydostanę się z
tego miejsca? – zapytałam spokojnie, zupełnie ignorując jej wcześniejsze uwagi.
– Znajdę cię i zabiję. Obiecuję, że to zrobię.
Clarissa z radości aż klasnęła w ręce. Ona jednak
nie mogła być normalna.
– No, wreszcie zaczyna się robić ciekawie! –
zawołała z entuzjazmem. – Wiesz, Dorothy, kiedy przyjdzie odpowiedni czas,
wcale nie będę się przed tobą chować. Wręcz przeciwnie, chętnie wyjdę ci
naprzeciw. Zobaczymy wtedy, czy naprawdę będziesz w stanie to zrobić. Na
dzisiaj już mi wystarczy, znudziłam się.
– Więc o co chodziło? – W następnej chwili drzwi
do pomieszczenia otwarły się, wpuszczając z korytarza odrobinę światła i
Christiana. Spojrzał najpierw na mnie, potem na leżące bezwładnie na podłodze
ciało, a wszystko to kompletnie beznamiętnie. Jeśli kiedykolwiek myślałam, że
mogłabym dotrzeć do tego człowieka, w tamtej chwili pozbyłam się wszelkich
wątpliwości. Nie mogłam. Do niego nic nie docierało. – O zmuszenie mnie do
użycia magii? O zabicie własnego wujka? Chciałaś, żebym się załamała, popłakała
i może zapragnęła własnej śmierci, czy jak?
W zimnych oczach Clarissy błysnęło rozbawienie,
gdy pochyliła się w moją stronę na tyle, na ile pozwalało jej lustro.
– Nie, Dorothy. Zupełnie nie zrozumiałaś.
Chciałam, żebyś jeszcze mocniej zaczęła mnie nienawidzić. Na tyle, żebyś
rzeczywiście chciała mnie zabić. Żebyś spróbowała się ze mną zmierzyć i
przegrała, tak, jak to miało być od początku. Nie chcesz mnie ukarać? Zmusić,
żebym zapłaciła za całe to zło? Nie dopuścić do czegoś podobnego w przyszłości?
Chodź i spróbuj mnie zabić. Myślę, że to będzie całkiem zabawne, patrzeć, jak
próbujesz.
Machnęła ręką na Christiana i w następnej chwili
znalazł się tuż przy mnie; chwycił mnie za przedramię i pociągnął, a ja znowu
poczułam w klatce piersiowej ten gorący ucisk, kumulujący się z każdym
gwałtownym uderzeniem serca. Tym razem jednak Christian nawet się nie zachwiał,
gdy wypuściłam z siebie całą tę energię, próbując powtórzyć efekt z mojej
poprzedniej walki. Christian tylko uśmiechnął się z pobłażaniem.
– Naprawdę myślałaś, że skoro ta sala nie jest
antymagiczna, to Clarissa nie da nam żadnej ochrony? – Postukał się w klatkę
piersiową i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że chodziło mu o brązowy
kaftan, który miał na sobie. – Zaskoczę cię, mamy. Te mundury są jednymi z
pierwszych, to te same, w których armia Clarissy znalazła się pod Emerald City
i otoczyła twoich rodziców. Twojej matce nie udało się ich złamać, więc na
pewno tym bardziej nie uda się tobie.
Chwycił mnie za ramię i pociągnął, a ja nie miałam
siły się opierać. Clarissa wrzasnęła coś jeszcze, że niedługo znowu
porozmawiamy – prędzej piekło zamarznie, pomyślałam mściwie na jej słowa – a
potem Christian poprowadził mnie z powrotem korytarzem do mojej celi.
Zostawiając za nami ciało mojego wujka, które dla reszty obecnych w domu było
niczym. Absolutnie niczym.
Ale dla mnie to już nie był człekozwierz, nawet
jeśli nie pamiętałam zbyt dokładnie jego twarzy i ciągle miałam tylko przed
oczami te żółte ślepia. To był mój wujek, którego Clarissa więziła przez lata,
by następnie go na mnie poszczuć. Na samą myśl o tym robiło mi się niedobrze.
Nawet jeśli czułam się z tym okropnie, śmierć nadal była jedynym rozwiązaniem,
które mogłam mu dać. Lata więzienia przez Clarissę i usuwania człowieczeństwa
były dużo, dużo gorsze, tego byłam pewna.
Znowu miałam wrażenie, że serce pęknie mi na kilka
kawałków, gdy w końcu opadłam na znajomą podłogę w mojej celi i wspomniałam
ostatnią walkę. Plecy nadal mnie bolały, a z ugryzionego przedramienia powoli
sączyła się krew, ale nie potrafiłam w tamtej chwili się na tym skupić. Nawet
jeśli noga bolała mnie jak sukinsyn.
Potrafiłam myśleć tylko o tych żółtych ślepiach i
ostrych zębach. Powtarzać w kółko ten sam obraz, katować się nim, aż nie
znienawidzę Clarissy wystarczająco mocno.
Na pewno chciała uzyskać taki właśnie efekt.
Musiała wiedzieć, że w końcu będę miała dość i że dojdę do jedynego słusznego
wniosku. Musiałam ją zabić.
Co więcej, chciałam
ją zabić.
Odkąd zorientowałam się, że Clarissa w jakiś
sposób magicznie uwarunkowała mojego wujka, żeby praktycznie pozbawić go
człowieczeństwa, palił się we mnie ten ogień, którego nie potrafiłam ani nie
chciałam ugasić. Wcześniej byłam już wściekła, oczywiście, w końcu to przez nią
zginęła moja ciocia, Noah, załoga Tornado i Notosa. Mnóstwo ludzi, którzy nie
powinni byli zginąć. Wiedziałam, że należało ją powstrzymać. Mimo wszystko czułam
się jednak inaczej niż przed tą ostatnią z nią rozmową. Nie widziałam już
zabicia jej jako konieczności, nieprzyjemnego obowiązku, który ktoś musiał
wypełnić. Naprawdę chciałam to zrobić. Chciałam, żeby zginęła przeze mnie.
I podejrzewałam, że po wszystkim nie będę miała
absolutnie żadnych wyrzutów sumienia.
Nie mogłam usiedzieć w miejscu, z trudem więc
zwlekłam się z podłogi, żeby ponownie obejść moją celę i szukać w niej słabych
punktów. Noga bolała mnie coraz bardziej i po chwili przystanęłam, oparłam się
ciężko o ścianę i wyciągnęłam ją przed siebie, żeby obejrzeć uszkodzenia.
Szkoda, że od tego z kolei rozbolały mnie plecy. A ani Clarissa, ani Christian
nie zdecydowali się nic z tym zrobić. Może jednak planowali doprowadzić do
mojej śmierci, na przykład w wyniku zakażenia?
Masz magię, przypomniałam sobie nagle. Potrafisz
się uleczyć, Dorothy. Już to przecież robiłaś.
Zrobiłam, owszem, tyle że nie miałam pojęcia, jak.
Zamknęłam oczy i uspokoiłam oddech, próbując się na tym skupić. Na moich
obrażeniach, stanowczo odsuwając od siebie ból i widok rozmazanej na skórze
krwi. Po chwili otworzyłam je z powrotem z irytacją, po czym ponownie
wpatrzyłam się w uszkodzoną rękę, na szczęście nie jakoś poważnie, ale jednak z
nieprzyjemnie rozszarpaną skórą. Bolało jak sukinsyn. A moja magia najwyraźniej
miała to gdzieś.
Naprawdę byłoby łatwiej, gdybym umiała z niej
korzystać. Czy mama nie mogła dać mi jakiegoś poradnika, jak zmusić do
działania te moje idiotyczne umiejętności, skoro już mimo mojej woli je miałam?
Pomieszczenie jest antymagiczne, przypomniałam
sobie dopiero po chwili, niemalże uderzając się na tę nagłą iluminację w czoło.
Clarissa podejrzewała przecież, że mogłabym użyć magii. Więc nawet gdybym
wiedziała, jak się wyleczyć, to i tak nie przyniosłoby żadnych rezultatów.
Musiałam polegać na standardowych umiejętnościach i własnym intelekcie, którego
w tamtej chwili kompletnie nie miałam.
Odruchowo spróbowałam drzwi, ale Christian zamknął
je dobrze, poza tym nadal blokował mnie brak klamki. Ból, zmęczenie i
roztrzęsienie nerwowe sprawiły, że nie bardzo byłam w stanie myśleć o
czymkolwiek, zwłaszcza o wymyśleniu jakiegoś sposobu ucieczki. A musiałam
przecież uciec. Uciec Clarissie, która najwyraźniej dobrze się bawiła, mając we
mnie pieprzonego królika doświadczalnego. Znaleźć Jacka, który pewnie był w
jeszcze większych opałach ode mnie. Zrób coś, poleciłam sobie znowu w myślach.
Nie jesteś żadną sierotą ani damą w opresji, znasz sztuki walki, wiesz, jak się
obronić i jak atakować, możesz to zrobić. Nawet mimo wycieńczenia, ran i faktu,
że przed chwilą zabiłaś własnego wujka. Możesz to zrobić.
Mantra jednak na niewiele się zdała, bo mimo
uważnego analizowania sytuacji, nie bardzo byłam w stanie znaleźć z niej jakieś
racjonalne wyjście.
W końcu z powrotem usiadłam na podłodze,
naprzeciwko drzwi, wyciągnęłam przed siebie rękę i patrzyłam, jak krew
skapywała z niej na podłogę. Powoli, dużo na szczęście jej nie było i raczej
utrata przytomności z tego powodu mi nie groziła. W jakiś sposób to i pulsujący
ciągle ból rozdrażniały mnie jeszcze bardziej. To właśnie robiła Clarissa.
Mieszała mi w głowie, nastawiała bliskich przeciwko mnie. Gdy zamknęłam oczy,
pod powiekami wciąż przewijała mi się scena, w której ciało mojego wujka z
trzaskiem obijało się o ścianę.
To nie był twój wujek, podpowiedział znowu jakiś
głos w mojej głowie. Twój wujek zginął dawno temu w pożarze. To… to już nim nie
było.
Dziwiłam się, jakim cudem potrafiłam zachować się
po tym tak spokojnie, myśleć w miarę racjonalnie i nie wpaść w totalny rozstrój
nerwowy. Wiedziałam, że tego właśnie chciała Clarissa. Że dlatego to zrobiła,
dlatego go na mnie napuściła. Ale chociaż oprócz jak najbardziej fizycznego bólu,
bolało mnie również serce, jakbym to je obiła o tamtą ścianę, nie wpadałam w
panikę. Nie zalewałam się łzami. Nie zostałam przytłoczona przez wyrzuty
sumienia, chociaż w pełni zdawałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam.
Może dlatego, że dla niego nie było już lepszego
wyjścia. Może dlatego, że zdawałam sobie sprawę, że to była wina czarownicy,
nie moja. Bolące serce wynikało głównie ze świadomości, przez ile lat wujek,
uważany przez nas z ciocią za nieżyjącego, znajdował się w tej potwornej
sytuacji, w rękach Clarissy. Nawet przez cały ten czas, który spędziłam w Oz,
nie miałam o tym pojęcia. Pozwoliłam mu cierpieć przez te wszystkie lata, bo po
prostu nie wiedziałam.
Bawiłam się, śmiałam, korzystałam z życia, podczas
gdy on musiał przeżywać horror. To najbardziej bolało, nie sam fakt, że go
zabiłam.
W końcu, gdy zmęczyło mnie już oglądanie własnej
krwi i dość miałam użalania się, sięgnęłam do rękawów, urwałam dwa spore
kawałki materiału, po czym prowizorycznie zawiązałam nimi szarpaną ranę
przedramienia i kłutą na nodze. Bolało jeszcze bardziej, ale przynajmniej krew
przestała się sączyć i może jednak nie groziło mi zakażenie. Może.
Kiedy w końcu drzwi mojej celi ponownie się
otworzyły, ręka zdążyła mi całkiem zdrętwieć. Przestałam też opierać się o
ścianę plecami, bo je również miałam obolałe; psychicznie byłam wyczerpana, ale
nie miałam najmniejszego zamiaru zasypiać. Pocieszałam się jednak myślą, że nie
tak dawno krztusiłam się własną krwią, mając świadomość połamanych wszystkich
kości w moim ciele, więc w porównaniu z tamtą sytuacją to i tak było nic. A
musiałam być przecież czujna, choćby po to, by przygotować się na kolejną
wizytę Christiana.
Tym razem, o dziwo, pojawił się z tacą. Zwykłą,
prostą, drewnianą, na której leżał kawałek ciemnego chleba i dzbanek z wodą.
Nie spuszczając ze mnie wzroku, Christian postawił tacę na podłodze i
wyprostował się, cofając równocześnie o krok do drzwi. Chyba jednak po
wypadkach w Emerald City mimo wszystko nabrał odrobiny ostrożności.
– Twoja kolacja – prychnął z pogardą. – Nie próbuj
niczego głupiego, Dorothy. I tak nie uda ci się stąd uciec.
Jeszcze zobaczymy, pomyślałam mściwie, ale nic mu
nie odpowiedziałam, tylko odprowadziłam go wzrokiem do drzwi. Gdy już ponownie
je za sobą zamknął, czym prędzej podpełzłam do tacy.
Po ostatnim posiłku nie byłam głodna, a z nerwów
nie byłabym w stanie niczego przełknąć. Za to rzuciłam się na wodę, której
połowę wypiłam duszkiem; była chłodna i nieco stęchła, ale dało się ją
przełknąć. I o dziwo mój żołądek przyjął ją całkiem nieźle. Nie zamierzałam
jednak zostawiać reszty, której nie byłam w stanie wypić, na później; wylałam
ją na podłogę, po czym uważnie obejrzałam sobie dzbanek.
Christian mógł sobie mówić, żebym nie robiła
niczego głupiego, ale ja wiedziałam swoje. Nie mogłam czekać w tej celi na
ratunek, który mógł nigdy nie nadejść – bo niby kto tym razem miałby mnie
ratować? Nick i Octavia we dwójkę? Miałam raczej nadzieję, że uciekli
wystarczająco daleko. Jack? Sam miał pewnie jeszcze większe kłopoty ode mnie.
Nie, musiałam polegać na sobie i korzystać z tego, co miałam pod ręką.
Zamachnęłam się i uderzyłam dzbankiem o podłogę,
starając się nie narobić więcej hałasu, niż to było absolutnie konieczne.
Rozbił się na kilka skorup, z których wybrałam sobie dwie największe.
Przymierzając je do ręki, wstałam chwiejnie na nogi i pokuśtykałam w stronę
drzwi. Może nie był to najbardziej wymyślny oręż, ale musiał wystarczyć. Jedna
ze skorup miała całkiem ostrą końcówkę, którą od biedy mogłam wykorzystać jako
broń kłującą. Przy odrobinie wyobraźni i kreatywności, a tego w tamtej chwili
mi nie brakowało.
Musiałam sobie ustawić priorytety. Najpierw
wydostanie się z celi. Potem znalezienie Jacka. A dopiero potem cała reszta.
Grunt to stawiać sobie cele możliwe do zrealizowania, nawet z uszkodzoną nogą,
przedramieniem i plecami.
Byłam pewna, że mimo to mogłam wygrać z
Christianem, mając za sojusznika element zaskoczenia.
Oparłam się ciężko o ścianę obok drzwi, ze
zdziwieniem konstatując, że słyszałam z zewnątrz jakieś podejrzane dźwięki.
Jakby ktoś krzyczał. Jakby tupot wielu nóg. Były przytłumione i dochodziły z
pewnej odległości, ale słuch na pewno mnie nie mylił. Od razu podniosło mnie to
na duchu. Czy to mogło oznaczać, że ktoś przyszedł mi z pomocą?
Ale kto? Nick i Octavia, których było tylko dwoje?
Moja mama, która nie miała pojęcia, gdzie się znajdowałam? Kto jeszcze mógłby
mi pomagać?
Drzwi mojej celi otworzyły się nagle, nie
usłyszałam nawet przybliżających się kroków. Christian, który stanął w progu,
tym razem nie był już taki spokojny i wesoły, chociaż na takiego z pewnością
chciał wyglądać. Kiedy wyciągnął do mnie rękę, odruchowo cofnęłam się o krok.
– Idziemy, Dorothy – zarządził stanowczym tonem. –
Musimy jak najszybciej się stąd wydostać.
– Co się dzieje? – zapytałam. – Nie wmówisz mi, że
robisz cokolwiek dla mojego dobra. Ktoś zaatakował to miejsce, prawda?
– To nie są ani moi ludzie, ani twoi – prychnął w
odpowiedzi, podchodząc do mnie ostrożnie. Dłoń, w której trzymałam skorupę,
schowałam przezornie za plecy. – Nie wiemy, jakie mamy zamiary, a rozkazy
Clarissy są jasne. Mam cię utrzymać przy życiu.
– Świetnie ci to szło, kiedy nasłałeś na mnie…
– Och, proszę cię, Clarissa doskonale wiedziała,
że i tak go zabijesz – przerwał mi, za co byłam mu trochę wdzięczna, bo nie
miałam pojęcia, jakich słów użyć dalej. I wcale nie chciałam o tym myśleć, im
dłużej wypierałam to z umysłu, tym lepiej dla mnie. – Nigdy nic ci nie groziło.
A teraz chodźmy już, póki armia jeszcze tu nie dotarła.
Armia? Na kryjówkę Clarissy napadła armia?! Szczęka mi opadła i na chwilę
straciłam czujność, co wykorzystał Christian, chwytając mnie za rękę i do
siebie przyciągając. Zareagowałam odruchowo – wyciągnęłam przed siebie dłoń ze
skorupą, przykładając mu jej ostrą krawędź prosto do szyi. Christian zamarł,
zezując w dół.
– Rzuć na ziemię broń – poleciłam mu stanowczo,
spokojnie, chociaż serce waliło mi jak oszalałe. Nie miałam czasu. Christian w
jednym miał rację, nie wiedziałam, kto napadł na kryjówkę czarownicy. To równie
dobrze mógł być ktoś ze złymi zamiarami. – Słyszałeś, Christian? Zabiłam
dzisiaj już jedną osobę, druga naprawdę nie sprawi mi różnicy! Jeśli nie ty,
znajdę kogoś innego, kto zaprowadzi mnie do Jacka. Rzuć tę cholerną broń!
Usłyszałam szczęk metalu upadającego na podłogę i
kątem oka dostrzegłam, że Christian rzucił swój miecz. Nie miałam pojęcia, czy
to na pewno było wszystko, czy nie miał gdzieś jeszcze ukrytego jakiegoś
sztyletu, ale musiałam zaryzykować. Nie miałam czasu na przekomarzanie się z
nim.
– Idziemy! – Popchnęłam go w stronę drzwi, decydując
się iść za nim. Mniejsze prawdopodobieństwo, że zaatakowałby mnie gdzieś po
drodze. – Zaprowadź mnie do Jacka. Natychmiast.
Christian rzucił mi przez ramię złośliwy uśmiech i
już wiedziałam, że coś było nie tak. Nie miałam jednak czasu się nad tym zastanawiać;
chciałam tyko znaleźć Jacka i wydostać się z tego miejsca. Tylko tyle.
– Już się robi, kochanie. Jack na pewno ucieszy
się na twój widok.
Och, miałam naprawdę złe przeczucia.
__________________________________
Miśki!
Tak, wiem, nie było mnie tu rok.
Wybaczcie.
Ten rozdział nie oznacza, że wracam na blogspot. Wręcz przeciwnie. Szablon, który tu widzicie, jest moim łabędzim śpiewem, stwierdziłam przy nim, że odumiałam się robić szablony na blogspota, grafikę takoż i więcej nie będę. Po prostu nie.
Generalnie urzęduję teraz na wattpadzie i tam zapraszam. Rozdział na bloga dodałam, bo a nuż ktoś jeszcze na niego czeka (taa, jasne) i niekoniecznie chce się przeprowadzać na wattpad. Tam jednak ogólnie się prowadzam, tu - tylko wrzucam rozdziały.
Mam nadzieję, że będą kolejne. 69 już się pisze.
Buziaki!